Bliżej Boga

Ks. dr hab. Jerzy Grześkowiak

Słowo Życia na 13 niedzielę zwykłą (C)

30.06.2019

Naśladować Jezusa

Ewangelia: Łk 9,51-62

 

Życie człowieka znaczone jest nieustannie spotkaniami. Spotkania sa różne: radosne i smutne, nieważne – bez jakiegokolwiek śladu w dalszym życiu i takie, które zapuszczają głęboko korzenie. Niektóre są nawet decydujące dla przyszłości, jak te trzy spotkania opisane w niedzielnej Ewangelii. Mają one miejsce podczas ostatniej drogi Jezusa do Jerozolimy. Tam jako Mesjasz odda za nas swoje życie. W drodze mówi o Królestwie Bożym, które przyszło w Jego osobie i na które powinien otworzyć się każdy człowiek przez wiarę i miłość. To orędzie przepowiada tak przekonująco, że trzech mężczyzn postanawia pójść za nim – jeden natychmiast, a dwaj inni chcą najpierw załatwić ważne dla nich sprawy (pogrzebać zmarłego ojca lub pożegnać się z rodziną). Jeżeli Czytelnik myśli tutaj o powołaniu do kapłaństwa lub zakonu, to przypominam: Wezwanie Jezusa do naśladowania dotyczy wszystkich ochrzczonych, a właściwie każdego człowieka. Warto osobiście przeczytać ten fragment Ewangelii i zastanowić się, w którym z tych trzech pragnących iść za Chrystusem mogę się odnaleźć i co Chrystus ma do powiedzenia mnie osobiście.

 

W naszm rozważaniu skoncentrujemy się tylko na pierwszej części dzisiejszej Ewangelii mówiącej o niegościnnych Samarytanach i bulwersującej reakcji uczniów Jezusa.

 

Uczniowie szukają w pewnym miasteczku samarytańskim kwatery dla Jezusa. „Nie przyjęto Go jednak, ponieważ zmierzał do Jerozolimy”. 
A Jerozolima to stolica wrogów Samarytan.  Reakcja uczniów jest do pewnego stopnia zrozumiała, po prostu „ludzka”, ale grubo przesadzona. Nie potrafią pozbyć się nienawiści i chęci zemsty. Żydzi i Samarytanie żyją od wieków we wzajemnej wrogości, chociaż należą od początku do tego samego narodu. Ponieważ Jezus z uczniami są w drodze do Jerozolimy, mieszkańcy samarytańskiego miasteczka nie przyjmują ich: „Tych nie chcemy. Z takimi nie chcemy mieć nic do czynienia. Jeszcze takich nam tutaj brakowało!”.

Tego rodzaju wykluczanie i wrogość istnieją do dziś w różnych wariantach. To wydarza się w rodzinach, w sąsiedztwie, w grupach społecznych, między narodami. Przykładowo: rozmowy między pracodawcami i związkami zawodowymi zostają przerwane z powodu obustronnych oskarżeń i przypisywania wzajemnie win; opozycja (nawet „totalna” – jak w Polsce) blokuje permanentnie rządzących, mimo że do rozwiązania wspólnymi siłami są naglące problemy polityczne, społeczne i gospodarcze. W grupach sporu drugą stronę określa się jako przeciwników i wrogów i odmawia dialogu.

 

Gdziekolwiek spojrzeć – wszędzie istnieją „fronty” - między ludźmi, grupami, narodami, kulturami. Stale podkręcana jest spirala wrogości, nienawiści, obelg, nawet przemocy.

 

Uczniowie Jezusa też nie są jeszcze wolni od takiego myślenia i czucia. Znają tylko jeden środek: „Panie, czy chcesz, a powiemy, żeby ogień spadł z nieba i zniszczył ich?”.
Tak niewiele zrozumieli dotąd z nauczania Jezusa. Czy On nie wzywał: „Miłujcie waszych nieprzyjaciół!”, „Dobrze czyńcie tym, którzy was nienawidzą!”?
A oni chcą zniszczyć ludzi owego miasteczka tylko dlatego, że im odmówili noclegu. Przeraża taka bezwzględność, a jeszcze bardziej to, że nie rozumieją swego Mistrza. „Lecz On odwróciwszy się, zabronił im. I udali się do innego miasteczka”. 

Swoją postawą Jezus mówi niejako: „Tak się nie postępuje. Skończcie wreszcie z nienawiścią, zemstą i odpłacaniem złem za złe. Najwyższy czas położyć kres spirali nienawiści i przemocy”. 

 

Jezus nie próbuje Samarytan misjonować, przekonywać nawracać. Nie żebrze też o ich gościnność. Nawet ich nie upomina, nie strofuje, nie oskarża, nie potępia. Po prostu ich toleruje. Respektuje to, że jako Żydzi nie są tu mile widziani. I udaje się z uczniami do innej miejscowości, gdzie znajduje przyjęcie.
To wskazanie Jezusa, jak mamy postępować. Bez kłótni, bez karania, zemsty, nienawiści. Po prostu iść dalej - do następnej miejscowości, do innych ludzi otwartych naprawdę, na Boga!


Uczyć się od Jezusa. Uczyć się, jak żyć! Stale na nowo!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Wiara i humor

  • Stary rabin przechodzi na emeryturę. Jest biedny, schorowany, nie ma żadnych oszczędności. Jego przyszłość maluje się w ciemnych barwach. Ucieka się zatem do modlitwy, gorliwej i ufnej.
    U Wszechmogącego ma z pewnością otwarty rachunek.

Panie wszechświata, wiesz, że zawsze wiernie Ci służyłem, poświęciłem Ci się w pełni bezinteresownie. Teraz jestem sam, chory, bez pieniędzy i opieki. Proszę Cię, pozwól mi wygrać na loterii. To rozwiąże wszystkie moje problemy i pozwoli spokojnie dożyć moich dni."

Żadnej odpowiedzi. Rabin jednak nie poddaje się i nalega:
"Panie, może mnie dobrze nie zrozumiałeś. Nie pragnę gwiazdki z nieba. Proszę Cię tylko, żebyś mi pomógł wygrać na loterii. Dla Ciebie to żaden wysiłek! Ty możesz wszystko, a ja naprawdę jestem w trudnej sytuacji”.

Mija jakiś czas, ale nic się nie dzieje. Biedak się zniecierpliwił i z ożywieniem zaczyna protestować: „Panie wszechświata, tak mnie rozczarowałeś. Zadaję sobie pytanie, co dla Ciebie znaczą te wszystkie lata, które Ci poświęciłem, jeżeli nie mogę otrzymać od Ciebie nawet skromnej rekompensaty, o którą tak proszę… O przepraszam, tak się nie robi… to nieładne z Twojej strony. Uważam, że nie zasłużyłem sobie na takie taktowanie przez Ciebie, który jesteś sprawiedliwy… Przecież prosiłem Cię tylko o małą wygraną na loterii”.

W tym momencie słychać głos, trochę ironiczny, a trochę poirytowany: „Sługo mój wierny i gderliwy, bardzo chciałbym spełnić twoje pragnienia i pozwolić ci wygrać na loterii, jeśli tak bardzo tego pragniesz. Ale ty… kup przynamniej los!!!”.

  • Ezechiel i jego syn Amos dyskutują. Syn pyta: „Czy to prawda, że małżeństwo zmienia usposobienie?”.

Ezechiel na to: „Bez wątpienia tak. Zanim się pobraliśmy, ja mówiłem, a twoja matka słuchała jak urzeczona. Jakiś czas po naszym ślubie to ona mówiła, a ja słuchałem. A teraz, mówimy obydwoje, a słuchają sąsiedzi…”.

 

Słowo Życia na 12 niedzielę zwykłą (rok C)

23.06.2019

Patrzeć w oblicze Jezusa

Ewangelia: Łukasz 9,18-24

 

Żydowska legenda przekazuje: Do rabina małego miasta przyszło dwóch podekscytowanych mężczyzn i mówią: „Oddział obcych żołnierzy stoi przed bramą miasta. Żądają, byśmy im wydali człowieka, który w ostatnią noc szukał u nas schronienia. Co mamy czynić?
 

Przerażony rabin idzie do swojej izby, szuka w wielu mądrych księgach, przemyśliwuje… Po godzinie wychodzi do oczekujących go mężczyzn i powiada: „Wydajcie tego uciekiniera. Bo lepiej, że umrze jakiś niewinny, aniżeli miałoby ucierpieć wielu ludzi”.
 

I tak się stało. Ale w tej samej nocy rabinowi ukazał się we śnie Mojżesz i powiedział: „Z twojej winy zamordowano dzisiaj Mesjasza!”. Wstrząśnięty rabin mówi: „A skąd mogłem wiedzieć, że ten człowiek był Mesjaszem?” Mojżesz odpowiada: „Gdybyś, zamiast szperać w księgach, popatrzył temu obcemu człowiekowi w twarz, to byś Go rozpoznał.”

 

Z pomocą niedzielnej Ewangelii popatrzmy zatem w oblicze Jezusa. W ten sposób odkryjemy potrójne rysy twarzy Pana: Jego oblicze pytające, cierpiące i wymagające.

 

Oblicze Jezusa pytającego

Łukasz jest mistrzem modlitwy. Przekazał nam przepiękne modlitwy: kantyk Zachariasza (Łk 1,68-79), hymn Maryi (Łk 1,46-55), modlitwę starca Symeona w świątyni (Łk 2,29-32). Często podkreśla, że Jezus jest w modlitewnej łączności ze swoim Ojcem. „Gdy raz modlił się na osobności, a byli z nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem: „Za kogo uważają mnie tłumy?” (Łk 9,18).

 

To pytanie Jezusa wyrasta z modlitwy i odnosimy wrażenie, że ono jest dla niego ważne. Czy godzi się sądzić, że Jezus nie wiedział za kogo Go uważają współcześni mu ludzie? A jednak stawia takie pytanie uczniom. Stawia je na serio, nie „na niby”, nie retorycznie. I tak je rozumieją uczniowie próbując sformułować na nie odpowiedź.

 

Jezus chce wyraźnie zainicjować pewien dialog, którego zakończeniem będzie wyznanie wiary ze strony Jego uczniów. „A wy za kogo Mnie uważacie?” I na to pytanie otrzymuje właściwą odpowiedź daną przez Piotra: „Za Mesjasza Bożego”. 
Wsłuchajmy się dokładnie w te słowa: Piotr nie mówi: „Mesjasz” lub „Chrystus”, lecz „Mesjasz Boga”, czyli Ten, który całkowicie należy do Boga, którego Bóg posyła na świat, który ma swoim życiem wypełnić misję zleconą Mu przez Ojca.

 

Pytanie Jezusa: „A wy za kogo mnie uważacie?”  jest dziś całkiem osobiście skierowane do mnie. Kim jest dla mnie Jezus? Jakie znaczenie ma On w moim życiu?  Jak wyglądałoby moje życie, gdybym Go nie poznał?

 

Oblicze Jezusa cierpiącego

Jezus prosi uczniów, by tego wyznania wiary w Jego Bóstwo przez jakiś czas nie rozgłaszali. Ma w tym swoje plany. Chce powoli przygotować swoich słuchaczy do przyjęcia tej prawdy, zanim stanie się dla wszystkich jasne, że jest On Mesjaszem Bożym. Zapowiada przy tym, że czekają Go jeszcze ciężkie chwile. Mówi, że będzie odrzucony przez starszych narodu i uczonych w Piśmie, że wiele wycierpi i będzie zabity, jednak trzeciego dnia zmartwychwstanie. Jezus wyraźnie nie chce dać pretekstu do podtrzymywania ówcześnie wyznawanego świeckiego obrazu Mesjasza jako zwycięskiego wodza prowadzącego Izrael do zwycięstwa nad rzymskim okupantem. Jezus nie chce być politycznym Mesjaszem według pragnień ludzkich. On jako Mesjasz ma twarz cierpiącego człowieka, aczkolwiek będzie zwycięzcą „po trzech dniach”, ale powróci nie w doczesność, lecz jako Syn Boży będzie panował w nowym świecie Bożego Królestwa.

 

Gdy Jezus mówi o cierpieniu, nazywa siebie „Synem Człowieczym”. To wyrażenie można przetłumaczyć jako „Jeden z nas”. Stał się nam podobny we wszystkim (por. Flp 2,7). Tym samym jest we wszystkich sytuacjach naszego życia Bratem i Przyjacielem.

 

Oblicze Jezusa wymagającego.

Trzecie znamię oblicza Jezusa w tej Ewangelii nakreśla Jego wezwanie do naśladowania. „Potem mówił do wszystkich: Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje”.

 

Twardo brzmią te słowa w naszych uszach. Siebie samego zaprzeć - wziąć własny krzyż – naśladować Jezusa.

 

Zaprzeć samego siebie – przetłumaczyłbym najchętniej przez: „Nie bądź takim ważniakiem! Nie czyń z siebie pępka świata, centrum - wokół którego musi się kręcić wszystko inne!”

 

Wziąć na siebie krzyż - czyli zaakceptować wszystko, czego nie potrafię zmienić.

 

Naśladować - w centrum życia postawić Jezusa. Na Niego patrzeć i z Niego czerpać siłę do dźwigania ciężarów życia. Ewangelista miał zapewne na uwadze najpierw męczeństwo, które w tamtych czasach prześladowań stanowiło realną perspektywę. Ale małe słówko „co dnia” każe myśleć o codziennych wyzwaniach odczuwanych jako ciężar, które należy dźwigać razem z Jezusem.

 

Nieść krzyż życia z Jezusem… Najtrudniej przychodzi to, kiedy los przynosi wielkie ciosy. Potrzebne jest wtedy wyznanie Go jako uszczęśliwiającego Kresu. Potrzebna nadzieja oczekująca mężnie i cierpliwie nieśmiertelnego życia w Bogu. Przykładem – jednym z wielu - jest dla nas Polka z Poznania (dzielnica Grunwald), Melania Kmiotek, która za nieugiętą wierność Ojczyźnie i pracą konspiracyjną została – jak tylu innych rodaków – skazana na śmierć przez hitlerowskich okupantów. Oto urywki z jej listu napisanego w przeddzień śmierci, która nastąpiła 12 września 1942 roku:
 

„Jutro rano będę już u Pana Jezusa. W moim sercu największe szczęście, największy spokój (…) Nie idę z pustymi rękami do Boga. Wielu biednych i starych i całe rzesze tych, którym pomagałam, zabieram ze sobą (…). Taka teraz szczęśliwa jestem u kresu mojego życia i dziękuję Bogu z całego serca za wszystko, co w swojej dobroci i miłosierdziu zechciał na mnie zesłać”.

 

Dwa tytuły Jezusa przybliża nam dzisiejsza Ewangelia: „Mesjasz” i „Syn Człowieczy”. On jest Synem Bożym, posłanym w nasz świat. On mnie zna i kocha. Zaprasza mnie, bym szedł z Nim przez życie, aby ono było szczęśliwe. Patrząc w Jego oblicze przemieniam się „na Jego obraz””. 

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

 

Wiara i humor

  • Bóg Ojciec wzywa Piotra do raportu:

„Dlaczego ukarałeś tego anioła?”.

„Bo przyłapałem go, jak podglądał ludzi przez dziurę ozonową”.
 

  • Ten skąpiec jest tak nieufny i drobiazgowy, że jak będzie miał oddać duszę Bogu, to zażąda od Niego faktury…
     
  • Po wielu wysiłkach udało się pewnemu księdzu „wymusić” spowiedź na umierającym starcu, który miał bardzo nieprzychylny stosunek do Kościoła. Na koniec powiedział do skruszonego: „Pomyśl, co za szczęście. Dzisiaj wieczorem będziesz wieczerzał z naszym Panem!”.
    „Ksiądz także przyjdzie?” – zapytał zgryźliwie staruszek.
    „Przykro mi, nie mogę. Wieczorem nigdy nie jadam”.

     
  • Trzy powody zdziwienia tych, którzy trafiają do raju:

pierwszy: Gdzie są te wszystkie osoby, które uważaliśmy za święte i które pyszniły się swoją świętością?; 

drugi: A niech to! Jak tutaj dostały się osoby tak podejrzane?;

trzeci: Kto by pomyślał…, że ja też się tu znajdę!

Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Pańskiej – Boże Ciało

 

A pod owym baldachimem

najświętsza z dotykalnych i niedotykalnych

na świecie rzeczy i istot,

kruszyna obecności Bożej,

szła…

 

Święto Bożego Ciała datuje swój początek na wiek XIII. Powstało ono pod wpływem nowych nurtów pobożności eucharystycznej koncentrującej się nie na eucharystycznym posiłku, lecz na samej obecności Chrystusa. Do rozwoju kultu eucharystycznego przyczyniły się pośrednio głoszone w średniowieczu, zwłaszcza przez Berengariusza z Tours, błędy w rozumieniu rzeczywistej obecności Chrystusa w świętych znakach. Twierdził on, że przemiana chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa jest niemożliwa, ponieważ uwielbione Ciało Chrystusa znajduje się w niebie, a zatem nie może równocześnie przebywać na ziemi, w dodatku na wielu miejscach. Komunię św. ujmował jako duchowe przyjmowanie Chrystusa.

 

Bezpośrednim bodźcem wprowadzenia Święta Bożego Ciała były związane treściowo z Eucharystią objawienia mistyczki bł. Julianny z Lüttich (1193-1258), augustianki z klasztoru Mont Cornillon w pobliżu Liege.
W 1209 r.  w nocnej wizji podczas modlitwy ujrzała ona księżyc w pełni z czarną plamą. W następnych wizjach otrzymała od Boga wyjaśnienie tego obrazu: księżyc to rok kościelny, a czarna plama to brak w nim specjalnego święta ku czci Eucharystii. Dodam, że także św. Franciszek jeszcze na łożu śmierci (1226) wyraził gorące życzenie, by w kościołach czczono Eucharystię pokazywaną w drogocennym naczyniu (monstrancja).

 

Pod wpływem błog. Julianny bp Robert ustanowił w 1246 r. dla diecezji Liege specjalne święto ku czci Najśw. Sakramentu. W 1252 r. rozszerzono je na kraje niemieckie. Ponieważ do komisji teologicznej badającej objawienia bł. Julianny należał także późniejszy papież Urban IV, on to w 1264 r. bullą Transiturus de hoc mundoustanowił Święto Bożego Ciała dla całego Kościoła w celu uczczenia tej wielkiej Tajemnicy, która w Wielki Czwartek, ze względu na specyficzny charakter Triduum Sacrum, nie może być z odpowiednim splendorem świętowana. Chodziło więc przede wszystkim o akt publicznej czci dla Chrystusa obecnego w eucharystycznej Hostii, ale wśród motywów wprowadzenia święta papież wymienił również konieczność zadośćuczynienia za głoszone błędy i za zniewagi wobec Chrystusa w Najśw. Sakramencie.

 

Śmierć Urbana IV uniemożliwiła ogłoszenie bulli; jego wolę zrealizował dopiero papież Jan XXII w 1317 r. wprowadzając Święto Bożego Ciała w całym Kościele, choć nie od razu było ono wszędzie obchodzone, podobnie jak działo się to współcześnie ze Świętem Bożego Miłosierdzia wprowadzonym przez Jana Pawła II. Według powszechnie przyjętej opinii autorem tekstów mszalnych na Boże Ciało jest św. Tomasz z Akwinu. 

 

Pierwszą diecezją w Polsce świętującą Boże Ciało była diecezja krakowska (statuty synodalne biskupa Nankera w 1320 r.). Na początku XV w. Boże Ciało w większości diecezji polskich jest zaliczane do głównych świąt kościelnych.

 

Procesja eucharystyczna w Boże Ciało jest nieco późniejsza niż samo święto. Pierwsza miała miejsce w Kolonii w 1277 r. W XIV w. procesje praktykowane są w Niemczech, Anglii, Francji, Hiszpanii, Włoszech i Polsce. W krajach niemieckich procesję łączono z modlitwą błagalną o dobrą pogodę i urodzaj. Przy czterech ołtarzach śpiewano początek czterech Ewangelii i udzielano uroczystego błogosławieństwa Najśw. Sakramentem. W Polsce zwyczaj ten przyjął się powszechnie w XV w. W okresie Reformaci błagalny charakter procesji ustąpił na drugi plan, a na czoło wysunęło się publiczne wyznanie wiary w rzeczywistą obecność Chrystusa. W Polsce od czasu rozbiorów procesje Bożego Ciała nabrały także charakteru manifestacji patriotycznych.

 

Posoborowy kalendarz liturgiczny znosząc Święto Przenajświętszej Krwi Chrystusa (obchodzone 1 lipca, ustanowione przez Piusa IX w 1849 r.) nadał świętu Bożego Ciała nową nazwę: Uroczystość Najświętszego Ciała i Krwi Chrystusa, ujmując tym samym pełniej prawdę sakramentu Eucharystii. W czasie procesji czyta się obecnie fragmenty czterech Ewangelii związane tematycznie z Eucharystią (ustanowienie, zaproszenie na ucztę, ofiara, jedność z Chrystusem, sakrament miłości i jedności).

 

Już od 700 lat wychodzą chrześcijanie w Święto Ciała i Krwi Chrystusa z monstrancją pokazującą Ciało Pana na ulice i place miast i wiejskie drogi, które zamieniają się niejako we wspaniałą mega-świątynię Boga. Trudno oprzeć się urokowi tych zbiorowych demonstracji wiary, miłości i nadziei. Ulice i domy przystrojone obrazami, kwiatami i świecami. Świeża, wiosenna zieleń, feeria barw kwiatów, ołtarze, świece, sztandary, feretrony, obrazy, barwne dywany, ministranci z dzwonkami, dziewczynki w bieli sypiące kwiaty, orkiestra i chóry. Nad głowami palące słońce lub ciemne chmury i las parasoli. Bez względu na pogodę – nie ma siły, która powstrzymałaby to publiczne wyznanie wiary w Eucharystię – w Miłość Tego, który w znakach chleba i wina daje się na pokarm i jest zawsze ze swoim ludem. Ponad dachami domostw, galerii handlowych, biurowców, zakładów, fabryk i przez pola, sady i łąki – do wszystkich miejsc ludzkiego życia i trudu pracy niesie się śpiew: „Twoja cześć chwała, nasz wieczny Panie, na wieczne czasy niech nie ustanie”. Centrum tego podniosłego świętowania jest Jezus Chrystus. W złotej monstrancji odbijającej promienie słońca mały kawałek chleba, w którym skryty jest On – Słońce wszechświata, Początek i Koniec wszystkiego, Droga i Cel ludzkiego bytowania.

 

Procesje bywają różne: wielotysięczne na centralnych placach wielkich miast, triumfalne i okazałe w przepychu oraz skromne, kroczące bocznymi ulicami i wiejskim brukiem. I nieodparcie przypomina się przypowieść Jezusa o gospodarzu, który przygotował ucztę, a ponieważ wielu zaproszonych się nie zjawiło wykrętnie tłumacząc się na wszelkie możliwe sposoby, rozkazał swoim sługom zbierać po zaułkach i opłotkach biedaków, głodnych, włóczęgów, chorych, znękanych. To przecież On sam, Gospodarz całego świata – ukryty w krążku chleba – kroczy w to święto po tej ziemi, tak pełnej cierpienia, bólu, zła, krzywdy, łez, niesprawiedliwości, zbrodni, zabijanego życia w łonie mamy, bezsensu i lęków i szuka troskliwie nas – włóczęgów tej ziemi, stale głodnych, szukających, zżeranych tęsknotą za szczęściem, wielkością i wiecznością, porażonych duchowo, ślepych na prawdziwe wartości, zasklepionych w egoizmie i chciwości, odartych z nadziei, zranionych samotnością i brakiem miłości, kulejących na drodze, która dla wielu jest drogą bez celu, droga do nikąd. Po to są więc te procesje, by każdy mógł chwycić się rozpaczliwie tej ostatniej nadziei z wiary wyrosłej i znaleźć ratunek w Bogu – Miłości i Życiu: „W tej Hostii jest Bóg Żywy, choć zakryty, lecz prawdziwy”.

 

Procesje są także wyrazem przekonania ludu chrześcijańskiego, że Eucharystia ma znaczenie egzystencjalne i kosmiczne, że łaska, czyli Miłość Boga w niej ukryta, zmierza do uświęcenia i zbawienia nie tylko „ludzkiej duszy”, ale całego człowieka, całego życia ludzkiego i wszystkich rzeczywistości, w które ono się wciela, czyli pracy, materii, przyrody, świata, kosmosu.

 

Splendor procesji Bożego Ciała nie powinien nigdy przesłaniać, wręcz przeciwnie, powinien uwypuklać istotny wymiar i zobowiązanie tego zbiorowego świętowania: najpiękniejszą i najgodniejszą monstrancją dla Chrystusa jest zawsze sam c z ł o w i e k!  
A najbardziej autentyczna procesja to „osobista procesja” – duchowy rozwój i ustawiczny postęp w miłowaniu Boga i człowieka w życiu codziennym – podtrzymywanym i karmionym Ciałem i Krwią Jezusa Chrystusa! 

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Na dzień Bożego Ciała

 

Pod baldachimem z gorącej mgły i złota

(Na wysokich drążkach niosą go anieli)

Słoneczna monstrancja rzęsiście migota,

Złociście się weseli.

 

 

Płatki, kwiatki, bławatki lecą u dróżek,

Dzwonią świerszcze dzwonkami dźwięcznej kapeli,

Monstrancja świetlista, promienista w górze

Złociście się weseli.

 

A w dole chwieją się, chwieją aż do ziemi

Kłosy zbożne, pobożne, kornie, nieśmiało,

W chrzęście nie słyszą, jak w nich cicho, tajemnie

Rośnie chleb – Boże Ciało.

 

Tadeusz Makowiecki

Słowo Życia
na Uroczystość Najświętszej Trójcy 16.06.2019

 

Każdy z nas wielokrotnie stawia sobie lub innym pytanie: „Czy Bóg istnieje?”, a jeśli jest o tym głęboko przekonany, to kolejne „Kim jest Bóg?”.  Odpowiedzi jest mnóstwo i żadna nie jest wyczerpująca. Szukając odpowiedzi dochodzimy w końcu do punktu, gdzie musimy powiedzieć: „Bóg to znacznie więcej!”. Więcej - niż mogę pomyśleć, więcej niż inni mi powiedzą, więcej niż wszyscy razem wzięci potrafimy zrozumieć.

 

Bóg jest „więcej”, ciągle więcej! Dziś właśnie świętujemy owo „więcej Boga” jako tajemnicę Trójcy Świętej. Jeden Bóg jest Bogiem Troistym!
Może powiesz: „Ja nic z tego rozumiem. Nie pojmuję tej świętej gry liczb z jedną naturą Bożą i z trzema Bożymi osobami i różnymi ich działaniami. Taka opakowana wysoce teologicznymi sformułowaniami wypowiedź jest mi obca. Co to ma wspólnego z moim konkretnym życiem, z utrudzeniami codzienności, z biedą naszego świata, tęsknotą wszystkich za zbawieniem i pełnią? Pojęcie Trójcy Świętej jest od tego wszystkiego tak dalekie jak niebo od ziemi”. Gdyby tak naprawdę było, bylibyśmy doprawdy godni pożałowania.

 

Nowy Testament nie zna pojęcia Trójcy Świętej. Jest też niewiele miejsc, w których równocześnie wymieniany jest Ojciec, Syn i Duch. A jednak całość Nowego Testamentu liczy się z żywą rzeczywistością Troistego Boga. Ona jest obecna w Jezusie. Ten zaś często mówi o Ojcu, od którego pochodzi i z którym jest jedno, i o Duchu, którego pośle.

 

Dla Nowego Testamentu obca jest skłonność do dogmatycznych sformułowań. Dogmaty są późniejszym tworem ludzi Kościoła. Czy to dobrze, czy źle? Oczywiście dogmaty w zmieniającym się świecie, w którym zmieniają się też horyzonty rozumienia rzeczywistości, sprawiają niekiedy trudności, są nieraz niezrozumiałe, wymagają wyjaśnienia. Ale człowiek zawsze potrzebuje czegoś, czego może się trzymać. Ludzie potrzebują kodeksu wspólnej pamięci, także formuł o Bogu, do których z zaufaniem mogą się odwołać. Ale to nikogo nie zwalnia od poszukiwania na nowo rozumienia sensu prawd wiary.

 

Jeżeli jesteśmy szczerzy wobec siebie, to każdy przyzna, że prawda wiary o Trójcy Świętej sprawia mu trudności. Ta tajemnica wiary wydaje się być mało życiowa. Oczywiście wszystkie święta kościelne wymagają wiary, ale na ogół znajdzie się w nich zawsze coś, co przemawia do serca i budzi uczucia, jak to jest w przypadku przeżywania Bożego Narodzenia lub Wielkanocy.

 

Jeden Bóg w Trzech Osobach – Czy można sobie to jakoś obrazowo przybliżyć? Dzieciom w katechezie usiłowałem to przedstawić przy pomocy trójlistnej koniczynki – jak to czynił w Irlandii św. Patryk, lub posługując się trzema zapalonymi świecami, których płomienie trzymałem tak blisko, że tworzyły jeden płomień, chociaż pochodzący od trzech świec. Dobrą pomoc może stanowić też dawna chrześcijańska formuła słowna z Etiopii: „Bóg jest troisty, ale nie potrójny, co można porównać ze słońcem. Tarczą jest Bóg Ojciec, Światłem jest Syn a ciepłem Duch Święty”. Ale wiadomo wszystkie porównania „kuleją”, zawodzą.

 

Najlepszym środkiem, by przybliżyć się do tej wielkiej tajemnicy wiary, jest wziąć do ręki Nowy Testament i zacząć medytować liczne teksty o relacji Syna do Ojca i Ducha do Ojca i Syna, a wtedy ukaże się nam fascynująca rzeczywistość, bo zrozumiemy, że nie idzie o egzystowanie obok siebie trzech Bogów, które dzielą się bóstwem, lecz że tu chodzi o miłość, która wiąże te trzy boskie osoby, jednoczy je w tej samej istocie. Miłość jest głównym principium Troistości, Jedności i Jedyności Boga.

 

Miłość jest tym, co jednoczy i wiąże także ludzi. Słusznie mówimy, że dziecko rodzi się z miłości rodziców, w pewnym sensie stanowi ich upersonifikowaną miłość. To samo możemy odnieść do Ducha Świętego, twierdząc, że On jest miłością między Ojcem i Synem.

 

W stworzeniu, w naturze spotykamy niejedną trynitarną analogię. Św. Augustyn mówił, że w stworzeniu wszystko jest zbudowane na trójdźwięku jako obraz Trójcy Świętej (na przykład: długość, szerokość i wysokość; woda, para i lód; ziemia, woda i powietrze. Najpełniejszym obrazem Trójcy Świętej jest jednak dla niego rodzina: ojciec, matka, dziecko. Ale gdy uwzględnimy przerażającą liczbę zabijanych nienarodzonych dzieci i rozwodów, stosowanie przemocy w rodzinie, to widzimy, jak niedoskonały jest to obraz, jak zawodna jest ta miłość.

 

Tymczasem Osoby Boskie trwają w doskonałej wzajemnej miłości. Można powiedzieć: żadna nie mogłaby żyć tylko dla siebie. Zakochani chętnie mówią: „Nie potrafię żyć bez ciebie”. Ale jak często ludzie zapominają o drugim człowieku! Albo kocha się go naprawdę, ale wkrada się śmierć i dalej trzeba żyć samotnie.

 

Byt Boga, Jego istota - to Miłość. Miłość to Jego natura, a nie tylko przymiot. Ale miłość do siebie samego nie jest jeszcze miłością. Dlatego muszą istnieć w Bogu Trzy Osoby.

 

Miłość Boga chciała jednak promieniować, rozlewać się na zewnątrz. Dlatego Bóg stworzył z niczego świat. Nie dlatego, że go potrzebował, by być szczęśliwym, lecz przeciwnie, by stworzeniom dać udział w swoim szczęściu. Większość ludzi wierzy w Boga Stwórcę. Właściwie to więcej wiary wymagane jest w założeniu, że wszystko, co widzimy i podziwiamy, jest dziełem przypadku, rozwinęło się z określonych tkwiących w materii praw. Bo wtedy powstaje kolejne pytanie: skąd owa materia i owe prawa?

 

Sporo ludzi utrzymuje, że Bóg stworzył świat, ale potem wycofał się niejako w swoje szczęście i nie troszczy się o świat i o ludzi. Taki jest pogląd pogańskich animistów. Oni uznają Boga i Stwórcę, ale nie można nawiązać z Nim kontaktu, lecz tylko z przodkami i duchami.

