Słowo Życia na 26 niedzielę zwykłą (C)
29.09.2019.
Łazarz przed naszymi drzwiami
Ewangelia: Łukasz 16,19-31
Opowieść Jezusa o bogaczu i biednym Łazarzu weszła na stałe do literatury światowej, podobnie jak przypowieść o synu marnotrawnym i
miłosiernym ojcu. Obydwie historie ukazują skrótowo i dobitnie: Takie jest życie!
Warto zastanowić się, co chce Jezus tą opowieścią powiedzieć nam, ludziom współczesnym. Z pewnością nie ma zamiaru przekazać nam
szczegółowej wiedzy o życiu po śmierci albo o tym, że z naszym zmarłymi możemy wejść w bezpośredni, dotykalny kontakt. Wywoływacze duchów i eksperci od stolików poruszających się przy seansach
spirytystycznych z pewnością nie mogą się na tę Ewangelię powołać.
Istotnym zamiarem Jezusa jest obudzić ludzi, wyrwać ich z egoistycznej
bezmyślności. Dla każdego człowieka istotne jest pytanie: Gdzie jest Łazarz przed moimi drzwiami i jak mam się wobec niego zachować, co mam czynić? Jezusowi nie chodziło o to, by ludzi żyjących w
biedzie uspokoić i pocieszyć mówiąc: „Nie zamartwiajcie się; nic sobie z tego nie róbcie, że nie jesteście po słonecznej, lecz po zacienionej lub ciemnej stronie życia; gdy brak wam rzeczy
najbardziej niezbędnych; jeżeli nikt was nie dostrzega, pomija lub wręcz wykorzystuje. Znoście to wszystko w pokorze, w cierpliwości i w
milczeniu. Bo kiedyś – najpóźniej w niebie – będzie się wam się lepiej powodziło. Dlatego wcale nie opłaca się zmieniać stosunków społecznych...”
Gdyby taka była nauka Jezusa i Kościoła, to faktycznie miałby rację KarolMarx; on zarzucał chrześcijaństwu, że to, co głosi jest niczym
innym jak „opium dla ludu”, czyli środkiem odurzającym, który ludzi usypia i nie pozwala im walczyć o należne im prawa i lepsze warunki bytowe. Jezus nie chciał ubogich tylko pocieszać –
przeciwnie: Jezus chciał zmian, nie dopiero w przyszłości, poza progiem śmierci, lecz postulował przemiany już teraz, tutaj i dzisiaj.
Na przykładzie bogacza Jezus piętnuje postawę i zachowanie, która jest jaskrawym przeciwieństwem miłości i sprawiedliwości, mianowicie egoizm. Jezus powiada: „Bogaty człowiek pozbawia się życia
wiecznego nie dlatego, że jest bogaty, lecz ponieważ zachowuje się jak obrzydliwy egoista, który nie potrafi się z innymi dzielić.”
Jezus nie głosił programu społecznych przemian. Nie zamierzał nawoływać i doprowadzać do politycznego przewrotu. To czego chciał Jezus to
rewolucja serc. I dlatego podobnie jak prorocy wstrząsał sumieniami ludzi wołając: „Powstańcie i wyjdźcie przed wasze drzwi! Zatroszczcie się o tych, którzy bez waszej pomocy dosłownie schodzą na
psy, żyją w biedzie jak uliczne psy, a nawet umierają z głodu!” Droga do Boga prowadzi nie obok codziennej rzeczywistości, lecz właśnie pośrodku niej i przez nią. I na tej drodze obowiązuje
zasada: „Sprawiedliwość bez miłości nie jest sprawiedliwością. A miłość bez sprawiedliwości nie jest żadną
miłością”.
Każdy chrześcijanin musi czuć pod tym względem wewnętrzne zobowiązanie. Idzie o nasze nastawienie do człowieka, zwłaszcza, gdy stajemy bezpośrednio wobec biedy ludzi, czy kogoś za ścianą czy ludzi z „trzeciego” lub „czwartego świata”. Rozejrzyjmy się wokół, by dostrzec biednych blisko nas:
- na przykład bezrobotnego, który mimo intensywnych poszukiwań nie może znaleźć odpowiedniej pracy;
- matkę samotnie wychowującą dziecko, która mieszka w tym samym bloku;
- rozwiedzioną kobietę, która została z dziećmi sama i żyje na granicy egzystencjalnego minimum;
- psychicznie chorego, niepełnosprawnego, lub cierpiącego z powodu depresji;
- dziecko w sierocińcu, które nigdy nie zaznało ciepła rodzinnego ogniska;
- bezdomnego, który kiedyś z powodu jakichś okoliczności „wypadł” z tzw. uporządkowanego życia;
- żebraka na rogach ulic lub przed drzwiami kościoła;
- uciekinierów z krajów zagrożonych wojną lub politycznie prześladowanych, szukających schronienia lub poprawy warunków bytowania w naszym kraju.
Własność zobowiązuje!
Św. Bazyli Wielki, ojciec Kościoła, żyjący w IV wieku arcybiskup Kapadocji sformułował to prawo następująco: „Chleb, który masz w
nadmiarze, należy do biedaka. Odzież w twojej szafie do nagiego, buty, które niszczeją, do bosego, srebro, które zakopałeś, do człowieka w potrzebie.
Lecz ty jesteś zgryźliwy i niedostępny, unikasz każdego spotkania z biednymi, przechodzisz na drugą stronę ulicy, byś nie musiał choć trochę oddać drugiemu. Znasz tylko jedną wymówkę: Nic nie mam i
dać nie mogę, bo jestem biedny. Tak, naprawdę jesteś biedny: ubogi w miłość, ubogi w wiarę w Boga, ubogi w nadzieję przyobiecującą wieczność”.
Dzielić z Łazarzem!
To prawda – nie jest łatwo kochać Łazarza. Ale jeżeli nie potrafimy tego tak od razu, to trzeba uczyć się cierpliwości z sobą samym. I
trzeba walczyć z pokusą wystarczania sobie samemu bez zainteresowania się kimkolwiek.
Jezus nie mówi, że człowiek bogaty był człowiekiem złym. Ale on był ślepy i głuchy. Ślepy wobec biednych przed drzwiami jego domu i głuchy na wołanie o pomoc. Biedny bogaty
człowiek!
Jezus mówi do nas: „Otwórzcie wasze drzwi! Patrzcie uważnie, gdzie są Łazarze waszch dni i wspomagajcie ich! Bo jeżeli będziesz chciał wejść przez bramę wieczności do Domu Ojca, nie możesz tego uczynić bez Łazarza u twego boku, bez twojego brata, bez twojej siostry!”
Ks. Jerzy Grześkowiak
Wiara i humor
+ Św. Bernard z Clairvaux często chodził po jałmużnie. Lecz nie dla siebie, tylko dla swoich biednych. Pewnego razu stanął przed pysznym i
prostackim wielmożą, który w odpowiedzi na prośbę mnicha wymierzył mu policzek. Bernard nie stropił się, lecz spojrzał na tamtego i rzekł tonem pełnym pokory i powagi:
No dobrze, to było dla mnie, a teraz daj, panie, coś dla biednych.
+ Kardynał Suenens miał w okresie Soboru Watykańskiego II wspaniałego mercedesa. Belgijscy seminarzyści napisali mu pewnego dnia na masce samochodu zdanie wyjęte z Ewangelii: Accepit mercdem suam („Otrzymał już swoją nagrodę”)...
+ Pewnego dnia Grzegorz XVI stał przy oknie i gawędził z jednym z kardynałów. W pewnym momencie zobaczył, że przez plac
idzie księżniczka Barbara, której urodę podziwiał cały Rzym. Na piersi miała złoty krzyż wysadzany drogocennymi kamieniami.
- Ojcze Święty – zapytał kardynał – czy zauważyłeś, jaki piękny krzyż? Grzegorz XVI odpowiedział tylko:- Prawdę mówiąc, uważam, że kalwaria jest piękniejsza...
+ Kardynał Farnese był znany ze swojej szczodrobliwości. Pewnego dnia przyszła do niego bardzo biedna wdowa i poprosiła o pożyczenie
pięciu skudów. Kardynał natychmiast wypisał jej kwit, który miała zanieść skarbnikowi. Kiedy poszła go obudzić, zamiast pięciu skudów dostała pięćdziesiąt.
Wróciła biegiem do kardynała i oddając kwit oznajmiła:
- Eminencja się pomylił, zamiast pięciu skudów wypisał pięćdziesiąt, Wzruszony uczciwością kobiety kardynał odparł:
- To prawda, pomyliłem się o jedno zero. I napisał: pięćset skudów...
Słowo Życia na 25 niedzielę zwykłą (C)
22.09.2019.
Nie możecie służyć Bogu i mamonie!
Ewangelia: Łukasz 16,1-13.
Przypowieść o przewrotnym włodarzu wzbudza sporo wątpliwości, jest ryzykowna, bo sprawia wrażenie pochwały oszustwa. Jest ona zrozumiała
dla ludzi wszystkich czasów niezależnie od warunków społeczno-gospodarczych. Przedstawia sytuację, kiedy to właściciel majątku przekonany o nadużyciach swego rządcy, decyduje się zwolnić go z
zajmowanego stanowiska. I wtedy znowu ujawnia się przebiegła zapobiegliwość owego rządcy stojącego w obliczu bezrobocia i braku dochodów. Zabezpiecza zatem materialnie swą przyszłość na drodze
oszustwa, zalecając dłużnikom fałszowanie zapisów po to, by pozyskać ich jako przyjaciół, którzy później – jak na to liczy - nie zostawią go w biedzie. I co na to właściciel majątku? „Pan
pochwalił nieuczciwego rządcę, że roztropnie postąpił.”
A zatem ów pan jest swoim rządcą raczej zdumiony niż rozgniewany, choć nie przestaje być w jego oczach nieuczciwy. Pan docenia bowiem jego
inteligencję, spryt, zapobiegliwość i przezorność. Chwali nie etyczny, lecz techniczny wymiar jego działania. Jest to uznanie podobne do tego, jakie wyraża się aktorowi, kiedy dobrze, czyli w sposób
psychologicznie prawdziwy, wierzytelny zagrał rolę okrutnego tyrana lub przebiegłego mordercy.
Niesprawiedliwy zarządca urasta tu do roli symbolu. Reprezentuje on ludzi, którzy umieją w zakresie ziemskich, doczesnych przedsięwzięć,
spraw i sukcesów znakomicie planować, organizować i realizować swoje działanie. Ewangelia nazywa ich „synami tego świata” przeciwstawiając ich „synom światła”. Tym ostatnim brak
często roztropności – mówi Jezus. Ustępują w tym ludziom podobnym do nieuczciwego włodarza.
Jezus chce nas tą przypowieścią nauczyć wielkiej cnoty roztropności, czyli życiowej mądrości - rozważnego i przewidującego poszukiwania,
wybierania i stosowania odpowiednich środków w celu osiągniecia ostatecznego celu życia - w świetle powołania nas przez Boga do życia wiecznego.
Wyniesiony z przypowieści morał nie zawiera przeto pochwały oszustwa, ale niewątpliwą pochwałę przewidującej roztropności: „I ja wam
powiadam: pozyskujcie sobie przyjaciół niegodziwą mamoną, aby gdy wszystko się skończy, przyjęto was do wiecznych przybytków”.
Jest to sprawa niezwykle trudna: to czynienie sobie przyjaciół z możliwości, jakie daje pieniądz. Za pieniądze można kupić wiele rzeczy
dobrych: sytość, bezpieczeństwo, dach nad głową, wymarzone wczasy, nawet przyjaźń. Za pieniądze można też kupić wiele rzeczy złych (seks, broń, mord na zamówienie) i wiele zła wyrządzić, bo pieniądze
psują charaktery, szmacą ludzi.
Mamona – to archaiczne greckie słowo jest jakby upostaciowaniem wszelkich możliwości zawartych w pieniądzu. Dla pieniędzy zrobi człowiek
wiele rzeczy, Niektórzy zrobią wszystko. Mamona mówi zawsze człowiekowi to samo: weź mnie, będziesz panem wielu rzeczy, będziesz wiele znaczył, będziesz panem wielu ludzi, będziesz nimi kręcił jak
kukiełkami w teatrze. Będziesz widział, jak oni ci się usłużnie kłaniają, podlizują, bo masz pieniądz. I będziesz wolny: od wszelkich ograniczeń, od zwyczajnych trosk, od braków, od lęku o
przyszłość; możesz być także wolny od sumienia, bo po co ci sumienie, skoro masz wszystko…
Ale potem… zostają człowiekowi w ręku tylko pozory i zewnętrzne dekoracje. Bo w rzeczywistości prawdziwym panem był kto inny:
pieniądz!
Czyż można więc z mamony uczynić „przyjaciela”? To jest bardzo ryzykowna gra. Widzimy to na przykładzie Judasza, który dźwigał „mieszek”
wspólnoty Jezusa i Dwunastu. On ich jednak nie posiadał. To pieniądze „miały” Judasza. Ale nie potępiajmy go. Bo chyba nie ma nikogo, kto by się w jakiś sposób nie otarł o „pokusy mamony”, o
„zdradę pieniądza”.
W zakonach obowiązuje ślub ubóstwa. Jednak był czas, kiedy stało się tak: zakonnik nie posiadał nic, zaś zakon miał wielkie majętności:
wsie, folwarki, lasy, browary, karczmy, klasztory jak pałace. A raczej to pieniądze miały zakon, to jest wszystkich ubogich zakonników razem wziętych. Gdyż każdy z nich – chciał czy nie – był
uwarunkowany, związany i obezwładniony bogactwem zakonu. Takie jest sedno ryzyka gry pieniądza. Dlatego Jezus powiada: „Żaden sługa nie może dwom panom służyć: Gdyż albo jednego będzie
nienawidził, a drugiego miłował; albo z tamtym będzie trzymał, a tym wzgardzi. Nie możecie służyć Bogu i Mamonie!”.
Jakże zatem pogodzić tę wypowiedź Jezusa z poprzednią. Jak to możliwe czynić sobie przyjaciela z „niegodziwej mamony” (dawne tłumaczenie:
„mamona niesprawiedliwości”)?
