Bliżej Boga

Ks. Jerzy Grześkowiak

30.09.2018

 

Słowo Życia na 26 niedziele zwykłą B.                                       30.09.2018.

 

Co trzeba odciąć?

Ewangelia: Marek, 9,38-48.

 

W słowach Jezusa z niedzielnej Ewangelii brzmi ton bardzo zdecydowany, a nawet surowy. Rzadko się nim posługiwał. Musi zatem chodzić o sprawę wielkiej wagi.

 

Faktycznie – idzie tu o sprawy doniosłe: o życie wieczne i o grzech, który przekreśla jego osiągniecie. Wskazania Jezusa, ponieważ odwołują się do symboli, są zrozumiałe, a żądania stanowcze: „Jeśli twoja ręka jest dla ciebie powodem grzechu, odetnij ją; lepiej jest dla ciebie ułomnym wejść do życia wiecznego, niż z dwiema rękami pójść do piekła w ogień nieugaszony. (…) Jeśli twoje oko jest dla ciebie powodem grzechu, wyłup je; lepiej jest dla ciebie jednookim wejść do Królestwa Bożego, niż z dwojgiem oczu być wrzuconym do piekła, gdzie robak ich nie umiera i ogień nie gaśnie”.

 

Radykalne wypowiedzi Jezusa mogą nas przerażać. Nie należy jednak brać ich dosłownie, bo Jezus nigdy w taki sposób nie postępował, a do grzeszników odnosił się z niesłychanym miłosierdziem i gotowością przebaczania. Ale jedno pokazują one z całą wyrazistością: dla Jezusa nie ma nic ważniejszego na świecie jak wypełnienie woli Boga.

 

Postulaty Jezusa jako symboliczne posiadają w swej treści szeroki zakres odniesień. Konkretne przykłady pomogą nam lepiej je zrozumieć.

 

Znalazłem cenną rzecz. Nikt nie widział, nie wyda się. Myśl o zwrocie właścicielowi przejmuje bólem. Oddać, to jakby odciąć swoją prawicę. A jednak zwrócić trzeba!

 

Zażądano ode mnie deklaracji niezgodnej z sumieniem, z przekonaniami, z wiarą – jako warunku długo oczekiwanego awansu. Trudno, trzeba zrezygnować z tej kuszącej perspektywy, choć to ofiara bardzo bolesna, jak odcięcie nogi.

 

Młoda dziewczyna zakochała się w mężczyźnie żonatym lub odwrotnie. I żeby nie rozbijać rodziny, trzeba dokonać tego bolesnego cięcia – trzeba stanowczo i zdecydowanie zerwać potęgującą się więź, choć to tak bolesne jak wyjęcie oka.

 

Trudne żądania stawia zatem Chrystus. Ale to nie jest zimna surowość, bo Jemu chodzi o nasze dobro. To jest tak jak z naszym zdrowiem ciała. Pacjent i dobry chirurg nie wahają się przed dokonaniem obcięcia organu ciała, choćby najcenniejszego, i wywołania bólu, gdy to jest konieczne dla ratowania życia. 

 

Podobnie jest w życiu duchowym. W takich trudnych sytuacjach związanych z bolesnym wyborem Chrystus najlepszy lekarz i terapeuta, potrafi pomóc znieść ból i uleczyć najcięższe rany duchowe - przez swą miłość i sakramenty.

 

Druga myśl w niedzielnej Ewangelii dotyczy zakazu odcinania się od ludzi, którzy nie czyniąc źle, chodzą innymi drogami niż my. Takiego człowieka spotkali uczniowie Jezusa; on wyrzucał złe duchy w Jego imieniu.  A oni zabraniali mu tego, bo „nie chodził z nami”.Jezus oświadcza spokojnie i z miłością: „Nie zabraniajcie mu. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, jest z nami”. 
To dobra reguła dla wszystkich czyniących pokój w świecie!

 

Słowa Jezus są zaproszeniem do refleksji. 

 

Czy zbyt łatwo nastawiamy się wrogo względem ludzi?

 

Może z góry, bez poważniejszych racji nieufnie i źle osądzamy nieznanego nam bliżej człowieka, zamiast podejść do niego z życzliwością. Albo, jeśli źle postąpił, nie dajemy mu żadnej szansy rehabilitacji. Nie chcemy przebaczyć, zapomnieć. Nie potrafimy zdobyć się na gest zaufania, który pomógłby dźwignąć się z upadku.

 

A może stawiamy innych na siłę w naszm szeregu zmuszając ich, by „szli z nami” i jeszcze w takim samym tempie, co my? Dlaczego mało w nas wyrozumiałości dla innych ludzi, tylko dlatego, że są inni lub że inaczej myślą? A może oni myślą lepiej, bo widzą dalej i szerzej?

 

Czy nie zbyt łatwo odmawiamy im racji, oskarżamy o błąd?

 

Przecież my też możemy być w błędzie, bo każdy człowiek jest omylny, nawet w najprostszych sprawach.

 

Zamiast obrażania, odcinania się i nienawiści lepiej podjąć dialog. Nasze przekonania choćby najlepsze nie muszą być naładowane gniewem rozładowywanym przy zetknięciu się z ludźmi o innych przekonaniach.

 

W egzotycznych akwariach można oglądać ryby obdarzone zdolnością wytwarzania energii elektrycznej. Wyładowują ją powodując porażenie przy pomocy jakby zwisającego sznureczka, coś w rodzaju harpuna. Czy musimy być do nich podobni w zachowaniu wobec innych ludzi? 

 

Metoda przekonywania i pozyskiwania ludzi dla Chrystusa jest jedna i bardzo prosta. Przenika ona całe nauczanie Jezusa i zawiera się w jednym słowie: miłość.

 

Poeta J. Jarzębowski wyraził to w skrócie:

 

Księga mądrości jest niewielka,

nieznana jej zawiłość.

Na pierwszej karcie prosto –

miłość, na drugiej karcie – miłość

I na ostatniej - miłość.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

 

Wiara i humor

  • Kardynał Józef Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI, słynął zawsze z technicznego antytalentu. Zrobienie zwykłego prawa jazdy na przykład nigdy nie przyszło mu nawet do głowy. Na jednym z bawarskich „festów” jako gość honorowy miał otworzyć beczkę piwa.

- O nie, niech to zrobi ktoś inny – rozległ się w pewnym momencie czyjś przerażony głos. – Jak Ratzinger otworzy, zostanie nam połowa!

  • Na koncercie Berlioza wykonano między innymi marsz żałobny. Był on jednak tak długi, że znudzona publiczność zaczęła ziewać. Wreszcie siedzący obok kompozytora jeden z jego przyjaciół zapytał Berlioza delikatnie:

- Mistrzu, daleko jeszcze do cmentarza?

  • Gdy Ludwik van Beethoven był u szczytu sławy, pewna dama zapytała go, dlaczego się nie żeni. Kompozytor odpowiedział:

- Droga pani, jestem taki brzydki, że żadna kobieta nie wyraziła dotąd chęci zostania moją żoną. A gdyby nawet znalazła się taka, to i tak nie ożeniłbym się  z nią, bo nie lubię kobiet o złym guście.

26.09.2018

 

W poszukiwaniu szczęścia (9)

Trzy reguły szczęścia.

 

Znając właściwy kierunek, wiedząc już, że życie należy traktować jako wędrówkę naprzód, jako wspinaczkę coraz wyżej – na szczyt, pytamy dalej o drogę, która nas tam zaprowadzi. Teilhard de Chardin określił trzy podstawowe reguły szczęścia[1].

A. Ześrodkować się na sobie– dążność do scalenia siebie samego od wewnątrz.

By człowiek mógł być szczęśliwy, nie wystarczy zapuścić głęboko korzenie w rzeczywistości materialnej. Człowiek musi przede wszystkim „znaleźć samego siebie”. Szczęście jest wynikiem pracy nad sobą, nad swą wewnętrzną doskonałością: intelektualną i etyczną. Być w pełni sobą, to znaczy – przez całe życie pracować nad organizowaniem siebie, nad wprowadzaniem ładu i coraz większej spójności w poglądy, w postępowanie. Istnieć, to przede wszystkim odnaleźć siebie i stwarzać siebie.

B. Rozśrodkować się – zespolenie swego istnienia z egzystencją innych ludzi.

Przeciwieństwem wzrostu i rozwoju jest egoizm, izolacja, odcięcie się od innych, ograniczenie wysiłku do pracy nad sobą samym. Szczęście wymaga przeto walki z egoizmem, który zamyka człowieka w sobie i chce podporządkować sobie innych ludzi. Człowiek nie jest sam na świecie, jest tylko „atomem” całej ludzkości. I nie może się rozwijać, jeśli nie przekroczy siebie i nie zjednoczy się z innymi, by przez to osiągnąć przyrost świadomości. Tu uwidacznia się głęboki sens miłości, dzięki której – bez względu na postać, jaką przybiera – zyskujemy dopełnienie nas samych. Jest to podstawowa funkcja i największy urok miłości. Oczywiście idzie tu nie o miłość, która chce kogoś posiadać, lecz o miłość, która jest darem z siebie.

C. Ześrodkować się w górze – podporządkowanie naszego życia Życiu większemu niż nasze.

Nie wystarczy – zdaniem Teilharda – rozwijać się samemu, nie wystarczy ofiarować siebie samego komuś równemu. Trzeba jeszcze poddać swoje życie czemuś większemu niż my. Zanurzyć się w czymś, co nas przerasta, czego nie możemy ani zobaczyć, ani dotknąć. Teilhard myśli tu o zjednoczeniu z całym wszechświatem. Uważa, że należy związać swoją egzystencję z postępem otaczającego nas świata, bo jesteśmy cząstką całości, myślącymi atomami. Pisze on tak:

Nie znaczy to bynajmniej, że szczęście można zdobyć tylko za cenę wielkich, niezwykłych czynów. Wystarczy coś, co jest osiągalne dla wszystkich: to mianowicie, byśmy stawszy się świadomymi naszej żywej solidarności z wielką sprawą, czynili małe rzeczy w sposób nacechowany wielkością. Dodać jeden ścieg, choćby najmniejszy, do zachwycającej tkaniny życia; dostrzec, rozpoznać rzecz wielką, która powstaje, która nas przyciąga w samym jądrze i u celu naszych najmniejszych działań; rozpoznać ją i przyłączyć się do niej – oto w ostatecznym rozrachunku wieki sekret szczęścia[2].

 

Moja rzecz

 

Moja rzecz – przetwarzanie,

Fermentować w przemianie,

Żebym się spalał, w ogniu wyzwalał,

Żebym się w kroplę światła zespalał,

W umiłowanie.

 

Moja rzecz – rzecz w zenicie,

Ani śmierć, ani życie,

Ostatnia, czysta, rzecz macierzysta,

Przez wieki wieków trwa przeźroczysta

Punktem na szczycie.

Julian Tuwim[3]

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

 

[1]Teilhard de Chardin, O szczęściu, s. 25-30.

[2]Tamże, s. 27.

[3]J. Tuwim, Wiersze wybrane, Wrocław 1964, s. 80.

23.09.2018

 

Słowo Życia na 25 niedzielę zwykłą B.

Orientacja na dziecko

Ewangelia: Marek 9,30-37

 

Podczas odwiedzin u przyjaciół najmniejszy z rodziny, dopiero trzylatek, wgramolił się na stół i wskazując na mnie palcem powoli, ale wyraźnie, powiedział: „Ja jestem większy od ciebie!

Być większym, lepszym, mocniejszym, zdolniejszym, więcej znaczyć, więcej zarabiać – to głębokie pragnienia i tęsknoty tkwiące w każdym człowieku. Skąd brałyby się wysiłek i starania o posiadanie i znaczenie, a z drugiej strony częste niezadowolenie, gdy na tej drodze przed nami wznoszą się mury i nieprzekraczalne granice?

Chcemy być perfekcyjni i to stuprocentowo. Chcemy pokazać się światu i zabłysnąć. W zawodzie coś znaczyć, to zrobić karierę, ubiegać się o stanowiska i zaszczyty, zajść wysoko, być na szczycie.

Jezus myśli inaczej. Jego uczniowie spierali się między sobą w drodze do Kafarnaum, „o to, kto z nich jest największy”. To musiało być bolesne dla Jezusa, bo przedtem dopiero co mówił im o czekającym Go cierpieniu: „Syn Człowieczy będzie wydany w ręce ludzi. Ci Go zabiją, lecz zabity, po trzech dniach zmartwychwstanie” Oni jednak nie rozumieli tych słów, a bali się Go zapytać”. Zamiast wczuć się w słowa Mistrza, ich serca zajmuje spór o pierwszeństwo.

Jezus reaguje na ich próżne pytania i spory pouczeniem – i to w sposób szokujący: „Jeśli kto chce być pierwszym, niech będzie ostatnim ze wszystkich i sługą wszystkich!”

A następnie daje im jeszcze jedną lekcję pokornej służby bliźnim, posługi dyktowanej miłością. Jezus stawia przed nimi nie ważnego, doskonałego, perfekcyjnego człowieka, lecz dziecko. Dziecko nie jest perfekcyjne. Ono musi jeszcze wzrastać i dojrzewać. Musi się uczyć. A uczy się przez to, że popełnia błędy. Właściwie prawie nic nie czyni jeszcze stuprocentowo. Jest stale w drodze, nie u celu.

Jezus stawia pośrodku uczniów dziecko. On chce nas właśnie mieć takimi: jako uczących się, a nie wszystkowiedzących, jako wyrozumiałych i miłosiernych, a nie osądzających, oceniających i wyrokujących; jako jak zwyczajnych prostych ludzi; jako ludzi z otwartymi rękami i głębokim zaufaniem: wszystko będzie dobrze.

Mamy zatem prawo do popełniania błędów, do słabości. Nie musimy się ich wstydzić. Nie ma potrzeby grać roli silnego mężczyzny lub silnej kobiety. Tym, co nas wszystkich dźwiga - jest miłość.

Orientując się na dziecko, jesteśmy na właściwej drodze. Także jako Kościół musimy ukierunkować się na dziecko, a wtedy będziemy coraz bardziej Kościołem Jezusa Chrystusa, takim Kościołem, który nie rządzi, nie panuje, nie rozkazuje i komenderuje, lecz który po prostu jest – jako dziecko, które Jezus postawił pośrodku uczniów i objąwszy je ramionami powiedział: „Kto przyjmuje jedno z tych dzieci w imię moje, Mnie przyjmuje; a kto Mnie przyjmuje, nie przyjmuje Mnie, lecz Tego, który Mnie posłał”.

Bóg i dziecko są zatem identyczni. O tym wiemy już od tajemnicy Bożego Wcielenia! Kto dziecko akceptuje i przyjmuje, ten orientuje się na życie, ten jest blisko Boga i z Bogiem.

To, czego uczy Jezus, jest bardzo proste i nieskomplikowane. A przecież to jest przewartościowanie wszystkich wartości!