 

Bóg stworzył świat, kocha ten świat i zachowuje go stale w istnieniu, inaczej świat popadłby w nicość. On nieprzerwanie ofiaruje światu i ludziom swoja uważność, zainteresowanie, miłość. Największym dowodem Jego skierowania w miłości ku stworzeniu i szczytem Jego miłości do ludzi jest Wcielenie Syna Bożego. Większość chrześcijan zna prawie na pamięć słowa Jezusa: „Tak Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, lecz miał życie wieczne”.

 

I z tej miłości dla nas Syn Boży umarł na krzyżu, zmartwychwstał, a potem posłał Ducha Świętego. Duch zaś to węzeł miłości między Ojcem i Synem. Ten Duch jednoczy również nas z Bogiem a przez to nas między sobą jako braci i siostry - dzieci jednego Boga.

 

Miłość Boga jest tym, co nas zbawia i ofiaruje życie wieczne. Ale miłość nikogo nie zmusza. To zatem sprawa człowieka otworzyć się na miłość Boga i w niej trwać.  Jezus upomina: „Trwacie w miłości mojej, jeżeli zachowujecie moje przykazanie”. I zaraz wyjaśnia to przykazanie: „Miłujcie się wzajemnie, jak Ja was umiłowałem”. Jeżeli Go ktoś pokocha, to – jak Jezus obiecuje - „umiłuje go także mój Ojciec i przyjdziemy do niego i w nim zamieszkamy”. Ja – mieszkaniem Trójcy Świętej! Czy może być większe szczęście!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Wiara i humor

  • Papież Urban IX, główny bohater powieści Bruce’a Marschalla pod tytułem „Urban IX”, po tym, jak – bez oburzenia, a wręcz z uśmiechem – wysłuchał parodii „Wyznania wiary” poruszającego temat dogmatu Trójcy Przenajświętszej, przedstawionej przez polskiego arcybiskupa („…głupcem jest pierwszy sekretarz, głupcem jest pierwszy minister, głupcem jest prezydent, ale zawsze to ten sam głupiec”), powiedział z przekonaniem: „Tylko ci, którzy głęboko wierzą, mogą żartować z religii”.
     
  • Moja żona jest chora – oznajmia smutnym głosem mąż swojemu przyjacielowi

„Och, biedna…co jej jest?”

„Zatruła się”.

„Ale jak do tego doszło?”.

„Ugryzła się w język”.
 

  • Ojciec Pio miał duży szacunek dla lekarzy, może właśnie dlatego tak często z nich żartował. Pewnego dnia widząc nadchodzącą grupę medyków, zauważył:

„Lepiej myszy między dwoma kotami niż choremu między dwoma lekarzami”.
 

Innym razem zatrzymawszy się przy grupie lekarzy, z pewną nieśmiałością zadał pytanie:

Czy wiecie, dlaczego lekarze nigdy nie strajkują?” (w tamtych czasach to się jeszcze nie zdarzało…).

Rozmówcy poczuli się trochę niepewnie, ponieważ nie wiedzieli, co odpowiedzieć. Ojciec Pio wyjaśnił z szelmowskim uśmiechem:

Ludzie waszej profesji nie strajkują, ponieważ zauważyli, że bez ich recept chorzy zdrowieją szybciej…”.
 

Pewnej kobiecie, która ozdrowiała dzięki jego modlitwie, nakazał: „Przede wszystkim nie mów tego swojemu lekarzowi: mógłby spowodować nawrót choroby…”.

 

Słowo Życia na Uroczystość Zesłania Ducha Świętego

Gratulacje urodzinowe dla Kościoła

 

Kochana Matko-Kościele! Każdego roku w święto Zesłania Ducha Świętego z radością, dumą i wdzięcznością obchodzimy Twoje urodziny. Wraz z wszystkimi Twoim synami i córkami, przyjaciółmi tymi, którzy są Ci bliscy, przypominamy sobie to, co Tobie zawdzięczamy. I jak to jest w zwyczaju przy rodzinnych spotkaniach, spoglądamy takżna całe Twojedotychczasowe życie.

 

Krótko przed Twoim przyjściem na świat istniały uzasadnione obawy, czy te narodziny przeżyjesz. Przez dziesięć dni b jak sparaliżowana, półżywa, jak obumierająca roślinka. Były to dni pełne trwogi i lęków, przetykane nadzieją karmioną żarliwą modlitwą – ów czas pomiędzy Wniebowstąpieniem Chrystusa i Zesłaniem Ducha. Ale potem przy Twoich narodzinach – to było 50 dni po Zmartwychwstaniu, około godziny dziewiątej – stały się rzeczy dziwne: szum wichru, ogniste języki i rozumienie się ludzi mówiących różnymi językami. Natychmiast po urodzeniu zostałaś ochrzczona ogniem i ten ogień nie tylko towarzyszył zachwytowi Twojej młodości, lecz płonie dalej przez stulecia.

 

Czcigodna Matko Kościele! Dzisiaj po prawie dwóchtysiącach lat Twego życia i służenia ludzkości włączamy się w rzesze składających Tobie urodzinowe życzenia. To, czym jesteś i co czynisz dla ludzkości, jest rdzeniem Twojej istoty i sensem Twego bytu - od kołyski.  Od urodzenia jesteś Matką. Nawet teraz w Twoim już starszym wieku nie przestajesz nią być: karmisz swoje córki i swoich synów chlebem Słowa Bożego; pragnienie Twoich dzieci zaspokajasz wodą życia płynącą ze źródłsakramentów; wszystkich, których Tobie Chrystus powierzył, wychowujesz i prowadzisz po drogach życia; podtrzymujesz i pocieszasz ich w trudnych godzinach. MatkKościele, stokrotne dzięki za wszystko!

 

Przy całym respekcie dla Twoich zasług, czcigodna Mamo, nie mogę jednak przemilczeć mojego zamartwiania się o Ciebie. W ostatnim czasie – mówiąc szczerze – wielu odnosi wrażenie, że nasza Matka - Kościół stała się niejako dzieckiem specjalnej troskiWiadomo, że trudno jest pogodzić się z wiekiem. Ale, kochana Mamo, nie staniesz się młodsza, jeżeli sądzisz, że z pomocą kosmetycznych zabiegów zachowasz barwy młodości. Nie musisz cieniować sobie powiek i pogrubiać rzęs, by mruganiem oczu ułatwiać sobie flirt z tym światem. Matka nie ma potrzeby tuszować z pomocą kremów i pudru zmarszczek na kochającej twarzy, by zwrócić na siebie uwagę i podobać się innym. Nie musisz być najbardziej atrakcyjną na scenach tego świata. Przeci j jesteś poślubiona - Twoim Oblubieńcem jest ChrystusLepszego Oblubieńca nie ma! Dlatego nie musisz dostosowywać się do trendów w świecie, do krzyków przemijającej mody ani dopasowywać długości spódniczki lub sukni do różnych sytuacji. Na przykład, gdy idzie o ekumenizm, to wystarczy „mini” z najmniejszym wspólnym mianownikiem: tak dużo, na ile konieczne i tak mało jak tylko możliwe. Ale gdy jesteśmy pośród siebie, „sami swoi”, to wkładamy „maxi-strójz wymyślnymi szatami, jedwabiem i koronkami, fioletami i purpurą, pierścieniami i mitrami.Matko-Kościele, czy jest Ci to naprawdę potrzebne, czy taki blichtr nie jest poniżej Twojej godności? Ty jesteś i pozostaniesz moją Matką zawsze, nawet gdy zewnętrznie posunęłaś się w latach i może nieco „wyszłaś z formy”.

 

I jeszcze coś innego napełnia mnie troską. W ostatnim czasie nieco chorujesz. Pobladłaś, twoja twarz utraciła nieco ze swoich żywotnych barw. Twoje serce też nie zawsze nadąża. Lękiem napawają mnie Twoje trudności z oddychaniem. Ale to nie powinno mnie dziwić.
ostatnich latach wyszło na jaw, że niektórzy Twoi kapłani zadali Ci wiele ran nadużywając władzy i przez haniebne nadycia seksualne, nawet na nieletnich. Poza tym od rana do wieczora jesteś zapracowana, nieustannie harujesz. Czy to dobrze, że tańczysz na wielu weselach? To całkiem naturalne, że Twoje ramiona i nogi są zmęczone i ociężałe. Podpadło mi teżże Twój wzrok osłabł. I nie bierz mi tego za złe: ale musisz teżcoś zrobić z Twoim osłabionym słuchem. Dopiero wtedy zauważysz bolączki Twoich synów i córek, sytuacje, gdyktoś prosi Cię o pomoc i wsparcie, albo gdy zawiedzeni odwracają się od Ciebie.

 

Z tych powodów zwracam się do Ciebie, kochana Matko-Kościele, z serdeczną prośbą: zdecyduj się na intensywną kurację! Pomyśl o Twoim życiowym mottoEcclesia semper reformanda”, Ecclesia sempercuranda – Kościół winien się stale odnawiaćTak, dziś też potrzebujesz odnowy i uzdrowienia. Przypomnij sobie  odmładzającą kurację przed 60 laty! Wtedy na II Soborze Watykańskim w Rzymie zaaplikowano Ci odmładzające zastrzyki i zastosowano różne terapeutyczne zabiegi, które sprawiły, że z młodzieńczą werwą i witalnymi siłami zwróciłaś się ku przyszłości. To był silny powiew Ducha Świętego. Dziś także tylko Onjest w stanie uleczyć Twoje rany, uzdrowić, co chore, wzmocnić Cię nowymi energiami, rozpalić nowy ogień zapału i ewangelicznego entuzjazmu.

Samozwańczy doktorzy, super-wizjerzy„cudowni” uzdrowiciele, szarlatani, którzy jako receptę proponująCi te same środki, które stosują do innych pacjentównaszych społeczności - do związków, towarzystw,organizacji, banków i partii - oni w niczym Ci nie pomogą. Zaufaj Duchowi Świętemu! On wyleczy Cię z depresji! On rozwiąże kajdany krępujących Cię lęków i kompleksów. On wesprze nową siłą Twoje zmęczone członki i organizm.  Otwórz Duchowi Świętemu Twoje serceSystematyczna i wytrwała kuracja darami i mocami Ducha Świętego to najlepsze lekarstwo!

 

Wtedy wyostrzy się Twój wzrok. I zrozumiesz, że przy retrospekcji na świetlaną przeszłość i wielkość zasługważne jest także patrzenie do przodu i odkrywanie nowych zadań stojących przed Tobą

Poprawie ulegnie także Twój słuch. Twoje uszy pochwycą ciche tony Twoich dzieci, którzy żyją w biedzie lub w duchowej nędzy, albo borykają się ztrudnościami w relacji do Ciebie.

 

Nawet Twoje osłabione serce jest do uleczenia. Jeżeli otworzysz się na Ducha Świętego, to serce Twoje się poszerzy i będzie bardziej czułe, wyrozumiałe i współczujące, a Twoje dzieci odczują, że ono bije dla nich również wtedy, gdy pobłądzą bądź wejdą na ścieżki, których Ty w swoim przekonaniu akceptować nie możesz.

 

Znikną wówczas także trudności w Twoim oddychaniu. Twój oddech stanie się spokojny i rytmiczny, otoczy Ciętchnienie świeżości i życiowej radości. A wiesz doskonale, że Twoim oddechem, Kościele-Matko, jest modlitwa! Jeżeli będziesz nią oddychać, to Twoja pastoralna aktywność i wszelki Twój czyn bę miałyręce i nogi. Poczujesz znowu siłę w Twoich dłoniach, którymi obejmujesz samotnych, wspierasz wątpiących i szukających, akceptujesz i dźwigasz niejako tych synów i córki, którzy w życiu się potknęli i upadli. A Twoje nogi wyruszą ku wszystkim, którzy nie mają odwagi przyjść do Ciebie, oraz ku tym, którzy Ciebie krytykują i uważają, że jesteś staromodna, nie rozumiejąca dzisiejszego świata, bądź nawet nieczuła.

 

W ten sposób Twoja twarz znów nabierze żywych barw, nie przez kosmetyczne liftingi, lecz przez promieniowanie z Twego wnętrza. Nawet jeżeli jesteś już „starszą damą, będzie promieniowało z Ciebie piękno, które pociąga i zarazem ukazuje godność, bo odzwierciedlasz sobą miłość Boga do świata.

 

Kościele-Matko! Przynoszę Ci także prezent – dar od nas wszystkich. To nasze przyrzeczenie, że chcemy w sposób zaangażowany uczestniczyć w Twojej kuracji – poprzez własne nawrócenie i odnowę. My wszyscy potrzebujemy Ducha Świętego, byśmy zrozumieli, czego od nas oczekujesz, co chcesz nam powiedzieć, o co nas prosisz! Chcemy bowiem być Twoimi dobrymi, wiernymi, kochającymi dziećmi. Bądź zatem nam prawdziwą, wymagającą, ale czułą, rozumiejącą i zawsze kochającą Matką!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Słowo Życia na Wniebowstąpienie Pańskie

30.05.2019

Odszedł, by pozostać z nami

Ewangelia: Łukasz 24,46-53.

Wniebowstąpienia Pana proklamuje: Ziemski czas Boga teraz się zamyka. Wniebowstąpienie jest ostatnim aktem wydarzeń rozpoczętych wraz ze Zwiastowaniem Maryi, że w jej łonie Bóg stanie się ciałem. 

Odejście Jezusa było widzialne, jak widzialne w Betlejem było Jego przyjście na ziemię. Ale jak inne było to przyjście, bo przez dziewicze łono Najświętszej Maryi Panny, tak również inne było odejście. Nie śmierć na krzyżu była tym odejściem. Po niej bowiem nastąpiło Zmartwychwstanie i jeszcze 40 dni pobytu na ziemi w uwielbionym ciele.  W tym to ciele, jaśniejącym światłem spływającym ze wszystkich ran w miejscu przelanej krwi, objawi się najpierw Marii Magdalenie i powie: „Nie zatrzymuj mnie, jeszcze bowiem nie wstąpiłem do Ojca mego”. W tym uwielbionym ciele wejdzie do wieczernika przez zamknięte drzwi i będzie z uczniami w największej zażyłości, jakby nic się nie stało. Podobnie pocieszy podróżujących do Emaus i wytłumaczy im proroctwa i psalmy. Będzie też szedł po falach spotykając apostołów powracających z połowu ryb i z nimi spożywał śniadanie. W takich to i wielu innych jeszcze spotkaniach będzie oświecał ich umysły, aby rozumieli Pisma.

W końcu nastąpi moment powrotu do Ojca i wtedy powie im: „Będziecie mi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, aż po krańce ziemi”. - „Po tych słowach uniósł się w ich obecności w górę i obłok zabrał Go im sprzed oczu (Dz 1,8).

Gdzie poszedł? W którą stronę? Gdzie jest punkt na niebie, w którym zniknął rozpłynąwszy się w obłoku i w świetle?

Kiedyś powiedział: „Wyszedłem od Ojca i przyszedłem na świat; znowu opuszczam świat i idę do Ojca” (J 16,28). Lecz Ojciec jest Bytem Nieskończonym, jest wszędzie! Jest także w mnie, w każdym człowieku! Gdzie więc poszedł Jezus? 

Franciszkanin Dawid M. Turoldo powie: „Od dnia Wniebowstąpienia mamy Boga przyczajonego; jak zniknął, tak też może pojawić się w jednym momencie, na jakimkolwiek zakręcie drogi, w jakimkolwiek punkcie przestrzeni”.

Odejście Jezusa nie jest zerwaniem z ziemią ani z ludźmi i ich ziemskimi sprawami. Przez swe Wcielenie związał się z ludźmi na zawsze i nigdy nas nie porzuci. Nasze sprawy nie stały się Mu obce. A my, Jego bracia i siostry przez przybranie, jesteśmy zawsze bliscy Jego miłującemu sercu! Koniec widzialnej obecności wśród ludzi staje się początkiem innej, niewidzialnej. Odchodzi więc z Ziemi Palestyńskiej, by stać się obecnym, choć pod osłoną, na całej ziemi i dostępnym dla wszystkich ludzi, wszystkich krajów i kontynentów, i wszystkich czasów.

Widzialne odejście Jezusa do Nieba, do Ojca, stało się znakiem i zapowiedzią Jego przyszłego widzialnego powrotu i Jego stałej obecności duchowej z nami. Dzisiejsze święto kieruje nasz wzrok ku górze, tam, gdzie Chrystus znikł - przesłonięty obłokiem - z oczu Apostołów. Ale drugiej strony ono każe nam także zwrócić się z miłością ku tej ziemi, by w doczesnej rzeczywistości dostrzegać obecność Boga, Jego Syna i Ducha Świętego.

