Bliżej Boga

Ks. dr hab. Jerzy Grześkowiak

27.03.2018

 

Ks. dr hab. Jerzy Grześkowiak

 

Paschalne zamyślenia

 

Chrystus wstał z grobu, z mogiły
– 
O, biedne serce człowieka!

Tęsknice się twoje ziściły,

Wielka cię radość czeka.

Jan Kasprowicz

 

U kresu wielkopostnych dni, czasu naszej osobistej duchowej odnowy, pokuty, nawracania się, rozdzierania serc a nie szat, jaśnieje zwycięski blask świąt paschalnych. Człowiek żyjąc teraz i tym co jest dzisiaj, stale wybiega ku przyszłości, równocześnie jednak niesie w sobie całą swą przeszłość, to, co przeżyte, doświadczone, swoją osobistą historię.

 

Gdy w komputerze mojego mózgu wypisuję jak w Google hasło „Święta wielkanocne”, natychmiast zaczyna kotłować się w głowie i w sercu, robi się tłoczno od przeżyć, wspomnień, obrazów, doznań i uczuć. Niesforne myśli biegną w przeróżne kierunki przestrzeni oraz dalszego i bliższego czasu, którego nieubłagane przemijanie nie zdołało przecież wymazać z pamięci tyle już przeżytych świąt paschalnych. Aczkolwiek różne są ich okoliczności, uwarunkowania, sceneria i współ-świętujące osoby, to jednak istotna treść jest zawsze ta sama.

 

W centrum zawsze On – Jezus Chrystus. Ten z Wieczernika, Ten z Krzyża. I Ten, który mocą Boga powstał z martwych, zostawiając na dowód pusty grób. Ośrodkiem zawsze Jego Paschalne Misterium. Trzy czasowo różne wydarzenia tworzą jedno Misterium, podobnie jak wyrazy w zdaniu, z których każdy ma własne znaczenie, ale razem złożone tworzą nowy sens. Istnieje dogłębna jedność trzech zbawczych wydarzeń, które chrześcijanie celebrują w Wielkim Tygodniu w tzw. Triduum Sacrum.

 

Najpierw Jezus z Wieczernika, z czwartkowego wieczoru nasyconego Jego miłością oraz troską i nieukrywanym niepokojem o przyszły los apostołów i Kościoła, o jego jedność. Jezus, który „umiłowawszy swoich, do końca ich umiłował” i wydał się na pokarm, a gestem zgiętych kolan przed Piotrem i resztą uczniów, by umyć im stopy, pokazał, co znaczy kochać człowieka, kochać naprawdę.

 

Potem Jezus z Wielkiego Piątku: więziony, wleczony przed sądy „od Annasza do Kajfasza”, bity, biczowany wyśmiewany z koroną cierniową na głowie, poniewierany, „robak a nie człowiek”, przez Piłata niesprawiedliwie skazany na śmierć. Jezus dźwigający ciężki krzyż człowieczych win, w końcu doń przybity i rozpięty na nim między niebem i ziemią -  jak żałosna litania złożona z tysięcy błagalnych wezwań kierowanych do Ojca o wyzwolenie i zbawienie dla każdego człowieka i całego stworzenia.

 

Wreszcie w Noc Paschalną, w brzasku rezurekcyjnego poranka, ten sam Jezus Chrystus, ale już Triumfator, pogromca wszelkich złych mocy: grzechu, szatana, nienawiści i niewoli śmierci. Powstający znów do życia Zwycięzca, przekreślający wszelką rozpacz i beznadzieję, i przechodzący z człowieczeństwem w nowy sposób istnienia u Ojca jako nadzieja całej ludzkości i kosmosu.

 

Centrum świąt paschalnych był zatem zawsze Zwycięski Pan. Zmieniały się jedynie twarze współ-świętującej wspólnoty liturgicznej, środowisko, świątynie.

 

A więc po kolei: barokowy przepych kościoła w rodzinnej miejscowości (Krobia k. Poznania), porywające piękno gotyku poznańskiej katedry w latach seminaryjnych, pełna uroku finezja gotyckiej kolegiaty średzkiej, gdzie przyszło mi stawiać pierwsze nieśmiałe kroki duszpasterskie, nowoczesny wystrój kościoła akademickiego KUL w Lublinie, proste, ubogie, nieraz bezstylowe kościółki na zapadłych wioskach, gdy niosło się pomoc pastoralną współbraciom. A potem 30 lat w Bawarii: w dwunastu pięknych kościołach zespołu parafii Mammendorf, w supernowoczesnym, ale a-sakralnym kościele „Powtórnego Przyjścia Pana” w Monachium, w estetycznej kaplicy szpitala Bogenhausen i Neuperlach, w końcu w kościołach parafialnych Pfarrverbandu Perlach: św. Michała, Przemienienia Pana i św. Jerzego (Unterbiberg).

 

To prawda, że na jakość i nastrój przeżyć wywierają znaczny wpływ także czynniki zewnętrzne: architektura, wystrój wnętrza, sztuka, uczestniczący wierni, oprawa ceremonii, śpiew, pogoda. Nigdy jednak nie było najważniejsze to, czy towarzyszą nam wiosenna aura i słońce, a przyroda współgra z nastrojem ducha, czy też śnieg zwalił się taki, że trudno odewrzeć bramy świątyni. Nie było istotne, czy w radosnej celebracji są nas setki z perfekcyjnie przygotowaną asystą i podziałem funkcji liturgicznych, czy tylko niewielka grupa z kilkoma zagubionymi ministrantami, którzy nie wiedzą dokładnie, w którym miejscu stać i co robić. Obojętnie czy wzbijało się pod sklepienie po mistrzowsku wykonane porywające „Alleluja” Hӓndla, czy tylko proste, lokalnym kolorytem znaczone, ale z całą mocą wiary i z szczerą radością gromkie „Wesoły nam dzień dziś nastał”, „Otrzyjcie już łzy płaczący”, bądź „Christ ist erstanden” liturgicznej wspólnoty – zawsze istotne w tej celebracji było i jest świętowanie Zmartwychwstania Pana, celebrowanie Jego Paschy, czyli Jego ”przejścia” ze śmierci do życia, z tego świata do Ojca i do najpełniejszego, definitywnego wyniesienia ludzkiej natury do uczestnictwa w życiu Osób Boskich. Centrum wielkanocnej liturgii w kościele i w rodzinie jest zatem zawsze świętowanie – w słowie, w obrzędzie, w świętym dramacie, w symbolach ognia, wody, światła, chleba i wina - naszej nadziei, świętowanie danych nam obietnic zmartwychwstania i nieśmiertelności, po prostu świętowanie przejścia nas wszystkich ze śmierci do życia bez kresu.

 

Wielkanoc – Świętowanie Paschy Chrystusa – to najważniejsze święto chrześcijan. Jego treść i celebracja to rdzeń i istota chrześcijaństwa, które od początku uznało zmartwychwstanie Chrystusa za wszechogarniające centrum apostolskiego kerygmatu. Od faktu Zmartwychwstania zależy sens lub bezsens wiary w Chrystusa. Zwięźle ujął to św. Paweł:

 

„A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara (…) i aż dotąd pozostajecie w waszych grzechach” (1 Kor 15,14-17).

 

Światło zmartwychwstania oświeca wszystkie stronice Ewangelii, wszystkie słowa i czyny Jezusa Chrystusa oraz całą naszą egzystencję we wszystkich jej wymiarach. Dlatego bliskie są mi słowa biskupa Gerarda Huyghe’a:

 

„Marzę o takim Wyznaniu Wiary, którego pierwsze słowa głosiłyby Chrystusa zmartwychwstałego i żywego”.

Aby powiększyć, proszę nakliknąć.

22.03.2018

 

Wielkopostne praktyki:  Modlitwa

 

Trzecim, ale co do znaczenia pierwszym, sposobem i narzędziem „nawracania się” jako przygotowanie na Święta Paschalne jest modlitwa. W Środę Popielcową Chrystus skierował do nas w liturgii mszalnej słowa:

„Gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy. Oni lubią w synagogach i na rogach ulic wystawać i modlić się, żeby się ludziom pokazać. Zaprawdę powiadam wam: otrzymali już swoją nagrodę. Ty zaś, gdy chcesz się modlić, wejdź do swej izdebki, zamknij drzwi i módl się do Ojca twego, który jest w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mt 6, 5-6).

 

Modlitwa to prawdziwe panaceum, to sposób na wszystko. Święty Padre Pio, którego 100 rocznicę jego stygmatów i 50 jego śmierci w tym roku obchodzimy, jako człowiek permanentnej i ufnej modlitwy powiedział: „Modlitwa jest najlepszą bronią i kluczem do serca Bożego. Tylko modlitwa jest w stanie zmienić świat”.

 

Modlitwa odwraca bieg wydarzeń – w życiu osobistym i w losach świata. Wielcy tego świata mają do dyspozycji niewyobrażalne środki i zasoby materialne i finansowe, arsenały broni i dywizje, ale to właśnie modlitwa wpływa na to, czy i jak zostaną one wykorzystane. Zapamiętajmy: Modlitwa nie działa tylko tam, gdzie ludzie się nie modlą!

 

Prawdziwa modlitwa zmienia wszystko, a w pierwszej kolejności tego, kto się modli. I nie może być inaczej, bo modlitwa to bezpośredni kontakt z Bogiem, spotkanie z Nim i dialog miłości - serdeczna rozmowa. Choćby ktoś pogubił się w życiu całkowicie i był na dnie – a właśnie zwłaszcza wtedy – modlitwa, a właściwie jej Adresat – Wszechmocny i Miłujący Bóg wyprowadza go z błędnych dróg, z zaułków i labiryntu, z ruin życiowych pomyłek, z każdej przepaści i otchłani.

 

Papież Benedykt XVI w encyklice o nadziei „Spe salvi” pisał:

„Jeśli nikt mnie już więcej nie słucha, Bóg mnie jeszcze słucha. Jeśli już nie mogę z nikim rozmawiać, nikogo wzywać, zawsze mogę mówić do Boga. Jeśli nie ma już nikogo, kto mógłby mi pomóc… On może mi pomóc.”

