Notatka z środy, 30 czerwca 2021 roku
Sceptycy utrzymują, że emisje
CO2 pochodzące od człowieka nie mają wpływu na klimat (temat ten poruszyłem kilka dni temu).
- Czy tak jest w istocie?
Prawdą jest, że planeta Ziemia doświadczyła cieplejszych i chłodniejszych okresów w swojej 4,5-miliardowej historii.
Temperatury zmieniały się przez wiele tysiącleci. Proces ten był powodowany zmianami w orbicie Ziemi wokół Słońca. Podczas gdy większe odległości skutkowały chłodniejszymi cyklami, bliskość Słońca prowadziła do cieplejszych okresów międzylodowcowych.
Ale kiedy pod koniec XX wieku naukowcy zaczęli badać, jak temperatura zmieniała się w czasie, zaobserwowali znacznie szybsze ocieplenie planety niż kiedykolwiek wcześniej odnotowano, począwszy od lat 80.
O tym właśnie traktuje artykuł opublikowany na portalu Deutsche Welle, do którego link zamieszczam poniżej.
https://www.dw.com/pl/czy-globalne-ocieplenie-jest-naturalnym-procesem-sprawdzamy-fakty/a-58081902
Notatka z niedzieli, 27 czerwca 2021 roku
Dziś wysłuchałem kolejnego bardzo ciekawego wykładu księdza prof. Michała Hellera pt. „Granice wszechświata" zorganizowanego przez Wyższą Szkołę Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie i Copernicus Center Press.
Notatka z piątku, 25 czerwca 2021 roku
Lubię szperać po zakątkach internetu, stronach i portalach mniej odwiedzanych i mniej znanych. Tym razem zajrzałem na stronę... lepiej pominę jej nazwę, bo ją jeszcze zablokują. Znalazłem jednak na niej link do video, które znalazło się na youtubie a które traktuje o bardzo często poruszanym obecnie temacie. Myślę, że warto poświęcić trochę czasu i posłuchać i obejrzeć.
Notatka z piątku, 4 czerwca 2021 roku
Inny wykład Księdza Profesora Michała Hellera pod tytułem "Czy wszechświatem rządzi przypadek?"
Notatka z poniedziałku, 31 maja 2021 roku
Wczoraj, w niedzielę wysłuchałem sobie niezwykle ciekawy wykład i rozmowę, które miały co prawda miejsce już kilka lat temu ale wymiar mają ponadczasowy. Z racji zainteresowań (udało mi się kiedyś podczas studiów prawniczych wygrać „olimpiadę logiczną“ a potem uczestniczyć w seminarium u Profesora Zygmunta Ziembińskiego, kierownika Zakładu Prawniczych Zastosowań Logiki UAM a także napisać u Niego pracę magisterską), omawiany temat zainteresował mnie szczególnie. Uważam też, że temat ten powinien zainteresować każdego myślącego człowieka.
Wykład i rozmowa odbyły się w Filharmonii Podkarpackiej a uczestnikami byli m.in. Ksiądz Profesor Michał Heller i Profesor Krzysztof Zanussi. Zorganizowała je Wyższa Szkoła Informatyki i Zarządzania w Rzeszowie w ramach obchodów 20-lecia swojego istnienia. Na spotkanie przyszło ponad 1000 osób.
Notatka z piątku, 28 maja 2021
Wracamy ze wspaniałego urlopu na Krecie. Dwa tygodnie słońca, wygrzewania na plaży i pływania w morzu, którego woda ciągle jeszcze przy wejściu straszy chłodem ale tylko przez pierwszych kilka chwil. Najcięższe w małych walizkach, któreśmy ze sobą wzięli były książki. I tymi właśnie, oprócz drinków, raczymy się ile wlezie.
W książce Dirka Müllera, niemieckiego finansisty a przez jakiś okres czasu nawet doradcy niemieckiego rządu znajduję ciekawostkę. Otóż biało-niebieskie barwy flagi greckiej pochodzą z Bawarii. W 1832 roku książę Otto von Bayern został wybrany przez greckie zgromadzenie narodowe królem - Otto I z łaski Boga Grecji (»König Otto I., von Gottes Gnaden, König von Griechenland«). I ten właśnie król Otto I wziął i przeniósł (jakby się to dziś w popularnym języku powiedziało) bawarskie barwy do Grecji.
Autor książki pisze o tym jako o ciekawostce i ja też to tak dalej przekazuję. Dirk Müller w książce traktuje głównie o geopolityce i finansach światowych mających właściwe główny wpływ na to, co się na tej naszej biednej ziemi dzieje. Zadziwiające, jakie to proste a jak mało ludzi to rozumie i o tym wie…
(Poniżej krótki fragmencik tej książki dotyczący Grecji.)
- Okazuje
się, że żeby coś wiedzieć nie wytarczy oglądać telewizji i w ogóle dawać sobą manipulować przez mainstreamowe media, Należy poszukiwać i badać.
A właśnie o tym traktuje inna arcyciekawa książka Rainera Mausfelda "Warum schweigen die Lämmer?" ("Dlaczego owce milczą?")
Korci mnie, by to przetłumaczyć inaczej i zamienić słowo "owcei" słowem "barany"...
Notatka z wtorku, 25 maja 2021 roku
Wczoraj odbyła się emitowana w internecie niezwykle ciekawa rozmowa Redaktor Doroty Tuńskiej z Doktorem medycyny Piotrem Rubasem o tym, czy szczepienia uchronią nas przed zachorowaniem i zatrzymają transmisję wirusa oraz czy przez masowe szczepienia opanujemy pandemię. Warto posłuchać. Polecam!
Notatka z czwartku, 13 maja 2021 roku
W nawiązaniu do poprzednich rozważań o klimacie i emisji dwutlenku węgla warto zaznajomić się z poniższym diagramem pokazującym, kto najwięcej tego dwutlenku emituje i kto w pierwszym rzędzie powinien się o ten problem troszczyć.
Notatka z wtorku, 11 maja 2021 roku
Rekordowo zimny kwiecień 2021 burzy narrację zwolenników teorii globalnego ocieplenia.
W Europie miniony kwiecień okazał się najzimniejszy od niemal stu lat. Nie lepiej jest na początku maja. Mimo to zwolennicy teorii o globalnym ociepleniu nie ustają w przekonywaniu, że nawet jak jest
chłodniej to jest cieplej.
Najnowsze statystyki wskazują na to, że ocieplenie klimatu może być fikcją. Dane pokazują, że wykorzystanie paliw kopalnych przez ludzi wcale nie musi powodować globalnego ocieplenia.
Jest faktem, że naturalne cykle klimatyczne, którym ulega nasza planeta przeszły od ocieplenia do ochłodzenia a globalne temperatury spadają od ponad 10 lat i będą spadać przez kolejne dwie dekady lub nawet dłużej. Jest to jeden z najciekawszych wniosków, zaprezentowanych na siódmej międzynarodowej konferencji poświęconej zmianom klimatycznym sponsorowanej przez Instytut Heartland, która odbyła się już parę lat temu, dokładniej w grudniu 2018 roku w Chicago. Dziwią więc nawoływania nawiedzonych, żeby zacząć temu przeciwdziałać.
A jeśli już działać, to rozsądnie.
Ostatnio pojawia się bowiem coraz więcej dowodów na to, że informacje o winowajcach wzmożonej emisji dwutlenku węgla trzeba będzie skorygować. Amazońskie lasy deszczowe na przykład, zwane przez wielu biologów „płucami planety”, w ciągu ostatniej dekady wyemitowały więcej dwutlenku węgla niż pochłonęły!
Naukowcy biją na alarm i uważają, że ludzkość nie może już polegać na największym na świecie lesie tropikalnym. Praca naukowa na ten temat, została opublikowana w czasopiśmie „Nature Climate Change“ https://www.nature.com/articles/s41558-021-01026-5 .
Ekosystemy są kluczowym sojusznikiem w walce z emisjami dwutlenku węgla, które w 2019 roku przekroczyły 40 miliardów ton. W ciągu ostatnich
50 lat rośliny i gleba pochłonęły około 30 procent tych emisji a oceany ponad 20 procent. Lasy deszczowe są bardziej wydajne w pochłanianiu i magazynowaniu dwutlenku węgla. Dorzecze Amazonki, jest
domem dla około połowy światowych lasów deszczowych, więc ekolodzy pokładają w nich spore nadzieje.
Naukowcy z University of Oklahoma, California Institute of Technology, National Agronomical Institute (Francja), Copenhagen University
(Dania) oraz Southwestern University of China, odkryli jednak smutną prawdę. Analizując roczne dane satelitarne, eksperci doszli do wniosku, że w latach 2010-2019 brazylijskie lasy dorzecza Amazonki
uwolniły 16,6 miliarda ton węgla a pochłonęły 13,9 miliarda ton. Las deszczowy, stał się wrogiem planety i emituje znacznie więcej gazów cieplarnianych, niż pochłania.
Póki co, badacze uważają, żę proces ten można zneutralizować, ale nie wiadomo kiedy stanie się on nieodwracalny. Badanie wykazało również, że w porównaniu z latami 2017-2018, wylesianie
Amazonii w
2019 roku przyspieszyło prawie czterokrotnie. Z powodu pożarów i wyrębu, powierzchnia lasów
zmniejszyła się o 3,9 miliona hektarów. Według naukowców to właśnie wylesianie, prowadzące do degradacji ekosystemów, jest przyczyną rosnącej ilości emisji CO2.
Notatka z soboty, 8 maja 2021 roku
Dokąd zmierza świat i co wpływało tak naprawdę na zmiany jego losów? O tym pisze w sposób niezwykle ciekawy Tomasz Wróblewski w swym eseju „Długa droga w nieznane“.
Tu wypisuję sobie tylko kilka jego fragmentów.
„Prawdziwym przekleństwem COVID-19 jest coś, co lekarze nazywają „burzą cytokin” (białka, które pobudzają inne komórki układu odpornościowego do wzmożonej reakcji obronnej). Coś jakby wewnętrzny system informacyjny, który w tym przypadku sieje panikę w organizmie i zmusza go do kontrataku, przy czym atakuje nie tylko wirus, ale także zdrowe tkanki. Płuca wypełniają się płynem ochronnym, co gwałtownie utrudnia nam oddychanie. Osoby ze współistniejącymi chorobami nerek, serca, układu krążenia, a także osoby szczególnie otyłe, są szczególnie narażone na COVID-19. Nie są w stanie złapać tchu i w ekstremalnych przypadkach zabijają sami siebie.
Wirus podobnie zachowuje się w naszym systemie odporności społeczno-ekonomicznej. To my sami uruchomiliśmy autodestrukcyjne narzędzia. Sądząc, że bronimy się przed moralnym i fizycznym złem, wpędziliśmy się w lockdown, rozmontowaliśmy wolności obywatelskie, wprowadziliśmy cenzurę, zduszając do końca „organy” zaufania publicz- nego i tradycyjne media. Osłabiając tym samym fundamenty naszej wspólnoty – kościół, rodzinę, nauki humanistyczne.
Wirus zaatakował na całej długości. Zaatakował niewydolne państwa, pogrążone w bezładzie instytucje, z WHO na czele. Zaatakował też kruchy, postglobalny ład gospo- darczy. Skutków pandemii nie sposób dziś jeszcze przewidzieć. Nie bardzo mamy nawet do czego porównać doświadczenia ostatniego roku. W końcu nigdy w historii rządzący nie wprowadzili swoich państw w stan śpiączki. Bywało, że państwa zapadały się pod ciężarem obcych wojsk, kryzysów czy kataklizmów, ale nigdy na tak długo i nigdy tak wiele państw jednocześnie. Nigdy też żaden władca nie próbował sztucznie utrzymy- wać całego narodu przy życiu. Finansować codzienne potrzeby ludzi pozostających w domach i niestawiających się w miejscu pracy. Kwarantanny, zamknięte granice, dzieci z dwuletnią dziurą w edukacji, uśpione sądy, przerwane łańcuchy dostaw i to pompowanie w skrzela światowych gospodarek nieprzebranych mas świeżo drukowanych pieniędzy, to zbyt wiele, żebyśmy mogli jednoznacznie ocenić długoterminowe skutki.