Poważnie i z radością należy wsłuchać się w słowa Aniołów skierowane na Górze Oliwnej do Apostołów: „Kiedy uporczywie wpatrywali się w Niego, jak wstępował do nieba, przystąpili do nich dwaj mężowie w białych szatach. I rzekli: „Mężowie z Galilei, dlaczego stoicie i wpatrujecie się w niebo? Ten Jezus wzięty od was do nieba, przyjdzie tak samo, jak widzieliście Go wstępującego do nieba. Wtedy wrócili do Jerozolimy z góry…”(Dz 1,11-12).

Powrócili „z góry” - „na ziemię”, jakby nic się nie stało, zajęli swoje miejsca, każdy przy swojej pracy, przy swoim zadaniu, przy swojej powinności bycia świadkiem według woli, jaką miłująca Opatrzność Boża dla każdego przewidziała.

W ten sposób wraz z Wniebowstąpieniem dokonuje się nie tylko podsumowanie wydarzeń z życia Jezusa, lecz także wyznaczony zostaje tor losu ludzkości. Dzisiaj jest On pierwszym stworzeniem narodzonym z kobiety, wchodzącym chwalebnie do nieba, po przejściu wpierw przez śmierć. Chrystus - pierworodny wszelkiego stworzenia, pierwocina zmartwychwstałych i koniec naszych lęków, nieraz rozpaczy! Poszedł bowiem do Ojca, by „przygotować nam miejsca”– zgodnie ze wcześniejszą obietnicą: „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele”. 

Ale nie tylko tam czeka na nas. Tajemniczo jest zawsze z nami także w tym świecie doczesnym. Odszedł, by pozostać z nami! Jest nam bliski. Niepotrzebnie zatem w naszej wyobraźni odsuwamy niebo daleko od siebie – gdzieś poza krańce ziemi lub w przestrzenie niebieskie. Niebo nie jest daleko w kosmosie. Trafnie i dobrze to wyraził głęboko wierzący i rozmodlony poeta Leopold Staff:

„Szukałem Ciebie w chmurach, na niebiosach

I na tej niskiej pełnej grobów glebie,

A dzisiaj widzę, w radosnych łez rosach,

Że Bóg był bliższy mnie niż ja sam siebie”.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Proszę nakliknąć aby powiększyć.

W poszukiwaniu szczęścia (17)

Książka dyskusyjna czy niebezpieczna?
– Coś o mistyce.

 

Wiele inspiracji dla „duchowości dnia powszedniego” można zaczerpnąć w interesującej książce niemieckiego benedyktyna Willisa Jӓgerapt. „Fala jest morzem”[1]. Jest on założycielem i kierownikiem (od 1983) centrum medytacji i kontemplacji w Würzburgu.  

Niejeden czytelnik myślący w ciasnych kategoriach dogmatów kościelnych będzie miał spore trudności przy jej lekturze, gdyż znajdzie tam tezy i wnioski jego zdaniem absolutnie nie do przyjęcia.  By zrozumieć myśl i intencje Jӓgera trzeba uwzględnić fakt, że świat jego osobistych przekonań wyrósł z osobistych przeżyć, zwłaszcza z próby pojednania jego doświadczeń w mistyce Wschodu i Zachodu (żył przez 6 lat w Japonii, praktykując zen). Po drugie Jӓger dostrzegł problemy wielu ludzi, którzy nie mogą pogodzić dawnych sformułowań wiary i wizji Boga z nowoczesnymi wynikami nauki o strukturze i rozwoju świata, i usiłuje służyć pomocą ludziom nieochrzczonym lub nieodczuwającym przynależności do Kościoła. Wychodząc z założenia, że „Człowiek XXI wieku będzie mistykiem albo w ogóle go nie będzie”(słynne słowa K. Rahnera) prowadzi on intensywną działalność w zakresie „duchowości mistycznej” (kursy medytacyjne, poradnictwo, publicystyka).

Zasadnicza trudność w akceptacji poglądów Jӓgera wynika z faktu, że podstawą mistyki (w jego ujęciu) jest doświadczenie jedności, w której znikają granice pomiędzy Bogiem a światem. Natomiast teologia chrześcijańska zasadza się na dualizmie Boga i świata. „Duchowość mistyczną” uważa Jӓger za nieodzowną i za ratunek dla zagubionego dzisiejszego człowieka i opiera ją na następującym założeniu:

„Boga widzę, nie jako stwórcę ontologicznie odrębnego świata, lecz jako jedność, w której nie ma rozdziału między Bogiem a światem, między duchem a materią, między bytem a niebytem. To, co my, ludzie Zachodu, nazywamy Bogiem, widzę jako Jedną Rzeczywistość. Objawia się ona pod wieloma postaciami, a przy tym zawsze pozostaje sobą. Jest jako morze, które objawia się w milionach fal, ale zawsze pozostaje tą samą wodą”[2].

Jӓger, świadom, że jego myśli mogą innych chrześcijan zaniepokoić[3], pisze:

„Niczego nie absolutyzuję. Nikogo nie staram się przekonać. Nie deprecjonuję istniejących wyobrażeń religijnych. Nie lekceważę innych poglądów. Próbuję jedynie zobaczyć stare prawdy w innym świetle. Mam nadzieje, że dzięki temu pojawią się nowe wglądy w sens naszej ludzkiej egzystencji. Moje długie doświadczenie duszpasterskie mówi mi, że wypowiadam to, co ludzie noszą w sercach, i że dzięki tym myślom poczują się oni umocnieni na swojej drodze. Nierzadko jest to droga chrześcijańska”[4].

Z bogactwa przemyśleń i nauki W. Jӓgera wyławiam kilka istotnych myśli, które mogą pomóc w religijnym rozumieniu codziennych spraw i otaczającej nas rzeczywistości. Odchodzi on od dualnego widzenia świata (wpływ filozofii Arystotelesa, a za nim poszli św. Albert Wielki i św.Tomasz z Akwinu), które ustanawia głęboką przepaść miedzy Bogiem a światem, bo w tej koncepcji Bóg i świat są ontologicznie różni; Bóg jest poza światem i określa z zewnątrz jego los. Jӓger opowiada się za drogą wytyczoną przez filozofię Platona,która nie zna ontologicznego dualizmu, a która w europejskiej myśli przetrwała tylko jako podskórny prąd, właśnie jako mistyka (Jan Tauler, Mistrz Eckhart, Mikołaj z Kuzy).Według tej wizji całej rzeczywistości – „nie ma przepaści między Bogiem a światem, świat nie jest niczym innym, jak zjawianiem się tego, co boskie. W konsekwencji zbawienie rozumiane jest nie jako pokonanie owej przepaści, lecz jako przebudzenie się do prawdziwej istoty”[5].

Konsekwencją takiego rozumienia jest uznanie ścisłej więzi między mistyką i cielesnością, duchowością i codziennością. Bóg manifestuje się bowiem w codzienności - i tylko tam można Go znaleźć. Konieczny jest zatem powrót do świata, przy czym świat doświadcza się wtedy w zupełnie inny, nowy sposób. Jӓger chętnie cytuje słowa Josefa Beusa„Misterium Boga odbywa się na dworcu głównym”.Dzisiejszemu człowiekowi potrzebne jest oświecenie, by znów dotrzeć do codzienności, gdzie w prostych rzeczach można doświadczyć boskiej rzeczywistości. Kosmos jest bowiem inkarnacją Boga:

Wszystko jest inkarnacją Boga, od kwarców i leptonów po czysto duchowe formy, o których nie mamy pojęcia. Każdy jest Bogiem człowiekiem. Mogę powiedzieć: Bóg zamanifestował się jako człowiek”[6].

W tym miejscu jego rozmówca pyta wprost: „Człowiek jest Bogiem?” i Jӓger odpowiada:

„Tak. Nawet jeżeli to zdanie brzmi w uszach chrześcijanina arogancko, skandalicznie, wręcz heretycko. Ale taka ocena wynika z mylnego założenia, że mistyk wypowiada takie zdanie z poziomu świadomości ego. Naprawdę zaś pochodzi ono z tego doświadczenia jedności, w którym nie ma podziału na ja i ty. Poza tym podejrzenie o herezje bierze się stąd, że chrześcijaństwo przez Boga rozumie coś zupełnie innego niż to, co nazwaliśmy Boskim, Pierwszą Rzeczywistością, Kosmiczną Świadomością albo Bogiem. Chrześcijaństwo rozumie przez Boga per definitionem kogoś naprzeciw mnie. Ale ten teistyczny obraz Boga ma sens tak długo, jak długo poruszamy się na racjonalnej płaszczyźnie świadomości. Tylko tutaj potrzebujemy Boga, który nas zbawia w określony sposób. Z perspektywy mistyki nauka o zbawieniu jest metaforą zdarzenia, które odbywa się w doświadczeniu mistycznym. Zbawienie jest wciąż obecne. W doświadczeniu mistycznym człowiek wdziera się do zbawienia”[7].

W świetle tych założeń i przekonań Bóg „wydarza się” tu i teraz. 

„Tu i tylko tu, w tej chwili jest możliwa komunia i komunikacja z Nim. Życie jest prawdziwą religią. To spełnienie Boga. Bóg objawia się zarówno w tym, co małe jak i w tym, co wzniosłe. Komunikowanie się z Nim jest celem wszelkiej mistyki”[8].

Z tych kilku cytowanych wypowiedzi współczesnego teoretyka i praktyka mistyki wynika, że „Religia to życie, a życie to religia”.   I jeszcze jako „kropka nad i” kapitalne obrazowe stwierdzenie: 

„Jeżeli doświadczam, że wstawanie rano i wkładanie kapci są głęboko religijnym aktami, to wtedy wiem, czym jest religia. Ale żeby to osiągnąć, muszę mieć wcześniej autentyczne doświadczenie duchowe”[9].

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 


[1]W. Jӓger, Fala jest morzem. Rozmowy o duchowości, tł. Z. Mazurczak, Wydawnictwo Jacek Santorski & Co, bmrw.

[2]Tamże, s. 7.

[3]„Dualna zasada teologii przysparza mi nadal wielkich trudności. Nie znaczy to, że odrzucam tradycyjną teologię. Daleki jestem od tego. Chciałbym wywołać dyskusję. Dyskusja między Wschodem a Zachodem dopiero się zaczyna. Dzięki pobytowi w Japonii zrozumiałem, że wschodni sposób widzenia świata będzie wielkim wyzwaniem dla chrześcijan XXI stulecia, m.in. dlatego, że bliższy jest ewolucyjnemu zdarzeniu i tym samym współczesnemu podejściu. Będzie to stulecie mistyki i metafizyki. Być może, ta książka daje przedsmak przyszłych dyskusji”. – Tamże, s. 179.

[4]Tamże, s. 8.

[5]Tamże, s. 23-24.

[6]Tamże, s. 52.

[7]Tamże, s. 53.

[8]Tamże, s. 61.

[9]Tamże, s. 137.

21.05.2019

 

Słowo Życia na 5 niedzielę Wielkanocy 19.05.2019.

„Przykazanie nowe daje wam, abyście się wzajemnie miłowali!”
Ewangelia: Jan 13,31-35.

 

Według nauki Jezusa miłość Boga i miłość człowieka są ze sobą nierozdzielnie związane. Nie można zatem kochać Boga nie kochając innych ludzi, nie można zbawić siebie nie miłując bliźniego.

 

Miłości Boga i bliźniego nie należy pojmować w kategorii uczucia. Uczucia przychodzą i odchodzą. Uczucie może być cudowną iskrą rozniecającą ogień miłości, ale nie jest jej pełnią. Uczucia nie można wymusić, z czego wynika, że nie można go też nikomu nakazać. A przecież Chrystus uznał miłość Boga i bliźniego za ścisły obowiązek, to znaczy chodziło mu nie o uczucia, lecz o czyny miłości. Benedykt XVI tak pisze w encyklice „Deus caritas est”o tej wewnętrznej zależności:
 

„Miłość Boga i miłość bliźniego są nierozłączne: są jednym przykazaniem. Obie te miłości jednak czerpią życie z miłości pochodzącej od Boga, który pierwszy nas umiłował. Tak więc nie chodzi tu już o „przykazanie” z zewnątrz, które narzuca nam coś niemożliwego, lecz o doświadczenie miłości darowanej z wewnątrz, i tą miłością, zgodnie ze swoją naturą, należy się dzielić z innymi. Miłość wzrasta poprzez miłość. Miłość jest „Boska”, ponieważ pochodzi od Boga i łączy nas z Bogiem, a ten jednoczący proces przekształca nas w „My”, które przezwycięża nasze podziały i sprawia, że stajemy się jednym, tak, że ostatecznie Bóg jest „wszystkim we wszystkich” (nr 17).

 

Chodzi zatem o czynną miłość bliźniego, która możliwa jest pod warunkiem zobaczenie w drugim człowieku siostry i brata.

 

Pewien rabbi zapytał jednego ze swych wierzących współbraci: „Kiedy kończy się noc, a zaczyna dzień?” 

Ten usiłował znaleźć właściwą odpowiedź: „Może wtedy, gdy widzimy pierwszy błysk światła na niebie?” Albo gdy można wyraźnie odróżnić krzak od człowieka?” 

„Nie” – powiedział rabbi: „Noc ustępuje miejsca dniowi, gdy jeden człowiek w obliczu drugiego rozpozna brata lub siostrę. Jak długo to się nie dzieje, jest w nas ciągle noc”.

 

Miłość bliźniego wyraża się nie tylko w zaniechaniu wyrządzania komuś krzywdy, lecz przede wszystkim w czynieniu dobra, zwłaszcza ludziom ubogim, chorym, potrzebującym, nieszczęśliwym. Takie postępowanie, a zwłaszcza pomaganie „najmniejszym”, Chrystus uznał za podstawowy warunek zbawienia. Kryterium sądu ostatecznego nad człowiekiem, czyli czynnikiem decydującym ostatecznie o wartości lub fiasku ludzkiego życia, o jego zbawieniu lub odrzuceniu, będzie według słów Chrystusa przede wszystkim miłość bliźniego jako weryfikacja autentyczności miłości do Boga (Mt 25,31-46). Wyrażone w tym opisie utożsamienie się Chrystusa z każdym człowiekiem głodnym, spragnionym, chorym, bez dachu nad głową, samotnym i załamanym, uwięzionym, krótko mówiąc z człowiekiem, który cierpi, orzeka, że kto wspomaga bliźniego w potrzebie, ten ujmuje za dłoń samego Chrystusa. Z tej racji bł. brat Albert Chmielowski daje taką radę:

 

„Jeśliby cię zawołano do biednego, idź natychmiast do niego, choćbyś był w świętym zachwyceniu, gdyż opuścisz Chrystusa dla Chrystusa”.

 

W tych słowach słychać echo wypowiedzi mistyka J. Ryusbroeka:

 

„Jeśli znajdziesz się w stanie ekstazy, a twój brat ciebie potrzebuje, porzuć twą ekstazę i zanieś mu ziółka. Bóg, którego opuszczasz, jest mniej pewny niż Ten, którego znajdziesz”.

 

Kazimierz Piekut wyrazi to samo poetyckim obrazem:

Przez okno widzę Ciebie, Panie,

jak stoisz głodny na ulicy,

gdy ktoś wypędził Ciebie z bramy

- Nie wolno żebrać – w twarz Ci krzycząc. 

 

Chciałem ugościć Cię w mym domu,

pragnąłem, abyś do mnie przyszedł,

po przyjacielsku siadł do stołu

I spożył wspólnie kęsek ciszy.

 

Wybiegłem. Wołam: - Panie… Panie…

(Ktoś pyta: „Któż to był ów żebrak?”)

Lecz w miejscu, gdzie przed chwila stałeś,

Blask w grudkach pyłu krzyżem leżał[1].

 

O istocie miłości bliźniego i o tym, w jakich konkretnych kształtach potrafi się jest ona wyrażać, mówił w sposób niezrównanie piękny - podczas rekolekcji akademickich, które zawsze przyciągały tłumy - nasz KUL-owski profesor ks. Włodzimierz Sedlak: 

Miłość jest największym wymiarem człowieczeństwa. Jest więc szczytem, dalej już człowiek nie sięga. Dalej jest tylko już Bóg, sama Nieskończona Miłość.

