Słowo na IV niedzielę Wielkanocy
Jezus – Dobry Pasterz (J 10,27-30)
W Niedzielę Dobrego Pasterza, która jest w całym Kościele Dniem Modlitw o powołania kapłańskie i zakonne i o powołania do pracy ewangelizacyjnej, Ewangelia ukazuje nam Jezusa, który jako Pasterz prowadzi swoje stado - Kościół. Możemy spróbować wyobrazić sobie taką sielską scenerię, jak ta na załączonym zdjęciu . Może przypominamy sobie w tej chwili Psalm 23 mówiący o wielkim zaufaniu do pasterza, o zielonych pastwiskach i źródłach wody, do których prowadzi nas nasz Pasterz. Ale dobrze wiemy, że w życiu nie zawsze tak pięknie to wszystko wygląda.
Obraz zastosowany przez Jezusa odnosi się przede wszystkim do życia wiecznego - to tam On, nasz Dobry Pasterz nas prowadzi. Oczywiście, troszczy się również i o to, żeby
jego owce po drodze miały co jeść i co pić, dlatego karmi nas swoim Słowem i Eucharystią, tzn. sobą samym. W takich spotkaniach z Nim - w słowie Ewangelii i w sakramentach, zwłaszcza w Eucharystii -
przekonujemy się o tym, jak bardzo nas kocha i jak nieustannie się o nas troszczy. I jak ochrania przed wszelakimi niebezpieczeństwami – przed fałszywymi pasterzami, przed wrogami trzody – różnego
typu „wilkami”. Droga, którą idziemy do niebieskiej Ojczyzny, nie jest tylko wygodną autostradą, może być drogą krętą, stromą, wyboistą, pełną trudności i niebezpieczeństw. Niekiedy trzeba przejść
przez jakiś skalisty teren albo przez „ciemną dolinę”. Czy ufamy wtedy Dobremu Pasterzowi? Czy nie bywa tak, że czasem chcielibyśmy pójść sami jakąś inną drogą?
A jak zachowują się owce? - one idą za pasterzem, „słuchają jego głosu”, są posłuszne, nie poddają w wątpliwość jego decyzji. A my? Czy mamy przekonanie i zaufanie, że nasz Pasterz wie, co robi, nawet jeśli do końca tego nie rozumiemy? Czy okazujemy Mu wdzięczność?
Warto przyjrzeć się jeszcze samemu Pasterzowi. I znowu, zostawmy na chwilę ten sielski obrazek, bo nasz Pasterz, Zmartwychwstały Chrystus, oprócz tego, że jest pełen
chwały, to nadal nosi na swoim ciele ślady walki o nas. Powtarzając za prorokiem Izajaszem możemy powiedzieć, że „w Jego ranach jest nasze zdrowie”, bo właśnie On swoim Ciałem zasłania nas przed
wilkami, które chcą zaatakować Jego stado. Czy wobec tak wielkiego poświęcenia pozostaje mi coś innego, niż Mu zaufać? I dziękować?
Radosnej Niedzieli Dobrego Pasterza!
Ks. Jerzy Grześkowiak
Zmartwychwstanie - Święto powszechnego braterstwa
Radość, która jest prawdą,
i prawdę, która jest radością,
Zmartwychwstający – wprowadź
w nasz dom i kościół.
Któryś otworzył skałę,
jak ziemię otwiera ziarno –
daj miłość ludzi i rzeczy
wytrwałą i odważną
Dzisiaj coś z własnych paschalnych przeżyć. Rok 1980 – moja notatka z otrzymanego przed Wielkanocą listu Elisabeth Sola z Paryża: „Escorial – lodowate zimno na zewnątrz, ale serca gorące, bo to było ŚWIĘTO, święto przyjaźni… I święto prawdziwego ŻYCIA! Oh, nigdy nie zapomnę tej Mszy Zmartwychwstania w Cantateja.”
„Prawdziwy człowiek zafascynowany Bogiem w człowieku i w sztuce” – tak scharakteryzowałbym najkrócej Elżbietę Sola, Francuzkę, którą poznałem dwa lata wcześniej w
czasie stypendialnego roku w Paryżu, na krótko przed religijno-kulturową wycieczko-pielgrzymką do Hiszpanii, organizowaną przez sympatyczną Nazaretankę z Polski, siostrę Beatę, kierowniczkę
międzynarodowego Foyer dla studentek. Siostra Beata nie musiała mnie długo przekonywać, bym podjął się „duchowej opieki” w czasie tych wojaży.
W rozmowie ze wspomnianą Elżbietą „o sprawach ziemi i nieba” pojawił się także temat bliskiej Wielkanocy, a zatem również „kto i co będzie robił”, i gdzie
będzie. Na moje: „Jadę do Hiszpanii!” - usłyszałem: „Zapraszam zatem do siebie”. „Jak to? – pytam zdziwiony. – „A bo mam też dom niedaleko Madrytu”. – „To niemożliwe – mówię. Nie jadę sam lecz z
grupą pielgrzymkową – będzie nas około pięćdziesięcioro.” - „Nic nie szkodzi. Jakoś sobie poradzę - poradzimy. Koniecznie musimy się spotkać!”.