Konstanty Ildefons Gałczyński w swoich „Notatkach z nieudanych rekolekji paryskich” modlił się tak:
„…żebym w każdej chwili umiał się rozstać z pewnym abażurem, na którym jest wyobrażona bezsensowna ryba;
żebym natychmiast ofiarował kanapę, moją pozłacaną kanapę, właścicielce bankrutującego baru, która skarżyła mi się, że po prostu nie ma na czym siedzieć;
(…) żeby – jeśli za oknem moim którejś nocy mocniej zagra galilejska fletnia, umiał natychmiast odejść i porzucić majątek…”
Ten majątek Gałczyńskiego – to pożal się Boże – jedna mizeria. Lecz to może właśnie o to chodzi: żebyśmy umieli odejść, gdy
trzeba.
Żeby umieć porzucić. Żeby mieć w sobie tę wewnętrzną wolność ubóstwa. Mieć, jakby się nie miało. Bo tylko w jednym jedynym wypadku
człowiek jest realnie panem siebie i sytuacji – gdy jest zdolny porzucić to wszystko, co daje potencja pieniądza. Jest panem wówczas, kiedy ich nazbyt nie ceni, nie czuje w palcach potrzeby odruchu
ich zgarniania, gdy jest w stanie uznać prawo biedaków do jego własnych pieniędzy. Tylko w tym jednym wypadku mamona może stać się człowiekowi przyjacielem: gdy jest poniżona i służebna. W każdym
innym przypadku bierze ona człowieka dyskretnie w swoje władanie.
Być tak niezależnym… To nie takie łatwe. Gałczyński pisze: „Nie mogę. Zrozum. Jestem mały urzędnik w wielkim biurze świata, a Ty byś
chciał, żebym ja latał…”
Idzie o tę ukrytą granicę, poza którą rzeczy dobre, jakimi jest na przykład nasza własność i pieniądz, staja się niepostrzeżenie
oszustwem, zdrajcą i wrogiem. I wtedy chodzi o umiejętność rezygnacji, która jest odejściem i porzuceniem. Trzeba zaakceptować tę niewątpliwą, bardzo nieprzyjemną, a bardzo zapomnianą prawdę, że
każdy człowiek rodzi się nagi i odchodzi nagi. W związku z czym jedynie realną rolą w życiu jest rola dysponenta, a nie posiadacza.
Tadeusz Żychiewicz w komentarzu do tej Ewangelii pisze:
„Czy na pewno jest rzeczą poważną mówić „zdobyłem, mam”, skoro nie zabierze się ze sobą nawet dziurki od guzika?
Nie tak trudno złożyć zakonnikowi ślub ubóstwa: już mu tam potem pomogą i przypilnują. O wiele trudniej zarabiać pieniądze, a nie dać się im opanować i ogłupić. O wiele trudniej wytyczyć granicę
pomiędzy słusznym szacunkiem dla pracy upostaciowanej otrzymaną zapłatą – i czołobitną czcią dla bożka mamony. Najtrudniej zaś zarabiać małe pieniądze i nie robić małych i płaskich głupstw; robić
wielkie pieniądze, nie popełniając wielkich świństw. Ale może właśnie o to chodzi? A także o to przede wszystkim, aby – dysponując potencją pieniądza – czynić dobro, nie zaś zło?” (Dom Ojca,
Kraków 1983, s.507-508).
Ks. Jerzy Grześkowiak
Wiara i humor
+ Jeden z parafian proboszcza z Ars, św. Jana Vianneya spytał go pewnego razu:
- Dlaczego, kiedy ksiądz się modli, ledwie można go dosłyszeć, a kiedy wygłasza kazanie, krzyczy tak głośno?
- To proste – oparł Vianney. – Kiedy mówię kazanie, mam do czynienia z głuchymi. Natomiast dobry Bóg cieszy się słuchem doskonałym.
+ Pewna rzymska parafianka, znana w dzielnicy ze swojej ciekawości, poszła wyspowiadać się do don Filipa Nereusza. Kiedy skończyła,
wyjawiła kapłanowi swoje zmartwienie:
- Rozumiem, jak można zgrzeszyć rękami, oczami, ustami i uszami. Ale jak się grzeszy nosem?
Z drugiej strony kratki padła natychmiastowa odpowiedź: - Wtykając go w sprawy innych ludzi.
+ Pewien krewny św. Karola Boromeusza zalecał stale swoim dzieciom:
- Moje drogie, starajcie się być dobrymi chrześcijanami, ale pamiętajcie, żeby nie być świętymi, kanonizacja naszego kuzyna zrujnowała rodzinę.
Słowo Boże na 24 niedzielę zwykłą (C)
15.09.2019
Bóg szukający człowieka
Ewangelia: Łukasz 15,1-10.
Córka rosyjskiego pisarza Fiodora Dostojewskiego opowiada o przeżyciu z dzieciństwa, które głęboko zapadło w jej pamięci i wycisnęło
piętno na jej życiu. Gdy ojciec czuł, że jego życie dobiega końca, wziął w swoje ręce jej małe rączęta i poprosił żonę, by odczytała 15 rozdział Ewangelii według św. Łukasza. Umierający słuchał
uważnie z zamkniętymi oczyma, a na koniec powiedział:
„Dzieci moje kochane, nie zapominajcie nigdy tego, co właśnie słyszałyście. Zachowajcie absolutne zaufanie do Boga i nigdy nie wątpcie
w Jego przebaczenie. Ja bardzo was kocham, ale moja miłość jest niczym w porównaniu z nieskończoną miłością Boga do wszystkich ludzi, których On stworzył. A jeżeli miałoby się wam przydarzyć
nieszczęście, że uczyniliście w waszym życiu coś bardzo złego i mielibyście się zagubić, nigdy nie wątpcie w Boga. Jesteście Jego dziećmi; On ucieszy się z waszego nawrócenia i powrotu tak, jak się
cieszy pasterz, gdy znalazł zagubioną owcę, lub kochający ojciec, gdy powrócił jego marnotrawny syn”.
Wkrótce po tych słowach zmarł. Było to 9 lutego 1881 roku.
Ów 15 rozdział Ewangelii św. Łukasza relacjonuje trzy przypowieści Jezusa: o zaginionej owcy, o zgubionej drachmie i o marnotrawnym synu. Są one odpowiedzią Jezusa na zarzuty faryzeuszy i uczonych w
Piśmie, którzy - w obliczu faktu, że „zbliżali się do Niego wszyscy celnicy i grzesznicy, aby Go słuchać”, szemrali: „Ten przyjmuje grzeszników i jada z nimi”. W tych trzech
obrazach ukazał Jezus postawę Boga Ojca wobec ludzi i tym samym usprawiedliwił swoje zachowanie wobec grzeszników. To tak jakby powiedział: „Taki jest Pan Bóg. Dlatego ja jestem też taki. I
proszę was: bądźcie tacy sami”.
Taki jest Bóg – mówi Jezus, jest przedobrym, kochającym, zawsze przebaczającym Ojcem. Jest - jak mówi św. Paweł, a za nim Jan Paweł II w
encyklice o miłosierdziu - „bogaty w miłosierdzie”.
Pytanie o Boga to jedno z najbardziej frapujących pytań człowieka: „Bóg – czy jest, kim jest i jaki jest?” Od początku dziejów
człowiek wiedział bądź przeczuwał, że Bóg musi istnieć. Widział Go w Jego dziełach: w naturze, w drzewie, specyficznej skale, w górach, w źródłach, w kosmosie i we własnym życiu. A w mitach opowiadał
o powtarzającym się stale procesie „narodziny i śmierć”.
W VI wieku przed Chrystusem zaczęto w Grecji uprawiać filozofię. Pytano racjonalnie i krytycznie o to, jak powstał świat, co było jego
pierwiastkiem i pierwotnym kształtem, co scala ten świat i co jest jego zasadą. Tak powstała nauka. I w języku filozofii Bóg był racją, podstawą, fundamentem wszelkiego bytu; Bóg to Ktoś Najwyższy i
Absolutny, „Nieporuszony Poruszyciel”, Pierwsza Przyczyna wszystkiego.
A potem przyszedł Jezus Chrystus, Syn Boga, przez Ojca posłany w ten nasz świat, który - inspirowany pismami Starego Testamentu -
przepowiadał i cudami potwierdzał całkiem innego, „nowego Boga”. Jaki ten Bóg jest – to przekazywał Jezus w prostych opowiadaniach nawiązujących do codziennego życia i doświadczenia ludzi
Jemu współczesnych – w przypowieściach, z których trzy są przedmiotem naszego rozważania.
odkreślmy dobitnie: We wszystkich religiach ludzie pytają o Boga, szukają różnych dróg do Niego. W chrześcijaństwie jest odwrotnie: To Bóg
wychodzi naprzeciw człowiekowi, szuka go i jemu się objawia. Bóg wychodzi niejako z intymności wewnętrznego życia miłości Trzech Boskich Osób, udaje się „w podróż do nas”, wciela się w
człowieka, aby nas szukać i każdego wyprowadzić z jego zagubienia. Bóg Jezusa Chrystusa interesuje się nami, kocha nas, jest tak długo w drodze, aż nas znajdzie. Taki jest Bóg – powiada
Jezus.
Bóg jest jak pasterz, który szuka zagubionej owcy. Gdy jedna z owiec nie wraca do stada, to znak, że weszła na niebezpieczne zbocze lub
wpadła w jakąś przepaść i sama stamtąd nie da rady wyjść. Ile wysiłku musi podjąć pasterz, by ją uratować i sprowadzić do stada.
Bóg jest jak kobieta szukająca mozolnie i cierpliwie zgubionej drachmy. Szukanie po izbach zgubionej monety to spory wysiłek. Mogła
potoczyć się w różne miejsca: pod szafę, w jakąś szczeline, pod łóżka; może być pośród garnków, w koszu z odpadami lub w pościeli. By ją znaleźć trzeba prawie wszystko przewrócić do góry
nogami.
Bóg jest jak przedobry i miłosierny ojciec, czekający cierpliwie latami na syna, który podarowany mu majątek przetrwonił, „przepuścił
z wiatrem” i cieszy się z jego powrotu, nawet nie pytając o szczegóły jego grzesznego stylu życia, o to, dlaczego to zrobił, tylko wyprawia uroczystą i wystawną ucztę i każe wszystkim swoim
domownikom cieszyć się wraz z nim.
Taki jest nasz Bóg: dla niego każdy człowiek jest ważny, każdy jest cenny, także ci i zwłaszcza ci, których już odpisano na
straty…
Bóg Jezusa Chrystusa nie chce być Bogiem bez nas, lecz „z nami” i „dla nas”. Dlatego nikt nie jest stracony na wieki - z powodu
swoich grzechów i winy, w swoich lękach i w śmierci. Bóg jest zawsze dla nas. On nie daje nam spokoju, puka i szuka, dopóki nas nie znajdzie i zaprowadzi tam, gdzie nas chce mieć.
Bóg Jezusa Chrystusa jest Bogiem, który nam daje wszystko, czego nieodzownie potrzebujemy do życia – życia ciała i duszy. On karmi,
umacnia i podnosi. Daje „życie w obfitości” poprzez to, że daje nam sam siebie, szczególnie w Eucharystii – w słowie oraz w znakach chleba i wina. Bóg jest zawsze pośród nas. On stale nas
szuka, by zaprowadzić nas do swego domu, „Domu Jego radości, wolności i pokoju”.
Taki jest nasz Bóg: Jego wszechmoc nas stworzyła, Jego mądrość nas prowadzi, Jego Miłosierdzie nas ocala i zbawia.
„Boże, przyszedłeś na nasz świat,
nie by nas osądzać i potępiać,
lecz by szukać, co zginęło,
i uwalniać to, co jest w niewoli winy i strachu,
by nas ratować, jeżeli osądza nas nasze serce.
Przyjmij nas takimi, jacy jesteśmy,
z całą grzeszną przeszłością świata.
Bo Ty jesteś większy niż nasze serce,
większy niż wszystkie winy ludzkości.
Ty jesteś Stworzycielem nowej przyszłości,
Bogiem Miłości na wieki.” (Huub Oosterhuis).
Ks. Jerzy Grześkowiak
Wiara i humor
Kapucyn, ojciec Micara nie wahał się w trakcie swoich kazań, by wskazywać palcem największe przywary ówczesnego kleru. Niektórzy prałaci, najwyraźniej niezadowoleni z
tych oczywistych aluzji do ich słabości, użalali się przed Leonem XIII i żądali przywołania kapucyna do porządku. Papież obiecał wyznaczyć mu solidną pokutę.
Kilka dni później prałaci znowu stawili się przed papieżem, jako że Micara niezłomnie trwał przy rzucaniu oskarżeń.
- Ojcze Święty, czy rzeczywiście wyznaczyłeś mu tę sławetną pokutę?
- A jakże – odparł papież. – Zrobiłem go kardynałem.
+ + +
Jeden z amerykańskich dziennikarzy, którzy w trakcie wywiadów starają się zadać możliwie najdziwniejsze pytanie, spytał pewnego razu Marka Twaina, co on myśli o piekle i
raju.
- Nie mogę wyjawić panu mojego poglądu – odparł pisarz. – Widzi pan, mam przyjaciół w obu tych miejscach i muszę zachować pewna neutralność.
+ + +
Podczas Soboru Watykańskiego II duch ekumenizmu panował tak wszechwładnie, że jeden z ojców soborowych zaproponował, żeby „nie mówiono o diable, ale raczej … o
naszym odłączonym bracie”.
Słowo Życia na 23 niedzielę zwykłą C
8.09.2019
Frapujące i trudne żądania Jezusa
Ewangelia: Łukasz 14,25-33
Jakie warunki trzeba spełnić, by być chrześcijaninem, czyli uczniem Chrystusa?
W dzisiejszej Ewangelii słyszymy Jego słowa, które mogą
przerazić i odebrać ochotę pójścia za Nim. - „Mieć w nienawiści” ojca, matkę, żonę dzieci, braci i siostry; - nieść krzyż; - wyrzec się wszystkiego, co się posiada – oto żądania Jezusa. Reakcją
na takie twarde słowa może być powtórzenie za Jego uczniami (przy innej okazji): „Trudna jest ta mowa. Któż jej może słuchać?” (J 6,60).
Na przestrzeni wieków zawsze pytano, jak można tego rodzaju
radykalne żądania Jezusa pogodzić z faktem, że większość chrześcijan po prostu nie jest w stanie brać ich dosłownie i je praktykować. Najbardziej znaną próbą rozwiązania tego dylematu jest przyjęcie
systemu dwuklasowości chrześcijan: pierwszą klasę stanowią zakonnicy i zakonnice, którzy na mocy specjalnego powołania i złożonych ślubów zobowiązują się do życia według ewangelicznych rad ubóstwa,
bezżenności i posłuszeństwa; druga klasa to wszyscy pozostali chrześcijanie, którzy te rady realizują w „sposób duchowy”, to znaczy nie przywiązują się „na całego” do rzeczy i ludzi, lecz z racji
miłości do Boga są wewnętrznie wolni.
