Kartka z soboty, 29 czerwca 2019 roku
Wracam pamięcią do czasów studiów. "Olimpiadę", o której wczoraj wspomniałem wygrał wówczas na studiach stacjonarnych Wojciech Patryas (ja
na studiach zaocznych). Kolegowaliśmy się uczęszczając na seminarium do Profesora Zygmunta Ziembińskiego, wówczas kierownika Zakładu Prawniczych Zastosowań Logiki (Dr Leszek Nowak był tam wtedy
adiunktem) i autora podręcznika "Logika praktyczna", na którym "łamało sobie zęby" wielu studentów prawa... Podręcznik ten miał od 1955 roku aż 26
wydań!
- Ja u Profesora pisałem pracę magisterską i poczytuję to sobie za wielki zaszczyt.
- Dziś studenci uczą się z podręcznika Wojtka, który został profesorem (Katedra Teorii i Filozofii Prawa Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu).
- Jeśli ktoś nie umie sobie wyobrazić, o czym traktuje tzw. logika prawnicza (a spotkałem już takich), to zachęcam do przewertowania choćby fragmentu podręcznika Profesora Patryasa. (Poniżej do
ściągnięcia w formacie pdf.)
Kartka z piątku, 28 czerwca 2019 roku
Ciekawy wywiad z ambasadorem RP w Niemczech Andrzejem Przyłębskim. (Też byłem uczniem Profesora Leszka Nowaka, pod którego opieką udało mi
się kiedyś na prawie w UAM wygrać tzw. olimpiadę z logiki.)
Wywiad wart przeczytania.
Kartka z 24 czerwca 2019 roku
Uważam, że warto się zaznajomić z opinią redaktora Tomasza Wróblewskiego na temat upadku imperiów, bo właśnie z takim upadkiem musimy się w najbliższym czasie liczyć.
Kartka z 23 maja 2019 roku
Wypisuję sobie z książki Rafała Ziemkiewicza „Jakie piękne samobójstwo“ pewien cytat (ale warto przeczytać ją całą!):
„Francuzów, z racji sposobu, w jaki wykręcili się od wojny, która nam przyniosła zagładę, podziwiam. A w każdym razie im zazdroszczę. Zazdroszczę, że w trudnym historycznym momencie trafił im się u władzy Petain, a nie jakiś idiota, który by ogłosił, że priorytetem francuskiej polityki zagranicznej ma być honor. I że dla tego honoru warto zaryzykować nie tylko istnienie państwa francuskiego, ale nawet biologiczną zagładę francuskiego narodu.
Czy Francja w II wojnie światowej honor straciła?
Z naszego punktu widzenia pewnie tak, ale nie sposób zauważyć, by ktokolwiek na świecie tak ją kiedykolwiek traktował.
Czemu tak różne są nasze wizerunki w świecie, i tak bardzo odwrotne od tego, jak naprawdę historia wyglądała?
Bo za cenę dania Hitlerowi ciała zachowała Francja realny potencjał, który sprawił, że w czasie wojny, i w polityce powojennej pozostawała wciąż liczącym się podmiotem. Tego, kto się liczy, nie depcze się i nie poniża, bo jeśli się za to obrazi, oznaczać to będzie realną stratę.
Polacy zaś, postawiwszy wszystko od razu na jedną kartę, wszystko z punktu stracili, na samym początku wojny. Od tego momentu liczyć mogli ze strony świata – i liczyli, i wciąż to robią – co najwyżej na wdzięczność i współczucie. Ani jedno ani drugie nie jest zaś, niestety, w światowej polityce walutą wymienialną. Jako w czasie wojny światowej, tak i dziś.“
Nadszedł już czas, by bez kompleksów obalać mity i bajki, którymi karmiono nas przez dziesiątki lat. Zdecydowana większość narodów, które kolaborowały z III Rzeszą, ma dziś wyśmienitą prasę i wzbudza powszechną sympatię. Polaków tymczasem oskarża się o antysemityzm, zaściankowość i – o dziwo – wysługiwanie się niemieckim okupantom i współudział w Holokauście.