 

Gdy wnika się w głębię tych słów, to aż ciarki idą po plecach, a serce z radości szybciej bije. Bóg to Przyjaciel, zawsze dostępny. Nigdy mnie nie zawiedzie. Nigdy nie usłyszę od Niego tego komunikatu, który pojawia się często w telefonie: „Przepraszam, ale w tym momencie abonent (numer) jest niedostępny, nieosiągalny”.

 

W modlitwie jest oczywiście pewien problem, a mianowicie to, że Boga nie widzę, ani Go nie słyszę. Ale nadzieja wiary mówi: „On zawsze słyszy mnie!”.

 

Kiedy klękam przed Bogiem na modlitwie albo stoję wyprostowany i wyciągam ku Niemu błagalnie ręce, to wołam wraz z Psalmistą:

„Boże mój, Ciebie szukam.

Ciebie pragnie moja dusza,

za Tobą tęskni moje ciało,

jak ziemia zeschła, spragniona,

bez wody” (Ps 62,2).

 

Cały jestem spragniony miłości doskonałej: i moja dusza, i mój duch i moje ciało. Często oszukujemy ten głód namiastkami, pokarmem sztucznie wyprodukowanym, nawet – nie wiedząc o tym - plewami, ale prędzej czy później zawyjemy z bólu i z tęsknoty za Nieskończonym, Odwiecznym, za Pełnią i Miłością bez Granic.

 

Takiej Nieskończoności, Doskonałości i Wielkości trzeba stale pragnąć, wypatrywać, szukać, pożądać. Jasne, że to nie jest tak, że jak się trochę pomodlę, to czeluść zniknie, nieszczęście od razu zniknie, wyparuje... I znowu jestem - jak każdy człowiek - jak Psalmista z przed 2,5 tysięcy lat:

„Mówię do Boga: Moja Skało, czemu zapominasz o mnie? Czemu chodzę smutny, gnębiony przez wroga. Kości we mnie się kruszą, gdy lżą mnie przeciwnicy, gdy cały dzień mówią do mnie: „Gdzie jest twój Bóg?” Czemu jesteś zgnębiona, moja duszo i czemu jęczysz we mnie? Ufaj Bogu, bo jeszcze Go będę wysławiać” (Ps 42, 10-12).

 

Wciąż słyszymy wokół nas to samo szyderstwo: „Gdzie jest wasz Bóg? Gdzie On jest, gdy tysiące ludzi ginie w wojnach, w potwornych atakach obłędnego terroru, gdy prześladowani i mordowani są wyznawcy Chrystusa – chrześcijanie?

 

Nadzieja pozwala przetrwać takie ataki i zarzuty oraz sytuacje,  gdy skuteczność modlitwy inaczej się realizuje, niż na to liczymy. Trzeba zawsze ufać i tęsknić za Skałą – nawet na dnie rozpaczy.

 

Przykładem głębokiego powiązania modlitwy i nadziei jest świadectwo wietnamskiego kardynała Francois-Xavier Nguyen Van Thuan. Prześladowany przez komunistów spędził w więzieniu 18 lat, z tego 9 w całkowitej izolacji. Tam napisał książkę „Modlitwy nadziei” składającą się z 90 medytacji.

„W jaki sposób mogłem pisać w więzieniu? Pisałem na skrawkach szorstkiego papieru dostarczonego przez strażników. Ze starej gazety zrobiłem okładkę, na której napisałem: Ćwiczenia z języka obcego. Wszystkie teksty pozostawiłem w takiej postaci, w jakiej napisałem je w więzieniu dzień po dniu, bez jakichkolwiek przeróbek. Drodzy przyjaciele, dzielę się z wami kroplami świętej wody, którą Pan wylał, aby ożywić mnie w czasie mojego długiego pielgrzymowania przez pustynię”.

 

W innym miejscu kard. Thuan wspomina:

„Były dni, w których wyczerpany zmęczeniem, chorobą, nie byłem w stanie nawet odmówić modlitwy! Jednak prawdą jest to, że można nauczyć się wiele o modlitwie, o nieskażonym duchu modlitwy właśnie wtedy, kiedy cierpi się z powodu niemożliwości modlenia się. Może być ona spowodowana słabością fizyczną, niemożliwością koncentracji, oschłością duchową, kiedy ma się wrażenie, że jest się opuszczonym przez Boga i tak od Niego odległym, że nie jest się w stanie zwrócić do Niego nawet jednym słowem. I może to właśnie w takich chwilach odkrywa się istotę modlitwy i pojmuje, w jaki sposób można żyć zgodnie z przykazaniem Jezusa, który mówi: „Trzeba się zawsze modlić”.  Im trudniejsza jest dla nas modlitwa, tym bardziej nie powinniśmy z niej rezygnować”.

 

We wspomnianej encyklice o nadziei Papież Benedykt wskazał na tę książkę jako świadectwo powiązania „nadziei i modlitwy”:

W sytuacji, wydawałoby się, totalnej desperacji słuchanie Boga, możliwość mówienia do Niego dawały mu rosnącą siłę nadziei, która po uwolnieniu pozwoliła mu stać się dla ludzi całego świata świadkiem nadziei – tej wielkiej nadziei, która nie gaśnie nawet podczas nocy samotności”

 

ks. Jerzy Grześkowiak

7.03.2018

 

Rachunek sumienia na Wielki Post

     „Nigdy jeszcze …”

 

 Jeszcze nigdy nie byliśmy tak bogaci jak dzisiaj,

ale jeszcze nigdy nie byliśmy tak żądni posiadania jak dziś.

 

Jeszcze nigdy nie mieliśmy tyle ubrań i ciuchów jak dzisiaj,

ale też nigdy nie byliśmy tak „rozebrani i nadzy” jak dziś.

 

Jeszcze nigdy nie byliśmy tak syci jak dzisiaj,

ale nigdy nie byliśmy tak „spragnieni i głodni” jak dziś.

 

Jeszcze nigdy nie mieliśmy tyle pięknych mieszkań, domów, willi i pałaców jak dzisiaj,

ale też nigdy jeszcze nie byliśmy tak bezdomni i osieroceni jak dziś.

 

Jeszcze nigdy nie byliśmy tak perfekcyjnie ubezpieczeni jak dzisiaj,

ale jeszcze nigdy nie czuliśmy się tak niepewni i zastraszeni jak dziś.

 

Jeszcze nigdy nie podróżowaliśmy tyle i tak daleko jak dzisiaj,

ale jeszcze nigdy nie byliśmy tak znudzeni i niewrażliwi jak dziś.

 

Nigdy jeszcze nie mieliśmy tyle czasu wolnego od pracy jak dzisiaj,

ale jeszcze nigdy nie byliśmy tak zabiegani i zestresowani jak dziś.

 

Nigdy nie posiadaliśmy tyle wiedzy i nie byliśmy tak mądrzy jak dzisiaj,

ale też jeszcze nigdy nie odczuwaliśmy braku sensu życia jak dziś

 

Nigdy jeszcze nie widzieliśmy tyle pięknych rzeczy co dzisiaj,

ale jeszcze nigdy nie było wokół nas tak ciemno i smutno jak dziś.

 

Jeszcze nigdy nie byliśmy tak zabezpieczeni przed jakimkolwiek ryzykiem jak dzisiaj,

ale jeszcze nigdy nie żyliśmy w takim niepokoju i lęku jak dziś.

 

Jeszcze nigdy nie mieszkaliśmy w tak wielkich miastach i tak gęsto obok siebie jak dzisiaj,

ale nigdy jeszcze nie żyliśmy w takiej izolacji i odosobnieniu jak dziś.

 

Jeszcze nigdy nie byliśmy na tak wysokim poziomie cywilizacji jak dzisiaj,

ale nigdy jeszcze nie byliśmy tak bezradni i zagubieni jak dziś.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak - w oparciu o tekst Wilhelma Wilmsa

1.03.2018

 

Wielkopostne praktyki pokutne: JAŁMUŻNA

 

W programie na Wielki Post jako przygotowanie na owocne przeżycie świąt Zmartwychwstania Pana, przedstawionym wszystkim chrześcijanom w Ewangelii czytanej w Środę Popielcową, Jezus wymienił trzy podstawowe akty: post, jałmużnę i modlitwę (Mt 6,1-6.16-18).

 

Jałmużna to pomoc udzielona człowiekowi będącemu w potrzebie. Na ogół rozumiemy przez nią finansowe czy materialne wsparcie ludzi biednych, zwłaszcza tych, co żebrzą na ulicy, przed kościołem bądź pukają wprost do naszych drzwi.  Jałmużną w sensie szerokim jest jakakolwiek prywatna czy społeczna akcja dobroczynna na rzecz ludzi biednych, bezdomnych, zaniedbanych, nieszczęśliwych, cierpiących.

 

Odnośnie do jałmużny Jezus powiedział: „Kiedy dajesz jałmużnę, nie trąb przed sobą, jak obłudnicy czynią w synagogach i na ulicach, aby ich ludzie chwalili. Zaprawdę powiadam Wam: ci otrzymali już swoją nagrodę. Kiedy zaś ty dajesz jałmużnę, niech nie wie lewa twoja ręka, co czyni prawa, aby twoja jałmużna pozostała w ukryciu. A Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odda tobie” (Mt 6,2-4).

 

Miłość bliźniego to nie tylko piękne uczucia, lecz przede wszystkim konkretne czyny. Uczucia przychodzą i odchodzą. Uczucie może być cudowną iskrą rozniecającą ogień miłości, ale nie jest jej pełnią. Czynna miłość bliźniego możliwa jest wtedy, gdy w drugim człowieku dostrzeże się siostrę i brata.

 

Pewien rabbi zapytał jednego ze swych wierzących współbraci: „Kiedy kończy się noc, a zaczyna dzień?”

Ten usiłował znaleźć właściwą odpowiedź: „Może wtedy, gdy widzimy pierwszy błysk światła na niebie?” Albo gdy można wyraźnie odróżnić krzak od człowieka?”

„Nie” – powiedział rabbi: „Noc ustępuje miejsca dniowi, gdy jeden człowiek w obliczu drugiego rozpozna brata lub siostrę. Jak długo to się nie dzieje, jest w nas ciągle noc”.