Jezus apeluje dziś do mnie o prosty sposób życia, o akceptację postawy dziecka i o gotowość przyjęcia cierpień naturalnie związanych z moją ludzką egzystencją. Jeśli trudno mi to przychodzi, pomodlę się o taką postawę ducha słowami ks. J. Twardowskiego:

O niedzisiejszy święty mój,

w litaniach nie wzywany –

przed złym rozgłosem broń mnie, broń

Patronie Dobrej Sławy.

Bo czy niepamięć ludzkich serc,

czy bramy triumfalne –

jednako czeka na nas kąt,

gdzie wszystkie groby czarne.

Chroń mnie od wielkich, hucznych bitw

męczeństwa – i więzienia –

śmierć za Chrystusa ześlij mi

najprostszą, z przemęczenia.

 

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Humor i wiara

* Jeden mnich ze wspólnoty osiadłej na małych wyspach miał pewnego razu kazanie na temat wspaniałości dzieła stworzenia.

- Każde źdźbło trawy – oznajmił – głosi naukę tym, którzy umieją ja zrozumieć.

Nazajutrz ten sam mnich kosił trawę na łące przed klasztorem. Przechodzący tamtędy młodzieniec, który był poprzedniego dnia na Mszy zauważył:

- Z przyjemnością widzę, że ojciec skraca właśnie swoje nauki.

 

 

* Don Gnocchi został pewnego razu zaproszony na kolację do zaprzyjaźnionej rodziny. Małżeństwo miało pięcioletnie dziecko. Po kolacji dziecina powiedziała dobranoc, a następnie oświadczyła poważnym tonem:

- Idę odmówić pacierz. Czy ktoś czegoś
potrzebuje?

20.09.2018

W poszukiwaniu szczęścia (8)
Koncepcja szczęścia
według P. Teilharda de Chardin

 

Rozumienie szczęścia, które najbardziej do mnie osobiście przemawia i fascynuje jest interpretacja szczęścia proponowana przez francuskiego jezuitę, filozofa, paleontologa i antropologa Pierre Teilharda de Chardin (1881-1955)[1]

 

W czym leży oryginalność jego ujęcia? Na pytanie, jaki sposób życia, która z dróg wiodących do prawdziwego szczęścia jest najlepsza i najpewniejsza, nie ucieka się on do odpowiedzi, jakie daje wiara, czyli do zasad doktryny chrześcijańskiej.  Zaczyna od pytań stawianych przez nauki ścisłe, od śledzenia odkryć biologii i fizyki. Intryguje go bowiem pytanie, czy z punktu widzenia czysto naukowego nie dałoby się ustalić jakiegoś obiektywnego kierunku dążenia człowieka do szczęścia, a więc takiego ukształtowania życia, by odpowiadało ono naturze ludzkiej i przynosiło pełne zadowolenie.

 

Punktem wyjścia rozważań Teilharda de Chardin jest wyróżnienie trzech odmiennych postaw wobec życiai związanych z tym trzech różnych typów szczęścia.  Obrazuje je trafnie jego zdaniem grupa turystów w kilka godzin po wyruszeniu na górską wspinaczkę. Jedni żałują, że opuścili dom lub schronisko; cel nie jest wart trudów i niebezpieczeństw – lepiej zawrócić. Inni nie żałują, że wyruszyli w drogę, ale nie mają już ochoty wspinać się wyżej. Lepiej rozłożyć się na trawie, rozkoszować się słońcem i pięknem gór. I tylko prawdziwi alpiniści zapatrzeni w szczyt wytrwale idą naprzód. Jest to obraz trzech typów ludzi i ich życiowych postaw: znużeni - poszukiwacze przyjemności – żarliwcy.

 

1. Pierwsza grupa to pesymiści, szukający szczęścia spokoju. Dla nich egzystencja jest omyłką, sprawą z góry skazaną na niepowodzenie. Świat to ułuda, ograniczenie, kajdany, niewola. Daremny jest wszelki wysiłek. Lepiej żyć w mniejszych wymiarach niż w większych, a najlepiej byłoby nie istnieć w ogóle. Po co szukać szczęścia? Lepiej unikać kłopotów, ryzyka, ograniczyć kontakty z ludźmi, odizolować się, zamknąć się we własnej skorupie. Szczęśliwy jest tylko taki człowiek, który najmniej myśli, najmniej odczuwa i pragnie.

 

2. Druga grupa to poszukiwacze przyjemności, rozkoszy. Dla nich szczęście polega na doznawaniu maksimum przyjemności. Żyć - to nie działać i tworzyć, lecz przede wszystkim korzystać, używać, rozkoszować się każdą chwilą i rzeczą, nic nie tracąc (epikureizm). Również tutaj obowiązuje zasada najmniejszego wysiłku, akceptuje się jedynie taki, jakiego potrzeba, „by zmienić puchar lub rodzaj napoju”. Albo inny obraz: urządzić się jak najwygodniej w życiu, rozłożyć jak na plaży w promieniach słońca, i raz po raz odpowiednio zmieniać pozycję, by jak najprzyjemniej odczuwać jego dobroczynne działanie.

 

3. Do trzeciej grupy należą ci, dla których szczęściem jest rozwój.Według nich życie polega na tym, by stać się „kimś więcej”, by iść naprzód, szukać tego, co „nowe” i ciągle rosnąć. Tutaj szczęście nie jest celem samym w sobie, nie zabiega się o nie bezpośrednio. Ono jest wynikiem trudu, pięcia się wzwyż, drogi naprzód. Jest „produktem ubocznym”, by posłużyć się wyrażeniem Aldousa Huxleya, który powiedział: „Szczęście podobne jest do koksu. Otrzymuje się je w formie produktu ubocznego podczas wytwarzania innego fabrykatu”. Według tej koncepcji życia szczęśliwy jest ten, kto nie poszukuje szczęścia dla samego szczęścia, lecz znajduje je jako ”naddatek” dążąc naprzód – do pełni swego rozwoju.

 

Oto trzy typy życia i szczęścia: szczęście spokoju, szczęście przyjemności i szczęście rozwoju. Która z tych dróg jest najlepsza, która może doprowadzić do autentycznego szczęścia?

 

Zdaniem Teilharda de Chardin obiektywny kierunek dążenia człowieka do szczęścia z naukowego punktu widzenia jest całkiem jednoznaczny. Wystarczy po prostu odwołać się do wyniku badań nauk ścisłych, przyjrzeć się przyrodzie i zjawisku ewolucji, by mieć gotową i jednoznaczną odpowiedź. Teilhard podkreśla, że wszechświat nie jest niezmienny, od początku jest w ruchu. Złożoność życia nie wzrasta chaotycznie czy przypadkowo. Wszystko w świecie, wszystko, co żywe, zmierza ku jakiemuś określonemu wyższemu stanowi.
Z historycznego punktu widzenia życie to „przyrost świadomości”. Pojawienie się człowieka jest więc prawidłowym i logicznym rezultatem procesu, który zapoczątkował się już zasadniczo u początków naszej planety. Teilhard de Chardin pisze:

 

Od przeszło czterystu milionów lat (należałoby nawet powiedzieć: od początku we wszechświecie) ogromna masa bytów, której cząstką jesteśmy, pnie się w górę uparcie, niestrudzenie – ku większej wolności, większej wrażliwości, pełniejszemu widzeniu wewnętrznemu. A my się tymczasem zastanawiamy, w którą stronę zdążać! 

(…) Jeśli nie chcemy popaść w sprzeczność „fizyczną” (czyli zanegować to wszystko czym jesteśmy, i to wszystko, co sprawiło, że jesteśmy tym, czym jesteśmy), każdy z nas musi uznać za swój ów wybór pierwotny, podstawowy, implikowany przez świat, którego myślącymi cząstkami jesteśmy. Cofanie się dla pomniejszenia własnego bytu, zatrzymywanie się dla rozkoszowania się czymś tam – te próby żeglowania pod prąd powszechnego nurtu okazują się absurdalne, niewykonalne. 

A więc i droga w lewo, i droga w prawo – to ślepe zaułki. Otwarta pozostaje tylko droga wprost, naprzód.

Z naukowego i obiektywnego punktu jedyną odpowiedzią na wezwanie życia jest marsz drogą postępu. 

Tym samym, również z naukowego i obiektywnego punktu widzenia, jedynym prawdziwym szczęściem jest to, które nazwaliśmy „szczęściem rośnięcia i ruchu”[2].

 


[1]P. Teillard de Chardin, O szczęściu, cierpieniu, miłości, tł. W. Sukiennicka, M. Tazbir, Warszawa 1981.

[2]Jw., s. 17.

Słowo Życia na 24 niedzielę w ciągu roku B.                          16.09.2018

 

Z Jezusem przez krzyż do życia wiecznego

 

Ewangelia według św. Marka 8,27-35

W drodze Jezus pyta uczniów: „Za kogo uważają mnie ludzie?” 
Opinie o Nim są różne. Jedni widzą w Nim zmartwychwstałego Jana Chrzciciela, który wzywa do nawrócenia i pokuty. Inni uważają Go za Eliasza, który zapowiada przyjście Mesjasza i czas zbawienia. Trzecia grupa uważa Jezusa za męża Bożego i proroka.

 

Żadna z tych grup nie rozpoznaje w Nim obiecanego Mesjasza.

 

Jezus stoi niedaleko Cezarei Filipowej, patrzy na Galileę, której tyle mozołu poświęcił i pyta siebie: Czy moja praca była daremna? Bo jej bilans jest negatywny. Ludzie mnie nie zrozumieli, nie uwierzyli we mnie jako Syna Bożego.I dlatego w końcu pyta swoich uczniów: „A wy za kogo Mnie uważacie?”.

 

I tu pada zdumiewająca odpowiedź Piotra, który - jak już nieraz - mówi także za innych: „Ty jesteś Mesjasz”. Czyli Ty jesteś „Bogiem z nami” – przez Ciebie Bóg zwycięży w tym świecie, zaprowadzi pokój i zbawi ludzkość.

 

Wypowiedź godna pochwały!

 

Ale już wkrótce okaże się, że jego rozumienie Mesjasza nie jest poprawne, właściwe. Bo gdy Jezus zaczyna mówić „zupełnie otwarcie”o czekającym Go cierpieniu, odrzuceniu przez „starszych, arcykapłanów i uczonych w Piśmie”, o drodze do Jerozolimy, gdzie zostanie zabity,

 

Piotr bierze Jezusa na bok i czyni mu wyrzuty. Próbuje Go odwieść od Jego drogi, bo Mesjasza cierpiącego Piotr nie potrafi sobie wyobrazić. Nie jest w stanie pojąć logiki Bożego dzieła zbawienia. W tym myśleniu reprezentuje nie tylko uczniów Jezusa, lecz wszystkich ludzi.  

 

Zapewne szokuje nas szorstkość Jezusa, z jaką naskoczył na Piotra: „Zejdź mi z oczu szatanie, bo nie myślisz o tym, co Boże, ale o tym, co ludzkie”.

 

A przecież Piotr chciał dobrze. Chciał tylko powiedzieć: „Panie, to nie może się stać, byś cierpiał i by Ciebie zabito. Świat czeka na Ciebie, potrzebuje Ciebie.

 

Mesjasz musi zwyciężyć, uwolnić świat od zła”. Piotr mówi tak, jak mu każe Jego miłość do Mistrza i zdrowy ludzki rozsądek. Ale właśnie ten „zdrowy rozsądek” stoi diametralnie naprzeciw misji Jezusa. Piotr myśli czysto po ludzku. Każdy z nas też broni się przed cierpieniem.

 

Dlatego Jezus koryguje oczekiwania Piotra wskazując na „konieczność cierpienia”. Jezus czynem i słowem przeciwstawia niesprawiedliwości w świecie - sprawiedliwość, nienawiści - „bezbronność miłości”, potędze władzy - słabość maluczkich i ubogich.

 

On sam jest sprawiedliwy pośród niesprawiedliwych, przebacza, gdzie ludzie nie potrafią. Jezus wie, że w tej walce nie zwycięży, że władcy tego świata mu nie przebaczą, bo nie jest z nimi, swojej mocy i władzy wobec ludzi używa inaczej niż oni.


Właśnie takiego usposobienia muszą się od Jezusa uczyć Piotr i uczniowie, krok po kroku - w drodze do Jerozolimy. Na tej drodze Mistrz będzie im coraz bliższy – poprzez znaki, które czyni. Oni będą coraz bardziej pojmować wolę Boga tak, że ta droga wiele ich nauczy, będzie drogą do własnego spełnienia.


Jezus już teraz uczy ich i tłum słuchaczy: „Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je.” Wzywa zatem uczniów, by zaprzestali myśleć czysto po ludzku i byli gotowi pójść drogami Bożymi.

 

Kim jest Jezus dla mnie, dla ciebie – „dzisiaj”. To pytanie stawia nam Jezus stale na nowo - „w drodze”. Czy jest tylko prorokiem, charyzmatycznym uzdrowicielem, czy moim osobistym Zbawicielem? Czy Jego droga jest moją drogą? Jeżeli tak, to jest czymś więcej niż reformatorem społecznym, więcej niż jednym z wielu uzdrowicieli, więcej niż guru, więcej niż „jakąś drogą”, lecz po prostu „Drogą” i „prawdziwym Życiem”. Czyli jest nieodzowny w życiu, życiowo konieczny, niezbędny i dlatego muszę z Nim pozostać – na zawsze.

 

A na tej drodze z Jezusem jest cierpienie i krzyż – dlaczego?   Odpowiedzi wszystko wyjaśniającej nie ma. Faktem jest, że odkupienie człowieka i świata dokonało się przez krzyż i krew, przez całkowite oddanie, przez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa, w którym Bóg zawarł z całym światem Nowe Przymierze.

„…niech weźmie krzyż swój…”  Słowa prawie nie do zniesienia, a jednak tak proste, bo On sam szedł taką drogą krzyża. Bo On swoim cierpieniem pokonał i uświęcił wszystko, co w moim życiu jest cierpieniem, nieszczęściem, chorobą, niedostatkiem i śmiercią. Bo On, Zwycięzca śmierci i szatana, mocą swego Ducha już we mnie żyje i pokazuje, że ta droga prowadzi – do zmartwychwstania.

 

Dzięki tym słowom Jezusa wiemy, że istnieje tylko jedna droga do życia wiecznego: droga Jezusa i z Jezusem. Otwierając się na tę prawdę, doświadczam zbawienia już teraz. I wiem, że wszystko negatywne w moim życiu - braki, niepowodzenia, klęski, nieszczęścia - jest dotknięte i ogarnięte darem Chrystusowego zbawienia. To sprawia, że warto żyć, bo czeka mnie Życie po życiu.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak
 

 

Wiara i humor

  • Na lekcji religii katecheta mówi o tym, jaki to święty zwyczaj raz w tygodniu kogoś uszczęśliwić. „Michał, czy już coś takiego w tym tygodniu zrobiłeś?” – pyta. „Tak – odpowiada chłopiec - odwiedziłem ciocię i gdy sobie poszedłem, była bardzo szczęśliwa”.
     