Po sprawdzeniu naszej pielgrzymiej trasy (Francja, Hiszpania, Portugalia) okazało się, że w Madrycie będziemy najprawdopodobniej w Wielką Sobotę. Umówiliśmy się
więc na ten dzień przed południem w Escorial. I udało się. Po zapierających dech zawrotnych wysokogórskich serpentynach zaśnieżonej Andorry, Niedzieli Palmowej w Barcelonie, architektonicznych
cudach arabskiego geniuszu w Grenadzie i Kordobie, niezapomnianych procesjach wielkotygodniowych w Sewilli, po malowniczej Lizbonie i Wielkim Piątku w Fatimie, znaleźliśmy się najpierw w El Escorial,
gdzie już na nas czekała na skuterze przy pruszącym śniegu Elisabeth, by za nią podążyć autokarem do jej „Cantateja” czyli „Śpiewającego dachu”. Tak nazwała swój dom – śliczną willę,
urządzoną z iście niebywałą fantazją, a usytuowaną w urzekającym pejzażu, nad zalewem, w niedalekim sąsiedztwie gór, blisko słynnej rezydencji hiszpańskich królów El Escorial (odpowiednik naszego
Wawelu). Naszej grupie stanowiącej mozaikę narodowości, kolorów skóry, języków i religii, i dotąd przez 10 dni nocującej w autokarze (!) Elżbieta otworzyła na oścież swój dom, spiżarnię, a
przede wszystkim serce.
Spora grupa uczestniczyła o północy w liturgii wigilii paschalnej w majestatycznym klasztorze na królewskim Escorialu. A w poranek Niedzieli Zmartwychwstania nasze
celebrowanie Eucharystii przy różnorodności języków, pieśni i melodii stało się spontanicznym, niezwykle radosnym, wspólnotowym świętowaniem prawdziwego braterstwa i życia. Było to emocjonalne
doświadczenie prawdy o Chrystusie Bogu-Człowieku, który - zmartwychwstały i uwielbiony - na wieki pozostanie Bogiem-Człowiekiem, a w którym my wszyscy - niezależnie od przekonań, wyznania i
narodowości - jesteśmy dziećmi jednego Ojca i zarazem braćmi i siostrami. Międzyludzkie braterstwo zostało wzmocnione i uświęcone ofiarną śmiercią Chrystusa i przypieczętowane Jego zmartwychwstaniem.
W ten sposób również nasza uprzednio zawiązana przyjaźń znalazła swój wyraz i pogłębienie w paschalnej Eucharystii. Myślałem wtedy, że w tym spotkaniu spełnia się głębokie pragnienie św.
Franciszka z Asyżu roztaczającego wizję powszechnego braterstwa i zachęcającego „wszystkich braci i siostry” (fratelli tutti) do miłości wykraczającej poza granice geografii i przestrzeni. Jego
proste i radosne serce nie znało granic i przekraczało wszystkie dystanse wynikające z pochodzenia, narodowości, koloru skóry czy religii (przykład: jego wizyta u sułtana Malik-al-Kamila w
Egipcie). Nazwał on błogosławionym tego, który tak kocha „swego brata będącego daleko od niego, jak gdyby był z nim”. Myślałem też o Karolu de Foucauld (wtedy jeszcze nie błogosławionym), który
kierując się ideałem całkowitego poświęcenia się Bogu utożsamił się z najmniejszymi, opuszczonymi w głębi afrykańskiej pustyni, bo chciał być „bratem wszystkich” i prosił przyjaciela: „Proś Boga,
abym był prawdziwie bratem wszystkich”.
Nigdy dość akcentowania, że święta Zmartwychwstania Pana to święta powszechnego braterstwa, co niestety bywa zbyt mało dostrzegane i akcentowane. Jeżeli święta Bożego
Narodzenia przeżywamy ewidentnie w kategoriach miłości i więzi rodzinnej i społecznej, nawet ogólnoludzkiej, to świętowanie Wielkanocy zacieśnia się do przeżyć bardziej natury indywidualnej,
osobistej. Cieszymy się perspektywą osobistego zmartwychwstania i szczęścia w wieczności, niewiele myśląc o innych. Tymczasem Święta Paschalne to przeżywanie zmartwychwstania Pana, Boga-Człowieka,
wywyższonego i uwielbionego – przez Którego i w Którym jesteśmy na nowo dziećmi Ojca i zarazem wzajemnie siostrami i braćmi. Jezus w dzień przed śmiercią modlił się żarliwie, „aby wszyscy stanowili
jedno”, jak On jest „jedno z Ojcem” (J 17,21). Umarł na krzyżu „aby rozproszone dzieci zgromadzić w jedno”. Międzyludzkie braterstwo zostało zatem uświęcone ofiarną śmiercią Chrystusa i
przypieczętowane mocami Jego zmartwychwstania. W paschalnym misterium Chrystusa świętowanym w liturgii Kościoła i przy wielkanocnym rodzinnym stole słyszę zatem wyraźny apel: Niech znikną wszelkie
podziały rasowe, religijne, wyznaniowe, systemowe, ekonomiczne, militarne! Niech nie będzie więcej podziału na Wschód i Zachód, Północ i Południe, na biednych i bogatych, sytych i głodnych,
ciemięzców i zniewolonych, terrorystów i zabijanych! Niech zapanuje miłość powszechna i nastanie pokój na całym świecie – od krańca do krańca!