 

Miłość bliźniego Jezus uznał za podstawowy warunek zbawienia, czyli wiecznego szczęścia. Kryterium sądu ostatecznego nad człowiekiem, czyli czynnikiem decydującym finalnie o wartości lub fiasku ludzkiego życia, o jego zbawieniu lub odrzuceniu, będzie według słów Chrystusa przede wszystkim miłość bliźniego jako weryfikacja autentyczności miłości do Boga (Mt 25,31-46).

 

Wyrażone w tym opisie utożsamienie się Chrystusa z każdym człowiekiem głodnym, spragnionym, chorym, bez dachu nad głową, samotnym i załamanym, uwięzionym, krótko mówiąc z człowiekiem, który cierpi, orzeka, że kto wspomaga bliźniego w potrzebie, ten spotyka samego Chrystusa i właśnie także Jemu świadczy miłość. Z tej racji bł. brat Albert Chmielowski dał taką radę:

 

Jeśliby cię zawołano do biednego, idź natychmiast do niego, choćbyś był w świętym zachwyceniu, gdyż opuścisz Chrystusa dla Chrystusa

 

Słychać w niej echo wypowiedzi mistyka J. Ryusbroeka:

Jeśli znajdziesz się w stanie ekstazy, a twój brat ciebie potrzebuje, porzuć twą ekstazę i zanieś mu ziółka. Bóg, którego opuszczasz, jest mniej pewny niż Ten, którego znajdziesz.

 

Kazimierz Piekut wyrazi to samo poetyckim obrazem:

 

Przez okno widzę Ciebie, Panie,

jak stoisz głodny na ulicy,

gdy ktoś wypędził Ciebie z bramy

- Nie wolno żebrać – w twarz Ci krzycząc.

 

Chciałem ugościć Cię w mym domu,

pragnąłem, abyś do mnie przyszedł,

po przyjacielsku siadł do stołu

I spożył wspólnie kęsek ciszy.

 

Wybiegłem. Wołam: - Panie… Panie…

(Ktoś pyta: „Któż to był ów żebrak?”)

Lecz w miejscu, gdzie przed chwilą stałeś,

Blask w grudkach pyłu krzyżem leżał.

 

Tym samym duchem tchną słowa ks. J. Twardowskiego:

 

Ktokolwiek nas spotyka od Niego przychodzi

nagle zniknie – od razu przesadnie daleki

czy byliśmy prawdziwi – sprawdził mimochodem.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

24.02.2018

 

Na II Niedzielę Wielkiego Postu

 

Wielu z nas pragnie stać się kimś innym; stosuje specjalne diety i ćwiczenia, by mieć taką sylwetkę jak ten sławny piłkarz, kupuje coraz to lepsze kremy, by mieć cerę tak nieskazitelną jak ta najpiękniejsza aktorka… wszystko po to by nie pokazać kim się jest na prawdę. Wciąż udajemy kogoś innego, wciąż jesteśmy niezadowoleni, że nasze życie nie jest takie idealne, że nam się nie udało.
Dalej na stronie:

 

http://liturgia.wiara.pl/doc/420545.II-Niedziela-Wielkiego-Postu

 

(oprac. js)

 

15.02.2018

 

Słowo Życia na Wielki Post 2018

 

Post, jakiego chce Bóg.

 

„Nawracajcie się i wierzcie Ewangelii” – te słowa Jezusa to Jego naglące wezwanie do wszystkich Jego wyznawców na początku 40-dniowego okresu przygotowania na święta Zmartwychwstania Pana. W realizacji tego zadania pomocne są trzy podstawowe praktyki: modlitwa, post i jałmużna.

 

Post jest formą czasowego „umartwienia” zmysłu smaku. Daje to możliwość ćwiczenia się w używaniu daru wolności, uniezależniania się od potrzeb ciała i kierowania swych pragnień jeszcze bardziej ku Bogu, bo tylko On może człowieka w pełni nasycić.

 

Szeroko zakrojone eksperymenty na zwierzętach (robaki, myszy, małpy), którym zmniejszano o jedną trzecią codzienne dawki kalorii, wykazały, że żyją one dłużej aniżeli pozostałe z ich gatunku, rzadziej chorują na raka i w ogóle są o wiele zdrowsze. Medycyna wyjaśnia to zjawisko twierdząc, że umiarkowana dieta ułatwia proces przemiany materii i uwalnia organizm od szkodliwych produktów ubocznych, przez co lepiej funkcjonuje jego system immunologiczny Tym samym dzisiejsza medycyna potwierdza opartą na doświadczeniu wiedzę lekarzy starożytności. Jeszcze wcześniej taką wiedzę i mądrość posiadały religie świata. Gdy swoim wyznawcom nakazywały okresy postu, to chodziło w tym zawsze o dobro i zdrowie człowieka, o uporządkowane i udane życie.

 

Właściwie nie ma religii, która by nie znała postu. Praktykowany jest on także w judaizmie i w chrześcijaństwie. Ważne jest uświadomić sobie, co było specyfiką postu u Żydów i u chrześcijan. Był on uważany zawsze za element nawrócenia, i to nie tylko duszy, lecz także ciała. To nawrócenie oznacza pełne zwrócenie się ku Bogu i uporządkowanie wszystkich aspektów i okoliczności życia według Jego woli. Gdy Żydzi poszczą w Święto Pojednania, to chodzi w tym o sprawę całego narodu izraelskiego, by swoją wolę poddał woli Boga. Dla Kościoła Jezusa Chrystusa właściwym dniem postu była zawsze Środa Popielcowa, Wielki Piątek i każdy piątek tygodnia. Ten post miał ułatwiać pamięć o śmierci Jezusa i oznaczał umieranie i zmartwychwstanie z Nim, umieranie dla „osobistych bożków” i zmartwychwstanie do nowego życia w Chrystusie i do pełnej wspólnoty z Jego Kościołem.

 

Post chrześcijan ma głównie na celu zachowanie lub uzyskanie wewnętrznej wolności. Wydalenie z ciała szkodliwych i trujących elementów to jego skutek drugorzędny. Współcześnie wielu ludzi poddaje się odchudzającym kuracjom, za co słono płacą w drogich sanatoriach, inni rezygnują z jedzenia potraw mięsnych, z picia alkoholu i palenia papierosów, ale czynią to nie „ze względu na Boga”, lecz z racji zdrowotnych. Oczywiście ten motyw jest też chrześcijański, ale post chrześcijan ma jeszcze ważniejsze motywy. Jest to mianowicie „cielesno-duchowe ćwiczenie”, branie w karby ciała i ducha - ze względu na Chrystusa. Post nie jest walką z ciałem, ale walką o ciało. Post nie oznacza odrzucenia świata, przeciwnie - jest afirmacją świata przypominającego o Stwórcy. Aby jednak widzieć właściwie siebie i świat, potrzebne jest oczyszczenie „serca” z zapatrzenia w siebie, z samolubstwa, z pychy, z pożądania bez hamulców. To wszystko nie dokona się jednak bez wewnętrznej walki i bez wzięcia w ryzy potrzeb ciała. Tak więc chrześcijanin pości, „umartwia się” nie „przeciwko czemuś”, czyni to nie „przeciw ciału”, lecz „dla czegoś…”, mianowicie dla wewnętrznej wolności i uporządkowania swego życia. Rozrywa różne krępujące go więzy, by być wolnym dla Boga i dla ludzi.

 

Post to zatem rezygnacja „z czegoś” jako wyraz wewnętrznej wolności. Gdy potrafię zrezygnować z czegoś, co sprawia mi radość, to znaczy, że wewnętrznie jestem wolny. Jeżeli np. w okresie Wielkiego Postu postanawiam wyrzec się przez sześć tygodni mięsa, alkoholu, nikotyny, ciasta, słodyczy, kawy, itp., i jeżeli mi się to uda, to czuję się z tym dobrze; mam bowiem poczucie, że nie jestem niewolnikiem moich przyzwyczajeń. To daje mi poczucie wewnętrznej wolności, która stanowi przecież o mojej godności. Jeżeli do stymulowania swego nastroju i dobrego samopoczucia potrzebuję bezwzględnie przykładowo kubka kawy lub kieliszka wina bądź wódki, to jest to znak, iż jestem od tych środków zależny, że nie jestem już panem siebie, lecz moje potrzeby panują nade mną.

 

Na pytanie: „rezygnować” z darów tego świata, czy „używać” ich? - właściwa odpowiedź może być tylko jedna: „jedno i drugie”. Wielu ludzi nie potrafi dziś czymś głęboko się cieszyć, czymś naprawdę się rozkoszować, ponieważ nie umieją rezygnować, czegoś sobie odmówić. Dawniej był raczej odwrotnie. Wielu chrześcijan przez przesadnie ascetyczny sposób życia nie umiało cieszyć się rzeczami tego świata. „Kosztowanie”, radość z rzeczy doczesnych była dla nich czymś podejrzanym. To była zbyt jednostronna ocena i postawa życiowa, podobnie zresztą jak jednostronny jest dzisiejszy pogląd, że trzeba wszystkiego używać. Człowiek, który pożąda wszystkiego, nie potrafi się naprawdę cieszyć z dóbr doczesnych.

 

Post to zatem forma ograniczania bądź rezygnacji, ale nie tylko z jedzenia, lecz także z nadmiaru konsumpcji. To rozsądna rezygnacja z różnorodnych ogłupiających i „usypiających” ludzi środków, rezygnacja z surogatów, które przytępiają pragnienie i głód serca, które czynią nas sytymi, obojętnymi i rozleniwionymi. Zbyt wiele „pakujemy” w siebie nie tylko przez usta, lecz także przez oczy i uszy. Pościć to znaczy, pomóc sobie samemu, by zmysły i serce były wolne i otwarte.

