Na zakończenie roku
Rok 2021 dobiega końca. Spoglądamy wstecz. Co on nam przyniósł?
Byliśmy w drodze. Razem z ludźmi, którzy są nam bliscy, którzy są z nami w różny sposób związani. Troszczyliśmy się o nich na miarę swoich możliwości. Niektórzy chorowali, może nawet bardzo ciężko, inni odeszli do wieczności.
Troszczyliśmy się o nasz świat. Niektórzy pracowali na tym polu aż po kres ich sił.
Troszczyliśmy się o Kościół, o jego ewangelizacyjny dynamizm, o jego dobre imię.
W życiu zawodowym, w kręgach społecznościowych, w grupach towarzyskich tyle się działo. Z niektórymi osobami dochodziło do konfliktów, kłótni, sporów. Odnowiliśmy niektóre przyjaźnie, albo znaleźliśmy nowych przyjaciół, nowych towarzyszy drogi.
Ten mijający rok z jego troskami i lękami, z jego łzami wkładamy w Boże dłonie. Oddajemy Bogu ten rok z wdzięcznością!
Było w nim wiele niespodzianek. Tam, gdzie wcale nie oczekiwaliśmy, odczuliśmy powiew czułości Boga. Gdzie straciliśmy nadzieję, doznaliśmy szczęścia, dzięki któremu szybciej biło nasze serce. A może z powodu trosk i nieszczęść zamilkł nasz śpiew, ale przecież nie straciliśmy głosu i śpiewaliśmy „przez łzy” w naszym sercu.
Spoglądamy do tyłu i patrzymy w przyszłość.
Radości i ciężary nowego roku są przed nami zakryte. Ale oczywista i pewna jest zawsze obecność Boga w miłości Jezusa Chrystusa. Ta miłość objawiona już w akcie stworzenia ukazała świat w pełni piękna i światła. Na początku naszego życia złożyła jasne światło w nasze serca. Ona także w nowym roku ogarnie swoim światłem i ciepłem ciężary i trudy naszej codzienności i nas pocieszy. Prześwietli radości wszystkiego, co Nowe i poruszy nasze serca. Nie wiemy, co przyjdzie. Ale jedno jest pewne: we wszystkim będzie nam towarzyszyła miłość Boga w Jezusie Chrystusie. Należy ją przyjąć, jej strzec, nią żyć i przekazywać dalej. Bóg chce, byśmy żyli z jej pełni. Od pierwszego dnia do ostatniego.
Panie Jezu Chryste, nasz Boże i Bracie! W Twoje ręce składamy ten kończący się rok. Stwórz z naszych nieudolnych ułomków Całość. Dobrem przezwycięż zło, które uczyniliśmy. Daj nam mądrość i moc także w nowym roku szukać dobra, przezwyciężać zło i Tobie ufać w każdym dniu. Napełnij nas Twoim pokojem, a przez nas udziel go innym. Ty jesteś naszym życiem i sensem, dzisiaj i w każdym dniu, który przyjdzie. Amen.
Wszystkim Przyjaciołom dobrego, szczęśliwego i błogosławionego Nowego Roku 2022 – w miłości i w pokoju!
Ks. Jerzy Grześkowiak
Bóg człowiekiem – jak trudno to pojąć!
Miasta o tym nie poinformowano –
Droga nie była oznakowana –
Stajenki nie wyremontowano –
Nie włączono świątecznego oświetlenia –
Nie było jupiterów i bengalskich ogni –
Nie zjawiła się miejscowa elita –-
i oto Ty, Wieki Boże, pośród nocnej ciszy
przychodzisz na świat, niepozorny, bezbronny, ubogi
– jako niemowlę, jako człowiek!
Tak przychodzisz również dzisiaj do nas – do mnie,
w moich ciemnościach,
w mojej nocy,
w nocy samotności, opuszczenia, choroby, cierpienia,
trosk przeróżnych, rezygnacji, beznadziejności.
To wszystko jest nie do pojęcia!
Kompozytor Anton Bruckner spędził kilka godzin w ciszy przed żłóbkiem, medytując i modląc się, by na koniec powiedzieć: „Ciągle jeszcze nie mogę pojąć, że Bóg stał się człowiekiem!”
Choćbyśmy, nie wiem, ile już razy w życiu, śpiewali ulubioną kolędę: „Bóg się rodzi, moc truchleje, Pan niebiosów obnażony. Ogień krzepnie, moc truchleje, ma granice Nieskończony”, to przecież świętowanie Bożego Narodzenia przeżywamy zawsze tak intensywnie, jakby to było po raz pierwszy. Bo tu idzie o niepojętą tajemnicę: – odwieczny i wszechpotężny, zawsze i wszędzie obecny, jest Tym, który aktualnie do nas przychodzi – w postaci dziecka. „Ciągle nie mogę pojąć, że Bóg stał się człowiekiem”. Tak trudno o tym mówić ludzkiemu językowi. „Słowa pękają w szwach. Ludzka gramatyka zawodzi” (ks. J. Tischner).
Jak różne są reakcje na tę tajemnicę! Milkniemy, zdumieni i wdzięczni bez miary, wielbimy Boga, zginamy kolana – albo… przechodzimy wobec niej obojętnie kręcąc sceptycznie i niedowierzająco głową. Wcielenie Boga pozostanie na zawsze tajemnicą. Bóg ze swoim planem tak zaskakuje człowieka, że ten czuje się jakby dostał obuchem w głowę. To, że On chciał być jednym z nas – przekracza wszelkie ludzkie wyobrażenia.
Gdyby Bóg był tylko Bogiem, to łatwiej przychodziłoby nam adorowanie Go. Bo istniałaby jasna linia graniczna: tam Bóg - tu człowiek. Ale Bóg jako człowiek - to nie na nasz rozum. A trudności jeszcze bardziej potęgują się, gdy Bóg wybiera dla siebie takie miejsca jak bydlęcy żłób i krzyż. Zapewne wiedział o trudnościach, jakie będziemy mieć, gdy staniemy przed tym misterium, a mimo to wybrał taką drogę.
Nieraz ateiści dowodzą, że Bóg jest projekcją człowieka. A przecież człowiek by takiego Boga i takiego sposobu Jego postępowania nigdy nie wymyślił. Nie takiego, który staje się człowiekiem, bo przyzywa Go ludzka nędza, który od początku dzieli ludzki los i to w jego najtrudniejszej wersji. Franciszek Kucharczak zdumiony pisze:
„Żłób zamiast kołyski to pierwsza z mesjańskich niespodzianek, jakie miały zadziwić świat. To nie był przypadek. Pewnego dnia w nędznej grocie na sianie naprawdę został złożony „Przedziwny Doradca, Bóg Mocny, Odwieczny Ojciec, Książe Pokoju”. Izajasz się nie pomylił: rzeczywiście „Dziecię nam się narodziło”, naprawdę „Syn został nam dany”. Nam! To dla nas On przyszedł, dla nas stał się darem i ofiarą. Jezus już od betlejemskiej groty dał nam dowód, jakim jest Bogiem: dostępnym dla każdego. Bo o ile mało kto mógł kiedykolwiek wejść na salony możnych, o tyle każdy może wejść do stajni. Każdy – o ile ma dość pokory.” (Jezus przychodzi do stajni, „Gość Niedzielny 96 (2019) nr 51-52, s. 18)
Wcielenie Boga to nie tylko poruszające i wzruszające wydarzenie sprzed dwu tysięcy lat, lecz również trwały Dar dla całej ludzkości, także dla nas – dzisiaj i tutaj, gdzie jestem, gdzie żyję, pracuję i kocham. Zstąpienie Boga w nasz świat wiąże się z wywyższeniem człowieka, z propozycją wzniesienia się na wyższy poziom istnienia. To szansa zaofiarowana każdemu człowiekowi. Czy jestem gotowy do godnej odpowiedzi na tę bezgraniczną Bożą Miłość? I czy nasz współczesny świat chce obecności Boga w nim? Czym żyje świat, do którego – jak co roku - w te święta chce w mistyczny sposób przyjść Bóg w postaci dziecka?
Totalna migracja, miliony ludzi szukających na innych kontynentach godnych warunków życia, setki tysięcy uciekających przed okrucieństwem wojny, strach przed terrorem islamskich fanatyków, prześladowanie i mordowanie chrześcijan, naturalne katastrofy, zniszczone środowisko naturalne, bezrobocie, niesprawiedliwa płaca, głód, samotność, wykorzystanie seksualne dzieci lub młodzieży, zawiedziona miłość, rozbite rodziny i nieszczęśliwe dzieci, zabijanie dzieci nienarodzonych, choroby cywilizacyjne rak i aids. Tę litanię można by długo kontynuować… kończąc pandemią koronowirusa, który wstrząsnął światem jak kiedyś wybuch pierwszej bomby atomowej i uczynił go mega-szpitalem i mega-więzieniem, dowodząc, jak słabi jesteśmy i jak niewiele mamy w rękach.
A dla Boga też coraz mniej miejsca w naszym świecie.
Stadiony sportowe, knajpy, bistra, kina, lokale rozrywkowe, dyskoteki są przepełnione, a kościoły coraz bardziej puste. Z tej racji wiele z nich burzy się lub wyprzedaje i przeznacza na inne cele. W ciągu ostatnich 10 lat (2008-2018) o 250% wzrosły ataki na chrześcijańskie miejsca kultu. We Francji podpalane są katedry, demolowane świątynie, profanowane krzyże i pomniki religijne (1052 przypadki, czyli średnio trzy razy dziennie). W 2019 roku w krajach Europy Zachodniej sprofanowano lub zdewastowano aż trzy tysiące chrześcijańskich kościołów, szkół oraz cmentarzy. Dokonują tego anarchiści, grupy feministek, islamiści i antifa – głosząc przy tym triumfalnie: „Jedyny kościół, który świeci światu, to ten, który płonie!”.
W naszej Ojczyźnie wiele zła czynią radykalni agitatorzy ideologii gender i aktywiści ruchów LGBT, którzy dążąc do konfrontacji z Kościołem katolickim i katolicyzmem ustawiają siebie w roli ofiar walczących z opresyjnym systemem, którego wcieleniem jest według nich Kościół. Coraz częstsze i coraz bardziej agresywne są ataki tych środowisk na ważne dla wierzących symbole, na ludzi Kościoła i na sam Kościół. Musi boleć profanowanie symboli religijnych, bezczeszczenie świętych wizerunków, krzyża, obrazów Maryi - Matki Bożej, parodiowanie Mszy świętej. Metody jakimi homolobby się posługuje to fake newsy, uliczne prowokacje, manipulacje, agresja słowna oraz fizyczna. A potem robienie z siebie ofiary i wypłakiwanie się w mediach na swoją ciężką dolę w kraju ogarniętym rzekomo przez homofobię. A wszystko przy wtórze tzw. elit, które gotowe są pochylić się nad każdą nawet najgłupszą akcją poparcia dla żądań mniejszości niebezpiecznych dla trwałości małżeństw, dla rodzin, dzieci i przyszłości kraju.
Inne objawy dekadencji naszej cywilizacji to egoizm, przerost bogactwa, wybujały luksus życia – wszystko to ważniejsze od miłości bliźniego. Złoty cielec jest popularniejszy niż dziesięć Bożych przykazań. Siłą napędową historii już nie jest - jak dawniej - religia i wiara, lecz nauka, postęp, ekonomia, handel, konsumpcja. Nieumiarkowane dogadzanie zmysłom ma priorytet przed poszukiwaniem sensu. Dokąd to wszystko prowadzi?
Gdy na Forum 2000 roku w Pradze czołowe osobistości ze świata dyskutowały o przyszłości, czeski prezydent Vaclaw Havel powiedział: „Współodpowiedzialne za obecny kryzys są wzmagająca się bezbożność i ateizm”. Fiodor Dostojewski na długo przedtem doświadczył na przykładzie własnego kraju i na sobie samym: „Naród bez więzi z Bogiem zginie. Gdyby Bóg nie istniał, byłoby wszystko dozwolone”. Gorzko płacimy dziś za fenomeny, na które zwracał uwagę już w XVII wieku Blaise Pascal: „Opuścić centrum to znaczy utracić człowieczeństwo. Człowieczeństwo bez boskości prowadzi do bestialstwa”.
Odrzucenie Boga powadzi do pustki. Opuszczone ołtarze zajmują demony. Tego doświadczyła w sposób nader bolesny i tragiczny moja generacja w czasach dwóch dyktatur – niemieckiego nazizmu i sowieckiego komunizmu. Kto przestaje czcić Boga i służyć Bogu, stawia siebie w Jego miejsce, zaczyna grać rolę Boga, buduje samemu sobie ołtarze. To bardzo zła gra!
Ale koniec z pesymistycznymi myślami, z negatywnymi emocjami i wizjami. Jest Boże Narodzenie – czas, by świętować, cieszyć się, oddać radości a nie ulegać frustracji. Boże Narodzenie chce przepędzić z naszych serc troski i lęki. Dobra Nowina o wcieleniu Boga w nasz świat nie przymyka oczu na współczesne problemy, nie chce być tanią pociechą na potem. Przeciwnie, Nowonarodzony chce spojrzeć w oczy ludzkim biedom i lękom. Wcielenie Boga pozwala nam zatem widzieć ten świat w innym świetle, w blasku świętej nocy, gdy „Odwieczne Słowo stało się ciałem”. „Nie bójcie się” - to najważniejsze słowa Ewangelii. Anioł Boży kieruje je także do pasterzy na betlejemskich polach - do „prostych i maluczkich wtedy” i również dzisiaj do nas: „Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem całego narodu: dziś w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz” (Łk 2,10-11).
Radość wielka, przeogromna! Jej fundament streszcza się w czterech słowach: Bóg staje się człowiekiem!
A zatem: Ciesz się i raduj! Wyjdź z ciemności. Odkupiciel jest teraz tym, kim ty jesteś – człowiekiem. On nikogo nie potępia i nie odtrąca. Jemu oddaj całego siebie, twoją dobroć i twoje słabości, winy i zasługi. Nie zachowuj niczego dla siebie. On to wszystko chce przemienić, uczynić nowym, zrobić z tego budulec dla Królestwa Bożego. Uwielbiaj Pana i dziękuj Mu. Nie mów, żeś niegodny, nieświęty, mało pobożny, nieczysty. Jeżeli zegniesz kolano, on skruszy i uleczy twoje serce.
Dziś świat zyskuje nowe oblicze - Jego twarz, oblicze Jezusa Chrystusa. Nieszczęścia, głód, wojny i terror, wina i lęk nie znikną od razu. Ale jeżeli spojrzymy na to wszystko w świetle tajemnicy Bożego Narodzenia i dokładnie się przypatrzymy, dostrzeżemy na dnie wszystkiego Jego twarz, Oblicze Jezusa, patrzącego na nas oczami dziecka z Betlejem.
Ks. Jerzy Grześkowiak
Boże Narodzenie
Chrystus rodzi się stale i wszędzie,
jak tamtej nocy zstępuje z nieba,
tylko przyjmować GO sercem gorącym
ciągle od nowa uczyć się nam trzeba!
Redakcja Polonika Monachijskiego życzy Drogim Czytelnikom i Przyjaciołom radosnych, błogosławionych i pełnych nadziei na pokonanie gnębiącego ludzkość wirusa i na zwycięstwo Dobra w Unii Europejskiej, Świąt Narodzenia Syna Bożego.
Niech Boże Narodzenie dokona się w nas i trwa nieprzerwanie w Nowym Roku 2022!
Jako przygotowanie na duchowe przeżywanie tych Świąt proponuję pomedytować nad pięknym tekstem teologa i filozofa Karla Rahnera i trzema wierszami naszych polskich poetów.
Ks. Jerzy Grześkowiak
Karl Rahner: Bóg jest blisko
Nadchodzi święta noc Bożego Narodzenia. Przyszłość wiekuista zstępuje w nasz czas. Jej blask jeszcze nas nie oślepia, sądzimy więc, że noc trwa nadal. Jest to już jednak w każdym razie błogosławiona noc, cudowna noc, znajoma i bliska, niosąca ocalenie, przepojona ciepłem i światłem wiecznego dnia, który niesie w swym łonie.
Cicha noc. Święta noc. Dla nas będzie nią tylko wtedy, kiedy pozwolimy jej świętej ciszy ogarnąć naszego wewnętrznego człowieka, kiedy i nasze serce będzie czuwać trwając w samotności. Nie jest to wcale trudne. Bo ta samotność nie ciąży, a ta cisza nie przytłacza. Ich brzemię jest tylko tym ciężarem, który właściwy jest wszystkim rzeczom wzniosłym, prostym a wielkim. J e s t e ś m y przecież samotni. W sercu każdego człowieka jest obszar, w którym jest bez reszty sam, do którego nie dotrze nikt oprócz Boga. Jest w naszym sercu cicha, nie zajęta niczym izdebka. Musimy tylko zapytać, czy nie stronimy od niej z własnej winy, w nierozumnym lęku, dlatego że nikt i nic z rzeczy ziemskich nie może wejść z nami poza jej próg.
Wejdźmy więc teraz w ciszy do tej izdebki. Zamknijmy za sobą drzwi. Wsłuchajmy się w niewysłowioną melodię rozbrzmiewającą pośród milczenia tej Świętej Nocy: cicha, samotna dusza śpiewa Bogu swojego serca pieśń najcichszą a najserdeczniejszą. I może ufać, że Bóg ją słyszy. Bo ta pieśń nie musi już szukać Boga gdzieś za ostatnią z gwiazd, w światłości niedostępnej, w której On mieszka, zawsze daleki i dlatego przez nikogo nie widziany.
Oto jest Boże Narodzenie, oto Słowo stało się ciałem – i dlatego Bóg jest blisko. Najcichsze słowo wypowiedziane w ukrytej izdebce serca, słowo naszej miłości trafia do Niego i zostaje przyjęte w Jego sercu. Każdy, kto odnalazłszy samego siebie, trwa w skupionej ciszy, chociaż dokoła jest noc, usłyszy w głębi swojego serca odpowiedź Bożej miłości. Trzeba się tylko uciszyć, wyzbyć lęku, milczeć – gdyż inaczej nie dosłyszymy nic. To, co ostatnie, wypowiedziane zostaje tylko w milczeniu nocy, od czasu, kiedy przez pełne łaski przyjście Słowa ziściła się w naszej nocy życia noc Bożego Narodzenia, święta noc, cicha noc.