Przy takiej interpretacji problem jest nieco złagodzony, w
pełni jednak nie satysfakcjonuje. Czyż bycie chrześcijaninem nie oznacza całkowitego zawierzenia Chrystusowi i niepodzielnego oddania się woli Boga? Oczywiście, że tak jest! Ale… sposób i rodzaj
decyzji, zachowania i postępowania, w tym czego Pan Bóg w zakresie takiej gotowości konkretnie od człowieka oczekuje, mogą być bardzo różne, nieprzewidywalne, zaskakujące.
Zobrazujmy to konkretnymi przykładami wzięcia na serio wezwań
Jezusa przez „całkiem normalnych chrześcijan”. W czasach hitlerowskiego nacjonalistycznego terroru żył w St. Radegund (górna Austria) zwyczajny chrześcijanin, rolnik i ojciec rodziny, Franciszek
Jӓgerstӓtter. Również jego wezwano do służby wojskowej. Ponieważ jego chrześcijańskie sumienie nie pozwalało mu złożyć wojskowej przysięgi, został uwięziony i 9 sierpnia 1943 roku zamordowany w
Brandenburgu.
Ten człowiek w swej prostej, ale głębokiej wierze, rozpoznał
jaśniej niż intelektualiści, teologowie i biskupi, że narodowy socjalizm to dzieło Złego – szatana, a Hitler, któremu miał przysięgać, jest prawdziwym Antychrystem owego czasu. Dla niego było zatem
jasne, że jako chrześcijanin ma obowiązek odmówić złożenia przysięgi wierności. W swoim otoczeniu znalazł niewiele uznania. W dniu ostatniego przesłuchania przed sądem w Berlinie Charlottenburg byli
obecni jego żona i kapłan z jego parafii, aby jeszcze raz z nim o tej przysiędze porozmawiać. Jӓgerstӓtter pozostał przy swoim przekonaniu, jak uprzednio w rozmowie ze swoim biskupem. I powiedział:
„Jestem szczęśliwy. Nie dam się złamać… Wolę umrzeć za Chrystusa aniżeli za Hitlera”. Świątobliwy Franciszek rozpoznał, że w tej właśnie trudnej życiowej sytuacji musi opowiedzieć się jednoznacznie
za Chrystusem, że Jezus od niego wymaga wierności i pełnego oddania się - ofiary. Czy takiej gotowości nie wymagają od każdego z nas przyrzeczenia złożone w sakramencie chrztu?
Inna sytuacja: oto żyje szczęśliwie od wielu lat para
małżeńska. Ale dochodzi do tragicznego wypadku samochodowego, w skutek czego żona zostaje całkowicie sparaliżowana. Przed jej mężem staje w całej ostrości pytanie: dochować żonie także w tej
dramatycznej sytuacji wierności czy odejść albo ją zdradzać, do czego z pewnością w naszym liberalnym społeczeństwie otrzymałby absolucję. Ale on wie, że jego jako chrześcijanina obowiązują inne
prawa – Boże: „Każdy kto opuści żonę swoją albo męża – cudzołoży…” I dlatego pozostaje z żoną, pielęgnuje ją - z miłości do niej i do Boga.
Konsekwentne pójście za Chrystusem może prowadzić do sytuacji
granicznych wymagać bardzo bolesnych decyzji. Może niekiedy - jak dla samego Jezusa - oznaczać śmierć. Niezliczona liczba męczenników dawnych i nam współczesnych pokazuje, że takie ekstremalne
konsekwencje, o jakich mówi Jezus w Ewangelii, mogą dla każdego chrześcijanina stać się bolesną rzeczywistością. Nie wszyscy chrześcijanie potrafią w takich radykalnych sytuacjach tak reagować jako
wspomniane osoby. Bóg dał człowiekowi wolną wolę i tym samym również możliwość innej decyzji.
Bodaj najtrudniejsza i wymagająca wyjaśnień jest wypowiedź
Jezusa dotycząca stosunku Jego wyznawców do własnej rodziny. „Jeśli kto przychodzi do mnie, a nie ma w nienawiści swego ojca i matki, żony i dzieci, braci i sióstr, nadto i siebie samego, nie może
być moim uczniem”.
Tych słów Jezusa nie wolno brać w oderwaniu od całości Jego nauki i innych wypowiedzi dotyczących odniesienia do ludzi, także bliskich. Czyż nie powiedziano: „Czcij ojca swego i matkę swoją”? Czy On
sam nie mówił po wielokroć i z naciskiem o miłości – w przypowieściach i wprost? Czy nie kazał wielkim weseliskiem czcić powrót synów marnotrawnych i czy nie pochwalał niczym niewzruszonej miłości
ojca? Czy nie potępiał wielokroć nienawiści? O czymże mówi teraz, o czym myśli, każąc nienawidzić? Przecież wiemy dobrze, jak wygląda nienawiść i jak smakuje! Więc o czym mówi
Jezus?
Nie chodzi tu o nienawiść w ścisłym sensie, bo cała nauka
Jezusa jest nauką miłości i piętnuje znamieniem grzechu wszelkie przejawy nienawiści. Nie należy zatem tego frapującego zwrotu tłumaczyć dosłownie. Jezus nieraz używał podobnych wyrażeń, kiedy chciał
ukazać rewolucyjną nowość treści swej Ewangelii, na przykład, gdy mówił, iż trzeba wyłupić oko lub odciąć rękę, gdyby przez nie szło zgorszenie. W tym radykalnym żądaniu Jezusa chodzi o „odcięcie się
od najbliższych”, jeżeli te więzy miałyby prowadzić do grzechu, a przede wszystkim, gdyby uniemożliwiały pełne oddanie się Bogu i Chrystusowi, Jego wzniosłej, aczkolwiek często trudnej
służbie.
A to wcale nie tak odległe od życia. Młody chłopak chce
zostać księdzem, młoda dziewczyna zakonnicą bądź misjonarką, ale rodzice nie chcą o tym słyszeć…
Inna dziewczyna jest niemal zmuszana przez rodziców, by dla „dobrej partii” poślubiła kogoś, kogo nie kocha; zostaje odtrącona, bo ich nie słucha, lecz idzie za głosem swego sumienia i
serca.
Kobieta, którą mężczyzna nakłania do usunięcia poczętego
dziecka, opowiada się za życiem, za wolą Boga, za dzieckiem i mimo mnóstwa trudności i cierpień osobistych, rodzi je, bo ono jest „darem Boga”.
Iluż ludzi żyjąc po chrześcijańsku, opowiadając się w życiu
publicznym za Jezusem, skazują się na kpiny, szyderstwo, lekceważenie, utratę miejsca pracy lub lepszego stanowiska. To są te krzyże codzienności, o których mówi Jezus: „Kto nie nosi swego krzyża, a
idzie za mną, nie może być moim uczniem”.
Św. Augustyn powiedział: „Nie możemy być rozpieszczonymi
członkami pod Głową ukoronowaną cierniami”. Uczeń Jezusa nie musi szukać krzyża. Jezus też nie „pchał” się na krzyż. Ale gdy Go przed nim postawiono, przyjął go, zaakceptował i niósł na Golgotę -
„dla naszego zbawienia”. Zbawiają nas nie wymyślone przez nas krzyże, lecz te które Chrystus nam na drodze Jego naśladowania i w służbie Jego Królestwa i w służbie bliźnim – podsuwa i do których
zaprasza. Takich krzyży nie należy odrzucać - bo „Uczeń nie przewyższa nauczyciela, ani sługa swego pana” (Mt 10,24), bo „nie jest uczeń nad Mistrza”!
Ks. Jerzy Grześkowiak
Wiara i humor
* Spytano pewnego dnia ojca Lombardiego, jaki był najbardziej widomy skutek jego piorunujących kazań. Odpowiedział:
- „Ujawnił się kiedyś w małej wiosce w Polesine. Kiedy powiedziałem o tym, że my wszyscy musimy nieść krzyż, który przeznaczył nam Pan Bóg, zobaczyłem w głębi kościółka wielkie zamieszanie. Jeden z
wieśniaków próbował wziąć na ramiona swoją żonę…”
* Zebranie rodziców przed Pierwszą Komunią świętą. Po zakończeniu ksiądz katecheta został jeszcze i rozmawiał z małżeństwem, które opowiadało mu następujący szczegół z
kroniki rodzinnej.
Po obejrzeniu dziennika telewizyjnego mały Pawełek przejęty ilością informacji o katastrofach, klęskach żywiołowych, wojnach i zbrodniach, poszedł do łóżka. Rodzice przyłożyli ucho do drzwi i
usłyszeli taką oto modlitwę:
- „Panie Boże, chroń mamusię i tatusia, siostrzyczkę, babcię i mojego kotka. I proszę Cię, dbaj o siebie, bo jak jeszcze Tobie coś się stanie, będzie po nas…”
* Matka Teresa z Kalkuty (jej wspomnienie obchodziliśmy w ubiegłą sobotę) uczyła swoje nowicjuszki przyjmowania z uśmiechem wszystkiego, co daje i czego wymaga Pan Bóg.
Pewnego dnia zwierzyła się jezuicie van Exemowi, który towarzyszył jej od samego początku:
- „Czy ojciec widzi ten ołówek? Jestem ołówkiem Boga. Nie ołówkiem, ale ogryzkiem ołówka, którym Bóg może pisać, co zechce”.
Słowo Życia na 22 niedzielę zwykłą (C)
01.09.2019
Pokora – to znaczy: „Być w prawdzie”
Ewangelia: Łukasz 14,1.7-14.
Z życia księcia Otto Bismarcka znana jest następująca anegdota: Pewnego razu na uroczystym przyjęciu przypadło mu przez przeoczenie ostatnie miejsce przy stole. Gdy pani
domu to spostrzegła, zaczęła z całych sił go przepraszać, ten zaś w sposób szarmancki odpowiedział: „Łaskawa pani, proszę nic sobie z tego nie robić i nie zamartwiać, bo gdzie ja siadam, tam jest
zawsze pierwsze miejsce!”.
Tak to w naszym życiu bywa: jedni są „na górze”, inni „na dole”. Niektórzy są zawsze na pierwszym miejscu; nawet na cmentarzu mają zapewnione
„pierwszą klasę”. Wielu potrzebuje wciąż potwierdzenia ich ważności i godności - poprzez tytuły, wyszukane stroje, ordery lub bogactwo według motta: „Jeżeli wiele posiadasz, to wiele
znaczysz”. Życie jest walką o pierwsze miejsca. Wszyscy, którzy chcieli z tym skończyć, zainstalowali w świecie to samo, może tylko w nieco innej formie. Sami usadowili się „na górze”
usuwając stamtąd poprzedników. W tym zakresie nie da się raczej wiele zmienić. Możemy tylko żywić pragnienie, że przynajmniej na samym końcu, kiedyś w zaświatach, sprawdzą się słowa Jezusa:
„Każdy bowiem, kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”.
Jezus mówi w Ewangelii: „Gdy będziesz zaproszony, idź i usiądź na ostatnim miejscu. Wtedy przyjdzie gospodarz i powie ci:
„Przyjacielu, przesiądź się wyżej!” i spotka cię zaszczyt wobec wszystkich współbiesiadników”.
Jak należy rozumieć słowa Jezusa? Czy to nie niewłaściwa, pozorna pokora, gdy ktoś czyni coś tylko „jak gdyby”? Gdy wprawdzie
zajmuje niższe miejsce, ale ma nadzieję, że wkrótce poproszą go, by siadł wyżej: „Ależ, panie dyrektorze, prosimy tutaj, wyżej. Zarezerwowaliśmy dla pana miejsce tu z przodu, przy Jego
Ekscelencji księdzu biskupie…”
Jezusowi nie idzie o reguły uprzejmości, o przestrzeganie „etykiety dworskiej” na spotkaniach i przyjęciach. Jego troską jest
„odnowa serca”, wewnętrzne nastawienie i wzajemne relacje w chrześcijańskiej wspólnocie.
Ewangelia opisuje ucztę szabatową po liturgii w synagodze. Jezus nie unika ludzi, chętnie przyjmuje zaproszenia. I obserwuje
współbiesiadników, podobnie jak oni dokładnie patrzą na niego. Ich postawa jest dla Niego okazją, by po bratersku ich pouczyć. Ewangelista Łukasz zauważył z pewnością coś podobnego podczas spotkań w
swojej wspólnocie i przypomina jej teraz o intencjach Jezusa: We wspólnocie chrześcijan, w której ma się zaczątkowo urzeczywistniać Królestwo Boże, nikomu nie należy się jakieś szczególne honorowe
miejsce. Bo godność i cześć otrzymujemy od Boga. A przed Bogiem każdy człowiek jest „godny czci i szacunku”, każdy jest „wielebny” i „przewielebny”, dostojny i… Takiej
godności nikt nie musi sobie sztucznie dodawać, bo ona jest w nim wrodzona, bo jest stworzony „na obraz i podobieństwo Boga”. Jest obrazem Boga, przed którym każdy człowiek ma tę samą
godność, wartość i te same prawa.
Jestem ochrzczony w „imię Jezusa z Nazaretu”, a Jego „kariera” nie pięła się w górę, lecz zstępowała w dół; On szukał „ostatniego miejsca” – całkiem „na dole”, u stóp przyjaciół, umywając im nogi, a potem pozbawiony wszystkiego, wszelkiej mocy, zawisł na haniebnym krzyżu.
To postawa niestosowania przemocy i bezgranicznego poświęcenia się dla wszystkich ludzi, a zwłaszcza dla tych, którzy byli pozbawieni
przywilejów, bądź usunięci poza margines społeczeństwa znajdowali się całkiem „na dole”.
Orientacja na Boga i Jezusa prowadzi do braterskiego stylu życia we wspólnocie i w osobistych kontaktach, do życia naznaczonego
pokorą.
Dziś słowo „pokora” ma negatywny wydźwięk i posmak, ba - nawet wywołuje sprzeciw, niekiedy agresję. Bo w przeszłości zbyt często
tego słowa nadużywano, aby ludzi od siebie uzależnić, czynić małymi, usłużnymi, poddanymi, nimi manipulować, pozbawiać ich własnej inicjatywy. Często to, co pod tym słowem rozumiano i czego
żądano, nie wiele wspólnego miało z tym, co pod pokorą rozumieją teksty biblijne.