 

Post chrześcijański – to znaczy: usunięcie wszystkiego, co stoi jako przeszkoda między mną a Bogiem, otwarcie we mnie tych obszarów, do których Bóg nie ma wglądu i dostępu. Nie idzie zatem o zrzucenie z ciała kilku zbędnych kilogramów. Boga nie interesuje moje codzienne stawanie na wadze! A jeśli już chcę pościć, czyli powstrzymać się od pewnych napojów i potraw, bądź ograniczyć ilość ich spożywania to po to, by moja wola była doprawdy wolna i silna, a mój umysł stał się sprawniejszy, bardziej klarowny, otwarty i chłonny na święty pokarm Boży, na Jego Słowo.

 

Niezależnie od religijnej motywacji postu wiadomo, że po dniach postu pokarmy nabierają lepszego smaku. Nigdy chleb nie smakował mi tak bardzo, jak po każdorazowych próbach totalnego postu lub jednotygodniowych okresach przestawienia się na dietę warzywną.

 

Inny jeszcze sens postu, i to znacznie ważniejszy, leży w praktycznej miłości bliźniego, w tym, że przez zaoszczędzone w tym czasie pieniądze mogę pomóc tym, którym brak chleba lub innych niezbędnych do egzystencji środków.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Słowo Życia na ostatnie dni karnawału – 11.02.2018

 

Humor po chrześcijańsku

 

„Bóg się roześmiał i powstał świat”

Marc-Alain Quakin

 

Według Biblii jest specjalny czas przeznaczony na śmiech. „Jest czas rodzenia i czas umierania (…), czas płaczu i czas śmiechu, czas zawodzenia i czas pląsów (Kohelet 3, 1-2.4).

 

Do egzystencji ludzkiej należą przeróżne napięcia a jednym ze środków ich rozładowania jest śmiech. Nie ma szczerego śmiechu bez traktowania życia z pewną dozą „lekkości”. Prawdziwie szczerze potrafi się śmiać tylko ten, kto nie traktuje siebie samego ze śmiertelną powagą. Jan XXII powiedział do siebie: „Janie, nie bierz siebie tak poważnie”. Najpierw muszę umieć śmiać się z siebie, dopiero wtedy wolno mi – pod pewnymi warunkami – śmiać się z innych i z życia w ogóle.

 

Do autentycznego śmiechu prowadzi doświadczenie, że życie jest „darem z góry”, że stale jesteśmy obdarowywani. I tak dochodzimy do religijnego wymiaru ludzkiego śmiechu. Śmiech jest głosem wiary, „przeżywaną wiara”, jest wyznaniem Boga-Radości. Człowiek śmiejący się posyła Bogu radosne echo jego aktu stwórczego.

 

Śmiech osadza się „na granicy” dwóch światów: doczesnego i nadprzyrodzonego. Objawia jedność ciała i duszy, materii i ducha. Śmiech wskazuje, że ponad nami jest „COŚ”, gdzie znikają wszystkie przeciwieństwa.

 

Śmiejąc się jesteśmy jakby na granicy obu rzeczywistości, co wyraża nawet nasz język w sformułowaniach: „pękać ze śmiechu”, „śmiać się do rozpuku”, „płakać do łez”, „zaśmiewać się na śmierć”.

Śmiech i humor to zwycięstwo nad smutkiem.

 

A najważniejszą przyczyną smutku jest przeciwieństwo między materią i duchem, między ziemią i niebem.
W akcie śmiechu zostaje niejako wzniesiony most, ciało staje się bliższe duchowi, niebo przybliża się do ziemi. Śmiech jest znakiem obu rzeczywistości: doczesnej biedy i niedostatków oraz nieskończonej chwały, wspaniałości Nieba. Śmiech jako „ostatnia broń nadziei” (H. Cox) jest fontanną z wodotrysku radości, błyskiem Nieba nad ciemnymi głębinami życia doczesnego, radosnym echem Wieczności. Śmiech jest zawsze znakiem wolności i nieśmiertelności.

 

Śmiech potwierdza moje własne „ja”, wyraża odnalezienie siebie i poczucie pewności, a równocześnie jest to jakieś wychodzenie „ku…”, ku ludziom i Bogu. Przez radość i śmiech osiąga się Boga, który jest Miłością i Radością. Śmiech to ukryta anonimowa religijność.

 

Jako wyraz szczęścia buduje on pomosty między przeciwstawnymi aspektami życia oraz między doczesnością i wiecznością, jednoczy wszystko w Bogu. Sporo racji mają zatem ci, którzy powiadają, że właściwie tylko człowiek religijny jest zdolny do autentycznego, serdecznego śmiechu, że humor i śmiech w najczystszej formie pojawia się u ludzi świętych. Przyznaję rację żydowskiemu filozofowi Martinowi Buberowi, który powiedział: „Humor to bliźniak wiary”.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

  • „Nie mam ochoty chodzić więcej do kościoła!” - rzekł do proboszcza parafianin. – „A dlaczegoż to, mój Drogi?  – „Ano bo tak: Za pierwszym razem w dniu mojego chrztu opryskał mi ksiądz twarz wodą. Za drugim razem przy bierzmowaniu ksiądz mnie spoliczkował.  A po raz trzeci w dniu ślubu połączył mnie na zawsze, nierozerwalnie z moją kobietą. Dosyć tego! To już koniec”. Ksiądz na to: „Mogę pana tylko pożałować, bo za czwartym razem to nawet posypię pana ziemią!”.
     
  • Jakie istnieje podobieństwo między szparagami a kościelnymi dostojnikami? Odpowiedź prawidłowa: Gdy dostaną fioletowe czubki stają się niejadalni.
     
  • Dawniej chwalono się posiadaniem w rodzinie radców duchownych kanoników, papieskich szambelanów i prałatów domowych… I tak jeden protestant opowiada: „Mój dziadek był superintendentem i wszyscy zwracali się do niego słowami „Przewielebny”. – „To nic wielkiego – mówi katolik - mój wujek jest kardynałem, trzeba całować jego dłoń i mówić do niego „Wasza Eminencja”.  „To wszystko nic - potrząsa głową żydowski rabin: „Gdy do nas przychodzi z wizytą nasza ciocia, wszyscy wołają: „Wielki Boże!”.

Słowo Życia    - 5 niedziela zwykła B - 4.02.2018

 

24 godziny z życia Jezusa

   Ewangelia: Marek 1,29-39.

 

Ewangelię tej niedzieli widzę w formie tryptyku: pośrodku Jezus na modlitwie; obraz z lewej strony: Jezus podaje teściowej Piotra swoją dłoń i uzdrawia ją podnosząc z łoża; prawa strona: Jezus przepowiada Królestwo Boże. Mamy tutaj zatem potrójny obraz Jezusa: Jezus uzdrawiający, modlący się i nauczający.

 

Jezus – lekarz i terapeuta.

Wielu ludzi prowadzi tzw. dziennik, w którym notuje się przebieg dnia i swoje duchowe przeżycia i doświadczenia. To bardzo sensowna praktyka.

 

Ewangelista Marek opisuje w tym fragmencie jeden dzień w życiu Jezusa w formie takiego dziennika. Na ów dzień składają się: uczestnictwo w liturgii synagogalnej w szabat, odwiedziny chorej teściowej Piotra i jej uzdrowienie, obiad w domu Szymona i Andrzeja, czas na pojedyncze rozmowy, troska o osobiste kontakty, przy wieczornym chłodzie czas poświęcony dla chorych i opętanych w Kafarnaum; nocą – krótki sen i modlitwa.

 

„Z nastaniem wieczora, gdy słońce zaszło, przynosili do Niego wszystkich chorych i opętanych i całe miasto było zebrane u drzwi. Uzdrowił wielu dotkniętych rozmaitymi chorobami i wiele złych duchów wyrzucił” (Mk 1,32-34).

 

Złe duchy, demony - to wszystko co w człowieku opiera się jego dobrej woli, co go rozdziera, co wywołuje wewnętrzne sprzeczności, co kusi i nakłania do złych czynów. Jezus leczy człowieka z tych demonów, uzdrawia to wszystko, co sprzeciwia się jego duchowemu rozwojowi, dojrzewaniu, co niweczy szanse udanego, szczęśliwego życia.

 

Św. Ignacy Antiocheński (+ około 110 po Chr.) jako pierwszy zaakcentował fundamentalne przekonanie pierwszych chrześcijan: „Jeden jest tylko naszym lekarzem, Jezus Chrystus, nasz Pan”. Później wielu innych porówna działalność Jezusa do działalności lekarza i tak ją będzie interpretować.

 

Do tego nawiązuje też wczesnochrześcijańska ikonografia ukazując motyw „Christus medicus” – Chrystus jako lekarz. Tak bowiem rozumiano od początku naukę Jezusa o Królestwie Bożym: Bóg troszczy się nie tylko o duchowe, lecz również o cielesne dobro człowieka. Bóg chce nie tylko zbawienia, lecz całkowitego zdrowia człowieka. Tego uczył i tak postępował Jezus.

 

Wniosek jest prosty: u początku każdego uzdrawiającego działania stoi spotkanie. Bardzo bliski Ewangelii jest pogląd lekarza Paracelsusa (15 wiek), który na początku czasów nowożytnych stwierdza: „Najlepszym lekarstwem dla człowieka jest człowiek. Najskuteczniejszym środkiem leczenia jest miłość”.

 

Jezus zaprasza każdego do współpracy w jego „praktyce lekarskiej”. Nie musimy studiować medycyny ani psychoterapii. Wystarczy – jak Jezus – poświęcić czas, wczuć się w drugiego człowieka, być blisko niego, rozmawiać z nim, pocieszyć, podnieść na duchu, dodać odwagi!

 

Jezus na modlitwie

„Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił” (Mk 1,35).

Jezus potrzebuje rozmowy ze swoim Ojcem. Potrzebuje czasu dla siebie, by odzyskać utracone siły, „naładować akumulator”, by móc być intensywniej dla tych, co Go szukają. Jezus jest „w pełni człowiekiem”. Nie może ciągle tylko dawać. Musi też przyjmować.

 

Taki obraz Jezusa należy wziąć do swego serca. Bo to jest Jego orędzie do mnie: Bądź często blisko Pana i Stwórcy, szukaj Jego bliskości – to jest sens samotności, ciszy i skupienia. Ucz się milczenia!

 

Święta Matka Teresa z Kalkuty mawiała:

„Owocem milczenia jest modlitwa.