Miłość nie smuci się z cudzego szczęścia, miłość nie zazdrości, miłość się nie spiera, miłość nie ma uczucia niechęci i nienawiści, miłość wybacza, miłość nie zarabia na miłości, nie zna obłudy, nie stoi na zdradzie, nie opluwa w oszczerstwie, nie rywalizuje w chamski sposób, nie robi sobie miejsca w życiu kopniakiem.

Miłość nie płacze nad sobą. Miłość dzieli serce i chleb, nie eksploatuje nikogo, nie dyskwalifikuje drugich, nie śmierdzi podłością, nie bierze odwetu, nie jest okrutna, da się przeprosić. Miłość woli cierpieć niż się spodlić. Największą racją jest miłość i największą prawdą jest miłość. To najpiękniejsza litania, którą może człowiek wygłosić. 

Miłość to sprawy tak proste jak posypanie piaskiem śliskiego chodnika. To chleb podany w piekarni, zastąpienie koleżanki w zakładzie pracy, to połówka jabłka użyczona, to kilka metrów sześciennych śniegu odwalonego, to dobre spojrzenie na starca, cicha modlitwa za spotkanego kalekę, dyskretna cisza, bo się ktoś modli tam, usunięcie się z drogi, bo ktoś do tramwaju biegnie. Miłość nie wyraża się w ”hurcie” wielkimi czynami. Miłość to nie bohaterstwo, to drobny złoty pył serca dawany innym[2].

Ks. Jerzy Grześkowiak

 


[1]K. Piekut, Wyspa czarnych aniołów, Warszawa 1957, s. 33 (z wiersza: Chrystus na ulicy).

[2]W. Sedlak, Quo vadis homo? Rekolekcje dla inteligencji, red. J. Kalisz-Półtorak, Radom 2000, s. 73.

Nasza ekspiacja za znieważenie w Ojczyźnie obrazu
Matki Bożej Częstochowskiej

Proszę nakliknąć aby powiększyć.

Słowo Życia na 4 niedzielę Wielkanocy 12.05.2019.

„Moje owce słuchają mojego głosu!”

Ewangelia: Jan 10,27-30.

 

Dobry Pasterz: jedna z najbardziej znanych rzeźb starochrześcijańskich. Bardzo młody chłopak z kędzierzawą głową zwróconą w bok, bez zarostu, w krótkiej tunice, z kijem pasterskim w ręku i owieczką na barkach. 

 

W rzymskich katakumbach, czyli w podziemnych cmentarzach prześladowanych chrześcijan pierwszych wieków występują przede wszystkim dwa symbole: ryba jako znak dla Chrystusa i Jezus jako Dobry Pasterz, na którego ramionach spoczywa owca. Te obrazy są znacznie starsze niż przedstawienia ukrzyżowanego Jezusa, czyli krzyż, który dziś jest podstawowym symbolem chrześcijaństwa. Tymczasem obraz dobrego pasterza współcześnie coraz bardziej zanika. Przyczyna leży chyba w tym, że biblijny obraz pasterza został w ostatnich wiekach w pewien sposób zniekształcony idyllą pasterską okresu romantyzmu. Inny powód to wybujały indywidualizm współczesnego człowieka, który nie pozwala mu na porównywanie się z trzodą zwierząt. Obraz pasterza dzisiaj wiążemy raczej z urokiem gór, ze spokojem i prostotą, prawie że sielankowym trybem życia. Tymczasem w Starym Testamencie symbolizował on trud, odwagę, ducha walki i poświęcenia życia dla trzody, gdy przyszło bronić jej przed złodziejami, bandytami i dzikimi zwierzętami. 

 

Właśnie w takim sensie Jezus mówi o sobie jako „dobrym pasterzu”, który „swoje owce” prowadzi do Boga – miłosiernego, troskliwego i gwarantującego życie i bezpieczeństwo. Zadaniem wierzących w Niego jest słuchać Jego głosu i iść za Nim - to gwarantuje właściwą orientację i bezpieczeństwo na drogach życia. Jego słowa są wyrazem najwyższego autorytetu, nie autorytetu władzy i siły, lecz mocy miłości, która ogarnia i przenika wszystkie sprawy naszego życia.

 

Głównym zadaniem pasterza w Judei było wczesnym rankiem udać się do zagrody lub szopy, gdzie nocowały jego owce zmieszane z trzodami innych pasterzy. Tam wydawał on swoje specyficzne głosy, okrzyki lub gwizdy, dobrze znane jego owcom, które powstawały z legowiska i zbierały się wokół niego; gdy już je wszystkie policzył, wyprowadzał je z zagrody, idąc na ich czele i prowadził na soczyste pastewne łąki i do źródlanych wód. Gdy nadszedł wieczór wracał z trzodą na nocleg do owczarni.

 

Ogromnie ważną sprawą dla pasterza było odpowiednie uwrażliwienie i wyćwiczenie owiec na „jego głos”, na jego specyficzne gwizd lub wołanie, bo w ten sposób oszczędzał sobie wiele trudu w gromadzeniu bądź poszukiwaniu owiec. To było ważne również dla owiec, by u boku swego pasterza, który je zna i kocha, czuły się dobrze i bezpiecznie.

 

Jezus odnosząc do siebie metaforę dobrego pasterza chce powiedzieć: „Jestem Zbawicielem ludzi, bo mam specyficzny, wyjątkowy głos, jakiego nie ma nikt inny. Mój głos nie zwodzi, nie oszukuje, daje to, co obiecuje wszystkim, którzy idą za mną. Jestem Mistrzem, Przewodnikiem i Obrońcą. Ponieważ stanowię „jedno z Ojcem” – Bogiem i Panem wszechświata, znam dobrze swoje owce. I one mnie znają, jeżeli słuchają głosu mojej Ewangelii. One idą za mną, a Ja daję im życie wieczne. Nie zginą one na wieki i nikt nie wyrwie ich z mojej ręki”.

 

Czy to wszystko ma coś wspólnego z naszym życiem? 

 

Jako chrześcijanie żyjemy pośród wielu i różnorodnych „trzód”, czyli grup ludzkich, wspólnot, organizacji, stowarzyszeń, partii, a one wszystkie „idą” za określonymi „pasterzami i ich głosami”. Istnieje w świecie ogromnie wiele pokus, by pójść za uwodzicielskimi głosami różnych mędrców, przywódców, filozofów, guru, szarlatanów, sekciarzy, słowem - różnej maści uwodzicieli.

 

Św. Paweł mówi, że „wiara jest ze słuchania”.Chrześcijanami stajemy się przez sakrament chrztu i przez pójście za głosem Jezusa – czyli za Jego Ewangelią, głoszoną przez Kościół. W Ewangelii i w sakramentach spotykamy samego Jezusa, który nawiązuje z nami osobistą relację i w miłości prowadzi nas na „pastwiska życia”. On obiecuje: Jeżeli pójdziesz za moim głosem, nie będziesz żałował.

 

Głosy ludzi są tak różne, odmienne. Głos rozpoznajemy po jego typowym dźwięku. Gdy dziecko krzyczy, to już z daleka da się wyczuć, czy to głos radości, czy też bólu lub buntu i histerii. Głosy dobrych znajomych rozpoznajemy w telefonie natychmiast. Dźwięk głosu jest związany z konkretną osobą. I już sam głos mówi coś o zamiarach lub stanie emocjonalnym mówiącego.

 

Podobnie jest z głosem Jezusa, który dochodzi do nas z Ewangelii, z modlitwy lub z naszej codzienności. Typowy „ton” głosu Jezusa brzmi jak miłosierdzie, wierność, schronienie, bezpieczeństwo, zaufanie, radość, pewność, pociecha, prawda, miłość.  Orędzie Jego głosu ukazuje nam kierunek, nie chce nas zwodzić, lecz prowadzić ku Prawdzie, Dobru i Szczęściu. Nie zaprasza do bezmyślnego włóczenia się po bezdrożach świata, lecz do sensownego wędrowania i pielgrzymowania do Niebieskiej Ojczyzny.  To głos Dobrego Pasterza, któremu na nas bardzo zależy, bo On dla nas i za nas „oddał swoje życie”.

 

Współczesny człowiek niezbyt chętnie chce być nazywany owcą, to obraża jego dumę i wolę samostanowienia, uważa, że to jest poniżej jego godności. Niechętnie pozwalamy się też prowadzić innym z obawy, że zostaniemy kolejny raz w życiu oszukani, albo jakieś „pasterzowanie-przewodzenie” utożsamiamy z ograniczaniem wolności lub wiążemy z niebezpieczeństwem wyzyskania nas, nadużycia, ucisku. 

Przy Jezusie, Dobrym Pasterzu, takie lęki są bezpodstawne. Jemu można bezwarunkowo zaufać, ponieważ on zna nas i zna Ojca, jest z Nim „jedno”. On chce nas prowadzić przez życie „do Życia” i do „Życia Wiecznego”. Jesteśmy dla Niego ważni i cenni. Jego jedyną troską jest, by nas nie stracić. Ale nawet wtedy, gdy życie nas poturbuje i połamie, gdy nie sprostamy zadaniom, zagubimy się, pobłądzimy, narazimy się na „paszcze wilków i dzikich bestii”, utkniemy w gęstwinie grzechu i winy, On zawsze nas szuka, woła „po imieniu” aż nas znajdzie. I poranionych, wylęknionych i zasmuconych niesie na swoich mocnych ramionach do Bożej owczarni!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

 

Wiara i humor

  • Na Dzień Matki: Co mówią dzieci?

 

Mając 6 lat: „Mamusiu, proszę, pomóż mi!”

Mając 10 lat: „…tylko nie powiedz tego mamie!”

Mając 15 lat: „Ach, mamo, Ty nic z tego nie rozumiesz!”

Mając 20 lat: „Mamo, nie martw się, będę na siebie uważał/a”.

Mając 25 lat: „Na Boga, gdyby to nasza mama wiedziała!”

Mając 30 lat: „No cóż, matka ma takie przestarzałe poglądy!”

Mając 40 lat: „Mamo, czy mogłabyś mi poradzić?”

Mając 50 lat: „Mamusiu, jak to było za Twoich dawnych lat?”

Mając 60 lat: „Gdyby mama tego dożyła…”

Mając 70 lat: „Gdy matka była w moim wieku…”

 

  • Biblijna recepta na zdrowie psycho-cielesne

 

„Nie wydawaj duszy swej smutkowi

ani nie dręcz siebie myślami.

Radość serca jest życiem człowieka,

a wesołość męża przedłuża dni jego.

Wytłumacz sobie samemu, pociesz swoje serce,

i oddal długotrwały smutek od siebie;

bo smutek zgubił wielu

i nie ma z niego żadnego pożytku.

Zazdrość i gniew skracają dni,

a zmartwienie sprowadza przedwczesną starość.

Gdy serce pogodne – dobry apetyt,

zatroszczy się ono o pokarmy”.

 

Mądrość Syracha 30,21-25.

Słowo Życia na 3 Niedzielę Wielkanocy                    5.05.2019.
Zmartwychwstały Pan „z gotowym śniadaniem” – i „sieć pełna ryb”
Ewangelia: Jan 21,1-19


Uwierzyć w Zmartwychwstanie Jezusa to długi proces. Dopiero 40 dni po Zmartwychwstaniu kończą się Jego objawienia. Po wielkich wydarzeniach: Wieczernika, Golgoty, spotkań ze Zmartwychwstałym, Apostołowie wracają do spokojnej Galilei, nad jezioro Genezaret. Żyli ostatnio w ogromnym napięciu ducha: doświadczyli bólu, załamania, zwątpienia. A potem przyszły chwile podniosłej i niewypowiedzianej radości – spotkania z Nim. To też minęło. Odchodzą w strony rodzinne. Zabierają się do pracy w swoim zawodzie. Wsiadają do łodzi, by łowić ryby. I właśnie tutaj pośród codzienności znowu spotykają Jezusa.
Nocny połów okazał się bezowocny: „tej nocy nic nie złowili”. Ale gdy ranek zaświtał, Jezus „stanął na brzegu”. Nie rozpoznali Go. Pyta ich, czy mają coś do jedzenia. Gdy odpowiadają zawiedzeni, że nic nie złowili, poleca zarzucić sieć „po prawej stronie”. Skutek jest porażający. „Z powodu mnóstwa ryb nie mogli sieci wyciągnąć”. Jako fachowcy takiego efektu nie mogli oczekiwać i spotkania z ich Mistrzem też nie. Nie teraz, nie tutaj, przy codziennej pracy, w codzienności.


I jak w wydarzeniu przy pustym grobie, tak i teraz to Jan, którego Pan szczególnie miłował, swoim kochającym sercem jako pierwszy Go rozpoznał. I znowu on daje pierwszeństwo Piotrowi, by działał i mówił. Piotr wskakuje do wody i płynie do Jezusa, i to on potem wyciąga sieć na brzeg i przedstawia połów Panu. Fakt, że św. Jan w Ewangelii kładzie nacisk na takie szczegóły, wskazuje na to, jakie znaczenie młody Kościół przypisywał Piotrowi.
Spotkanie z Jezusem nad jeziorem akcentuje także, jak wielkie znaczenie dla uczniów i dla pierwszej gminy chrześcijan miało słowo Pana: „Zarzućcie sieć po prawej stronie łodzi, a znajdziecie”. Sukces w życiu Kościoła, w jego ewangelizacji uzależniony jest od wsłuchania się w głos Chrystusa. Słuchać głosu Pana, przyswoić sobie Jego słowo i według niego żyć i działać! 


Czy niepowodzenia Kościoła, mierne rezultaty jego ewangelizacyjnych przedsięwzięć i naszych osobistych starań misyjnych nie wynikają z tego, że sukcesów oczekujemy tylko od naszej własnej mądrości i wysiłków, że nie ufamy jednoznacznym wskazaniom Pana? Może też rzadko udaje nam się spotkać Pana, bo nie szukamy Go tam, gdzie On naprawdę jest do znalezienia, lecz w wyimaginowanych światach, jak uczniowie - „w dalej Jerozolimie”? Czy liczymy się z tym, że On wychodzi nam naprzeciw także w naszej codziennej krzątaninie i pracy, a nie tylko w niedzielę podczas Mszy świętej?


Drugim ważnym tematem dla medytacji może być symbolika sieci, czyli obraz Kościoła jako sieci z rybami. Bliski jest nam obraz Kościoła jako winnicy Pana, Jezus jako krzew winny, a my jako latorośle, Kościół jako owczarnia Jezusa – On jako Dobry Pasterz, lub Kościół jako Matka. Ale Kościół jako sieć pełna ryb? – czy wyobrażenie bycia w sieci wyciągniętej na brzeg pełnej podskakujących ryb – nie wywołuje w nas negatywnych uczuć? Symbole są zawsze ambiwalentne. Ale warto wziąć z nich dla siebie te aspekty, które mogą okazać się pomocne w wierze i w zaangażowaniu w życiu wspólnoty Kościoła.


Sieć – kojarzy się z jednej strony z mozolną pracą rybaków, z drugiej z byciem złowionym wbrew woli. Sieć jest w ruchu, trzyma ryby w wodzie, ogarnia je, a jednak daje im przestrzeń. Każde oko w sieci ma swoje własne miejsce i zadanie, każde jest inne. Jako symbol Kościoła sieć mówi, że wszyscy członkowie są ze sobą silnie powiązani, że istnieją w nim grupy troszczące się wspólnotę i wymianę. Im więcej takich wspólnot, tym więcej cennych osobowości przynależy do Kościoła. Nie wolno jednak osłabiać ani tracić wzajemnej więzi, bo jej utrata to jak „dziura w sieci”, wtedy traci się „cenne ryby”.


Poszczególne „oczka sieci” musza być odporne na wielkie obciążenia, tak zresztą jak cała sieć. Ale ona sprosta swoim zadaniom, jeżeli rybacy odpowiednio o nią dbają, ją pielęgnują, wyciągają na brzeg, osuszają w słońcu, przejrzą, oczyszczą, naprawią naderwane „oczka”.


Sieć nie może jednak być stale rozłożona na brzegu. Ryby nie przyjdą do niej same z morza. Jest zadaniem rybaków i „rybaków ludzi” sieć wrzucić do wody i na głębie. Sieć musi znaleźć się w wodzie, a Kościół do pójść do codzienności ludzi. Tylko tam możliwy jest połów. Połów jest zadaniem sieci i Kościoła, rybaków i „rybaków ludzi” – Apostołów i ich następców, biskupów i kapłanów, a właściwie wszystkich ochrzczonych. Nikt z nich nie jest celem dla siebie, ich zadaniem jest liczyć się z nauką Jezusa - z Ewangelią i być na służbie Pana – „Wielkiego Rybaka”.