Psalm wigilijny
Gdzie jest
Betlejem pierwszych naszych gwiazd
Betlejem snu wśród gołębi śniegu
opadających na trawy zapachu pełne?
Gdzie miękkość dłoni pełnych troski
mleko ufności w aniołów czuwanie
ponad dachami północnych miast?
Gdzie królów szkarłat i pastusze dary
drogi przewodnie i świetliste miecze
torujące marsz w podniebną Jeruzalem
która wciąż daleko?
O Narodzony przed wiekami – powiedz
w tę noc gdy głos Twój chwytają nawet uszy zwierząt
czy nasi bliscy w proch zamienieni
przemówią kiedyś jeszcze
do nas?
Który się rodzisz co roku między nami
i z nami wespół błądzisz wśród ciemności
czemu pozwalasz odchodzić nam w noc
gdzie wygasają nadziei gwiazdy?
Zawołaj – zapłacz choćby głosem dziecka
abyśmy znów odnaleźć mogli
naszą zgubioną ufność
betlejemską.
Zbigniew Dolecki
(Inskrypcje, Warszawa 1965, s. 25)
Wigilia
Będę sam przy wigilii:
położę na stole trochę siana,
gwiazdę zawieszę w moim
chorym sercu, przyjrzę się
wreszcie samemu sobie,
odkryję nowe tajemnice;
będzie się uśmiechać we mnie
Dziecko, tamto, z ciemnej
nocy, z pasterzami, którzy,
jak głupi, padli na kolana;
nareszcie stanie się wiadome,
że potrzebuję ich krzyków,
ich uniżenia, nieukrywanego.
ks. Jan Sochoń
(„Rzeczpospolita”, 24-26.12.2010, s. P28
Jest w moim kraju zwyczaj…
Jest w moim kraju zwyczaj, że w dzień wigilijny,
Przy wejściu pierwszej gwiazdy wieczornej na niebie,
Ludzie gniazda spólnego łamią chleb biblijny,
Najtkliwsze przekazując uczucia w tym chlebie.
Kiedy ojciec z talerza podnosi chleb biały,
Zbierając w krąg domowych, na ten rozkaz niemy,
Wszyscy się podnosimy, i duży i mały,
Wszyscy się obręczamy i wszyscy płaczemy.
Bo w tej patriarchalnej, uroczystej chwili
Przeróżne wsteczne rzeczy wspominamy sobie,
Myślimy o tych, którzy niegdyś z nami byli,
A dzisiaj, jak dzieciństwo nasze, leżą w grobie.
Wacław Rolicz-Lieder
(Boże Narodzenie. Antologia poezji polskiej, Warszawa 1961, s. 291)
Homilia abp Marka Jędraszewskiego w 40. rocznicę wprowadzenia stanu wojennego 13 grudnia 2021
„Jakim prawem to czynisz? I kto Ci dał tę władzę?” (Mt 21, 23b).
Gdy nadszedł czas, aby dokonało się dzieło zbawienia, Chrystus uroczyście wjechał do Jerozolimy. Udał się do Świątyni, by nauczać, ale gdy ujrzał panujący tam zgiełk, zapłonął gniewem, wyrzucił ze świątyni Pańskiej wszystkich sprzedających i kupujących oraz powywracał stoły bankierów (por. Mt 21, 12). Równocześnie, nawiązując do proroków Izajasz i Jeremiasza, zdecydowanie i jednoznacznie upomniał się o sakralny wymiar tego miejsca, mówiąc: „Mój dom ma być domem modlitwy, a wy czynicie z niego jaskinię zbójców” (Mt 21, 13).
Wtedy właśnie arcykapłani i starsi ludu postawili Jezusowi pytanie: „Jakim prawem to czynisz? I kto Ci dał tę władzę?” (Mt 21, 23b). Pytanie aroganckie i cyniczne. To oni bowiem, na mocy pełnionych przez siebie wysokich urzędów oraz z racji swego wykształcenia powinni byli być pierwszymi w trosce o szacunek wobec miejsca, gdzie wierni synowie Izraela od stuleci oddawali cześć Jedynemu Bogu, błagali o Jego opiekę i błogosławieństwo, i głosili Jego chwałę. Czyniąc ze Świątyni targowisko, arcykapłani łamali zatem najświętsze Boże prawa, a równocześnie przewrotnie pytali Jezusa, kto dał Mu władzę, by sprzeciwiać się profanacji miejsca uświęconego Bożą obecnością.
Od dłuższego czasu już samo istnienie Jezusa głoszącego naukę o Bożym Królestwie wywoływało u arcykapłanów, uczonych w Piśmie i faryzeuszów głęboki sprzeciw. Teraz stało się dla nich tak dalece nie do zniesienia, że podjęli decyzję o konieczności usunięcia Go spośród żyjących. Ostatecznie przesądził głos arcykapłana Kajfasza: „Wy nic nie rozumiecie i nie bierzecie tego pod uwagę, że lepiej jest dla was, gdy jeden człowiek umrze za lud, niż miałby zginąć cały naród” (J 11, 49b-50). Jednakże nie o naród im chodziło, ani o to, że mogliby przyjść Rzymianie i zniszczyć Świątynię (por. J 11, 48), ale o wpływy i uprzywilejowane miejsca pośród ludu, które mogliby utracić, gdyby wszyscy uwierzyli w mesjańskie posłannictwo Chrystusa. Opis narady arcykapłanów św. Jan Apostoł zamknął jednym krótkim zdaniem: „Tego więc dnia postanowili Go zabić” (J 11, 53).
Drodzy Siostry i Bracia!
Zawarty w czytanym dzisiaj fragmencie Ewangelii niezwykle dramatyczny epizod dziejów zbawienia rzuca nam szczególne światło na wydarzenia dotyczące najnowszych dziejów naszej Ojczyzny. Zdając sobie sprawę z zasadniczej różnicy zachodzącej między tymi dwoma porządkami – między dziejami zbawienia i najnowszymi dziejami Polski – ośmielmy się jednak zbliżyć je do siebie i spróbować odczytać wydarzenia naszej polskiej historii w świetle historii samego Chrystusa. Nieustannie zresztą zachęca nas do tego św. Jan Paweł Wielki, który 2 czerwca 1979 roku na Placu Zwycięstwa w Warszawie mówił: „Nie sposób zrozumieć dziejów narodu polskiego – tej wielkiej tysiącletniej wspólnoty, która tak głęboko stanowi o mnie, o każdym z nas – bez Chrystusa. Jeślibyśmy odrzucili ten klucz dla zrozumienia naszego narodu, narazilibyśmy się na zasadnicze nieporozumienie. Nie rozumielibyśmy samych siebie. Nie sposób zrozumieć tego narodu, który miał przeszłość tak wspaniałą, ale zarazem tak straszliwie trudną – bez Chrystusa”.
Warszawska homilia i cała dalsza I Pielgrzymka Ojca Świętego sprawiły, że Duch Święty zstąpił wtedy, w czerwcu 1979 roku, na naszą polską ziemię i zaczął – najpierw niedostrzegalnie, od wewnątrz, a z czasem w sposób coraz bardziej widoczny – odnawiać jej oblicze. Najbardziej wyrazistego kształtu odnowa ta nabrała podczas gorącego lata 1980 roku, kiedy na skutek protestów robotniczych, które objęły cały nasz kraj, powstał Niezależny Samorządny Związek Zawodowy „Solidarność”. Jednak od samej niemal chwili podpisania porozumień szczecińskich, gdańskich i jastrzębskich, komuniści mniej lub bardziej otwarcie stawiali ludziom „Solidarności” pytania: „Jakim prawem to czynicie? I kto wam dał tę władzę?”. Szczególnie ostro pojawiły się one już jesienią 1980 roku podczas usiłowań zablokowania sądowej rejestracji „Solidarności”.
Dla komunistów wprost nie do pojęcia było powstanie wielomilionowej organizacji, która miałaby być całkowicie niezależna od partii i samodzielnie się rządzić jedynie na podstawie demokratycznie przyjętych przez siebie statutów. Coś takiego nie tylko nie mieściło się w wyznawanych przez nich leninowsko-stalinowskich dogmatach, ale przede wszystkim zagrażało ich materialnym przywilejom. Podważało wręcz fundamentalną dla komunistycznego systemu zasadę podziału społeczeństwa na równych i równiejszych.
Na pytania-zarzuty: „Jakim prawem to czynicie? I kto wam dał tę władzę?”, NSZZ „Solidarność” udzielił jasnej odpowiedzi w dniu 7 października 1981 roku podczas I Zjazdu swych Delegatów w Hali „Oliwii” w Gdańsku w postaci Uchwały Programowej. Ta odpowiedź brzmiała: „my”. „My” – czyli nie komunistyczna partia, ale polskie społeczeństwo, cynicznie, a jednocześnie okrutnie poniewierane przez tę partię od ponad trzydziestu lat. Społeczeństwo, które teraz podniosło głowę, będąc przekonane nie tylko o swej moralnej wyższości, ale także swej sile, wynikającej z tego, że NSZZ „Solidarność” liczył wtedy ok. 10 milionów członków.
„My Polacy”, dla których życie w wolności, sprawiedliwości i prawdzie jest po prostu niezbędnym warunkiem zachowania osobistej godności oraz nadziei na lepszą przyszłość Ojczyzny. W punkcie I Uchwały, noszącym tytuł: „Kim jesteśmy i dokąd dążymy”, z prawdziwą dumą prawdziwie wolnego związku zawodowego, skupiającego prawdziwie wolnych przedstawicieli wszystkich środowisk „świata pracy: robotników i rolników, inteligencję i rzemieślników”, oświadczano: „Związek nasz wyrósł z buntu społeczeństwa polskiego doświadczonego w ciągu przeszło trzech dziesięcioleci łamaniem praw ludzkich i obywatelskich; z buntu przeciwko dyskryminacji światopoglądowej i wyzyskowi ekonomicznemu. Był protestem przeciwko istniejącemu systemowi sprawowania władzy. (…) Historia nauczyła nas, że nie ma chleba bez wolności. Chodziło nam również o sprawiedliwość, o demokrację, o prawdę, o praworządność, o ludzką godność, o swobodę przekonań, o naprawę Rzeczypospolitej, nie zaś tylko o chleb, masło i kiełbasę. Wszystkie wartości elementarne nazbyt były sponiewierane, by można było uwierzyć, że bez ich odrodzenia cokolwiek zmieni się na lepsze. Protest ekonomiczny musiał być zarazem protestem moralnym. (…) Złączył nas protest przeciwko traktowaniu obywatela przez państwo jako swojej własności. (…) Złączyło nas odrzucenie kłamstwa w życiu publicznym, niezgoda na marnotrawienie rezultatów ciężkiej, cierpliwej pracy narodu”.
W tym samym punkcie I Uchwały Programowej znalazło się również sformułowanie, które musiało zabrzmieć jako prawdziwe wyzwanie dla komunistycznej władzy: „Jesteśmy jednak siłą zdolną nie tylko do protestu, lecz siłą, która pragnie budować sprawiedliwą dla wszystkich Polskę, siłą, która odwołuje się do wspólnych wartości ludzkich. U podstaw działania musi stać poszanowanie człowieka”.
Od dnia 7 października 1981 roku – dnia ogłoszenia Uchwały Programowej – minęły nieco ponad dwa miesiące, dokładnie 67 dni, dni nabrzmiałych komunistycznymi prowokacjami, strajkami solidarnościowymi w obronie pokrzywdzonych, coraz bardziej pustymi półkami w sklepach i związanymi z tym wielogodzinnymi kolejkami przed nimi. W nocy z 12 na 13 grudnia niespodziewanie w całym kraju zostały zerwane wszystkie połączenia telefoniczne, głucho milczały radio i telewizja.
Na ulice miast wyjechały czołgi. Tej bardzo mroźnej grudniowej nocy mało kto wiedział, że trwało już prawdziwe polowanie na ludzi „Solidarności”, że oddziały ZOMO wyrywały z mieszkań mężów i ojców, niekiedy także żony i matki, których ku przerażeniu ich najbliższych wywożono w nieznanym kierunku.
Dopiero 13 grudnia, była to niedziela, około godziny 6.oo rano, w studiu telewizyjnym pojawili się ubrani w żołnierskie mundury, wcześniej odpowiednio zweryfikowani, prezenterzy, którzy zapowiedzieli wystąpienie I sekretarza partii, a równocześnie ówczesnego premiera rządu. Ubrany również w żołnierski, generalski mundur, zwracał się on do „obywatelek i obywateli Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej”. W swej zasadniczej treści jego przemówienie jak żywo przypominało główne wątki narady kapłanów, o której pisał w swej Ewangelii św. Jan Apostoł, zakończonej stwierdzeniem arcykapłana Kajfasza, że lepiej jest dla narodu śmierć jednego człowieka, niż gdyby miał ucierpieć cały naród.
Była więc najpierw mowa o tym, że „Ojczyzna nasza znalazła się nad przepaścią”, że „naród osiągnął granice wytrzymałości psychicznej”, że „wielu ludzi ogarnia rozpacz” i że „już nie dni, lecz godziny przybliżają ogólnonarodową katastrofę”. Następnie można było usłyszeć stwierdzenia o „dobrej woli, umiarze, cierpliwości” ze strony rządu, której „czasem było może aż zbyt wiele”. W końcu padło retoryczne pytanie: „Jak długo ręka wyciągnięta [przez rząd] do zgody ma się spotykać z zaciśniętą pięścią [«Solidarności»]?”, po którym padło kluczowe oświadczenie: „Ogłaszam, że w dniu dzisiejszym ukonstytuowała się Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Rada Państwa, w zgodzie z postanowieniami Konstytucji, wprowadziła dziś o północy stan wojenny na obszarze całego kraju”. W praktyce oznaczało to zakaz dalszej działalności NSZZ „Solidarność”. Zniszczenie „Solidarności” było – według komunistycznej władzy – jedynym sposobem, aby ocalić dalszy byt polskiego narodu.
„Jakim prawem to czynicie? I kto wam dał tę władzę?” – te pytania stawiali komuniści ludziom „Solidarności”, od samego początku pragnąc podważyć legalność ich działań. Tymczasem to wprowadzenie stanu wojennego przez Radę Państwa było pogwałceniem Konstytucji PRL. Rzekome ratowanie narodu i państwa zaczęło się od brutalnego złamania prawa, najważniejszego dla całego państwa. Po nim przyszły następne, które trwały latami…
Pod koniec swego orędzia generał nie zawahał się zwrócić się z niemal kościelnym zwrotem: „Polki i Polacy! Bracia i siostry!”, aby ostatecznie zakończyć je stwierdzeniem: „Wobec całego narodu polskiego i wobec całego świata pragnę powtórzyć te nieśmiertelne słowa: «Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy»”. W tym momencie w powtarzanych co godzinę radiowych i telewizyjnych transmisjach przemówienia zabrzmiał najpierw Mazurek Dąbrowskiego, a następnie polonez Fryderyka Chopina.
Osobiście znam ludzi, którzy tak głęboko przeżyli tę przerażającą profanację naszych najświętszych narodowych utworów, że przez długi czas nie byli w stanie słuchać ani hymnu Polski, ani też dzieł mistrza z Żelazowej Woli. Duchowe odrodzenie, polegające na tym, że po jakimś czasie z dumą i wzruszeniem zaczęli na nowo śpiewać słowa „Jeszcze Polska nie zginęła”, nastąpiło dzięki osobistym świadkom prawdziwej treści tych słów, których w tamtych zimnych grudniowych dniach, a także później, nie brakowało w naszym kraju. To prawda, czołgi na ulicach, panoszący się wszędzie funkcjonariusze ZOMO, całkiem realna możliwość pobicia czy internowania były dla polskiego społeczeństwa ogromnym szokiem.
Nie zapomnę, co opowiadał mi jeden z ówczesnych poznańskich duszpasterzy akademickich, który opiekował się studentami Akademii Rolniczej, od wielu już dni biorącymi udział – jak to wtedy miało miejsce w przypadku większości wyższych polskich uczelni – w solidarnościowym strajku okupacyjnym w pomieszczeniach ich uczelni. Budząc się rano 13 grudnia, większość z nich nic jeszcze nie wiedziała, co się minionej nocy w Polsce dokonało. Trzeba było im to jak najszybciej zakomunikować i czym prędzej skłonić do opuszczenia gmachów Akademii, zanim nie przyjdzie ZOMO i nie zacznie swego osławionego pałowania.
Na zakończenie Mszy świętej, sprawowanej w auli uczelni, odśpiewano wszystkie zwrotki Boże, coś Polskę…, wraz z ostatnią: „Jedno Twe słowo, ziemskich władców Panie,/ Z prochów nas znowu podnieść będzie zdolne;/ A gdy zasłużym na Twe ukaranie,/ Obróć nas w prochy, ale w prochy wolne!”. W tym momencie rozległ się płacz wielu młodych ludzi, którym w ich wspaniałym studenckim czasie zaświtała wizja życia w prawdziwie wolnej Polsce, a teraz zdawała się ona bezpowrotnie obracać się w pył.
Jednakże obok przeżycia tego szoku i związanego z nim zwątpienia odnośnie do bliższej i dalszej przyszłości, niemal od razu pojawili się ci, którzy zaczęli świadczyć, że Polska naprawdę jeszcze nie zginęła, dopóki oni żyją. Byli to robotnicy podejmujący jeszcze tego samego dnia, 13 grudnia 1981 roku, strajki protestacyjne w stoczniach, kopalniach, hutach i wieku innych zakładach pracy, brutalnie pacyfikowane przez oddziały ZOMO. Byli to stoczniowcy z Gdańska i Szczecina. Byli to walczący z wojskiem, funkcjonariuszami MO i członkami Plutonu Specjalnego ZOMO górnicy Kopalni „Wujek”. Byli to pozostający przez wiele dni pod ziemią górnicy Kopalni Ziemowit, a także górnicy Kopalni „Piast” w Bieruniu, trwający na poziomie 650 metrów w najdłuższym za czasów PRL strajku aż do 28 grudnia, wielokrotnie, z wielkim przekonaniem powtarzając, że właśnie pośród nich jest Polska. Byli to pracownicy Nowej Huty w Krakowie i Huty Katowice. Byli to ci, którzy niemal od razu zaczęli tworzyć struktury podziemnej „Solidarności” i „Solidarności Walczącej”. Był to przede wszystkim Ojciec Święty Jan Paweł II, który 24 grudnia, w Wigilię Świąt Bożego Narodzenia, w oknie swego apartamentu umieścił płonącą świecę na znak, że jest solidarny z internowanymi i z wszystkimi walczącymi o wolność Polski, że o nich pamięta, że się modli, że czuwa… Odtąd w jego przemówieniach, szczególnie tych, kierowanych do rodaków, częstokroć pojawiało się zakazane w Polsce słowo „solidarność” wraz z modlitwą zanoszoną do Matki Bożej Częstochowskiej.