Owocem modlitwy jest wiara.

Owocem wiary jest miłość.

Owocem miłości jest służba.

Owocem służby jest pokój”.

 

Jezus- Nauczyciel

Jezus wzmocniony modlitewnym dialogiem z Ojcem w ciszy poranka idzie znów do ludzi. To jakby wewnętrzny przymus.  Opiera się pokusie, by ulec pochlebstwu „Wszyscy Cię szukają” i osiedlić się w Kafarnaum jako ceniony lekarz i psychoterapeuta. Idzie mu o więcej - o przepowiadanie Królestwa Bożego także gdzie indziej: „Pójdźmy gdzie indziej, do sąsiednich miejscowości, abym i tam mógł nauczać, bo na to wyszedłem. I chodził po całej Galilei, nauczając w ich synagogach i wyrzucając złe duchy” (Mk 1,38-39). A po Zmartwychwstaniu rozszerza ten apel do uczniów „na cały świat, aż po krańce ziemi”.

 

Każdy chrześcijanin jest wezwany i powołany do naśladowania Jezusa, do działania jak On.

A to znaczy: modlić się, uzdrawiać, przepowiadać Królestwo Boże.

 

To nie takie proste. Ale możliwe! Tak to rozumiał Brat Roger Schütz ze Wspólnoty w Taizé: „Żyj Ewangelią. Żyj tym, co z niej pojąłeś, nawet jeżeli dotąd pojąłeś niewiele!”

 

Spojrzę raz jeszcze na lewe skrzydło tryptyku i powtórzę modlitwę pierwszych chrześcijan; „Dopomóż mi, Chrystusie, Ty Jedyny nasz Lekarzu!”

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

 

Humor i wiara

  • Na pytanie: Dlaczego św. Piotr zaparł się trzykrotnie Pana Jezusa po jego pojmaniu? - złośliwi mężczyźni żonaci odpowiadają: „Ponieważ Pan Jezus uzdrowił jego teściową!”
     
  • 30-letni hydraulik stoi przed św. Piotrem i skarży się: „Dlaczego to właśnie ja musiałem tak młodo umrzeć?”
    „Chwileczkę!” – Św. Piotr studiuje księgę życia i stwierdza: Stosownie do godzin, które ty naliczyłeś swoim klientom, masz teraz 89 lat.”

 

  • Lekarz spaceruje po cmentarzu. „Dzień dobry, panie doktorze” – pozdrawia go pacjent. „Czy robi pan inwenturę?”
     
  • ”Mówię pani po raz ostatni - krzyczy lekarz do sekretarki - jeżeli wystawia pani świadectwo zgonu, to pod „przyczyną śmierci” pisze pani nazwę choroby, a nie nazwisko leczącego doktora!”

30.01.2018

 

Na pożegnanie

 

Drogi Czesławie (chodzi o Księdza Czesława Krakowiaka - przyp. red.),
    

ważniejsze są słowa i gesty dobroci okazane drugiemu człowiekowi za życia niż peany po śmierci. Lepsza rzecz ofiarować kwiaty żyjącym pośród nas, niż zanosić je na grób. Dlatego zdecydowałem się, byś pożegnał Ją w moim/naszym imieniu moim ostatnim do Niej listem.
    

Z kondolencjami i wspólnotą w modlitwie za Naszą Alinę. Życzę Ci sił ducha na to smutne pożegnanie

 

Jerzy

Jerzy Grześkowiak
Piątek 22. grudnia 2017 

 

Drugie Narodziny blisko...

    

Kochana Alino, tak bliska Chrystusowi w Twoim cierpieniu i ukochana przez tylu Twoich Sióstr i Braci, wdzięcznych Ci za mądre poetyckie słowo barwnie kreślące drogi człowieka do Boga, do Jezusa, do Maryi, do Nieba!
    

Tak wyczerpująca słabość Twojego organizmu, tyle cierpienia, otępienie lekami, a Ty jeszcze zdobywasz się – wbrew prawom udręczonego ciała, ale mocami Twego niezwyciężonego ducha - na dłuższy list, na empatię, na słowa wdzięczności, na przyjacielskie świąteczne życzenia.  Jesteś w tym wszystkim godna podziwu i naśladowania Twojej postawy, Twojej wiary i bezgranicznego zaufania Bogu, Twojej tęsknoty za szczęściem ostatecznym 
i jego pełnią. Walczysz, stale walczysz i coraz mniej sił....

 

Jeszcze nikogo nie spotkałem, kto mówiłby z takim spokojem i zaufaniem wobec Boga o zbliżającym się rozstaniu z doczesnością oraz kto tak każdym włóknem i nerwem ciała tęskniłby za Niebieską Ojczyzną.

 

Wymowną ekspresją tego są ostatnie tomiki Twojej poezji, a także te nowe przesłane mi wiersze – niezrównane w prostocie, koncentracji i tęsknocie za niewyobrażalnym szczęściem w Domu Ojca. Malujesz farbami miłości i ufnej wiary Twoją drogę ku Panu i Jego drogę do Ciebie, 
i jesteś głęboko przekonana, że On już jest blisko...

 

Stąd trudne dla innych, ale nie dla Ciebie, wzruszające opisy szczęścia w Niebie.
    

Prosisz o modlitwę, by wkrótce celebrować tajemnicę Wcielenia Słowa w niebie... Czyniłem zatem to już dziś w czwartek wieczorem na roratnej Mszy w całkowitym mroku przetykanym migającymi płomykami  świec w kościele i  małych światełek w rękach wiernych... Ucisk  w sercu na myśl, co przeżywasz, jak cierpisz, ale też tląca się radość, że może PAN spełni Twe od dłuższego juz czasu coraz bardziej nasilające się pragnienie, by Twoja droga krzyżowa, a teraz Golgota, zakończyła się powtórzeniem słów Jezusa „Ojcze, w ręce Twoje...” Bo doprawdy każdy na Twoim miejscu krzyczałby: „Boże, już więcej nie mogę”.  

 

I dlatego życzę Ci, Alino, spełnienia Twych pragnień, by to był Twój ostatni ADWENT, czyli najbardziej realne Przyjście Pana – szczyt Jego ciągłego rodzenia się w Tobie, kulminacyjny punkt wszystkich celebrowanych przez Ciebie od dzieciństwa „Narodzin Jezusa”.
    

Ze łzą w oku i z wdzięcznością za wszystko, co otrzymałem w przyjaźni od Ciebie, wraz z Polakami z Monachium, czytelnikami „Mojego Miasta” i internetowego „Polonika Monachijskiego” (w którym były publikowane Twoje „wiersze w obrazach”) modlę się w te Święte Dni Narodzenia Pana,  a zwłaszcza w każdej Eucharystii – dla Ciebie tak zawsze ważnej: „Ojcze Miłosierny, niech Noc Betlejemska stanie się dla Aliny jasna jak noc pasterzy na betlejemskich polach, niech usłyszy anielskie chóry: „Chwała na wysokości Bogu, a dla Aliny Pokój wieczny, bo była człowiekiem dobrej woli!”. 

 

Piszę te słowa jako pożegnanie, ale z nadzieją niezłomną: „Alino Dobra i Kochana: Do zobaczenia w Niebie!”. Wobec wielkiej tajemnicy „Odchodzenia” i „Paschy”, czyli „Przejścia w Miłość, w Niebo”, milkną wszystkie słowa. Pozostaje tylko święte milczenie – promieniujące zorzą Zmartwychwstania...
    

Braterskie, świąteczne ucałowania oraz pozdrowienia (z dobrymi życzeniami) dla Wszystkich, którzy wspomagają Cię w tym Najważniejszym Czynie Życia!
    

Niech setki Twoich wierszy, zrodzonych z Twojej wiary, nadziei i miłości, unoszą Cię jak Dobre Anioły w Ramiona Ojca, Syna i Ducha oraz ukochanej przez Ciebie Mamy Maryi!
    

W przyjaźni i wdzięczności
 

Jerzy Grześkowiak

Słowo Życia – 4 niedziela zwykła B.  – 28.01.2018.

„Nauczał jako ten, który ma władzę…”

Ewangelia według św. Marka 1,21-28.

Sieci leżą porzucone na brzegu. Łódź nie wypływa na jezioro. Jest szabat. Czas dla synagogi. To nie przypadek, że Jezus rozpoczyna swoje nauczanie w szabat i w synagodze. Szabat to dzień, w którym Izraelici są otwarci na słowo Boże. A synagoga jest miejscem, w którym oni szukają i słuchają Słowa Bożego. Odkąd Mojżesz zapowiedział Proroka, w którym głos Boga zabrzmi w całkiem nowy sposób (I czytanie we Mszy św. – Księga Powtórzonego Prawa 18,15-20) Izraelici stale czekali w nadziei na to, iż ten głos Boga usłyszą. Właśnie teraz się to wypełnia. Jezus przemawia, przepowiada Dobrą Nowinę. W Jego głosie i słowie jest moc, która ożywia człowieka i która zwraca się także przeciw demonom, przeciw złym siłom zasiedlonym w świecie, a niekiedy także w ludziach. 

Szczególnej uwagi warta jest owa scena manifestacji szatana. Uczniowie Jezusa, a więc jego wybrani, bardzo powoli z wielkim trudem i oporami pojmowali Synostwo Boże swego Mistrza. Uczeni w Piśmie i kapłani świątyni jerozolimskiej nie uczynili najmniejszego wysiłku intelektualnego, by uznać Jezusa jako Mesjasza. To bardzo dziwna rzecz: jedynym, który nigdy nie miał cienia wątpliwości w tej sprawie, był szatan. W owej synagodze w Kafarnaum woła ustami opętanego: „Cóż ci do nas, Jezusie Nazareński? Wiem, ktoś jest…”. To jest wyznanie. On wie, komu przeczy, z kim walczy.  On nie ma żadnych wątpliwości, jemu nie jest potrzebna wiara: po prostu w i e. On też nie musi „odchodzić” (jak niektórzy słuchacze Jezusa), bo jest samym odejściem. I jeśli chcemy pojąć, jak może wyglądać biblijne odtrącenie „w ciemności zewnętrzne”, to wystarczy wmyśleć się w to rozpaczliwe wyznanie szatana - wyznanie już nie wiary, lecz wiedzy: Wiem, Ktoś jest! Znam Cię! I nigdy do Ciebie nie dojdę, ponieważ stałem się negacją, pustką i klęską.