Jedno co możemy przyjąć, że na szczepionkach i kuracjach postcovidowych się nie skończy. Proces przemian zapoczątkowanych przez pandemię potrwa jeszcze pewnie wiele lat. Zapewne dłużej niż większość z nas będzie jeszcze żyła. Ktoś, kto snuje dziś wizję Nowego Ładu albo ma nadludzkie zdolności telepatyczne, albo sam siebie oszukuje. Jeżeli jest coś, czego historia uczy nas na temat nowych porządków świata, to chyba tylko tyle, że żyjący nigdy nie potrafili przejrzeć na drugą stronę chaotycznego rozpadu starego porządku. W dużej też mierze dlatego, że nie byli w stanie przewidzieć zdarzeń, jak nasza pandemia. To, co czyni historię fascynującą to właśnie zdarzenia, które nie miały prawa się zdarzyć, a zdarzając się, popchnęły świat w kierunku, w jakim teoretycznie nie miał on prawa podążyć.
Po tym jak w 218 r. p.n.e. Hannibal Barkas przekroczył Alpy i pokonał Korneliusza Scypiona pod Trebią, potem jego następców pod Trasimene i Cannae, wydawało się, że zmierzch rzymskiego imperium jest przesądzony i że świat czeka afrykańska epoka. To, czego nie przewidział ani Hannibal, ani nawet marzyć nie mógł o tym późniejszy jego pogromca Scypion Afrykański, to wybuch malarii. Zaraza, która dopadła wojów Kartaginy, a na którą uodpornieni byli Rzymianie. Malaria zdziesiątkowała dzielne zastępy najeźdźców, odebrała Hanibalowi prawe oko, zabiła mu żonę, syna i zmusiła do ucieczki. Sonia Shah w książce „Jak malaria rządziła ludzkością” zadaje sobie pytanie, czy kolebką języków europejskich byłby dziś punicki zamiast łaciny?
Czy w Europie szybciej rozwinęłyby się niepodległe państwa, co odpowiadałoby kartagińskiemu modelowi imperium, które w przeciwieństwie do Rzymian zapewniało podbitym narodom pełnię samorządności?
Jak wyglądałaby dziś Afryka, która była naturalnym kierunkiem ekspansji Kartaginy, a w jakim kierunku podą- żałaby kultura Europy Północnej?
Czy podążałaby do wolnej od rzymskich wpływów?
Na te pytania nigdy już nie uzyskamy odpowiedzi. Tak jak nigdy nie dowiemy się jak potoczyłyby się losy świata, gdyby w XIV wieku zaraza nie spowiła większości Euroazji. Dżuma, która dotarła do Europy z Chin, tak jak COVID-19, dokonała nie tylko straszliwego spustosze- nia, ale przez kolejne 200 lat przeobraziła cały świat. Nie tylko Europę, ale również Azję. Tak jak COVID-19, XIV-wieczna dżuma była dzieckiem globalizacji. Pierwszej globalizacji spajającej, jak pisał Jared Diamond w „Strzelby, zarazki stal”, ocean stepów Euroazji. Tyle tylko, że zamiast samolotami tamta zaraza wędrowała na małych mongolskich koniach i wlekących się za nimi wielbłądach. Nastąpiło – jak to napisał francuski historyk Emmanuel Le Roy – mikrobiologiczne zjednoczenie świata2. Zdaniem archeologów czarna śmierć powędrowała z Hubei, z okolic tego samego niesławnego miasta Wuhan, wprost nad brzeg urokliwego jeziora Issyk-kul. Ogromne jezioro zagubione w górach, do dziś obrośnięte dzikimi konopiami i położone blisko granicy Kirgistanu z Kazachstanem. Magiczne miejsce w kotlinie gór Tienszan. Latem chłodne, zimą ciepłe. W 1346 roku Khan Jani Beg, najpotężniejszy władca tamtych czasów, razem ze swoim haremem spędzał nad Issyk-kul lato. Niespodziewanie musiał jednak przerwać „letnisko” i udać się na Krym, żeby stłumić lokalne powstanie. Genueńscy kupcy wysłali do Issyk-kul specjalnych emisariuszy, prosząc o ratowanie ich flotylli zagrożonej przez bandy rabusiów. I to właśnie Khan, czy raczej jego wojowie, przywlekli ze sobą na Krym zarazę, która dalej popłynęła z kupcami do Florencji. Kiedy w 1347 roku statki dobiły do portu, zamiast towaru, na brzeg znoszono już same zwłoki.“
Zachęcam do przeczytania całego eseju.
Notatka z piątku, 7 maja 2021 roku
Dziś mam na tapecie książkę Christophera Klinskyego „5G – narodziny mega totalitaryzmu. Czy jest to również zagrożenie dla naszego zdrowia?“, Wydawnictwo św. Tomasza z Akwinu, Rok wydania 2020.
- Znajdując się właśnie na etapie wdrażania technologii 5G, wśród zalewu informacji na ten temat wiele jest niepewnych, nieprawdziwych i zmanipulowanych. Trudno jest ustalić fakty. Książka ta oddziela ziarna od plew, prezentując to, co pewne i pokazując zagrożenia, które niesie ze sobą 5G. Jest ich wiele i chodzi nie tylko o zagrożenia dla ludzkiego zdrowia (o czym jeszcze czasami można usłyszeć), ale też dla ludzkiej wolności. Mało kto zdaje sobie sprawę, że 5G oznacza totalną inwigilację i kontrolę i może stać się podstawą nowego mega totalitaryzmu, którego nie było w dziejach. Publikacja opiera się w dużej mierze na dokumentach, w tym rządowych, unijnych czy WHO oraz artykułach naukowych.
Christopher Klinsky pisze na stronach 38-39 między innymi tak:
„Wyobraźmy sobie, że technologia 5G już działa - umożliwi ona najpierw połączenie wszystkich kamer,
miejskich i prywatnych w jeden system, a ponadto także uzupełni ich ogląd z satelity. Następnie sztuczna inteligencja na żądanie wyda każdą informację. Wystarczy do jej obsługi jeden pracownik, który
wpisze na komputerze nazwisko wybranej osoby. System rozpoznawania twarzy, który już dzisiaj działa w Chinach, pozwoli na to, by komputer natychmiast nie tylko sprawdził, gdzie przebywa dana osoba,
ale też śledził każdy jej krok, czy wyświetlił, co robiła przez ostatnie dni, miesiące, lata, (…) 5G sprawi że rząd będzie mógł śledzić na bieżąco wszystkich, a w razie potrzeby tylko sięgnie do
wybranych akt, które mogą również być sporządzane przez komputery.
(…)
Dany rząd może nas zapewniać, że ma najlepsze intencje, nigdy nie wykorzysta danych przeciwko społeczeństwu, ale nie może nas zapewnić, a jeśli to zrobi, to skłamie, że dane nie będą zbierane.
Tymczasem wystarczy, że rząd się zmieni, postanowi wykorzystać te dane, albo w ich posiadanie wejdą korporacje lub różne podejrzane organizacje, abyśmy nieświadomie stali się ofiarami bliżej
niesprecyzowanych osób i ich interesów."
Inny fragment ze stron 96-97:
„Ogólnym wyzwaniem jest egzekwowanie prawa w kontekście systemu sądowego, który nie radzi sobie właściwie z
wykroczeniami. W tym celu system wystawia oceny obywatelom i tworzy czarne listy, które mają zmusić obywateli do przestrzegania przepisów.
(…)
Instrument tworzenia czarnych list przez państwo ma celu karanie nieposłusznych obywateli, ograniczając ich prawo np. do przemieszczania się czy prowadzenia działalności gospodarczej. System Kredytu
Społecznego ma więc bardzo konkretne konsekwencje dla obywateli i co ważne, wiąże się z nadmiernym gromadzeniem danych na ich temat. System Kredytu Społecznego jest największym w dziejach systemem
kontroli społecznej, wymuszającym posłuszeństwo obywateli wobec władzy. Jest wciąż niedoskonały, ale jeszcze w 2020 roku ma objąć 1,3 mld Chińczyków. Dzięki technologii 5G będzie on mógł w pełni
zrealizować swoje cele. Niestety jego przykład pokazuje, jak może kiedyś wyglądać reszta świata pokładająca taką ufność w 5G.“
Klinksy opisuje też dokładnie między innymi na stronach 99-100, jak taki system działa. Oto odpowiednia fragment:
„Wiele miejscowości przyjęło system punktów do oceny obywateli, który nazwano Zdolność kredytowa. Dane spływają do niego z departamentów rządowych i zakładów pracy. Za każdym razem, gdy ktoś naruszy jakiś przepis, odpowiednia instytucja (jak sąd, wydział podatkowy, wydział pomocy społecznej, dostawca mediów) powiadamia biuro kredytu społecznego, które następnie odejmuje punkty danego obywatela zgodnie z przyjętą skalą. Na przykład w Xiamen skala zawiera aż 750 elementów. Pogrupowane są one w kilka szerokich i raczej niejasnych kategorii: Podstawowe informacje, dotrzymywanie obietnic, spłata kredytu i nieuczciwe umowy. Obywatele mają dostęp do swojej oceny za pośrednictwem aplikacji.
W prowincji Shandong, w mieście Rongcheng, słynącego z pionierskiego programu, ktoś może nie tylko tracić punkty za nieprzestrzeganie prawa,
ale także zdobywać punkty za pozytywne działanie, jak podejmowanie wolontariatu (…). Gminy oferują subwencje i dodatkowe usługi obywatelom, którzy zachowali wszystkie swoje punkty (…).
Departamenty rządowe opracowały również własne systemy, obejmujące szeroki zakres sektorów. Na przykład administracja do spraw energii, administracja do spraw transportu. Departament Rolnictwa i
Deparzament Transportu opracowały swoje własne wytyczne. Mogą dotyczyć osób fizycznych (pasażerów linii lotniczych), a także firm i ich przedstawicieli (np. w zakresie ochrony
środowiska).
Państwowa administracja podatkowa odlicza punkty za opóźnienie w płatności podatków lub za niezgłaszanie dochodów. Istnieją tutaj cztery stopnie od A do D. Podatnicy w kategorii A mają mniej
formalności do uzupełnienia, natomiast osoby z kategorii D będą częściej kontrolowane i będą musiały dostarczyć więcej dokumentacji dla każdej procedury. Podatnicy na czarnej liście mogą mieć zakaz
składania ofert w ramach zamówień publicznych, nie będą mieli dostępu do niektórych zawodów lub nie uzyskają kredytu.“
Lista kryteriów ciągle ulega dalszemu poszerzeniu.
Problem ten opisuje też artykuł na stronie:
Notatka z czwartku, 6 maja 2021 roku
Dziś wynotowuję sobie z internetu tekst Tomasza Wróblewskiego pod tytułem "Cztery lata Trumpa – analiza Tomasza Wróblewskiego". Autor jest prezesem WARSAW ENTERPRISE INSTITUTE. Tekst pochodzi z 01.11.2020 ale ciągle jest jeszcze aktualny, traktuje bowiem o procesach zachodzących obecnie w świecie.
Uwagę Czytelników zwracam szczególnie na podrozdział "CHINOŻERCA", wiąże się on bowiem z tym, co napisałem wczoraj.
Jeszcze może kilka słów o autorze tekstu - Tomaszu Wróblewskim.