  • Do proboszcza przychodzi obrotny i bogaty biznesman i pyta: „Czy sądzi ksiądz, że dostanę się do nieba, gdy ofiaruje na kościół 10.000 złotych?”„Tak dokładnie tego nie wiem, ale na pana miejscu bym spróbował!”.
     
  • Murarz, stolarz i elektryk prowadzą spór, jaki jest najstarszy zawód na świecie.
    Murarz powiada: „Już w Egipcie budowaliśmy piramidy”.
    Stolarz: „My zbudowaliśmy arkę Noego”.
    Elektryk: „Nie macie się czym chwalić. Gdy Bóg powiedział: „Niech się stanie światłość”, to wszystkie kable już były przez elektryków położone.

     
  • W domu pielgrzyma nocuje czterech zakonników z różnych zakonów. Nagle gaśnie światło. Jak oni na to reagują?
    Dominikanin zaczyna medytować o znaczeniu światła.
    Augustianin przemyśliwuje o istocie ciemności.
    Franciszkanin wkrótce zasypia.
    Nagle światło znów rozprasza mrok. To Jezuita wyszedł po cichu na zewnątrz i włączył bezpiecznik.

     
  • Rozmowa dwóch przyjaciółek. „Mój mąż jest archeologiem” – stwierdza jedna.  Ta druga: „Czy to nie nudne?” - „Przeciwnie, im starsza jestem, tym bardziej się mną interesuje!”.

14.09.2018

 

Święto Podwyższenia Krzyża

 

           Krzyżu, błogosławieństwo ziemi,

W tobie zbawienie i nadzieja.

Byłeś hańbiącej śmierci znakiem,

Teraz do niebios jesteś bramą.

(Z Liturgii Godzin na Wielki Piątek)

 

W europejskiej kulturze krzyż jest jednym z najbardziej rozpowszechnionych symboli. Spotykamy go w każdym chrześcijańskim domu, na skrzyżowaniu dróg, w wioskach, na miejskich placach, na cmentarzach i kościelnych wieżach, na górskich szczytach, na fasadach prywatnych domów, od czerwca b.r. w Bawarii także przy wejściach lub w holach urzędowych gmachów publicznych (Bogu dzięki! - I dzięki bawarskiemu prezydentowi!). Wielu nosi krzyżyki jako ozdobę na szyi. 

Doświadczanie krzyża w niezliczonych wariantach przyczynia się pośrednio także do jego inflacji. Krzyż traci coraz bardziej na swej symbolicznej mocy stając się niekiedy pustym znakiem. Czy to dotyczy także nas osobiście? 

Dzisiejsze święto jest protestem przeciw zapominaniu o istotnym sensie i walorze krzyża dla naszego życia i naszej działalności w społeczeństwie i w Kościele. Przypomina ono dwa fakty: po pierwsze - znalezienie krzyża Chrystusa przez cesarzową Helenę w roku 325, po drugie - poświęcenie kościoła, który dla uczczenia krzyża kazał zbudować w Jerozolimie cesarz Konstantyn. Drzewo krzyża zostało 14 września 335 roku „podwyższone”, tzn. pokazane wiernym celem uczczenia go.

Co mówi nam owiana legendami historia?

Krzyż, na którym umarł Jezus, wraz z krzyżami dwóch łotrów wrzucono do głębokiego dołu (cysterny?) wydrążonego w skale u stóp wzniesienia Golgoty. Dół przysypano gruzami i ziemią i tym sposobem na wiele lat „zabezpieczono” niechcąco bezcenną relikwię naszego Zbawiciela. Sto lat później w 135 r. po stłumieniu trzeciego powstania żydowskiego Rzymianie na rozkaz cesarza Hadriana odbudowali zburzoną Jerozolimę przekształcając ją jednak w rzymski obóz wojskowy o nazwie Aelia Capitolina. Na wzgórzu Kalwarii urządzono coś w rodzaju rzymskiego rynku – forum z ołtarzami Jowisza Kapitolińskiego i Junony. Chciano w ten sposób zatrzeć wszelki ślad z życia i śmierci Jezusa. Dopiero w 313 r. na mocy edyktu mediolańskiego, wydanego przez cesarza Konstantyna Wielkiego, chrześcijanie w całym Imperium Rzymskim zostali zrównani w prawach ze wszystkimi innymi obywatelami.  Wtedy to chrześcijanie zaczęli szukać krzyża oraz miejsca, gdzie umarł i zmartwychwstał Jezus

Jednym ze świadectw znalezienia krzyża jest pisane po grecku dzieło Sokratesa Scholastyka pt. „Historia Kościoła”. Ten autor przekazuje wiadomość o pielgrzymce sędziwej już cesarzowej Heleny w 326 r. i o poszukiwaniach przez nią krzyża. Po żmudnych pracach wykopaliskowych znaleziono trzy krzyże, wśród których rozpoznano krzyż Zbawiciela. Uradowany odkryciem Konstantyn postanowił na tym miejscu wybudować świątynię. Według tradycji św. Helena podzieliła krzyż Chrystusowy na trzy części; największą część relikwii przekazała do sanktuarium Grobu Świętego w Jerozolimie, drugą przesłała do Konstantynopola, a trzecią część przywiozła do Rzymu wraz z innymi relikwiami męki Pańskiej i ziemią z Golgoty. Część jerozolimską złożono w kosztownym relikwiarzu i umieszczono w bazylice konsekrowanej 17 września 335 r. Już w 384 r. biskup Jerozolimy Cyryl zapisał, że relikwiami krzyża świętego jest „zapełniony cały świat”, zaś Jan Chryzostom pod koniec IV w. odnotował, że chrześcijanie nosili na szyi cząstki krzyża oprawione w złoto.

W 614 r. podbija Palestynę król perski Chosroes II pali wszystkie kościoły w Jerozolimie, rabuje m. in. srebrną skrzynię z relikwiami krzyża. Cesarz bizantyński Herakliusz w 629 r. odzyskuje ją i sam osobiście w uroczystej procesji przenosi relikwie na Kalwarię. Na pamiątkę tego wydarzenia ustanowiono uroczystość Podwyższenia Krzyża Świętego w dniu 14 września.

Trudno znaleźć pośród rzeczy tego świata drugą rzeczywistość, która uległa tak radykalnemu przewartościowaniu, jakiego doznał krzyż. Na poprzek zbite dwie belki, do których przybijano złoczyńców i niesubordynowanych niewolników, okrutne narzędzie tortur do zadawania cierpienia i zabijania, stało się miejscem naprawy historii świata, tragicznie wypaczonej przez grzech ludzkości; stało się narzędziem i kluczem otwierającym perspektywy nowego życia. Znak pogardy, upodlenia i hańby stał się mocą Zmartwychwstania Jezusa znakiem triumfalnego zwycięstwa. Znak cierpienia i śmierci stał się znakiem życia i to życia na zawsze. 

Krzyż uświęcony cierpieniem i śmiercią Jezusa nie jest już rzeczą „nieludzką”, lecz „nad-ludzką”, jest siłą wznoszącą ludzkość „ponad ziemię”, na wyższy poziom bytowania z Bogiem. 

„Kłaniamy Ci się, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Tobie, 

boś przez krzyż Twój święty świat odkupić raczył!”

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Krzyż - Anioł Pański w Szwajcarii

13.09.2018

 

W poszukiwaniu szczęścia (7)

 

Szczęście a wiara (ciąg dalszy)

 

Stawiam z kolei ważne pytanie odnoszące się do różnych religii: czy w nich - tak jak one siebie rozumieją – jest sensowne i stosowne pytanie o szczęście! Św. Tomasz z Akwinu dał w imieniu chrześcijaństwa jednoznaczną odpowiedź: „Wiara nie zaspokaja tęsknoty człowieka, ponieważ jest niedoskonałym poznaniem”[1], by w innym miejscu określić, co rzeczywiście uszczęśliwia człowieka: „Człowieka czyni szczęśliwym kosztowanie Boga”[2].

To znaczy: nie wiara jako wiara uszczęśliwia człowieka, lecz akt wiary, który łączy człowieka z Bogiem, który jest „kosztowaniem Boga”. Tak więc szczęście należy do dziedziny praktyki i doświadczenia. Teologiczne pytanie polega zatem w zasadzie nie na tym, czy wiara uszczęśliwia, ale jakie czyny człowieka i jaki styl jego życia przeciwstawiają się możliwości „kosztowania Boga”. I tu św. Tomasz jest jednoznaczny:Szczęściu przeciwstawia się przede wszystkim głupota człowieka.Kto dobrowolnie i w sposób zawiniony nie zabiega o pogłębienie swojej wiedzy, zwłaszcza o poznanie Boga, nie może być szczęśliwy. Czy jednak wykształcenie naprawdę czyni ludzi szczęśliwymi?  – to już całkiem inna sprawa. Badania w tej kwestii przynoszą tak negatywne jak pozytywne dowody.

Pewnym wydaje się być jedno: Szczęście należy do zakresu praktyki, a nie teorii, i to potwierdzi każdy, niezależnie od faktu, czy jest prostym człowiekiem bez wykształcenia, czy posiada akademickie dyplomy. Zatem tylko ci, którzy kiedykolwiek w chwilach głębokiego smutku, żałoby, tragicznych przeżyć i traumy, albo w momentach wielkiego szczęścia, stawiali sobie pytania: jaką rolę odgrywa w moim życiu, zwłaszcza w tych istotnych teraz momentach, religia, wiara, duchowość, Bóg lub Sacrum, - tylko ci są na właściwej drodze, by własne szczęście z pomocą religii i wiary ugruntować, albo życie wiary tak ukształtować, by ona dawała im poczucie szczęścia.

Jeszcze raz: sama wiara, obojętnie z jakim wariantem religii czy wyznania związana, nie czyni nikogo automatycznie szczęśliwym. Budda na przykład mówił: „Ucz się rezygnacji, ucz się wolności od rzeczy – to klucz do szczęścia”.A kiedy indziej: „Nie ma drogi do szczęścia. Być szczęśliwym – to droga”. 

Religia nie jest bezpośrednią drogą do szczęścia. Ludzie wierzący są nawet często bardziej uwrażliwieni na wszystko w tym świecie, co straszne, tragiczne, grzeszne i potrzebujące odkupienia i stąd cierpią bardziej niż ci, którym obce są przeżycia religijne. Dla nich dręczącym problemem może być pytanie, dlaczego Bóg dopuszcza nędzę i cierpienie, związane przecież z dziełem stworzenia i zaprogramowanym w nim prawem ewolucji. Czy Bóg nie mógł stworzyć lepszego porządku świata, w którym faktycznie – jak mówi biblijny opis stworzenia – wszystko byłoby „dobre”? 

Krytycy chrześcijaństwa utrzymują, że ono z „Odkupicielem na krzyżu” ma mało szans, by jego wyznawcy mogli naprawdę czuć się szczęśliwymi. Szczęście w chrześcijaństwie jawi się dla wielu raczej jako labirynt, jako stały sprzeciw i walka: bo ono jest niemożliwe bez misterium– tajemnicy, bez mistyki, bez sprzeczności, bez dysonansów, bez dramatu „niedoskonałego” Boga w „niedoskonałym świecie” z jego trudną historią i niebezpieczeństwami ewolucji[3].

Szczęście nie jest zatem nieodłączną konsekwencją wiary. Nie ma tu żadnych gwarancji ani osobistych polis ubezpieczeniowych, że wierząc będę szczęśliwym człowiekiem. Mimo to, można śmiało powiedzieć, iż autentyczne praktykowanie religii zwiększa automatycznie szanse na bycie bardziej szczęśliwym, jeżeli oczywiście wykluczymy wypaczenia religii, zniekształcenia idei Boga lub zwyrodniałe praktyki religijne nie mające nic wspólnego z istotą religii lub z godnością człowieka.

Filozof Karl Jaspersw związku z problematyką szczęścia stwierdził, że w życiu każdego człowieka nieuniknione są tzw. sytuacje graniczne: cierpienie, wina, walka i śmierć. Jeżeli udałoby się wskazać, jak można być szczęśliwym w takich właśnie granicznych sytuacjach, to wtedy człowiek byłby niezawodnie szczęśliwy. Odnosząc to do religii i wyznań, można powiedzieć tak: im bardziej konkretna religia pomaga człowiekowi właściwie się zachować, zaakceptować i rozwiązać napięcia i problemy związane z winą, cierpieniem i śmiercią, tym bardziej przyczynia się ona do poczucia szczęścia swoich wyznawców. Istotne jest to, że w takich egzystencjalnych sytuacjach nie traci się gruntu pod nogami, nie popada w nicość.

W świetle powyższego uzasadnione jest pytanie: Czy wiara jest jednym z faktorów szczęścia, czy tylko pociechą w trudnych okresach życia?Sadzę, że jednym i drugim. Człowiek wierzący posiada przez wiarę mocny fundament w życiu, który pomaga mu przetrwać wszystkie kryzysy. I to jest najlepsza baza dla prawdziwego szczęścia. 

Nie idzie zatem tylko o powierzchowne odczucie szczęścia. Tzw. dobre samopoczucie, o którym mówią liczne poradniki szczęścia, rozpryskuje się jak bańka mydlana w cierpieniu, w poważnej chorobie, przy śmierci bliskiej osoby. Szczęśliwym można być tylko wtedy, nawet „mimo tragicznych wydarzeń”, gdy widzi się w życiu sens. Jeżeli w czyimś życiu brak fundamentalnego sensu, to powierzchowne odczucia szczęścia mają jedynie charakter chwilowych emocji i jako takie nie są w stanie „udźwignąć ciężaru człowieczego losu”. Chwilowe uniesienia szczęścia najpewniej gwarantuje heroina, albo podłączenie do mózgu elektrod w tzw. centrum szczęścia, ale czy to można nazwać prawdziwym szczęściem godnym człowieka jako wolnej osoby?

Problematyką szczęścia interesował się słynny psycholog William James, jeden z ważniejszych badaczy doświadczeń religijnych. Doszedł on do przekonania, że wyższe, bardziej złożone, formy religijnego doświadczenia oferują człowiekowi dobre warunki i szansę zaznania szczęścia. To szczęście rozumiał jednak jako „nadprzyrodzoną formę szczęścia” przerastającą tak szczęście jak i nieszczęście życia doczesnego. Ostrzegał jednak przy tym, by szczęścia związanego z wiarą nie traktować jako dowodu na istnienia Boga czy na prawdziwość wiary.