Dziś niedziela. Dziś nasze „sieci i łodzie” odpoczywają - przycumowane do brzegu. To czas, by znaleźć czas dla Boga, by słuchać głosu Jezusa, by uczestniczyć w sprawowaniu Jego Pamiątki w Eucharystii Kościoła. To jest szansa, by poznawać Go coraz bardziej i nie wątpić, iż jest jedynym Zbawicielem świata. Dzięki Niemu widzimy świat w innej perspektywie, widzimy wszystko Jego oczami i wszystko staje się dla nas Nowe.

Jesteśmy zwykłymi ludźmi, ani wielcy ani święci. Właściwie tak jak Jego uczniowie. A to już jest bardzo wiele: nadzieja w naszej nędzy i słabości oraz wielkie Światło. Jeśli naprawdę jesteśmy Jego. Gdyż On jest tym, który ma władzę i moc. I nikt nas nie wyrwie z Jego rąk i serca.

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Humor i wiara

  • Jeden z prałatów odważył się zadać pytanie papieżowi Benedyktowi XIV, które uważał za poufne i delikatne, ale przecie żenujące: „Wasza Świątobliwość, jak to się dzieje, że moja broda jest już siwa, a włosy jeszcze czarne? Papież wyjaśnił: „To proste, częściej używałeś żuchwy niż rozumu”.
  • Pewien prałat komplementując papieża Leona XIII, mocno już posuniętego w latach, mówi: „Wasza Świątobliwość, życzę, by Wasza Świątobliwość dożyła stu lat!”  Papież na to: „Stu lat? Ależ nie stawiajmy Bożej Opatrzności takich ograniczeń…”.
  • Na pytanie: „Jak się czuje Wasza Świątobliwość?” papież Pius X odpowiadał: „Jak papież!”.
  • Pewnego dnia pojedyncze osoby Trójcy Świętej postanowiły spędzić wakacje na ziemi, każda w innym miejscu, w zależności od potrzeb i ochoty.

Bóg Ojciec oznajmi: „Wybieram się na Wybrzeże Kości Słoniowej, aby odnaleźć pierwotny ogród Eden”.

Syn Boży wybrał Galileę: „Tam spędziłem moją szczęśliwą młodość. Pragnę powrócić do tych cudownych wspomnień, tam, gdzie miałem tylu przyjaciół”.

Duch Święty – pragnąc wreszcie zaspokoić swoją ciekawość, rzekł: „Zdecydowałem, że udam się do Watykanu, ponieważ nigdy tam jeszcze nie byłem…”.

Słowo Życia – 3 niedziela zwykła B.  – 20.01.2017

Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię!

Teksty biblijne: Jonasz 3,1-5.10; Marek 1,14-20

 

Dwa stwierdzenia i dwa apele:

Po pierwsze: czas oczekiwania się kończy, wszystkie warunki są spełnione.

Druga wypowiedź mówi o tym, co nadchodzi: Królestwo Boże jest blisko. Wreszcie zacznie zwyciężać w świecie Boża sprawiedliwość i miłosierdzie, Boży pokój.

 

Z tego wynikają dwa imperatywy: Nawracajcie się!

Nie zamykajcie się już dłużej przed działaniem Boga i Jego miłością. Wierzcie! Uwierzcie, że Boża prawda i pokój mogą ten świat przemienić. Zwróćcie się do Boga i wierzcie w Ewangelię!

 

- To są pierwsze słowa Jezusa w Ewangelii według św. Marka. W czterech zdaniach streszcza Jezus swoją Dobrą Nowinę.

 

Idzie zatem o nawrócenie serc. Nawrócenie jest zawsze możliwe. Bóg jest bezgranicznie cierpliwy i niewyobrażalnie miłosierny.

 

Tego nie mógł pojąć prorok Jonasz. Posłuszny wezwaniu Boga udaje się wprawdzie do moralnie do cna zepsutego miasta Niniwy, ale w jego nawrócenie nie wierzy.

 

Tymczasem dzieje się coś nieprawdopodobnego. Cała społeczność faktycznie się nawraca. Począwszy od króla aż po najprostszego mieszkańca i najgorszego łajdaka – wszyscy są gotowi uznać swoje błędy i zacząć nowe życie.

 

Nikt się z tym nie liczył, a już najmniej sam Jonasz. Zawiedziony rzuca wszystko i życzy sobie śmierci. Był przekonany, że Bóg rozgniewany na to grzeszne miasto zniszczy je wraz ze wszystkimi mieszkańcami.

 

Ale Bóg jest inny. Bóg to nie człowiek. Jego myśli są inne niż nasze i Jego drogi są zagadkowe i nieprzewidzialne.

 

Gdy widzi, że mieszkańcy Niniwy są gotowi do nawrócenia, daje im nową szansę. I to doprowadza Jonasza do wściekłości. Tak trudno mu zaakceptować, że do miłosierdzia, które Bóg także jemu okazał (najpierw uciekał przed Bogiem, przed swoją misją, by pójść do Niniwy, a po sztormie na morzu „wylądował” w brzuchu wieloryba), ma prawo każdy człowiek (choć prawa do tego właściwie nie ma nikt, bo ono jest Bożą łaską).

 

To trudny i długi proces aż pojmiemy, że miłosierdzie Boga stoi jako oferta przed każdym człowiekiem bez wyjątku, aż po ostatni dzień życia, po ostatni oddech, po ostatnie bicie serca…

 

W historii Jonasza ważny jest ukazany w niej „obraz Boga”. Bóg jawi się tu jako Ten, który przemyśliwuje, rozważa, zastanawia się, żałuje czegoś, szuka nowych rozwiązań.

 

Wielu ludziom trudno uwierzyć, że „rozgniewany” Bóg temperuje swój gniew i odwołuje uprzednią decyzję ukarania ludzi i zagłady miasta.

 

Historia proroka Jonasza chce nam pokazać, że Bóg patrzy przede wszystkim sercem. Widzi nasze słabości, nasze ciemne myśli i pożądania, dostrzega naszą duchową nędzę. Ale On widzi też naszą tęsknotę za prawdziwym Dobrem, za szczęściem. I do końca naszego życia staje przed nami z ofertą wiecznego szczęścia w Jego wspólnocie. Człowiek ma tylko powiedzieć z żalem za tyle zmarnowanego tutaj szczęścia i z miłością: Tak!

 

Na koniec epizod z życia rosyjskiego pisarza Fiodora Dostojewskiego. W obliczu śmierci wezwał do siebie żonę i dzieci i poprosił ją, by przeczytała na głos przypowieść o miłosiernym Ojcu (Łk 15,11-32). Ze wzruszeniem przysłuchiwał się opowieści Jezusa a potem jako duchowy testament skierował do swoich dzieci słowa, które mogą być komentarzem do opowieści o Jonaszu:

 

„Moje dzieci, nigdy nie zapomnijcie tego, co właśnie słyszałyście. Miejcie niczym nieuwarunkowane i bezgraniczne zaufanie do Boga i nie wątpcie nigdy w miłosierdzie Boże… Ja kocham was bardzo, ale moja miłość jest niczym w porównaniu do nieskończonej miłości Boga do wszystkich ludzi, których On stworzył”.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Humor i wiara

* Jacek i Wacek są braćmi. Jacek idzie do nieba, Wacek do piekła. Po bardzo długim czasie mogą się raz spotkać.

- W piekle jest super – mówi Wacek. Tylko raz w tygodniu ładowanie węgla i koksu, poza tym święto.

- A ja – wzdycha Jacek - muszę w niebie polerować gwiazdy, wstrząsać chmury, filtrować deszcz i wiatr, i tak cały tydzień, bez jednego dnia wolnego.

- Ale dlaczego musicie tak harować? – dziwi się Wacek.

 - Bo tak mało ludzi!

 

* - Dlaczego przychodzi pani tak późno do pracy – mówi oburzony proboszcz do sekretarki.

   - Bo wczoraj powiedział ksiądz, że swoje babskie gazety mam czytać w domu!

 

* - Ach Haniu, ten twój nowy kostium to prawdziwa poezja – podziwia jej koleżanka.

        - Masz rację, ja też tak uważam. Problem w tym, że mój mąż zrobił z tego dramat.

     

* - Kochanie, nasza pokojówka jest w ciąży – mówi żona do męża.

    - Bzdura, żaden lekarz nie może tego stwierdzić po trzech dniach!

 

*  - Proboszcz głosi kazanie o przyrodzie jako Bożym stworzeniu. „W każdym źdźble trawy ukryte jest kazanie” – powiada. Następnego dnia jeden z parafian widzi jak ksiądz kosi łączkę przy plebani i po pozdrowieniu dodaje: „Cieszę się, księże proboszczu, że skracacie Wasze kazanie”.

Słowo Życia  - 2 niedziela zwykła B.  – 14.01.2017.

 

„Czego szukacie?” 
- „Gdzie mieszkasz?”
- „Chodźcie, a zobaczycie!”

(J 1, 35-42).

 

Jan Chrzciciel wskazuje nad Jordanem na Jezusa: „Oto Baranek Boży!”  I dwaj jego uczniowie idą natychmiast za Nim. Jezus odwraca się i pyta: „Czego szukacie?” Odpowiadają: „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?” On zaś: „Chodźcie, a zobaczycie!”  Nadzwyczaj oszczędna w słowach rozmowa. I tak zaczyna się wspólna droga!

„Czego szukacie?” Oczywiste pytanie, które sięga daleko i głęboko. Odpowiedź nie jest łatwa.  Gdyby Jezus to pytanie mnie osobiście postawił, jak bym odpowiedział?

 

Niektórzy zwracają się do Jezusa tylko w czasach kryzysu, w chorobie, w egzystencjalnych problemach, oczekując od Boga pomocy w konkretnych sytuacjach. Inni mówią: zostałem ochrzczony i po chrześcijańsku wychowany, stąd oczywiste, że modlę się i chodzę do kościoła. Ale czego tak naprawdę oczekuję od Jezusa? – nie wiem.