Znany duchowy przewodnik i kaznodzieja ojciec Semenenko wołał w minionym wieku: „Święta pokoro! Czyśmy cię kiedyś widzieli? Czyśmy
słyszeli przynajmniej, czym jesteś i jak wyglądasz? Po ulicach nie chodzisz i po rynku się nie tłuczesz – gdzieżeśmy cię spotkać mieli? Ojcowie nasi mówili nam, żeś była kiedyś; starzy ludzie
powiadają, że cię gdzieś widzieli; czasem i z nas jednemu zdawało się, że cię napotkał, ale czyś to ty była naprawdę?”
Czym jest prawdziwa pokora? Czy tym, o czym z lubością mawia mój przyjaciel: „W pokorze nikt nie jest w stanie mnie nie prześcignąć,
nikt mnie pobije!” Warto spojrzeć na życie św. Teresy z Avila, która z pewnością nie była „pokorna” w tradycyjnym sensie. Przy sprzeciwie większości przełożonych w Kościele dokonała
odnowy zakonu Karmelitów i założyła wiele klasztorów. Stała twardo przy swoich przekonaniach, była pewną siebie, odważną kobietą, nieugięta także pośród prześladowań, w zesłaniu i w więzieniu.
A przecież chyba właśnie dlatego pokora była dla niej czymś niezmiernie ważnym. Od niej pochodzi jedno z najgłębszych definicji pokory: „Pokora to znaczy: być w prawdzie”.
Być w prawdzie - nie ma nic wspólnego z wymuszonym poddaństwem, z czołobitnością i serwilizmem.
„W prawdzie” jest człowiek, który wie, kim jest, co potrafi, który ma trwały fundament, stoi mocno na nogach, ale przyznaje się do swoich słabości i ograniczeń. Być w prawdzie - to znaczy
także znać i uznać ograniczenia i słabości innych, nie poddać się napotykanym trudnościom, nie siedzieć wygodnie z założonymi rękami, „bo nic nie da zmienić”.
Pokora to postawa pełna mocy i niosąca wolność. Nie idzie o to, by się pomniejszać, być w kącie - niezauważalnym, lecz o to, by nie
wynosić się pyszałkowato nad innych. To znaczy włączyć się w Boży porządek miłości, która nie zna „góry i dołu”. Pokora to nie słabość, lecz wielkość. Ona nie zniewala i zacieśnia, lecz
czyni wolnym i niesie wolność. Nie sprawia, że rośnie nam garb, lecz daje fundament pod nogi i nas wyprostowuje.
Bóg wyznacza nam miejsce w społeczeństwie i w Kościele, powołuje do zadań, które mamy wypełnić, do roli, którą mamy w teatrze świata
„zagrać” i obiecuje miejsce, które kiedyś zostanie nam przydzielone w Królestwie Bożym. Jezus strofuje w Ewangelii faryzeuszy, którzy wierzyli, że na mocy ich pobożności obwarowanej
przepisami i prawem mogą zabezpieczyć sobie szczególne miejsce w niebie, i dlatego żądali specjalnego uprzywilejowanego miejsca pośród ludzi. Jezus mówi: Nie mam nic przeciwko pobożności i
zachowywaniu waszych przykazań. Przeciwnie - to wszystko jest dobre i godne pochwały. Ale z tej racji nie macie prawa żądać szczególnego tratowania i „lepszego miejsca”.
Być w prawdzie! Ani ten, kto się poniża, czyni mniejszym niż jest, ani ten, kto mniema, że jest większy niż inni, nie jest w prawdzie.
Prawdziwe pokorny jest ten człowiek, kto jest sobą i dlatego gotowy jest włączyć się w szereg z siostrami i braćmi w wierze, by mimo swoich ograniczeń i słabości oddać w służbę bliźnim swoje
możliwości, zdolności i talenty. Być w prawdzie – to zadanie całego życia!
Ks. Jerzy Grześkowiak
Wiara i humor
* Jan Vianney, późniejszy proboszcz z Ars, jeszcze seminarzysta, zetknął się z bardzo surowym egzaminatorem. Egzamin był prawdziwą klęską. Na zakończenie profesor powiedział:
„Drogi Vianney, jesteś całkowitym ignorantem. Na co, twoim zdaniem, potrzebny jest osioł?"
Jan powiedział:
- Skoro Samson powalił trzy tysiące Filistynów za pomocą oślej szczęki, czegóż nie dokona Pan, mając do dyspozycji całego osła?
* Ojciec Pio był zawsze człowiekiem, który najmniej wierzył w swoją legendę. Do samego końca pozostał prosty, skromny, a czasem szorstki,
- Święci są w raju – powiedział.
Pewnego razu oznajmił człowiekowi, który zbyt natarczywie domagał się łaski z jego strony:
- Nie ja, nie ja, szatanie, czynię wszystkie te cuda. To Ten, tam w górze! Ja jestem tylko makaronem bez sosu.
* Giulio Andreotti opowiadał o Janie XXIII:
- Wyznał, że to nie skromność kazała mu znieść zwyczaj noszenia papieża w lektyce, lecz lęk, iż mogą go upuścić z powodu nader „słusznej” wagi papieskiego ciała.
Słowo Życia na 21 niedzielę zwykłą (C)
25.08.2019.
„Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi”
Ewangelia: Łk 13, 22-30
Dla każdego pielgrzyma w Ziemi Świętej jest głębokim przeżyciem, gdy chcąc wejść do bazyliki Narodzenia Jezusa w Betlejem, musi się bardzo nisko pochylić. Pierwotny główny portal cesarza Justyniana pomniejszono w średniowieczu, a za czasów tureckich zamurowano jeszcze bardziej pozostawiając tylko niskie drzwi, by rycerzom uniemożliwić wjazd na koniach wprost do świątyni. Te niskie drzwi bazyliki przypominają ostrzegawcze słowa Jezusa: „Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi”.
Ewangelia tej niedzieli jest ostrzeżeniem Jezusa, by z własnej winy nie pozbawić się szansy wiecznego zbawienia. Ono odnosi się do wszystkich, bez wyjątku, a zwłaszcza do tych, którzy nie dbając o życie według wiary, o praktyki życia religijnego, uważają się za osoby religijne, bo przejawiają zainteresowanie dla różnych drugorzędnych fenomenów religii. Reprezentantem takiej postawy jest - jak się wydaje - ów człowiek z Ewangelii, który nie pyta, jak należy żyć, co czynić, w czym leży istota zbawienia, lecz trapi go pytanie: „Panie, czy tylko nieliczni będą zbawieni?” Jezus nie nawiązuje wcale do tego pytania, zbywa je milczeniem.
Pytanie o ilość zbawionych w gruncie rzeczy nie jest czymś drugorzędnym. Ale gdy idzie „o mój los”, istotne jest, czy ja sam będę zbawiony. Zbawienie innych jest sprawą Boga! Moje zbawienie zależy nie od powierzchownej, płytkiej religijności, lecz od mojej tęsknoty za Bogiem i woli bycia zbawionym. Te dwa aspekty są często błędnie rozumiane i zamieniane. Zainteresowanie sprawami religijnymi jest czymś dobrym, ale ono nie dowodzi jeszcze autentyczności i głębi życia religijnego. Tym, co warunkuje nasze zbawienie nie jest religijne zainteresowanie dla teologicznej problematyki bądź sztuki i estetyki religijnej, lecz poważnie potraktowane religijne praktyki i życie z wiary.
Oto znamienny przykład. Pewien antykwariusz zajmujący się szczególnie sztuką religijną posiadał ogromną wiedzę w swoim fachu. Przyszła starość i godzina śmierci. Wezwany przez przyjaciół kapłan na próżno usiłował mu przedstawić powagę sytuacji, zachęcić do pojednania z Bogiem i przyjęcia ostatnich sakramentów. W końcu wziął do ręki wiszący nad jego łóżkiem krzyż z kości słoniowej i zbliżył do jego oczu, by pobudzić go do żalu doskonałego. Oczy umierającego zatrzymały się na wymownej rzeźbie. Otworzył usta i zebrani przy nim wyraźnie usłyszeli jego słowa: „Dzieło ze szkoły augsburskiej, początek 17 wieku”. Po czym jego głowa opadła na bok i wyzionął ducha. Oto „modlitwa w chwili śmierci” całkiem szczególnego rodzaju! Przykład zamiłowania do religijnej estetyki, bez praktykowania wiary.
Właśnie przeciw takiemu traktowaniu spraw religii i wiary skierowuje Jezus swoje wstrząsające upomnienie:„Usiłujcie wejść przez ciasne drzwi; gdyż wielu powiadam wam, będzie chciało wejść, a nie będą mogli”.
Wejście do Nieba to nie duża brama wielkiej stodoły lub szeroka brama na stadion, obliczona na wejście tłumów, lecz ciasne drzwi, które umożliwiają wejście tylko w pojedynkę, tylko jednej osobie. Przy tak ciasnym wejściu nie można być niesionym przez tłum, nie ma wejścia masowego. Tu każdy staje jako jednostka, każdy sam przed Bogiem, sam będzie pytany przez Boga, sam zda sprawę ze swego życia i sam podejmie ostateczną decyzję: z Bogiem czy przeciw Bogu!
Te drzwi do nieba są „ciasne” i trzeba już tu za życia dopasowywać się do ich wymiarów. Tymi drzwiami jest oczywiście sam Jezus Chrystus. Według Ewangelii św. Jana Jezus powiedział o sobie: „Ja jestem bramą”. Wynika z tego, że przez całe życie należy „przykładać miarę” do Jezusa, czyli zaakceptować Jego ewangeliczne wymagania. Tą miarą umożliwiającą wejście przez „ciasne drzwi” jest słowo Jezusa, Jego nauka, błogosławieństwa, obietnice i ostrzeżenia, Jego wola, nauczanie Jego Kościoła i Jego sakramenty.
A miarą, według której żył i postępował Jezus, i do czego nas wszystkich zobowiązał, jest Jego Ojciec Niebieski. Wyraził to w słowach: „Nie każdy, który Mi mówi: „Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie” (Mt 7,21).
W tym pełnieniu woli Ojca idzie o zaangażowanie wszystkich swoich sił: o kochanie niepodzielną miłością Boga i ludzi - całym sercem, całą duszą, wszystkimi uczuciami i pragnieniami. A ponieważ miłość Boga zawsze wspiera to, czego wymaga, ona sama staje się dla nas siłą na drodze przez ciasne drzwi.
Nieugięta moc woli jest tym bardziej konieczna, że te drzwi mogą zamknąć się niespodzianie, na zawsze i nieodwołalnie. Mówi o tym Jezus: „Skoro Pan domu wstanie i drzwi zamknie, wówczas stojąc na dworze zaczniecie kołatać do drzwi i wołać: „Panie, otwórz nam!”, lecz On wam odpowie: „Nie wiem, skąd jesteście”.
Niestety, można zmarnować szansę wejścia do „domu Ojca” i tym samym skazać się na nieszczęście przez całą wieczność. Nasze odejście z tego świata jest przez Boga ustalone co do roku, dnia i godziny, ono nie podlega żadnym naszym spekulacjom i obliczeniom. To wtedy zapadnie decyzja, czy będziemy stać na zewnątrz drzwi, czy znajdziemy się w sali weselnej wiecznego życia „przy jednym stole” razem z Trójcą Boskich Osób, z Maryja i Świętymi, z naszymi krewnymi i przyjaciółmi. „Przed drzwiami” i „wewnątrz sali weselnej” – to obrazy wiecznego zbawienia lub odrzucenia, nieba i piekła. Piekło to wieczny brak tego, co nazywamy Ojczyzną, ostateczne samo-wykluczenie się z radości i miłości Boga. Niebo to weselne świętowanie we wspólnocie z Troistym Bogiem.
Dawniej chrześcijanie modlili się, zwłaszcza podczas modlitwy wieczornej, o dobrą śmierć, o gotowość na spotkanie z Bogiem w godzinie odejścia z tego świata, o to, by wtedy być wolnym od grzechu, czyli w stanie łaski uświęcającej. Kto dziś pamięta o tej dobrej praktyce pobożności? Stale aktualna jest błagalna prośba w litanii do Wszystkich Świętych: „Od nagłej i niespodzianej śmierci, zachowaj nas, Panie!
Pewien młodzieniec zapytał rekolekcjonistę, pół żartem pół serio: „Kiedy właściwe należałoby się nawrócić?" „Jedną godzinę przed śmiercią” - odpowiedział zakonnik. „Ale ja przecież nie wiem, kiedy umrę” – stwierdził rozmówca. Na to zakonnik: „Nawróć się zatem jeszcze w tej godzinie, bo inaczej może być za późno”.
Historie i opowieści oddziałują na ogół intensywniej niż same słowa, dlatego jako ilustracja wydarzenie z życia św. Tomasza Morusa, kanclerza angielskiego króla Henryka VIII. Ów świątobliwy kanclerz stale zamartwiał się o duszę swojego dobrego znajomego, prowadząceg0 lekkomyślne, nieobyczajne i gorszące innych życie. Pewnego razu znów upomniał go z powodu jawnych grzechów, ten zaś usprawiedliwił się frywolnymi słowami: „W godzinę mojej śmierci wystarczą trzy słowa, a będę zbawiony. Te trzy słowa to „Mój Jezu, miłosierdzia!”. Tomasz Morus upomniał po raz ostatni owego lekkomyślnego człowieka. W tydzień później cwałował on na swoim koniu przez most. W pewnym momencie koń przestraszył się i zrzucił jeźdźca do spienionej rzeki. Jego towarzysze przerażeni patrzyli w dół. Tonący wynurzył się raz jeszcze i można było usłyszeć trzy słowa: „Niech diabli wezmą!”, po czym zniknął w odmętach.
Podsumujmy: wypowiedź Jezusa określa, kto osiągnie zbawienie, a komu zagraża niebezpieczeństwo jego utraty. Wejście „przez ciasne drzwi” to droga pełnienia woli Bożej, ofiarnej miłości Boga i bliźniego, droga wyrzeczenia się zła. Tę drogę ukazał nam Jezus i sam nią kroczył, by przygotować nam miejsce w domu Ojca. Trzeba po prostu iść za nim, mając na uwadze Jego słowa: „Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”.