Twórca takich tytułów jak „Newsweek Polska”, „Forbes Polska”. Zaczynał swoją pracę zawodową w Stanach Zjednoczonych. Po studiach na University of Houston współpracował z Newsweekiem i Washington Post. Po powrocie do Polski kolejno pełnił funkcje dyrektora anteny RMF, zastępcy naczelnego „Wprost” a następnie naczelnego „Newsweek Polska” i „Forbes”, wiceprezesa wydawnictwa Polskapresse. Następnie redaktora naczelnego Dziennika Gazeta Prawna i Rzeczpospolitej.
Cztery lata Trumpa – analiza Tomasza
Wróblewskiego
(Fragmenty)
EKONOMICZNY WICHRZYCIEL
Każdą dyskusję o gospodarce, nie tylko o amerykańskiej, powinniśmy dziś zaczynać od zaznaczenia czy mówimy o tej sprzed marca 2020, czy po marcu. Mówimy o dwóch różnych światach, i pewnie nigdzie na
świecie ta różnica nie jest tak silna jak w Ameryce. Na przestrzeni jednego roku, od października 2019 do października 2020 mieliśmy do czynienia z jednym z największych boomów gospodarczych w
historii Ameryki i z jednym z największych, jak nie największym, kryzysów gospodarczych. Nawet nie sposób napisać tu coś mądrego, bo takiej sytuacji nie doświadczyliśmy w nowożytnej historii. Brak
nam punktów odniesienia i zrozumienia wszystkich konsekwencji tego, co wciąż jeszcze nas dotyka. Gdybyśmy jednak mogli skupić się na tej pierwszej ekonomii, to pamiętamy, że w 2016 roku Trump
obiecywał utrzymanie wzrostu gospodarczego przez cztery lata. Nie tylko, że dotrzymał słowa, ale pobił przy tej okazji kilka rekordów. Ameryka odnotowała fenomenalny wzrost gospodarczy. To
prawda, że Trumpowi nie udało się osiągnąć zapowiadanych 4 proc wzrostu PKB, ale i tak wyniki były znacznie powyżej prognoz większość ekonomistów. Nie prawdą jest też, że jak twierdzi wielu
publicystów, boom gospodarczy w Ameryce zaczął się jeszcze za rządów Obamy. Za czasów Obamy mieliśmy krótkotrwałe odbicie po recesyjne, które równie szybko się pojawiło, co zgasło. Amerykański boom
zaczął się tak naprawdę dopiero po roku rządów Trumpa. Ambitne cięcia podatkowe, ponad to, co w latach 80 tych zaproponował Reagan, dały zaskakujący efekt. Wzrosła konkurencyjność amerykańskich
korporacji, a firmy zachęcone rabatem podatkowym do sprowadzania kapitału do Ameryki, po latach zastoju inwestowały znowu grube miliardy w rodzimą gospodarkę. Niższe podatki i największa w
historii Ameryki deregulacja, autentycznie uwolniły rynek i dały nowy impuls dla technologicznych startupów, które ściągnęły do Ameryki inwestycje z całego świata, a za nimi popłynęła fala
najbardziej utalentowanych programistów, naukowców. Łącznie napływało między 1-2 biliony dolarów rocznie. To pozwoliło na stworzenie dziesiątek tysięcy dobrze płatnych miejsc pracy w firmach
technologicznych. Ograniczenie regulacji klimatycznych, środowiskowych, udostępnienie rządowych ziem pod eksplorację gazu i ropy łupkowej pozwoliło Ameryce uniezależnić się od państw arabskich.
Pierwszy raz na taką skalę od połowy lat 50 tych. Ameryka ponownie stała się największym producentem ropy i czwartym co do wielkości eksporterem. Dynamiczny wzrost gospodarczy, spadające ceny energii
pozwoliły rynkowi wchłonąć bezprecedensową liczbę nowych pracowników. Bezrobocie osiągnęło poziom 3,5 proc, to najlepszy wynik od 1952 roku. Ameryka kwitła, czego nie da się powiedzieć o sytuacji
gospodarczej w Europie. Chlubnym wyjątkiem były niewątpliwie Niemcy, Holandia, Dania, Wielka Brytania, ale też Polska. Całe południe Europy, Francja wciąż nie mogły wykaraskać się z poprzedniego
kryzysu, 2008 roku. W Ameryce płace mniej wykwalifikowanych i niżej wykształconych pracowników rosły szybciej niż płace zamożnych Amerykanów. Płace mniejszości etnicznych w porównaniu do
zarobków białych rosły najszybciej od końca Drugiej Wojny Światowej.
POGROMCA UMÓW HANDLOWYCH
Donald Trump dotrzymał też słowa jeżeli chodzi o przebudowę międzynarodowych umów handlowych. To była istna rewolucja, która z pewnością nie przysporzyła mu sympatyków na świecie. Nawet jeżeli można
się zastanawiać czy styl i nagły tryb w jakim Ameryka opuszczała grupę sygnatariuszy paktu klimatycznego, czy paktu transatlantyckiego (TTTIP), był odpowiedni i konieczny, to z amerykańskiego punktu
widzenia decyzje były zasadne. Ameryka z uwagi na skale i złożoność wewnętrznych interesów zawsze lepiej czuła się w bilateralnych porozumieniach niż w wielkich spędach ministrów i doradców, gdzie
jest tylko jednym z graczy. Wnosząc zresztą z wypowiedzi doradców Josepha Bidena, jeżeli to jemu przypadnie prezydentura po wtorkowych wyborach, to nie będzie się nadmiernie śpieszył z odbudową
dawnych porozumień multilateralnych.
To nie zmienia faktu, że błędem, który na lata zaciąży na amerykańskiej polityce i ekonomii, było zerwanie przez Trumpa rozmów w sprawie Partnerstwa Trans-Pacyfiku. Traktat miał szanse
wyprostować wiele błędów do jakie popełniono przyjmując Chiny w 2001 roku do Światowej Organizacji Handlu. WTO dawała Pekinowi bezprecedensowe możliwości nadużywania systemu i bezkarnego
protekcjonizmu. PTP mogła zmusić Chiny do zmiany dotychczasowych praktyk jak choćby kradzież własności intelektualnych, nieproporcjonalność ceł i ograniczenia w dostępie do własnego rynku. Zmarnowana
szansa.
SIEWCA CHAOSU
Prezydent Trump niezależnie czy pozostanie w Białym Domu na drugą kadencję, czy nie, to zostanie w pamięci jako ten, który podkopał stary porządek świata. Naruszył konstrukcję instytucjonalnego ładu
geopolitycznego, czy raczej obnażył, a następnie podkopał. Kiedy Trump doszedł do władzy, większość zacnych instytucji od ONZ po WTO doskonale umoszczona była na wysokich, niemal dożywotnich
pensjach. Świat już w żaden sposób nie przypominał tego z epoki Zimnej Wojny, politycy nie potrzebowali ponad narodowego forum, żeby dopinać kontrakty, umowy handlowe, czy rozstrzygać wzajemne spory.
Każdy jak twierdził szef Facebooka Zuckerberg, był o trzy kliknięcia od naszego telefonu. Instytucje działały, ale coraz bardziej siłą rozpędu, własną propagandą sukcesu i brakiem na tyle
odważnych polityków, żeby głośno powiedzieć, że są już nikomu do niczego niepotrzebne. A przynajmniej nie w tej formule, w jakiej tkwiły od ponad 70 lat. Międzynarodowy Fundusz Walutowy ledwo
wykaraskał się ze skandalów erotycznych swojego prezesa seks-maniaka, a zaraz potem wydał wskazania, które doprowadziły Grecję na skraj rozpadu państwa i trzykrotnie zwiększyły poziom nędzy w kraju.
WTO nie poradziło sobie z żadnym z kryzysów handlowych, a WHO stało się platformą ultra lewicowych działaczy Trzeciego Świata, wypromowanych i uzależnionych od Pekinu, o czym boleśnie się
przekonaliśmy po wybuchu pandemii. Władze WHO nie tylko ignorowały sygnały w sprawie zagrożenia COVID, ale na życzenie Pekinu namawiały Amerykę i państwa Europejskie do utrzymania połączeń lotniczych
z Chinami, żeby nie robić przykrości komunistycznym przywódcom w Pekinie. ONZ – gwiazda Zimnowojennej epoki, wobec paraliżu Rady Bezpieczeństwa stała się całkowicie bezużyteczną instytucją. Przez te
wszystkie lata nie była w stanie podjąć żadnej zdecydowanej akcji przeciwko terrorowi, czy łobuzerskim państwom jak Iran, czy Korea Północna. W zamian tego poszczególne agendy ONZ-u koncentrowały się
na besztaniu najbogatszych państw, publikowaniu ostrzeżeń klimatycznych o zbliżającym się końcu świata, niszczeniu firm tytoniowych i domagając się co chwila większych nakładów pomocowych dla państw
afrykańskich. Chwilami można było odnieść wrażenie, że światem rządził żywioł diet. Masa urzędników, ekspertów, doradców obsadzających coraz bardziej bezużyteczne instytucje skoncentrowanych na
zabezpieczaniu sobie dodatków do pensji, specjalnych diet i dogodnych emerytur. Trump nie robił nic, żeby wzmocnić czy zreformować te instytucje. Jednak zarzucanie mu, że zniszczył wielki
potencjał demokratycznego instytucjonalnego jest czystą hipokryzją. Cały świat doskonale zdawał sobie sprawę z jałowości dawnego systemu, ale nikt nie podjął działań, żeby to zmienić. Trump ze
swoją kowbojską mentalnością, po prostu zabrał się za ich demontowanie i szukanie nowych form organizacji globalnego dialogu i współpracy. Od dobrego roku trwa ożywiona międzynarodowa debata nad
przebudową czy wręcz nową konstrukcją instytucji wspierających postglobalny porządek. To nigdy by się nie wydarzyło, gdyby nie determinacja Trumpa do zmiany. Pewnie na czas pandemii rozmowy zostały
zawieszone, nie mniej nikt poważnie nie wierzy, w reaktywacji dawanych instytucji w formie sprzed pandemii, a raczej sprzed Trumpa. Im szybciej przestaniemy się oszukiwać, tym większa szansa, że
wiele przestrzeni międzynarodowych stosunków handlowych i politycznych zostanie wreszcie zaadresowane. Potrzebujemy takich instytucji jak międzynarodowe standardy obrotu danych osobowych, jak nowe
zasady przestrzegania praw intelektualnych, jak definicje rynkowych zasad przepływu kapitału i coś, co wcześniej czy później i tak musi nastąpić – poważne rozmowy o przyszłym pieniądzu zastępczym.
Richard Fontaine, dyrektor generalny Center for a New American Security, który nie jest fanem obecnej administracji, napisał niedawno w „Foreign Affairs”, że unilateralizm Trumpa i
kwestionowanie głównych instytucji międzynarodowych, takich jak Organizacja Traktatu Północnoatlantyckiego, stworzyli nową dźwignię dla Ameryki. Sojusznicy zdają sobie teraz sprawę, że wsparcie USA
nie może być brane za pewnik i że umowy międzynarodowe muszą szeroko odwoływać się do amerykańskiej opinii publicznej, aby przetrwać.