 

O co idzie w mojej wierze?  Co jest jej decydującą motywacją? Dlaczego szukam Jezusa, kroczę za Nim nieśmiało, może z zakłopotaniem? Czy chodzi mi o zasadniczą orientację w życiu o cel, dla którego opłaca się żyć? O jakieś „zabezpieczenie tam w górze”, o „polisę w Niebie”? A może o niepodważalną pewność, jaką wyznają i przyrzekają fundamentaliści? Niełatwo być w drodze, gdy dręczy niepewność i lęk. A przecież wiara jest ustawicznym poszukiwaniem, niepewnością szukaniem po omacku i podszyta pytaniami. Z jednej strony zagraża jej fałszywa, pozorna tylko pewność, z drugiej bezradność, a może i wątpienie. Jak ważne jest dziś pojmować wiarę jako rzeczywistość pełną niepokoju i pytań. Wiele fałszywych pewników w wierze załamały się jak cienki lód pod nogami. Takiej złudnej pewności nie ma co żałować.

 

Czego naprawdę oczekujemy od Jezusa na skrzyżowaniach dróg naszego życia i w rozdarciu naszego świata?

 

Tego pytania nie wolno nam pozostawić bez odpowiedzi!

 

„Gdzie mieszkasz?” Z faktu, gdzie ktoś mieszka, można dowiedzieć się, przynajmniej w przybliżeniu, kim on jest.

Gdzie mieszka Jezus w naszym świecie? Wtedy, w czasie Jego publicznej działalności, nie miał domu ani stałego miejsca pobytu. Był wędrownym nauczycielem. Szedł od wioski do wioski od miasta do miasta. Gdy ludzie chcieli Go zatrzymać, ruszał dalej. Spotkanie z Nim było błogosławione w skutkach: leczyło ludzi, uzdrawiało, uwalniało od ciężaru win, pocieszało, podnosiło na duchu. Słuchacze uczyli się iść z podniesiona głową, czuli się akceptowani przez Boga. Jezus, Uzdrowiciel i Przyjaciel chorych i grzeszników, ludzi społecznie odrzuconych, zepchniętych na margines życia, lekceważonych, „mieszka” u takich właśnie ludzi.  „Mieszka” pośród ludzi szukających prawdy, szczęścia i Boga.

 

„Chodźcie, a zobaczycie!”

To zaproszenie Jezusa do „Jego domu”, który co prawda nie jest domem, ale daje schronienie i bezpieczeństwo, to początek wspólnej drogi. Zaczynamy rozumieć, że chrześcijaństwo to nie nauka, zbiór mądrościowych wypowiedzi, sztywnych dogmatów, lecz Osoba, to bycie w Nim, dotykalne i doświadczalne życie z Nim i działanie w Jego duchu. Ci dwaj młodzi mężczyźni udają się z Jezusem „tam, gdzie mieszka” - po południu o czwartej godzinie. To było z pewnością coś więcej niż towarzyska „pogawędka przy kawie”. Zapewne Jezus pokazał im, jak żyje, co jest dla Niego ważne, co ma innym do powiedzenia, co będzie rdzeniem Jego nauczania. I to krótkie popołudnie zmienia wszystko, całe ich dotychczasowe życie. Chcą z nim pozostać, bo czują, że On jest Mesjaszem, a to pobudza ich, by następnie również innych do Jezusa przyprowadzić.

 

Co to znaczy dla nas?

Najpierw: „być z Jezusem”, być blisko, poznać Go.  A następstwem takiego zaprzyjaźnienia się jest przekaz wiary, czyli „ruszyć w drogę” – ewangelizować.

 

Zaproszenie Jezusa: „Chodźcie, a zobaczycie” dotyczy każdego z nas. Wymagane jest zatem najpierw zainteresowanie i nieco odwagi, a nie od razu pełna decyzja. Ta dojrzewa z upływem czasu na drogach życia z jego wszystkimi tak frustrującymi jak budującymi nas doświadczeniami.

 

„Chodź, a zobaczysz!” Ileż razy na drogach mego życia słyszałem to słowo Jezusa!  Gdy stały przede mną nowe zadania lub niespodziewane spotkania z nowymi ludźmi, gdy stałem przed drzwiami, nie wiedząc, co po ich otwarciu ujrzę, gdy wzywano mnie do ciężko chorego lub umierającego człowieka, gdy  udawałem się na rozmowę do kogoś przybitego nagłą śmiercią lub  tragicznym wydarzeniem, gdy wchodziłem do klasy na katechezę, gdy otwierałem drzwi do sali szpitalnej, gdy z zakrystii udawałem się do ołtarza przy bardzo ważnych liturgicznych celebracjach, gdy obejmowałem nową parafię, albo w trudnych chwilach doświadczeń krytyki, sprzeciwu bądź niepowodzeń w duszpasterstwie… „Chodź i zobacz?  On – Jezus był już tam i sam towarzyszył mi i wspierał.  On był już pośród ludzi, zanim ja się tam znalazłem.

 

Jego zaproszenie: „Chodź i zobacz” towarzyszy mi przez całe życie, przez wszystkie „góry i doliny”, zwycięstwa i porażki. O tym wiedzieć i temu zaufać – to znaczy „wierzyć”!

„I tego dnia pozostali u Niego, Było to około godziny czwartej po południu”.

 

Pozostać u Niego nie tylko jeden dzień, lecz przez resztę życia!

 

A na początku ewangelii stoją tylko trzy słowa Jana Chrzciciela: „Oto Baranek Boży”.  Są one początkiem pierwszych powołań i początkiem wspólnoty Jezusa.

I tak już będzie zawsze. Jesteśmy skazani na słowa i nauczanie tych, co już byli „w domu Jezusa”. Oni są dla nas Janem Chrzcicielem, Andrzejem i Piotrem. Oni wypowiadają te trzy słowa i ukazują nam dziś, gdzie „mieszka”, gdzie „jest” Chrystus, byśmy stali się również dla innych tymi, co wiedzą, jak to jest „być z Jezusem w domu”. Na początek wystarczą trzy słowa!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

 

Humor i wiara

 

+  Katecheta chce dzieciom wyjaśnić na czym polega miłosierdzie:

-  Gdy jakiś woźnica bije swojego osła, a ja interweniuję i mu tego zabraniam, to jaki dobry uczynek spełniłem?

- Felek odpowiada: Braterską miłość.

 

+  Dwóch niewidomych gra w golfa. Obok spacerują franciszkanin, dominikanin i jezuita. Franciszkanin widząc niewidomych graczy woła: - Och, jak biedni są ci dwaj, próbują grać w golfa a są ślepi, musimy im pomóc.

Dominikanin odpowiada: - Popatrz, jaki wielki jest Pan Bóg, oni są niewidomi, a grają w golfa!

 Na to Jezuita: - Ale dlaczego nie robią tego w nocy?

 

+ Nauczyciel: - Mrówki dźwigają kawałki drewna, które są pięćdziesiąt razy cięższe od ich wagi. Jaki wniosek można stąd wyciągnąć?

 – Że nie mają związków zawodowych!

 

+ Do Kowalskich przyjechała w odwiedziny babcia:

- Wnusiu, dobrze się chowasz? – pyta.

- Staram się – wzdycha Pawełek. Ale mama i tak zawsze mnie znajdzie i wykąpie…

 

+ Szczęśliwa żona do męża:

- Kochanie, nasz synek już chodzi!

- Tak? To niech wyniesie śmieci.

7.01.2018

 

Słowo na niedzielę – Święto Chrztu Jezusa   - 7.01.2018.

 

Solidarność Jezusa z nami

 

Jezus udaje się nad Jordan, gdzie do nawrócenia i pokuty nawołuje Jan Chrzciciel i prosi go o chrzest. Jest to inny chrzest niż ten, który przyjęliśmy. Jezus daje się ochrzcić, jak ci wszyscy, którzy odczuwają potrzebę nawrócenia, którzy zrywają z grzesznymi drogami i ufają głęboko, że Bóg przebaczy im grzechy. W ten sposób objawia nam pełną solidarność z nami. Jest całkowicie po naszej stronie bez stawiania jakichkolwiek warunków.

W rzece Jordan zstępuje obrazowo w głębię naszej ludzkiej egzystencji, jak to już uczynił przyjmując ludzkie ciało.

W chrzcie my też zstępujemy z Nim w głębiny Bożego działania. Gdy On wynurza się z wody, otwiera się nad Nim Niebo. Duch Boży, który działał już w pierwszym dniu stworzenia, teraz pokazuje, kim jest Jezus. Głos Boga oświadcza: „To jest mój umiłowany Syn, Jego słuchajcie!” Jezus jest człowiekiem jak my, a mimo to jest także Bogiem. I tak jak jest z nami wstępując w rzeczywistość naszego człowieczeństwa i naszego losu, tak jest bezwarunkowo po naszej stronie, gdy i dla nas otwiera się Niebo.

 

Jezus przyjmuje inny chrzest niż my. W naszym chrzcie, zapowiedzianym przez Jana Chrzciciela („On będzie chrzcił Duchem Świętym”) i nakazanym przez Jezusa przyjmujemy błogosławieństwo poranka stworzenia i moc owego dnia nad Jordanem, gdy On sam dał się ochrzcić, oraz moc Jego śmierci i zmartwychwstania

                     

                     *      *       *

Życie ludzkie jest naznaczone przełomami. Raz po raz coś się kończy i coś nowego zaczyna. Nie zawsze dzieje się to bez kryzysu. Konieczne są zmiany przestawienie się, nowa orientacja. Niekiedy takim przełomom towarzyszą jakieś obrzędy, symboliczne czynności i akty. Uwidacznia się to przy końcu edukacji szkolnej lub zawodowego wykształcenia. Certyfikat lub świadectwo potwierdzają kompetencje i uprawniają do wykonywania czynności, do pracy w konkretnym zawodzie lub podjęcia dalszego wykształcenia. Czy ktoś jest w swoim zakresie dobry, to okaże się dopiero w praktyce.  Przejściu w inny sposób życia lub pracy, w inny stan, towarzyszą także jakieś znaki. Na przykład narzeczeni zakładają sobie na palce obrączki. W niektórych klasztorach osoby wstępujące do klasztornej wspólnoty otrzymują w oficjalnym obrzędzie przyjęcia nowe imię.