Do zbawienia nie wystarczy przynależność do Chrystusa tylko metrykalna, rodzinna i instytucjonalna. Ci, którzy chcieliby się na to powołać, usłyszą twarde słowa: „Nie wiem, skąd jesteście”. Nawet ci, którym tu na ziemi przysługują pewne szczególne względy, nie mogą czuć się bezpiecznie; niektórzy z nich mogą być nawet w wielkiej zażyłości z Bogiem i wspólnotą Kościoła, a jednak nie zostaną wpuszczeni do wiekuistej chwały. Zostaną „wyrzuceni precz”, usłyszą twarde słowa: „Powiadam wam, nie wiem, skąd jesteście. Odstąpcie ode Mnie wszyscy dopuszczający się niesprawiedliwości”. Natomiast pocieszające, pełne nadziei słowa kieruje Jezus do wszystkich odrzuconych, marginalizowanych, wszystkich „ostatnich” w różnych wymiarach tego świata: „Przyjdą ze wschodu i zachodu, z północy i południa i siądą za stołem w królestwie Bożym. Tak oto są ostatni, którzy będą pierwszymi, i są pierwsi, którzy będą ostatnimi”.
Ks. Jerzy Grześkowiak
Słowo Boże na 20 niedzielę zwykłą (C)
18.08.2019
Pokój czy rozłam?
Ewangelia: Łukasz 12,40-53
Słowa Jezusa szokują i wywołują zapytania. Czy to prawda, że On nie przyszedł dać ziemi pokój, lecz rozdarcie? Przecież mamy w
pamięci Jego słowa z Wieczernika skierowane do uczniów: „Pokój mój zostawiam wam, pokój mój wam daję!”. Jest faktem bezspornym, że Jezus widział swoje posłannictwo jako zwiastowanie i wprowadzanie
pokoju. Jak rozumieć zatem Jego słowa o rozłamie?
Między tymi dwoma wypowiedziami Jezusa nie ma żadnej sprzeczności. Jego Ewangelia jest orędziem pokoju. On sam jest uosobieniem Bożego
pokoju dla świata, ale Jego nauka przynosi napięcia, spory, rozdział, rozłam. Kto akceptuje Jezusa i Jego nauczanie, kto idzie za Nim, tym samym staje się celem ataków ze strony przeciwników
Ewangelii. Kto stara się żyć po chrześcijańsku, ewokuje automatycznie konflikty. Przykładem tego może być już samo pójście w niedzielę na sprawowania Eucharystii – „Pamiątki Jezusa”. Ile osób
życzyłoby sobie, by mąż, żona lub dzieci poszli razem z nim do kościoła. I tak w wielu rodzinach co niedzielę dokonuje się rozłam „z powodu Chrystusa”.
Ogromnie wiele wewnętrznych i zewnętrznych sporów i konfliktów w Kościele i w świecie jest skutkiem opowiedzenia się za Chrystusem. Gdy
idzie o napięcia i tarcia wewnątrzkościelne wystarczy wymienić takie sporne tematy jak: postępowanie w sytuacjach konfliktowych kobiet oczekujących dziecka, celibat, święcenie kapłańskie dla kobiet,
głoszenie kazań przez świeckich, dopuszczenie do Komunii świętej osób rozwiedzionych i ponownie poślubionych, przyjmowanie Komunii świętej w kościołach innych wyznań, zapładnianie in vitro, krytyczna
postawa wobec ideologii LGBT i gender. Te i wiele innych problemów pokazują, że Ewangelia Jezusa zawiera w sobie spory potencjał „materiału wybuchowego”. W wielu kręgach i wymiarach życia
Kościoła doświadczamy tego „ognia”, o którym mówił Jezus: „Przyszedłem rzucić ogień na ziemię”. Ale czy do wszystkich problemów i konfliktów w Kościele odnoszą się Jego dalsze słowa: „I jakże bardzo
pragnę, żeby on już zapłonął”. Z pewnością nie!
„Czy myślicie, że przyszedłem dać ziemi pokój? Nie, powiadam wam, lecz rozłam”. - Szokujące to słowa, nie bardzo pasują one do wizji
łagodnego i miłosiernego Jezusa, tak ulubionej przez niektórych „postępowych” chrześcijan, tolerujących i aprobujących - w imię postępu i wolności bez jakichkolwiek barier moralnych - wszystko, co
tylko wymyślą co poniektóre chore umysły. I dlatego w tych radykalnych słowach Jezusa widzą oni najchętniej jedynie daleki sens metaforyczny, iż chodzi tu o „ogień miłości”. Zapewne też o to chodzi.
Jednakże zaraz po owym zdaniu następuje inne, które trudno już przekładać na język metafor: „Odtąd bowiem pięcioro będzie rozdwojonych w jednym domu: troje stanie przeciw dwojgu, a dwoje przeciw
trojgu…”
Te słowa są całkowicie jednoznaczne. Rozdwojenie znaczy rozdwojenie, podział znaczy podział. I wiemy dobrze, że przyjście Jezus przyniosło
w świat rozdwojenie i podział. Już na samym początku jego działalności, gdy przybył do rodzinnego Nazaretu, przyniósł tam rozdwojenie. Złorzeczono Mu, chciano Go zrzucić ze skał, wypędzono Go z
miasta. Ta sytuacja stale się powtarzała.
„Pokój mój wam daję!”. Ale o tym pokoju jako Jego darze mówił, że jest odmienny od pokoju, który daje świat. Jego pokój szedł w parze z
rozdwojeniem i podziałem. Szła za Jezusem miłość jednych i nienawiść drugich. Szło zaufanie i wiara, a z drugiej strony nieufność, podejrzliwość i oskarżenia o bluźnienie Bogu. Jedne ręce podnosiły
się w geście podzięki za uzdrowienia i w geście błogosławieństwa, inne w geście groźby, bo widzieli w Jezusie wichrzyciela i burzyciela tradycji religijnej.
Jezus powiedział zatem prawdę: szedł za nim niepokój, rozdwojenie i podział. I kwestia miłosierdzia, dobroci, łagodności nie ma tu nic do rzeczy. Takie są fakty. Jezus nie groził rozłamem, lecz tylko
uprzedzał, że Jego słowo będzie powodem rozłamu idącego poprzez rodziny, wspólnoty, społeczeństwa. I tak działo się przez całą historię Chrystusowego Kościoła.
Dzisiaj też stawiane są lękliwe pytania: co dalej z Kościołem? Tyle w nim napięć, oskarżeń, sprzecznych poglądów, oczekiwań i żądań. Dokąd
to wszystko prowadzi? Jedni mówią: „To już nie jest mój Kościół, to nie Kościół w jakim wyrosłem” i zrezygnowani wycofują się w cichy kąt swojej prywatnej pobożności bojąc się nowej schizmy w
Kościele. Inni powiadają: „Jestem szczęśliwy, że Kościół stale się zmienia, reformuje, że są w nim napięcia, spory, kłótnie, bo to znak, że Kościół żyje, jest pełen witalnej dynamiki”.
Tak – istnieje wiele nurtów w Kościele: są w nim ultrakonserwatywni, tradycjonaliści, umiarkowani i progresiści. Jak zatem w takiej
sytuacji żyć, działać, apostołować i się rozumieć? Nie ma innego wyjścia jak różne poglądy respektować, nawet jeżeli nie są zgodne z naszym sposobem myślenia. Wielość i rozmaitość opinii i przekonań
jest wyrazem żywotności chrześcijaństwa. A gdy jesteśmy przekonani, że jesteśmy „w prawdzie” lub blisko prawdy, to szansę, by ona dotarła do oponentów i została przyjęta, zwielokrotnia i potęguje
sposób wzajemnego odnoszenie się, ton rozmowy i dyskusji. Warto pamiętać o słowach Maxa Frischa: „Prawdę należy ludziom przedkładać jak płaszcz, który ktoś może nałożyć na siebie, a nie rzucać nią
jak mokrą ścierką po uszach”.
Prawda i miłość – te dwie rzeczywistości się uzupełniają. Nie ma prawdy bez miłości. A gdzie miłość i prawda, tam także pokój! A kto szuka
pokoju, ten przybliża niebo ku ziemi!
Ale nie idzie o pokój za wszelką cenę! Jezus nie umarł dla „umiarkowanego, utemperowanego, letniego chrześcijaństwa”, które nikomu nie
przeszkadza. Ktoś powiedział: „Jezus jest piaskiem, a nie olejem w trybach maszynerii świata”. Gdy idzie o szczęście człowieka, o napiętnowanie propagowanych błędnych i zgubnych ideologii, i
obnażenie zakamuflowanego zła, gdy fałszuje się Ewangelię i odchodzi od istoty tradycji Kościoła, gdy próbuje się budować fałszywy pokój oparty na nieprawdzie, wtedy - podobnie jak Jezus - Jego
wyznawcy muszą się stać „burzycielami pokoju”. Jezus nigdy nie robił dobrej miny do złej gry. Tam, gdzie było to konieczne, toczył ostre spory z faryzeuszami, uczonymi w Piśmie i przedstawicielami
świątyni – zawsze w trosce o prawdziwy pokój, o prawdziwe szczęścia ludzi, o ich zbawienie. Pojednanie z Bogiem, które przyniósł na świat i wieczne zbawienie człowieka okupił wysoką ceną własnego
życia. I dlatego kto konsekwentnie i bez zgniłych kompromisów chce żyć Ewangelią Jezusa, nie może liczyć na to, że będzie zawsze i przez wszystkich lubiany. Histeryczna reakcja na wypowiedź
arcybiskupa Marka Jędraszewskiego o zgubnych skutkach dla społeczności ludzkiej, jakie niesie ze sobą ideologia gender i LGBT, jest tego najlepszą ilustracją! Męczennicy wszystkich epok
chrześcijaństwa (a dziś około 200 milionów chrześcijan cierpi permanentnie z powodu rożnych prześladowań), są tymi, którzy na własnym ciele doświadczyli i doświadczają płomieni ognia wywoływanego
Ewangelią Jezusa.
Zakończę mądrymi słowami powszechnie cenionego, nieżyjącego już publicysty Tadeusza Żychiewicza (współpracownika „Tygodnika
Powszechnego”):
„Gdy pojawiła się na świecie prawda tak bardzo wielka jak Jezus i równocześnie tak trudna do uwierzenia i zrozumienia – wraz z nią musiało przyjść rozdwojenie i rozbicie o wiele bardziej dotkliwe.
Był i jest ów podział; nawet i wewnątrz tych, którzy uwierzyli. Można żałować, że jest. Można słusznie mniemać, że jest on zgorszeniem i skandalem. Można się starać, aby różnice mniemań nie łączyły
się z niechęcią albo nienawiścią: aby ludzie umieli pięknie się różnić i bez złości nie zgadzać się ze sobą. To na pewno są szlachetne i sensowne dążenia.
Jednakże trzeba sobie powiedzieć także i to: prawda jest ważniejsza od zgody i jedności. I jeśli jedność ma być rzetelna i trwała – musi
być ona jednością w prawdzie. Każda inna jedność, każda inna zgoda jest pozorna, krucha i udawana” (Dom Ojca, Kraków 1983, s. 492).
Ks. Jerzy Grześkowiak
Słowo Życia na święto
Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny
15.08.2019.
Święto godności człowieka i jego cielesności
Ewangelia Łukasz 1, 39-56
Święto Wniebowzięcia Maryi jest rezultatem refleksji nad rolą Maryi w historii zbawienia. Prawda wiary, że Maryja nie umarła, lecz z duszą i ciałem została wzięta do
niebieskiej chwały ma uzasadnienie w wyjątkowej więzi z Jej Synem. Jako pierwszy zbawiony człowiek jest Maryja pra-obrazem Kościoła. Na Niej spełniło się to, na co wszyscy chrześcijanie czekają aż do
końca czasów.
Święto odejścia Maryi do nieba obchodzone jest w Kościołach Wschodu od 450 roku i nosi tam nazwę „Zaśnięcia Maryi”. W Kościele Rzymskim celebrowane jest od VII wieku. To,
w co chrześcijanie wierzą i świętują od kilkunastu wieków, zostało ogłoszone przez Piusa XII jako dogmat wiary w dniu 1 listopada 1950 roku. Celebrując święto Wniebowzięcia Maryi potwierdzamy jedność
wiary i kultu (modlitwy) w Kościele i czcimy Maryję jako Matkę Kościoła.
Nasze kościelne święta zawierają zawsze podwójny przekaz: mówią nam ważne rzeczy o Bogu i o człowieku.
Prosta kobieta z Brazylii Dona Rajmunda, matka siedemnaściorga dzieci, z których dziesięcioro już zmarło, w dodatku wdowa, na pytanie, dlaczego pielgrzymuje do sanktuarium Maryi, odpowiedziała: „Aby doświadczyć nieba, całkiem blisko”. Czy ta zwięzła wypowiedź nie wyraża dosadnie podobieństwa do doświadczenia Boga przez Maryję, do takiego „obrazu Boga”, jaki posiadała w swym sercu Maryja? Doświadczyć Boga, odczuć Go i przeżyć – bardzo blisko! Właśnie to wyśpiewuje Maryja w hymnie, który odtąd nie milknie w dziejach Kościoła: „Wielbi dusza moja Pana, i raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy. Bo wejrzał na uniżenie Służebnicy swojej…”
Jej „rewolucyjna” - jak na tamte czasy – pieśń („Strąca władców z tronu, a wywyższa pokornych. Głodnych nasyca dobrami, a
bogaczy z niczym odprawia”) pokazuje, że Maryja będąc skromną „służebnicą Pana”, była pewną siebie i świadomą swej roli kobietą. W swej głębokiej, nie ckliwej, ale realistycznej
pobożności, odkryła, że Bóg nie jest kimś dalekim od świata i nieczułym na ludzki los, lecz że namiętnie interesuje się światem i człowiekiem. Wychwala zatem wierność i miłosierdzie Boga objawiające
się w Jej życiu jako historia miłości, a w historii Izraela jako historia wolności.
Dzisiejsza teologia podkreśla, że Maryja całym swoim życiem ukazuje nam „dobry, czuły, troskliwy, opiekuńczy i macierzyński wymiar
Boga”. Papież Jan Paweł I (nazywany „papieżem 33 dni”) w jednej z audiencji powiedział: „Bóg jest Ojcem, ale jeszcze bardziej jest Matką”.
Człowiek jest obrazem Boga i Maryja jako obraz Boga ucieleśniała w intensywny sposób tę kobiecą stronę Boga. On jest Bogiem, do
którego zbliżamy się bez lęku i obaw, On troszczy się o to, by nasze życie było życiem udanym i szczęśliwym. Oczywiście trzeba tu dodać, że z naszej strony konieczne jest respektowanie i zachowywanie
porządku przez Boga ustanowionego. Obraz Boga objawiający się w życiu Maryi to Bóg całej Biblii, bezwarunkowo miłujący, Bóg dobroci i miłosierdzia, Bóg jako ojciec i jako matka.