PRZYJACIEL POLAKÓW
To, co wydarzyło się w relacjach Polsko-Amerykańskich w ciągu ostatnich czterech lat, nie ma precedensu w historii naszych wzajemnych stosunków. Kraj średniej wielkości, bez większego znaczenia
ekonomicznego dla Ameryki zdobywa niespodziewanie pełną atencję prezydenta. Możemy oczywiście wracać do unikalnych relacji, jakie Paderewski miał z prezydentem Wilsonem, jak ważna była Polska
dla Reagana, ale tu mamy cztery lata bardzo aktywnych relacji, zrozumienia dla naszych strategicznych celów, zarówno wojskowych jak i bezpieczeństwa energetycznego i moralnego wsparcia dla Polski w
sporach z Unią Europejską. To jest ogromne osiągnięcie dla Polski, nawet jeżeli miejscami byliśmy tu traktowani instrumentalnie jako przeciwwaga dla sporów z Niemcami, czy wewnątrz natowskich
rozgrywek. To wszystko powiedziawszy, musimy pamiętać, że na owoce tej przyjaźni musimy jeszcze czekać. Trump zwiększył kontyngent wojsk stacjonujących w Polsce, ale to jest element trwałej
konstrukcji amerykańskiej obronności. Wydatki i tym samym liczbę wojsk tu stacjonujących co roku musi co roku zaakceptować Kongres. Dziś są, jutro ich może nie być. Podobnie rzecz wygląda z
planowanym systemem anty rakietowym. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby umowa z Rosją o denuklearyzacji i wycofania systemów wzajemnej agresji we wschodniej Europie po obu stronach Bugu, spowodowała
wyprowadzenie rakiet z Polski. Trump nie zdecydował się na systemowe rozwiązanie bilateralne, czy choćby nawet usankcjonowanie zwiększonego kontynentu w ramach umów NATO.
Podobnie rzecz wygląda w wielu kwestiach ważnych dla obecnie rządzących w tym potencjalnie kilku mocno zapalnych punktów. Jednym z nich jest kwestia mienia pożydowskiego pozostawionego bez
spadkobierców. Departament Stanu otrzymał wszystkie wyjaśnienia od strony Polski i jak na razie zamroził dalsze postępowanie, ale rzecz w każdej chwili może wrócić na agendę. Podobnie jak w każdej
chwili mogą zostać schłodzone nasze relacje z uwagi na kwestie LGBT, gdzie Departament Stanu tonował dotychczas swoje stanowiska, ale też nigdy nie uznał tłumaczenia polskiej strony. Lepiej wygląda
to w kwestii praworządności, gdzie, jak to wyraził Trump, Ameryka nie widzi żadnego problemu. To mocne słowa prezydenta i pewnie, dopóki Trump pozostaje w Białym Domu, nie zostaną podważone. Jednym
słowem nasze relacje nigdy nie były tak dobre z Ameryką, ale też dawno nie były tak niedopowiedziane co do tego, czy obecny kierunek zostanie utrzymany.
CHINOŻERCA
W ostatnich 10 latach Chiny dokonały bezprecedensowego postępu technologicznego w dziedzinie uzbrojenia. W szczególności, jeżeli chodzi o siłę morską. Niemal co miesiąc na Pacyfiku pojawiają się
jakieś nowe okręty wojenne pod chińską banderą. Pekin już dziś dysponuje liczebną przewagą na morzach, ale Ameryka wciąż ma przewagę, jeżeli chodzi o siłę strategiczną. Trump uruchomił w zeszłym roku
nowe programy zbrojeń, żeby nie dać się wyprzedzić i nie oddać Chinom kontroli nad Pacyfikiem. Według Pentagonu Ameryka wchodzi w nową erę nowoczesnych technologii morskich, pierwsza taka rewolucja
od Drugiej Wojny Światowej.
Mechaniczne liczenie siły ognia nie ma tu jednak większego sensu. Pamiętamy, że od czasów imperialnych ambicji francuskiego króla Ludwika XIV do czasów Zimnej Wojny, najpierw Brytyjczycy, a następnie
Amerykanie budowali swoje przewagi nie tylko siłą własnych okrętów i armat, ale w synergii z sojusznikami. Każdy nowy okręt, każda nowa sztuczna wyspa na potrzeby chińskiej armii, każdy ruch na rzecz
wzmocnienia hegemonii w Azji, zbliża państwa azjatyckie do Ameryki. Indie, Australia, Nowa Zelandia, Japonia i Wietnam to wszystko jest potencjalny arsenał zachodniej odporności zbrojnej.
Trump odkurzył stary azjatycki format Quad-forum strategiczne państw azjatyckich – Indii, Wietnamu, Japonii Australii. Quad szerokim łukiem omija wszystkie tradycyjne instytucje ponadnarodowe.
W ramach zupełnie nowego formatu, od początku zbudowanego na platformie elektronicznych konsultacji, prowadzona jest wymiana danych w czasie rzeczywistym, wspólne operacje wywiadowcze i podejmowanie
szybkich decyzji dla blokowania chińskiej ekspansji. To nowa formuła, o jakiej NATO wciąż może tylko marzyć. Prężna, nieżelazna od tradycyjnych zjazdów ministrów i generałów, bez zbędnych
formalności. Także z jednej strony sytuacja na Morzu Chińskim za czasów Trumpa z pewnością się zaogniła, ale z drugiej strony powstał cały nowy system sojuszy i nowa optyka na azjatycką politykę
odstraszania, który kto wie, czy nie czyni całego regionu bezpieczniejszym.
Trumpowi zawdzięczamy uporządkowanie geopolitycznej perspektywy. Wbrew chaotycznemu obrazowi medialnemu nieustannie wybuchających napięć świat znowu wygląda zaskakująco prosto. Chiny, Irak, Rosja,
piekielne trio kontra zachodnie sojusze. Oczywiście nie wszystkie zakątki świata zostały już w tej nowej Zimnej Wojnie przyporządkowane. Wojny, jak ta między Armenią i Azerbejdżanem, napięcia w
Afryce Północnej, Syrii, spory Turcji z Rosją, z Grecją, to wszystko są groźne punkty zapalne, ale to proces krystalizowania się nowych podziałów. Jeszcze dwa lata temu Chiny jawiły się wielu
zachodnim państwom jako interesująca alternatywa dla świata pod dyktando Ameryki. Alternatywa oczywiście została, ale wymaga opowiedzenia się za całym pakietem. Zachodnia demokracja czy chiński model
państwa totalitarnego.
Dziś, Chińskie firmy wypychane są w przedbiegach z przetargów. Kraje Trzeciego Świata, które sparzyły się na chińskiej „wspaniałomyślności” i nie mogą wyplatać się z paramafijnych konstrukcji
pożyczkowych, szukają znowu wsparcia na Zachodzie. Zjawisko jest tak masowe, że Trump stworzył osobny fundusz na ratowanie państw z chińskiej opresji, ale tym razem domaga się w zamian deklaracji co
do zachodnich wartości i reform politycznych. Unia Europejska opracowuje specjalne wewnętrzne przepisy ograniczające inwestycje państw łamiących zachodnie normy etyczne, prawa człowieka, wolności
rynkowe, ochrony praw intelektualnych. Wielka Brytania, Szwecja, Słowacja popędziły już chińskiego Huwaweia, inne kraje jak Niemcy, Francja wprowadzają rygorystyczne obostrzenia.
Twarda postawa wobec Chin od początku cieszyła się poparciem wszystkich sił politycznych w Ameryce. Nawet kiedy Chiny zrezygnowały z zakupów amerykańskiej soi, farmerzy dalej stali za Trumpem. A dziś
Unia Europejska mówi głosem Trumpa z 2016.
Przypomnę, że jeszcze dwa lata temu Unia Europejska rozważała tworzenie z Rosją i Chinami oddzielnego systemu transakcyjnego, żeby obchodzić amerykańskie sankcje nakładane na Iran. Dziś polityka
Trumpa wobec Iranu, nazywana przez Macrona awanturnictwem gospodarczym, jest dziś po cichu realizowana przez niemal wszystkie zachodnie rządy.
DOJRZEWANIE EUROPY
Na ostatnim szczycie grupy G7 w sierpniu 2019 roku, Trup mówił o dojrzewaniu Europy. Typowa dla niego dyplomacja szyderstw i paternalizmu nie mogła i nie była dobrze przyjęta. Takie odzywki nie
pozostają bez wpływu na reputacje. Uznanie dla Ameryki na świecie gwałtownie spadło za prezydentury Trumpa. Z wrześniowego sondażu Pew Research Center, który badał postawy wobec Stanów Zjednoczonych
w 13 krajach, odsetek osób pozytywnie oceniających Amerykę jest w wielu przypadkach najniższy od czasu, gdy instytut rozpoczął takie sondaże w 2001 roku. W Wielkiej Brytanii wskaźnik akceptacji spadł
z 61 proc. w 2016 r. Do 41 proc.; w Japonii spadł z 72 proc do 41 proc. To w dużej mierze zasługa osobowości Trumpa, ale też jego zasługą jest to jak zmienia się jednak międzynarodowa polityka pod
wpływem Trumpa.
Sporym zaskoczeniem, nawet dla europejskich polityków, było niedawne wystąpienie niemieckiej minister Obrony Annegret Kramp-Karrenbauer, która zarysowując przyszłą strategię Niemiec i Europy
przyznała, że Niemcy i Europa muszą poważniej potraktować swoją obronność i stać się wiarygodnym partnerem dla Ameryki. Cztery lata nieustannych sporów, prób ośmieszania i przedrzeźniania Trumpa,
kiedy ten domagał się zwiększenia wydatków Niemiec na obronność. Nie tylko Niemiec, ale w szczególności. Dziś łączne wydatki państw europejskich na obronność są o 19 proc. wyższe niż w 2016 r., To
oznacza skumulowane dodatkowe wydatki w ciągu czterech lat w wysokości 130 mld USD. Oczywiście można sobie zadać pytanie, czy to nie jest za późno, czy te cztery lata wzajemnego targania się za uszy
nie spowodowały nieodwracalnych zmian, rozpadu transatlantyckich relacji? Ostatnie wystąpienie niemieckiej minister obrony, nie jest jedynym wskazaniem, że nowe mosty są przerzucane przez Atlantyk.
Przede wszystkim musimy pamiętać, że w tym czasie NATO wzmocniło swoją obecność na wschodniej granicy. Trump doprowadził do kilku spektakularnych manewrów w naszej części Europy. Przy okazji
punktując mnóstwo mankamentów i słabości NATO, ale od czego są czasy pokoju jak nie od naprawiania systemów obronnych? To samo można powiedzieć o relacjach z Unią. Jeżeli faktycznie dojdzie do
wzmocnienia siły obronnej Europy i zagwarantowania bezpieczeństwa wschodnich granic, to całe szczęście, że Trumpowi udało się to przeforsować w czasie kiedy Rosja wciąż jeszcze pogrążona jest w
kryzysie. Gorzej, gdyby te ostatnie lata zostały zmitrężone na stopniowe oddawanie pola Putinowie, w Syrii, Gruzji, Mołdawii i na terenie całej Ukrainy. Czasem ostre zarysowanie konfliktu pomaga
odwrócić fatalną passę.