Dla generała, który 13 grudnia 1981 roku ośmielił się na zakończenie swego przemówienia wypowiedzieć słowa naszego hymnu narodowego, słowo „Polska” ze zdania: „Jeszcze Polska nie zginęła” znaczyło: „Polska komunistyczna”, a słowo „my” ze zdania „dopóki my żyjemy” znaczyło: dopóki żyją w niej komuniści rządzeni z Moskwy, przez Moskwę i dla Moskwy.
Tymczasem prawdziwymi „my” ze zdania „dopóki my żyjemy” byli wszyscy ci, którzy nie stracili nadziei w wolną Polskę, którzy gromadzili się na Mszach świętych za Ojczyznę sprawowanych między innymi przez błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszkę i którzy uznawali prawdziwość, a jednocześnie konieczność stosowania w codziennym życiu słów św. Pawła z Listu do Rzymian „Zło dobrem zwyciężaj!” (Rz 12, 21). Polskę ze zdania „Jeszcze Polska nie zginęła” naprawdę stanowili ci, którzy potrafili wmyśleć się w jej tragiczne niekiedy losy, którzy byli gotowi dla niej poświęcać się i cierpieć, którzy się za nią modlili i którzy z przejęciem śpiewali: „Tyle razy pragnęłaś wolności,/ Tyle razy dławił ją kat./ Ale zawsze czynił to obcy,/ A dziś brata zabija brat!/ Ojczyzno ma,/ Tyle razy we krwi skąpana,/ Ach, jak wielka jest dziś Twoja rana,/ Jakże długo cierpienie Twe trwa!/ (…) O Królowo Polskiej Korony/ Wolność, pokój i miłość racz dać,/ By ten naród boleśnie dręczony/ Odtąd wiernie przy Tobie mógł stać./ Ojczyzno ma,/ Tyle razy we krwi skąpana,/ Ach, jak wielka jest dziś Twoja rana,/ Jakże długo cierpienie Twe trwa!”.
Drodzy Siostry i Bracia!
Dokładnie 40 lat od tragicznego 13 grudnia 1981 roku gromadzimy się w miejscu szczególnym dla bardziej odległej, ale również stosunkowo bliskiej nam polskiej historii – w Więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie. Gmach wzniesiony na początku dwudziestego wieku jeszcze przez władze carskie, stał się miejscem kaźni polskich więźniów rozstrzelanych przez Niemców podczas Powstania Warszawskiego, następnie polskich patriotów, w tym generała Augusta Fieldorfa „Nila” i rotmistrza Witolda Pileckiego, zamordowanych przez komunistów w czasach stalinowskich, miejscem kilkuletnich cierpień niezłomnego arcybiskupa Antoniego Baraniaka, więzionego tu i torturowanego przez służby PRL (z rąk którego w 1973 roku otrzymałem święcenia kapłańskie), na koniec miejscem internowania członków „Solidarności”. Jest to miejsce, w którym mamy szczególne prawo śpiewać: „Tyle razy pragnęłaś wolności,/ Tyle razy dławił ją kat./ Ojczyzno ma,/ Tyle razy we krwi skąpana”. Od kilku zaledwie lat znajduje się tu wizerunek Czarnej Madonny – naszej Pani i Królowej, której obecność przejmująco mówi, że Ona, Matka Bolesna, była i jest do końca z wszystkimi Jej dziećmi, stojącymi na straży honoru narodu Jej poświęconego i oddanego. Sprawując dzisiaj Mszę świętą za wszystkich męczenników polskiej sprawy, łącząc ich cierpienia, poświęcenie i dar życia złożony na ołtarzu Ojczyzny z cierpieniami, męką i śmiercią, ale także zmartwychwstaniem Najwyższego Męczennika i Pierwszego Świadka miłości Boga – Jezusa Chrystusa, czujemy moc Pawłowego imperatywu: „Zło dobrem zwyciężaj!”.
„Jakim prawem to czynisz? I kto Ci dał tę władzę?”. To pytanie jest także kierowane do nas, żyjących hic et nunc Polaków, duchowych spadkobierców ofiar 13 grudnia 1981 roku i całego wprowadzonego wówczas stanu wojennego, aż po śmierć kapłanów: Jerzego Popiełuszki, Stefana Niedzielaka, Stanisława Suchowolca i Sylwestra Zycha.
Jakie jest nasze prawo i skąd nasza moc? One pochodzą od Jezusa Chrystusa, Bożego Syna, który jako jedyny Pan dziejów i historii dał nam prawo i jednocześnie moc, moralną moc, aby, jednoznacznie sprzeciwiając się złu, kłamstwu i przemocy, solidarnie, w zatroskaniu o wspólne dobro budować dalej ład narodowy i państwowy, oparty o społeczną sprawiedliwość i gotowość niesienia pomocy słabszym i potrzebującym wsparcia. Pomni tego prawa i tej mocy, tym bardziej żarliwie błagajmy więc teraz Boga: „Ojczyznę nareszcie wolną, a równocześnie wciąż heroicznie zmagającą się o wolność, pobłogosław, Panie!”. Amen
Niedziela, 12 grudnia 2021 roku
Dziś fragment książki Księdza Profesora Doktora Habilitowanego Jerzego Grześkowiaka "Bóg się rodzi. Impulsy na Adwent i Boże Narodzenie".
Chcę się nauczyć modlić
Dla człowieka wierzącego w Boga modlitwa rozumiana jako obcowanie i rozmowa z Nim jest czymś oczywistym. Ona może wyrażać się w różnych formach – w słowie, w śpiewie, w gestach, w milczeniu, jako medytacja lub kontemplacja, a w treści jest nieograniczona i tak różnorodna, jak różni są ludzie zwracający się do Boga w duchu uwielbienia, wdzięczności lub w ich codziennych potrzebach. Rozróżniamy zatem cztery podstawowe rodzaje modlitwy: uwielbienia, dziękczynienia, przeproszenia i prośby. Aczkolwiek modlitwa jak i sama wiara jest darem Boga (dawniej nazywaliśmy to łaską), nie znaczy to, że jest ona czymś łatwym, że nie wymaga wysiłku człowieka. Wszystko co jest darem Boga jest równocześnie zadaniem. A zatem także modlitwy trzeba się uczyć. O co w tej nauce chodzi, o tym mówi obrazowo dawne opowiadanie.
W lasach Wogezów żyli w zamierzchłych czasach pustelnicy. Jeden z nich miał opinię świętego. Myśliwi zapewniali, że widzieli jak leśne zwierzęta: niedźwiedzie, dziki, jelenie, sarny, zające, gromadziły się przy wejściu do groty i trwały tam w skupieniu, gdy pustelnik śpiewał na chwałę Panu. A ludzie w dolinie nie dziwili się wcale, że nad górą, w której znajdowała się grota owego męża Bożego, jaśniało dziwne światło.
Często młodzi ludzie z okolicy prosili, by pustelnik przyjął ich do siebie, bo inni, podobni mu mężowie miewali po dwóch lub trzech uczniów, którzy zaprawiali się przy nich w kontemplacji. Ale on stale wszystkim odmawiał. Ale jednemu nie odmówił…
Dziwny był powód przywileju – uczeń sam go zresztą wyjawił po śmierci swego Mistrza:
Zgłosiłem się do niego mając lat 18 z prośbą, by mi pozwolił zostać przy sobie. Na pytanie: „Dlaczego?” odpowiedziałem: „Bo chcę się nauczyć modlić”. Te słowa zapaliły błysk miłości w oczach starego pustelnika. Ale zapytał: „A dlaczego, mój chłopcze, chcesz się nauczyć modlić?” – „Bo jest to najwyższa wiedza” – odrzekłem. „Chętnie bym cię przyjął, ale nie mogę” – odpowiedział nie bez smutku.
Powróciłem raz jeszcze do niego po trzech latach. Przyjął mnie z sercem ojcowskim i znowu zadał mi pytanie: „Dlaczego chcesz się nauczyć modlić?. - „By stać się świętym” – brzmiała tym razem moja odpowiedź.
Byłem przekonany, że mnie przyjmie. Czy pobudka moja nie była najszczytniejsza ze wszystkich, jakie sobie można wyobrazić? Ale on znowu odmówił mi i odszedłem zmartwiony.
Zabrałem się dalej do pracy na roli. A jednak więcej niż dawniej, od rana do wieczora trawiło mnie pragnienie modlitwy. Zdarzało się, że płakałem na myśl o tym, że on mieszka tam na górze, żyje w zażyłości z Bogiem, a ja tego przywileju nie mogę dostąpić.
Pewnego razu, w noc Bożego Narodzenia, zerwałem się z łózka. Miałem wewnętrzną pewność, że tym razem pustelnik mnie przyjmie. Gdy przybyłem, modlił się i nie usłyszał moich kroków. Długo czekałem, moja niecierpliwość uspokajała się z wolna. Gdy odwrócił się, zdawało mi się, że wcale go nie zdziwiła moja obecność. Zacząłem mówić, zanim mi zadał pytanie: „Chcę się nauczyć modlić, gdyż chcę znaleźć Boga”.
Wówczas otworzył mi swoje ramiona.
Znaleźć Boga! Oto prawdziwy motyw modlitwy. Przed dzieckiem, które szuka Ojca, Bóg nie może się skryć. Dziecko zrozumiało w końcu, że nie może ujść Ojcu, który go szuka.
Znaleźć Boga, to pragnienie, które pod wpływem łaski dojrzewa w sercu każdego chrześcijanina. Wyraża je poetyckim słowem Leopold Staff:
Szukałem Cię w chmurach i na niebiosach
I na tej niskiej pełnej grobów glebie,
A dzisiaj widzę w radosnych łez rosach,
Że Bóg był bliższy mnie, niż ja sam siebie.
Znaleźć Boga – to ciągle Go szukać. A szukaniem nie jest w tym przypadku niczym innym jak znajdowaniem. Ale zyskiem szukania jest szukać dalej. Pragnienie duszy spełnia się przez to samo, że jest ono ciągle nienasycone. Doświadczenie Boga, „widzenie Boga” tym się cechuje, że nigdy nie gaśnie. Bóg nigdy nie mówi „Dosyć”,
Ks. Jerzy Grześkowiak
Źródło opowieści – „Przewodnik Katolicki” 1965 nr 30, s. 280.
Oszukiwanie natury
Gdy przyjemność staje się celem, cel staje się niczym.
Gdy Wanda Półtawska obchodziła setną rocznicę urodzin, „Newsweek” uczcił ten jubileusz artykułem zatytułowanym: „To »przyjaciółka Jana Pawła II« odpowiada za patologiczny stosunek kościoła do seksu”.
Autorzy, Stanisław Obirek i Artur Nowak, rozwinęli swą myśl, stwierdzając, że „Kościół zdradził własne idee, redukując rolę kobiet do funkcji rozrodczych, stygmatyzując poczuciem winy seksualny wymiar życia ludzkiego”. Według nich duży wpływ na to miała właśnie Wanda Półtawska.
Jedna kobieta wywarła taki wpływ na Kościół… no, no. Mnie jednak zastanawia, jak to w ogóle było możliwe, bo skoro Kościół zredukował rolę kobiet do funkcji rozrodczych, to jakim cudem Wanda Półtawska takowy wpływ na tenże Kościół wywarła? Funkcjami rozrodczymi?
Ale niech tam. Tylko co to właściwie ma znaczyć, że Kościół „stygmatyzuje poczuciem winy seksualny wymiar życia ludzkiego”? Żeby powtarzać takie rzeczy, trzeba być ignorantem albo świadomie szerzyć dezinformację. W tym przypadku z ignorancją raczej nie mamy do czynienia. Wystarczy pobieżnie znać stanowisko Kościoła w tej kwestii, żeby wiedzieć, że w swoim nauczaniu traktuje on seksualność z najwyższym szacunkiem – i właśnie dlatego sprzeciwia się sprowadzaniu jej do roli dostarczyciela przyjemności. I to jest prawdziwe redukowanie roli kobiet (mężczyzn zresztą też): mają być narzędziami osiągania doznań. Nic ponadto.
Nie jest tak? Przecież „edukacja seksualna” w wydaniu liberałów koncentruje się niemal wyłącznie na nauczaniu technik seksualnych dla uzyskania „satysfakcji” i na sposobach uniknięcia wpisanych w naturę skutków takich zachowań. „Funkcje rozrodcze” kobiet i mężczyzn, o ile w tej optyce w ogóle się pojawiają, są jedynie powodem, żeby się przed nimi „zabezpieczyć”.
To nie Kościół zapomniał, czym jest seksualność – to świat o tym zapomniał. Do tego stopnia, że stwierdzenie „seks zaistniał po to, żeby były dzieci”, budzi dziś pusty śmiech. A przecież to rzecz najoczywistsza. Nie po to w naturze istnieje wzajemne przyciąganie się przedstawicieli odmiennych płci, żeby im było „fajnie” i już. Tak bez celu. Przyjemność wpisana w dążenia seksualne to genialny mechanizm, który ma skłaniać do spłodzenia potomstwa. Przyjemność jest jak miąższ owocu, który zjadamy, uwalniając pestkę, z której ma szanse powstać nowy organizm. Tymczasem współcześnie dochodzi do samobójczego oddzielania przyjemności od celowości. Dla większej przyjemności niszczy się celowość. Przybywa miąższu, a pestki zaczynają zanikać. Już widzimy, jak skutkują próby oszukania natury: jako społeczeństwo jesteśmy coraz grubsi i wymieramy.
Jeśli Kościół przed tym ostrzega, to nie „stygmatyzuje poczuciem winy”, tylko przedstawia niezaprzeczalne fakty. Jeśli ktoś z tego powodu czuje się winny, to może ma powód?•
FRANCISZEK KUCHARCZAK
Dziennikarz działu „Kościół”
Aktualności z życia Kościoła Katolickiego w Ojczyźnie
Komunikat z 390. Zebrania Plenarnego Konferencji Episkopatu Polski (19.11.2021)
W dniach 18 i 19 listopada 2021 r., pod przewodnictwem abp. Stanisława Gądeckiego, odbyło się na Jasnej Górze 390. Zebranie Plenarne Konferencji Episkopatu Polski.
Podpisali pasterze Kościoła katolickiego w Polsce obecni na 390. Zebraniu Plenarnym Konferencji Episkopatu Polski
Jasna Góra, 19 listopada 2021 r.
Zamiast Wieńca
Myśl wyrachowana: Człowiek musi otrzymać wieniec na tamtym świecie, a nie na tym.
Przed laty do sklepu prowadzonego przez moją ciotkę przyszedł miejscowy pijaczek.
– Rózia, a jakbym umarł, poszłabyś na mój pogrzeb? – zaczął z zakłopotaniem.
–Tak, Antoś, poszłabym – odpowiedziała sprzedawczyni.
–A kupiłabyś wieniec?
– No… tak, kupiłabym.
– To wiesz co, nie kupuj tego wieńca, a daj mi teraz te pieniądze.
Trzeba przyznać, że chłop dobrze kombinował. Tyle by mu dał ten wieniec, co umarłemu… wieniec.
Nie twierdzę oczywiście, że kwiaty, wieńce, świece „dla zmarłego” są bez znaczenia, ale istotniejsze jest to, co się robi dla żywego. Pierwszorzędne znaczenie ma to, co służy człowiekowi, zanim będzie zmarłym, szczególnie to, co pomaga szczęśliwie przejść na tamtą stronę.
Gdy umierał mój dziadek, był niespokojny. Kiedy ksiądz, udzielając mu sakramentu chorych, dotknął jego czoła świętym olejem, dziadek głęboko odetchnął, tak jakby spadł mu z piersi ogromny ciężar. I tak odszedł. Jeśli coś mu naprawdę wtedy pomogło, to właśnie to – sakramenty Kościoła.
O tym się często zapomina. Zaciera się dziś świadomość, jakie to ważne i jak realną pomoc stanowi w chwili, gdy doczesność zaczyna stykać się z wiecznością. Nawet wśród wierzących dominuje dziś troska o zdrowie ciała, posunięta tak daleko, że księdza wzywa się dopiero wtedy, gdy bardziej by się przydał z łopatą niż z olejami. O ile się go w ogóle wzywa. A nawet jak człowiek już umrze, to bardziej się myśli o ubraniu i makijażu dla niego niż o modlitwie, choć przecież on ma dobrze wyglądać na tamtym świecie, a nie na pogrzebie.
Ksiądz, który przez długie lata był kapelanem szpitalnym, mówi, że gdy ktoś prosił go o posługę duchową przy jakimś opornym pacjencie, to zawsze był pozytywny skutek.
Jak to działa, przekonała się parę lat temu bliska mi osoba, która zadzwoniła do kapelana szpitala, w którym leżał jej wujek ateista. Poprosiła go, żeby z wujkiem pomówił i wybadał na okoliczność spowiedzi. Po dwóch tygodniach ksiądz zadzwonił, prosząc o modlitwę, bo „dzisiaj będzie spowiedź, a tu trzeba wsparcia, bo to nie jest ludzka sprawa”.
Po pewnym czasie wujek wyszedł ze szpitala i gdy spotkał swoją krewniaczkę, wystartował do niej. „Jakbyś ty wiedziała, co ja przeżyłem! Coś niesamowitego! Spowiadałem się u takiego księdza, no wspaniałe!” – powtarzał, nie wiedząc, że ona w tym maczała palce. Bardzo chciał, żeby i jego żona tego doświadczyła.
Niedawno ten człowiek zmarł. Zaopatrzony na drogę. Jakoś radośnie nam było na jego pogrzebie, a myślę, że jemu najbardziej. Wieńce też były.
Franciszek Kucharczak -„Gość Niedzielny”.
Potrzebujemy ciszy, aby usłyszeć w sobie Boga
Milczenie w wymiarze religijnym jest kontemplacją Boga, pokorną obecnością i trwaniem wobec Miłości. Cisza i milczenie są zatem motorem napędowym chrześcijańskiego życia wewnętrznego. Bez nich nie ma głębokiego życia religijnego, a w konsekwencji także moralnego.