Zmartwychwstanie to ŻYCIE. Wielkanoc – to Święta Życia! One zobowiązują nas do troski o każde życie. O życie człowieka i przyrody, naturalne i nadprzyrodzone, cielesne i
duchowe, dopiero co poczęte i gasnące w starości, życie ludzi bliskich i nieznanych, we własnym kraju i na innym kontynencie. Zmartwychwstały Pan, Zwycięzca śmierci, zawsze Żywy, swoim Duchem
wszystko Ożywiającym apeluje do naszych sumień: Nie niszcz żadnego życia, lecz je chroń, uzdrawiaj, podnoś, uszlachetniaj, ratuj, ocalaj. Złamanych okrutnym losem czy podłością ludzką podnoś w górę
słowem dobrym, leczącym zadane rany, objawiającym sens wszystkiego w zmartwychwstałym Panu. Umacniaj każdego człowieka gestem miłości. Pamiętaj o tych, co gasną z głodu i chleba im nie żałuj. Wiersz
Anny Kurczab pt. „Alleluja” brzmi jak tchnące powszechnym braterstwem wielkanocne orędzia papieża Franciszka:
Z wielkanocnego stołu
zrzuć wszystko…
i tak się nie potoczy
do twych stóp
ciemnoskóra matko głodnych
przez kontynenty
jak ci przesłać
poświęcony
chrupiący chleb…
- Buona Pascha „urbi et orbi”
może dzisiaj
znowu krzyż
na grobach twoich
wielkookich dzieci...
Każdy głodujący człowiek oskarża nas chrześcijan rozradowanych triumfem Zmartwychwstania Pana przy suto zastawionym stole!
Ks. Jerzy Grześkowiak
W rozprawie habilitacyjnej Przemysława Chojnowskiego (Wiedeń), poświęconej poetyckiej twórczości Petera (Piotra) Lachmanna, znalazłem tekst pokazujący, jak święta Zmartwychwstania wywołują poczucie bliskości i braterstwa między ludźmi. Jest to fragment z krótkiego tekstu epickiego Lachmanna o św. Edycie Stein, o jej znaczeniu jako Żydówki dla Kościoła katolickiego i dla relacji między chrześcijaństwem a judaizmem.
Pod wpływem jej losu i jej myślenia Kościół zmienił swoje stanowisko w kwestii żydowskiej, a jej autorytet jako błogosławionej i świętej powinien wpłynąć w podobnym kierunku na zrzeszonych w Kościele wiernych, również na tych, których postać Edith Stein, niedostatecznie wyjaśniona i dalej zagadkowa, zaskakuje, zastanawia – i irytuje. Opowiem w tym kontekście historię, którą opowiedział mi w Tel Awiwie polski Żyd, były więzień Oświęcimia.
Działo się to w pierwszym okresie prześladowania Żydów pod okupacją niemiecką nieopodal Łodzi. Mój rozmówca w Izraelu zachorował był wtedy jako młody chłopak i znalazł
się w jakimś prowincjonalnym szpitalu. Polacy, chłopi, z którymi dzielił salę chorych, nie szczędzili mu przykrych uwag i komentarzy. W czasie Wielkiego Tygodnia szpitalik odwiedził miejscowy ksiądz
i pobłogosławił wszystkich pacjentów bez wyjątku. Wtedy chłopi zwrócili księdzu uwagę, iż pobłogosławił również Żyda. Ksiądz odpowiedział: Żyd ale też człowiek.
Od momentu usłyszenia tych słów zmieniła się diametralnie sytuacja żydowskiego pacjenta. Chłopi nie tylko zaczęli odnosić się do niego życzliwie, ale w dodatku obsypywali go na święta wielkanocne
wspaniałymi jak na owe czasy prezentami – wielce dla niego kłopotliwymi – kiełbasą, jajkami, szynką…
Na tym przykładzie widzimy, jak ważne może się stać słowo wypowiedziane w odpowiednim czasie – zwłaszcza przez sługę Bożego. Znała tę pragmatyczną prawdę Edith Stein,
mistyczka i bojowniczka o prawa człowieka do życia i do duchowej przemiany.
(Przemysław Chojnowski, Liminalność i bycie „pomiędzy” w twórczości Petera (Piotra) Lachmanna, Studium literacko-kulturowe, Kraków 2020, s. 278-279.
Juliusz Słowacki (1809–1849)
„Boże, kto Ciebie nie czuł…”
(fragment z Beniowskiego)
Boże! kto Ciebie nie czuł w Ukrainy
Błękitnych polach, gdzie tak smutno duszy,
Kiedy przeleci przez wszystkie równiny
Z hymnem wietrzanym, gdy skrzydłami ruszy
Proch zakrwawionej przez Tatarów gliny,
W popiołach złote słońce zawieruszy,
Zamgli, zczerwieni i w niebie zatrzyma,
Jak czarną tarczę z krwawemi oczyma…
Kto cię nie widział nigdy, Wielki Boże!
Na wielkim stepie, przy słońcu nieżywem,
Gdy wszystkich krzyżów mogilne podnoże
Wydaje się krwią i płomieniem krzywym,
A gdzieś daleko grzmi burzanów morze,
Mogiły głosem wołają straszliwym,
Szarańcza tęcze kirowe rozwinie,
Girlanda mogił gdzieś idzie i ginie.
Kto ciebie nie czuł w natury przestrachu,
Na wielkim stepie albo na Golgocie,
Ani śród kolumn, które zamiast dachu
Mają nad sobą miesiąc i gwiazd krocie,
Ani też w uczuć młodości zapachu
Uczuł, że jesteś, ani rwąc stokrocie,
Znalazł w stokrociach i niezapominkach.