BUDOWNICZY MURÓW
Ostatnie lata pełne były nieracjonalnych wybuchów Trumpa i wojen przegranych na własne życzenie. Do nich niewątpliwie należała wojna o zatrzymanie nielegalnej imigracji. Trump zainwestował w to
sporo swojego czasu i autorytetu, co było łatwe do przewidzenia, bo jednym z bardziej nośnych haseł kampanii 2016 roku była walka z migracją i to też była pierwsza przedwyborcza obietnica doskonale
przyjęta przez Amerykanów. Ostatecznie bilans zysków i strat w tej wojnie wypadł na niekorzyść Trumpa. Nie dlatego, że problem był mały czy nieistotny, ale dlatego, że Trump zantagonizował,
zupełnie niepotrzebnie, mnóstwo grup społecznych, w tym tak nieoczywiste środowiska, jak choćby firmy technologiczne polegające na imporcie talentu z Azji i Europy. Mam wrażenie, że konflikt wymknął
się prezydentowi spod kontroli. Stał się nagonką na wszystkich migrantów włącznie z legalnymi, co mocno dotknęło znaczną część naturalizowanych Amerykanów. Do tego doszło mnóstwo asocjalnych momentów
jak oddzielanie dzieci od matek zatrzymanych na granicy i trzymanie ich w oddzielnych obozach przesiedleńczych. Największym błędem była jednak wstrzymanie automatycznych przedłużeń dla osób, które
niegdyś przyjechały do Ameryki z rodzicami, tu dorosły, skończyły szkoły, ale co dwa lata musiały prosić o przedłużenie im statusu. Trump zakazał dalszego przedłużenia. Chciał, żeby wszyscy wrócili
do kraju pochodzenia. Rzecz w tym, że wiele z tych osób nawet nie pamiętało swojego kraju pochodzenia, nigdy tam nie byli. Żyli, uczyli się i pracowali w Ameryce. Teraz chciano ich wysiedlić do
obcego kraju. Media pełne było dramatycznych osobistych historii tych ludzi. Ostatecznie tzw. dzieci DACA (nazwa od skrótu programu migracyjnego) odwróciły uwagę od najważniejszego problemu
nielegalnej imigracji. W efekcie wszyscy byli niezadowoleni. Trump wydalił z kraju o połowę mniej imigrantów niż Obama w czasie pierwszej kadencji, w dużym stopniu nie mogąc sobie poradzić z
niezliczoną liczną pozwów i dywersją demokratycznych władz największych amerykańskich miast. Co prawda udało mu się podwoić liczbę zatrzymanych na granicy, ale skandale nękające jego politykę
migracyjną pokrzyżowały większość planów. Dziś zdaje się on już płynnie funkcjonować i deportacje od końca 2019 dynamicznie rosną, ale w opinii Amerykanów jego polityka była jedną wielką
porażką.
CZYJĄ TWARZ MA AMERYKA
Pod wieloma względami Ameryka nie jest już tym samym krajem co cztery czy nawet 10 lat temu. Szanse na utrzymanie dawnej pozycji globalnego hegemona blakną. Dolar nie ma już takiej pozycji co
niegdyś. Co prawda wciąż nie ma godnego sobie następcy, ale słabnący potencjał gospodarczy, z czasem i tu wymusi zmiany. Niezależnie jednak od wielkości chińskiego rynku, poziom życia Amerykanów od
poziomu życia Chińczyków wciąż jeszcze dzielą lata świetlne.
Mówiąc o osłabieniu Ameryki, musimy pamiętać, że wszystko dzieje się w jakimś globalnym kontekście. Przy wszystkich problemach, ulicznych rozruchach, największemu w historii bezrobociu i zapaści
przemysłowej, Ameryka wciąż pod wieloma względami wydaje się stabilniejsza od Europy. Żaden Stan jak na razie nie opuścił i nie ma zamiaru opuścić Ameryki, tak jak Wielka Brytania porzuciła Unię.
Nikomu w Ameryce nie przyszło do głowy, żeby zostawić mieszkańców Luizjany dotkniętych huraganem bez żadnego wsparcia, jak to zrobiła Unia w przypadku Włoch czy Hiszpanii w okresie największego
nasilenia pandemii. Żaden stan sąsiadujący z Nowym Jorkiem nie ustanowił w środku nocy granicy, żeby nie wpuszczać do siebie mieszkańców miasta z największą liczbą zarażonych. Tak jak to miało
miejsce w „zjednoczonej” Europie, kiedy wszystkie największe państwa na nowo ustanowiły granice. To nie zmienia faktu, że Ameryka znalazła się w apogeum kryzysu, ekonomiczno-ideowego. Trwa wielkie
przewartościowanie, ale też wielka narodowa debata. Pytanie, czy ta katastrofa to koniec Ameryki, jaką znaliśmy? Oczywiście może tak być i wiele wskazuje na to, że proces w wielu przestrzeniach wojny
kulturowej jest nieodwracalny. Amerykę czekają głębokie zmiany, ale to nie jest tak, że to jest coś, co zaczęło się teraz, niespodziewanie w 2016 roku. To długi proces głębokich zmian społecznych
postępujących od 60 lat. Zresztą nie tylko w Ameryce, choć jak wiele podobnych procesów społecznych tu przybierają najbardziej radykalną formę. Z drugiej strony krytyczna samoocena i kontestowanie
status quo, to część amerykańskiej unikalności, część jej dynamizmu kulturowego, który sprawia, że Ameryka wciąż dyktuje światu normy i standardy. Wszystkie rewolty społeczne ostatniego półwiecza zaczynały się w Ameryce i to Ameryka pierwsza znajdowała pomysł na
wyjście z kryzysu. Tym razem może być podobnie. I nie umniejszałbym tu roli Trumpa, który w wielu kwestiach stanowczo reagował, zarówno na zamieszki, jak i groźne nowe trendy kulturowe. To Trump, ku
wściekłości urzędników i wielu lewicowych działaczy zakazał przeznaczania publicznych pieniędzy na szkolenia z teorii krytycznej rasy czy gender. Postmarksistowski koncept coraz bardziej popularny
też w Europie Zachodniej.
Pozostaje nam liczyć, że im gorętsza jest dziś ta debata, tym większa szansa, że system się wkrótce dotrze. Ameryka odnajdzie równowagę wewnętrzną, zanim przyjdzie jej konfrontować się ze światem
zewnętrznym. Zanim jej wewnętrzne słabości skutecznie wykorzystają. I choćby tylko z tego względu, dla Zachodniego Świata lepiej byłoby, żeby na drugą kadencje Amerykanie wybrali Donalda Trumpa niż
jego demokratycznego rywala. Uwikłanego w liczne skandale korupcyjne, nierozumiejącego polityki międzynarodowej. Przypomnę, gorący zwolennik resetu z Rosją czy budowania trwałego sojuszu z Chinami. I
wreszcie człowieka z kłopotliwą cechą jak na przywódcę globalnego mocarstwa, zwłaszcza w samym środku wojny kulturowej – zawsze staje po stronie tego, kto dysponuje
większością.
Notatka z środy, 5 maja 2021 roku
W 2005 roku ukazała się książka Piotra Łozińskiego pod tytułem „Piekło Środka - Chiny a prawa człowieka, 10 lat później“. Jest w niej fragment pod tytułem „handel ludzkim mięsem“. Autor pisze w nim tak:
„Jest to temat, który początkowo zamierzałem pominąć, gdyż informacje te wydały mi się nieprawdopodobne. Wygląda jednak na to, że nie takiej zbrodni, której nie mogliby się dopuścić komuniści. Potwierdzenie przyszło ze strony Human Rights Watch - organizacji bardzo dbającej o swoją wiarygodność i nie podającej informacji dokładnie nie sprawdzonych. Chodzi o pobieranie organów do przeszczepów od osób skazanych na śmierć i sprzedawanie ich zagranicznym klinikom. Według posiadanych przeze mnie informacji, egzekucje wykonywane są w taki sposób, by w momencie pobierania organów, skazany jeszcze żył (Ze względu na potrzeby transplantologii zmieniono nawet metodę egzekucji. Skazańcy, od których mają być pobrane rogówki, zabijani są strzałem w serce, a nie w głowę.) Jeszcze przed egzekucją jest on przygotowywany do roli dawcy, co dostarcza mu dodatkowych cierpień. Przygotowanie to polega na przykład na wykonaniu kilku niezwykle bolesnych zastrzyków. Docierają też informacje o dokonywaniu egzekucji poprzez pobranie organu niezbędnego do życia, na przykład serca. Oznacza to, że zupełnie zdrowego poddaje się operacji usunięcia serca, sprzedawanego następnie dla celów przeszczepu, co staje się bezpośrednią przyczyną jego śmierci. Oznacza to, że traktuje się człowieka jako obiekt, składający się z towaru handlowego (serca lub innego organu) i pooperacyjnego odpadu, czyli reszty.
(…)
Dwaj uciekinierzy z Chin, zeznający przed senacką komisją spraw zagranicznych Kongresu USA, stwierdzili, że często zaraz po egzekucji zwłoki pakowane są do furgonetek, w których czekają już lekarze gotowi do pobrania organów. Zeznali oni, że jeden z oddziałów kliniki medycznej uniwersytetu w Huzxi (prowincja Sichuan) dokonał po zbiorowej egzekucji przeszczepów aż dziesięciu nerek. Twierdzą oni, że rocznie dokonuje się kilku tysięcy takich przeszczepów, być może nawet 10 tysięcy. Skądinąd wiadomo, że tylko w 1993 roku Chiny sprzedały za granicę 1500 nerek pobranych od skazańców.“
I żeby nie było wątpliwości ci skazańcy to nie tylko jacyś mordercy i bandyci, ale w istocie, w większości osoby aresztowane za drobne przestępstwa, ludzie zupełnie niewinni, którzy znaleźli się „w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie“, więźniowie polityczni i tzw. więźniowie sumienia (aresztowani za poglądy religijne).
- Jaka jest skala tego procederu?
W 2004 roku przedstawiciele Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Chin ujawnili, że rocznie w Chinach wykonuje się ponad 10 000 egzekucji.
Piotr Łoziński opisuje też sposób pobierania organów:
„Skazani, od których zaraz po egzekucji pobiera się organy do przeszczepów, w czasie tego zabiegu jeszcze żyją!
Według zgodnych relacji świadków specjalna ekipa chirurgów pobiera organy w karetce na miejscu egzekucji, kończąc zabieg w czasie około 2 minut od strzału kata. Oczywiście nie stosuje się żadnych znieczuleń i nie zszywa ran pooperacyjnych. Konający człowiek, wyrzucony z karetki po zabiegu wprost na ziemię, z wielkimi otwartymi ranami niejednokrotnie jeszcze przez chwilę porusza się a nawet oddycha.“
- Wiele dowodów dotyczących tego typu zbrodni w Chinach w okresie od lat osiemdziesiątych XX wieku aż po dzień dzisiejszy znajdujemy w anglojęzycznej Wikipedii pod hasłami „organ transplantation in China“ oraz „organ harvesting from Falun Gong practitioners in China“.
Notatka z soboty, 1 maja 2021 roku
W internecie na portalu prawy.pl znalazłem wczoraj opublikowany tekst autorstwa Chrisa Klinskego, z którym w pełni się zgadzam. Mało, mógłbym go w wielu miejscach rozszerzyć i uzupełnić. Podam jednak tylko jeden przykład. Otóż chcąc móc używać programy MS Office, za które przed kilku laty zapłaciłem blisko 600 euro, dziś muszę płacić za rzekome udoskonalenia w tych prrogramach i za nie same od nowa!
- Uważam to za ostatnie draństwo i przejaw niebywałej arogancji!
- Na marginesie: wiem o
czym piszę, bo przez piętnaście lat prowadziłem wykłady i ćwiczenia do programów wchodzących w skład MS Office. Uczyłem też programowania w zakresie udoskonalania użytkowania tych programów. Byłem
też licncjonowanym egzaminatorem przeprowadzanych w państwach EU
(Dienstleistungsgesellschaft für Informatik im Wissenschaftzentrum) egzaminów z zakresu znajomości tych programów.
- Poniżej wspomniany tekst.
„Microsoft to dziecko Billa Gatesa, którą ten założył w 1976 r. i którą kierował aż do 2006 r. (... skrót mój - J.S.) nie stracił zresztą nad nią kontroli. To firma, dzięki której Gates stał się miliarderem. Jednocześnie była to jedna z pierwszych agresywnych współczesnych korporacji, która osiągnęła pozycję monopolisty, niszcząc konkurencję, posługując się korupcją i zmuszając w praktyce użytkowników do korzystania z jej oprogramowania. To pozwala zobaczyć, że obraz Gatesa jako bezinteresownego filantropa jest zupełnie fałszywy.