Sumując rozważania o powiązaniach szczęścia i wiary stwierdzam: badacze szczęścia są prawie jednomyślnie zgodni co do tego, że ludzie ukierunkowani religijnie są szczęśliwsi od niewierzących. To dotyczy nawet osób wychowanych religijnie, które swojej wiary już więcej nie praktykują. Jak daleko jednak religijna orientacja jest faktycznie za to odpowiedzialna, tego nie da się tak jednoznacznie ustalić, bo w problematyce szczęścia miarodajne wydają się być trzy faktory, które niekoniecznie muszą nosić na sobie piętno religijne, a mianowicie: 

- więzi socjalne, czyli przynależność do jakiejś grupy społecznej, 

- po drugie, akceptacja sensu, który nas samych przerasta, 

- i w końcu zdolność przeżywania uczuć wyższych, takich jak miłość, współczucie i wdzięczność. 

Ponieważ religie mają do czynienia z Wyższą Istotą, szczęście jest w nich ujmowane totalnie. Celem zabiegów nie jest nigdy „trochę szczęścia”, lecz „szczęście totalne”. Realizm codziennej egzystencji pokazuje, że każdy przejaw szczęścia w doczesności, choćby ono „jaskrawo błyszczało”, ma swój cień, swoją smugę. Pełne szczęście nie jest na ziemi osiągalne. Stąd większość ludzi „wierzy” w „Wielkie Szczęście”. Dalekie przeczucie tego totalnego szczęścia dają uszczęśliwiające przeżycia w doczesności jak np.  spotkanie niezwykle dobrych ludzi, intymna więź z Bogiem wyrażająca się w przeżyciach mistycznych lub głęboka radość z poświęcenia się drugiemu człowiekowi.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 


[1]Compendium theologiae 2, 1.

[2]Summa theologiae I, II, 5. 2. Zob. Th. Holtbernd, Macht glauben glücklich? Würzburg 2010, s. 12.

[3]J. Röser. Mut zur Religion. Erziehung, Werte und die neue Frage nach Gott, Freiburg in Br. 2005, s. 96-97.

Słowo Życia na 23 niedzielę w ciągu roku 9.09.2018

 

„Dobrze uczynił wszystko. Nawet głuchym słuch przywraca i niemym mowę”.
Ewangelia według św. Marka 7, 3-37.

Jezus uzdrawia głuchoniemego. Dotyka palcem jego uszu i jego języka, spogląda ku niebu i mówi: „Effata!” – „Otwórz się!”. „Zaraz otworzyły się jego uszy, więzy języka się rozwiązały i mógł prawidłowo mówić” (Mk 7,35).

Ewangelia tej niedzieli jest zaproszeniem do wdzięczności wobec Boga za dar słyszenia i mówienia i do właściwego używania tych zmysłów.

„Dlatego dwoje uszu, a jeden język dano, żeby mniej mówiono, a więcej słuchano”. Te słowa ludowej mądrości wskazują na fundamentalne znaczenie słuchu w życiu człowieka. Dzięki słuchowi mamy możliwość poznawania świata. Ucho jest drogą prowadzącą od świata do wnętrza człowieka. Słuchając, wchłaniamy niejako świat w siebie. Nasze otoczenie składa się z wielu dźwięków, które nie tylko wzbogacają wiedzę o nim, ale wpływają także na nasze samopoczucie, emocje i zdrowie. Mają one bowiem wpływ na ciśnienie krwi, układ odpornościowy, wegetatywny i nerwowy. Kiedy przestają do nas docierać z powodu problemów z narządem słuchu, świat staje się uboższy, a ogólny stan zdrowia ulega pogorszeniu.

Ucho wiedzie w pewnym sensie prym przed okiem. Pierwszym zmysłem, który zaczyna kształtować się już w łonie matki w trzecim tygodniu po poczęciu, jest ucho, jak gdyby ta mała istota już teraz chciała wszystko słyszeć. Już w drugim miesiącu życia embriona zarysowany jest kształt ucha wewnętrznego, a od 14 tygodnia życia ucho zaczyna przesyłać fal dźwiękowe do mózgu i do systemu nerwowego. Ten proces jest napędową siłą dla późniejszej doniosłości słowa w życiu ludzkim. Do połowy okresu ciąży ucho jest już w pełni rozwinięte, w siódmym miesiącu są w pełni dojrzałe wszystkie struktury słuchu. A zatem już wtedy rodzice powinni swojemu potomstwu śpiewać kołysanki i pieśni. Dziecko będąc niejako w „stanie podwodnym” percypuje różne szmery i odgłosy w łonie matki (oddech, bicie serca, pozytywne i negatywne zmiany nastroju, śmiech, płacz), a dzięki przewodnictwu kości także jej głos, szczególnie w zakresie jego wyższych frekwencji. W trzecim okresie ciąży dziecko reaguje również na dźwięki pochodzące spoza ciała matki. Prawdopodobnie już wtedy uczy się głosu matki, bo noworodki już w kilka minut po urodzeniu odróżniają jej głos od głosów innych osób. 

Z faktu tak wczesnego i dynamicznego rozwoju ucha, i to jeszcze przed innymi organami, można wyciągnąć dwa wnioski. Po pierwsze, od początku istnienia jest w człowieku jakiś nieodparty pęd do nawiązywania kontaktu z drugą osobą, wola komunikacji. Po drugie, w człowieku istnieje pragnienie dotarcia poprzez wszystkie dźwięki, głosy i szmery do ich źródła, czyli do istoty rzeczy. 

Słuchanie jest zmysłem w stanie nieustannej aktywności. Oczy można zamknąć – uszy są zawsze nastawione na przyjmowanie, także w czasie snu. To jest dar, ale także obciążenie. Gdy w toku ewolucji nasz słuch się rozwijał, natura nie wiedziała jeszcze o przyszłym wszechobecnym hałasie cywilizacji technicznej. 

Zmysł słuchu jest tym zmysłem, który najdłużej funkcjonuje. Słuchanie jest ostatnią percepcją, z jaką żegnamy się z tym światem. Badacze mózgu zgodnie uważają, że wizualne spostrzeżenia wygasają wcześniej niż akustyczne. Gdy człowiek umiera, najpierw wyłącza się wzrok, dopiero potem słuch.

Z badań ankietowych wynika, że ludzie bardziej cenią sobie zmysł wzroku niż słuchu. W hipotetycznej sytuacji, gdyby lekarz przed operacją stawił ich przed alternatywą: „Musi pan (pani) zdecydować się, który zmysł mamy ratować: wzrok czy słuch?” - 97% ankietowanych odpowiedziałoby: Proszę ratować moje oczy!

W rzeczywistości jednak ucho znacznie przewyższa oko. Oko przegrywa w konkurencji z perfekcyjnym funkcjonowaniem ucha. Oczy nie są zdolne do tak delikatnej analizy jak para uszu. Oczy mogą wprawdzie pokonać większe odległości niż ucho, mają jednak ograniczony kąt widzenia (do przodu i w bok), podczas gdy uszy przyjmują sygnały z wszystkich kierunków. Delikatne komórki tysięcy włosków (do 30 000 komórek włosowych) w uchu środkowym, które tony zmieniają w impulsy elektryczne, potrafią rozróżnić około 7000 różnych wysokości tonu, oraz setki stopni głośności, a zatem o wiele więcej niż oko w odniesieniu do kolorów. Oko daje się łatwo zwieść, „oszukać”, ucho percypuje rzeczywistość o wiele dokładniej i wierniej. Krótko mówiąc: „Ucho mierzy – oko szacuje”.

Umieć słuchać – to istotny warunek dobrego, harmonijnego współżycia z ludźmi. Michael Ende w książce dla dzieci „Momo” opowiada o małej Momo, która umiała słuchać jak nikt inny. 

Słuchać – to nic szczególnego, powie niejeden, słuchać potrafi każdy. To błąd. Niewielu ludzi potrafi prawdziwie słuchać. Gdy Momo słuchała, to było w tym coś wyjątkowego. Ona umiała tak słuchać, że ludzie nagle wpadali na bardzo mądre myśli. Nie dlatego, że ona coś powiedziała, lub o coś zapytała; nie, ona tylko w skupieniu siedziała i po prostu słuchała – z całą uwagą i zaangażowaniem. Przy tym patrzyła na drugiego swoimi dużymi czarnymi oczyma, a ów człowiek czuł, jak w nim pojawiały się nagle idee i myśli, których istnienia w sobie nie przeczuwał. Umiała tak słuchać, że ludzie bezradni i niezdecydowani od razu wiedzieli, czego chcą[1].

 

Tajemnica sztuki słuchania leży w tym, że słuchając jest się całkowicie „obecnym dla…” Dobrze wyraża to powiedzenie: „Zamieniam się w słuch”. Podobnie mówią Niemcy: „Jestem całkowicie uchem” (Ich bin ganz Ohr). Może właśnie to powiedzenie skłoniło Barlacha do wyrzeźbienia bardzo ekspresywnej figury pt. „Słuchacz”. Ów słuchający człowiek trzyma ręce za uszami, tak jak to czynimy, chcąc coś z dala dobrze usłyszeć. Głowa tej postaci też ma niejako kształt ucha, podobnie jak i ramiona razem z głową również zdają się na ten kształt wskazywać. Tenże „słuchacz” jest zatem „całym sobą uchem”.

Gdy ktoś mnie autentycznie słucha, to wiem i czuję, że on mnie szanuje i ceni, traktuje mnie poważnie, ma dla mnie czas. Wtedy jestem gotów słuchać także tego, co on ma mi do powiedzenia. Ważny jest tu czas, który się słuchaniu poświęca. Niektórzy już po pierwszych słowach rozmówcy wiedzą, o co mu chodzi i serwują gotową odpowiedź. Inni słuchają wybiórczo i połowy nie słyszą. Jeszcze inni tylko czyhają w rozmowie na możliwość mówienia o sobie: „Dokładnie, to tak jak u mnie, gdy…”, albo: „Właśnie to samo przeżyłam, kiedy…”, „Ma pani rację, ale…”. Warto zapamiętać sobie definicję nudziarza: „Nudziarz to człowiek, który interesuje się więcej sobą niż mną”.

Słuchać to znaczy: uwolnić się od własnego świata myśli i otworzyć się całkowicie na drugiego człowieka, na jego doświadczenia, przeżycia, dramaty, nadzieje, bez oceniania go. Trzeba mu dać czas i przestrzeń, by sam znalazł drogę. Słuchać, to znaczy, dać komuś coś dla niego bodaj najcenniejszego: czas, akceptację, czujną i uważną obecność.

Jak bardziej intensywne widzenie określamy jako „oglądanie”, tak przy słuchaniu istnieje jego intensywniejsza forma, a jest nią „wsłuchiwanie się”. Jest to całkowite skupienie się na osobie mówiącej, na rzeczy, zjawisku, koncercie, by nie uronić żadnego słowa, dźwięku, tonu, towarzyszących okoliczności. „Wsłuchanie się” to słuchanie całym sobą, z pełnym zaangażowaniem ciała i duszy, intelektu, woli, uczuć. W słuchaniu zawarta jest też odpowiedź na niewypowiedzianą, ale ukrytą prośbę partnera rozmowy: „Proszę cię, słuchaj uważnie. Spróbuj usłyszeć także to, czego nie mówię, a co chętnie chciałbym powiedzieć… i to, czego nie mogę lub nie potrafię powiedzieć. Ty możesz mi w tym pomóc!”.

Całe życie jest ciągłym słuchaniem, „wsłuchiwaniem się” w siebie, w innych ludzi i w Boga!

Ks. Jerzy Grześkowiak

 


[1]M. Ende, Momo. Die seltsame Geschichte von den Zeit-Dieben und von dem Kind, das den Menschen die gestohlene Zeit zurückbrachte. Ein Märchen-Roman. München 1993; wydanie polskie: M. Ende. Momo, czyli osobliwa historia o złodziejach czasu i o dziecku, które zwróciło ludziom skradziony im czas. Warszawa: Nasza Księgarnia 1978.

Zdjęcie - wyk. Anna Kaczmarek - Figura Maryi w kościele Przemienienia Pana w München-Ramersdorf

7.09.2018

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Święto narodzenia Maryi
8.09.2018

 

Moim najpiękniejszym wynalazkiem
jest Maryja

 

Moim najpiękniejszym wynalazkiem - mówi Pan Bóg – jest Maryja.

Brakowało mi matki i ją stworzyłem.

Stworzyłem moją matkę, zanim ona mnie nosiła. Tak było bezpieczniej.

Teraz naprawdę jestem człowiekiem, jak wszyscy inni ludzie.

Nie potrzebuję już o nic więcej być zazdrosny, bo mam matkę.

Prawdziwą mamę.

Tego mi brakowało.

 

Moja matka ma na imię Maryja - mówi Bóg.

Jej dusza jest całkowicie czysta i pełna łaski.

Jej ciało jest dziewicze i promienieje takim blaskiem, że na ziemi nigdy mi się nie znudziło na nią patrzeć, słuchać jej głosu i ją podziwiać,

Moja matka jest piękna, tak piękna, że przy niej nigdy nie czułem się pozbawiony ojczyzny, gdy opuściłem blask i chwałę nieba.

Wiem dobrze - mówi Bóg - co to znaczy, być noszonym przez aniołów.

Ale wierzcie mi, to nie zrównoważy ramion matki.

 

Moja matka, Maryja, zakończyła doczesny żywot - mówi Bóg. Odkąd wstąpiłem do nieba, było mi jej brak, a ona odczuwała boleśnie brak mnie.

Ona poszła za mną, z jej duszą, z jej ciałem.

Nie mogłem postąpić inaczej. Tak się należało. Tak musiało się stać.

Palce, które Boga dotykały, nie mogły zesztywnieć. 

Oczy, które oglądały Boga, nie mogły zamknąć się na zawsze.

Usta, które całowały Boga, nie mogły zastygnąć z zimna.

 

To czyste ciało, które przygotowało i ofiarowało ciało dla Boga, nie mogło ulec zepsuciu i zniszczeniu, zmieszać się z pyłem ziemi.

Ja nie mogłem na to się zgodzić, tego dopuścić; to było wręcz niemożliwe, to kosztowałoby mnie zbyt wiele.

Bóg tu - Bóg tam, ja jestem jej synem, który decyduje i realizuje.

A poza tym – mówi Bóg - uczyniłem to ze względu na moich braci i moje siostry - ludzi. Aby i oni mieli matkę w niebie. Prawdziwą matkę, jedną z nich, z ciałem i duszą. Moją.

 

I tak się stało. Ona jest u mnie od momentu jej śmierci, po jej wniebowzięciu - jak mówią ludzie. Matka znów spotkała swojego syna a syn matkę. Z ciałem i duszą, jedno obok drugiego, na wieki.

 

Teraz ludzie powinni jeszcze bardziej to wykorzystać - mówi Bóg. Bo w niebie mają matkę, która o nich myśli o nich, o nich jest zatroskana, spogląda na nich swoimi oczami, ziemskimi oczami.

Mają w niebie matkę, która ich kocha całym sercem, jej cielesnym sercem.