A szuka w modłach i w dobrych uczynkach.
Znajdzie – ja sądzę, że znajdzie – i życzę
Ludziom małego serca, kornej wiary,
Spokojnej śmierci. – Jehowy oblicze
Błyskawicowe jest ogromnej miary!
Gdy warstwy ziemi otwartej przeliczę
I widzę koście, co jako sztandary
Wojsk zatraconych, pod górnemi grzbiety
Leżą – i świadczą o Bogu – szkielety.
Słowo Życia na 2 Niedziele Wielkanocy (2022)
Apostoł Tomasz: niewierny – wątpiący - szukający?
Przez zamknięte drzwi wszedł Chrystus
I położywszy dłoń na mojej głowie, rzekł:
„To ty jesteś dowodem mojego istnienia,
Tomaszu, gdyż jesteś moja otwartą raną,
Miejscem cierni, gwoździ i włóczni”
Roman Brandstaetter
W drugą niedzielę Wielkanocy tradycyjnie słyszymy w kościele Ewangelię o Apostole Tomaszu, któremu trudno dać wiarę kolegom relacjonującym
mu z pasją, że ukrzyżowany Jezus zmartwychwstał i ukazał się im zgromadzonym w wieczerniku. „Widzieliśmy Pana!” Tomasz nie może uwierzyć, podobnie jak przedtem oni sami nie wierzyli słowom
Marii Magdaleny i jej przyjaciółek.
Tomasz miał przydomek Didymos, czyli „bliźniak” - bliźniak w realu, ale także w przenośni: „bliźniak naszych wątpliwości”! Tomasz - ktoś kto chce wszystko wiedzieć, wszystko i bardzo dokładnie,
precyzyjnie, kto potrzebuje namacalnych dowodów. To, że inni mówią, iż Jezus wyszedł z grobu i przenika także przez zamknięte drzwi – nie ma dla niego znaczenia, jemu to nie wystarcza. On musi
zobaczyć Jezusa na własne oczy, musi widzieć Jego rany i ich dotknąć. Bo tylko takiemu Bogu może uwierzyć, który nosi na sobie rany i zna ból człowieka poranionego przez życie.
Tomasz, widząc potem własnymi oczami rany Jezusa, już nie czuje potrzeby ich dotykania. Już samo widzenie dokonało w nim przemiany. Wątpliwości pierzchły, ich miejsce zajęła wiara. Już nie chodzi tu
więcej o Tego, którego można widzieć, dotknąć i wziąć w ramiona, lecz o Tego, który z tymi ranami jest uwielbiony, wywyższony u Boga, który jest Bogiem. To głębokie duchowe przeżycie i doświadczenie
wypowiada Tomasz w słowach: „Pan mój i Bóg mój!”. Ten okrzyk jest wyznaniem wiary, wypowiedzianym z głębin poznania nie rozumem, lecz sercem. Tu kłania się Blaise Pascal: „Wiara to doświadczać Boga
sercem, nie rozumem”.
Jezus poprzez stojącego przed nim Tomaszem widzi także nas, tych, którzy „nie widzieli”, których przy tamtym Jego objawieniu się nie było. I ogłasza nas „błogosławionymi”! Jesteśmy błogosławieni,
jeżeli nie polegamy tylko na tym, co dotykalne, sprawdzalne, lecz ukierunkowujemy całą naszą egzystencję na Niego i z Nim. Jemu można zaufać i zawierzyć, bo jako naszemu Bratu nie są Mu obce nasze
zranienia, a jako Zmartwychwstały przynosi nam Boży Pokój!
Może mówisz: „Chciałbym wierzyć, ale nie potrafię, stale napadają mnie wątpliwości”. Kto tak mówi, już jest wierzącym. Wiara i wątpienie należą do siebie. Nie ma wiary bez pytań. Wiara nie
wyklucza zwątpień, lecz je implikuje. Kto jeszcze nigdy nie wątpił, nie jest prawdziwie wierzącym. Wątpienie jest drogą do wiary.
Wierzyć, po łacinie credere – pochodzi od cor dare, czyli „dać komuś, powierzyć komuś serce”. Tomasz swoim zachowaniem mówi: „Moje serce mogę tylko wtedy komuś powierzyć, gdy wiem: Jemu nie są
obce moje ciemności i moje rany. Wierzyć mogę tylko temu, kto może i chce dzielić moje życie. Chrystus unoszący się gdzieś w niebieskich przestworzach, który nie zna cierpienia tego świata – jakie
znaczenie mógłby On mieć dla mnie, dla mojego życia?”
Tomasz pytał zatem w duchu, czy Zmartwychwstały Jezus jest nadal tym, który wie, co znaczą zranienia, łzy i cierpienie? Czy stoi nadal – jak wtedy, gdy z Nim przemierzali palestyńska ziemię słuchając
Jego Dobrej Nowiny - po stronie małych, słabych, chorych, ubogich, wykluczonych?
Chrystus zrozumiał to pytanie Tomasza zawarte w stwierdzeniu: „Jeżeli nie włożę mego palca w Jego bok, nie uwierzę”. Każe mu zatem dotykać swoje już teraz chwalebne rany. One są dla Tomasza
niejako „dowodem osobistym” Jezusa, trwałym „znakiem rozpoznawczym”. Jezusowe rany mówią: „Także po moim Zmartwychwstaniu jestem po stronie wszystkich poranionych przez życie, przez los, przez ludzką
podłość i okrucieństwo!