Święto Wniebowzięcia Maryi objawia nam także prawdziwy obraz człowieka, takiego człowieka jakim zaplanował go Bóg, czyli obraz człowieka w
zamiarach Boga.
Jeden z wielkich psychologów poprzedniego wieku Karol Gustaw Jung dzień ogłoszenia dogmatu o „cielesnym wzięciu Mari do nieba”
świętował ze swoimi w większości ewangelickim studentami (on sam też ewangelik) na uniwersytecie w Zurichu w szczególny sposób (seminarium, referaty, dyskusje). Był bowiem przekonany, że ta prawda
wiary jest genialną odpowiedzią Kościoła na pogardę wobec człowieka i ludzkiego życia, jaka ujawniła się w ostatniej wojnie światowej. Zważmy, że od jej zakończenia minęło wtedy dopiero pięć
lat.
Także współcześnie aktualne jest pytanie: Co warte jest dzisiaj ludzkie życie? Do przemyślenia podsuwam krótko w punktach współczesne
skandaliczne fenomeny: toczone w wielu regionach świata wojny, ataki terrorystyczne, zabijanie dzieci w łonie matek (nazywane eufemistycznie usuwaniem płodu), prenatalna diagnostyka w celu
eliminacji dzieci z wrodzonymi wadami, eutanazja, eksperymenty z ludzkimi embrionami, klonowanie człowieka).
Uwielbienie Maryi przez Boga wraz z Jej ciałem akcentuje w niesłychany sposób godność człowieka i znaczenie jego cielesności. Ciało – to
zmysły i zmysłowość, to popędy i witalność. Człowiek w swej całości, w swej duchowo-psycho-cielesnej strukturze jest chciany i kochany przez Boga.
A z wszystkim, co cielesne, związana jest także materia w ogóle i „matka- ziemia”, właściwie cały kosmos. Uwielbiona w niebie
Maryja zda się nam mówić: Nikt i nic nie jest wykluczone z miłości Boga. Dusza i ciało, ziemia i przyroda, cały kosmos - wszystko będzie przyjęte w „Niebo” - w rzeczywistość
Boga.
Święto Wniebowzięcia jest zatem dla nas obietnicą, że idziemy do Boga ze wszystkim, czym jesteśmy i co przeżywamy. Naturalnie nie należy
wyobrażać sobie zmartwychwstania w ciele w sposób zbyt naiwny. Ciało, jakie posiadamy w obecnej postaci, zginie, ulegnie w grobie zniszczeniu, również wtedy, gdy przemienia się w proch przez
spalenie. Ale to ciało w swej istocie zostanie w zmartwychwstaniu zbawione i mocą Boża przemienione na wzór chwalebnego ciała zmartwychwstałego Pana, które widzieli i dotykali Jego uczniowie. Na
temat „jak” to się stanie, jak to będzie w szczegółach, nie potrafimy nic powiedzieć, bo dla wyrażenia tej Nowej Rzeczywistości nie mamy żadnych narzędzi ani pojęć i obrazów. Ale z faktu, że czegoś
nie potrafimy opisać, nie wynika, że owa rzeczywistość faktycznie nie istnieje.
Z naszej refleksji wynika w końcu jeszcze jedna pełna pociechy prawda: że kiedyś spotkamy się i zobaczymy tych wszystkich, którzy byli nam
bliscy, których kochaliśmy i którzy świadczyli nam dobro, a którzy przez bramę śmierci – trzymając się ręki Matki Maryi - weszli do Królestwa naszego Ojca w niebie.
Ks. Jerzy Grześkowiak
Słowo Życia na 19 niedzielę zwykłą (C)
11.08.2019.
Adwentowo w środku lata: Czuwajcie!
Ewangelia: Łk 12, 32-48
Ewangeliści pisali swoje wersje Ewangelii Jezusa z myślą o konkretnych adresatach, o określonym środowisku (gminie) chrześcijan. Adresaci analizowanego fragmentu Ewangelii stali się chrześcijanami już przed wielu laty. Pewnie z pierwszej fascynacji niewiele zostało. Wiele spraw spowszedniało. Wspólnota chrześcijan liczebnie wzrosła, ale ciągle jeszcze byli mniejszością. Wielu nie miało ochoty intensywniej się angażować, szybko znajdywano wymówki i większość odpowiedzialności spoczywała na barkach nielicznych. Pojawiła się rywalizacja, napięcia, niesnaski. Miejsce entuzjazmu początku zajęła „normalka”. Zatem co gorliwsi pytali: Jaka przyszłość nas czeka? Jak przetrwamy, skoro brak misjonarskiego zapału? Jak tu realizować mandat Jezusa, by możliwie jak najwięcej ludziom przepowiadać zbawcze orędzie Jezusa? W takim to nastroju lęku i niepewności Łukasz przypomina słowa Jezusa, które miały wskazać nową perspektywę i nadzieję.
W Ewangelii tej niedzieli znajdujemy trzy ważne słowa Jezusa, które lamentującym miały pomóc znaleźć jakieś wyjście z letargu. Są one aktualne również dziś dla Kościoła przeżywającego wewnętrzne wstrząsy i szukającego nowych dróg ewangelizacji.
Pierwsze z tych słów Jezusa brzmi:„Nie bój się, mała trzódko, gdyż spodobało się Ojcu waszemu dać wam Królestwo”.Jezus skierował je już do swoich pierwszych słuchaczy, gdy liczba zwolenników „nowej drogi” zmalała i sytuacja Jezusa stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Owszem tłumy szły za Jezusem po każdym nowym uzdrowieniu albo gdy nakarmił tysiące na pustkowiu, ale gorzej było z akceptacją sposobu życia według Jego błogosławieństw. Teraz w drugiej generacji też wkradał się w serca wyznawców Jezusa lęk: Czy mamy dość sił do głoszenia nauki Pana, zwłaszcza zważywszy naszą przeciętność? Czy ludzie nas posłuchają i się nawrócą? Jezus usiłuje przezwyciężyć ich strach. Nie wolno im poddawać się lękom, zwyciężyć musi świadomość: Wam zostało dane Królestwo! Tego Królestwo najpierw szukajcie, a wszystko inne będzie Wam dodane!
Podobno wezwanie: „Nie lękajcie się!” pojawia się w całej Biblii 365 razy. A zatem wezwanie do wolności od lęku powtarza nam Bóg w swoim Słowie każdego dnia na nowo. „Nie bójcie się, Ja jestem z Wami po wszystkie dni aż do skończenia świata”.
Kolejne słowa pociechy Jezusa można streścić krótko: „Uwolnijcie się od balastu”. Słowa Jezusa brzmią raczej rygorystycznie i wydają się wręcz nie do spełnienia. Jezus chce jednak skonkretyzować to, o czym mówił poprzednio: „Sprzedajcie wasze mienie i dajcie jałmużnę! Sprawcie sobie trzosy, które nie niszczeją, skarb niewyczerpany w niebie, gdzie złodziej się nie dostaje ani mól nie zniszczy. Bo gdzie jest skarb wasz, tam będzie serce wasze”.
Co ma Jezus na myśli? Jego słowo łatwiej zrozumieć, gdy wyobrazimy sobie stojącą przed nami przeprowadzkę oraz to wszystko, co posiadamy, co nagromadziliśmy dotąd. Wtedy zaczynamy przemyśliwać: Czy zabrać wszystko? Czy to i owo będę jeszcze potrzebował? Czy może niejedno ofiarować innym, a rzeczy mało wartościowe wyrzucić na śmietnik? W taki to sposób należy w ogóle odnosić się do rzeczy materialnych. Kto wie, że wezwany jest do „przeprowadzki do nowego, wiecznego Królestwa”, ten przestaje wiązać swoje serce z rzeczami przyziemnymi. Wartość rzecz doczesnych ulega relatywizacji, gdy pamiętamy: Bóg stale przychodzi i przyjdzie ostatecznie do każdego w godzinę śmierci i „u kresu czasów”!
I tak dochodzimy do trzeciej ważnej wypowiedzi Jezusa: „Czuwajcie… i bądźcie gotowi, gdyż o godzinie, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie”.
Wierność przejawia się w czuwaniu. Tu Łukasz cytuje przypowieść, którą Jezus opowiedział uczniom. W tamtych czasach, gdy ktoś zamożny udawał się na uroczystości weselne, jego nieobecność wydłużała się, bo i warunki podróży były skomplikowane i samo wesele trwało siedem dni. Dlatego powierzał jednemu ze swych podwładnych włodarzenie i strzeżenie domostwa. Kiedy wróci, nikt nie wiedział. Wierny sługa dbał zatem o sprawy swego pana i czuwał, by natychmiast mu otworzyć dom, gdy powróci o nieznanej porze i zakołacze. Jezus przenosi to na sprawy Królestwa Bożego: „Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc będzie im usługiwał”.
Z analizy obecnej i innych wypowiedzi Jezusa wynika, że zachęca On do czujności eschatologicznej, czyli tej, której przedmiotem jest oczekiwanie Jego przyjścia, zwłaszcza tego ostatniego. On ma wtedy osądzić świat, a ludzi, którzy okażą się godni, wprowadzić do Królestwa Niebieskiego, do domu Ojca. Jego wyznawcy mają być gotowi na Jego przyjście: „Niech będą przepasane biodra wasze i zapalone pochodnie”. Te słowa oznaczają gotowość na spotkanie z Panem. „Zapalone pochodnie” - to wiara i miłość. Fundamentem czujności eschatologicznej jest nadzieja zrodzona z wiary. Oczekiwanie przyjścia Pana zakłada wiarę w zmartwychwstanie i w wieczne życie oraz nadzieję, że ten stan wiecznej szczęśliwości stanie się moim osobistym udziałem. Trzeba w to gorąco uwierzyć i uczynić przedmiotem najżywszego pragnienia, a więc skarbem wiążącym serce: „Bo gdzie jest skarb wasz, tam będzie i wasze serce”.
Świadectwo takie wiary i nadziei daje poeta Kazimierz Wierzyński w słowach naśladujących wołanie Psalmisty:
Do Ciebie wołam, wieczna skało,
Usłysz wołanie moje,
Otwórz się źródłem: wodą białą
Usta napoję.
Do Ciebie wołam, wieczny Panie,
Łaska niech mnie wysłucha,
Otwórz się słowem: zmiłowanie
Ukaż dla ducha.
Otwórzcie się, opoki Boże,
A z wiecznych prawd zasobu
Wiarę na sercu mym położę
I wyjdę z grobu.
Ks. Jerzy Grześkowiak
Słowo Życia na 18 niedzielę zwykłą (C)
4.08.2019.
„Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości…”
Ewangelia: Łk 12,13-21
Niedzielna Ewangelia rozpoczyna się sporem o majątek: „Ktoś z tłumu rzekł do Jezusa: „Nauczycielu, powiedz mojemu bratu, żeby się podzielił ze mną spadkiem”.
Czy w naszym życiu nie było nigdy - i teraz nie ma – sporów o majątek, o zyski lub straty? A może spór minął, ale pozostały kwasy, niechęć, żale – albo, co najgorsze, zapiekła nienawiść? Tak bywa, niestety, również wśród chrześcijan. Prowadzimy między sobą spory nawet w sądach. Niekiedy toczą się one całe lata. A nas w tych sporach „toczy” złość, zawiść, chęć zemsty. I to trwa latami. 0by nie do śmierci! Jak tu pasują słowa zadumy ks. Jana Twardowskiego:
O zegarmistrzu stary!
Który to, który raz –
Czerw toczy twe zegary
Jak zegar toczy nas.
U podstaw tylu sporów majątkowych leży - oprócz uprzednio zaistniałej niesprawiedliwości - zwyczajna chciwość. Chciwość to wielka siła dynamiczna. Zmienia oblicze świata, ale potrafi zatruć do dna ludzkie dusze. Ten ogień namiętności ma moc wypalić w duszy wszystkie prawdziwe ludzkie odruchy. Bronić się trzeba przed chciwością, bo może ona prowadzić do wypaczenia serca, odejścia od Boga i zguby wiecznej.
Jezus nie wnikając w spór o spadek ostrzega przed chciwością ilustrując to przypowieścią.
Właściwie co złego lub niewłaściwego jest w zachowaniu owego zamożnego właściciela dużego gospodarstwa rolnego, któremu „dobrze obrodziło pole”? Jest przecież wzorem pracowitości i zapobiegliwości. Jest bogaty – to przecież samo w sobie nie jest jeszcze grzechem. Ma sukcesy, jest otwarty na postęp, zabezpiecza swoją i zapewne rodziny przyszłość, wykorzystuje wszystkie nadarzające się możliwości. Bilans jego trudów jest pozytywny, jego egzystencja zabezpieczona – to wszystko są rzeczy i sprawy dobre i słuszne. Wszystkie przedsiębiorstwa i firmy mogą także dziś dobrze, skutecznie, kwitnąco i owocnie funkcjonować pod warunkiem silnej woli i mądrych decyzji szefa. Z niczego nic się nie bierze. Oczywiście tego wszystkiego Jezus nie poddaje krytyce. Ale z bardzo ważnych powodów mówi krótko: „Głupcze?”.
Ów bogacz poddany ostrej krytyce Jezusa powiada: „Masz wielkie zasoby dóbr, na długie lata złożone; odpoczywaj, jedz, pij i używaj! Lecz Bóg rzekł do niego: Głupcze, jeszcze tej nocy zażądają twojej duszy od ciebie; komu więc przypadnie to, coś przygotował? Tak dzieje się z każdym, kto skarby gromadzi dla siebie, a nie jest bogaty przed Bogiem”.
Jezus krytykuje surowo cele tego człowieka. Jemu idzie tylko o niego samego, siebie samego czyni treścią i celem życia. Zapomina zaś o Tym, który jest Dawcą jego życia i który zażąda sprawozdania z tego, co mu ofiarował.
Jeżeli natomiast ktoś celem swojego życia uczyni Boga, może szczycić się sukcesem tego, co osiągnął, swoimi zyskanymi dobrami i być „bogatym przed Bogiem”. Bo on mówi nie tylko „ja”, „ja chcę”, „ja potrzebuję”. Odróżnia się tym od ludzi skoncentrowanych wyłącznie na sobie, że jest wdzięczny za dar życia i że jest gotów tym, co nagromadził, dzielić się z innymi.
Głupcem zatem jest, kto ostoi i ostatecznego bezpieczeństwa szuka w tym, co przemijające.
Głupcem jest, kto gromadzi skarby doczesne, a nie jest bogaty przed Bogiem.