A ta matka jest też moją matką, która na mnie patrzy tymi samymi oczyma, która mnie kocha tym samym sercem.

 

Gdyby ludzie byli mądrzy i cwani, wykorzystaliby to; właściwie nie powinni w ogóle w to wątpić, że ja jej niczego nie potrafię odmówić…  Przecież jest moją matką. Tak chciałem. I dlatego nie skarżę się z tego powodu.

W całkowitej jedności, jedno wobec drugiego, z duszą i ciałem, matka i syn.

Na wieki matka i syn…

 

Rozważanie opracowane według tekstu Michała Quoista (francuski ksiądz, duszpasterz, pisarz; źródło nieznane).

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

1.09.2018

 

Słowo Życia na 22 niedzielę zwykłą B.      2.09.2018

 

Wiara i uczynki - Prawo Boże i zwyczaje

 

Teksty biblijne: List św. Jakuba 1, 17-18, 21-22. 27
Ewangelia według św. Marka 7,1-8.14-15.21-23.

 

Przez ćwiczenie do mistrzostwa. Żaden mistrz olimpijski jeszcze nie spadł prosto z nieba. Ale już niejeden w szkole jazdy konnej spadł z konia. Jeden z takich „upadłych jeźdźców” powiada do swego nauczyciela:

„Czy nie można by tej nauki przeprowadzić na koniu na biegunach?” Ale jak wiadomo, na koniu na biegunach nie urodził się dotąd jeszcze żaden mistrz olimpijski.

 

To, co dotyczy spraw życiowych, odnosi się także do życia religijnego. Wiara i życie z wiary, ortodoksja i ortopraksja należą do siebie i wzajemnie się uzupełniają. O tym jest także przekonany autor Listu św. Jakuba, który będzie czytany w liturgii mszalnej we wszystkie niedziele września. Jest to w formie listu zredagowana mowa do chrześcijan w żydowskiej diasporze pod koniec I wieku. Jej mądre sentencje mają korzenie w katechezie chrzcielnej pierwotnego Kościoła.

 

Lutra ocena tego listu była druzgocząca. Jego zdaniem to „słomiany list”, być może wcale nie napisany przez chrześcijanina. Denerwowało go przede wszystkim częste podkreślanie, że wiara musi się objawiać w uczynkach i centralna wypowiedź listu: „Wiara bez uczynków jest bezowocna” (2,20) i „martwa (2,26). Bo tocałkowite przeciwieństwo jego przekonania, iż Bóg zbawia nas z „łaski”, „tylko przez wiarę” i że nieba nie możemy sobie „kupić” dobrymi uczynkami.

 

Oburzenie Lutra można po części rozumieć na tle czasów, w których żył, okresu niegodnego kupczenia odpustami, gdy zrodziło się porzekadło: „Gdy moneta zadzwoni w skarbonce, duszyczka wskakuje do nieba”. Z drugiej strony rozumiemy argumentację Apostoła Jakuba prezentującego tezę, iż wiara musi wyrażać się w konkretach życia.

 

W życiu jest podobnie. To sympatyczne, gdy jakiś polityk opowiada się za sprawiedliwością społeczną, za prawami rodziny i poprawą jej sytuacji finansowej; gdy sługa Kościoła wstawia się za większymi uprawnieniami świeckich w Kościele i popiera ich prawo do współdecydowania. Ale często chciałoby się w takiej sytuacji powiedzieć: „Panowie i panie, idzie o czyny a nie tylko o słowa. Dajcie sami przykład!” Bo często dzieje się, tak jak w znanym opowiadaniu Kierkegaarda: stado gęsi świętuje niedzielę, gęsior głosi im kazanie i opowiada jak wielkie i ważne jest przeznaczenie gęsi, jak one z pomocą ich skrzydeł mogłyby latać hen daleko, dokąd właściwie przynależą. To powtarza się w każdą niedzielę, po czym zgromadzenie rozwiązuje się, każda gęś człapie do swego miejsca i nic się nie zmienia.

 

Gdy wiara nie jest konkretem, świadectwem, staje się zgorszeniem, pudrowanym cukrem na tort bogatych albo opium dla biednych. Gdy wiarę traktuję poważnie, to ona zmienia moje życie. Jeżeli mówię: „Wierzę w Boga”, to to musi wnosić nowość w moje życie, w moją postawę wobec ludzi, zwłaszcza wobec dotkniętych cierpieniem, samotnych, biednych, uciekinierów z terenów zagrożonych wojną, znajdujących się w jakiejkolwiek potrzebie.

 

Jeżeli w portmonetce znajdziemy francuską monetę Euro, to przeczytamy na niej napis: „liberté – egalité – fraternité”, czyli „wolność - równość – braterstwo”. To są naczelne hasła wielkiej rewolucji francuskiej. Wiemy dobrze, że ta rewolucja była wszystkim innym, tylko nie czymś przyjaznym dla chrześcijan i dla Kościoła.

 

Czy ona jednak nie podjęła tych podstawowych wartości, które są najgłębiej chrześcijańskie? Wartości, które stanowiły rdzeń przepowiadania Jezusa i które – niestety – musimy to z bólem powiedzieć – przez Kościół właśnie w okresie przed ową rewolucją nie były w pełni realizowane.  

 

Przede wszystkim chyba dlatego, że Kościół zbyt mocno związał się z monarchiczną władzą państwową. Rewolucja była zatem logiczną konsekwencją różnych nadużyć i zaniedbań w Kościele.

 

Ewangelia tej niedzieli konfrontuje nas z rewolucyjnym – jak na owe czasy – odważnym wystąpieniem Jezusa przeciw tradycyjnym przepisom prawa nauczanego przez faryzeuszy. Miały one pierwotnie za cel porządkować życie ludzkie przez sensowne reguły, ale z czasem stały się zbiorem nieraz absurdalnych przepisów, które nakładały na ludzi zbędne ciężary i ich zniewalały.

 

Podstawową myślą religii żydowskiej była idea, by wszyscy ludzie w pełnej wolności stali przed wielkim Bogiem na tej samej płaszczyźnie. Z wiekami poprzez błędną interpretację tradycji ze strony faryzeuszy niewiele z tej równości zostało.

 

Faryzeusze uważali samych siebie za coś lepszego, bo wypełniali literalnie religijne prawo, a gardzili tymi, którzy tych drobiazgowych przepisów nie byli w stanie zachowywać. Nie traktowano tych ludzi po bratersku.

 

Jezus demaskuje takie błędne postępowanie i stawia w centrum człowieka. Kwestionuje niektóre przepisy religijnego, chce ludzi uwolnić od zbędnych ciężarów, przez co stwarza sobie wrogów. Jego postawa była doprawdy rewolucyjna.

 

Odnosi się dziś wrażenie, że w niektórych kręgach znów popularna jest specyficzna pobożność lubująca się w drobiazgowym przestrzeganiu przepisów, niezależnie od ich sensu. Stad ważna reguła dotycząca różnych spraw drugorzędnych w zakresie wiary: Czy to służy człowiekowi?

 

Bo jeżeli jakaś reguła, przepis, zwyczaj raczej szkodzą człowiekowi, wymierzone są przeciw jego godności, to wtedy tracą swą obowiązującą moc.

 

W kontekście polemiki z faryzeuszami każe Jezus upatrywać źródła złego, tego, „co plami człowieka”,nie w czymś zewnętrznym, lecz we wnętrzu człowieka, to znaczy w myśli i woli. Z wnętrza człowieka – jak stwierdza dobitnie – płynie różnego rodzaju zło moralne i pracę nad przezwyciężeniem zła należy zacząć od kształtowania wnętrza człowieka.

 

Faryzeuszów oburzonych, że Jego uczniowie nie myją rąk przed jedzeniem (nie chodziło tu o higienę, lecz o tradycyjny rytuał) nazywa Jezus „obłudnikami”. Pod ich adresem kieruje zarzut rytualizmu w zakresie czci oddawanej Bogu. Krytykuje też ich przewrotność w zakresie interpretacji prawa Bożego: „Uchyliliście przykazania Boże, a trzymacie się ludzkiej tradycji”.

 

W naszych przekonaniach, nastawieniach, ocenach, w całym działaniu, należy doceniać to, co rzeczywiście ważne i istotne. I nie wolno nam „uchylać przykazań Bożych, a trzymać się ludzkiej tradycji”.

 

A w kulcie Bożym i w prywatnej modlitwie – „nie wargi”, nie sama formuła, choćby najpiękniejsza i godna czci, się liczą, lecz „serce”, to co z wnętrza! Bo jak z wnętrza człowieka płynie zło, tak też stąd płynie dobro.

 

Nikt nie krytykuje zewnętrznych form związanych z wiarą: celebrowanych świąt, ceremonii, obrazów, symboli, wody z Lourdes, oleju św. Rity, plakietki św. Krzysztofa w aucie. Człowiek potrzebuje znaków – także w sferze wiary. One są różne w różnych krajach. Nie należy z nich kpić. Decydujące jest, czy one wyrażają, co jest w sercu. Mają być znakiem, a nie zastępstwem spotkania z Bogiem. Wtedy są dobre, pomocne, sensowne.

 

Dobrze będzie tę Ewangelię potraktować jako zaproszenie do przemyślenia naszych przyzwyczajeń i zwyczajów. 

 

Znak krzyża – tak często czyniony – czy to bezmyślne ruchy rąk czy przypomnienie Trójcy Świętej i podziękowanie jej za zbawienie?

 

Woda święcona - czy jest wspomnieniem chrztu świętego? 

 

Plakietka św. Krzysztofa – czy jest talizmanem czy też przypomina nam o odpowiedzialności za życie swoje i cudze?

 

Krzyż, obraz Maryi – czy to tradycyjna ozdoba mieszkania czy przypomnienie o odkupieniu przez śmierć i zmartwychwstanie Jezusa i o wstawiennictwie Maryi?

 

Modlitwa – wypowiedzenie wyuczonych formuł czy stale nowa próba dania Bogu odpowiedzi w wierze i w miłości?

Wszystko zależy od serca!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

 

Wiara i humor

  • - Mamo, czy Bóg jest obecny też w łazience?
    - Nie, ale dlaczego pytasz? 
    - Bo rankiem słyszałem, jak tato wołał: „Mój Boże, kiedy wreszcie wyjdziesz?!

 

  • Skąpiec znany w całej wsi leży na łożu śmierci. Nagle mówi: „Ach, gdybym mógł zabrać moje pieniądze tam, dokąd idę!”
    Na to obecny przy nim ksiądz przeczy głową i powiada: „Przyjacielu, lepiej nie, tam by się spaliły!”.

 

  • Ksiądz w czasie lekcji religii pokazuje dzieciom w kościele konfesjonał. Jeden z chłopców widząc wiszącą z przodu konfesjonału fioletową stułę kapłańską pyta zdumiony: „To tu też macie pasy bezpieczeństwa?!”

 

  •  Pewna małżonka opowiada koleżance: „Mój mąż to czarodziej: wieczorem wychodzi na spacer z psem, a rano wraca z kacem! 

 

  • - Kota przyniosłem wczoraj do domu – mówi kumpel do kumpla. 

    - A po co?

    - Stefka boi się myszy.

    - Macie myszy?

    - Przedwczoraj przyniosłem do domu.

    - Przyniosłeś myszy do domu?

    -Tak, bo zawsze chciałem mieć kota!

31.09.2018

 

W poszukiwaniu szczęścia (6)

 

Szczęście a wiara

 

Im bardziej gonimy za szczęściem, tym bardziej odpychamy je od siebie.

Im bardziej chodzi nam o przyjemność, tym bardziej nam ono umyka.

Viktor Frankl 

 

Czy religia i wiara czynią człowieka szczęśliwym? Czy człowiek szczęśliwy to zawsze człowiek wierzący? Albo odwrotnie: Czy, aby być szczęśliwym, trzeba koniecznie wierzyć w Boga? A jeśli wiara uszczęśliwia, to czy odnosi się to do każdej religii? Jakie elementy w konkretnej religii przyczyniają się do odczuwania szczęścia, a które raczej budzą w człowieku opór i sprzeciw, lub wywołują lęk, bo wydają się stanowić przeszkodę na drodze realizacji nieodpartego pragnienia bycia szczęśliwym?

 Czy – aby być szczęśliwym - wystarczy wierzyć w istnienie „Wyższej Istoty”, „Nadrzędnego Bytu”, czy też musi to być wiara w Boga Osobowego? 

Dlaczego Dalai Lama prawie zawsze jest uśmiechnięty, a dostojnicy Kościoła Katolickiego o wiele rzadziej? 

Czy wyniki badań naukowych, prowadzonych z pomocą ankiet i wywiadów, stwierdzające na ogół istnienie zależności pomiędzy zdrowiem człowieka a praktykowaną religią, są rzeczywiście wiarygodne?

Już te przykładowo postawione pytania ukazują, jak bardzo złożona jest problematyka powiązań szczęścia z religią i wiarą. 

Nietrudno zbadać, czy na przykład śmiech ma pozytywny wpływ na dobre samopoczucie człowieka. Gdy jednak pytamy, czy wiara czyni człowieka szczęśliwym, to natychmiast grozi niebezpieczeństwo wplątania w nurt sporów ideologicznych i konieczność opowiedzenia się po którejś ze stron wznoszonych barykad i okopów. Trudno w tym zakresie o dość jednoznaczne dowody. Badacze tej materii nie są też jednomyślni w sprawach tego, co powinni badać: czy analizować różne faktory szczęścia, czy też oddać się poszukiwaniom, jakie czynniki w wierze mogą mieć wpływ na wzrost poczucia szczęścia u wierzącego człowieka.

  Pragnienie szczęścia jest tak powszechne, że na tej podstawie dowodzi się nawet istnienia Boga. Jeśli w każdym człowieku jest zaszczepione dojmujące pragnienie szczęścia, czyli pragnienie jakiegoś Dobra Absolutnego, to trudno zakładać, by to fundamentalne pragnienie człowieka nie miało być nigdy w pełni zaspokojone. Gdyby nie istniało Dobro Absolutne, czyli Bóg, zdolny spełnić wszystkie ludzkie tęsknoty, marzenia i aspiracje – tak się argumentuje – to wówczas cała ludzkość byłaby poddana jakiemuś oszustwu i iluzji. Blaise Pascal snuje takie oto refleksje o Bogu jako ostatecznym szczęściu człowieka:

 

Rzeczywistość nie zadowala nas nigdy, doświadczenie mami nas i z nieszczęścia w nieszczęście prowadzi nas aż do śmierci, która jest jego wiekuistym bezmiarem.

Cóż więc jest to, co nam krzyczy, owo pragnienie i owa niemoc, jeśli nie to, iż istniało niegdyś w człowieku prawdziwe szczęście, po którym został nam obecnie jeno znak i ślad zgoła próżny? Staramy się go daremnie wypełnić wszystkim, co nas otacza, szukając w nieobecnych rzeczach pomocy, której nie otrzymujemy od obecnych, ale wszystkie okazują się niezdatne; tę nieskończoną otchłań może wypełnić jedynie podmiot nieskończony i niezmienny, tzn. sam Bóg”[1].