Czy Tomasz faktycznie dotykał ran Jezusa, tego nie wiemy. Załóżmy, że tak. To dotknięcie uleczyło jego wątpienie. Odtąd nie jest on „na zewnątrz’ wspólnoty Apostołów, lecz wewnątrz niej, My też
należymy do „wspólnoty Jezusa”, jeżeli poruszają nas, wzruszają „zranienia powstałe z miłości”, jeżeli naszym życiem kieruje prawo miłości. Do tego potrzebny jest mocny punkt oparcia. „Dajcie mi
mocne oparcie, a ruszę z posad, z zawiasów świat” – mówił Archimedes. Tym punktem oparcia w naszym życiu jest Jezus Chrystus. Czerpiąc z tego centrum mogę kochać i odkryć moje posłannictwo i zadania,
i być może wtedy „rany miłości” przemienią się w „cud miłości”.
I jeszcze jedna myśl: Zmartwychwstały przychodzi „do swoich” z pokojem – do wspólnoty wierzących, niepewnych, wątpiących, zawiedzionych, pytających, szukających, ufających. Dobrze jest wiedzieć, że
Zmartwychwstały Pan ogarnia nas zawsze swoim miłosierdziem i pokojem, nawet wtedy, jeżeli nie jesteśmy tacy, jakimi być powinniśmy. Wątpiącego Tomasza bierze Jezus całkiem na serio. To, że Tomasz
doszedł do wiary, było jednak też zasługą wspólnoty Apostołów. Nie odrzucili go z jego wątpliwościami. Nie wykluczyli. Potraktowali poważnie jego pytania i problemy. Taka postawa decyduje o
autentyczności chrześcijańskich wspólnot: wzajemnie się akceptować i przyjmować - mimo wątpliwości, różnic w poglądach, mimo grzechu i win. We wspólnocie wiary jeden dźwiga brzemiona
drugiego.
Wątpienie nie jest grzechem – jest drogą do wiary. „Panie wierzę, ale wesprzyj mnie w mojej niewierze!”
Ks. Jerzy Grześkowiak
Chryste, bądź dla nas jak Tomasz niewierny
Taki ciekawy i niemiłosierny
Dotknij naszego boku, spróbuj go otworzyć
I na krwi ciepłej palce swe położyć
Spróbuj domacać się, czy myśmy żywi
Czy już pomarli dawno - nieprawdziwi
Zechciej doszukać się chociażby drgnienia
Półmyśli, półpragnienia – najmniejszego cienia
Co własne w nas zostało…
Co się nie poddało…
Co nie zmieniło się w kamień kamienia
Ernest Bryll
Bo dla księdza – proszę księdza – to jest wszystko takie proste
Pan Bóg stworzył muchę, żeby ptaszek miał co jeść
Pan Bóg daje dzieci i na dzieci i na Kościół
prosta ręka – prosta ryba – prosta sieć
Może tak należy mówić ludziom cichym ufającym
obiecywać – deszcze łaski – światło – cud
lecz są także tacy którzy wątpią niepokorni
bądźmy szczerzy – to jest także boży lud
Zbigniew Herbert
„Nie masz Go tu, zmartwychwstał!”
Grzeszniku,
strażniku Chrystusa w grobie,
nie lękaj się!
Niech zmartwychwstanie
w jasności!
W tobie!
Henryk Biłka
U kresu wielkopostnych dni, czasu naszej osobistej duchowej odnowy, pokuty, nawracania się, rozdzierania serc a nie szat, jaśnieje
zwycięski blask świąt paschalnych. Człowiek żyjąc teraz i tym co jest dzisiaj, stale wybiega ku przyszłości, równocześnie jednak niesie w sobie całą swą przeszłość, to, co przeżyte, doświadczone,
swoją osobistą historię. Gdy w komputerze mojego mózgu wypisuję jak w Googlu hasło „Święta wielkanocne”, natychmiast zaczyna kotłować się w głowie i w sercu, robi się tłoczno od przeżyć, wspomnień,
obrazów, doznań i emocji. Niesforne myśli biegną w przeróżne kierunki przestrzeni oraz dalszego i bliższego czasu, którego nieubłagane przemijanie nie zdołało przecież wymazać z pamięci tyle już
przeżytych świąt paschalnych. Aczkolwiek różne są ich okoliczności, uwarunkowania, sceneria i współ-świętujące osoby, to jednak istotna treść jest zawsze ta sama.
W centrum zawsze ON – Jezus Chrystus. Ten z Wieczernika, Ten z Krzyża. I Ten, który mocą Boga powstał z martwych, zostawiając na dowód pusty grób. Ośrodkiem zawsze Jego Paschalne Misterium. Trzy
czasowo różne wydarzenia tworzą jedno Misterium, podobnie jak wyrazy w zdaniu, z których każdy ma własne znaczenie, ale razem złożone tworzą nowy sens. Istnieje dogłębna jedność trzech zbawczych
wydarzeń, które chrześcijanie celebrują w Wielkim Tygodniu w tzw. Triduum Sacrum.