 

Chrzest stanowi dla Jezusa takie właśnie „przejście”. Ojciec potwierdza: „Ten jest moim umiłowanym Synem”. Wyposażony w moc Ducha Świętego Jezus rozpoczyna swoją publiczną działalność.

 

Rok kościelny zaznacza to przejście inną barwą szat liturgicznych. Odtąd zamiast białej będzie zielona. Okres Bożonarodzeniowy jest zakończony. Teraz Wcielenie się Boga w nasz świat ma przyjmować konkretny kształt w naszej codzienności.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Humor i wiara

  • Pewna dama przychodzi do rabina i opowiada mu w szczegółach o swoich problemach i zmartwieniach. Gdy już niemal całą godzinę narzekała, biadoliła i płakała, pod koniec stwierdziła z ulgą: „Rabbi, Wasza świątobliwa obecność już mi pomogła! Już mi lżej na sercu i moje permanentne bóle głowy zniknęły”. – „O nie, szanowna Pani, Twój ból głowy nie zniknął. Teraz ja go mam”.
  • Dwóch kolegów z pracy rozmawia ze sobą. – „Skąd masz to podbite oko?”  - „Ach, gdy wczoraj odmawialiśmy modlitwę przed jedzeniem przy słowach „ale nas zbaw ode złego”, przypadkowo zerknąłem na moją teściową!…”
  • „Religia to coś dla kobiet i dzieci - stwierdził liberalny ateusz - popatrzcie tylko, kto jest w kościele? Tam na dziesięć kobiet przypada jeden mężczyzna!”  - „Niekiedy tak jest” - odpowiedziała mu jedna ze słuchaczek – „Ale proszę zajrzeć do więzienia, tam jest odwrotnie, na dziesięciu mężczyzn przypada jedna kobieta”.

Słowo na Święto Trzech Króli - 6.01.2018.

 

Legenda o czwartym Królu

 

Gdy Jezus, Boży Syn, miał się narodzić w Betlejem, gwiazdę, która obwieszczała to wyjątkowe w dziejach świata wydarzenie, ujrzał także król z terenów dzisiejszej Rosji. Był on małego wzrostu, ale o wielkim i dobrym sercu, przyjazny ludziom i dobrotliwy.  Wezwany przez gwiazdę postanowił bezwarunkowo być tam, gdzie sam Największy Król i Pan miał przyjść na świat. Zebrał i zapakował zatem najpiękniejsze i najcenniejsze rzeczy, które można było znaleźć w jego królestwie, aby ofiarować je temu Królowi.

 

Im bardziej posuwał się na swej drodze na południe, napotykał na coraz większą biedę ludzi. Wszędzie panoszyły się zarazy, choroby, głód i nędza. On zaś nie potrafił przejść obojętnie wobec ludzkiego cierpienia i za każdym razem sięgał do swoich ciężkich toreb po cenne przedmioty, by ofiarować je ludziom w potrzebie. W końcu jego torby świeciły pustką i nie miał już nic poza swoim koniem, a po jakimś czasie także on padł martwy i król musiał dalej wędrować pieszo.

 

Pewnego dnia dotarł do jakiegoś miasta portowego. Właśnie przycumowała tam galera z więźniami i na brzegu panował niesamowity zgiełk. Jeden z więźniów umarł w czasie morskiej podróży i teraz jego młody syn miał zamiast ojca dalej odbywać na okręcie karę wiosłując jako galernik. Jego matka i w żałobie pogrążona wdowa płakała i błagała o łaskę. Ale właściciel statku nie znał miłosierdzia. „W taki razie ja pójdę na okręt zamiast tego młodzieńca” – powiedział król.

 

I tak zaczął się dla niego okropny czas. Niewolnicza praca, głód, cierpienie i strach znaczyły jego życie.  Mijały lata. Król się zestarzał i osiwiał. Jego radosny śmiech zamilkł już dawno. Zaczął żałować. Miał wrażenie, że zmarnował swoje życie. Ale pewnego dnia właściciel statku po 30 latach niewolniczej służby przywrócił mu wolność i wysadził go na brzeg obcego lądu.

 

Nasz król z dawnego przyzwyczajenia znowu wędrował w kierunku, gdzie przed wielu laty zajaśniała mu tajemnicza gwiazda. Po jakimś czasie dotarł do wielkiego miasta i wnet dowiedział się, że ono nazywa się Jerozolima. Tutaj panowało wielkie poruszenie i wrzawa, wszędzie różnokolorowy tłum, wrzask, niepokój, ścisk ludzi. Mały król zaniepokoił się. Zdołał przecisnąć się przez ciżbę w kierunku wzgórza za miastem. Tam trzy drewniane krzyże wznosiły się ponuro w niebo. Jego wzrok przyciągnął natychmiast krzyż środkowy. Mężczyzna przybity do krzyża dostrzegł małego króla. Było to spojrzenie pełne cierpienia. Odbijało się w nim cierpienie całego świata.  Król tej twarzy jeszcze nigdy nie widział, a mimo to wydawała mu się ona jakby znana i bliska. I gdy przyjrzał się jej dokładniej, rozpoznał w niej wiele twarzy, które napotykał w czas swojej długiej wędrówki i na galerze, oblicza pełne cierpienia, oblicza znaczone bólem, które odciągnęły go z drogi wskazywanej przez gwiazdę. I nagle uświadomił sobie – one nie odciągnęły go od właściwej drogi do Króla świata. Nie, przeciwnie! Właśnie w nich spotkał Jego, choć o tym nie wiedział. I tak stało się dla niego jasne: Ów człowiek na krzyżu jest Królem świata! Ale co może on temu Królowi ofiarować?

 

Wszystko, co zabrał ze sobą na drogę, rozdał ubogim i cierpiącym. Spojrzał więc z ufnością i współczuciem na ukrzyżowanego Jezusa i rzekł: „Panie i Królu mój, nie mam nic z tego, co ze sobą zabrałem i chciałem Ci przynieść w darze, bo wszystko ofiarowałem innym ludziom. Przyjmij więc moje serce, weź je. To jest wszystko, co posiadam.” A Pan z krzyża odpowiedział: „Ty mnie pocieszałeś, gdy byłem smutny i strapiony, dawałeś pożywienie, gdy byłem głodny, opatrywałeś moje rany i leczyłeś, gdy byłem chory,  przyodziewałeś, gdy byłem nagi,  ratowałeś, gdy byłem w niebezpieczeństwie życia, poświęciłeś swą wolność dla mnie… Cokolwiek uczyniłeś ludziom będącym w potrzebie, to dla mnie uczyniłeś!”

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Autorem legendy, tutaj znacznie skróconej, jest Eduard Schaper (1908-1984).

Modlitwa dla każdego
- na każdy dzień Nowego Roku 2018

 

Panie Boże, Ojcze Dobry i Miłosierny błogosław mnie!

 

Błogosław moje oczy:

by dostrzegały potrzeby innych,

nie przeoczały tego, co niepozorne a ważne,

widziały dalej niż tylko to, co jest na pierwszym planie,

by pod moim spojrzeniem inni czuli się dobrze.

 

Błogosław moje uszy:

by potrafiły usłyszeć Twój głos,

były wrażliwe na skargę krzywdzonych, na krzyk ubogich i cierpiących,

zamknięte na hałas, pomówienia i plotki,

by dosłyszały także to, co niewygodne i nieprzyjemne, ale prawdziwe.

 

Błogosław moje usta:

by mówiły i świadczyły o Tobie, 

nie wychodziło z nich nic, co rani i niszczy,

by wypowiadały słowa leczące,

zachowały w tajemnicy sprawy powierzone mi w zaufaniu.

 

Błogosław moje serce:

by było mieszkaniem Twojego Ducha,

promieniowało ciepłem i nim innych obdarowywało,

było bogate w miłosierdzie,

dzieliło z innymi radość i cierpienie.

 

Błogosław moje ręce:

by były delikatne i czułe,

trzymając coś nie stawały się kajdanami,

dawały bez wyrachowania i przyjmowały z wdzięcznością,

by tkwiła w nich moc pocieszania i błogosławienia.

 

Błogosław moje nogi:

by prowadziły mnie po drogach dobra, prawdy i piękna,

kierowały mnie tam, gdzie na mnie ktoś czeka,

nie wahały się przed krokami, które są konieczne i decydujące

i doprowadziły do Nieba - Twojego Ojcowskiego Domu.

 

Błogosław mnie, wszystkich moich Bliskich i cały świat, Ty, Boże Wszechmocny i Dobry, Wspólnoto  Miłości - Ojcze, Synu i Duchu Święty.

Amen.

 

Ks. dr hab. Jerzy Grześkowiak

Ostatnia aktualizacja nastąpiła 17.3.2024 r.

w rubryce:

"Bliżej Boga".

Impressum

 

POLONIK MONACHIJSKI - niezależne czasopismo służy działaniu na rzecz wzajemnego zrozumienia Niemców i Polaków. 

Die unabhängige Zeitschrift dient der Förderung deutsch-polnischer Verständigung.

 

W formie papierowej wychodzi od grudnia 1986 roku a jako witryna internetowa istnieje od 2002 roku (z przerwą w 2015 roku).

 

Wydawane jest własnym sumptem redaktora naczelnego i ani nie zamieszcza reklam ani nie prowadzi z tego tytułu żadnej innej działalności zarobkowej.

 

Redaguje:

Dr Jerzy Sonnewend

Adres redakcji:

Dr Jerzy Sonnewend

Curd-Jürgens-Str. 2
D-81739 München

Tel.: +49 89 32765499

E-Mail: jerzy.sonnewend@polonikmonachijski.de

Ilość gości, którzy od 20.01.2016 roku odwiedzili tę stronę, pokazuje poniższy licznik:

Druckversion | Sitemap
© Jerzy Sonnewend