Papież Paweł VI tak uczył o wartości ciszy:
Cisza to wygaszenie wszelkiego rozgwaru, wszystkich odczuwalnych wrażeń, wszystkich głosów, jakie otoczenie narzuca naszemu słuchowi. One czynią nas ekstrawertykami, głuchymi, a jednocześnie wypełniają nas wspomnieniami, wyobrażeniami, podnietami, które zgodnie z naszą wolą lub wbrew niej obezwładniają nasza wewnętrzną wolność myślenia i modlenia się. Cisza w naszym wypadku nie oznacza drzemki, lecz rozmowę z samym sobą, spokojne zastanowienie się, akt świadomości, chwile osobistej samotności, próbę odzyskania samego siebie. Powiedzmy więcej: ciszy przypisujemy zdolność słuchania. Duchowe wsłuchanie się pozwala uchwycić głos Boga, jeżeli On raczy na to pozwolić. Głos ten, dzięki swej mocy i łagodności, od razu odróżnia się od innych głosów. I dzięki temu powodowani jakby instynktownym impulsem zaczynamy wewnętrznie wzywać Boga-Słowo, który stał się naszym wewnętrznym Mistrzem (Przemówienie na audiencji generalnej 5.12.1973).
Chrześcijańską drogę do pełni życia z wiary opisała w sposób niezrównanie prosty św. Matka Teresa z Kalkuty. Centralne miejsce ma w niej cisza, z niej wypływa wszystko inne, także służba człowiekowi.
Potrzebujemy ciszy,
aby usłyszeć w sobie Boga,
by słyszeć, jak mówi w naszych sercach.
Bóg jest przyjacielem ciszy.
Owocem ciszy jest modlitwa.
Owocem modlitwy jest wiara.
Owocem wiary jest miłość.
Owocem miłości jest służba.
Owocem służby jest pokój.
Nie idzie zatem o ciszę i milczenie dla nich samych. Życie duchowe nie może być zamkniętym gettem. Duchowość chrześcijańska otwiera się na wszystko – obejmuje całego człowieka, bliźnich, społeczeństwo, stworzenie, cały świat. Ale swój początek ma w ciszy, nie w działaniu. To cisza, milczenie, kontemplacja - prowadzą do czynu. Cisza i milczenie nie są zatem celem. One są drogą – drogą nawrócenia i oczyszczenia. Być może właśnie dlatego wielu unika ciszy. Bo w ciszy najbardziej doświadczamy i „czujemy” samych siebie. W niej zostają do bólu obnażone trzy podstawowe pokusy człowieka, których na pustyni doświadczył sam Jezus, by dla nas odnieść nad nimi zwycięstwo: pokusę posiadania, pokusę znaczenia i władzy oraz pokusę bycia niezależnym od Boga. W ciszy jawią się pytania, budzą lęki, wyrzuty sumienia, nieodpokutowana wina. Tylko wtedy, gdy się wyciszymy, jesteśmy zdolni usłyszeć to, co jest naszą wewnętrzną prawdą. Jedynie w ciszy otwiera się głębsza rzeczywistość nas samych i świata. To dlatego Werner Bergengruen wołał: „O przyjdź, potęgo ciszy i przemień świat!”.
Jednym z pisarzy chrześcijańskich ostatnich dziesięcioleci, którzy akcentowali konieczność ciszy, jest Henri Nouwen. W jego duchowej spuściźnie znajdujemy wiele cennych wskazań i rad, jak przeżywać ciszę.(zob. Chleb na drogę, Kraków 2005; Jedyne, czego nam potrzeba, Kraków 2006)
Milczenie jest ojczyzną słowa. Milczenie daje słowu owocność i siłę. Możemy nawet powiedzieć, że słowa są po to, by objawić tajemnicę ciszy, z której pochodzą. (…) „Chciałbym mówić z człowiekiem, który zapomniał słów”. Coś takiego mógłby powiedzieć któryś z ojców pustynnych. Dla nich słowo jest narzędziem tymczasowego świata, natomiast milczenie jest tajemnicą świata przyszłego. Jeżeli słowo ma przynieść owoc, musi być wypowiedziane ze świata przyszłego w obecny. Dlatego ojcowie pustynni traktowali swe pójście w milczeniu pustyni jako pierwszy krok w kierunku przyszłego świata. To stamtąd ich słowa mogą czerpać owoce, bo tam zostają one wypełnione milczeniem Boga.
Samotność i cisza to niejako „tygiel przemiany”. Nouwen określa ją jako miejsce walki, decyzji, nawrócenia i fundamentalnego. Cisza jest dla niego najpierw miejscem twardej walki z pokusami fałszywych miar oceny człowieka, mianowicie walki ze zwodniczymi podszeptami: „Jesteś tym, co znaczysz”, „Jesteś tym, co osiągasz”, „Jesteś tym, jaka jest twoja władza, moc i wpływy”, „Jesteś tym, co posiadasz” itd. Bycie w samotności jest właśnie walką wyzwoleńczą od tych „przymusów”, jest miejscem spotkania z Bogiem kochającym i zazdrosnym, który nie toleruje obok siebie „innych bogów”, a mojemu prawdziwemu, „nowemu ja” ofiaruje samego siebie, swoje życie. Cisza nie znaczy zatem: „chcę wreszcie mieć święty spokój”. Ona umożliwia i wspiera konfrontację z wszystkimi moimi powikłaniami, usidleniami i zależnościami, jest „polem bitewnym” prowadzącym do zwycięstwa i pokoju. Cisza jest miejscem, w którym stare „ja” umiera, a rodzi się nowe. Z ciszy wyłania się „nowy człowiek” z solidnym zakorzenieniem, przynoszący trwałe owoce spełnienia siebie, szczęścia, radości, pokoju, gotowości do służby człowiekowi.
Jesienią 2005 roku ogromne zainteresowanie miłośników kina wzbudził niezwykły film Philipa Gröninga „Wielka cisza”. Film bez akcji, bez muzyki, bez komentarza. Cały film to jedynie obrazy z życia i modlitwy oraz krótkie dialogi mnichów w znanym klasztorze Kartuzów „Grand Chartreuse” koło Grenoble. Jego reżyser w jednym z wywiadów powiedział o swoim długim pobycie i przeżyciach w tamtejszym klasztorze: „Tak, ten czas z mnichami zmienił mnie. Teraz patrzę na życie z ufnością i z nadzieją, które pochodzą z tej ciszy. To takie ważne mieć korzenie i tworzyć jakąś ciągłość.”
„Wielka cisza” – to początek chrześcijańskiej wiary, krok ku Bogu. To także nadzieja i ratunek dla współczesnego świata i dla jego jutra.
Ks. Jerzy Grześkowiak
Wartość ciszy i milczenia - Wypowiedzi
Kazimiera Iłłakowiczówna
Bóg nad milczeniem moim trwa, jak ongiś przed świata początkiem unosił się nad chaosu bezładem, a ja w mej własnej głębi, zostawiona sobie, perłę przy perle układam, dźwięki, kolory, oddechy, poruszenia – żadnym nie związane wątkiem kolor i kształt przy głosie, jak w chaosie.
I spieszę się, i gromadzę, i u przepaści skarbów
bez tchu pracując boję się czy zdążę
przygotować wszystko ku chwili, gdy w jednym władczym słowem
Bóg me milczenie rozwiąże.
Madeleine Delbrel
Cisza to niekiedy milczenie, ale zawsze słuchanie. Brak hałasu bez naszej uwagi na Słowo Boga nie byłby ciszą.
Dzień pełen hałasu i głosów może być dniem ciszy, jeśli hałas staje się dla nas echem obecności Boga.
Gdy mówimy o nas samych i przez siebie samych, porzucamy ciszę.
Gdy nasze wargi powtarzają wewnętrzne sugestie Słowa Bożego w głębi nas, cisza pozostaje nietknięta.
Cisza nie lubi nadmiaru słów.
Umiemy mówić lub milczeć, trudno nam jednak poprzestać na słowach koniecznych. Oscylujemy nieustannie pomiędzy niemotą, która niszczy miłość, a eksplozją słów wylewających się poza brzegi prawdy.
Cisza to miłość i prawda.
Odpowiada temu, kto ją o coś prosi, ale daje tylko słowa pełne życia. Cisza, jak wszystkie prawidła życia, prowadzi nas do daru ze siebie, a nie do zamaskowanego skąpstwa. Ale zachowuje nas skupionych dla tego daru. Nie można dać siebie, jeśli się siebie roztrwoniło. Puste słowa, w które stroimy nasze myśli, są ustawicznym trwonieniem nas samych.
„Ze wszystkich waszych słów zdacie rachunek”.
Ze wszystkich, które trzeba było powiedzieć, a nasze skąpstwo zachowało je dla siebie. Ze wszystkich, które należało zamilczeć, a nasza rozrzutność rozproszyła na cztery wiatry fantazji lub nerwów.
(…)Trwać w ciszy to słuchać Boga; to usunąć wszystko, co przeszkadza nam słuchać lub usłyszeć Boga. Zachowywać ciszę to słuchać Boga wszędzie, gdzie On mówi, poczynając od tych, przez których mówi w Kościele, aż po tych, z którymi Chrystus utożsamił się w inny sposób, a pragnących od nas bądź światła, bądź to serca, bądź chleba.
(Zaufać Bogu, Kraków 1975, s. 88-91)
Ernest Bryl
Śniłem, że wreszcie nadszedł czas oczekiwany
Każdy z nas Bogiem jak winem pijany
Gadał i gadał wciąż w nowych językach
Aż płomień buchał w niebo…
Nie, nikt nie zamykał
Gęby, bo po co słuchać co kto drugi powie
Wszyscy byliśmy jak apostołowie
Każdy rękami młócił, błogosławił
I z tego się ruszyło powietrze – wiatr zawiał
Sypnął nam w oczy brudem całej ziemi
A kiedy leżeliśmy oślepieni i niemi
Jako ptak spadła cisza – Głos Boga żywego
W tej ciszy szukał każdy najbliższego swego
Żeby bez głosu, słyszenia, widzenia
Niby tętno odnaleźć mowę zrozumienia.
Nie proszę o wielkie znaki, Warszawa 2002, s. 315.
Romano Guardini
Słowo jest podstawową formą w życiu ludzkim; drugą jest milczenie i ono jest także wielką tajemnicą. Milczenie nie znaczy, że nie wypowiada się żadnych słów ani nie wydaje dźwięków. Samo to nie jest jeszcze milczeniem; także zwierzę jest do tego zdolne, a jeszcze bardziej kamień. Milczenie jest czymś więcej niż to, co dzieje się, gdy człowiek po wypowiedzeniu czegoś znów zwraca się ku sobie i cichnie. Albo gdy siedzi cicho, choć mógłby mówić. „Milczeć potrafi tylko ten, kto potrafi mówić”. Że ktoś przez słowo mógłby niejako „wyjść z siebie”, a mimo to trwa w swym wnętrzu zastrzeżony tylko sobie, to dopiero jest milczeniem: świadomą, wczuwająca się, żywotną, w sobie same pulsującą ciszą.
Obie rzeczywistości (słowo i milczenie) należą do siebie. Sensownie mówić może jedynie ten, kto potrafi milczeć, w przeciwnym razie plecie bzdury; prawdziwie milczeć potrafi tylko ten, kto umie mówić, w przeciwnym razie jest głuchy. Człowiek żyje w tych dwóch tajemnicach; ich jedność wyraża jego istotę.
Ks. Jerzy Grześkowiak
Chrzest niemowląt a późniejsze apostazje
Kto wypiera się dobra, które go kształtowało, ryzykuje, że umrze bezkształtny.
Niedawno do kancelarii parafialnej znajomego księdza przyszedł młody mężczyzna ze swoim ojcem w charakterze świadka. Położył przed kapłanem oświadczenie, że dokonuje apostazji i zażądał odpowiedniej adnotacji w księdze chrztów. Ksiądz wziął to pismo i czyta: „Zostałem wbrew swojej woli zmuszony do przyjęcia chrztu”. Spojrzał na ojca. „Dlaczego zmusił pan syna do przyjęcia chrztu?” – zapytał. „Ja?” – zawołał zdumiony tata. „A kto, ja?” – odpowiedział pytaniem proboszcz.
Tak to często wygląda: własne frustracje i kompleksy leczy się wskazywaniem winnych poza sobą. To pozwala przedstawić siebie jako niewiniątko. Jeśli moje życie nie jest takie, jak chciałem, to dlatego, że źli ludzie od samego początku nie uszanowali mojej wolności.
„Ochrzcili mnie, nie pytając mnie o zdanie” – to modne dziś hasło. I bezmyślne. A gdy byłeś niemowlakiem, pytali cię, jakie sobie wybierasz imię? Pytali o to, czy wolisz mleko matki, czy może jesteś weganinem i pijesz tylko sojowe? Czy o cokolwiek cię pytali?
To naturalne, że rodzice dali ci to, co było dla nich samych najważniejsze. Zrobili to z miłości, bo chcieli, żebyś od początku rozwijał się w możliwie najlepszej atmosferze i żebyś miał dostęp do tego, co najlepsze. A jeśli ktoś jest świadomym chrześcijaninem, za najważniejsze i najlepsze uważa to, co daje człowiekowi udział w życiu Boga.
Wstrzymanie się od ochrzczenia dziecka na czas, „aż dorośnie i samo wybierze”, oznaczałoby, że rodzice albo sami są niewierzący, albo że mają gdzieś to, jakie będzie życie ich potomka – doczesne i wieczne.
Najczęściej apostazja jest dumną nazwą dla mało imponującego procesu rozkładu wiary. A gdy już się ona całkiem rozłoży, człowiek dorabia szczytną motywację dla formalnej decyzji opuszczenia Kościoła. Formalnej, bo faktycznie dawno już go w nim nie było. I teraz oznajmia, iż występuje nie dlatego, że coś zaniedbał, nie chciało mu się, zmarnował jedną, drugą i trzecią łaskę, pławił się w grzechach, tylko dlatego, że „przejrzał”. Spostrzegł, że Kościół to głupota, hipokryzja i oszustwo. Inkwizycja, stosy i pedofilia.
Takie oświecenie nie wymaga myślenia ani wiedzy – przeciwnie, wymaga braku wiedzy o tym, czym jest Kościół. Wymaga zaniechania modlitwy i odcięcia się od refleksji nad procesami duchowymi, które kształtują styl życia. To wymaga przyjęcia szaleństwa „wolności” od wszystkiego, co człowieka w jakikolwiek sposób określa.
Można i tak, tylko po co ci, człowieku, ta „wolność”, skoro przez nią uwalniasz jedynie swoje demony?
Franciszek Kucharczak
Gość Niedzielny 43/2021
Traktacik o gnidach
Robert Tekieli
SIECI nr 46.2021
Ośmieszenie kategorii prawdy jest najbardziej szkodliwą konsekwencją ponowoczesnego zmiażdżenia zachodniej kultury. Nauka, szkoła, uniwersytet okazały się w najlepszym przypadku wobec tego zjawiska bezradne. Bo nie jest dalekie od prawdy oskarżenie współczesnego establishmentu o celowe odwracanie sensów. Dziś można w biały dzień głosić bzdury o nieszkodliwych narkotykach, o zbawiennym wpływie na dzieci masturbacji, o tym, że prostytucja jest taką samą pracą jak inne, a Jan Paweł II– przestępcą. Na promocję użytecznych dla siebie kłamstw wydawane są miliardy – przez państwa, korporacje i ruchy rewolucyjne. Aby kłamstwo przeniknęło całe społeczeństwo, nie wystarczą jednak telewizje i portale informacyjne. Potrzebna jest też specyficzna kategoria ludzi. Przypomniałem sobie o niej, gdy przy okazji przeprowadzki wpadła mi w ręce książeczka Piotra Wierzbickiego „Traktat o gnidach”. Spróbuję przyłożyć zawarte w niej obserwacje do realiów dnia codziennego.
Kim jest gnida? To człowiek mniej lub bardziej znany. W miarę ustawiony, który swej pozycji broni cichą pracą swoich szarych komórek, służąc rozdającym w Polsce zaszczyty i kasę.
Gnida staje na dwóch łapkach i myśli. Nad czym? Nad tym, jak uzasadnić to, co akurat trzeba uzasadnić. Uzasadnienie nie jest najmocniejszą stroną możnych. W uzasadnianiu wyręczają ich gnidy. Regularnie zapraszane są więc do TVN.
Gnida nie jest cynikiem. Gnida cynikiem być nie umie. Cynik to ktoś mający odwagę kłamać, gnida trudząc się, by słuszne postępki uzasadniać, musi się jeszcze trudzić nad czymś dodatkowym: nad tym, żeby przekonać do tych postępków samego siebie. Gnida nieustannie zadaje gwałt swojej duszy. Gnida, w przeciwieństwie do cynika, który nie próbuje „być w porządku”, stara się za wszelką cenę „być w porządku”.
Gdyby na amerykańskich czołgach wjechali pewnego dnia do Warszawy amerykańscy żołnierze, gnidy witałyby ich z ogromnym entuzjazmem. Tak samo byłoby, gdyby wjechały czołgi rosyjskie. I nawet gdyby nastąpiło to w odstępie miesięcy, gnidy nie miałyby problemu ze zmianą narracji.
Gnida to intelektualny, naukowy lub artystyczny pomocnik klasy panów, prawdziwych właścicieli III Rzeczypospolitej, zajęty uzasadnianiem konieczności ich powrotu do władzy politycznej i swojej wobec nich uległości. Gnidy zamieszkują głównie stolicę Polski oraz niektóre większe miasta. Są gnidy zadowolone z wypowiedzenia Polsce wojny hybrydowej. Widzimy dziennikarzy najpierw usprawiedliwiających głosowanie przeciwko budowie muru na granicy z Białorusią, a dziś krzyczących, że państwo jest z dykty, a mur powinien stanąć pięć lat temu.
Gnida zawsze ma swoich panów, nie zawsze ma ich w Polsce. Gnida rozpisywać się będzie o demonach polskiego patriotyzmu, absolutnie nie czyniąc tego w interesie nacjonalizmu rosyjskiego czy niemieckiego. Będzie atakować Marsz Niepodległości czy Straż Graniczną, tak jak kiedyś atakowała twórców Wojsk Obrony Terytorialnej. Gnida będzie pisać, że Polska powinna mieć małą armię. Z jakich powodów? Każda znajduje uzasadnienia na miarę własnego intelektu. Gnida będzie szkalować Polskę na każdym zagranicznym forum, będzie robić wszystko, by obalić rząd wybrany demokratycznie. No i oburzy się, gdy ktoś jej powie, że ociera się to o zdradę, że stawia się po stronie współczesnej targowicy.