Kartka z 22 maja 2019 roku
Chciałbym tu jeszcze wrócić do poprzedniego mego wpisu, bowiem dylemat moralny związany z podjętą wówczas, przed osiemdziesięciu laty decyzją od lat nie daje mi spokoju.
Jak postąpić, gdy na przykład idąc z rodziną ulicą, mając na rękach małe dziecko a u boku żonę, ktoś dużo silniejszy i uzbrojony w broń palną napada nas z zamiarem zamordowania. Mogę wówczas próbować ratować nas na dwa sposoby: albo od razu walczyć i próbować unieszkodliwić napastnika albo spróbować negocjacji.
Oczywiście pierwszy sposób
jest bardziej honorowy. Drugi niesie ze sobą upokorzenie i konieczność jakichś ustępstw.
W podobnej sytuacji znalazła się Polska jesienią 1939 roku.
Wydaje mi się, że pułkownik dyplomowany artylerii konnej i ostatni minister spraw zagranicznych II Rzeczypospolitej Józef Beck popełnił fatalny, wręcz koszmarny błąd. Zaciążył on na losie Polski i Europy powodując bezmiar ludzkiego cierpienia. Ponure skutki tego błędu odczuwane są w Polsce do dziś.
Błędem było odrzucenie oferty przymierza złożonej przez Niemcy. Sojusz z III Rzeszą, paskudnym totalitarnym reżimem, kosztem ustępstw stanowiących wielką ujmę na prestiżu Polski, uratowałby jednak życie wielu ludzi. Niektórzy twierdzą, iż zawierając pakt z Joachimem von Ribbentropem, Józef Beck powinien był jedną ręką składać podpis a drugą zatykać nos…
Wydaje się, że w osiemdziesiąt lat od feralnego roku 1939 można by na chłodno i bez emocji przeanalizować wydarzenia, które doprowadziły do największej z katastrof, jakie spadły na Polskę i świat. No i zadać pytania, które powinien sobie zadać każdy trzeźwo myślący Polak:
Pakt podpisany na Kremlu nocą z 23 na 24 sierpnia 1939 roku o nieagresji między III Rzeszą a Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich, nazwany od nazwisk jego sygnatariuszy paktem Ribbentrop – Mołotow nie musiał powstać. W świetle ujawnionych przez ostatnich kilkadziesiąt lat materiałów źródłowych Adolf Hitler zdecydował się bowiem na porozumienie z Józefem Stalinem dopiero wtedy, gdy złożoną przezeń ofertę przymierza odrzucił minister Józef Beck.
My Polacy jesteśmy strasznie przywiązani do kwestii prestiżowych. Można by nawet pokusić się o twierdzenie, że jesteśmy przewrażliwieni na tym punkcie. Pojęcie dumy narodowej jest chyba najbardziej rozpowszechnione właśnie w Polsce…
Niestety są jednak sytuacje, gdy należy przełknąć gorzką pigułkę i pójść na kompromis. Idąc na ustępstwa wobec zachodniego sąsiada można było zapobiec realizacji najbardziej niekorzystnego i najbardziej przerażającego scenariusza – porozumienia między Moskwą a Berlinem.
- Niestety czasem trzeba podejmować wątpliwe moralnie decyzje i zawierać taktyczne sojusze z partnerami, którzy wzbudzają niechęć i obrzydzenie. W polityce nazywa się to Realpolitik…
Sobota, 11 maja 2019 roku
W minioną niedzielę, 5 maja mieliśmy bardzo ważną i okrągłą rocznicę. Jak opowiadali naoczni świadkowie, osiemdziesiąt lat temu w piątek 5 maja 1939 roku na ulicach i placach polskich miast ustawiono wyposażone w potężne głośniki wojskowe wozy propagandowe. Młodzież starszych klas gimnazjalnych i licealnych skupiła się w szkołach w pobliżu radioodbiorników. Galeria w Sejmie wypełniona była dyplomatami i dziennikarzami z całego świata. W teatrze dziejów miał się za chwilę rozpocząć ostatni akt pokoju albo pierwszy akt wojny.