 

Znamienne, że nawet ludziom odrzucającym Boga, którzy brak pełni Dobra i odczucie dokuczliwej pustki wewnętrznej usiłują wypełnić namiastkami, zdarza się podświadoma tęsknota za pełnym szczęściem, którym jest sam Bóg. Takie przejmujące świadectwo wołania o Boga, przedtem odrzuconego, pozostawił Fryderyk Nietzsche. Celem jego książki „Antychryst” było zniesienie chrześcijaństwa z powierzchni ziemi. Potem pisał prowokująco o „śmierci Boga” – „Gott ist tot”. Dalsze jego dzieje są wręcz tragiczne. W 1889 r. został w Turynie zatrzymany przez policjantów, kiedy – według relacji świadków – podszedł do konia w zaprzęgu, zarzucił mu ramiona na szyję i przywarł twarzą do jego łba. Obłąkanego umieszczono w szpitalu dla chorych umysłowo, gdzie wegetował dziesięć lat „w stanie kompletnego rozkładu fizycznego i umysłowego”. Na krótko przed śmiercią dopuszczono do niego wyjątkowo pewną osobę. Wówczas to wskazał na siebie palcem i wymamrotał po włosku: un povero christo – „Jestem biednym chrześcijaninem”. W książce „Tako rzecze Zaratustra” Nietzsche wkłada w usta obłąkanego drżącego starca, ubliżającego uprzednio Bogu na wszelkie możliwe sposoby, rozpaczliwe wołanie:

 

Zniknął!

Oto pierzchnął już,

Ostatni towarzysz jedyny,

Mój wielki wróg,

Mój nieznany,

Mój kat-Bóg! -

- O, nie! O, powróć znów,

Z wszystkimi mękami swemi!

Do ostatniego z samotników!

O powróć, przyjdź!

Wszystkie źródła moich łez

Do ciebie płyną wszak!

Ostatni serca mego płomień - 

Tobie zapłonął!

O powróć, przyjdź.

Nieznany Boże mój! Mój bólu! Me ostatnie szczęście![2].

 

C. S. Lewis, który dopiero w późnym wieku przeszedł na katolicyzm, podobno powiedział: „Nie stałem się chrześcijaninem, by być szczęśliwym. Zawsze wiedziałem, że w tej materii butelka portweinu jest bardziej skuteczna”. Jeżeli ktoś zamierzałby zostać chrześcijaninem tylko dlatego, by znaleźć szczęście, to znak, że nie rozumie w ogóle „sedna sprawy” tak szczęścia jak religii. 

Prasa przekazuje często jako sensacyjki wyniki badań dowodzące, że ten, kto się modli, żyje dłużej. Właściwie wprowadza to ludzi w błąd. Bo wiadomo, że jeżeli ktoś z całą powagą traktuje swoje chrześcijaństwo, to - w naszej epoce największego prześladowania chrześcijan - w wielu krajach nie może liczyć na długie życie.

Religia i szczęście – to dla wielu ludzi zestawienie podobne do relacji ognia i wody. Wielu uważa religię chrześcijańską za wrogą szczęściu, głownie dlatego, bo błędnie sądzą, iż chrześcijaństwo jest z natury ponure, wrogie ciału i obce światu. Według nich chrześcijanie oczekują szczęścia, ale dopiero po opuszczeniu tego „padołu łez”. Podzielają oni kpiącą wypowiedź Nietzschego„Chrześcijanie musieliby być radośniejsi i więcej się uśmiechać, bym mógł uwierzyć w ich Boga”.Ten ponury filozof powiedział też, że gdyby nie było religii łudzących ludzi szczęściem w „przyszłym świecie”, to ludzkość byłaby bardziej szczęśliwa.

C.d.n.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 


[1]B. Pascal, Myśli, Warszawa 1952, s. 425.

[2]F. Nietzsche, Tako rzecze Zaratustra. Książka dla wszystkich i dla nikogo, tł. Wacław Berent, Poznań 2006, s. 245-246.

24.08.2018

 

Zamiast słowa na niedzielę – Święto Matki Bożej Częstochowskiej  - 26.08.2018

 

Czarny portret

 

Madonno hebanowa o dwóch

pręgach twarzy

nazbyt piękny był owal twój święty.

Za nas, wszystkie piękności, policzek

                                               twój się żarzy,

nienawistnie pocięty - - -

 

I żadne serca złote, srebrne,

                                   platynowe,

Żywe czy z drogich kamieni,

nie ukoją, nie uciszą zdumienia,

które się w oczach twych mieni…

                                   Maria Pawlikowska-Jasnorzewska

Proszę nakliknąć, aby powiększyć.

22.08.2018

Poniższy tekst powinien był ukazać się przed odcinkiem piątym - za tę pomyłkę wszystkich zainteresowanych przepraszam.

(js)

 

W poszukiwaniu szczęścia (4)

 

Odrębny problem ze szczęściem to sprawa dziedziczenia. Współczesne badania (Joseph D. Lykken, Sonja Lyubomirsky) wykazują, że o szczęściu nie decydują tylko czynniki zewnętrzne, lecz także charakter człowieka, który jest zależny od dziedziczonych genów. Jak inteligencja, talenty artystyczne czy skłonność do pewnych chorób lub nadmiernej otyłości, tak również umiejętność cieszenia się życiem jest cechą wrodzoną. Od genów zależy połowa naszego poczucia szczęścia, dziesięć procent to wpływ środowiska, a tylko pozostałe czterdzieści procent to wynik osobistej aktywności, czyli uczenia się bycia szczęśliwym. 

Już samo przyjęcie do wiadomości tych faktów może pomóc w zrozumieniu, dlaczego ktoś ma skłonność do bycia szczęśliwym, nieraz „mimo wszystko”,  wbrew przeróżnym negatywnym wydarzeniom w jego życiu, lub nie dramatyzuje w obliczu przeróżnych małych codziennych „nieszczęść”. Pesymista powie bowiem: „Fatalna sprawa, po co się trudzić, na przeważającą część mego szczęścia nie mam żadnego wpływu, to sprawa genów”. A optymista ucieszy się i krzyknie: „Hurra, wspaniale i cudownie – prawie połowa mojego poczucia szczęścia zależy ode mnie. A więc do dzieła!” 

A zatem: można nauczyć się „być szczęśliwym”!W kontekście wzrostu pesymistycznych nastrojów w krajach Unii Europejskiej, poczucia braku sensu i ilości samobójstw, byłoby dobrze, gdyby więcej naśladowców znalazła jedyna w Niemczech szkoła ze specjalnych przedmiotem nauczania: szczęście (Heidelberg).

Ontologiczna jedność człowieka, wyrażająca się w zależności i współdziałaniu jego cielesnego i duchowego wymiaru, podpowiada, że tropiąc ścieżki ludzkiego szczęścia warto zajrzeć także do naszego mózgu. Wiadomo, że nasze półkule mózgowe spełniają różne funkcje. Dla odczuwania szczęścia ważna jest kora przedczołowa – jej lewy płat jest odpowiedzialny za emocje pozytywne, a prawy za negatywne, a ich aktywność w znacznym stopniu jest uwarunkowana dziedzicznie. Ich reakcja na takie same wydarzenia może być silniejsza lub słabsza, dłuższa lub krótsza. Osoby z wrodzonym wyższym stopniem aktywności lewego płatu przedczołowego mają zatem skłonność do przeżywania znacznie więcej emocji pozytywnych i mniej negatywnych, niż te z silniej uwrażliwionym płatem prawym.

Kończąc ten krótki spacer po różnych wizjach szczęścia, posłuchajmy jeszcze filozofa Bertranda Russela, który mówiąc o szczęściu ujął syntetycznie obydwa jego aspekty, tak wewnętrzny jak zewnętrzny: 

Nic nie jest tak nudne, jak być zamkniętym w sobie samym, a nic nie daje tyle pogody, co zwracanie uwagi i energii na zewnątrz. Taka jest podwójna natura szczęścia: jest ono stanem wewnętrznym, ale i wymaga pomocy z zewnątrz; mamy je w nas, ale nie tylko przez nas. Sam świat zewnętrzny nie da nam szczęścia, nie pomogą najpomyślniejsze losy, jeśli nam brak odpowiedniej postawy wewnętrznej.

A nasz wybitny polski filozof Władysław Tatarkiewicz(1886-1980) wylicza w traktacie „O szczęściu”cztery pojęcia szczęścia: 

- szczęśliwy jest ten, komu sprzyja pomyślny los; 

- kto zaznał najintensywniejszych radości; 

- kto posiada najwyższe dobra; 

- kto jest zadowolony z życia.

Nie będzie chyba zbytnim uproszczeniem uogólnienie, że dawniej szczęście upatrywano raczej w posiadaniu pewnych obiektywnych dóbr, zasadniczych dla człowieka, zwłaszcza dóbr natury duchowej jak prawda, dobro i piękno. W czasach nowożytnych natomiast szczęście uległo przekształceniu w pojęcie subiektywne. Zgodnie z tą subiektywistyczną tendencją W. Tatarkiewicz określa szczęście następująco:

Szczęściem jest trwałe, pełne i uzasadnione zadowolenie z życia, albo: życie dające trwałe, pełne i uzasadnione zadowolenie[1].

Przyjmując taką koncepcję szczęścia, zmuszeni jesteśmy szukać odpowiedzi na pytanie: Jakie życie, jaki sposób życia i jakie jego uwarunkowania są w stanie człowiekowi zagwarantować i dać takie pełne i trwałe zadowolenie? 

C.d.n.

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

[1]W. Tatarkiewicz, O szczęściu, Kraków 1949, s. 28.

Słowo Życia na 20 niedzielę w ciągu roku – B

19.08.2018

 

„Ja jestem chlebem żywym,
który zstąpił z nieba”

Ewangelia według św. Jana 6,51-58.

„Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”.Tajemnicze słowa z ust Jezusa. Nic dziwnego, że słuchacze zaczynają szemrać, sprzeczają się między sobą i w końcu pytają: „Jak On może nam dać swoje ciało do spożycia?”

Gdy chrześcijanie w cesarstwie rzymskim stanowili jeszcze mniejszość i nigdy nie byli pewni czy wkrótce znów nie wybuchnie nowa fala ich prześladowań, jednym z zarzutów wobec nich była plotka, że chrześcijanie zabijają dzieci, których ciała są im potrzebne do obrzędów w celu uczczenia ich Boga. Głupie i bezsensowne podejrzenie. Ale ono ujawnia bezradność, jaką wywoływała dziwna wiara chrześcijan i zagadkowe słowa Jezusa. Ich symbolem nie jest potężne i pełne chwały bóstwo, lecz człowiek wiszący na krzyżu. Co to za ludzie, którzy centrum ich życia czynią zmarłego? Co to za Bóg, który dla zbawienia świata rozpoczyna skazaniem na śmierć swojego proroka?

Tego rodzaju pytania stawiane są również dzisiaj. Być może są one także naszymi osobistymi pytaniami. Odpowiedzi trzeba szukać w Ewangelii.

Ewangelista Jan swoją wielką mowę o „chlebie z nieba”, tzw. mowę eucharystyczną (którą w naszych kościołach słyszymy już czwartą niedzielę z rzędu) sytuuje w pobliżu święta Paschy. Chleb, ciało baranka paschalnego, krew, którą mazane są drzwi domów Izraelitów – to symbole wywołujące u wierzących Izraelitów ważne wspomnienia: pamięć wyjścia z niewoli Egipcjan, wielki czyn zbawczy odwiecznego Boga Jahwe, co Izrael celebruje każdego roku po dzień dzisiejszy. Także tamto „wybawienie” działo się „we krwi”: zabijano baranki, umierały pierworodne dzieci Egipcjan, wojska egipskie zostały zatopione w morzu. Ale niektórzy Żydzi tę „krwawą cenę” ich wolności już wtedy widzieli jako problem.

Dowodzi tego dawne żydowskie opowiadanie tzw. midrasz. Gdy żołnierze faraona, właściwie cała armia, zginęli w falach Morza Czerwonego, chóry aniołów chciały w niebie zaśpiewać pieśń zwycięstwa. Bóg jednak zakazał im tego i rzekł: „Jak możecie śpiewać, gdy moje stworzenia potopiły się w wodzie?”

Ten dobry, bardzo ludzki Bóg w żydowskim opowiadaniu, który smuci się, gdy jego stworzenie cierpi i umiera, świadczy o oczyszczonym pojęciu Boga. Jeszcze o wiele bardziej Bóg Jezusa Chrystusa nie jest Bogiem żądającym krwi. Inaczej trzeba zatem interpretować „krwawą ofiarę”, którą złożył Jezus.

„Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki. Chlebem, który Ja dam, jest moje ciało za życie świata”.Jezusowi i Jego Ojcu idzie o „życie świata”, nie o śmierć. Krzyż Jezusa należy zatem rozumieć jako „służbę życiu”. Dzieło Jezusa, fundamentalna Jego misja to głosić orędzie o Bogu, który jest miłosiernym Ojcem, bliskim człowiekowi i miłującym go zawsze i bezwarunkowo. „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie” (J 18,37). Właśnie z powodu tego świadectwa Jezus musiał umrzeć. To nie Bóg chciał śmierci Jezusa. To ludzie chcieli za wszelką cenę usunąć tego świadka Boga i w końcu przybili Go do krzyża. „Przyszedł do swojej własności, ale swoi Go nie przyjęli” (J1,11). Jezusa nie zniszczył „gniew Boga”, lecz gniew ludzi. Tę złość, podłość, zdolność do gwałtu i zadawania śmierci Jezus wziął na siebie i zabrał ją na krzyż – by do końca wypełnić swoje orędzie o miłującym i miłosiernym Bogu. A Bóg w ten sposób przez swojego Syna zwycięża ludzki grzech i stwarza pojednanie z ludzkością.

Odpowiedzią Boga na tę śmierć „ze względu na świat i dla świata” jest Zmartwychwstanie. Bóg okazuje się mocniejszy niż grzech i śmierć. Dlatego z tej śmierci wypływa dla człowieka życie. Ukrzyżowany żyje, a my mamy szansę żyć z Nim Z tej racji chrześcijanom nie wolno ustawać w celebrowaniu dziękczynienia za ten dar, czyli w sprawowaniu Eucharystii. W uczcie z chleba i wina w tajemniczy sposób uobecniają się po wszystkie czasy śmierć Jezusa, Jego oddanie się i Jego wielkanocne zwycięstwo. On sam staje się naszym pokarmem i pokazuje: Bóg nie wymaga ofiary z życia, On daje życie. Bóg chce sam - przez Jezusa - być pokarmem naszego życia.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

17.08.2018

 

W poszukiwaniu szczęścia (5)

 

Ks. Jan Twardowski o szczęściu:

Łatwe i trudne szczęście

 

Co to jest szczęście?