Głupcem jest, kto przez chciwość i zamykanie się w sobie zatrzaskuje drzwi i okna dla pełni życia i prawdziwego szczęścia:
- bo przez przesadne zabezpieczanie dzisiaj zapomina o niezabezpieczonym jutrze;
- bo w swych planach ignoruje całkowicie inne decydujące faktory;
- bo nie pyta ani o Boga ani o ludzi, a myśli wyłącznie o sobie samym;
- bo w jego kalendarzu nie ma daty na dziękczynienie za zebrane plony ani niedzieli darów dla Caritas;
- bo nie patrzy „w górę”, ani na to, co dzieje się przed drzwiami jego domu, gdzie może czeka na niego biedny Łazarz. Wpatruje się tylko w siebie: „Odpoczywaj, jedz, pij i używaj!” Ale wszystko tak długo, aż Ktoś wyrwie go z jego iluzji i postawi przed nagą rzeczywistością: „Źle kalkulowałeś, żyłeś niejako na uboczu prawdziwego życia. Zapomniałeś przed wszystkimi „twoimi zerami” postawić istotną Jedynkę, która temu, co masz i czym jesteś, daje prawdziwą treść i wartość. Byłeś głupcem!”
A kto jest „bogaty przed Bogiem”?
Bogaty przed Bogiem jest ten, kto cieszy się darem życia i jest za nie Bogu wdzięczny. I ten, kto dzieli się swoimi dobrami.
Jezus kieruje dziś pod naszym adresem decydujące pytanie: „Czy żyję tak, że jutro mógłbym umrzeć w świadomości: wszystko w moim życiu jest w porządku, jest dobrze?” Bo każdy dzień powinien być dobrym dniem dla umierania…
Na koniec posłuchajmy uwag poety Jerzego Lieberta i odnieśmy je wprost do siebie:
Za nic nam twoje
Zgłębianie życia,
Poznanie świata,
Jeśliś w tym życiu
I na tym świecie
Nie znalazł brata.
Bo cóż są skarby
Gdy bez podziału
I bez człowieka
Próżno je zbierasz
W zgiełku ogromnym
Naszego wieku.
Bowiem, nie z brania
Ale z dawania
Bogactwo rośnie –
I obiecaną
Obejrzysz ziemię
W szczodrobliwości.
Ks. Jerzy Grześkowiak
Słowo Życia na 17 niedzielę zwykłą (C)28.07.2019
„Proście, a otrzymacie…”
Ewangelia: Łk 11,1-13.
Głównym tematem Liturgii Słowa tej niedzieli jest modlitwa. Jaką rolę pełni ona w moim życiu? Czym jest prawdziwa modlitwa? Odpowiedzi mogą być różne. Jedno z najwłaściwszych określeń wyraża się w stwierdzeniu: „Modlić się, to znaczy rozmawiać z Bogiem jak z przyjacielem”. Ci, którzy przeżywają w tym zakresie trudności, powiadają: „Ale co to za rozmowa, w której mówię tylko ja, Bóg wcale mi nie odpowiada?” Każdy ma swój sposób rozmowy z Bogiem. Tej prawdziwej, najgłębszej – trudno nauczyć. Trzeba znaleźć własną drogę.
Dzisiejsza Ewangelia jest klasycznym tekstem o modlitwie błagalnej. W niej sam Jezus odpowiada na często stawiane pytania: Jaki sens ma proszenie Boga o cokolwiek? Czy modlitwa błagalna nie jest wyrazem prymitywnej i egocentrycznej pobożności? Czy człowiek współczesny znający prawa natury może jeszcze dzisiaj prosić: „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj!”.
Odpowiedź Jezusa jest jednoznaczna: Człowiek nie tylko może, lecz powinien prosić Boga. Mówi bowiem:„Tak macie się modlić…” oraz: „Proście, a otrzymacie”. Nie tylko tak nam polecił, lecz sam dał przykład takiej modlitwy.
Jezus lękając się cierpień i śmierci modli się rozpaczliwie w Ogrójcu: „Ojcze, jeśli to możliwe, niech odejdzie ode mnie ten kielich”. I chociaż tej prośby Bóg Ojciec nie wysłuchał – kielich cierpienia Jezusa nie ominął – nie utracił przecież zaufania do Ojca i w chwili śmierci wołał: „Ojcze, w Twoje ręce oddaję mojego ducha”. Czy zatem także Jezus, Boży Syn, doświadczył, że modlitwa błagalna, „błagalne prośby” nie przynoszą skutku”? Doświadczenie Jezusa jest pozytywne. Bóg wprawdzie nie uchronił Go przed „kielichem cierpienia”, ale przecież przeprowadził Go zwycięsko przez okrutne cierpienia i śmierć i wywyższył Go obdarzając mocą i chwałą i „dał Mu imię, które jest ponad wszelkie imię”(Flp 2,10). W ten sposób w modlącym się i błagającym Jezusie, który „stał się nam podobny we wszystkim oprócz grzechu”, dostrzegamy sens modlitwy błagalnej: Bóg tym, którzy Go o cokolwiek proszą, daje nie „coś”, nawet nie to, o co Go proszą, lecz o wiele więcej: On ofiaruje im „swojego świętego Ducha”, siebie samego, czyli najwyższy dar, jakiego może udzielić. Przypomnę w tym miejscu trafne słowa ewangelickiego teologa Dietricha Bonhoefera (zamordowanego przez niemieckich Nazistów): „Bóg nie spełnia wszystkich naszych życzeń i tęsknot, ale spełnia wszystkie swoje obietnice”.
Przeczytajmy raz jeszcze dokładnie istotne zdanie tej Ewangelii: „Jeżeli wy, staracie się dać waszym dzieciom, to co dobre, o ile bardziej wasz Ojciec w niebie udzieliDucha Świętego tym, którzy Go o to proszą”.
A zatem pełna ufności modlitwa jest zawsze skuteczna, osiąga zawsze coś bardzo ważnego: a mianowicie to, że otwiera nas na większe i wyższe dary Boga, otwiera na Ducha, który prowadzi nas w zaufaniu i spokoju przez ciemne drogi życia, który w godzinach załamania pomaga powiedzieć: „Abba – mój dobry Ojcze!”
W naszej modlitwie idzie zatem o to, by wznieść się ponad nasze prośby i otworzyć się na „większe rzeczy”, które Bóg chce nam dać. Innymi słowy - w naszych prośbach do Boga nie upodobniamy się do egocentrycznych i kapryśnych dzieci, które tupią nogami i krzykiem bądź płaczem wywierają presję na rodzicach i ich szantażują, lecz zachowujemy się jak dzieci, które pewne miłości rodziców czują bezpieczeństwo rodzinnego domu i dlatego w zdumieniu i z wdzięcznością przyjmujemy słowo Jezusa: „Ojciec wie, czego potrzebujecie” (Mt 6,8), bo „Ojciec was kocha” (J 16.27) W ten sposób za każdą modlitwą stoi niewypowiedziana prośba istotna dla wszystkich próśb: „Bądź wola Twoja!”.
Każdy, kto to dogłębnie przemyśli, zaakceptuje i sobie przyswoi w wierze, będzie – jak Pan Jezus w noc przed śmiercią – prosił Boga o wszystko, co uważa za bardzo potrzebne dla siebie, ale ufając mądrości i miłości Boga zawsze doda: „Ale nie moja, lecz Twoja wola niech się stanie”. Bo dopełnieniem wszystkich naszych modlitw, błagań i wszelakich stukańdo Bożych drzwi pozostanie zawsze prośba z Modlitwy Pańskiej: „Bądź wola Twoja!”
Jeszcze raz pytanie: Czy nasze modlitwy są skuteczne i jaki z nich pożytek?
Jeżeli ktoś traktuje Boga jak kupca, handlarza, przedsiębiorcę, agenta ubezpieczeniowej firmy, z którym można się targować, albo zachowuje się jak dziecko usiłujące coś na rodzicach chytrze wymusić, tego modlitwy będą bezowocne. Natomiast szczere modlitwy kierowane do Boga z głębi serca w pełni zaufania nigdy nie są „słane w pustkę”, one zawsze docierają do „Ty” Boga, który czujnie i z troskliwą miłością na nas patrzy i wsłuchuje się w nasze wołanie; one zawsze zostaną pochwycone przez Tego, którego Jezus doświadczył jako swojego i naszego Ojca; one są jak dobre ziarno, które pada na Bożą Rolę i kiedyś wzrośnie i przyniesie owoc.
Bóg zawsze wysłuchuje. Wiara to jednak nie magia. Nic się nie dzieje za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Bóg to nie „cudowna automatyka”. Rób zatem wszystko najlepiej, jak potrafisz, On doceni twój wysiłek. Po pewnym czasie dostrzeżesz, że Bóg jednak poukładał pewne sprawy w Twoim życiu, chociaż może nie zawsze tak, jak chciałeś. Człowiek modląc zmienia się, nawet tego nie dostrzegając. Jeżeli ktoś modli się, to staje się bardziej delikatny, łagodny, nie będzie używał siły. Modlitwą i miłością można rozproszyć ciemności współczesnego świata.
Na koniec do przemyślenia satyryczny rysunek w pewnym piśmie – „Człowiek na kolanach” modlący się takimi słowy: „Dobry Boże, uczyń mnie bogatym, bym wreszcie mógł kupić sobie rzeczy, które mnie i tak nie uszczęśliwią…”
Ks. Jerzy Grześkowiak
Wiara i humor
Słowo Życia na 16 niedzielę zwykłą (C)
21.07.2019
Marta czy Maria? – albo: Jedynie konieczne
Ewangelia Łukasz 10, 38-42.
Jezus odwiedza w wiosce Betanii, położonej niedaleko Jerozolimy, swoich przyjaciół: Łazarza i jego dwie siostry Martę i Marię. Marta zatroskana, by godnie - może nawet wystawnie - przyjąć znanego Mistrza, z zapałem uwija się wokół rozmaitych posług. Maria korzystając z wyjątkowej okazji bliskiego spotkania z wielkim, mądrym i dobrym Nauczycielem uważa nie bez podstaw, że zapobiegliwa Marta da sobie radę z przygotowaniem posiłku i z tej racji „siadła u nóg Pana i przysłuchiwała się Jego mowie”.
Marcie po jakimś czasie „puściły nerwy” i w swym zniecierpliwieniu i żalu wybucha skarżąc się wobec Jezusa na taki brak domowej siostrzanej solidarności: „Panie, czy Ci to obojętne, że moja siostra zostawiła mnie samą przy obsługiwaniu? Powiedz jej, żeby mi pomogła”.
Reakcja Jezusa jest dla większości z nas zaskakująca. Nie uznał pretensji Marty. Nie zwraca się do Marii, by pomogła siostrze. Co więcej, zwraca się do Marty ze słowami, które korygują jej błędne mniemanie: „Marto, Marto, troszczysz się i niepokoisz o wiele, a potrzeba mało albo tylko jednego. Maria obrała lepszą cząstkę, której nie będzie pozbawiona”.
Przewodniczę kręgu biblijnemu poświęconemu tym razem rozważanemu fragmentowi Ewangelii. Po pierwszym czytaniu tekstu zaczyna wrzeć. To kobiety zaczynają głośno protestować. Jak to? Nic nie rozumiem. Tego zawiele… Dlaczego Pan Jezus tak niekorzystnie wyraża się o naszej pracy domowej. Codziennie tak się trudzimy, poświęcamy się dla rodziny, nasze własne potrzeby stawiamy na drugim miejscu i w nagrodę słyszymy tego rodzaju słowa Jezusa deprecjonujące naszą pracę? Czy od jutra mam porzucić domowe zajęcia, zwłaszcza sprawy kuchenne i zabrać się do modlitwy i czytania Pisma Świętego?
Inne ostro krytykują postawę Marii. Całą pracę zrzuca na siostrę, a sama, paskudna wygodnisia, pod pretekstem pobożności siedzi sobie wygodnie u stóp Jezusa i wsłuchuje się w Jego słowa! Dokąd zajdziemy, jeżeli wszystkie zachowamy się jak Marta? Wtedy stoły w naszych rodzinach będą świeciły pustką!
„Troszczysz się o wiele, a potrzeba tylko jednego!”.Wielu teologów przemyśliwało nad tymi słowami Jezusa. Na przykład mistrz Eckhard (13-14 wiek) w cyklu kazań o mistyce. Albo św. Teresa z Avila (16 wiek) - „Bóg jest obecny także pod pokrywami garnków”– powiedziała do swoich współsióstr zakonnych, które w medytacji i kontemplacji wznosiły się na duchowe wyżyny, a zapominały, że Boga można znaleźć wszędzie, także w najbardziej niepozornym miejscu jak kuchnia, gdzie nie świeci się wieczna lampka.
„Maria obrała lepszą cząstkę…” Czyli co? Co z tego wynika? Mamy postępować jak Maria, czy jak Marta? Wygodnie siąść, przysłuchiwać się, modlić, medytować - czy pracować aż do bólu rąk, nóg i pleców? To fałszywa alternatywa. Nie: „albo – „albo”, lecz „i”: Maria i Marta! Obydwie postawy, obydwa uzdolnienia i skłonności tkwią w nas: zamiłowanie do aktywności, działania, nieustannej krzątaniny a z drugiej strony skłonność do spokoju, ciszy, wyczekiwania, medytacji, tęsknoty za czymś wielkim, nieznanym, ponad-doczesnym, transcendentnym.
Słowa Jezusa skierowane do Marty: „potrzeba tylko jednego”wkładają niejako do ręki kompas tym wszystkim, którym zagraża zagubienie się w codziennych obowiązkach i zajęciach, w nieustannej krzątaninie wokół doczesnych spraw. Ten kompas pomaga zbadać i przeanalizować nasze priorytety: czy nie zajmujemy się zbyt bardzo „tym, co użyteczne”, co mi przynosi wymierne korzyści, a za mało tym co, duchowe, co naprawdę „bezwzględnie konieczne”?
Wybieramy „dobrą cząstkę”, gdy przyjmujemy Chrystusa „do naszego domu”, w nasze życie, w codzienność, w nasz świat - jak to uczyniła Marta. Ale zaniedbujemy „to co lepsze lub najlepsze”, jeżeli sądzimy, że On w swoim działaniu na nas jest uzależniony od nas: od naszej krzątaniny, duchowego zabiegania, od naszej mądrości bądź pobożności.
Wybieramy i zachowujemy „lepszą cząstkę”, gdy nasze uszy, ręce i serca otwieramy na Jego obecność i Jego słowo - jak Maria.