Bill Gates i Paul Allen, twórcy Microsoftu, zasłynęli z produkcji oprogramowania do powstających właśnie komputerów. Byli z pewnością zdolnymi informatykami, ale nie byli geniuszami, którzy jako jedyni potrafili to zrobić. Ich sukces polegał na tym, że jako pierwszym udało im się porozumieć z twórcami komputerów, a potem bardzo pilnowali, by to ich systemy stały się wyłącznym oprogramowaniem komputerów. Robili to wszelkimi możliwymi sposobami. Niszczyli konkurencję zarzucając im niesłusznie kradzież własności intelektualnej, wymuszali by twórcy programów, a później gier, pisali swoje aplikacje pod ich systemy, szantażowali producentów sprzętu.
Te przestępcze praktyki potwierdzały amerykańskie sądy. W 1993 r. proces przeciwko Microsoftowi wytoczył amerykański Departament Sprawiedliwości, argumentując, że koncern nadużywa swojej pozycji monopolistycznej poprzez naciski na sprzedawców komputerów klasy PC, aby nie sprzedawali ich bez dołączonego systemu operacyjnego MS Windows. Pomimo zawartej ugody rok później, w 1997 r. ponownie wszczęto dochodzenie. Tym razem zarzucano spółce praktykę monopolistyczną polegającą na dołączaniu do każdej kopii systemu Windows od Windows 95 począwszy od przeglądarki Internet Explorer, której nie można było całkowicie zdeinstalować bez utraty funkcjonalności systemu operacyjnego.
W końcu sąd miał dość Microsoftu, jego praktyk biznesowych, wybryków kierownictwa na sali sądowej, powtarzających się kłamstw, a nawet fałszowania materiałów wideo z dowodami. W rezultacie sędzia Thomas Penfield Jackson orzekł w 1999 r., że Microsoft utrzymuje monopolistyczną kontrolę nad systemami operacyjnymi komputerów osobistych i że wykorzystał swoją moc w sposób, który nie tylko zmiażdżyłby Netscape, Linux, RealNetworks, Apple i inne wielkie i innowacyjne firmy, ale także w sposób, który zaszkodził konsumentom i przedsiębiorstwom w skali globalnej. Jako prawdziwemu monopoliście, jeśli nie największemu w XX wieku, sędzia Jackson nakazał Microsoftowi podzielić się na mniejsze jednostki najpóźniej w 2000 roku, tak jak miało to miejsce w przypadku Standard Oil i Bell na początku tego stulecia, ale tak się nie stało. Microsoft zgłosił bowiem apelację i udało mu się przekonać Sąd Apelacyjny do zmiany tej decyzji. Udało się to dzięki temu, że prawnicy tej firmy skompromitowali sędziego Jacksona, pokazując jego kontakty z mediami. Zgodzili się też na to, by zapłacić odszkodowanie i otworzyć system Windows na konkurencję. Tłumaczyli przy tym, że podział firmy jest niemożliwy ze względów technologicznych.
Sam sędzia Jackson mówił na rozprawie: „Kierownictwo firmy Microsoft wielokrotnie udowadniało, że ich wyjaśnienia są niekonkretne, wprowadzające w błąd, wymijające i jawnie fałszywe. Microsoft to firma z instytucjonalną pogardą zarówno dla prawdy, jak i dla przepisów prawa, których muszą przestrzegać mniejsze podmioty. Jest to również firma, której kierownictwo wyższego szczebla nie ma nic przeciwko składaniu fałszywych zeznań na poparcie fałszywych argumentów przeciwko twierdzeniom o jej wykroczeniu”.
Bardzo szkodliwe skutki monopolu Microsoftu są rozległe i trudne nawet do oszacowania. Jego wynikiem są m.in. wysokie ceny oprogramowania sprawiające, że nie jest ono dostępne dla wszystkich. Tymczasem w XXI w. jest to jedno z podstawowych narzędzi pracy. Gdyby nie te przestępcze praktyki zapewne dzisiaj mielibyśmy dużo bardziej rozwinięty rynek oprogramowania, znacznie więcej ludzi znalazłoby pracę w branży, a sami konsumenci mieliby zdecydowanie większy wybór."
Notatka z czwartku, 29 kwietnia 2021 roku
Dziś zrobiłem sobie "dzień samochodowy" - zmieniam opony zimowe na letnie. Z internetu natomiast wynotowałem sobie opis wyrafinowanej metody kradzieży aut, jakimi posługują się obeznani z nowymi elektronicznymi technikami złodzieje. Oto jej opis.
"Współczesne samochody wyposażone są w ogromne ilości systemów elektronicznych, które mają zwiększyć bezpieczeństwo oraz komfort. Jak się okazuje, niektóre z nich mogą okazać się słabym ogniwem i ułatwić kradzież auta.
Mowa o systemie bezkluczykowego otwierania samochodu oraz uruchamiania silnika, który na rynku w różnych postaciach pojawia się już od ponad 20 lat. Obecnie jest
oferowany przez praktycznie wszystkich producentów - w standardzie lub za dopłatą.
Chodzi o to, że bez wyciągania kluczyka z kieszeni możemy otworzyć drzwi samochodu, a po zajęciu miejsca za kierownicą, za pomocą odpowiedniego przycisku, uruchomić
silnik. To ogromnie wygodne rozwiązanie wydawało się nie mieć wad. Okazuje się jednak, że ma.
Dowiedli tego szwajcarscy naukowcy z ETH Zurich, którzy do badania wybrali dziesięć samochodów ośmiu różnych producentów. Za pomocą urządzenia wyposażonego w dwie anteny,
który wycenia się na około 70-80 euro, udało im się otworzyć i uruchomić, a następnie odjechać każdym z samochodów poddanych testowi. Bez uszkodzeń, bez śladów włamania, bez konieczności kradzieży
kluczyków.
Na czym polega problem?
Jak mówią naukowcy, system bezkluczykowy działa następująco. Pilot emituje słaby sygnał radiowy, który jest przypisany do konkretnego samochodu. Auto posiada odbiornik tego sygnału. Wystarczy, że kierowca jest w odległości około 6 metrów, a wówczas auto przechwyci właściwe fale radiowe, odblokuje drzwi oraz przycisk uruchamiania silnika.
Wykorzystując fakt, że pilot takiego bezkluczykowego systemu emituje ten słaby sygnał w każdej chwili, nie tylko wówczas, kiedy jest w pobliżu samochodu, złodzieje mają
pole do popisu.
Jak mówią szwajcarscy naukowcy, wystarczy odpowiedni, niedrogi sprzęt, by ten sygnał "ukraść". Złodziej musi znaleźć się w odległości nie mniejszej niż osiem metrów od
kierowcy (np. w sklepie odległość taka wystarcza, by być niezauważonym). Za pomocą odpowiedniej anteny przechwytuje sygnał radiowy emitowany przez pilota, wzmacnia go i przesyła do drugiej anteny,
którą trzyma jego wspólnik stojący przy samochodzie. Oszukany odbiornik auta uznaje, że w pobliżu znajduje się kierowca z pilotem i odblokowuje zabezpieczenia. To wystarcza, by po wyjściu ze sklepu
nie odnaleźć swoich czterech kółek.
Metoda ta nie działa oczywiście w przypadku samochodów, w których bezkluczykowo otwiera się wyłącznie drzwi, a do uruchomienia których potrzebny jest tradycyjny kluczyk.
Złodziejowi uda się wtedy jedynie wejść do auta.
Obecnie naukowcy pracują nad rozwiązaniem problemu i utrudnieniem życia złodziejom kradnącym tą metodą. Choć nie należy ona do najprostszych i nie jest jeszcze
rozpowszechniona, szczególnie w Polsce, trzeba mieć świadomość, że istnieje.
Jak można się bronić przed takim działaniem?
Specjaliści nie mają gotowej instrukcji. Można próbować w jakiś sposób odizolować pilota, np. umieszczając go w odpowiednim pojemniku, ale kto będzie nosił ze sobą dodatkowe pudełko?
Nie ma powodów do paniki, bo jak napisaliśmy wcześniej, sposób ten nie jest jak dotąd rozpowszechniony wśród złodziei. Jednocześnie jest to ważny sygnał dla producentów,
którzy powinni zdwoić wysiłki mające na celu wprowadzenie dodatkowego zabezpieczenia do systemu bezkluczykowego otwierania auta. Rezygnacja z tego wynalazku nie wchodzi w grę, bo kto raz z niego
skorzystał, z pewnością docenił jego wygodę."
Źródło: Onet.pl
Autor: Michał Szymaczek
Notatka z środy, 28 kwietnia 2021 roku
Kolejna książka na tapecie. Po „Masonerii polskiej 2020. Na rozdrożu historii“ Stanisława Krajskiego przyszła kolej na tegoroczną jego książkę.
Jest to książka pt. „Masoneria polska 2021. Na skraju przepaści”, która ukazała się w grudniu 2020 roku (a więc trochę ubiegłoroczna).
Poniżej cytuję jej fragmenty.
Książkę tę można kupić w Polskiej Księgarni Narodowej.
Fragmenty pochodzą ze stron: 81, 96-104.
„ (…) Czy Wielki Krach już się zaczął?
Rok 2020 jest, jak wiele na to wskazuje, kluczem do zrozumienia tego procesu, który zapoczątkowali (z inspiracji szatana) Medyceusze, a potem kontynuowali różni pomocnicy Szatana na Ziemi aż po masonów i po dzień dzisiejszy.
Rok 2020 jest kluczem do zrozumienia tego procesu bo, jak wiele na to wskazuje, w roku tym zaczął się Wielki Krach, mający być z założenia jego uwieńczeniem i początkiem Nowego Porządku Świata (New World Order) – ery panowania masonerii, ery cywilizacji masońskiej i jednego, światowego, rządzonego przez masonów państwa.
(…)
10. Gwałtowne wyhamowanie „silnika świata”
Już w drugiej dekadzie XXI w. zaistniały warunki, o jakich pisała Ayn Rand. Gospodarka światowa stała się mechanizmem posiadającym swój jeden silnik i ktoś (oczywiście chodzi o masonerię) mógł „nacisnąć przycisk” i go wyłączyć. I tak się stało w pierwszej połowie 2020 r.
Ten silnik można by zablokować i zatrzymać jednym ruchem, wywołując gwałtowny wstrząs i natychmiastowy Wielki Krach. Tego jednak nie zrobiono, bo skutki takiego działania byłyby poza wszelką kontrolą i nieprzewidywalne. Ten, kto by to zrobił, straciłby kontrolę nad procesem rozpadu cywilizacji i dla niego mogłoby to być samobójstwo.
„Naciśnięto” więc „przycisk”, swoisty hamulec, zwalniający gwałtownie „silnik świata”.
Kiedy się zatrzyma?
Za rok?
Za dwa?
Za pięć?
Trudno powiedzieć. Można jednak powiedzieć: Wielki Krach się zaczął i jest to koniec cywilizacji, w której żyjemy, lub lepiej: koniec systemu, który uczyniono naszym światem.
Jaką rolę odegrała tu „pandemia”?
Jestem przekonany, że to tylko narzędzie pomocnicze i tzw. przykrywka.
Koronawirus to kamuflaż, środek zmiękczający, dezorientujący, ogłupiający, usypiający, powodujący, że właściwy „wirus” nie jest zauważany i zwalczany.
Skupienie uwagi państw i społeczeństw na koronawirusie czyni je bezbronnymi wobec Wielkiego Krachu, a zarazem go pogłębia i przyspiesza.
W „Masonerii polskiej 2020. Na rozdrożu historii” wykazałem, że wpływy masonerii w Chinach tak przed rewolucją komunistyczną, jak i po niej, były znaczne. Jak to teraz wygląda, nie wiemy. Nie ma na ten temat danych, ale można założyć i to z wielkim prawdopodobieństwem, że wpływy te nadal istnieją, nie mówiąc już o tym, że Chiny mogły zawrzeć jako państwo jakieś pakty ze światową masonerią rytu szkockiego.