Gnidami są dziennikarze usprawiedliwiający poselski rechot z chorego człowieka. Gnidami są sędziowie, którzy seryjnie wypuszczają na wolność przestępców, byle ci psuli krew swym politycznym przeciwnikom. Gnidą jest szef jednej z anten Polsatu, który twierdził, że soft porno na jego antenie jest prorodzinne. Są również gnidy odgrywające role polityków. Gnidy chcą o sobie myśleć dobrze. Jednak na dłuższą metę kończy się to intelektualną degradacją, alkoholizmem bądź cynizmem. Gnida próbuje odwlekać taki koniec, zadając się tylko z gnidami. Gnidy są więc bardzo towarzyskie. Mają nawet swoje Towarzystwo.
Oszukiwanie natury
Gdy przyjemność staje się celem,
cel staje się niczym.
Gdy Wanda Półtawska obchodziła setną rocznicę urodzin, „Newsweek” uczcił ten jubileusz artykułem zatytułowanym: „To »przyjaciółka Jana Pawła II« odpowiada za patologiczny stosunek kościoła do seksu”.
Autorzy, Stanisław Obirek i Artur Nowak, rozwinęli swą myśl, stwierdzając, że „Kościół zdradził własne idee, redukując rolę kobiet do funkcji rozrodczych, stygmatyzując poczuciem winy seksualny wymiar życia ludzkiego”. Według nich duży wpływ na to miała właśnie Wanda Półtawska.
Jedna kobieta wywarła taki wpływ na Kościół… no, no. Mnie jednak zastanawia, jak to w ogóle było możliwe, bo skoro Kościół zredukował rolę kobiet do funkcji rozrodczych, to jakim cudem Wanda Półtawska takowy wpływ na tenże Kościół wywarła? Funkcjami rozrodczymi?
Ale niech tam. Tylko co to właściwie ma znaczyć, że Kościół „stygmatyzuje poczuciem winy seksualny wymiar życia ludzkiego”? Żeby powtarzać takie rzeczy, trzeba być ignorantem albo świadomie szerzyć dezinformację. W tym przypadku z ignorancją raczej nie mamy do czynienia. Wystarczy pobieżnie znać stanowisko Kościoła w tej kwestii, żeby wiedzieć, że w swoim nauczaniu traktuje on seksualność z najwyższym szacunkiem – i właśnie dlatego sprzeciwia się sprowadzaniu jej do roli dostarczyciela przyjemności. I to jest prawdziwe redukowanie roli kobiet (mężczyzn zresztą też): mają być narzędziami osiągania doznań. Nic ponadto.
Nie jest tak? Przecież „edukacja seksualna” w wydaniu liberałów koncentruje się niemal wyłącznie na nauczaniu technik seksualnych dla uzyskania „satysfakcji” i na sposobach uniknięcia wpisanych w naturę skutków takich zachowań. „Funkcje rozrodcze” kobiet i mężczyzn, o ile w tej optyce w ogóle się pojawiają, są jedynie powodem, żeby się przed nimi „zabezpieczyć”.
To nie Kościół zapomniał, czym jest seksualność – to świat o tym zapomniał. Do tego stopnia, że stwierdzenie „seks zaistniał po to, żeby były dzieci”, budzi dziś pusty śmiech. A przecież to rzecz najoczywistsza. Nie po to w naturze istnieje wzajemne przyciąganie się przedstawicieli odmiennych płci, żeby im było „fajnie” i już. Tak bez celu. Przyjemność wpisana w dążenia seksualne to genialny mechanizm, który ma skłaniać do spłodzenia potomstwa. Przyjemność jest jak miąższ owocu, który zjadamy, uwalniając pestkę, z której ma szanse powstać nowy organizm. Tymczasem współcześnie dochodzi do samobójczego oddzielania przyjemności od celowości. Dla większej przyjemności niszczy się celowość. Przybywa miąższu, a pestki zaczynają zanikać. Już widzimy, jak skutkują próby oszukania natury: jako społeczeństwo jesteśmy coraz grubsi i wymieramy.
Jeśli Kościół przed tym ostrzega, to nie „stygmatyzuje poczuciem winy”, tylko przedstawia niezaprzeczalne fakty. Jeśli ktoś z tego powodu czuje się winny, to może ma powód?•
FRANCISZEK KUCHARCZAK
Dziennikarz działu „Kościół”
11 listopada 2021
"To jest moja matka, ta Ojczyzna! To są moi bracia i siostry! I zrozumcie, wy wszyscy, którzy lekkomyślnie podchodzicie do tych spraw, zrozumcie, że te sprawy nie mogą mnie nie obchodzić, nie mogą mnie nie boleć! Was też powinny boleć! Łatwo jest zniszczyć, trudniej odbudować. Zbyt długo niszczono! Trzeba intensywnie odbudowywać! Nie można dalej lekkomyślnie niszczyć!"
św. Jan Paweł II Wielki
Po której stronie?
Prof. Wojciech Roszkowski - Do Rzeczy nr 45/ 2021
Ostatnia debata na temat Polski w Parlamencie Europejskim powinna w jasny sposób uzmysłowić, na czym polega problem w polityce polskiej i europejskiej. Premier Morawiecki precyzyjnie objaśnił, co zawierało ostatnie orzeczenie polskiego Trybunału Konstytucyjnego, niemal identyczne z podobnymi orzeczeniami trybunału niemieckiego, francuskiego, duńskiego i innych, a także orzeczeń polskiego Trybunału sprzed wielu lat. W polskim systemie prawnym, tak jak w systemach wszystkich członków Unii, obowiązuje miejscowa konstytucja z wyjątkiem kwestii, które te państwa oddały w gestię Unii na mocy traktatów akcesyjnych i kolejnych aktów europejskich, takich jak traktat lizboński. Ani TSUE, ani Komisja Europejska nie mają prawa rozszerzać władztwa unijnego poza te granice.
W odpowiedzi z ust „Europejczyków” – także polskich – udających, że nie rozumieją tej prostej prawdy, posypały się demagogiczne wypowiedzi, a najczęściej insynuacje nie na temat. O co więc chodzi? Chodzi o pozatraktatową zmianę systemu Unii Europejskiej przez eurokratów. Kilkadziesiąt tysięcy urzędników unijnych, manipulujących opinią publiczną w krajach członkowskich przy pomocy swoich machin partyjnych, w których lewicowość i prawicowość są wymieszane niemal idealnie, chce rządzić ponad głowami milionów szarych ludzi, zajętych swoimi sprawami. Ludzie ci zaś powinni włączyć się w radosny pochód zatomizowanych osobników zajętych swoimi ciałami, a nie duszami. I w tym jest rzeczy sedno. Nieznane dokładnie „wartości europejskie”lub „praworządność”, „polexit” czy „homofobia” to pałki, którymi zagania się miliony owieczek do unijnej zagrody. Juhasi mówią jeszcze różnymi językami, choć ich szefostwo woli niemiecki. Część europejskich stad już potulnie zajęła swoje miejsca w tej zagrodzie, choć niektóre stada się jeszcze opierają.
Powstaje pytanie, dlaczego 25 polskich europosłów przyłączyło się do nagonki na polski rząd? Prosta nienawiść do tego rządu wiele tłumaczy, podobnie jak wymierne korzyści, które uzyskują oni z takiej postawy. Dlaczego jednak walkę z własnym rządem, a w tym przypadku z własnym państwem, popierają miliony Polaków, z których niektórzy głosują przeciw budowie muru na granicy, a nawet usiłują demolować zasieki graniczne? Duszą się w granicach Polski? Chcieliby szerzej odetchnąć? Na wschodzie jest bardzo wiele miejsca, aż do Władywostoku. Chyba jednak chodzi o coś innego. Franz Kafka napisał kiedyś: „W konflikcie ze światem stań po stronie świata”. Atakowanie własnego rządu na arenie międzynarodowej jest objawem tego rodzaju odchylenia. Człowiek niepewny swej godności ani wartości, których niby broni, ani nieceniący swej tożsamości lub nawet nienawidzący sam siebie, będzie szukał potwierdzenia swej godności w bezwarunkowej akceptacji świata. Ze swoich wad narodowych robi jakieś horrendum, ale bojąc się świata, na ogół go idealizuje, a zwłaszcza przecenia. Bezwolnie nie zauważa, że świat go pochłania, nie zauważa na przykład, że głos europejskiego ludu jest formułowany w zaciszu restauracji Parlamentu Europejskiego i dopiero potem rozpisany na role w kolejnej debacie, że tam ustala się, jak mają decydować narody europejskie w kolejnych referendach. Jeśli ich obywatele zawiodą, to referenda trzeba będzie powtórzyć. Jeśli opornych nie da się pokonać ich konstytucjami, to należy z tymi konstytucjami skończyć. Żeby było jasne: to nie Unia Europejska jest problemem. Nie wspólny rynek jest winien, nie zasada pomocniczości wpisana na samym początku w unijny kamień węgielny. Problemem jest biurokratyczna patologia, która niszczy Unię. Połajanki przeciwników polskiego rządu, który z uporem powtarza tę prawdę, są dowodem, że ich autorzy mają zachwiane poczucie własnej tożsamości. Nie chodzi o to, by walczyć z całym światem, ale o to, by nie poddawać się mu bezwolnie wbrew sobie. Nie jest bowiem aż tak źle: w sobie można znaleźć też wiele wartości i sił, byle je dobrze rozpoznać. Podobno ulubionym dylematem poznawczym w filozofii zen jest pytanie: „Jak brzmi dźwięk klaszczącej jednej dłoni”. Ideologiczni „Europejczycy” nie chcą słuchać o rzeczywistości. Nie dbają nawet o własny interes. Dlatego wjazd rządzących na cmentarz w okresie pandemii jest dla nich winą niewybaczalną, a wyciek 250 mld zł w ręce przestępców VAT-owskich można zbyć machnięciem ręką. Dlatego w imię fałszywej troski o praworządność wspierają niepraworządność. W konflikcie ze światem stają po stronie świata. © ℗
Premier Belgii Alexander De Croo był łaskaw skrytykować Polskę. „Nie można inkasować pieniędzy, a odrzucać wartości” – powiedział. Odniósł się w ten sposób do wypowiedzi polskiego premiera Mateusza Morawieckiego, który stwierdził, że żądania unijnych instytucji względem naszego kraju są jak „pistolet przystawiony do głowy”.
Belgijski szef rządu dodał, że większość państw członkowskich postrzega UE jako „wspólnotę wartości, a nie bankomat”. Wzięło go też na sentymenty. „Gdy byłem nastolatkiem, kiedy upadła żelazna kurtyna, demokracja była tym, do czego ludzie na całym świecie aspirowali. Za co nas podziwiali” – wspominał.
Wzruszające: podziwiali ich, a oni byli dla nich wzorem, chodzili w glorii ludzi wolnych i zamożnych, użytkowników najlepszego systemu społecznego…
A teraz co – skończyło się. Co prawda są jeszcze bogaci, ale poza tym są już zupełnie innym społeczeństwem. To już nie ci ludzie, którzy imponowali tym z drugiej strony kurtyny. I nade wszystko nie te wartości.
Taaak, te słynne unijne wartości… Osobliwie brzmią takie słowa w ustach przedstawiciela państwa, które przoduje w wyścigu o palmę cywilizacyjnego szaleństwa. Eutanazja jest już w Belgii dopuszczalna bez ograniczeń wiekowych, także na prośbę dzieci. 10 procent śmierci niemowląt to wynik tego właśnie procederu. Lekarze praktycznie stali się tam władcami życia i śmierci pacjentów, których można posłać na tamten świat z dowolnego powodu, wystarczy, że im życie zbrzydnie. Edukacja seksualna sprowadza się do deprawowania dzieci i młodzieży. Aborcja jest tam oczywistym „prawem człowieka”, a jednopłciowe pary uzyskały możliwość zawierania „małżeństw” już prawie dwie dekady temu. I tak dalej.
Więc jak to jest: to są te wartości, z których wyrosła Europa i których my rzekomo nie szanujemy? Gdy założyciel UE Robert Schuman zostanie beatyfikowany, będzie się z ich powodu przewracał w relikwiarzu.
To nie my odrzucamy wartości, to wasze „wartości”, unijni liderzy, straciły na wartości.
To wy odlecieliście z nimi ku najbliższej czarnej dziurze i domagacie się teraz, żebyśmy za wami nadążali.
Uroczo brzmi też to gadanie o braniu przez nas od nich pieniędzy. Co to ma być? Czy my dostajemy kasę charytatywną? Od kiedy to jakiekolwiek państwo robi coś dla innego państwa z miłości? Nasz kraj jest Zachodowi potrzebny, żeby robić interesy. I to jest w porządku, ale nie jest w porządku zgrywanie przez Zachód dobroczyńcy, któremu w dodatku należy się od nas wdzięczność w postaci potulnego przyjęcia ich toksycznych odpadów ideologicznych.
Franciszek Kucharczak
„Gość Niedzielny”, 4.11.2021
Ordo Iuris w Polsce
w obronie podstawowych wartości, praw i wolności w Europie
Przez ostatnie miesiące pracowaliśmy intensywnie nad stworzeniem międzynarodowej koalicji obrońców podstawowych praw i wolności, która będzie w stanie stawić opór potężnym, lewicowym sieciom współpracy, które od lat skutecznie zniekształcają prawa człowieka, obracają je przeciwko człowiekowi, przeciwko życiu, przeciwko rodzinie i przeciwko wolności.
Nasze starania zwieńczone zostały właśnie sukcesem. Powołaliśmy Sojusz dla Dobra Wspólnego, którego oficjalna inauguracja odbyła się w ubiegłym tygodniu w Budapeszcie. W skład koalicji oprócz Instytutu Ordo Iuris weszły organizacje społeczne z Węgier, Czech, Słowacji i Włoch.
Tylko współpraca, doskonała koordynacja i profesjonalizm naszego Sojuszu dla Dobra Wspólnego będą mogły przeciwstawić się potędze finansowej naszych wrogów. Źródłem skuteczności genderowych lobbystów na forum międzynarodowym są bowiem przede wszystkim ich nieograniczone wręcz możliwości finansowe. W trakcie tegorocznego „Generation Equality Forum” zapowiedziano, że w najbliższych latach rządy i największe światowe korporacje przeznaczą łącznie ponad 40 miliardów dolarów na zapewnienie „równości genderowej” na całym świecie. Pieniądze te trafią w dużej mierze właśnie do radykalnych ideologów i aktywistów.
Pierwszą inicjatywą nowopowstałego Sojuszu dla Dobra Wspólnego jest wydanie międzynarodowego komunikatu dotyczącego przyjętej w ubiegłym tygodniu rezolucji Parlamentu Europejskiego na temat rzekomego „kryzysu praworządności w Polsce”. We wspólnym stanowisku sprzeciwiamy się bezprawnym naciskom tego unijnego organu, który wbrew swoim kompetencjom próbuje wpływać na obowiązujący w Polsce ład konstytucyjny.
To tylko początek. Przed nami niezbędne działania dla odkłamania ataków na nasze kraje. Przecież to dzięki współpracy z aktywistami ruchu politycznego LGBT z całej Europy Bartosz Staszewski i autorzy kłamliwego „Atlasu nienawiści” byli w stanie rozpowszechnić mit na temat istnienia w Polsce rzekomych „stref wolnych od LGBT”. Kłamstwo zostało rozpropagowane tak szeroko, że uwierzyli w nie nawet unijni komisarze, którzy zagrozili marszałkom polskich województw wstrzymaniem środków z programu REACT-EU oraz władze Norwegii, które dopiero po interwencji naszych prawników odstąpiły od odebrania 7 milionów złotych gminie Wilamowice w ramach tzw. funduszy norweskich.
Skuteczny lobbing genderowych ideologów doprowadził też do przyjęcia – wbrew obowiązującemu prawu – proaborcyjnego Raportu Maticia czy rezolucji dotyczącej nieistniejącej kategorii „praw osób LGBTIQ” w Europie. We współpracy z aktywistami ruchu LGBT powstała unijna „Strategia LGBT”, która jest dziś podstawą do tego, by te radykalne polityczne postulaty wcielać w życie. Dzisiaj natomiast unijni urzędnicy pracują nad rozporządzeniem dotyczącym uznawania we wszystkich państwach członkowskich UE homoadopcji czy zobowiązującym państwa UE do karania za tzw. „mowę nienawiści”. Zorganizowani w ponadnarodowych sieciach aktywiści wpływają też na wyroki Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, wykorzystując je do narzucania swojej ideologii suwerennym państwom, w tym naszej Ojczyźnie.
Zdajemy sobie sprawę, że aby odkłamać powielane już nawet przez oficjalne instytucje fake newsy na temat naszych państw, musimy działać w sposób skoordynowany – szczególnie w sferze komunikacji. Dlatego nasza sieć będzie przede wszystkim przestrzenią, za pomocą której prawda dotycząca sytuacji w Polsce oraz innych krajach naszego regionu będzie docierała do szerokiego grona odbiorców. Za sprawą planowanych przez nas konferencji, a także tworzonych wspólnie materiałów eksperckich i raportów będziemy w stanie oddziaływać w znacznie większym niż dotychczas stopniu na toczącą się zarówno w naszych krajach, jak i na forum międzynarodowym debatę publiczną. Planujemy również rozwinięcie naszej współpracy w zakresie uczestnictwa w kluczowych procesach decyzyjnych w instytucjach międzynarodowych oraz udziału w toczących się postępowaniach przed sądami międzynarodowymi. Wszystko po to, by głos obrońców podstawowych praw człowieka stał się bardziej słyszalny w całej Europie.
Utworzona koalicja może się też okazać nieoceniona w kontekście organizacji masowego sprzeciwu wobec negocjowanej umowy partnerskiej pomiędzy Unią Europejską a państwami Afryki, Karaibów i Pacyfiku. Unijni urzędnicy chcą bowiem uzależnić pomoc materialną dla 79 krajów Afryki, Karaibów i Pacyfiku od ich ideologicznego zaangażowania na forum Organizacji Narodów Zjednoczonych i kupić tym samym za pieniądze Europejczyków większość w głosowaniach Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Wejście w życie tej umowy w obecnym kształcie może więc oznaczać nieodwracalną ideologizację wiążącego prawa międzynarodowego.