I jak wtedy uczniowie słuchali głosu i wskazań Pana, tak i my musimy dziś trzymać się Jego Ewangelii. Jeżeli będziemy polegać tylko na własnych skonstruowanych programach pastoralnych i misyjnych, chcieli odnawiać struktury Kościoła na wzór funkcjonowania instytucji świeckich, to możemy się srodze zawieść, i połów okaże się klęską. „Nic nie ułowiliśmy”. A zatem nie tylko osobisty trud, ludzka mądrość, lecz także więź z Chrystusem – przez modlitwę, bycie z nim, rozmowę, kontemplację. Eugen Biser (teolog niemiecki z Monachium) wyraził to zwięźle: „Kto chce mówić o Jezusie, musi najpierw mówić z Jezusem!”


A Pan zawsze „stoi na brzegu” i czeka... Zatroskany jest także o nasze codzienne sprawy. „A kiedy zeszli na ląd, ujrzeli żarzące się na ziemi węgle, a na nich ułożoną rybę oraz chleb. Rzekł do nich Jezus: Przynieście jeszcze ryb, któreście teraz ułowili”.  Taka jest wizja Jezusa: praca dla Królestwa Bożego jako współpraca - nasz trud i Jego wspomagające działanie. On troszczy się o swoje dzieło i o nas.


On zawsze jest tam, gdzie Go szukamy, gdzie dla Niego się trudzimy. Jest w naszej codzienności i w niedzielnej Eucharystii. Zmartwychwstały Pana rozpala na nowo nasze zawiedzione nadzieje i osłabłą miłość i sprawia, że mamy wszystko potrzebne do życia - „chleb i rybę”. „Chodźcie, posilcie się!” – tak mówi do nas codziennie. Nasze życie może być obficie wypełnione obecnością Pana - nie tylko w naszej wyobraźni, duchowo, lecz także przy „stole codziennej rzeczywistości”.


„Panie, Twoja obecność jest niezależna od naszych religijnych doświadczeń i przeżyć. Ty jesteś „Jestem, który jestem”, nawet jeżeli wydaje się nam, że brak nam ku temu odbiornika, że tego nie odczuwamy. Ty jesteś obecny „dla nas” jako uzdrawiająca miłość i przemieniająca moc. Naucz nas tak wierzyć. Amen.”


Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Humor i wiara

  • •    W dniu 1 maja, czyli w święto Maryi, Patronki Bawarii, które jest zarazem świętem św. Józefa Robotnika, organista opowiedział mi przed Mszą św. następujący żart:
    W niebie zorganizowano wybory parlamentarne. Po pierwszym głosowaniu okazało się, że jeden głos padł na SPD. Wybory uznano za nieważne – bo te partię wykluczono, nie została umieszczona pośród list wyborczych.  W kolejnym głosowaniu to samo, znów jeden głos na SPD. W końcu po piątym głosowaniu wszczęto śledztwo, i okazało się, że tak uparcie niepoprawnie głosował św. Józef (bo to rzemieślnik- robotnik). Św. Piotr z dostojną radą Aniołów podjął decyzję Józefa za karę wykluczyć z nieba, niech wraca na ziemię.  Św. Józef zaakceptował ten wyrok oświadczając: „Zgoda, odchodzę, ale zabieram ze sobą Maryję i Jej Syna Jezusa, oraz Dziadka (Boga Ojca). I tego pobożnego Ptaka (Ducha Świętego) też bierzemy ze sobą!!!
     
  • •    Pewien ksiądz głosi w swoim niedzielnym kazaniu:
    „Każdy chciałby koniecznie dostać się do nieba, ale wielu żyje stale w nadziei, że do ich śmierci warunki wejścia do nieba ulegną znacznemu złagodzeniu!”.

     
  • •    Głęboko wierzący Żyd, który właśnie świętował już 105 urodziny, nagle przestał pojawiać się w synagodze.  Rabbi obawiając się, że przytrafiło mu się być może coś złego, natychmiast udał się do niego. Zdumiony znalazł go przy najlepszym zdrowiu, więc zapytał: „Dlaczego po tylu latach wierności już więcej nie przychodzisz do synagogi?”
    Staruszek rozejrzał się ostrożnie wokół siebie i szepnął mu do ucha: „Wiesz, Rabbi, gdy miałem 90 lat oczekiwałem, że Bóg mnie wkrótce wezwie do siebie. Ale potem obchodziłem jeszcze 95 lat, następnie 100 i nawet 105. Pomyślałem więc sobie, że Pan Bóg jest bardzo zajęty i widocznie o mnie zapomniał. Nie chcę więc Mu się znowu przypominać!”

     
  • •    Starsza pani do swojej przyjaciółki: „W ostatnim czasie mój mąż prawie wszystko zapomina. Ale nie zamierzam się skarżyć. W tym roku obchodziłam już trzykrotnie urodziny!”.

Słowo Życia na 2. niedzielę Wielkanocy (C)                             28.04.2019.

Święto Bożego Miłosierdzia

Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli!

Ewangelia: Jan 20,19-31

 

Święto Bożego Miłosierdzia wprowadzone do liturgii przez św. Jana Pawła II (2000) dobrze harmonizuje z Wielkanocą oraz z czytaną w tę niedzielę (zwaną dawniej „białą”) Ewangelią. Doświadczenie wiary Apostoła Tomasza, który na polecenie Jezusa dotyka dłonią rany w boku Chrystusa, pokazuje, że Bóg ma dla wszystkich otwarte miłosierne serce.

Być zamkniętym i otwierać – to kluczowe słowa ewangelicznych opowieści o Zmartwychwstaniu Jezusa: ciężki kamień, który zamykał grób, zamknięte oczy uczniów, którzy widzą Jezusa i Go nie poznają, bądź zamknięte drzwi domu, w którym się zgromadzili przejęci strachem. Boże Miłosierdzie objawia się w tym, że Bóg przezwycięża i usuwa wszystkie przeszkody, by przyjść do nas. Jeżeli Bóg otwiera nasze oczy i serca na siebie, to dostrzegamy, że Jego serce stale jest dla nas otwarte.

Zmartwychwstały Pan sprezentował Tomaszowi o wiele większy dar niż tylko dotykanie Jego ran, bo obdarzył go wspólnotą życia. Jeżeli nasza wielkanocna wiara ma być niezniszczalnym fundamentem całości życia, to nie możemy jej uzależniać od zewnętrznych argumentów i dowodów, lecz przede wszystkim musimy świadomie i w zaufaniu włączyć się w egzystencjalną wspólnotę z Chrystusem, a ta spowoduje, że radośnie krzykniemy za Tomaszem: „Pan mój i Bóg mój!”.Jest to odpowiedź właściwie wyrosła z wątpienia, ale teraz wyniesiona ponad wszelkie powątpiewania.  

Wątpienie to niejako druga strona wiary, rzekłbym: bliźniak wiary. Już pierwsi świadkowie Zmartwychwstania musieli przebyć tę bolesną drogę wątpienia, aż doszli do pewności wiary, że Ukrzyżowany nie jest martwy, lecz żyje. Apostoł Tomasz jest tego najbardziej czytelnym dowodem: Nie ma wiary bez wątpienia! Co więcej, wątpienie prowadzi do pogłębionej wiary, dla której nowe pytania już nie będą żadnym obciążeniem lub zagrożeniem. Amerykański dziennikarz Fryderyk Buechnersformułował to w dość drastycznych słowach: „Czy wierzysz, że jest Bóg lub wierzysz, że nie ma Boga: Jeżeli nie masz wątpliwości, to oszukujesz samego siebie, albo żyjesz w uśpieniu. Wątpliwości to jak mrówki w spodniach - one sprawiają, że jesteś rześki i i tak szybko nie zaśniesz”.

„Podnieś rękę i włóż ją do mego boku, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym”.Tomasz dotyka swoją dłonią otwartej rany swojego Pana. Obaj spotykają się nie „w ich mocnych stronach”, lecz w ich zranieniach. Zraniony niewiarą i wątpieniem Tomasz przy ranie Jezusa! Właśnie tego chce nas nauczyć Zmartwychwstanie Pana - przekonania, że jeśli ktoś jest poraniony, to nie musi się z tym kryć po kątach, znikać z pola widzenia ludzi, iść na margines społeczeństwa.

Kościół to wspólnota, w której poszczególni jej członkowie mają prawo do pokazania swoich słabości, wątpliwości, błądzenia i ran. Tam, gdzie człowiek krwawi, tam może rozpocząć się proces zdrowienie. Stale na nowo przeżywamy momenty i doświadczenia, które nam boleśnie ciążą. Wtedy czujemy nasze granice, grzeszność i lęk: teraz jestem daleko od Boga, bo jak On może kochać kogoś, kto przeciwstawia się Jego woli i miłości?  Spotkanie Tomasza z Chrystusem uczy mnie: On jest mi zawsze bliski, a zwłaszcza wtedy, gdy ukazuję Mu swoje rany. Właśnie w tych moich zranieniach bierze mnie w swoje ramiona i tak zaczyna się proces mojego uzdrawiania.

Kamień grobowy jest odsunięty. Nie jesteśmy już zamknięci w klatce tysięcy daremnych spraw, wszystkiego, co było „na próżno”. Zmartwychwstały chce wziąć nas za rękę i wyprowadzić z poczucia załamania, beznadziejności i rezygnacji, z więzienia egoizmu. Trzeba w wierze pochwycić silną dłoń Zmartwychwstałego i zejść z drogi śmierci na drogę życia, z drogi tego, co tymczasowe i przemijalne na drogę tego, co trwałe i wieczne.

Leon Bloypowiedział: „Życie ma tylko jedno usprawiedliwienie: Zmartwychwstanie”.Gdyby Chrystus nie zmartwychwstał, wtedy jedyną pewną rzeczą naszego bytowania byłaby śmierć. Poprzez Zmartwychwstanie nasza egzystencja zyskała całkiem nowy wymiar: sensem i celem naszego doczesnego życia jest trwałe życie w chwale Boga, bo On nam to przyobiecał:„Ja żyję i wy żyć będziecie” (J 14,19).

Silniejsza od śmierci jest moc miłości Zmartwychwstałego. Tej miłości możemy być zawsze pewni, cokolwiek w świecie i w naszym życiu się wydarzy.

Archimedesmawiał: „Dajcie mi niewzruszony, mocny punkt oparcia, a wyrwę ziemię z jej zawiasów”.Taki trwały punkt oparcia w naszym życiu dał nam Bóg w Jezusie Chrystusie. I On musi stać się naszym centrum, ośrodkiem wszystkiego, co myślimy i czynimy. Od tego środka wychodząc mogę odkryć i realizować swoje powołanie życiowe, mogę pracować i kochać, a wtedy „moje rany” przemienią się w cud miłości.

W Zmartwychwstaniu Jezusa kryje się niesamowita moc, silna jak orkan, potężna jak dynamit. W nasze plecy dmie wielkanocny wicher, który się nie uciszy, dopóki ziemia kręci się… 

Jeżeli wyznam wzruszony jak Tomasz: „Pan mój i Bóg mój”,wtedy zaczyna się dla mnie Wielkanoc, i tym samym prawdziwe życie. Św. Atanazy głosił w kazaniu: „Zmartwychwstanie Chrystusa czyni życie ludzkie nieustającym świętem wiary”

Zatem świętujmy! Alleluja!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

 

Wiara a humor

  • Młody ksiądz, dopiero co wyświęcony, przeżywa okrutne lęki przed swoim

pierwszym kazaniem. Doświadczony proboszcz radzi mu jako środek uspokajający jeden kieliszek koniaku.

Po kazaniu rozlegają się długo trwające brawa. Po Mszy św. pyta ów wikariusz proboszcza, co sądzi o jego kazaniu. W odpowiedzi słyszy: 

„Niestety, popełniłeś kilka błędów.

-  Ewa nie uwiodła Adama seksem, lecz jabłkiem!

-  Kain nie zastrzelił Abla z dubeltówki, lecz zamordował rękami!

- Jezus nie został przejechany na skrzyżowaniu, lecz został przybity do krzyża!

- I nie chodziło o łagodnego psa Bernardyna, lecz o miłosiernego Samarytanina.

- A na końcu nie mówi się „Na zdrowie!”, lecz „Amen”.

 

  • Pewna pobożna kobieta skarży się: „Jeżeli ja mówię do Boga – to to nazywa się modlitwą. Ale jeżeli Bóg mówi do mnie, to powiadają, że to psychoza”.

 

  • Pani Berta Meyer, należąca do kościoła ewangelickiego, przekroczyła już 80-tkę. Pewnego dnia przychodzi do swojego pastora i mówi: „Chciałabym konwertować i stać się katoliczką”. - Pastor ogromnie zdziwiony powiada: „Ależ kochana Pani, dlaczegóż to?” - Na to ona: „No cóż, już jestem dość stara, moje życie zmierza ku końcowi i tak sobie pomyślałam: Lepiej, że umrze ktoś z nich, aniżeli ktoś z naszych!

Wielkanocna reanimacja

 

„Cogito – ergo sum” - „Myślę, więc jestem”– ta słynna sentencja filozofa Kartezjusza stanowi centralną wypowiedź i ideę nowożytnego i oświeceniowego myślenia. Ta teza - bardziej niż sądzimy - wycisnęła piętno na mentalności i ogólnym nastawieniu do życia człowieka czasów nowożytnych. Na pierwszym miejscu stoi myślenie, ludzki rozum, świadomość, czyli „głowa” – zdolność do filozofowania i abstrakcji, do liczenia i obliczania, do planowania i konstruowania.  Jestem o tyle, o ile potrafię myśleć; kto dużo myśli, jest także wiele wart; kto jest mądrym myślicielem, jest w stanie wiele osiągnąć. Dlatego testy inteligencji cieszą się dużą popularnością, a dzieci ocenia się i odpowiednio klasyfikuje według ilorazu inteligencji.

I dopiero potrzebny był kryzys wiedzy i wiary w postęp, by powoli zaczęło zwyciężać prawidłowe pojmowanie człowieka, gwarantujące równą wartość i godność wszystkich, głoszące, że głowa nie jest ośrodkiem człowieka. Ważne jest również serce – zdolność do miłości, do otwarcia się na drugich i do tworzenia wspólnoty. „Kocham – więc jestem!”.

Wpływy mądrości Dalekiego Wschodu i wschodnich religii pomogły nam odkryć jeszcze jedną głęboką prawdę: „Oddycham, więc jestem”.

Jak ważny jest pierwszy krzyk noworodka – o tym wiedzą lekarze, położne, rodzice! Z nim zaczyna się jego samodzielne życie.  Całe nasze życie zależne jest od tego pierwszego wdechu i wydechu. Kto żyje, oddycha i kto oddycha, ten żyje. Zanik oddechu oznacza śmierć. 

Kilkanaście razy dziennie słyszę wycie syreny pogotowia ratunkowego na sąsiedniej ulicy. Wozy pogotowia - wyposażone w ratujący życie aparat do oddychania - pędzą na syrenie, by zdążyć na czas do kliniki. Najczęstsze przyczyny wzywania pogotowia ratunkowego to wypadki drogowe, zasłabnięcia, trudności w oddychaniu, zawały serca, kollaps krwioobiegu. Zawsze przy tym ważne jest zapewnienie właściwego oddychania. Oddycham, więc jestem!

Wielkanoc to święto oddechu. W opisie stworzenia świata czytanym w noc paschalną słyszymy: Bóg pochylił się nad światem i uporządkował chaos tchnąc swoje życie, „swój oddech” w stworzony świat, a jako dopełnienie stwórczego dzieła stworzył człowieka, jego też obdarzając swoim „oddechem”. W języku biblijnym jedno i to samo słowo oznacza: Duch, oddech i życie (Ruah). Bóg działa i wypowiada się w swoim stworzeniu - słusznie zatem modli się psalmista:„Wszystko, co oddycha, chwali Pana”. Bo oddech pochodzi od „Boga żywego”. Moim oddechem wdycham także Boga, moje ciało i krew są wzbogacane Jego życiem. Ten, który sprawia, że oddycham i dlatego żyję, wstaję, stoję, idę, biegam, jest Bogiem życia. Właśnie to Życie celebrujemy na Wielkanoc.