Wszystkie te przedziwne wydarzenia początku roku 2020 zaczęły się od wstrzymania dostaw surowców i towarów z Chin w styczniu i lutym. W tym okresie przemysł chiński
przestał w znacznej mierze funkcjonować (mówi się nawet o tym, że w 70%). Władze chińskie tłumaczyły to koronawirusem. Czy to był faktyczny powód? W książce pt. „Masoneria polska 2020. Na rozdrożu
historii” zadałem pytania: czy totalitarne państwo komunistyczne może być sparaliżowane przez jakąś odmianę grypy i z tego powodu ponosić olbrzymie straty?; czy gdyby bardzo chcieli, to nie mogliby
utrzymać produkcji?
Zauważmy, że w innym państwie, w którym również demokracja nie funkcjonuje, czyli na Białorusi, zignorowano koronawirusa pomimo ponad 60 tys. zachorowań na 9 mln mieszkańców i nie zamknięto zakładów pracy.
11. Dwa równoległe kryzysy wykończą gospodarkę
Już w marcu 2020 r. zaczęły ujawniać się na Zachodzie dwa kryzysy, które chyba nigdy w przeszłości nie występowały równolegle: kryzys popytu i kryzys podaży.
W dniu 21 marca 2020 r. „Rzeczpospolita” opublikowała materiał pt. „Nadchodzi kryzys, jakiego jeszcze nie znamy”, autorstwa Roberta Wojciecha Włodarczyka, profesora Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie, kierownika Katedry Teorii Ekonomii i dyrektora Podhalańskiego Ośrodka Nauk Ekonomicznych oraz Witolda Zycha, kierownika Katedry Finansów i Rachunkowości Małopolskiej Szkoły Wyższej Ekonomicznej w Tarnowie.
W materiale tym czytamy między innymi: „Rozwijający się kryzys gospodarczy jest inny niż wszystkie dotychczas znane kryzysy, włącznie z Wielkim Kryzysem Gospodarczym. Epidemia koronawirusa zaczęła systematycznie hamować sferę popytową, głównie z powodu wymuszonej izolacji ludzi. Produkcja w wielu branżach i sektorach gospodarki została w pewnym sensie administracyjnie zatrzymana – część gospodarki po prostu stanęła. W tej sytuacji istnieje poważne zagrożenie zakłóceń po stronie popytowej i podażowej gospodarki, a także niewydolny może być samoistny (rynkowy) proces dostosowawczy”.
Czytamy tam również: „Trzeba jeszcze raz podkreślić, że obecny kryzys jest całkowicie inny niż w 2008 roku, choć spadki na wielu giełdach osiągnęły już w wielu miejscach
poziomy z załamania wycen akcji, jakich doświadczyliśmy w czasie ostatniego kryzysu finansowo-gospodarczego. Wówczas spadające wzajemne zaufanie między bankami doprowadziło do załamania na rynku
kapitałowym, a następnie brak tego zaufania spowodował perturbacje w sferze realnej. Dzisiejszy kryzys zaczyna się jednak od sfery realnej, gdyż zatrzymana została działalność gospodarcza i mobilność
siły roboczej, zaś sektor finansowy jest względnie »zdrowy«. Jedynie gwałtowne przeceny akcji, które dyskontują oczekiwaną koniunkturę makroekonomiczną i zyski przedsiębiorstw, dają do myślenia.
Rynki przez to niejako wskazują, że sfera finansowa może zostać zakażona, rozwijając tym samym inne problemy obecnie znanego kryzysu”.
(…)
Autorzy omawianego artykułu zauważają również, że kryzys w Polsce będzie tylko elementem kryzysu światowego i w związku z tym działania podejmowane przez polski rząd mogą być mało skuteczne: „Trzeba podkreślić, że wyjście naszej gospodarki z kryzysu nie jest zależne wyłącznie od nas samych. Obecna gospodarka to system naczyń połączonych i unormowanie się sytuacji gospodarczej jest wyzwaniem i zależy od wielu czynników. Z uwagi na uczestnictwo polskiej produkcji w licznych międzynarodowych łańcuchach produkcji postępy w łagodzeniu skutków kryzysu zależą niestety od poprawy sytuacji u naszych partnerów, i to zarówno u dostawców, jak i odbiorców. Z tego punktu widzenia nie jesteśmy w pełni autonomiczni i nasilenie rządowych działań powinno być regulowane również tym, co się dzieje u naszych najważniejszych partnerów biznesowych”.
(…)
12. Zwiastuny kryzysu
(…) Wyciągnijmy wnioski z cytowanych wypowiedzi.
Z powyższych cytatów wynikałoby, że nadchodzący (czy raczej ujawniający się już w marcu 2020 r.) kryzys w gospodarce tak w sferze popytu, jak i podaży, jest tylko efektem koronawirusa i będzie funkcjonował i się pogłębiał tylko w takim wypadku, gdy nastąpią kolejne cykle „pandemii”.
Dlaczego zatem np. już w lutym 2020 r. inflacja w Polsce wyniosła według danych NBP aż 4,7%?
Dlaczego w 2019 r. inflacja średnioroczna wynosiła „tylko” 2,3%, a w 2018 r. 1,6%?
Dlaczego rząd polski wziął, o czym pisałem w książce pt. „Masoneria polska 2020. Na rozdrożu historii”, gigantyczne pożyczki z Zachodu w styczniu 2020 r.?
Ceny złota wzrastają gwałtownie, gdy zbliża się wojna lub wielki kryzys.
Dlaczego ceny złota zaczęły gwałtownie iść w górę w pierwszej połowie listopada 2019?
Dlaczego w 2017 i 2018 r. banki centralne (między innymi Chin, Rosji, Turcji, Indii, Polski) dokonywały największych zakupów złota od początku lat 70.?
To tylko drobne przykłady.
Zasadnicze pytanie, jakie można tu postawić, to pytanie: skąd w marcu 2019 r. wiedziano i na jakiej podstawie tak precyzyjnie określano początek wielkiego kryzysu światowego na luty 2020 roku?
I tak np. 28 marca 2019 r. na portalu money.pl ukazał się materiał autorstwa Jacka Frączyka pt. „Kolejne zwiastuny kryzysu. Początek w lutym przyszłego roku”. Dowiadujemy się z niego, że o zbliżającym się wielkim kryzysie specjaliści mówią od kilku lat. Kto jednak pierwszy i najgłośniej krzyczał, że ten kryzys zacznie się w lutym 2020 r.?
Odpowiedź na to pytanie jest następująca: „Oddział Fed z Nowego Jorku”.
Przypomnijmy, o czym pisałem kilkakrotnie w swoich książkach o masonerii, że Fed, czyli System Rezerwy Federalnej, to prywatna instytucja, której właścicielami są
największe amerykańskie rodziny masońskie: Rockefellerów, Rothschildów, Morganów i Warburgów. Instytucja ta posiada wyłączne prawo do emisji dolara.
Przypomnijmy to, o czym pisaliśmy już w tym rozdziale, że wieloletnim przewodniczącym Rady Gubernatorów Systemu Rezerwy Federalnej był Alan Greenspan, wychowanek Ayn
Rand, obdarzony przez nią pseudonimem „Grabarz”, którego oskarżano o świadome i dokonane z premedytacją wywołanie kryzysu roku 2007 i lat następnych.
Przypomnijmy, że gdy prezydentem USA został Donald Trump, który chciał USA (i świat) uratować przed Wielkim Krachem (w czym wsparła go umiarkowana frakcja masonerii uznająca, że bezpieczniejsze jest cierpliwe, powolne i ewolucyjne przejmowanie władzy na świecie), przeciwko Trumpowi wystąpiła w sposób wyraźny i jednoznaczny szefowa Sytemu Rezerwy Federalnej Janet Yellen.
(…)
Powróćmy jednak do głównego tematu. W dniu 2 maja 2019 r. ukazał się na portalu lynxbroker.pl materiał autorstwa Agnieszki Lipki pt. „Czy należy oczekiwać kryzysu finansowego w 2020 roku?”. W materiale tym pojawia się punkt pt. „Czy kryzys gospodarczy nadejdzie w 2019 roku?”. Z punktu tego dowiadujemy się, że pojawiło się w początkach 2019 r. wiele symptomów wskazujących na zbliżanie się kryzysu finansowego i gospodarczego. Wśród nich Lipka wymienia: ogromne zadłużenie, odwrotną krzywą rentowności (spada zainteresowanie długoterminowymi obligacjami, a wzrasta krótkoterminowymi, co oznacza, że „rynek bierze pod uwagę potencjalne ochłodzenie gospodarki”), wzrost zmienności rynku taki sam, jaki miał miejsce przed kryzysem 2008 roku, opuszczanie rynku akcji przez wiodących inwestorów. Autorka materiału przewiduje rychły krach na giełdzie.
Na portalu o nazwie „Strefa inwestorów” pojawił się w lipcu 2019 r. materiał autorstwa Piotra Rosika pt. „Dlaczego zbliża się wielki kryzys finansowy i jak go przetrwać – dziś premiera Aftermath, książki Jima Rickardsa”, który sygnalizuje główne tezy wspomnianej w materiale książki.
Jim Rickards, a właściwie James Rickards, prowadzi firmę doradczą o nazwie The James Rickards Project. Jest autorem wielu ekonomicznych bestsellerów, takich np., jak „The New Case for Gold” (2016), „The Death of Money” (2014), „Currency Wars” (2011). Pisuje także felietony w „Financial Times”, „New York Times”, „Washington Post”. Pracował w przeszłości w związanej z Rockefellerami grupie Citibank, w funduszu Long-Term Capital Management oraz w kancelarii Caxton Associates.
Według niego: „Nadchodzący kryzys będzie potężny. Świat się nie skończy, ale nie będzie już taki sam”.
Oto fragment materiału autorstwa Rosika: „Rickards uważa, że niezłym pomysłem dla zamożnych jest też inwestowanie w nieruchomości, takie jak ziemia czy farmy. Amerykanin sądzi bowiem, że po kolejnym kryzysie świat się nie skończy, ale nie będzie już taki sam. Pojawią się regiony, które będą bardziej zapóźnione: staną się rolniczymi enklawami, w których ludzie będą żyli w nieco odseparowanych od świata wspólnotach. Według niego taki wygląd i charakter mogą uzyskać nawet niektóre stany USA”.
W dniu 29 listopada 2019 r. ukazał się na portalu businessinsider.com.pl materiał autorstwa Damiana Szymańskiego pt. „W USA zapadnie decyzja, jakiej rynek nie widział od czasów kryzysu finansowego”, w którym czytamy: „Obecnie sytuacja wygląda nieco inaczej, chociaż głosów o zbliżającej się recesji w Stanach Zjednoczonych nie brakuje. Najdonośniejszym z nich jest wskaźnik nowojorskiego oddziału amerykańskiego banku centralnego – Rezerwy Federalnej – który w oparciu m. in. o rentowność długu USA przewiduje prawdopodobieństwo krachu w ciągu najbliższych 12 miesięcy. Obecnie wskaźnik jest już na poziomie, który historycznie niemal bezbłędnie wskazywał na zbliżające się załamanie”.
Tadeusz Kościński, minister finansów w rządzie Morawieckiego, który przetrwał na tym stanowisku restrukturyzację rządu w październiku 2020 r., ocenia sytuację w sposób
podobny: „Dziś nie wiadomo jeszcze, gdzie my jesteśmy w tym kryzysie, czy to jest początek końca, czy koniec początku, więc musimy być przygotowani na wszystkie ewentualności. (…) Umówmy się, na
dzień dzisiejszy to astrologia jest pewnie bardziej wiarygodna niż przepowiadanie, jakie będzie PKB w tym roku czy w przyszłym roku”.