Słownik języka polskiego nazywa je „pomyślnym losem, pomyślnością, powodzeniem”.

Dla niektórych szczęściem jest nawet mieszkanko M-1, jeden pokój z kuchnią. Są bardziej łakomi, którzy chcą mieć dom z basenem. Dla innych szczęście to mieć urodę, podobać się, mieć zabójcze spojrzenie, poddać się operacji plastycznej i mieć nos mniej zadarty.

Są tacy, dla których szczęściem jest mieć pieczątkę „dr. hab.”

Wiemy, że można mieć piękny dom, ale nie mieć w nim nikogo bliskiego. Mieć pieczątkę, wyjeżdżać na Wyspy Kanaryjskie, ale być utopionym w łyżce wody.

Ostatecznie, jeśli będziemy długo o tym myśleli, dojdziemy do wniosku, że nie można rozważać o szczęściu poza miłością. Szczęście kojarzy się zawsze z miłością.

Szczęście to kochać i być kochanym. Wszyscy tego pragną. I młody, i stary Werter ma swoje cierpienia z miłości. Starego człowieka mniej boli noga niż to, że wnuczka go nie odwiedziła.

Tylko kochać to za mało. Być kochanym – też nie wystarczy. Jedno drugiemu jest potrzebne do szczęścia.

Właściwie nigdy na ziemi nie osiągnie się pełni szczęścia. Można je znaleźć tylko w Bogu, bo nawet najbardziej kochający ludzie są samotni.

Szczęścia można szukać wszędzie, byle nie wymyślonego przez siebie. Szczęście wymyślone przez nas samych często bywa pół-szczęściem albo wygląda potem jak półtora nieszczęścia. I odwrotnie – może się zdarzyć, że to, co nazywamy nieszczęściem, okaże się szczęściem.

Prawdziwe szczęście, jakiego szukamy, jest najczęściej inne niż je sobie wyobrażaliśmy. Jest tajemnicą, która przekracza nasze ludzkie wyobrażenie. Bywa, że przychodzi, kiedy wydaje nam się, że go nie szukamy.

Ks. Jan Twardowski 

        

J. Twardowski, Czas bez pożegnań. Wybór wierszy i prozy, red. A. Iwanowska, Warszawa 2004, s. 277-278.

15.08.2018

 

Słowo Życia na Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny    

15.08.2018

Oczywiście można to święto opacznie rozumieć, jakoby Maryja cieleśnie odbyła jakąś podróż przez kosmiczne przestworza w zaświaty do Boga w niebie. Prawda chrześcijańskiej wiary celebrowana w to święto orzeka, że Maryja w całej swej cielesno-duchowej integralności została odkupiona, wywyższona i uwielbiona. Na czym dokładnie takie dopełnienie i uwielbienie polega, tego dokładnie nie wiemy. Naszymi ułomnymi słowami opisujemy ten fakt jako „wzięcie do nieba”.

To, co chrześcijańska liturgia wyraża i potwierdza jako powszechną od setek lat prawdę wiary Kościoła, to papież Pius XII ogłosił 1.XI.1950 roku jako dogmat. Celebrując święto wzięcia także w ciele Maryi do nieba potwierdzamy jedność nauki i kultu oraz uznajemy Maryję za Matkę wszystkich wierzących. Dogmat orzeka, że Maryja w swej cielesno-duchowej integralności jest zbawionym człowiekiem i praobrazem Kościoła i jako taka jest w pełni „spełniona”, na co wyznawcy Chrystusa czekają do końca świata.

Święto odejścia Maryi do Domu Ojca Kościoły Wschodnie obchodzą od ok. 450 roku, natomiast Kościół Rzymski od VII wieku.

Przekonanie, iż Maryja została z duszą i ciałem wzięta do nieba ma głębokie uzasadnienie w Jej wyjątkowej więzi ze swoim Synem. W II czytaniu we Mszy św. Apostoł Paweł mówi, że „Chrystus zmartwychwstał jako pierwszy spośród tych, co pomarli” (1 Kor 15,20)i zestawia Adama z Chrystusem. Adam – to bytowanie ku śmierci, życie człowieka to zmierzanie do kresu. Natomiast Chrystus to bytowanie ku Życiu. Dzięki Niemu i przez Niego wszystko w naszym życiu, co jest dobrem i pięknem, miłością, szczęściem, wolnością, zostanie zachowane - na przekór śmierci!  Wszystko, co w jakikolwiek sposób jest wartościowe i nas uszczęśliwia wiąże nas już teraz z Wiecznością. Mimo to stale tkwimy pomiędzy wątpieniem i nadzieją, bo jesteśmy ludźmi. Paweł mówi dalej: „W Chrystusie wszyscy będą ożywieni, lecz każdy według własnej kolejności. Chrystus jako pierwszy, potem ci, co należą do Chrystusa w czasie Jego przyjścia” (1 Kor 15,22-23).  Jak nie odnieść tego przede wszystkim do Maryi?

Nieliczne teksty o Maryi w Nowym Testamencie kończą się z Wniebowstąpieniem Jezusa, gdy Ona razem z Apostołami i innymi kobietami modli się o Zesłanie Ducha. Nie znajdziemy potem żadnej wzmianki o jej śmierci lub wzięciu do nieba. Ale to, co o Maryi zostało napisane, pokazuje, że Ona jest w sposób bardzo ludzki i duchowy niezwykle intensywnie zawsze razem z Jezusem. Jak miałby Jezus nie wziąć jej jaką pierwszą do siebie?

Ona jest matką Syna Bożego i pierwszą wierzącą. Ona dała Go światu, była wypełniona Jego Bożą mocą i Jego światłem i przez Niego została „dopełniona”, uwielbiona. Prefacja liturgii mszalnej mówi, że „Jej ciało, które urodziło Dawcę życia, nie mogło zaznać zepsucia”.Wyobrażenia o „tajemnicy wniebowzięcia Maryi” mogą być bardzo różne, ale jej istotę można wyrazić tak: Nie tylko jakaś część człowieka, czyli dusza, lecz cały człowiek jest przeznaczony i powołany do zbawienia. Człowiek – w jedności ciała i duszy - także w śmierci zachowa swoją osobową identyczność i integralność. Nasze cała egzystencja: praca, twórczość, miłość, cierpienie, umieranie realizuje się przez ciało, ducha i duszę. I także ta całość zostanie zbawiona i uwielbiona, jak to miało miejsce u Maryi. Stąd obrazy próbujące wyrazić zbawienie jako przemianę całego człowieka. Będziemy podobni do Zmartwychwstałego Pana, w zmartwychwstaniu otrzymamy nowe ciało. Nasze ciała zostaną przemienione na podobieństwo uwielbionego ciała Chrystusa.

Zwyczaj błogosławieństwa w to święto ziół i kwiatów – ku czci Maryi – potwierdza powyższe myśli. Zbawienie jako Boży Dar dotyczy także naszego ciała. Ciało jest czymś z gruntu dobrym, Bóg troszczy się również o nasze ciało i przeciw jego słabościom i chorobom ulokował w ziołach wartości lecznicze. Zioła co prawda nie uczynią nas nieśmiertelnymi. Jak mawiamy – „przeciw starości i śmierci jeszcze nie wyrosło żadne lekarstwo”. Ale medyczne właściwości złożone w przyrodzie łagodzą ból i cierpienie, stanowią wydatną pomoc w chorobach. Dziś na nowo odkrywamy, że nawet w najbardziej niepozornych roślinach tkwią życiodajne i zdrowotne energie. 

To samo dotyczy wiary w Boga i naszej miłości do bliźnich. Jedno i drugie może okazać się również pomocą w walce z chorobą, bólem i cierpieniem. A zapach ziół i kwiatów ma wypełniać podlegającą przemianie i śmierci ziemię, jak według legendy po zaśnięciu i odejściu Maryi do Boga roznosił się wokół niespotykany zapach jako obietnica naszej chwalebnej przyszłości.

Każdy człowiek jest powołany do tego, co ujawniło się w Maryi – być w drodze do „nowego nieba i do nowej ziemi”, gdzie nasza doczesność i śmiertelność przemieni się w nieśmiertelność i wieczne szczęście.

To święto napełnia mnie cichym i wewnętrznym spokojem, że wiem do Kogo należę i od czego zależy moje życie; ukazuje, po co żyję i gdzie jest mój ostateczny dom. Nie jestem tylko istotą tej ziemi - moim czołem dotykam Nieba. To święto doprawdy nadaje smaku mojemu życiu!

Matko Maryjo, bądź nam bliska tu na ziemi. 

Wspieraj nas we wszystkim. 

Wstawiaj się za nami w Duchu u Ojca i Syna w niebie! 

I idź z nami przez życie!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Proszę nakliknąć aby powiększyć.

11.08.2018

 

Słowo Życia na 19 niedzielę zwykłą B. - 12.08.2018.

 

Załamanie i nowy początek

1 czytanie ze Mszy św.: 1 Księga Królewska 19,4-8

 

Wspólną cechą wielkich gwiazd: filmu, piłki nożnej, piosenkarzy, modelek (np. Diego Maradona, Michel Jackson, Kate Moos) jest to, że po wielkich sukcesach dość często popadają w głęboką depresję - aż po nadużywanie alkoholu i narkotyków. Najpierw triumfy, potem upadek. Coś takiego znamy zresztą też z własnego doświadczenia. Z wielkim trudem osiągnęliśmy to lub tamto, po czym następuję wielka pustka.

Także prorok Eliasz zna to uczucie. Odniósł wielki sukces. W zapierającym oddech widowisku dowiódł Izraelitom, że to nie kananejski bóg płodności Baal jest najpotężniejszym Bogiem, lecz że cała siła Izraela spoczywa w Jahwe.

Co takiego się wydarzyło? Żona króla Ahaba - Jesabel czci namiętnie bożka Baala i lekceważy proroka Eliasza. Sam król Ahab też zarzuca Eliaszowi, że to on jest winien długotrwałej suszy. Oboje chcą dostać Eliasza w swoje ręce. Eliasz staje zatem przed nimi, by dowieść, kto jest prawdziwym Bogiem. Na górze Karmel wzniesiono dwa ołtarze, zabito dwa woły na ofiarę, ale nie zapalono ognia. Który Bóg potrafi zesłać ogień z nieba, który spali złożoną ofiarę? Kapłani Baala na rozkaz królowej Jesabel błagają o to Baala ze wszystkich sił poprzez modły, zaklęcia, śpiewy i rytualne tańce - ale bezskutecznie. Natomiast gdy prorok Eliasz odmówił swoją błagalną modlitwę, z nieba spadł ogień Jahwe i spalił ofiarę oraz kapłanów Baala. Wywołuje to piorunujące wrażenie, lud Izraela jest zachwycony i staje po stronie Eliasza i Jahwe.

Ale triumf Eliasz trwa krótko. Jesabel postanawia zemstę i chce zabić Eliasza. Ten ucieka na pustynię i popada w głęboką depresję. „Nie jestem lepszy od moich ojców, czyli poprzedników” – powiada. Przed Bogiem chce wykręcić się ze swojego posłannictwa.  Ponieważ życie proroka wiąże się zawsze ściśle z jego posłannictwem, Eliasz mówi do Boga: „Weź moje życie!”. Nie znaczy to, że Elias życzy sobie śmierci. Raczej to, że w swej depresji spiera się z Bogiem, wykłóca: „Mam dość, już więcej nie mogę!” Prosi Boga, by uwolnił go od tego trudnego posłannictwa i to właśnie po swoim największy triumfie, po cudzie, który lud Izraela sprowadził na właściwą drogę do Jahwe.

I oto Eliasz leży na ziemi, załamany, bez sił – ma dość Boga i świata. Wszyscy to dobrze znamy!  Duszpasterze, katecheci, nauczyciele, twórcy, artyści, politycy, społecznicy, menadżerowie… tylu doświadcza tego samego. Przychodzi moment nerwowego załamania, ma się wszystkiego dość, jest się skończonym, leży się po prostu jak Eliasz „pod jakimś krzakiem na pustyni”. Fachowcy nazywają to „bourn-out-syndromem”. 

Fascynuje mnie, jak Bóg obchodzi się z tak „załamanym Eliaszem”. Nie stosuje żadnej terapii, przepracowywania przeszłości, nie ma dyskusji o tym, co można było zrobić lepiej lub inaczej. Nie ma pospolitych słów jak np. „Weź się w garść”, „Nie mazgaj się”, „Wszystko znów będzie dobrze”. Zamiast tego są całkiem proste znaki jak chleb i nieco świeżej wody i Ktoś kto mówi: „Wstań i jedz!”.

I jak gdyby przedtem nic się nie wydarzyło, Eliasz znów podejmuje swoje prorocką misję. Spotyka Boga na górze Horeb i otrzymuje od Niego nowe zadania. Na tej górze Eliasz znów przeżywa dziwne zjawiska: wicher, trzęsienie ziemi, ogień – ale prorok stwierdza ze zdziwieniem, że tam nie ma Boga. Bóg przychodzi do Niego i przemawia dopiero w lekkim cichym wietrzyku.  Doświadcza zatem, że Bóg nie zawsze objawia się w wielkich wydarzeniach, lecz często w całkiem małych i niepozornych znakach: nieco chleba, trochę wody i ktoś kto powie: „Najpierw się wzmocnij, jedz i pij!”

Każdy z nas potrzebuje takich znaków!

Skoro Bóg jest obecny w małych znakach, to znaczy, że On spotyka nas częściej niż myślimy. Chleb i woda – to takie oczywiste rzeczy… Być może dlatego nie dostrzegamy maleńkich znaków podnoszących nas na duchu? Niepozorny gest, krótkie słowo pociechy i zachęty – zdarzają się częściej niż sądzimy. Nieraz przychodzi do nas Anioł „z nieba” i ingeruje w nasze życie - nie koniecznie ze skrzydłami, lecz ktoś ze wspomagającym słowem bądź gestem pełnym ciepła i miłości.

I co bardzo ważne – w każdej Eucharystii odczuwamy i przeżywamy w małym znaku chleba i wina realną obecność Chrystusa. To On chce nam dać siłę i moc, za każdym razem na nowo. Dlatego uczestnictwo we Mszy św. nie może się stać nic niemówiącą rutyną. 

Bóg nie potrzebuje wielkich cudów. On przychodzi do nas codziennie i jest blisko nas. Zwłaszcza wtedy, gdy jesteśmy „u kresu” „wykończeni”, „w dołku”. Boża pomoc przychodzi na różne sposoby, czasem jest nierozpoznana. Trzeba rozejrzeć się w codzienności. Nieraz dopiero patrząc od tyłu odkrywamy Boże ślady w naszym życiu. Często bardzo niepozorne jak chleb i nieco świeżej wody, a przecież są to znaki pełne mocy na dalszą drogę.