Nie możemy do tego dopuścić i zdajemy sobie sprawę, że tylko zorganizowany sprzeciw jest w stanie wpłynąć na unijnych decydentów. Wierzę, że dzięki wsparciu ludzi i przy współpracy z naszymi partnerami z całej Europy jesteśmy w stanie zatrzymać ofensywę neomarksizmu i kultury wykluczenia oraz stworzyć dla nich realną przeciwwagę.
Zatrzymajmy lewicowy marsz przez instytucje
Radykalna lewica już wiele lat temu zrozumiała, że kluczem do jej sukcesu jest skoncentrowanie swojej działalności na arenie międzynarodowej. Tym sposobem, który sama nazwała „taktyką boomerangu”, od lat przesuwa ona środek politycznej dyskusji i odgórnie narzuca nieakceptowalne społecznie postulaty. Lewicowy marsz przez instytucje nie byłby możliwy, gdyby nie zainwestowanie przez jej przywódców w organizacje pozarządowe oraz powstające w oparciu o nie międzynarodowe sieci lobbingowe.
Mają one znaczny wpływ na kluczowych polityków i wspierane są przez właścicieli ogólnoświatowych korporacji medialnych o największym oddziaływaniu społecznym. Dzięki temu są dziś w stanie masowo indoktrynować społeczeństwo i skutecznie wymuszać na światowych liderach politycznych wprowadzanie postulatów neomarksistowskiej rewolucji.
Wzorem marksistów, sieć ta nie tylko rozpowszechnia na ogromną skalę swoje postulaty, ale jako wroga klasowego traktuje każdego, kto się z nimi nie zgadza. Podobnie jak jej protoplaści, tworzy fałszywą, opartą na kłamstwach i manipulacjach narrację, przedstawiającą państwa opierające się jej ofensywie jako „faszystowskie” i opresyjne wobec mniejszości. Na podstawie takich właśnie dezinformacji w ubiegłym miesiącu Komisja Europejska zagroziła marszałkom pięciu polskich województw wstrzymaniem wypłaty środków z programu REACT-EU. Wcześniej dopiero interwencja prawników Ordo Iuris uchroniła władze gminy Wilamowice przed utratą ponad 7 mln zł. z tzw. funduszy norweskich. Jedynym źródłem problemów wspomnianych samorządów jest skuteczność z jaką polscy aktywiści ruchu politycznego LGBT rozpowszechniają – z pomocą swoich kolegów zza granicy – kłamstwa na temat rzekomego funkcjonowania w naszym kraju „stref wolnych od LGBT”.
Oparta na kłamstwach i manipulacjach narracja lewicy przyjęta została również przez znaczną część eurodeputowanych. W swoich rezolucjach, regularnie powielają oni pomówienia dotyczące krajów takich jak Polska, dotyczące choćby rzekomego dyskryminowania osób o skłonnościach homoseksualnych i innych zaburzeniach sfery seksualnej w naszym kraju. Tymczasem nawet opublikowane w zeszłym roku badania unijnej Agencji Praw Podstawowych dowodzą, że osoby identyfikujące się z ruchem LGBT częściej mają do czynienia z realnymi objawami dyskryminacji w krajach takich jak Belgia czy Francja niż w Polsce i na Węgrzech.
P.S. Raz jeszcze podkreślę, że źródłem skuteczności genderowych lobbystów na forum międzynarodowym są przede wszystkim ich nieograniczone wręcz możliwości finansowe. W najbliższych latach rządy i największe światowe korporacje zobowiązały się przeznaczyć ponad 40 miliardów dolarów na zapewnienie „równości genderowej” na całym świecie. Samo Międzynarodowe Stowarzyszenie Lesbijek i Gejów (ILGA) otrzymało w ostatnich lata ponad 4 miliony euro od Komisji Europejskiej, a wśród darczyńców promującego aborcję i rozpowszechniającego kłamstwa na temat Polski Europejskiego Forum Parlamentarnego na rzecz Praw Seksualnych i Reprodukcyjnych jest chociażby Fundacja Billa i Mellindy Gates, Nike Foundations czy Hewlett Foundation. My natomiast całe nasze finansowanie opieramy jedynie na hojności ludzi. Nasi Darczyńcy nigdy do tej pory nas jednak nie zawiedli.
Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris jest fundacją i prowadzi działalność tylko dzięki hojności swoich Darczyńców.
Słowo na Uroczystość Wszystkich Świętych 2021
Błogosławieni jesteście…!
Uroczystość Wszystkich Świętych – to nie dzień melancholicznego nastroju z trwożnymi myślami o końcu życia bądź końcu świata, lecz dzień radości, doskonałości, spełnienia i cieszenia się perspektywą szczęścia wynikającego z życia z Bogiem i w Bogu.
Wszyscy Święci – to nie tylko apostołowie, męczennicy, wielcy świadkowie wiary, misjonarze, założyciele zakonów, herosi miłości bliźniego, których papieże ogłosili oficjalnie błogosławionymi i świętymi Kościoła.
Wszyscy święci – to miliardy i biliony ludzi, którzy słowem i czynem przekładali Radosną Nowinę Jezusa na codzienną egzystencję w autentycznej miłości do Boga i bliźnich. Czy my również do nich należymy albo należeć będziemy? Tacy, jacy jesteśmy? My, co życie w znacznej mierze spędzamy na letniości i połowiczności, na bezwartościowych bzdurach? Którzy stale pozostajemy w tyle za wytkniętymi sobie celami bądź oczekiwaniami innych? A jednak – nam wszystkim mówi Bóg przez Jezusa swoje mocne i pocieszające słowo: „Błogosławieni jesteście…” i „Wezwałem Cię po imieniu, jesteś moim” (Iz 3,1).
Radosną Nowiną głoszoną w Ewangelii Mszy św. w Uroczystość Wszystkich Świętych są błogosławieństwa wygłoszone przez Jezusa na górze, zwanej z tej racji „Górą błogosławieństw”. Ośmiokrotne „Błogosławieni, którzy…” (ubodzy w duchu, cisi, miłosierni, czystego serca, którzy się smucą, łakną i pragną sprawiedliwości, wprowadzają pokój, cierpią prześladowania) można sprowadzić do wspólnego mianownika, który sformułuję następująco: „Błogosławieni jesteście, bo wszyscy nosicie w sobie dar, uzdolnienie, zarodek, by stać się świętymi, czyli zbawionymi, uczestnikami wiecznego szczęścia. Fundamentem tej potencjalnej świętości są nie wasze cnoty i moralna doskonałość, lecz wasza miernota, słabości, tęsknota za prawdą i dobrem, wasz głód i pragnienie sprawiedliwości, żal, smutek i płacz, że nie jesteście tym, czym być powinniście!”
Medytując dalej Jezusowe błogosławieństwa wyobrażam sobie, jak mówi do mnie osobiście: „Jeżeli nie uciekasz od tego, co w tobie płacze, bo ludzie cię zawiedli i tyle marzeń się nie spełniło; jeżeli nie tłamsisz swojej tęsknoty za czymś wielkim, pięknym i szlachetnym; jeżeli nie przestajesz szukać wartości, które zaspokoją twoje serce; jeżeli nie uśmierzasz tego wewnętrznego bólu bycia niespełnionym, nie lukrujesz go namiastkami i pozorami szczęśliwych chwil; jeżeli masz odwagę zburzyć twoje fasady i mury i po prostu być „ubogim w duchu”, niespełnionym i stale szukającym człowiekiem, jakim w gruncie rzeczy jesteś, to nie jesteś daleki od Królestwa Bożego.”
I w tym samym duchu mówi do nas wszystkich: „Jeżeli każdy z was przyjmie wewnętrznie te moje błogosławieństwa, wtedy wasze zamknięte egoistycznie serca zaczną się otwierać na przyjęcie darów Bożych; wtedy w waszym współżyciu nie będzie faryzeizmu, zakłamania, obłudnych gierek, znikną zdrady, oszustwa , przemoc i haniebne czyny i nastanie pokój między wami.”
A zatem: aby być, jak święci, muszę najpierw zdobyć się na odwagę przyznania się do swoich słabości i duchowego ubóstwa, po prostu być tym, kim naprawdę jestem. Bo kim jestem przed Bogiem? - Nędznym grzesznikiem, całkowicie skazanym na Boże miłosierdzie i wezwanym do świętości, biedakiem powołanym do tego, by stać się „bog-aczem”, czyli „przez Boga obdarowanym szczęściarzem”!
Pracując przez kilka lat jako duszpasterz szpitalny często byłem wzywany do umierających. Wycieńczeni chorobą bezsilni, bezradni, niezdolni, by powiedzieć choćby parę słów – na szpitalnym łożu, przy którym nieraz strwożony współmałżonek lub dzieci, a często tylko siostra szpitalna i ja. Udzielając sakramentów mimowolnie wyobraźnia podsuwała mi obraz chrztu niemowlęcia. Bardzo podobna sytuacja: u progu życia i na jego końcu bezsilny człowiek w poduszkach, otoczony wiarą swoich „sióstr i braci”, oddawany w ręce Boga! A pomiędzy jednym i drugim? Kiedyś usłyszałem takie słowa kochającej córki: „Nasza mama nie miała pięknego życia. Dawniej wojna, bieda. Potem całe życie harowała, oszczędzała, troszczyła się o nas wszystkich, a teraz leży biedaczyna i już niczego nie potrzebuje, tylko nieco herbaty lub zwilżenia spieczonych ust”.
Oto człowiek! Człowiek błogosławiony błogosławieństwami Jezusa - biedny, bezsilny, zależny od drugich, tęskniący, spragniony… To nie jego bieda, pragnienie, i bezradność czynią go same z siebie i automatycznie błogosławionym. Błogosławionym staje się dopiero wtedy, gdy on całe swoje życie, jego strony udane i szczęśliwe, ale także te naznaczone porażką, bólem i cierpieniem - akceptuje, w modlitewnej skardze czy nawet w krzyku przedstawia Bogu i z Jego pomocą przemienia, na ile to od niego samego zależy. Łatwe to nie jest. Być świętym to najwyższa sztuka! Ale każdy ma ku temu stosowne narzędzia - w ręku, w głowie i w sercu, bo każdy jest przez Boga błogosławiony!
Ks. Jerzy Grześkowiak
Ks. Grzegorz Pawłowski: Dwie ojczyzny, wspólny los
Ks. Grzegorz Pawłowski zmarł w wieku 90 lat.
Publikujemy fragment reportażu „W drodze do Jeruzalem”, który ukazał się w miesięczniku „Więź” nr 4/1995 i w książce Cezarego Gawrysia „Ścieżki ocalenia”:
Po obiedzie jedziemy do starej Jaffy, dawniej – dzielnicy arabskiej, siedliska nocnego życia i brudnych interesów, dziś – odrestaurowanej i zamieszkanej przez Izraelczyków. Spiętrzenie żółtych, kamiennych, ufortyfikowanych domów, wąskie, malownicze uliczki – mieszczą się tu głównie pracownie artystów. Ale całość robi trochę wrażenie atrapy na użytek turystów. Najbardziej podobają mi się trójkolorowe, łaciate koty.
Schodzimy do portu, przed nami łagodnie falujące Morze Śródziemne. Tysiące lat cywilizacji. Wcinający się w morze falochron przypomina mi oglądany przed paroma laty świetny film izraelski o parze zakochanych, którzy właśnie na tym falochronie się spotykali: Żydówka i Arab, rok 1948. Czy w roku 1995 mogłaby się zdarzyć taka miłość?
W pięknym, barokowym kościele św. Piotra, którego kopuła góruje nad starówką Jaffy, jesteśmy umówieni z księdzem Grzegorzem Pawłowskim, mieszkającym na stałe w Izraelu od roku 1970. Ksiądz Grzegorz znany jest z publikacji w „Tygodniku Powszechnym”. W 1966 roku wydrukował tam swój pierwszy artykuł pt. „Moje życie” (przedrukowany później w tomie „Doświadczenia lat wojny 1939-1945”, Znak 1980), w którym ujawnił, że jest Żydem, sierotą, uratowanym z zagłady jako kilkunastoletni chłopiec, w Zamojskiem. Po tej publikacji odnalazł się jego brat Chaim, żyjący w Hajfie. Ksiądz Grzegorz postanowił wyjechać do Izraela i tutaj prowadzi od lat pracę duszpasterską.
Czeka na nas, skromny i pokorny, na ławeczce przed kościołem. Proponuje nam mszę świętą – ale my najpierw prosimy o chwilę rozmowy.
Jakub Hersz Griner urodził się w roku 1931 w Zamościu, w ortodoksyjnej rodzinie żydowskiej, jako najmłodszy z czworga rodzeństwa. Wybuchła wojna. Najpierw wkroczyli Rosjanie, z nimi wyjechał brat Chaim. Potem przyszli Niemcy. Dom Grinerów spłonął, znaleźli się w getcie w Zamościu. Potem wywieziono ich do Izbicy.
W 1942 roku, kiedy przyszli po nich Niemcy, Jakub instynktownie uciekł, zostawiając matkę i rodzeństwo. Wokół stali gapie. Ktoś krzyknął: „To Żydek!”, ale inni powiedzieli: „Cicho, niech ucieka!”. Miał wtedy 11 lat. Ukrywał się w wioskach wokół Zamościa z fałszywą metryką, jako Grzegorz Pawłowski – chłopi zatrudniali go jako pastucha do krów.
Po wojnie znalazł się w domu dziecka w Tomaszowie, prowadzonym przez siostry zakonne. Ukończył liceum. Stał się bardzo religijny, przyjął chrzest, a potem wstąpił do seminarium duchownego. W 1958 został wyświęcony na księdza. W 1970 roku wyjechał do Izraela, bo czuł, że takie jest jego powołanie. Zaczął się uczyć hebrajskiego. „Dla mojej rodziny było tragedią, że jestem księdzem. Były naciski, żebym to rzucił. Kiedy się pytali z żalem, dlaczego zostałem księdzem, odpowiadałem żartobliwie: A co, miałem się może ożenić z gojką?”.
Mszę świętą odprawia albo po polsku – dla Polaków, którzy w niedziele i święta zjeżdżają się do Jaffy z całego Izraela, albo po hebrajsku. Napisał po hebrajsku podręcznik do nauczania religii „Poznaj Mesjasza”, zaaprobowany przez władze kościelne. Religii uczy dzieci w ich domach, indywidualnie. Są to na ogół dzieci z małżeństw mieszanych. Jeden chłopczyk, Jacek, którego uczył w domu po hebrajsku (matka – Żydówka uratowana w czasie wojny, ojciec Polak) i przygotował do Pierwszej Komunii, wyjechał potem z rodzicami do Ameryki i tam został księdzem.
„Staram się zawsze pełnić wolę Bożą – mówi ksiądz Grzegorz – i dlatego dziś służę pomocą Polakom w Izraelu”. Nie tylko jest ich duszpasterzem, ale też pomaga znaleźć mieszkanie i pracę. Są to osoby, które przyjeżdżają tu z pielgrzymkami albo turystycznie, i zostają nielegalnie, często na parę lat, żeby popracować i zarobić. Jest ich około tysiąca. „To dobrzy ludzie” – mówi ks. Grzegorz.
Na cmentarzu w Zamościu ma wymurowany grób, w którym chce spocząć, z napisem: „Uciekłem od najbliższych w czasie zagłady, ratując swoje życie… i powróciłem na miejsce ich męczeńskiej śmierci”.
Schodzimy do pustego kościoła, gdzie ksiądz Grzegorz odprawia specjalnie dla nas mszę świętą. „W intencji waszej i waszych rodzin” – mówi. Ujmuje nas swoją prostotą i dobrocią. Z kazania zapamiętałem zdania: „Pierwszym papieżem był Żyd, obecnym Papieżem jest Polak… Zmuszono mnie, bym się zrzekł polskiego obywatelstwa… Wcale nie jest tak, że Polacy mnie odrzucili – to Bóg tak chciał… Żydzi wiele Polsce zawdzięczają – dwie są ojczyzny, ale wspólny los…”. Eucharystię przyjmujemy pod dwiema postaciami. I na zakończenie ksiądz Grzegorz intonuje „Boże, coś Polskę”.
Cezary Gawryś (22.10.2021).
ur. 1947, dziennikarz i publicysta. Ukończył filozofię na Uniwersytecie Warszawskim (1969), teologię na Uniwersytecie Kard. Stefana Wyszyńskiego (2000), a także szkolenie z podstaw terapii systemowej w Instytucie Psychiatrii i Neurologii (2005). Pracował krótko jako wychowawca w zakładzie wychowawczym (1970), potem jako sekretarz redakcji i publicysta w tygodniku „Literatura” (1972–1976), następnie od 1976 w miesięczniku WIĘŹ, najpierw u boku Tadeusza Mazowieckiego, z czasem jako redaktor naczelny (1995–2001). Członek Rady Etyki Mediów w latach 2000-2004. Od 2006 zaangażowany w międzynarodowy ruch ATD Czwarty Świat walczący z nędzą i wykluczeniem społecznym. Członek Rady Programowej „Otwartej Rzeczpospolitej” – Stowarzyszenia Przeciw Antysemityzmowi i Ksenofobii. Przez dwa lata był katechetą w warszawskim liceum im. Roberta Schumana. Obecnie jest redaktorem w Wydawnictwie WIĘŹ. Wydał zbiory reportaży: „Ścieżki ocalenia”, „Ten Trzeci”, a także (z Katarzyną Jabłońską) książki zbiorowe: „Między konfesjonałem a kozetką” oraz „Wyzywająca miłość. Chrześcijanie a homoseksualizm”. Autor rozmowy rzeki ze Stefanem Frankiewiczem „Nie stracić wiary w Watykanie” i współautor rozmowy rzeki z Ireną Namysłowską „Od rodziny nie można uciec”. Żonaty z Kingą, architektem krajobrazu. Mają trzech synów i dwóch wnuków. Mieszka w Warszawie.
Doświadczenie Boga w ciszy i w milczeniu
Musimy znaleźć Boga,
a nie sposób Go znaleźć w hałasie
i atmosferze niepokoju
Bóg jest przyjacielem milczenia.
Matka Teresa z Kalkuty
We wszystkich religiach cisza, milczenie, medytacja uważane są za niezbędne i istotne elementy warunkujące przekroczenie immanencji, wejście w świat transcendentny i spotkanie z Bogiem. R. Tagore mówiąc o „wielkiej prawdzie” myśli chyba o „Prawdzie Najwyższej”, o Bogu:
Woda w czarze błyszczy,
woda w morzu jest ciemna.