Wojna o kształt przyszłości, której pierwszy etap ma się zakończyć Wielkim Krachem, toczy się na całym świecie. Biorą w niej udział (po tej i po tamtej stronie) również państwa, które albo są narzędziami masonerii, albo próbują się jej w jakimś stopniu przeciwstawić.
Najważniejszymi uczestnikami tej wojny, w tej perspektywie, są Stany Zjednoczone i Chiny. I to od ich zachowań zależeć będą rozstrzygnięcia kluczowych bitew. (…)"
Notatka z soboty, 17 kwietnia 2021 roku
Dziś kolejny fragment wspomnianej poniżej książki Piotra Zychowicza. Wstrząsające ludobójstwo!
Zachęcam do przeczytania całej książki. Niemal każdy rozdział odkłamuje historię.
Notatka z czwartku, 15 kwietnia 2021 roku
Sposobem na to, by nie dać się zwariować i otumanić przez nicnierobienie jest czytanie. Szare komórki muszą pracować! Bo jak nie pracują, to zanikają! Dobrze więc pamiętać, że: mózgu nie widać, ale jak już go nie ma, to niestety widać!
- No więc dużo czytam, gram w szachy no i się ruszam. Chociaż tak prawdę powiedziawszy, ciągle za mało. Ale to wszystko przez tę cholerną pogodę, przez którą trudno uwierzyć, że się klimat ociepla - taką teorię głoszą ci, u których niemyślenie czuć już na odegłość!
- Właśnie skończyłem kolejną książkę odkłamującego najnowszą historię, Piotra Zychowicza. Nosi ona tytuł: ALIANCI i rzeczywiście - jak wiele innych tekstów tego autora - odkłamuje najnowszą historię. Polecam! A na okrasę przytaczam poniżej jeden z jej rozdziałów.
Notatka z środy, 7 kwietnia 2021 roku
Twierdzenie, którym posłużyłem się w sobotę inspirowany przez książkę „Czas niewolników“, iż współczesny człowiek staje się niewolnikiem systemów bankowych nie jest do końca ścisłe. Systemy bankowe należą bowiem do różnorodnych instytucji finansowych a te z kolei mają swych właścicieli.
Precyzyjniej zatem należałoby powiedzieć, iż jesteśmy niewolnikami instytucji finansowych, w tym również banków.
Ale i to nie oddaje w pełni istoty sprawy. Człowiek wpada w pułapkę nie tylko wtedy, gdy zaciąga kredyt. W końcu kredytu zaciągać nie musi. Nie wolno jednak zapominać, iż
nawet wtedy, kiedy nie zaciąga żadnego kredytu, dużą część owoców jego pracy zgarniają banki i inne instytucje finansowe. Dzieje się tak dlatego, ponieważ nie tylko poszczególni ludzie ale i całe
państwa stały się niewolnikami systemów finansowych.
Stało się to w ten sam sposób - poprzez zaciąganie pożyczek. Instytucje państwowe, rządzący, królowie, prezydenci, parlamenty - wszyscy potrzebują więcej pieniędzy, niż
aktualnie mają. No a żeby je dostać, biorą kredyty.
- U kogo?
- Rzecz jasna w bankach. A ponieważ i one są własnością pewnej grupy ludzi, to bez przesady można stwierdzić, że skoro kredytują państwa, to w istocie, jako wierzyciele w
jakimś sensie są ich właścicielami.
I dotyczy to nie tylko państw małych i biednych. W roku 2018 dla przykładu, dług publiczny Niemiec wynosił 2,09 bilionów euro (64% PKB), Włoch - 2,26 bilionów euro (ponad 130% PKB), Francji - 2,25 bilionów euro (98% PKB), Hiszpanii - 1,14 biliona euro (98% PKB). Polska na ich tle prezentowała się nieco lepiej - 240 miliardów euro długu (50% PKB).
Nie wolno zapominać, że nawet jeśli nie jest się związanym z bankiem poprzez kredyt, nawet jeśli nie ma się konta bankowego (co właściwie obecnie jest niemal niemożliwe), to jednak nawet będąc emerytem (np. w Niemczech) płaci się podatki a zatem przekazuje państwu pieniądze, którymi ono spłaca zaciągnięte w bankach długi. Poza tym od spłacanego kapitału powstają odsetki, które też trzeba spłacać, i które są gigantyczne, tak gigantyczne, że nigdy nie mogą zostać spłacone. Zatem właściwe wszyscy obywatele są dłużnikami tych, do których należą banki!
Uświadamiając to sobie normalny człowiek, któremu wpajano, że świat, w którym żyje jest wolny i każdy ma w nim równe szanse, zaczyna powątpiewać. Woli odrzucać tę wiedzę
i uznawać ją za pewien rodzaj urojenia, pewien fragment jakiejś teorii spiskowej. Prawda jednak jest taka: naszym światem rządzi niewielka grupa ludzi, na którą pracuje cała reszta ludzkiej
populacji.
Notatka z wtorku, 6 kwietnia 2021 roku
Piotr Zychowicz: "Alianci w Normandii zabili więcej francuskich cywilów niż Niemcy." Po nakliknięciu i wysłuchaniu można się dowiedzieć o tym więcej. A najlepiej przeczytać jego nową książkę, o której też tam mowa.
Notatka z soboty, 3 kwietnia 2021 roku
Mamy ostatnio do czynienia z coraz bardziej ogarniającym nas „ubankowieniem“ codziennego życia. Zarówno Zachód i Wschód, Północ i Południe oplecione zostały siecią instytucji finansowych uczestniczących w każdej dziedzinie życia. Trzeba sobie jednak uzmysłowić, iż ich istotą jest zysk a siłą napędową chciwość a nie chęć ułatwienia nam życia.
Ułatwieniem nam życia ma być na przykład obrót bezgotówkowy. Jest on inspirowany przez świat bankowy ale - nie zapominajmy! - również w jego interesie. Jeśli nastąpi,
będzie ostatecznym gwoździem do trumny dotychczasowych mechanizmów wolnej wymiany dóbr.
W transakcje dokonywane dotychczas między dwoma osobami - na przykład sprzedającym i kupującym uwikłane zostaje trzecie ogniwo - pośrednik - bank będący depozytariuszem środków finansowych, za pomocą których dokonuje się ta transakcja. Pieniądze nie przechodzą z ręki do ręki, ale z konta na konto. Skutkuje to nie tylko tym, że banki mają wgląd w nasze życie poprzez możliwość obserwowania naszych operacji finansowych, ale przede wszystkim tym, że stają się właścicielami istotnych informacji o ludziach.
Informacjami tymi można handlować z rządami, z policją, tajnymi służbami, instytucjami finansowymi, ubezpieczeniowymi, handlowymi…
Dokonując choćby najdrobniejszych transakcji finansowych kartą płatniczą (w niektórych miastach Szwecji na przykład za korzystanie z toalety publicznej trzeba płacić kartą!) stale jesteśmy pod kontrolą!
- Stajemy się permanentnie inwigilowani!
- Nie da się zaprzeczyć, że obrót bezgotówkowy to większa wygoda.
- Ale też większe zagrożenie!
Na przykład, gdy w styczniu 2018 roku uruchomiono program „Polska bezgotówkowa”, wspólną inicjatywę Związku Banków Polskich, Ministerstwa Przedsiębiorczości i
Technologii, agentów rozliczeniowych oraz organizacji płatniczych Visa i Mastercard pojawiły się obawy, że w ten sposób banki chcą sięgnąć po ponad 190 miliardów złotych, które Polacy trzymają w
gotówce. Zaczęto też nie bez racji mówić, że jest to prosty krok na drodze do zniewolenia narodu. Odebranie mu kontroli nad przepływami finansowymi i oddanie jej innym instytucjom, na które nie ma on
już najmniejszego wpływu.
Obrót bezgotówkowy cały czas rośnie. Czyni się to za pomocą mało zauważalnych regulacji „antygotówkowych“. Na przykład w 2017 roku w Polsce wprowadzono dla przedsiębiorców nowy limit płatności
gotówką. Został on obniżony z 15 tysięcy euro do tej samej kwoty, lecz liczonej w złotówkach.
Przed kilku laty nawet ekonom Konferencji Episkopatu Polski poinformował, że parafie i inne instytucje kościelne rozważają wprowadzenie terminali płatniczych. Pierwszy w Polsce „ofiaromat“, miał umożliwić w jednym z lubelskich kościołów bezgotówkowe składanie ofiary.
Zastanawiając się nad niebezpieczeństwami bezgotówkowego obrotu (Szwecja chce go całkowicie wprowadzić w 2030 roku) stwierdzam i namawiam
do tego wszystkich, by zezwalać na rozszerzanie obrotu bezgotówkowego. Nie musi ono być czymś nagannym i potępianym. Jego zaletą jest m.in. wygoda i szybkość transakcji. Ale nie wolno nikogo do tego
zmuszać. Należy pozostawić alternatywną możliwość załatwiania transakcji za pomocą gotówki. Natomiast całkowita likwidacja obrotu gotówkowego jest - moim i na szczęście nie tylko moim zdaniem -
absolutnie nie do zaakceptowania z wolnościowego punktu widzenia.
Przede wszystkim gotówka zapewnia anonimowość a obrót bezgotówkowy to ingerencja w prywatność i pełna kontrola państwa (i nie tylko!) nad dochodami i wydatkami wszystkich ludzi.
Nie mając dostępu do gotówki, ludzie utracą władzę nad swoimi pieniędzmi, które w każdej chwili mogą zostać zablokowane. Przedsmak takiej sytuacji można było zaobserwować podczas kryzysu finansowego w Grecji czy na Cyprze, kiedy obywatele stali w długich kolejkach do banków i nie mogli wypłacić własnych pieniędzy.
Jeszcze jednym – bardzo istotnym – niebezpieczeństwem jest to, że może dojść do awarii elektronicznego systemu finansowego lub choćby tylko do poważnego uszkodzenia systemu energetycznego kraju, albo do masowego ataku hakerskiego.
- Jak wtedy ludzie kupią jedzenie?
- Taka sytuacja byłaby niebezpieczna nawet dla samego państwa.
- Nie chcę już myśleć o tym, co mogłoby by się stać w przypadku wybuchu wojny,,,
Notatka z piątku, 2 kwietnia 2021 roku
Dziś Wielki Piątek. Oddaję się rozmyślaniom o sensie życia pobudzony tym ważnym dniem oraz przez książkę Józefa Białka "Czas niewolników. Jak świat stał się własnością kilku korporacji". Jest to opowieść o tym, jak nasz świat w ciągu ostatnich dwóch stuleci został zagarnięty przez niewielką grupę ludzi działających poprzez ukryte w cieniu instytucje.
Jest to książka dla niewolników o ich panach.
Kiedy przeciętny człowiek mający przeciętną pracę pragnie zdobyć własny kąt, aby ustabilizować się i założyć rodzinę, nie ma innego wyjścia, jak tylko wziąć bankowy kredyt hipoteczny na kilkadziesiąt lat. Tak dzieje się w Polsce i w innych krajach Zachodu. W rezultacie współczesne społeczeństwa faktycznie składają się w przeważającej mierze z bankowych niewolników, którzy zmuszeni są pracować i oddawać dużą część swoich zarobków bankom w zamian za dach nad głową, który owe banki im skredytowały. Czym się to różni od sytuacji niewolników żyjących w domu należącym do pana bądź feudalnych chłopów zgromadzonych w czworakach? Tylko zewnętrzną formą, mechanizm bowiem jest ten sam. Nie pracujemy na siebie, ale na kogoś innego.
- Na kogo?
- Odpowiedź na to pytanie można znaleźć w tej książce.