Ks. Jerzy Grześkowiak
Wiara i humor
„Gdy się urodziłeś, do kościoła przyniosła Ciebie w swoich ramionach Twoja matka; - gdy zawierałeś związek małżeński, Twoja żona; - gdy umrzesz, przyniosą Cię tutaj Twoi przyjaciele. - Dlaczego nie chcesz od czasu do czasu sam tutaj przyjść?”
„Proszę Cię serdecznie, chuchnij na to miejsce! – Jeżeli ono się zazieleni, powinieneś pójść do lekarza. – Jeżeli zbrązowieje, do dentysty! – Przy kolorze fioletowym, należy skonsultować jak najszybciej psychoanalityka! - Jeżeli ten kwadrat sczernieje, to wołaj notariusza i sporządź testament. – Jeżeli to miejsce pozostanie białe, to znaczy, że cieszysz się jak najlepszym zdrowiem i trudno zrozumieć, dlaczego nie miałbyś w niedziele przyjść do kościoła!”
„Tak….wygląda….niekiedy….kościół….gdy….ksiądz…wejdzie…na….ambonę”.
ATAKBYWYGLĄDAŁGDYBYKAŻDYPRZYPROWADZIŁ JESZCZEKOGOŚINNEGO”
Modlitwa wieczorna
Kończę ten dzień i jestem niezmiernie wdzięczny.
Nie wszystko osiągnąłem i nie wszystko zrealizowałem, co zamierzałem.
Ale mimo to jestem zadowolony.
Mogłem myśleć, poruszać się, chodzić, pracować, pomagać innym.
Ten dzień był pełen niespodzianek.
Moje ręce mogły pracować, wspierać, pocieszać i dodawać odwagi.
Bicie mojego serca zdradza największą tajemnicę:
Jestem bogaty, obdarowany, szczęśliwy i błogosławiony,
bo mogę żyć, kochać i wielbić Boga,
bo ze mną w drodze są bliscy mi ludzie,
bo Ty sam jesteś ze mną i we mnie, dobry Boże.
Przyjmij moje słowa zdumienia, uwielbienia i wdzięczności.
Dzięki Ci za wszystko,
dobry i miłosierny Boże!
* * *
Dobry i wierny Boże,
także dziś obejmowałeś nas swoimi ramionami
poprzez wszystko, co przeżywaliśmy – co piękne i co trudne.
We wszystkim kryła się oferta Twojej miłości.
Chcę zakończyć ten dzień podziękowaniem
za Twoją obecność w naszym świecie,
w życiu wszystkich ludzi i w moim osobistym
i powierzyć się całkowicie Tobie.
Czuwaj nad naszym odpoczynkiem i snem
i racz nam dać spokojna i dobrą noc.
Ks. Jerzy Grześkowiak
Słowo Życia na 15 niedzielę zwykłą (C) 14.07.2019.
Idź i czyń podobnie…
Ewangelia: Łk 10,25-37.
Przypowieść o miłosiernym Samarytaninie jest dla większości chrześcijan dobrze znana. Jeśli jakiś tekst słyszy się wielokrotnie, nasza uwaga słabnie, sądzimy, że nie zawiera on dla nas nic nowego. Gdy jednak chodzi o słowo Boże, należy pamiętać, że Bóg zwraca się do nas stale na nowo i ma nam do przekazania coś bardzo ważnego.
W tej przypowieści trzykrotnie pojawia się słowo „widzieć”. Jest to jednak bardzo różne „widzenie”. Gdy idzie o kapłana i lewitę: „on zobaczył go i poszedł całej”. Ale o człowieku z Samarii Jezus powie: „Gdy go zobaczył, ulitował się nad nim”. W pierwszym przypadku owo „widzenie” było tylko czystym spostrzeżeniem, przyjęciem do wiadomości, ale bezskuteczne. W drugim przypadku widzenie wywołuje współczucie, widzący czuje się zobowiązany do pomocy. Oczywiście obaj przechodzący spiesznie obok tragedii napadniętego człowieka mieli swoje powody, by pójść dalej bez troski o niego. Może naglił ich czas, musieli być o wyznaczonej godzinie w świątyni? Albo po prostu przerazili się, opanował ich lęk, że zbójcy są jeszcze w pobliżu i także ich spotka podobny los? Dlatego trzeba uciekać, „nogi za pas”, jak najszybciej daleko stąd!
Fakt, że ktoś poraniony leży na drodze, wydarza się także współcześnie dość często. Ileż to razy dowiadujemy się z prasy, że ktoś po wypadku leży ranny i zakleszczony we wraku auta, ale dziesiątki kierowców mijają go obojętnie usprawiedliwiając się w myślach – wkrótce pojawi się przecież ktoś kompetentny i odpowiedzialny w takich sytuacjach.
„Zauważył go i poszedł dalej”. Na co dzień spotykamy wielu ludzi w potrzebie, „poranionych” lub nieszczęśliwych. Na przykład od dawna chory sąsiad, znajomy z firmy, który stracił pracę i w jego podeszłym wieku nie ma szansy na nowe zajęcie zarobkowe, cudzoziemiec, który nie daje sobie rady z władzami i papierową biurokracją. Albo ktoś w rodzinie ma poważne problemy lub dziecko nie radzi sobie w szkole… „Zobaczył go i poszedł obojętnie dalej”.
Codziennie wstrząsają nami obrazy z różnych regionów świata: ludzie umierający z głodu, na obszarach wojennych konfliktów zburzone domy, wioski i miasta, porzucane dzieci, ginący w falach morza uciekinierzy, ofiary potwornego terroru. Jak na to reagujemy? Czy nasze serce odczuwa współczucie? Często wspieramy akcje dobroczynne. Ale może myślimy: Zbyt wiele się żebrze! Czy nie za dużo wymaga się ode mnie? Ile wolno mi wydać na dobre cele z budżetu rodzinnego? Przecież muszę myśleć także o najbliższych i o sobie!
Ale gdybyśmy sami byli w takiej trudnej sytuacji, jak ci, którzy liczą na naszą pomoc, jakże bylibyśmy wdzięczni i szczęśliwi, gdyby ktoś okazał nam serce. A przecież nam wiedzie się dobrze. Żyjemy w pokoju, mamy dość pieniędzy na codzienne wydatki, na urlop, podróże i różnego rodzaju przyjemności.
W przypowieści uczony w piśmie zapytał Jezusa: „Kto jest moim bliźnim?”. Jezus odpowiada mu obrazowo: „Twoim bliźnim jest ten, kto tutaj i teraz potrzebuje twojej pomocy, obojętnie kim on jest”. Nam chrześcijanom - uczniom Jezusa nie wolno inaczej myśleć i postępować niż On sam i ów Samarytanin.
Jezus powierzył nam troskę o ludzi będących w potrzebie. Mamy obowiązek dostrzegać nędzę czułym sercem, a nie tylko ją „rejestrować”. Znane nam jest powiedzenie z „Małego Księcia”: „Dobrze widzi się tylko sercem”. Jeżeli mamy „serce otwarte” na ludzi obok nas, widzimy ich w całej prawdzie i rozpoznajemy, czego im naprawdę potrzeba.
Jasne, że nie usuniemy całej nędzy świata. Ale w miarę, jak czynimy to, co jest w naszej mocy i możliwościach, gdy dostrzegamy troski ludzi wokół nas, potrzeby w rodzinie, gdy dajemy sobie czas na rozmowę z chorymi, osobami starymi i samotnymi, przyczyniamy się do tego, że w świecie jest więcej miłości, dobra i człowieczeństwa. A więcej człowieczeństwa oznacza więcej chrześcijaństwa!
To niewiele, co czynię, może w porównaniu do biedy całego świata być tylko przysłowiową kroplą w morzu albo kroplą na rozpalone żelazo. Ale dla człowieka, któremu pomagam, jest to nieskończenie wiele – i dla mnie samego też!
Wobec człowieka, który właśnie mnie potrzebuje, okazać się bliźnim – oto kwintesencja tej niedzielnej Ewangelii. Idzie o duchowość otwartych oczu i otwartego wrażliwego serca! „Idź i czyń podobnie” – mówi do mnie Jezus!
Na koniec przypowieść z Indii:
Pewien pobożny człowiek odwiedzał codziennie swojego Boga w świątyni. Pewnego razu poprosił, by Bóg wreszcie odwiedził także jego - w jego domu. Bóg obiecał mu to - nazajutrz.
Ów człowiek przygotował zatem uroczystą ucztę. Czekał, czekał…, ale Bóg się nie pojawił. Zjawił się natomiast mały chłopiec i prosił o jakiś dar, potem przyszedł żebrak i błagał o wsparcie, następnie jakiś pielgrzym – ale on wszystkich przepędził. Na próżno czekał na Boga. Wieczorem więc poskarżył się i czynił Bogu wyrzuty, że go zawiódł. I w odpowiedzi usłyszał: „Trzykrotnie daremnie pukałem do twoich drzwi!”
Panie, pomóż mi dziś i w każdym dniu tego nowego tygodnia rozpoznać Ciebie w tym i owym człowieku, którego spotkam!
Ks. Jerzy Grześkowiak
Wiara i humor
Słowo Życia na 14 niedzielę zwykłą (C)
7. 07.2019
Posłani, by przygotować drogę Panu
Ewangelia: Łukasz 10,1-12.17-20.
„Idźcie, ja was posyłam!”– mówi Jezus do siedemdziesięciu dwóch uczniów. Wśród tłumów, które oblegały Jezusa i chętnie słuchały Jego nauk, była też gromada młodych ludzi, którzy chcieli być uczniami Mistrza z Nazaretu. Towarzyszyli więc Jezusowi, obok Dwunastu wybranych, i pilnie wsłuchiwali się w to, co mówił. Kiedy w tej szkole poczynili postępy, Jezus postanowił wysłać ich do pracy ewangelizacyjnej, w pewnym zakresie samodzielnej. Wezwał zatem aż 72 i posłał po dwóch do wskazanych im miejscowości, do których z kolei On sam chciał przybyć. Mieli zatem przygotować ludzi na spotkanie z samym Jezusem. To była zatem ich próbna misja, coś w rodzaju praktyki, jaką nakłada się dziś na studentów niektórych kierunków.
„Idźcie!”– brzmi jak dźwięk fanfary. Idźcie! – to znaczy: nie czekajcie aż ludzie do was przyjdą. Idźcie do nich, do zdrowych i chorych, do zadowolonych i zawiedzionych, połamanych przez życie, do wszystkich obciążonych i utrudzonych, i głoście: „Królestwo Boże jest blisko was!” A że to niezmiernie trudne zadanie, mówią o tym słowa Jezusa, że posyła ich „jak owce między wilki”.
„Idźcie we dwóch”, aby wasze przepowiadanie było wiarygodne. Co jeden powie, niech ten drugi to potwierdzi. W Izraelu do wiarygodnego świadectwa potrzebnych było zawsze dwóch świadków.
Wskazania Jezusa co do zachowań na tej apostolskiej drodze są dość surowe: bez laski wędrownej, bez torby z zapasowym prowiantem, bez butów, bez pieniędzy, bez karty bankowej…. Cóż zatem pozostaje do zabrania? Weź tylko samego siebie na drogę - mówi Jezus. Wszystko inne pozostaw w domu. To ty sam jesteś bogactwem, które masz zanieść innym wraz z orędziem: „Królestwo Boże jest blisko?”.
„Bez laski podróżne”- Laska – kij pasterski, czyli to, co mnie podtrzymuje w chwilach trudnych. Niektórzy potrzebują dodatkowych pomocy, zabezpieczeń, tzw. „krokwi” jak stanowiska, tytuły, dobre znajomości, zaistnienie na tytułowych stronach czasopism i w internecie. Tego rodzaju „laski podróżne” często utrudniają bądź blokują prawdziwe spotkanie między ludźmi. Tylko ty sam i twoje serce, twoja życzliwość i oddanie się liczą.
„Bez torby z zapasami” -Właściwe to logiczne, że trzeba zabrać ze sobą jakiś prowiant, zabezpieczyć się, „tak na wszelki wypadek”. A jednak jakże często „torba z zapasami” staje się zaczątkiem bojaźliwego troszczenia się o jutro i pojutrze. Zapasowa torba to początek lodówek i wielkich spożywczych magazynów – to także początek wyzyskiwania przyrody i ludzi. Bo jeżeli popadnę w wir nadmiernego troszczenia się o przyszłość, ludzie stają się moimi konkurentami, a nie partnerami, wtedy konsumuję do maksimum zasoby naturalne, zaczynam mnożyć bogactwo, które w takiej ilości nie jest mi potrzebne. I zapominam, że na drodze apostolskiej idzie o mnie samego, o moją wiarę, nadzieję i miłość, krótko - o sedno ewangelii Jezusa.
„Bez pieniędzy”.- Pieniądz jest zawsze pokusą, by go mieć coraz więcej. Ale nie wszystko można kupić za pieniądze i - jak mawiamy - „Pieniądze szczęścia nie dają!” Nie ma magazynów z przyjaciółmi – powiada mały książę ze znanej opowieści. Miłości, nadziei, radości nigdzie nie kupisz. Nie brać na drogę pieniędzy, to znaczy zaufać innym ludziom, do których się idzie, że mnie nie opuszczą, jeżeli przyjdę do nich z darem serca i orędziem o miłości Boga.
„Nikogo w drodze nie pozdrawiajcie”. To znaczy: niech nie powstrzymują was i nie utrudniają wykonania zadań apostolskich skomplikowane zwyczaje orientalnych powitań. Oczywiście pozdrowić należy każdego wchodząc do jego domu i życzyć mu przede wszystkim pokoju. I ten pokój ze sobą przynosić – poprzez wybaczanie win i wzajemne pojednanie.
Właśnie w tych postulatach Jezusa z dzisiejszej Ewangelii znalazł św. Franciszek z Asyżu inspirację dla własnego życia. Wezwanie Jezusa: bez trzosu
z pieniędzmi, bez butów, bez zapasów żywności na drogach życia i apostolstwa – to odpowiadało jego wewnętrznemu przekonaniu. On złożył swoje życie w ręce Boga:
„Panie, w Twoich ramionach jestem bezpieczny. Gdy Ty mnie trzymasz, niczego nie muszę się obawiać. Nie wiem nic o przyszłości, ale ufam Tobie”.
Moje niedzielne postanowienie: każdy dzień nowego tygodnia zacznę tymi słowami świętego Biedaczyny z Asyżu!
Ks. Jerzy Grześkowiak