Mała prawda wyraża się w jasnych słowach,
wielka prawda wielką ciszą.
Te słowa o „wielkiej ciszy” przypominają specyficzną, opartą na paradoksie mistykę Zbigniewa Herberta, który do Absolutu, do Boga, zbliża się przez doświadczenie istoty rzeczywistości, istoty ukrytej za strefą empirii i radykalnie od niej różnej:
tylko w wielkiej ciszy
można wyczuć
puls twego istnienia
nieustanny i znikliwy
jak fala światła
pociągający
jak wszystko czego nie ma
składam ci hołd
dotykając ciała
twej nieobecności
Stanąć przed Bogiem – to znaczy zamilknąć, wyciszyć się i wsłuchać w Jego głos. Rama Kriszna uczy: „Do czego niby mogą przydać się słowa, gdy próbuje się sondować ciszę nieskończonej Miłości?”.
Św. Tomasz z Akwinu pisze:
Boga czcimy milczeniem. Nie dlatego, że nic na jego temat nie możemy powiedzieć, lecz dlatego, że wiemy, iż nie potrafimy go pojąć.
Bóg przerasta wszystkie możliwości i zdolności ludzkiego rozumu i myślenia, odczuwania i wyrażania. Stąd zrozumiałe jest wezwanie proroka: „Jahwe mieszka w świętym domu swoim, niechaj zamilknie przed nim cała ziemia” (Ha 2,20).
Prorocy, zapowiadając przyjście Mesjasza, wzywają do skupienia i milczenia:
Milczcie przed obliczem Pana Jahwe, gdyż blisko jest dzień Pana. (So 1,7)
Uciszcie się wyspy, ażeby Mnie słuchać. (Iz 41,1)
Zamilknij wszelkie ciało przed obliczem Pana, bo już powstaje ze świętego miejsca swego. (Za 2,17)
O wartości ciszy poucza doświadczenie religijne proroka Eliasza na górze Horeb. Ścigany przez wrogów, zawiedziony, zgorzkniały, pełen rezygnacji ucieka na pustynię, wędruje na niej przez 40 dni. Zawiedziony i zgorzkniały wątpi w sens swego powołania, kryje się w pieczarze, tu oczekuje znaku od Boga. Bóg zapowiada, że mu się objawi. Eliasz ukryty w jaskini słyszy szalejąca wichurę rozwalającą góry i druzgocącą skały. To musi być Pan! Czy nie objawił się już nieraz w dziejach Izraela, podobnie jak bóstwa naturalne z jego otoczenia kulturowego, jako „Bóg wiatru, deszczu i pogody”? Czyż psalmy nie mówią o nim w obrazach potęgi sił natury? Ale w tym mistycznym przeżyciu obumierają wszystkie dotąd znane antropomorficzne obrazy Boga.
A oto Pan przechodził.
Gwałtowna wichura rozwalająca góry i druzgocąca skały szła przed Panem; ale Pan nie był w wichurze.
A po wichurze trzęsienie ziemi: Pan nie był w trzęsieniu ziemi.
Po trzęsieniu ziemi powstał ogień: Pan nie był w ogniu.
A po tym ogniu – szmer łagodnego powiewu.
Kiedy tylko Eliasz go usłyszał, zasłoniwszy twarz płaszczem, wyszedł i stanął przy wejściu do groty. (1 Krl 19,11-13)
Takie jest doświadczenie wiary Izraela. Bóg jest wszędzie obecny. Wszystkie rzeczy wskazują na Boga. Ale Bóg mówi do człowieka nie tylko w wielkich, sensacyjnych wydarzeniach, lecz także w ciszy, w milczeniu. Człowiek może usłyszeć głos Boga zarówno w zgiełku burzy, jak w ciszy, ale tylko w atmosferze ciszy można słowo Boże w pełni percypować, czyli nie tylko słyszeć, lecz także je przyjąć, zrozumieć i przyswoić.
Ciszą spowita jest też tajemnica Wcielenia Boga. Zwiastowanie Maryi, jej zatrwożenie, dialog z Bożym posłańcem Archaniołem Gabrielem, namysł i decyzja „Niech mi się stanie według słowa twego” – to wewnętrzny duchowy proces dziejący się w ciszy i kontemplacji. Znamienne też, że narodzenie sie wcielonego Słowa Bożego dokonuje się w nocnej ciszy. „Gdy głęboka cisza zaległa wszystko, a noc w swoim biegu dosięgała połowy, wszechmocne Twe słowo z nieba (…) runęło w ośrodek zatraconej ziemi (Mdr 18,14-14). Te słowa ST odnosi Kościół w introicie mszy z okresu Bożego Narodzenia do wcielenia Syna Bożego.
W świetle Ewangelii milczenie i umiłowanie ciszy jest jedną z charakterystycznych cech postawy Chrystusa. Bardzo wymowny jest fakt, że Ten, który jest odwiecznym „Słowem” Ojca, tak długo milczy. Z trzydziestu trzech lat Jego życia na ziemi - trzydzieści spędzonych w odosobnieniu nazaretańskiego domu rodzinnego skrywa milczenie Ewangelii. Betlejem, Nazaret, 40 dni na pustyni – to miejsca milczenia. Jedynym wyjątkiem w tym okresie jest dysputa 12-letniego Jezusa z uczonymi w świątyni jerozolimskiej (Łk 2,26-47).
Czas działalności publicznej Jezusa jest często przerywany milczeniem. Jezus usuwa się raz po raz na miejsce samotne, umyka od tłumu, noc spędza na samotnej modlitwie.
Liczne tłumy zbierały się, aby Go słuchać i znaleźć uzdrowienie ze swych niedomagań. On jednak usuwał się na miejsca pustynne i modlił się. (Łk 5, 15b-16)
Nad ranem, gdy jeszcze było ciemno, wstał, wyszedł i udał się na miejsce pustynne, i tam się modlił. (Mk 1,35)
Mesjasz cierpiący porównany jest do „baranka milczącego” wobec tego, który go strzyże. Jezus cierpiąc w Ogrójcu modli się w ciszy ogrodu. Milczy także przed Piłatem i Kajfaszem, odpowiadając zaledwie kilkoma koniecznymi zdaniami. Krzyż, poza siedmioma najważniejszymi słowami, to godziny ofiarnego milczenia. Najbardziej wstrząsające zaś w tym wszystkim: milczy także Bóg-Ojciec. Zwraca na to uwagę Benedykt XVI:
Jak pokazuje krzyż Chrystusa, Bóg mówi także poprzez milczenie. Milczenie Boga, doświadczenie faktu, że wszechmocny Bóg jest bardzo odległy, stanowi decydujący element na drodze Syna Bożego, wcielonego Słowa (…). Milczenie Ojca jest niejako przedłużeniem słów, które Bóg wypowiedział przedtem. W tych ciemnych momentach Bóg mówi w tajemnicy swego milczenia (Pismo Apostolskie Verbum Domini nr 21).
Uwzględniając te fakty można chyba powiedzieć, że milczenie zawsze posiada jakieś odniesienie do Chrystusa. Ten chrystologiczny aspekt milczenia dochodzi do głosu w myśli Tomasza Mertona, który snując rozważania o milczeniu jako sile życia wewnętrznego stwierdza:
Miłość posiada swoje milczenie, a ono kryje w sobie Kogoś, Osobę Chrystusa, który sam jako wypowiadane Słowo jest ukryty w milczeniu Ojca.
Cisza i milczenie mają także wymiar eschatologiczny. Przyobiecane człowiekowi szczęście w Królestwie Ojca ma polegać na „wiecznym spokoju” („odpoczynek Jego” – Hbr 4,1-11), a pojęcie to rozumiane poprawnie, czyli nie jako „bezczynność”, oznacza „posiadanie pełni i nasycenie w ciszy”. Milczenie jest znakiem oczekiwania czasów ostatecznych:
A gdy (anioł) otworzył siódmą pieczęć, stało się milczenie w niebie jakoby na pół godziny. (Ap 8,1)
Cisza i milczenie umożliwiają spotkanie Boga. In silentio loquitur Deus - „W ciszy przemawia Bóg” – zwykliśmy mawiać. Stefan Jurkowski wypowie to w poetyckim obrazie:
- Pokaż mi Boga
- Staraj się podnieść Zarzucić na twarz
olbrzymią ciszę co lasy oplata
Napłynie w zmarszczki
oczy ci odmieni…
Bardziej prosto i bezpośrednio powiedział to już
Adam Mickiewicz:
Głośniej niż w rozmowach Bóg przemawia w ciszy,
I kto w sercu ucichnie, zaraz go usłyszy. („Cichość”)
Ks. Jerzy Grześkowiak
„Dla nas, po Bogu, największa miłość to Polska!”
Niedawno beatyfikowany kardynał Stefan Wyszyński był wielkim patriotą. Dla niego Ojczyzna to przede wszystkim wspólnota ludzi, naród, żywy organizm, a nie tylko struktura państwowa. Mówił: „Dla nas, po Bogu, największa miłość to Polska! Musimy po Bogu dochować wierności przede wszystkim naszej Ojczyźnie i narodowej kulturze”.
Prymas Wyszyński czuł się odpowiedzialny za całą Ojczyznę. Był autorytetem nie tylko w wymiarze religijnym i moralnym, ale także narodowym. W jego posłudze Kościołowi i Polsce nie było szowinizmu ani nacjonalizmu, ale autentyczna miłość do Ojczyzny i odpowiedzialność za naród od tysiąca lat wierny Bogu. Ksiądz Prymas czynił wszystko, aby w Ojczyźnie naszej zapanował ład miłości: „Nienawiścią nie obronimy naszej Ojczyzny, a musimy ją przecież bronić. Brońmy ją więc miłością!”
Odwołuję się do naszego wielkiego Prymasa Tysiąclecia, by uzasadnić, dlaczego zamieszczam w dziale religijnym „Polonika Monachijskiego” artykułu publicysty Piotra Cywińskiego odpowiadającego na bezczelne ataki naszego sąsiada zza Odry po Orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego o pierwszeństwie polskiej Konstytucji nad prawem unijnym. Jako chrześcijanin nie mogę milczeć wobec tego, jak brukselscy urzędasy pod dyktando Niemiec stosują wobec Polski inne standardy niż w stosunku do pozostałych krajów członkowskich, traktują ją jako „dziecko do bicia” i próbują odebrać jej suwerenność. Zbyt długo byliśmy pod butem komunistycznej Moskwy, by teraz dać się deptać bezbożnej lewicowej Brukseli!
Ks. Jerzy Grześkowiak
Niemcy strzelają z bata i wierzą w... Tuska, który... „uratuje Polskę” Za Odrą ruszyła machina wojennej propagandy
Gdyby ktoś nie wiedział, o co toczy się dziś wojna w Unii Europejskiej, temu polecam wczorajszy komentarz Markusa Preissa, szefa brukselskiego studia niemieckiej telewizji publicznej ARD, z głównego wydania wieczornych wiadomości („Tagesschau”). Poniżej mój przekład in extenso.
Wiem, że wdzięczność nie jest żadną kategorią w polityce, że państwa mają swe interesy i próbują maksimum wyciągnąć dla siebie. A jednak, to, co Polska wyprawia dziś w UE, wytrąca mnie z równowagi. Przez prawie dwa dziesięciolecia kraj ten ciągnął ogromne korzyści z członkostwa w UE, stał się nowocześniejszy i zamożniejszy, z wieloma miejscami pracy i pięknymi miastami. Dzięki pracowitości jego obywateli, ale także dzięki przynależności do UE i miliardom z Brukseli. Duńczycy, Hiszpanie, Holendrzy, Finowie, Włosi, oni wszyscy zrezygnowali z wielu pieniędzy, ale także wpływów, ponieważ chcieli, żeby Polska była częścią UE. Wydaje się wszakże, że dla obecnego polskiego rządu znaczy to niewiele. Od kiedy PiS jest u władzy, demontuje państwo prawa i blokuje w Brukseli, co mu nie pasuje; przyjęcie uchodźców? - nie z nami, mimo wiążących postanowień, neutralność klimatyczna do 2050 roku? - to wasza idea, zrobimy, gdy zapłacicie za odstąpienie od węgla… Ów kraj wie dobrze, jak korzystać z możliwości weta w UE, do czego ma prawo, kiedy, gdzie i dlaczego nie może być przegłosowany - do tego prawo europejskie jest wystarczająco dobre, a dokładniej to prawo, które zasadniczo powinno stać za polskimi interesami… Za długo Komisja Europejska, ale i Niemcy, jako najsilniejszy kraj, temu się przyglądali, nastał czas, aby sprawdzić konkretnie, co poza pieniędzmi łączy jeszcze ten polski rząd z UE, czas skreślić miliardy, to przybliży nam tę odpowiedź. Moją nadzieję pokładam przede wszystkim w ludziach w Polsce, że - może nie z wdzięczności - lecz z głębokiego życzenia bycia częścią Europy, przywołają ich rząd do rozsądku. Były przewodniczący Rady Europejskiej Tusk wyraził to dzisiaj w ten sposób: „my musimy Polskę ratować, nikt inny tego dla nas nie zrobi”.
Bezczelność i arogancja usłużnych polityków, niemieckich komentatorów wprawia w osłupienie. Czy nie wiedzą, komu po prawdzie zawdzięczają zjednoczenie Niemiec, kto otworzył swój rynek i dostarczył taniej siły roboczej, co uchroniło Bundesrepublikę przed recesją w pierwszych latach po przyłączeniu wschodnich landów, może nie wiedzą, że otwarcie 40 mln. rynku konsumentów w Polsce przyczyniło RFN - w ocenie niemieckich ekspertów - około 1,5 proc. PKB, czyżby nie wiedzieli, że jeszcze w latach dziewięćdziesiątych niemieckie firmy mogły odpisywać sobie od podatków łapówki płacone poza granicami przy zawieraniu lukratywnych kontraktów handlowych i inwestycyjnych, czy nie wiedzą, że nie ma w Polsce sklepów, gdzie nie byłoby niemieckich towarów na półkach, nawet bez specjalnej troski o polskie nazewnictwo na opakowaniach, a de facto gorszej jakości, co było już przedmiotem interwencji Brukseli, czy nie mają pojęcia, że z każdego euro przelanego Polsce z unijnych funduszy, do których nasz kraj też się dokłada, wraca per saldo za Odrę ok. 80 eurocentów, może nie wiedzą…
Niemcy, ów - jak podkreślił dyżurny komentator Preiss - „najsilniejszy kraj”, który wielokrotnie częściej korzystał i groził prawem weta w UE niż Polska, są solidarni po swojemu.
Dobitnym tego wyrazem była realizacja niemiecko-rosyjskiej pępowiny gazowej Nord Stream 1/2, najpierw przez rząd socjaldemokratów z SPD i Zielonych, potem przez chadeków z CDU/CSU i SPD. Nie będę przytaczał wszystkich tych aktów „przyjaźni i partnerstwa” Niemiec z Polską, że nie wspomnę o unieważnieniu Traktatu Nicejskiego przez Niemcy z pomocą Francji na ich korzyść, czy innych faktów, o których książki można pisać. Wedle „najsilniejszego kraju”, którego Trybunał Konstytucyjny jako pierwszy w UE orzekł jeszcze przed ratyfikacją Traktatu Lizbońskiego wyższość niemieckiej Ustawy Zasadniczej (konstytucji), nad unijnym prawem, struktura zależności w UE powinna być taka: wszystkie kraje mają podporządkować się unijnemu prawu i dezyderatom, nad którym stoi tylko prawo niemieckie. Czy mam w tym kontekście przypomnieć samowolę kanclerz Angeli Merkel z jej opłakaną w skutkach „Willkommenspolitik”…, czy o tym usłużni, niemieccy komentatorzy też nie wiedzą?
Niemcy pokładają dziś nadzieję w Tusku, który wzywa do „ratowania Polski”… Przed kim? - pytam. W bezczelnym tonie komentarza w głównym wydaniu dziennika telewizji publicznej ARD zabrakło mi tylko na koniec zdania, jak z przemówienia mistrza niemieckiej propagandy Josepha Goebbelsa: „Wollt ihr den totalen Krieg? Wollt ihr ihn, wenn nötig, totaler und radikaler, als wir ihn uns heute überhaupt erst vorstellen können?” / „Chcecie wojny totalnej? Czy chcecie jej, jeśli to konieczne, bardziej totalnej i radykalnej niż możemy sobie dziś w ogóle wyobrazić?”
Zbyt gorzkie skojarzenie? Nawet jeśli, niemieccy propagandyści przygotowują opinię publiczną do – jeśli nie poparcia, to niemej akceptacji paskudnie nieobiektywnych i krzywdzących działań wobec naszego kraju. Polska ma przemawiać „jednym głosem” z… Niemcami, pardon, z UE, jak to wyraził na Twitterze minister spraw zagranicznych Heiko Mass, po orzeczeniu TK w sprawie nadrzędnego znaczenia Konstytucji Rzeczypospolitej: „Jeśli jakiś kraj politycznie zdecyduje się być częścią UE, musi również w pełni wdrożyć uzgodnione zasady. Bycie członkiem UE, korzystanie z silnego rynku wewnętrznego, oznacza przestrzeganie wspólnych wartości, i mówienie jednym głosem”. Verstanden…?! Do bycia suwerennym krajem mają prawo tylko Niemcy, „…und jetzt Ruhe!”, i cisza! Gdyby ktoś nie wiedział, o co toczy się dziś wojna w Unii Europejskiej…
Autor
Dziennikarz, publicysta, reporter i autor książek. Specjalizuje się w problematyce międzynarodowej. Wieloletni komentator parlamentarny, akredytowany w Bonn, Brukseli i Berlinie, autor licznych wywiadów z szefami rządów państw UE, Komisji Europejskiej i NATO, a także reportaży z krajów Europy, Azji i Afryki, w tym z terenów objętych wojną, m.in. z Bałkanów i Ruandy. W latach 1989-2011 pracował w tygodniku „Wprost”, następnie był komentatorem „Uważam Rze”. Opublikował książki „Sezon na Europę” i „Koniec Europy” (napisane wspólnie z Rogerem Boyesem z „The Times”). Publikuje także w opiniotwórczej prasie zagranicznej. Obecnie jest stałym publicystą-komentatorem tygodnika „Sieci” i portalu wPolityce.pl.