Najpierw Jezus z Wieczernika, z czwartkowego wieczoru nasyconego Jego miłością oraz troską i nieukrywanym niepokojem o przyszły los apostołów i Kościoła, o jego jedność. Jezus, który „umiłowawszy
swoich, do końca ich umiłował” i wydał się na pokarm, a gestem zgiętych kolan przed Piotrem i resztą uczniów, by umyć im stopy pokazał, co znaczy kochać człowieka, kochać tak naprawdę.
Potem Jezus z Wielkiego Piątku: więziony, wleczony przed sądy „od Annasza do Kajfasza”, bity, biczowany wyśmiewany z koroną cierniową na głowie, poniewierany, „robak a nie człowiek”, przez Piłata
niesprawiedliwie skazany na śmierć. Jezus dźwigający ciężki krzyż człowieczych win, w końcu doń przybity i rozpięty na nim między niebem i ziemią jak żałosna litania złożona z tysięcy błagalnych
wezwań kierowanych do Ojca o wyzwolenie i zbawienie dla każdego człowieka i całego stworzenia.
Wreszcie w Noc Paschalną, w brzasku rezurekcyjnego poranka, ten sam Jezus Chrystus, ale już Triumfator, pogromca wszelkich złych mocy: grzechu, szatana, nienawiści i niewoli śmierci. Powstający znów
do życia Zwycięzca, przekreślający wszelką rozpacz i beznadzieję, i przechodzący z człowieczeństwem w nowy sposób istnienia u Ojca jako nadzieja całej ludzkości i kosmosu.
Centrum świąt paschalnych był zatem zawsze Zwycięski Pan. Zmieniały się jedynie twarze współ-świętującej wspólnoty liturgicznej, środowisko, kościoły. A więc po kolei: barokowy przepych kościoła w
rodzinnej miejscowości (Krobia k. Poznania), porywające piękno gotyku poznańskiej katedry w latach seminaryjnych, pełna uroku finezja gotyckiej kolegiaty średzkiej, gdzie przyszło mi stawiać pierwsze
nieśmiałe kroki duszpasterskie, nowoczesny wystrój kościoła akademickiego KUL w Lublinie, proste, ubogie, nieraz bezstylowe kościółki na zapadły wioskach, gdy niosło się pomoc pastoralną
współbraciom. A potem 35 lat w Bawarii - w dwunastu pięknych kościołach zespołu parafii Mammendorf, którym przez 6 lat kierowałem, a 14 lat w supernowoczesnym, ale a-sakralnym kościele „Powtórnego
Przyjścia Pana” w Monachium, w estetycznych kaplicach monachijskich szpitali Bogenhausen, Altperlach i Neuperlach, czy w końcu w kościołach związku parafii Monachium Perlach: św. Michała,
Przemienienia Pana i św. Jerzego w Unterbiberg.
To prawda, że na jakość i nastrój przeżyć wywierają znaczny wpływ także czynniki zewnętrzne: architektura, wystrój wnętrza, sztuka, uczestniczący wierni, oprawa ceremonii, śpiew, pogoda. Nigdy jednak
nie było najważniejsze to, czy towarzyszą nam wiosenna aura i słońce, a przyroda współgra z nastrojem ducha, czy też śnieg zwalił się taki, że trudno odewrzeć bramy świątyni (u mojego przyjaciela ks.
Jerzego Kaczmarka w Sobocie, diecezja poznańska). Nie było istotne, czy w radosnej celebracji są nas setki z perfekcyjnie przygotowaną asystą i podziałem funkcji liturgicznych, czy tylko niewielka
grupa z kilkoma zagubionymi ministrantami, którzy nie wiedzą dokładnie, w którym miejscu stać i co robić. Obojętnie czy wzbijało się pod sklepienie po mistrzowsku wykonane porywające „Alleluja”
Haendla, czy tylko proste, lokalnym kolorytem znaczone, ale z całą mocą wiary i z szczerą radością prostego ludu gromkie „Wesoły nam dzień dziś nastał”, „Otrzyjcie już łzy płaczący”, bądź „Christ ist
erstanden” – zawsze istotne w tej celebracji było i jest świętowanie Zmartwychwstania Pana, celebrowanie Jego Paschy, czyli Jego ”przejścia” ze śmierci do życia, z tego świata do Ojca i do
najpełniejszego, definitywnego wyniesienia ludzkiej natury do uczestnictwa życiu Osób Boskich. Centrum wielkanocnej liturgii w kościele i w rodzinie jest zatem zawsze świętowanie naszej nadziei – w
słowie, w obrzędzie, w świętym dramacie, w symbolach ognia, wody, światła, chleba i wina - świętowanie danych nam obietnic zmartwychwstania i nieśmiertelności, po prostu celebrowanie przejścia nas
wszystkich ze śmierci do życia bez kresu. Dzwony kościelne potężnym brzmieniem spiżu zawsze jednako głosiły budzoną w sercach ludzi radość na swój sposób powtarzając za Janem
Kasprowiczem:
Chrystus wstał z grobu, z mogiły –
O, biedne serce człowieka!
Tęsknice się twoje ziściły,
Wielka cię radość czeka.