Tydzień wcześniej, także w piątek 28 kwietnia, kanclerz Rzeszy Adolf Hitler wypowiedział był Anglii układy morskie a Polsce wzajemną deklarację z 1934 roku o niestosowaniu przemocy. Publicznie po raz pierwszy, na oczach całego świata, postawił Polsce swe żądania rozumiane jako warunki pokoju. Powrót Gdańska do Rzeszy i eksterytorialną autostradę do Prus Wschodnich w zamian za definitywne uznanie zachodnich granic Polski.
Za zgodę na te żądania,
Hitler proponował również nowy pokojowy pakt na 25 lat.
W swym przemówieniu w Reichstagu Hitler nie powiedział jednak czegoś najważniejszego, nie wspomniał, że Polska odmówiła mu kategorycznie swego udziału w przyszłej krucjacie antybolszewickiej. Mimo
wielokrotnych rozmów, nacisków i nalegań.
De facto nie chodziło tu o Gdańsk czy „korytarz”, tu chodziło o nowy, niemiecki podział świata. O to, kto pójdzie z Niemcami na Rosję a kto się sprzeciwi. Minister Józef Beck, posiadający wówczas
dużą swobodę w podejmowaniu decyzji, sprzeciwił się. Bo jak stwierdził kończąc swe przemówienie:
„(…) Pokój jest rzeczą cenną i pożądaną. Nasza generacja, skrwawiona w wojnach, na pewno na pokój zasługuje. Ale pokój, jak prawie wszystkie sprawy tego świata ma swoją cenę, wysoką, ale wymierną. My w Polsce nie znamy pojęcia pokoju za wszelką cenę. Jest jedna tylko rzecz w życiu ludzi, narodów i państw, która jest bezcenną. Tą rzeczą jest honor.”
12 grudnia 1939 roku już w Rumunii w Brasov minister Józef Beck w swej mało znanej notatce zatytułowanej „Co każden porządny Polak myśleć powinien” napisał tak: „Gdybyśmy postąpili tak jak Czesi, tj. oddali Gdańsk i Pomorze bez walki, stalibyśmy się wasalami Niemiec, a nikt by potem w tej sprawie się nie ruszył. Dlatego, mimo takich czy innych krytyk co do poszczególnych spraw czy osób, Polacy mają prawo chodzić z podniesioną głową, w oczekiwaniu, aż inni spłacą dług!”
Tymi innymi byli Rosjanie, którzy doskonale rozumieli, co miał na myśli Beck.
I tak, już 9 maja 1939 roku w Warszawie pojawił się, po wizycie w Turcji i Rumunii, Władimir Potiomkin, sowiecki wiceminister spraw zagranicznych, by w półtoragodzinnej rozmowie z ministrem Beckiem oświadczyć, powołując się na upoważnienia swego rządu, że „gdyby Polska stała się obiektem napaści Zachodu, to może liczyć na całkowitą życzliwość ze strony Związku Radzieckiego. Zrobił mi aluzję – pisze Beck – że trzeba będzie o tym pomówić szerzej.”
Józef Beck w tym
dramatycznym momencie historii opowiedział się w imieniu Polski za Rosją i pokojem w Europie. Warto też chyba przypomnieć, że miesiąc później, po półtorarocznej nieobecności w Warszawie, pojawił się
nowy ambasador sowiecki Nikołaj Szaronow a jego akredytacji Beck nadał wręcz królewską oprawę.
Wspomina tak: „Pan Ambasador udał się na Zamek… samochodem Pana Prezydenta Rzeczypospolitej, poprzedzony przez trębaczy na białych koniach i otoczony eskortą szwadronu szwoleżerów.
W następnych samochodach jechali członkowie ambasady ZSRR… Pan Prezydent oczekiwał w Sali Rycerskiej w towarzystwie Pana Premiera Sławoja Składkowskiego.”