Niekiedy nasz oddech staje się krótki, płaski, spazmatyczny, mówimy: „zapiera mi dech”, bo… Bo poraża mnie diagnoza, że złośliwy rak gdzieś tam się we mnie umiejscowił; bo cierpię z powodu stresu i ustawicznych napięć w pracy zawodowej; bo partner lub partnerka mnie opuściła… Mimo wszystko nie poddam się, także wtedy chcę ufać i błagać: Oddychaj we mnie Duchu, darujący mi życie Boga!  Przecież całe stworzenie oddycha tym stwórczym Bogiem i w tej nadziei zakotwiczony św. Franciszek z Asyżu wyśpiewał swój wielkanocny „Hymn do słońca”.Ziemia, woda i słońce są jego i naszymi siostrami, księżyc, wiatr i ogień braćmi, cała natura i wszystkie stworzenia to „nasze rodzeństwo”, które przyjmuje w siebie ten sam Boży oddech.

Taka jest wielkanocna prawda o człowieku i świecie głosząca życie i zbawienie pośród wszystkich kryzysów współczesnego świata: gospodarczego, finansowego, migracyjnego, Unii Europejskiej, wiary, Kościoła, naturalnego środowiska. Wielkanoc to Boża reanimacja, która chce w nas tchnąć życie Boga mówiącego: „Ja jestem Panem, Twoim Bogiem, Bogiem Nieba i jednej ziemi dla wszystkich”. Kto się otworzy i pozwoli, by ten Bóg w nim oddychał, nauczy się szacunku dla siebie samego i dla bliźnich oraz prawidłowego, czyli braterskiego traktowania wszelkiego stworzenia.

Wielkanoc – święto nowego oddechu! Zaczerpnijmy spokojnie więcej powietrza. Czy czujesz, jak to dobrze czyni, gdy w spokoju głęboko oddychasz, świadomie wciągasz powietrze i je wydalasz, wdech i oddech, wdech i oddech…. Tu też obecny jest Bóg, który sprawia, że oddycham…

 I to właśnie dla tego Boga Życia, Bożego Tchnienia i Oddechu żył Jezus. I On chciał tylko jednego, by człowiek w pełni i prawdziwie żył – chory i grzesznik, wiarołomna kobieta, głuchoniemy, niewidomy od urodzenia, paralityk, opętany przez szatana. Życie – dla tego programu Jezus oddał „swoje” życie. Pochylił się z miłością ku ludziom, z rozpiętymi na krzyżu ramionami, by objąć wszystkich, podźwignąć tych, którzy upadli albo byli bliscy upadkowi, którym ziemia usuwała się spod nóg, i oddał swego ducha, swój ostatni oddech.

Arystoteles opisał przed około 2300 laty okrutny, odrażający zwyczaj etruskich piratów. Jeńców przykuwali oni kajdanami do martwych zwłok - twarzą w twarz. Nieszczęśnicy musieli nieustannie wdychać smród rozkładającego się ciała i powoli sami umierali. Dla Arystotelesa był to symbol: życie ludzkie to stałe wdychanie fetoru psucia się, rozkładu, zniszczenia; żyjąc kroczymy ku śmierci. 

Kto nie doświadczył już na sobie lub w więzi z innymi poczucia bezradności i beznadziejności w sytuacji, gdy coś obumiera – coś z jasnego płomienia szczęściodajnej miłości, z zaangażowania w pracę, z sukcesów, z silnej wiary. Śmierć jest różnokształtna, wieloraka i różne są formy, w jakich jej zarodki mogą nagle przejść na nas. Depresja, całkowite wyczerpanie, zwątpienie, nieuleczalna choroba, dla wielu na świecie śmierć głodowa, wojna. Wbrew naszej woli jesteśmy skuci niewolniczo ze śmiercią.

„Boża reanimacja dziś” – oznacza: Kto dziś (np. podczas wielkanocnej liturgii) czuje się samotny i opuszczony, przykuty do swego krzyża i do nieuniknionej śmierci, niech się wsłucha w orędzie Zmartwychwstałego, że jesteśmy związani z Kimś innym: sam Bóg związał się ze śmiercią twarzą w twarz i zwyciężył! Odtąd nie życie umiera poprzez śmierć, lecz śmierć umiera zwyciężona przez Życie. A ci, których ożywia Boży oddech, sami stają się ratownikami i dawcami życia – metodą „usta w usta” przekazują Boże Tchnienie i Życie innym, by w Bożej atmosferze i klimacie duchowym mogły żyć także przyszłe generacje. To wymaga „głębokiego i długiego oddechu”, czyli cierpliwości i wytrwałości, które może dać tylko Bóg, bo zbyt wiele wokół nas złego, zużytego, zakażonego i śmiertelnie niebezpiecznego „powietrza”.

 Wielkanoc to spotkanie z Tym, który jest Życiem. Zmartwychwstały Pan chce być z nami wszędzie.  Dlatego nieoczekiwanie zjawia się także wtedy, gdy opuścimy okienne żaluzje spuścimy i zaryglujemy drzwi - ze strachu, jak Jego uczniowie. Ale gdy On do nas przychodzi, prywatnie w zaciszu domowej izdebki czy w celebrowanej wspólnotowo Eucharystii, nie strofuje, nie wypomina im i nam zdrady i opuszczenia, nie krzyczy, nie grozi, lecz delikatnie proponuje: „Pokój mój wam daję!” Nowe tchnienie owiewa wylęknionych i załamanych, gdy słyszą: „Jesteś zbawiony i pojednany, jesteś córką i synem Boga, możesz do mnie mówić „Ty”.

Jezus otwiera okna i drzwi, aby świat mógł wejrzeć do wnętrza świątyni i zobaczyć, co my tu właściwie czynimy, gdy śpiewamy radosne Alleluja, gdy podajemy sobie dłonie na znak pokoju i spożywamy świętą Ucztę. Tak to w liturgii realizuje się wielkie święto „uwolnionych”, świętowanie Nowego Stworzenia: otwarcie serc, umysłu i zmysłów, nowe usposobienie, zachwyt i entuzjazm, łaska zamiast kary, przebaczenie zamiast zemsty, dzielenie się zamiast gromadzenia dla siebie. To jest reanimacja, zmiana dotychczasowego kursu: Zmartwychwstały zmienia wrogie życiu struktury, które obiecują życie, ale kosztem drugich, i wszędzie tchnie „nowego Ducha”. Wdychanie głębokie tych żywotnych fluidów pokaże, kto na dłuższą metę wygra: Zwiastun pokoju czy szwadron śmierci, pojednawcze objęcie w ramiona czy zaciśnięta pięść, braterskie otwarcie i współpraca czy mordercza konkurencja, śmierć czy Życie?

 Alleluja, Chrystus żyje! On sam oddycha w nas. Raduj się człowiecze! 

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

19.04.2019

Wielki Piątek 

„Godzina Jezusa” - dla nas

 

W życiu każdego człowieka istnieją okresy o szczególnym znaczeniu; są to „godziny”, w których koncentrujemy wszystkie swoje siły, w których jesteśmy w pełni obecni – bo jest to czas ważnych wydarzeń, wyjątkowych przeżyć lub istotnych decyzji. W takich godzinach kumuluje się całość naszego życia; one wyciskają na całości swoje piętno. Takie szczególne momenty skupiają w sobie wszystkie „linie życia”, podobnie jak promienie światła skupiają się w soczewce - zdolne rozpalić ogień. Takie wyjątkowe godziny stają źródłem nowej dynamiki życia.

W Wielki Piątek celebrujemy w liturgii Kościoła najważniejszą godzinę życia Jezusa Chrystusa. Gdy Jezus podczas publicznej działalności zapowiadał swe przyszłe cierpienia i śmierć, mówił o „swojej godzinie” (por. J 13,1). W mowie pożegnalnej Jezus modli się: „Ojcze, nadeszła godzina”(J 17,1). W Ogrodzie Oliwnym zwrócił się do śpiących uczniów ze słowami: „Śpicie jeszcze i odpoczywacie? A oto nadeszła godzina i Syn człowieczy będzie wdany w ręce grzeszników. Wstańcie, chodźmy! Oto blisko jest mój zdrajca” (Mt 26,45). Całe życie Jezusa skupia się w tej szczególnej i okrutnej godzinie Jego umierania na krzyżu. To godzina, którą sam określił jako „Wykonało się”(J 19,30).

W tej „godzinie Jezusa” decydują się niesłychanie wielkie sprawy, o czym  jego oprawcy i przyglądający się gapie nie mają najmniejszego pojęcia. Godzina decydująca o śmierci Jezusa staje się godziną decydującą o naszym zbawieniu. Jezus nie niósł tylko „swojego” krzyża. On niósł także „nasz krzyż”. I zanim krzyż stał się znakiem zwycięstwa i życia, był najpierw znakiem śmierci i przyczyny tejże śmierci – grzechu człowieka. Krzyż jest wyrazem skutku dobrowolnego sprzeciwu człowieka wobec pełnego miłości „Tak” Boga skierowanego do całej ludzkości. Jezus wkracza niejako w ten sprzeciw i poprzez krzyż staje się pośrednikiem między Bogiem i człowiekiem. Krzyż staje się kluczem zdolnym otworzyć drzwi prowadzące do nowej wspólnoty życia z Bogiem.

I tu od wieków trapiące wszystkich pytanie: Dlaczego właśnie taka okrutna droga do zbawienia? Dlaczego przez cierpienie, krzyżowanie i śmierć Niewinnego Syna Bożego? To pytanie dręczy każdego człowieka i nigdy nie znajdziemy na nie stuprocentowej odpowiedzi. Wielu czyni Bogu zarzut stwierdzając, że Bóg chrześcijan to Bóg żądny krwi, Bóg żądający śmierci własnego Syna.

Musimy przyznać, że w pismach nowotestamentalnych, a co za tym idzie także w literaturze pobożnościowej i w pieśniach pasyjnych znajdziemy słowa mówiące o tym, iż zostaliśmy odkupieni i zbawieni za cenę krwi Jezusa, że zasłużyliśmy na „gniew Boga”, że Sprawiedliwy musiał „zapłacić” za winy grzesznych ludzi.

Trzeba zatem głębiej wniknąć w sformułowania o odkupieńczej funkcji cierpień i śmierci Jezusa. Nie czuję się dobrze i coś buntuje się we mnie, gdy czytam bądź słyszę, że śmierć krzyżowa Jezusa była konieczna dla zgładzenia naszych grzechów, że Ktoś Niewinny musiał ponieść zastępczo karę i odpokutować winy człowieka. Wydaje się, że zbyt łatwo (choć po ludzku jest to częściowo zrozumiałe) schemat wina-kara, wina – zadośćuczynienie, wina – pokuta, przenosimy na Boga według dewizy: ludzie grzeszą – konieczna jest zatem kara – Bóg sam dokonuje zastępczo skutecznego pojednania przez ofiarę swojego Syna.

Tak myślimy w tej kwestii czysto po ludzku i tak samo po ludzku myślimy o Bogu. Tymczasem Bóg, którego reprezentuje i przepowiada Jezus, do którego mówił „Ojcze” i tak też kazał nam do Niego się modlić, który temu orędziu o miłosiernym Bogu poświęcił się całkowicie aż do oddania życia, ten Bóg nie potrzebuje żadnego kozła ofiarnego, na którym mógłby odreagować swój skumulowany gniew.

Jezus chciał swoim życiem i śmiercią powiedzieć ludziom coś zupełnie innego: Mylicie się, wasze myślenie o Bogu jest z gruntu fałszywe! Bóg, od którego przychodzę i który mnie do was posłał, a którego wam przepowiadam, nie jest budzącym strach buchalterem i sędzią, lecz jest Przyjacielem, jest Troskliwym Ojcem i Miłującą Matką, największą Dobrocią, zawsze godzien zaufania. Szczególnie dobitnie stawił nam to przed oczy w przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. Jezus czuł się władny, by ludziom obciążonym winą powiedzieć wprost: „Twoje grzechy są ci odpuszczone”. Jeżeli nasz schemat wina-kara miałby odnosić się do śmieci krzyżowej Jezusa, to On nie miałby właściwie prawa tak mówić. Musiałby raczej powiedzieć: „Poczekaj, aż zostanę ukrzyżowany, a wtedy moja krew wylana na krzyżu obmyje twoje grzechy”. Tymczasem Jezus przebaczał grzechy nic nie wspominając o swej przyszłej śmierci. Przebaczenie win nie było przez Jezusa uwarunkowane krzyżowaniem i ofiarną krwią.

I tu rodzi się nowe pytanie: Dlaczego zatem został ukrzyżowany? Ewangelista Jan wkłada w usta przeciwników Jezusa następujący powód: oskarżyciele Jezusa na słowa Piłata: „Weźcie Go i sami ukrzyżujcie”odpowiadają: „Mamy Prawo, a według Prawa powinien On umrzeć, bo sam siebie uczynił Synem Bożym”(J 19,6-7). Faktycznie - Jezus miał tak rewolucyjny obraz Boga i Jego woli, że On sam był kolcem w oku dla stróży Jego tradycyjnego obrazu, który właściwie już nie odpowiadał w pełni obrazowi Starego Testamentu. Oni musieliby właściwie zmienić swój sposób myślenia o Bogu, dokonać reorientacji, nawrócić się. Ale do tego nie byli zdolni i tego nie chcieli. Z tej racji należało Jezusa usunąć.

Jezus „musiał” zatem umrzeć, ponieważ konsekwentnie pozostał wierny swojemu Bogu, wierny w swoim niosącym wolność, uzdrawiającym i przebaczającym przepowiadaniu i działaniu.  Pozostał – na szczęście dla nas – wierny takiemu Bogu aż do krańcowych konsekwencji, aż po śmierć na krzyżu. Jego krzyż był skutkiem otwierającego nowe drogi zastępczego czynu uwolnienia. Ponieważ Bóg był dla Niego tak bardzo ważny i ponieważ my byliśmy dla niego ważni, oddał za nas swoje życie.

Dlatego jest czymś oczywistym, że adorując w Wielki Piątek krzyż wspólnota Kościoła śpiewa z wdzięcznością: „Oto drzewo krzyża, na którym zawisło zbawienie świata. Pójdźcie, oddajmy Mu pokłon”. A każdy uczestnik liturgii może z serca wołać:  „Ave crux – spes unica! – Witaj krzyżu – jedyna nadziejo nasza!”.

Błogosławiony kardynał John Henry Newman, konwertyta z anglikanizmu na katolicyzm, wybitny teolog XIX wieku, nazwał krzyż „sercem religii”. Krzyż rzuca światło na sens Ewangelii. Kto rozumie krzyż, potrafi zrozumieć Ewangelię. Gdyby ktoś chciał wyciąć z Ewangelii krzyż, to tak jakby wyciął z niej jej serce, czyli sfałszowałby ją, okaleczył, uśmiercił. Coś takiego dzieje się zawsze wtedy i tam, gdzie próbuje się głosić i wyjaśniać Ewangelię nie wychodząc od krzyża, lecz od innych źródeł. Na przykład, gdy zamiast krzyża sercem Ewangelii stają się sprawy społeczne, rozwój, polityczne utopie, dialektyczny marksizm, feminizm, ekologia lub jakieś inne świeckie idee, wówczas orędzie Ewangelii zostaje sfałszowane. Zamiast wokół krzyża wszystko kręci się wokół spraw społecznych, wyzwolenia, zmiany struktur, ochrony środowiska i równouprawnienia. Krzyż nie jest wtedy widziany jako znak zbawienia, lecz jako inspiracja do walki z niesprawiedliwością przez rewolucję, jako symbol niesprawiedliwości we współczesnym świecie.  Na miejsce zbawienia przez krzyż - wkracza próba samozbawienia.

Kto Ewangelię intepretuje bez klucza krzyża, lecz przy pomocy innych pomysłów i obcych Ewangelii ideologii, ten nie dostrzeże w krzyżu znaku pociechy i nadziei. Dla niego ważne są inne pojęcia i symbole. Stąd spotykamy dziś nieraz zjawiska wewnętrznie sprzeczne jak na przykład próby stworzenia „chrześcijaństwa bez krzyża”, w którym krzyż nie jest centralnym znakiem zbawienia. 

Takie chrześcijaństwo nie byłoby jednak niczym innym jak tylko jedną z wielu świeckich doktryn o zbawieniu. Nawet gdyby przejściowo było bardzo popularne, nie przetrwałoby próby czasu i pewnego dnia jak wiele innych świeckich nauk o zbawieniu znalazłoby się na śmietniku historii.