Wdzięczny jestem ogromnie Bogu za to, że dane mi było wzrastać w bardzo żywotnej religijnie parafii, w której ciągle „coś” się działo, w której liturgia, a zwłaszcza Eucharystia, jeszcze przed
ostatnim soborem stanowiły „źródło i szczyt” całego duszpasterstwa i religijnego życia parafian. Gdy w 1956 roku w Rzymie uchwalono reformę obrzędów Wielkiego Tygodnia, krobski duszpasterz ks.
prałat Albin Jakubczak (jedna z najwybitniejszych sylwetek powojennego duszpasterstwa w diecezji poznańskiej, zmarł w 1978 r. w Szamotułach) wprowadził ją niezwłocznie w całej rozciągłości. Już wtedy
zwyczajem pierwszych chrześcijan celebrowaliśmy Wigilię Paschalną w nocy, tak że msza Zmartwychwstania rozpoczynała się po północy i zaraz po niej odbywała się uroczysta procesja rezurekcyjna.
Niektórzy ze starszej generacji oczywiście szemrali na te nowości („Co to za święta bez rannej rezurekcji!?), ale dla nas młodych była to prawdziwa WIELKA NOC, wypełniona tajemnicami ilustrowanymi
pięknem biblijnych tekstów i obrzędowej symboliki. Dzięki tym przeżyciom Wielkanoc stała się dla nas najważniejszym świętem roku liturgicznego. Całą świeżością młodzieńczej wrażliwości chłonęliśmy
bogactwo treści ukrytych w symbolach nowego ognia, paschału, ciemności świątyni rozpraszanej stopniowo światłem wnoszonego paschału, święcenia wody chrzcielnej, sakramentu chrztu, odnowienia
przyrzeczeń chrzcielnych i samej Eucharystii.
Wielkanoc – świętowanie Paschy Chrystusa – to najważniejsze święto chrześcijan. Jego treść i celebracja stanowią rdzeń i istotę chrześcijaństwa, które od początku uznało zmartwychwstanie Chrystusa za
wszechogarniające centrum apostolskiego kerygmatu. Od faktu zmartwychwstania zależy sens lub bezsens wiary w Chrystusa. Zwięźle ujął to św. Paweł: „ A jeśli Chrystus nie zmartwychwstał, daremne jest
nasze nauczanie, próżna jest także wasza wiara (…) i aż dotąd pozostajecie w waszych grzechach” (1 Kor 15,14-17).
Światło zmartwychwstania oświeca wszystkie stronice Ewangelii, wszystkie słowa i czyny Jezusa oraz całą naszą egzystencję we wszystkich jej wymiarach. Dlatego bliskie są mi słowa biskupa Gerarda
Huyghe’a: „Marzę o takim Wyznaniu Wiary, którego pierwsze słowa głosiłyby Chrystusa zmartwychwstałego i żywego.”
Ks. Jerzy Grześkowiak
Wśród tej łąki wilgotnej od porannej rosy,
Drogą, którą co święto szli ludzie
ze śpiewką,
Idzie sobie Pan Jezus wpółnagi i bosy
Z wielkanocną w przebitej
dłoni chorągiewką.
Naprzeciw idzie chłopka. Ma kosy złociste,
Łowicka jej spódniczka i piękna zapaska.
Poznała Zbawiciela z świętego obrazka,
Upadła na kolana i krzyknęła: „Chryste!”
Bije głową o ziemię z serdeczną rozpaczą,
A Chrystus się pochylił na klęczącym
ciałem
I rzeknie: „ Powiedz ludziom,
niech więcej nie płaczą.
Dwa dni temu leżałem w grobie. I dziś
zmartwychwstałem.”
Jan Lechoń (Leszek Serafinowicz)
Sakrament pojednania (2)
Warto przypomnieć w tym miejscu znane wszystkim katolikom ze szkolnej katechezy pięć warunków dobrej, czyli skutecznej i owocnej spowiedzi. Są to: rachunek sumienia, żal za grzechy, mocne postanowienie poprawy, szczere wyznanie grzechów oraz zadośćuczynienie Panu Bogu i bliźniemu.
W odniesieniu do rachunku sumienia cytuję godne głębszego przemyślenia słowa Lothara Zenettiego:
Nie wiem, z czego mam się spowiadać
Nie mam sobie nic do wyrzucenia
Trzymam się zawsze moich zasad
Nikogo nie okłamałem, nie oszukałem
Najwyżej czasem tracę cierpliwość
Może też raz zapomniałem o którymś przykazaniu
Może czasem powinienem mieć więcej zrozumienia dla mojej żony
Nie zawsze się o nią troszczyłem
Myślałem tylko o sobie
Naprawdę w moim życiu liczę się tylko ja
Tak, widzę to teraz
Wyznaję.
Owocem tych pięciu aktów jest „czyste sumienie”. „Największe szczęście – to czyste sumienie, ono cenniejsze niż drogie kamienie!” - złote to słowa! Choćbyś był najuboższy na świecie i miał mnóstwo kłopotów na twoich barkach i w głowie, gdy masz jednak czyste sumienie, nosisz w sobie najcenniejszy skarb: pokój, zadowolenie i radość. „Przy czystym sumieniu zaśniesz smacznie i na kamieniu” – powiada przysłowie.
Sakramentalne spotkanie naszego grzesznego serca z miłującym sercem Boga to jak spotkanie marnotrawnego syna z ojcem w biblijnej przypowieści Jezusa, to jak spotkanie Marii Magdaleny z Jezusem, który nie potępia, ale nawraca miłością i mówi: „Idź, a od tej chwili już nie grzesz” (J 8,1-11). Bo „jeśli nasze serce oskarża nas, to Bóg jest większy od naszego serca i zna wszystko” (1J 3,20). Św. Teresa od Dzieciątka Jezus wyznaje: „Choćby sumienie moje obciążone było grzechami całego świata, nie straciłabym ufności, ale z sercem pełnym bólu i żalu pospieszyłabym co prędzej rzucić się w objęcia mego Zbawiciela. Znam bowiem całą głębię miłości i miłosierdzia Bożego.” Dlaczego więc odkładać to spotkanie kochających się serc Boga i człowieka na później mówiąc jak Julian Tuwim: „jeszcze”, „kiedyś”…?