Rozważanie na niedzielę (17.10.2021)
Cisza i milczenie prowadzą do Boga
Misterium i cisza stoją tuż obok siebie, są nierozłączne. Stąd dziś, gdy w człowieku i wokół niego panoszy się hałas, tak trudny jest dostęp do misterium, do sacrum. Gdy brak fundamentu milczenia, łatwo to, co nadzwyczajne, przeoczyć, lub sprowadzić do zwyczajności. Wymiar misterium staje się wtedy niedostępny. W niepokoju, rozgardiaszu, hałasie trudno spotkać i usłyszeć Boga, bo – jak mówi ks. Janusz St. Pasierb:
Twoje Królestwo nie szumi w słońcu
jak drzewo
lecz milczy w ciemności
jak ziarno
gorzkie jak sprawiedliwość
i jak świętość twarde
i na skale wschodzi
wbrew nadziei
Podobny wydźwięk ma wyznanie Tomasza Mertona:
Moje życie jest słuchaniem. Jego życie jest mówieniem. Słuchać i odpowiadać to moje zbawienie. Stąd moje życie musi być słuchaniem. W ten sposób moje milczenie staje się zbawieniem.
Oczywiście nie każde milczenie prowadzi do Boga. Musi to być milczenie, które coś wyraża. Nie milczenie puste, bezczynne, lecz wypełnione głęboką treścią, będące wyrazem faktu, że człowiek w pełni posiada siebie i poszukuj prawdy. W zmaganiach, w pracy i utrudzeniu, w międzyludzkich kontaktach – jest się na drodze do prawdy, ale dopiero w ciszy i skupieniu można posiąść pełną prawdę, także całą prawdę o sobie.
Różne są rodzaje milczenia: milczenie puste, smutne, tragiczne, złowrogie, nawet śmiertelne. Istnieje puste milczenie bezkresnych przestrzeni kosmosu, milczenie przedmiotów i rzeczy – przyrody nieożywionej, milczenie ludzi umarłych, milczenie grobów. Od takiego milczenia trzeba odróżnić „milczenie wypełnione”, milczenie tętniące pełnią życia. Takim „milczeniem pełni” milczy słuchacz podczas wykładu, widz w teatrze, w sali koncertowej, w kinie, człowiek pogrążony w medytacji, malarz, rzeźbiarz i pisarz ślęczący nad swoim dziełem, inżynier i robotnik pochłonięci swoimi zajęciami. W tych sytuacjach aktywność wewnętrzna lub zewnętrzna do tego stopnia absorbuje i wypełnia człowieka, że nie ma już miejsca na słowo.
Takie „wypełnione milczenie” jest zaprzeczeniem życia w zgiełku, w wyczerpującej gonitwie za dobrami materialnymi lub pozornymi wartościami; ono otwiera człowieka na przemawiającego doń w różny sposób Boga. Ono jest znakiem, że jest się całkowicie zdanym na Boga. Stojąc przed Bogiem uświadamiamy sobie przecież swą małość, biedę, bezradność, grzeszność. W takich momentach nasza rzekoma wielkość, dochodząca tak często do głosu we wzajemnym współżyciu, okazuje się wielkim złudzeniem. W tej sytuacji nie pozostaje człowiekowi nic innego jak milczenie. Cyprian K. Norwid wyznaje Bogu: „Panie! – ja nie miałem głosu do odpowiedzi godnej – i – milczałem”. Tego rodzaju pokorne milczenie przed Bogiem ma moc uzdrawiającą i zbawczą.
Następująca wypowiedź syryjskiego mnicha, Isaaka z Niniwy, jest ważna zarówno dla kogoś, kto żyje w odosobnieniu prowadząc życie kontemplacyjne, jak i dla chrześcijanina-apostoła żyjącego w sercu wielkiego miasta. Pisze on:
Wielu ludzi stale szuka tego, co istotne i najważniejsze, ale znajdują je tylko ci, którzy trwają w milczeniu. Każdy, kto tkwi w hałasie słów, choćby mówił rzeczy cudowne, jest w swym wnętrzu pusty. Jeżeli kochasz prawdę, pokochaj milczenie. Milczenie oświeci cię Bogiem, jak światło słońcem, i uwolni od zwodniczych obrazów niewiedzy. Milczenie połączy cię z samym Bogiem. Kochaj milczenie ponad wszystko: ono przyniesie ci owoc, którego nie opisze żaden język. Początkowo musimy się do milczenia zmuszać. Ale potem pojawia się coś, co nas automatycznie do milczenia w ciszy pociąga. Oby Bóg dał ci zakosztować to „coś”, co rodzi się z milczenia. Ćwicz się w tym, a wzejdzie dla ciebie niewypowiedziane światło, po jakimś zaś czasie zjawi się w sercu tego ćwiczenia jakaś „woń”, a ciało będzie dziwną mocą tak prowadzone, by trwało w milczeniu.
Isaak pisząc o początkowym „zmuszaniu się do milczenia”, czerpie z własnych doświadczeń. Milczenie na początku drogi duchowej nie przychodzi łatwo. Ćwicząc się w milczenie wyczuwamy początkowo w nas wewnętrzny sprzeciw. Jeżeli jednak ten opór pokonamy, to już po skromnych początkach prób kontemplacji cisza i milczenie okażą się czymś niezwykle cennym i przynoszącym wewnętrzna radość. Gdy nasze „ja” stopniowo uwalnia się od krępujących więzi z doczesnymi rzeczami, coraz mniej słyszy się „głosy świata” i tak zaczynają się prawdziwe „przygody ducha”. Po przetrwaniu początkowych trudności, może nawet znudzenia i znużenia, które milczenie może nieść ze sobą, dokonujemy radosnego odkrycia, że owo „ciemne milczenie” jest w rzeczywistości pełne „niebiańskiego światła i muzyki”. To, co na pierwszy rzut oka wydaje się pustką i nicością, jest w rzeczywistości wypełnione obecnością Boga, której nie da się opisać słowami. Bogactwo tej tajemnicy milczenia wyraża dosadnie św. Jan od Krzyża:
Odwieczny Ojciec wypowiedział Słowo, a tym Słowem był jego Syn i On mówi do nas to samo w wiecznym milczeniu. I w milczeniu ma dusza to Słowo przyjmować.
Nasz najważniejszy czyn to milczenie przed wielkim Bogiem, milczenie pragnień i milczenie języka:
Bóg słucha tylko jednego języka: języka milczącej miłości.
Milczenie zewnętrzne i wewnętrzne to jakby miejsce „święte świętych”, gdzie człowiek w kontemplacyjnej ciszy doświadcza Boga. Dopiero tam, w samym centrum swej osobowości, w głębi sumienia jako miejscu najbardziej zasadniczej samotności, człowiek wierzący jest sam na sam z Bogiem. Takim doświadczeniem dzieli się Karol Wojtyła:
Bo jesteś samą Ciszą, wielkim Milczeniem,
Uwolnij mnie już od głosu,
A przejmij tylko dreszczem Twojego istnienia (…)
Nie ma żadnych słów, jest cisza myśli, ale ta „próżnia” jest otwarta, jest wołaniem w górę, ku Temu, który jest”, który jest Sensem, Wartością Najwyższą, Początkiem i Końcem wszystkiego. „Milczenie pełni” jest przeto wsłuchaniem się w Boga, jest wyrazem zachwytu i podziwu, jest adoracją, uwielbieniem i chwalbą, jest nasycone osobistym doświadczeniem Boga, wyrazem doznania i przeżycia Jego zbawiającej obecności. To jest tak, jak mówi Czesław Ryszka:
Dopiero nakarmiony ciszą
odarty z siebie
zobaczyłem Jego
(W kościele na Bielanach, W: Łódzka wiosna poetycka, Warszawa 1976, s. 30).
Ks. Jerzy Grześkowiak
Medytacja na niedzielę - 10.10.2021
O ciszy, w której mieszka Bóg - „Boża cisza”
Gdy piszę o ciszy, wynurzają się spontanicznie z mojej pamięci dni przemilczane przed wielu laty w tej cudownej oazie ciszy, jaką jest klasztor Ojców Kamedułów na Bielanach niedaleko Krakowa. Erem położony z dala od gwaru miasta i hałasu ruchu drogowego, ukryty pośród szumiącego od wieków na Srebrnej Górze boru, pozwala zobaczyć życie we właściwych wymiarach, odnaleźć siebie, swoje miejsce i swój czas. Przeglądając tam „księgę gości”, natknąłem się między innymi na wpis Ludwika Solskiego, nestora polskiej sceny teatralnej, który w roku swej śmierci (1954), jako stuletni nestor polskiej sceny teatralnej zanotował:
„Bardzo cieszę się, że dozwolonym mi jest być gościem tej Bożej ciszy i spokoju wiekuistego, do którego z tytułu mego wieku w niedługim czasie będę już powołany.”
Bardzo trafne określenie: „Boża cisza”. Bo w ciszy i w milczeniu jest „coś” z Boga. One prowadzą do Boga, pozwalają go doświadczyć.
„Przestrzenią ducha, gdzie może on rozwinąć swe skrzydła, jest cisza” – to słowa Antoine de Saint-Exupéry’ego, francuskiego pisarza i pilota zarazem. Długie okresy samotności podczas lotów i częste kontakty z pustynią wyzwoliły w nim skłonność do medytacji, a równocześnie nieufność do języka, który określił jako „źródło nieporozumień”, „wiatr słów”, „próżny zgiełk słów” oraz – co zaskakuje u takiego mistrza słowa literackiego – jako „narzędzie komunikacji niezdolne do uchwycenia głębokiej rzeczywistości”. Język nie jest w stanie wyrazić wszystkiego, ponieważ „wewnętrznego skarbu nie przekazuje się w słowie, ale w zjednoczeniu przez miłość”. Jego osobiste przeżycia, umiłowanie samotności, przekonanie o konieczności odchodzenia od ludzi dla wsłuchania się w głos, który „mówi tylko w ciszy”, znalazły szczytowy wyraz w przepięknym – nie mającym bodaj równego w literaturze – „hymnie o ciszy”:
Ciszo, muzyko owoców. Ty, która zamieszkujesz piwnice, spichrze i szopy. Naczynie miodu, pilności pszczół. Wytchnienie morza, które zna swoją pełnię.
Ciszo, w której zamykam miasto widziane ze szczytu góry. Gdy ustaje stukot kół, wołanie i dźwięki młotów bijących w kowadła. Wszystko to jest znieruchomiałe w amforze wieczoru. Czuwanie Boga nad naszą gorączką, płaszcz Boga rzucony na ludzkie mrowisko.
Ciszo kobiet, które są tylko ciałem, w którym dojrzewa owoc. Ciszo kobiet ukryta pod ciężką piersią, gdzie gromadzi się pokarm. Ciszo kobiet, w której milczy cała marność dnia; ciszo życia, które jest snopem dni. Ciszo kobiet – sanktuarium i trwanie na wieki. Gdzie w jutrzejszy dzień zmierza to jedno, co rzeczywiście ku czemuś zmierza. Która słuchasz dzieciątka poruszającego się w łonie. Ciszo, szkatułko, w której zamknąłem cały honor i krew.
Ciszo mężczyzny, który oparł głowę na ręku, duma i przyjmuje w siebie; nie wydatkuje energii, a myśli rodzą się w nim jak żywe soki. Ciszo, która pozwalasz poznawać i pozwalasz nie wiedzieć, bo dobrze, aby czasem nie wiedział. Ciszo, która odrzucasz toczącego robaka, pasożyta i szkodliwe zielsko. Ciszo, która czuwasz nad człowiekiem w nurcie jego myśli.
Ciszo samych myśli. Odpoczynku pszczół, kiedy miód już zebrany i trzeba go tylko ukryć głęboko, jak skarb. Aby dojrzewał. Ciszo myśli, które przygotowują się do lotu, bo niedobrze, gdy niespokojny jest twój umysł i twoje serce.
Ciszo serca. Ciszo zmysłów. Ciszo słów słyszanych w głębi duszy, gdyż dobrze, jeśli odnajdujesz Boga, który jest ciszą wieczności. Kiedy wszystko już zostało powiedziane, wszystko zostało zrobione.
Ciszo Boga, która jesteś jak sen pasterza, bo nie ma snu bardziej łaskawego, choć jakaś groźba zdaje się wisieć nad jagniętami; kiedy nie ma już ni pasterza, ni stada, bo któż zdołałby odróżnić jedno od drugiego pod gwiazdami, gdy wszystko jest snem, gdy wszystko jest wełnistym snem. (…)
Krok po kroku, przezwyciężając kolejne sprzeczności, wędrujemy w kierunku ciszy, która wymazuje pytania i jest szczęśliwością.
O gadulstwo pytań! Ile krzywdy wyrządziły one ludziom?
Głupi tylko czeka odpowiedzi Boga. Jeśli On cię przygarnie, jeśli cię uzdrowi, to wymazując swoją ręką wszystkie twoje pytania, tak jak się leczy z gorączki. Tak.
Kiedy pewnego dnia będziesz przyjmował Twoje stworzenie do Twych spichlerzy, otwórz nam szeroko na dwie strony wierzeje i wpuść nas tam, gdzie nie będzie już odpowiedzi, bo i pytań nie będzie, tylko sama szczęśliwość, która jest zwornikiem wszystkich pytań i obliczem, które daje ukojenie.
Ciszo, porcie, gdzie zawija statek.
Ciszo Boża, porcie wszystkich statków.
ks. Jerzy Grześkowiak
Doniosłość „dzisiaj”
Św. Teresa od Dzieciątka Jezus i św. Franciszek z Asyżu
W ubiegły piątek, 1 października, Kościół wspominał w liturgii św. Teresę z Lissieux, zwaną „małą Teresą od Dzieciątka Jezus” (1873-1897).
Była najmłodszą z dziewięciorga rodzeństwa i mając 15 lat poszła w ślady dwóch sióstr Pauliny i Marii wstępując do zakonu Karmelitanek w Lissieux. Swoje powołanie widziała w „małej drodze” miłości – w oddaniu się Bogu i bliźnim w zwykłych sprawach codzienności. Silnie wierzyła w to, że jest dzieckiem Bożym i przez modlitwę może u Boga wybłagać wiele dobra dla świata i ludzi. Powiedziała: „Po mojej śmierci będę zsyłała na ziemię róże jak deszcz”. Na polecenie przełożonej spisała dzieje jej krótkiego (tylko 24 lata) także cierpieniem i godzinami ciemności naznaczonego życia. Jej „Dzieje duszy” to po Biblii najbardziej rozpowszechniona na świecie książka języka francuskiego. W jej pobożności i duchowości miejsce obrazu Boga sprawiedliwego zajął miłosierny Ojciec, miejsce walki o etyczne sukcesy ślepe zaufanie, miejsce zabiegów o doskonałość prosta radość z bycia kochanym przez Boga.
Teresa odczuwała od dzieciństwa wielkie pragnienie bycia świętą. Załamywała się jednak, gdy myślała o „wielkich Świętych”. Mówiła: „Oni są jak niedostępne olbrzymie pasma górskie, jak szczyty dla mnie zbyt wysokie. Świętość jest dla mnie nieosiągalna”. Ale gdy przeczytała „Hymn o miłości” św. Pawła (1 Kor 13, 1-13) doznała nagle olśnienia: „Moim powołaniem jest miłość” Odtąd nic nie było dla niej ważniejsze niż „małe codzienne sprawy spełniać z miłością”. Oto jej modlitwa:
„Moje życie jest jak chwilą, która przemija, jak umykający dzień.
Mój Boże, Ty wiesz, by Ciebie kochać na tej ziemi, mam tylko dzień dzisiejszy.
Kocham Cię, Jezu, tęsknię za Tobą,
bądź moim wsparciem na ten jeden dzień.
Przyjdź, bądź Królem mojego serca, ofiaruj mi swój uśmiech!
Tylko na dzisiaj.
Nie przeszkadza mi to, Panie, jeżeli moją przyszłość okrywa ciemność.
Ciebie prosić o coś na jutro, nie, tego nie potrafię.
Zachowaj czystym moje serce, Twój cień niech mnie ochroni.
Tylko na dzisiaj.”.
Oto warunek szczęścia: poważnie traktować „dzisiaj”. Codzienność z jej małymi, błahymi, niepozornymi rzeczami uczynić przestrzenią otwartą na Boga! Dlaczego? Odpowiedź jest bardzo prosta, a zarazem głęboka teologicznie: Bo Bóg sam uczynił się małym i niepozornym, jako dziecko wszedł w naszą codzienność, by pociągać nas ku sobie. Bóg w Jezusie urodził się w naszej powszedniości i w niej umarł. Dlatego nasza codzienność wraz z Nim zmartwychwstanie!
Myślę na koniec o św. Franciszku z Asyżu. którego w liturgii wspominamy 4 października. Dla niego wszystko było śladem Boga, „dotknięte” Jego miłością. Porusza do głębi jego zachwyt nad światem wyrażony w „Hymnie do słońca”, a z drugiej strony opis jego śmierci. W ostatnich godzinach życia kazał się położyć nago na ziemi, bo ona jest Boga własnością. Bije z tego gestu jego wielka miłość do Boga i bezgraniczna miłość Boga, obejmująca całą ziemię. Dla Franciszka wszystko na tym świecie było święte – rośliny, owoce, ziemia i twarda na niej praca, gołębie i gęsi, świnie i kozy, nawet groźny wilk; dzieci, starcy, chorzy z ich cierpieniem, odsunięci na margines społeczeństwa trędowaci, więźniowie; święta i uroczystości, taniec i śpiew, jak również duchowe cierpienia ludzi, żałoba, zabiegi o pojednanie i pokój itp.
Najwyższy czas uczyć się rozumieć i pojmować, że na tym świecie nie ma bezbożnych miejsc i czasów, że wszystko jest „dotknięte” przez Boga i ogarnięte Jego bezgraniczną miłością!
Nie wyczekuj szczęśliwego dnia!
Otwórz oczy i wypatruj szczęścia,
które może ci przynieść właśnie twoje „dzisiaj”.
Nie czekaj na jakąś atrakcyjną godzinę!
Otwórz uszy i wsłuchuj się,
jak piękna jest ta, która właśnie wybiła.
Nie czekaj na fascynującą chwilę!
Otwórz swe zmysły, a spostrzeżesz,
jak intrygująca jest ta, którą właśnie teraz przeżywasz.
Nie czekaj na wyimaginowane szczęście!
Otwórz się na każdą chwilę, na każdy moment,
ten konkretny, tutaj, teraz, dzisiaj,
a poczujesz, jak pełne szczęścia jest twoje życie.
Ks. Jerzy Grześkowiak