We współczesnych zawirowaniach w sprawach wiary chrześcijańskiej i różnych jej nurtów i wspólnot dobrym sprawdzianem ich prawdziwości jest to, czy krzyż jest sercem ich wiary i przepowiadania. Można zatem łatwo rozróżnić między prawdziwą Ewangelią a czysto ludzkimi usiłowaniami samozbawienia.

Krzyż Jezusa Chrystusa nie jest programem ulepszenia świata ani drogą samozbawiania. Jest we właściwym sensie programem „przewyższenia świata”, zwycięstwa nad światem, bo jest początkiem nowego, innego świata, który pochodzi nie od ludzi, lecz od Boga. Jego światło przebija się w wielkanocny poranek poprzez zwycięski krzyż Chrystusa i nam będącym jeszcze w „łez dolinie” obiecuje pokój i szczęście.

Ks. Jerzy Grześkowiak

Słowo Życia na Niedzielę Palmową 14.04.2019.

Od „Hosanna” do „Ukrzyżuj Go!”

Ewangelia: Łukasz 19, 28-39
           oraz Pasja: Łk 22,1- 23,56.

 

„Hosanna Synowi Dawida!” – „Błogosławiony Król, który przychodzi w imię Pańskie. Pokój w niebie i chwała na wysokościach! (Łk 19, 38) - tym radosnymi okrzykami zachwyconego tłumu, towarzyszącymi wjazdowi Jezusa do Jerozolimy, rozpoczyna się ostatni tydzień Jego doczesnego życia. Słowa zgadzają się, są prawdziwe, ale wydźwięk jest fałszywy. Bo po entuzjastycznym powitaniu ów nastrój w kilka dni później przemienia się w diametralne przeciwieństwo - w wołanie: 

„Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!”(Łk 23, 21).

Dlaczego? Bo Jezus, w którym pokładano wielkie nadzieje, że okaże się potężnym królem, ich całkowicie zawiódł. Bo nie przyjął i nie wypełnił spełnił roli, jaką na Niego projektowano. Bo zawiódł tęsknoty zawieszone w próżni.

Człowiek ma czcić i wielbić Boga, a nie swoje marzenia. Nasze wiwatowanie i gloryfikujące okrzyki należą się Bogu i Jego woli, a nie zamkom budowanym w powietrzu lub na lodzie.

Orędzie Jezusa nie jest spełnieniem naszych osobistych czysto doczesnych tęsknot. Jego życie i przepowiadanie są właściwie prowokacją, która obnaża nasze życzenia i marzenia właśnie „w tym czułym miejscu”, gdzie one są nacechowane miłością własną i urzeczywistniane kosztem drugich.

„Hosanna!” - krzyczy tłum w zachwycie podczas wjazdu Jezusa do Jerozolimy. Na fali tego zachwytu Jezus mógłby wraz z tłumem przepędzić ówczesnych władców i zaprowadzić Królestwo Boga! Ale nic takiego się nie dzieje! On zamiast święcić triumf i delektować się popularnością i sukcesem, ma na oku inny cel: wnętrze człowieka. Z punktu widzenia świata zawiódł całkowicie!

Zawiódł lud, który zamiast się nawrócić, żąda jakichś nadzwyczajnych znaków i cudów!

Zawiódł uczonych w Piśmie, którzy lękają się o ich stan znaczenie i wpływy posiadania w zakresie religijnym. 

Zawiódł uczniów, którzy Go nie rozumieją. 

Na koniec pozostaje tylko pogarda, szyderstwo i naigrawanie się:

- przez strażników i żołnierzy, którzy sadystycznie rozkoszują się Jego bezsilnością, 

- przez Heroda, dla którego Jezus nie uczynił żadnego cudu, choć ten tak bardzo tego pragnął;

- przez Piłata, który obmywa swoje ręce na znak niewinności; 

- przez lud, bo Jezus nie spełnił jego oczekiwań i okazał się bezsilny; 

- przez łotra urągającemu Jezusowi z krzyża: „Czy Ty nie jesteś Mesjaszem? Wybaw więc siebie i nas”.

Tylko jeden przełamuje to pasmo szyderstwa – ów drugi łotr na krzyżu.  W przestępcy, który patrzy śmierci w oczy, zwycięża wiara, i dlatego modli się: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego Królestwa”.

A Jezus nawet w ostatniej godzinie swego życia, tuż przed śmiercią – jest przykładem dla wszystkich. Modli się za swoich wrogów, a żałującemu łotrowi udziela rozgrzeszenia i jedna go z Bogiem: „Zaprawdę, powiadam ci: Dziś ze Mną będziesz w raju”.

W ostatnim momencie swego życia czyni Jezus to, co czynił przez całe życie - wszystkim ludziom otwiera drzwi do domu swego Ojca. Nikt nie powinien stać przed zaryglowaną bramą. On przepowiadał i życiem objawiał bezgraniczne i bezwarunkowe miłosierdzie Boga i w ten sposób zakwestionował obraz Boga zastanej religii i tamtych czasów. Sprzeciwił się jednoznacznie i zdecydowanie oczekiwaniom Jemu współczesnych, którzy chcieli w Nim widzieć Mesjasza, uwalniającego Izrael z rzymskiej okupacji. Dlatego wjeżdża do Jerozolimy na oślęciu – symbolu pokory i pokoju.

Każdy, kto opowiada się za Jezusem i chce iść za Nim, musi być gotowy na „karierę do dołu”, która jest przeciwieństwem wdrapywania się po szczeblach „ku górze”. Żaden człowiek nie może zatem żyć poniżej tych wymagań i tej poprzeczki, jaką ustawił Jezus, ponieważ sam Bóg wybrał właśnie taką drogę pokory i uniżenia „zstępując” w nasz świat i stając się człowiekiem. Jezus oczekuje od wszystkich wyznawców prostoty, pokory i służby bliźnim. Chrześcijaninowi nie wolno pochylać się przed władcami tego świata, przed tymi, którzy o wszystkim decydują; ma kłaniać się i pochylać wobec tych, którzy nie mają nic do powiedzenia, niewiele w tym świecie znaczą.

A teraz osobista refleksja: może w tym tygodniu – jeśli zdecydujemy się iść razem z Jezusem aż do Wielkanocy – odkryjemy, jaką rolę odgrywamy w Pasji Jezusa - w Jego męce? Czy nie jestem też winien Jego męki i śmierci? Z jakimi negatywnymi postawami tamtych oprawców i świadków drogi krzyżowej Jezusa winienem się identyfikować? Może pęknie coś w moim sercu, jak u skruszonego łotra, i poznam - jak on - że niemoc na krzyżu jest mocą Miłości?

Gdy Jezus rozciągnięty na krzyżu, wisząc między niebem a ziemią, krzyczał: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił” (Mt 27,46), wydarzyło się coś nieodwołalnego: - Bóg sam zburzył i przekreślił, po prostu „ukrzyżował”, wszystkie fałszywe obrazy, wyobrażenia, życzenia i marzenia, jakie ludzie sporządzili sobie o Nim. Krzyż Jezusa ukazuje prawdziwe oblicze Boga: to moc i potęga w bezsile, to całkowicie wydające się oddanie, to bezbronna miłość, to wydanie siebie samego. 

Bóg zstąpił na samo dno, na punkt zerowy ludzkiej egzystencji, by złamać ostrze dręczącego wszystkich pytania: „dlaczego cierpienie?”. Na to pytanie nie ma pełnej odpowiedzi. Część odpowiedzi kryje w sobie sama kondycja człowieka, jego stworzoności, jego losu, jego życia na ziemi. Głębszy wgląd w tajemnicę cierpienia daje kontemplacja cierpiącego Jezusa, rozważanie Męki Pańskiej, do której ten Wielki Tydzień nas zaprasza. Jego cierpienie ma wymiar zbawczy.

Dlaczego Bóg wybrał taką drogę dla Jezusa? - to Jego tajemnica. Przeczuwamy jedynie: Taka jest miłość! Taka jest miłość Boga! Ona pochwytuje nasz krzyk i włącza go w krzyk Jezusa na krzyżu. Chrystus nie tylko zbawił świat przez cierpienie i krzyż, lecz także „odkupił i zbawił” samo cierpienie każdego człowieka. Jego męka będzie dla wszystkich do końca świata niewyczerpanym źródłem miłości.

Krzyż, dla jednych znak oburzenia, sprzeciwu i zgorszenia, bo Bóg wszechmocny i potężny Bóg nic przeciw temu krzyżowi cierpienia nie uczynił, jest dla innych pociechą, wsparciem i nadzieją, ponieważ Bóg nas wszystkich wraz z ukrzyżowanym Synem wywyższa – „podnosi w górę” – ku Niebu. W tym wymiarze – „na wysokości krzyża” - życie człowieka zyskuje nową godność i wielkość oraz niezniszczalną przyszłość – w Bogu!

Ks. Jerzy Grześkowiak

Słowo Życia na 5 niedzielę Wielkiego Postu
(rok C) 7.04.2019.

Nie bierzmy do rąk kamieni

Ewangelia: Jan 8,1-18

To wydarzenie ewangeliczne wstrząsa każdym, kto o nim słucha lub je czyta. Dramatyczna sceneria: kobieta przyłapana na cudzołóstwie, jej oskarżyciele i miłosierny, przebaczający Jezus. „Grzech należy nienawidzić, potępiać, ale grzesznika kochać” – tak brzmi stara reguła dotycząca obchodzenia się z ludźmi, którzy obarczyli się poważną winą. Odnajdujemy ją w tej Ewangelii w dwóch wypowiedziach Jezusa: „Ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz!” – tymi słowy Jezus poleca tej grzesznej kobiecie zerwać z grzechem. Druga Jego wypowiedź: „I ja ciebie nie potępiam” ukazuje Jezusa jako miłosiernego Zbawiciela, który przyszedł, aby wzywać grzeszników, a nie sprawiedliwych (Mt 9,13).

Gdzie jest nasze miejsce w tej historii? Po stronie miłosiernego Jezusa, czy po stronie tych, którzy zamierzają ową kobietę zgodnie z prawem Mojżesza ukamienować? Słowa Jezusa do „nadgorliwych sędziów”: „Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci na nią kamień”, uświadamia nam jednoznacznie, że wszyscy jesteśmy grzesznikami i potrzebujemy Bożego przebaczenia. Nikt z nas nie żyje tak cnotliwie, by miał prawo jako pierwszy wziąć kamień do ręki. Tymczasem jak często rzucamy na innych kamieniami – jakikolwiek kształt by one przybierały... 

Oskarżycielom w tej historii w zasadzie nie chodzi wcale o ową grzeszną kobietę ani o Jezusa. Ona jest tylko środkiem do celu. Już to jest w oczach Boga grzechem, że niestosowne zachowanie człowieka jest wykorzystywane, by na kogoś innego zastawić pułapkę. Uczeni w Piśmie i faryzeusze już kiedyś przynieśli mu monetę czynszową i chcieli Go pogrążyć, wymuszając odpowiedź na chytrze obmyślone pytanie, czy godzi się płacić podatek cesarzowi? Wtedy – myślą zapewne – zręcznie się wykręcił, ale teraz już nam się nie wywinie. Występują przecież w imieniu prawa, sprawiedliwości, wielkiej tradycji narodu, bo od samego Mojżesza pochodzącej: „W Prawie Mojżesz kazał nam takie kamienować. A Ty co mówisz?” Tym cwaniakom nie chodziło w owym momencie ani o moralność, ani o sprawiedliwość, ani nawet o poszanowanie Prawa.
To było zagranie wyłącznie taktyczne, dobrze zresztą obliczone. Chcieli postawić Jezusa w sytuacji bez wyjścia.

Jezus nie tylko ominął w sposób niezmiernie prosty zastawioną na Niego zasadzkę, ale właściwie uwolnił od śmierci właściwie już skazaną kobietę. Odpowiedź Jezusa zawstydza oskarżycieli i w milczeniu zaczynają odchodzić „jeden po drugim, poczynając od starszych, aż do ostatnich”. Tylko On sam – we wszystkim nam podobny oprócz grzechu – mógł rzucić na nią kamieniem potępienia. Ale On jej nie potępia – właśnie dlatego, że jest bez grzechu. Bo ten, kto jest bez grzechu, nigdy nie potępia nikogo, nie rzuca kamieniami niosącymi śmierć. Jezus zaś nie tylko jest bez grzechu, ale też od grzechu uwalnia. Każdego winnego i od każdego grzechu. Stąd Jego ostatnie słowo do uwolnionej kobiety: „I ja ciebie nie potępiam. – Idź, a od tej chwili już nie grzesz!”. A to było tak, jakby ją umył w źródlanej wodzie. Tak jakby przywrócił jej dobre imię, to które utraciła. Nikt dotąd tego nie uczynił.

Jezus złamanego życia nie dobija kamieniami. On daje szansę każdemu człowiekowi nie banalizując winy. Osądza i potępia grzech, ale nie grzesznego człowieka.

Każdego czytającego ten fragment Ewangelii frapuje tajemniczy gest Jezusa piszącego palcem po ziemi. Po słowach oskarżycieli następuje cisza. „Lecz Jezus nachyliwszy się pisał palcem po ziemi”.

Pisanie w ciszy! Jezus „coś” pisze. O czymś takim nie wspomina żaden inny tekst Nowego Testamentu. Tylko w tym jedynym przypadku: Jezus pochyla się ku ziemi i pisze palcem. Nie znamy wcale treści tej jedynej notatki Jezusa. Jeżeli któryś ze świadków rozpoznał owe znaki na ziemi i umiał wyjaśnić ich sens, to zatrzymał to dla siebie; tego co przeczytał, dalej w tradycji nie przekazano. Widocznie nie było to takie ważne. Odczytanie owych liter, jeżeli faktycznie były to litery, nie wniosłoby nic znaczącego do zrozumienia tego gestu… Jezus daje tym gestem czas do namysłu – swoim przeciwnikom i stojącej przed nim kobiecie! Bo najważniejsze jest to, co następuje potem: Jego słowo przebaczenia i uwolnienia od grzechu stojącej przed nim, zapewne spłakanej kobiety: „I ja ciebie nie potępiam!”

Jezus pochyla się i pisze palcem po ziemi! Gdybyśmy tak potrafili pisać! Ta „notatka”, to niejako rozgrzeszenie – czy to nie są „dzieła zebrane” Jezusa?
W każdym bądź razie ta symboliczna czynność Jezusa mówi więcej aniżeli kilometrowe rzędy regałów z książkami w bibliotekach świata. 

Pisać i czytać – to umie człowiek od wieków. Ale gdy wpatrzymy się dobrze w Jezusa piszącego palcem po ziemi i ten obraz zinterioryzujemy, to zabłyśnie nam myśl: do jakiej mądrości i poglądów można dojść, gdy przy szukaniu prawdy będziemy się kierować miłością i miłosierdziem!

Tak „pisać i czytać”, by ludzie biedni, uwięzieni, uzależnieni, uciskani, grzesznicy - wreszcie ujrzeli światło nadziei, bo przynosimy im Dobrą Nowinę o przebaczeniu, sprawiedliwości i wolności. A szkołą, gdzie tego się uczymy, jest naśladowanie Jezusa. 

 Zastanawiam się, czy Adam Asnyk kreśląc poniższe słowa o przebaczeniu miał w oczach obraz Jezusa piszącego palcem po piasku:

Jeśli wielkość duszy

w pełnym chcesz okazać blasku,

pisz dary na marmurze,

a krzywdy na piasku.

 

ks. Jerzy Grześkowiak

Ostatnia aktualizacja nastąpiła 17.3.2024 r.

w rubryce:

"Bliżej Boga".

Impressum

 

POLONIK MONACHIJSKI - niezależne czasopismo służy działaniu na rzecz wzajemnego zrozumienia Niemców i Polaków. 

Die unabhängige Zeitschrift dient der Förderung deutsch-polnischer Verständigung.

 

W formie papierowej wychodzi od grudnia 1986 roku a jako witryna internetowa istnieje od 2002 roku (z przerwą w 2015 roku).

 

Wydawane jest własnym sumptem redaktora naczelnego i ani nie zamieszcza reklam ani nie prowadzi z tego tytułu żadnej innej działalności zarobkowej.

 

Redaguje:

Dr Jerzy Sonnewend

Adres redakcji:

Dr Jerzy Sonnewend

Curd-Jürgens-Str. 2
D-81739 München

Tel.: +49 89 32765499

E-Mail: jerzy.sonnewend@polonikmonachijski.de

Ilość gości, którzy od 20.01.2016 roku odwiedzili tę stronę, pokazuje poniższy licznik:

Druckversion | Sitemap
© Jerzy Sonnewend