Jeszcze się kiedyś rozsmucę,
Jeszcze do Ciebie powrócę,
Chrystusie…
Jeszcze tak strasznie zapłaczę,
Że przez łzy Ciebie zobaczę,
Chrystusie…
I taką wielką żałobą
Będę się żalił przed Tobą,
Chrystusie,
Że duch mój przed Tobą klęknie
I wtedy serce mi pęknie,
Chrystusie…
Wielki Post i rekolekcje to szansa, by zatrzymać się na drodze życia, przyjrzeć się wnikliwiej swojemu postępowaniu, wniknąć w tajniki sumienia i wsłuchać w zaproszenie Jezusa: „Kocham cię, tęsknię za tobą, chce zdjąć z twoich ramion ciężar twych przewinień, chce cię uwolnić z win i powiedzieć, że nie ma takiego grzechu, którego bym ci nie wybaczył. Tylko przyjdź, pozwól uleczyć mi twoje zranione serce i obmyć zbrukaną szatę Bożego dziecięctwa”. Spowiedź święta to otwarcie się na zobaczenie siebie w Prawdzie, uznanie własnej słabości, nałogów, grzeszności. To sprawa bardzo poważna, bolesna też jak każde leczenie szpitalne, ale i bardzo radosna. Właśnie gdy przy kratkach konfesjonału wyznaję grzechy, Jezus mówi do mnie: „Kocham cię zawsze. Jeżeli teraz oskarża cię twoje serce, moje serce jest większe od twoich grzechów. Co złego uczyniłeś - wszystko ci wybaczam, Nie czyń tego więcej. Jestem z Tobą – zawsze i wszędzie!”. Wbiły się w moją pamięć żarliwe słowa papieża Franciszka:
Pan nie zawiedzie tego, kto zaryzykuje, by uczynić mały krok w kierunku Jezusa. Przekona się wówczas, ze On już na niego czekał z otwartymi ramionami. Jest to sposobna chwila, by powiedzieć Jezusowi Chrystusowi: „Panie, pozwoliłem się oszukać, znalazłem tysiąc sposobów, by uciec przed Twoją miłością, ale jestem tu znowu, by odnowić moje przymierze z Tobą. Potrzebuje Cię. Wybaw mnie ponownie. Panie, weź mnie w swoje odkupieńcze ramiona”. Jak dobrze powrócić do Niego, gdy się pogubiliśmy! Powtarzam jeszcze raz z naciskiem: Bóg nigdy nie męczy się przebaczaniem, to nas męczy proszenie Go o miłosierdzie (Evangelii gaudium nr 3).
W czasie nękającej nas od dwóch lat epidemii Covid-19 utrudniony jest często również dostęp do sakramentu pojednania. Papież Franciszek wychodząc naprzeciw wiernym cierpiącym z powodu niemożności jego przyjęcia, a chcącym dobrze przygotować się na Wielkanoc, powiedział w kazaniu podczas Mszy św. w Casa Santa Maria - w zgodności z Katechizmem Kościoła - mniej więcej tak:
Jeżeli nie znajdziesz kapłana, by przed nim się wyspowiadać, to porozmawiaj z Bogiem, bo On jest twoim Ojcem i powiedz Mu całą prawdę: „Panie, uczyniłem to i to…, proszę, przebacz mi!” I proś Go w sercu o przebaczenie poprzez akt żalu (actus contritionis) i obiecaj: „Ja później się z tego wyspowiadam, ale przebacz mi już teraz!” I natychmiast wrócisz do stanu łaski… Akt żalu, dobrze prawidłowo uczyniony i nasza dusza stanie się biała jak śnieg.
I znów wspomnienie z rekolekcji, tym razem prowadzonych przez O. Piotra Rostworowskiego SJ, który w konferencji o sakramencie pojednania wziął do ręki gitarę i zanucił „tango rekolekcyjne” wkładając w usta przebaczającego Boga słowa:
Gdy wrócisz po wielu, wielu latach,
zastaniesz pokój w kwiatach
jak gdyby nigdy nic.
Gdy wrócisz, o nic cię nie zapytam,
po prostu cię przywitam,
jak gdyby nigdy nic.
Przypowieść o Ojcu
Kiedy starasz się zapomnieć
pamięta
kiedy nie możesz zasnąć
czeka aż się obudzisz
kiedy nie myślisz wracać
wygląda ciebie
kiedy nie widzisz wyjścia
każe otwierać wrota
kiedy umierasz z głodu
poleca nakrywać stoły
kiedy się kulisz w łachmanie
wybiera dla ciebie szatę
gdy mówisz wstanę i pójdę
rusza naprzeciw
gdy trzesz oczy jak suche kamienie
płacze nad tobą
kiedy nie śmiesz wyciągnąć ręki
oplatają cię jego ramiona
kiedy twój brat wypomni żeś odszedł
odpowie że właśnie wróciłeś
Janusz Stanisław Pasierb