- Wydaje się, że podręcznikowa historia Polski po latach milczenia powinna częściej przypominać światu, że wielkie przemówienie ministra Becka powołującego się na honor mogło ocalić świat od wojny. Tak się nie stało. W historii zdarzył się bowiem układ Ribbentrop-Mołotow i sowiecki „nóż w plecy”… A ten ostatni z honorem mało miał wspólnego.
- I znów przypomina mi się nie dające spokoju zdanie Stanisława Cata-Mackiewicza: „Zadaniem narodu jest szukać sobie dróg życia, a
nie śmierci.”
Kartka z poniedziałku, 29 kwietnia 2019 roku
Wczoraj wieczorem rozsiadłszy się wygodnie w fotelu Filmstudio w Ottobrunn obejrzałem bardzo interesujący, dobrze zrobiony i poruszający film. Dotyczył on szwindlu prawniczego, jakiego dopuszczono się w powojennych Niemczech Zachodnich, dotyczącego procesu denazyfikacji. Po zakończeniu projekcji w sali dobrych parę chwil panowała przejmująca cisza, której wrażenie wzmagała ciemność. Coś podobnego przeżyłem w kinie jedynie po obejrzeniu „Pianisty” Spielberga.
Tym razem był to film niemiecki. Scenariusz napisany w oparciu o powieść Ferdinanda von Schiracha, adwokata
specjalizującego się w prawie karnym i powieściopisarza oraz – od czego nie uwolni się do końca życia - wnuka Baldura von Schiracha, w czasach narodowego socjalizmu szefa Hitlerjugend oraz gauleitera
Wiednia odpowiedzialnego za wysłanie stamtąd do obozów koncentracyjnych 185 tysięcy Żydów. Baldur von Schirach w przemówieniu 15 września 1942 określił deportacje Żydów jako „wkład do kultury
europejskiej”. Później jednak powoli zmieniał zdanie i postulował „umiarkowane traktowanie” Żydów i innych mieszkańców Europy Wschodniej.
Po tym jak jego żona próbowała delikatnie wymóc na Hitlerze łagodniejsze traktowanie deportowanych, przestano zapraszać ją na rauty a on sam popadł w niełaskę führera.
Po wojnie mógł uniknąć kary, bowiem oficjalnie uważano go za zmarłego. Nierozpoznany pracował sobie pod przybranym nazwiskiem (Dr. Richard Falk) w placówce amerykańskiej jako tłumacz. Mógł to z powodzeniem robić i tak to pozostawić ponieważ język angielski był jego pierwszym językiem, który rozumiał. A do wieku pięciu lat nawet nie potrafił mówić po niemiecku. Było tak dlatego, że jego matką była Amerykanka Emma Middleton Lynah Tillou (1872–1944), córka amerykańskiego adwokata, nota bene potomka jednego z dwóch ojców założycieli Stanów Zjednoczonych (sygnatariuszy Deklaracji Niepodległości Stanów Zjednoczonych) – Arthura Middletona (tym drugim był Thomas Heyward Jr.).
5 czerwca 1945 r. Baldur von Schirach niespodziewanie ujawnił swoją prawdziwą tożsamość i oddał się w ręce aliantom zachodnim, podając jako powód chęć „odpowiadania przed sądem międzynarodowym” i osądzenia swojej winy. Chodziło o oskarżenie organizacji Hitlerjugend a on uznał, że ponosi odpowiedzialność za jej działalność (choć organizacją tą kierował wówczas Artur Axmann).
Przed Trybunałem w Norymberdze skazano go za „zbrodnie przeciw pokojowi” oraz „zbrodnie przeciw ludzkości” na 20 lat więzienia. Karę odbył w więzieniu w Spandau. Na wolność wyszedł w 1966 roku.
Ale to wszystko tak na marginesie. Po wyjściu z kina skonstatowałem, iż tak na dobrą sprawę powieść, to powieść, film to film ale przecież znajduję się właśnie o kilkaset metrów od miejsca, gdzie po wojnie żył i prowadził sklep prawdziwy, rzeczywisty sprawca podobnego czynu, o którym traktuje film. Chodzi o przedsiębiorcę a w czasie wojny porucznika Josefa Eduarda Scheungrabera, którego Sąd krajowy w Monachium skazał 11 sierpnia 2009 roku na dożywotnie pozbawienie wolności za to, że podczas II wojny światowej brał udział w masakrze w Toskanii, w której zginęło łącznie czternastu cywilów.
W powieści i filmie (pod tym samym tytułem: „Der Fall Collini“) chodzi jednak o coś więcej – chodzi o coś, co określa się tu w Niemczech jako „Dreher-Gesetz”, czyli dobrze zakamuflowaną amnestię w procesie denazyfikacji, którą przeszmuglowano w Bundestagu w 1968 roku.
- Nie będę tu rozwijał tematu, bo nie chcę popsuć Czytelnikowi przeżyć związanych z ewentualnym oglądaniem filmu lub czytaniem książki. Do czego zresztą gorąco zachęcam.
- Cóż jeszcze by tu można dodać?
- Nasuwa mi się akurat to, co kazał sobie na nagrobku napisać Baldur von Schirach: „Ich war einer von euch.“ ("Byłem jednym z was."). To powinno dawać do myślenia.
Kartka z wtorku, 16 kwietnia 2019 roku
Pożar katedry Notre Dame to wyjątkowo ponury symbol wizerunku obecnej Francji i cywilizacji europejskiej. Dlatego trudno uwierzyć w tłumaczenia, że za wszystko odpowiada wyłącznie "przypadek".
W ostatniej "Gazecie Polskiej" Robert Tekieli pisze, że we Francji w marcu bieżącego roku splądrowano klasztor Saint-Jean des Balmes w Veyreau, młodzież oddawała mocz do kropielnicy kościoła w Villeneuve-de-Berg, rozrzucono i podeptano hostie za ołtarzem bazyliki Saint--Eutrope à Saintes w departamencie Charente-Maritime.
Według francuskiego dziennika „Le Figaro”, który powołuje się na dane Obserwatorium Chrystianofobii, w 2018 r. odnotowano 1063 akty profanacji kościołów. W sumie liczba tych aktów wzrosła w ciągu ostatnich ośmiu lat o ponad 100%.
Zarządzający Obserwatorium, Daniel Hamiche poinformował też, iż dziennie do jego organizacji wpływa około dwóch takich zgłoszeń. W samym lutym 2019 r. zgłoszono 49 przypadków wandalizmu.
Między innymi: 5 marca br. splądrowano kościół katolicki w Reichstett, 7 marca uszkodzono organy w katedrze w Saint-Denis pod Paryżem, 11 marca zniszczono ołtarz w kościele Saint-Louis w Strasburgu a 17 marca wybuchł pożar w kościele Saint-Sulpice w Paryżu. W styczniu br. całkowicie spłonął kościół Saint-Jacques w Grenoble...
Mimo tych wszystkich aktów agresji we Francji brak jakiejkolwiek debaty o antychrystianizmie.
- Dlaczego?
- Bo wówczas konieczna stałaby się analiza przyczyn oraz identyfikacja sprawców.
- Kto odpowiada we Francji za wymazywanie symboli wiary z przestrzeni publicznej, polityczną marginalizację wierzących i systematyczne wyśmiewanie ich przekonań?
- Kto odpowiada za to, że od roku 2000 we Francji kościoły były wyburzane (wiadomo o ponad 30 tego typu przypadkach)?
(W tym samym okresie powstało przeszło tysiąc nowych meczetów. Ale to zapewne naturalna konsekwencja zmian demograficzno-społecznych jakie dzieją się obecnie we Francji...)
Jednym z efektów takich poczynań jest tylko 5 % praktykujących we Francji katolików. Innym profanacje świątyń.
- Co spadnie na nas jeszcze?
- Nie zapominajmy jednak, że choć chrześcijanie są dziś we Francji w mniejszości, to wartości, które reprezentują wciąż stanowią fundamenty życia społeczeństwa.