Jakiego Anioła pośle mi Bóg? Czy sam będę dla kogoś takim Aniołem?

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Wiara i humor

* Kardynał Józef Ratzinger, późniejszy papież Benedykt XVI, słynął zawsze z technicznego antytalentu; zrobienie zwykłego prawa jazdy na przykład nigdy nie przyszło mu do głowy. Na jednym z bawarskich „Oktoberfestów” jako gość honorowy miał otworzyć beczkę piwa.  „O nie, niech to zrobi ktoś inny” – rozległ się w pewnym momencie czyjś przerażony głos. „Jak Ratzinger otworzy, zostanie nam połowa!”

 

* Jan XXIII zaprotestował któregoś dnia przeciwko codziennej zmianie białych skarpet. – To przesadne i zbędne – powiedział.

- Wasza Świątobliwość – odpowiedział garderobiany – tylu ludzi czeka na te skarpetki. Są przekonani, że pomagają na reumatyzm.

- Ale przecież ja także mam reumatyzm – zaoponował papież.

 

* W czasie przyjęcia nowo akredytowanego przy Stolicy Apostolskiej dyplomaty, ten zapytał papieża, ilu ludzi pracuje w Watykanie.

- Och, nie więcej niż połowa - odpowiedział Jan XXIII.

 

* Gary Cooper zwrócił się do znajomego księdza z prośbą o pobłogosławienie jego nowego samochodu. Po ceremonii ksiądz poprosił go na bok i szepnął do ucha: „Jako twój przyjaciel pragnę ci jednak zwrócić uwagę, że moje błogosławieństwo sięga tylko do 60 kilometrów na godzinę.”

9.08.2018

 

W poszukiwaniu szczęścia (3)

 

Jedna z nowszych prób określenia istoty szczęścia pochodzi od austriackiego filozofa z Grazu Petera Strassera. Według niego „szczęście to przeżywanie i odczuwanie pełni życia, bycie aktywnym, żywotnym”[1]Tej „radości z istnienia”nie można odczuwać bez zdolności do wzruszeń, bez świętej bojaźni i szacunku wobec tajemnic istoty człowieka, ludzkiej egzystencji i wszelkiego życia. Niezależnie od tego, czy nasze dochody zabezpieczają minimum egzystencji lub są tak wysokie, że budzą u innych zazdrość, a majątek liczy się w milionach euro lub złotych, czy mieszkamy w suicie na sześćdziesiątym piętrze siedmiogwiazdkowego hotelu w Dubaju lub w prostej chacie, ważne jest zawsze tylko jedno: czy jesteśmy egzystencjalnie skoncentrowani na najprostsze sprawy życia i z nich zadowoleni. Według Strassera nie ma szczęścia bez „umiejętności (sztuki) życia pośród drobiazgów codzienności i otoczenia” (kleinteiligste Lebenskunst), która prowadzi do – jak on się wyraża - „niemal liturgicznej kultury dnia powszedniego” (alltagsliturgische Kultur). Idzie tu - jak rozumiem - o radość i poczucie zadowolenia z najmniejszych spraw i wydarzeń codziennej egzystencji człowieka. 

 

Ta koncepcja szczęścia przypomina nieco przemyślenia Gabriela Marcela. Ten przedstawiciel egzystencjalizmu przybliżał ludziom rozumienie istnienia ukazując jego swoistą dialektykę oraz jego jednostkowość, jedyność i konkretność. Zasadniczy fundament w jego koncepcji stanowi fenomenologiczna analiza „posiadania”, które jest przeciwstawne wobec sfery „istnienia”. W gruncie rzeczy wszystko sprowadza się do różnicy między „tym, co się ma”, a „tym czym się jest”. Według Marcela szczęściem jest samo istnienie[2].

 

Swoistą koncepcję szczęścia prezentował filozof Josef Pieper. Dla niego szczęście tkwi w kontemplacji[3]. Kontemplacja to ogląd (uważne patrzenie) i rozważanie „dokonanego dzieła”. Człowiek jest więc szczęśliwy, gdy pracuje, tworzy, bo kontemplując swoje dzieła przeżywa prawdziwą radość. Przez kontemplację Pieper rozumie „zwrócenie się ku rzeczywistości (ku temu, co istnieje) całkowicie niezależne od wszelkich praktycznych celów aktywnego życia”. Określa ją jako „poznanie całości wszystkiego, co nas otacza, nie w sposób dyskursywny, lecz przez oglądanie i zdumienie”. Odwołuje się m. in. do greckiego filozofa Anaxagorasa, który na pytanie: „Po co jestem na świecie?”, odpowiadał: „Do patrzenia na słońce, księżyc i niebo”, przez co rozumiał ogląd całego kosmosu. 

 

Często cytowany przez Piepera św. Tomasz z Akwinujest w pełnej harmonii z nauką o zbawieniu w Nowym Testamencie, z poglądami Platona, Arystotelesa i św. Augustyna, że ostateczne szczęście człowieka, stanowiące cel życia, będzie mu dane w „widzeniu”, w „oglądaniu” (visio beatifica). Szczęście na ziemi to zatem także „widzenie”, a chodzi w nim również o wszystkie wrażenia zmysłowe konieczne do „oglądania i kontemplacji”. Dlaczego szczęście z oglądania?
Bo wszystkie rzeczy tego świata „są dobre”. I ten kto je widzi, ogląda, rozważa, kontempluje, jest szczęśliwy. Istotą szczęścia – przez „patrzenie i ogląd” - jest doświadczenie, że całe stworzenie jest cudownie piękne, godne podziwu, niewyczerpanie wspaniałe tak w małych jak w wielkich wymiarach.

 

Bliskie pokrewieństwo w takim rozumieniu szczęścia odnajduję w myśleniu teologicznym 
ks. Jerzego Szymika, co uwyraźnia jego wiersz „To nie był sen”:

„(…) można samą siłą kochania, jak wyspę wśród morza,

uchować coś przed zmianą”
S. Barańczak, Płynąc na Sutton Island

To się przydarza ludziom,

choć niezmiernie rzadko, a jeśli już, to późną porą,

pod koniec dnia lub życia

dopada ich owa chwila

widzenia,

kiedy wszystko staje się przejrzyste na wylot.

Potem, przez sekundę, błękitna poświata.

To wystarczy[4]

 

Ileż intensywności szczęścia może się kryć w takiej „chwili widzenia”! Trzeba tylko mieć oczy otwarte, „oczy” poszczególnych zmysłów. Do istoty kontemplacji należy jednak to, że nie sposób się nią dzielić. Wydarza się w najbardziej wewnętrznych zakamarkach ducha człowieka, gdzie nie ma widzów, świadków, „kibiców”, niemożliwy jest też jej zapis, protokół. 

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

[1]P. Strasser, Was ist Glück? Űber das Gefühl, lebendig zu sein, München 2011.

[2]G. Marcel, Być i mieć, Warszawa 1962; tenże, Homo viator. Wstęp do metafizyki nadziei, Warszawa 1984.

[3]J. Pieper, Glück und Kontemplation, Kevelaer 2012.

[4]J. Szymik, Chwila widzenia. Augenblick des Sehens, Darmstadt 2008, s. 44.

9.08.2018

4.08.2018

 

Słowo Życia na niedzielę – 5.08.2018

 

Co jest ważne a co nieistotne?

 

„Mistrzu, jeżeli nie potrafisz mi wyjaśnić, czy świat będzie istniał wiecznie, skąd przyszedłem i co będzie ze mną po śmierci, to nie widzę powodu, dlaczego miałbym być dłużej twoim uczniem” - skarżył się nowicjusz.

„Czy ja ci kiedyś obiecałem udzielić odpowiedzi na te pytania i czy już mi kiedyś je postawiłeś?”

„Nie, o tym dotąd jeszcze nie rozmawialiśmy” – odpowiedział uczeń. „Ale właśnie o to chodzi. Jeżeli na te pytania nie mogę otrzymać odpowiedzi, na nic nie przyda mi się to całe studiowanie!”

„No to przemyśl przypowieść, którą ci teraz opowiem” – polecił mistrz.

„Pewien człowiek został w walce ciężko zraniony strzałą. Doczołgał się w cień drzewa i gdy wreszcie dotarł do niego lekarz, ranny mówi do niego: „Nie wyciągaj jeszcze strzały. Najpierw muszę się dowiedzieć, kto do mnie strzelał, gdzie stał, gdy mnie trafił, jakiego użył łuku i z jakiego drzewa jest ta strzała”. Gdyby ten ranny człowiek chciał czekać na odpowiedzi, w międzyczasie z pewnością by umarł.

Jeżeli jesteś przekonany, że nie możesz być moim uczniem, dopóki ja tobie nie rozszyfruję wszystkich zagadek tego świata, to z pewnością umrzesz, nie otrzymując odpowiedzi na twoje pytania.

By kroczyć drogą prawdy, nie są ci potrzebne ani te pytania ani odpowiedzi. One nie skończą twojego cierpienia ani nie poprowadzą do szczęścia. Dlaczego więc zatruwać sobie nimi życie i utrudniać wewnętrzny postęp?”

Ks. Jerzy Grześkowiak

1.08.2018

 

 

W poszukiwaniu szczęścia (2)

Od starożytności po współczesność

 

a szczęście tak jak skrzypce

im starsze tym lepsze

Jan Twardowski 

 

Nad istotą szczęścia łamali sobie głowy najbardziej dociekliwi myśliciele wszystkich epok, ale wnioski, do jakich dochodzili, były bardzo rozmaite, często sprzeczne ze sobą. Dla przykładu podaję jedną z prób systematyzacji dociekań filozofów kręgu kultury europejskiej, jakiej dokonał Czesław Głombik[1]. Wyróżnił on następujące koncepcje szczęścia: 

- szczęście jako wiedza i wynikające z niej czynienie dobra (Sokrates i ateńscy sofiści); 

- szczęście jako umiar w posiadaniu dóbr zewnętrznych, cielesnych i duchowych, czyli życie zgodne z rozumem i życie cnotliwe - czynienie dobra (Platon, Arystoteles);

-  szczęście jako przyjemność (Epikur);

- szczęście jako powinność (stoicyzm - Zenon z Kition, Kleantes z Assos Chryzyp z Soloi, Seneka Młodszy, Marek Aureliusz);

-  szczęście jako dar (dar Boga, szczęście to Bóg – św. Augustyn);

- szczęście jako użyteczność (David Hume, Jeremy Bentham, John Stuart Mill);

-  szczęście jako twórczość (Karol Marks).

Jak widać, jedni w koncepcji szczęścia kładą nacisk na postawę wewnętrzną, inni na czynniki zewnętrzne; jedni na rozum i wiedzę, inni na wolę i etyczne postępowanie; jedni sądzą, że szczęście przypada w udziale tym, którzy wystarczają sami sobie, drudzy natomiast dowodzą, że to człowiek jest człowiekowi najbardziej potrzebny do szczęścia. 

Marie M. de la Fayettetwierdziła: „Jeśli ktoś sądzi, że jest szczęśliwy, to już to wystarcza, by nim był”. 

Inny pogląd głosił William Szekspir„Nie byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym mógł powiedzieć, jaki jestem szczęśliwy”. 

Wielu sądzi, lub przynajmniej żyje według założenia, że szczęście płynie z gromadzenia dóbr, z ich posiadania i używania, natomiast Albert Schweitzerwyznaje: „Szczęście, to jedyna rzecz, która się mnoży, jeśli się je dzieli”.

W tym samym duchu Franz Grillpalzer powie: „Kto chce rozkoszować się radością, musi się nią dzielić. Szczęście rodzi się jako bliźniak”.

Szczęście wiążemy z przyjemnością, z sukcesem, z karierą, z posiadaniem pieniędzy i bogactwa, z miłością, czyli z kochaniem i byciem kochanym, z religią. Jedni znajdują szczęście w zaspokajaniu zmysłów (pokarm, napój, seks), inni w przeżyciach estetycznych, w twórczości (artyści, literaci, malarze, rzeźbiarze, filmowcy, muzycy), inni w popularności i sławie (sportowcy, gwiazdy filmu, sceny i ekranu), w karierze naukowej lub w działalności politycznej i społecznej, jeszcze inni w bogactwie, w pomnażaniu majątku, w przepychu życia, w luksusowych domach i autach, w egzotycznych podróżach po świecie. Nawet samobójca, niezdolny rozwiązać swoich problemów, które wydają mu się być kwadraturą koła i uciekający w ten sposób od zawinionej lub niezawinionej tragicznej sytuacji, w jakiej się znalazł, w pewien sposób też szuka szczęścia. Tak o szczęściu pisał Leopold Staff:

Szczęście przemija, jak dym ginie,

Nikną ułudy mgliste kraje.

Rzeczywistością jest jedynie

To, co po wszystkim pozostaje.

 

Nie mów o szczęściu, stara złudo!... Szczęście

Nie stwarza nic prócz wspomnienia,

A jedna chwila radości wystarczy

Na długie lata cierpienia[2].

 

Według psychologa Zygmunta Freudaszczęście to przede wszystkim zaspokojenie naszych popędów. Gdy jednak te popędy nie mogą być zaspokojone, bo np. na tej drodze stoją ważne zakazy, człowiek, chcąc uniknąć cierpienia „sublimuje” owe popędy, czego skutkiem jest zadowolenie duchowe, a więc również szczęście. Freud uważał także, że człowiek zdrowy psychicznie to ten, kto potrafi kochać i pracować. Idąc za tą opinią, można obiektywne czynniki szczęścia upatrywać po pierwsze – w dobrych relacjach z innymi ludźmi (relacje małżeńskie, rodzinne, przyjacielskie), po drugie – w satysfakcjonującej pracy, odpowiadającej uzdolnieniom i wykształceniu. 

Zdaniem psychologa Konrada Banickiegotypowe rozumienie szczęścia można określić jako „subiektywny dobrostan”[3]. Ma on dwa wymiary: afektywny i poznawczy. Wymiar afektywny wiąże się z przeżywaniem wielu emocji pozytywnych (a jak najmniej negatywnych), a poznawczy z zadowoleniem z różnych aspektów życia. 

Pojęcie subiektywnego dobrostanu ma tę zaletę, że każdy człowiek może sam decydować, jak rozumie szczęście. Ponieważ jednak teoretycznie nawet zbrodniarze mogą być „zadowoleni” i cieszyć się „subiektywnym dobrostanem” (o czym świadczy poczucie szczęścia u terrorystów i terrorystów-samobójców), inni badacze szukają obiektywnych wyznaczników ludzkiego szczęścia. Zaliczają do nich: posiadanie zasadniczego celu w życiu, realizowanie celów drugorzędnych, akceptację siebie, osobisty rozwój, bycie niezależnym i utrzymywanie dobrych relacji z innymi.

C.d.n.

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

 

[1]Cz. Głombik, Oblicza szczęścia, Warszawa 1982.

[2]L. Staff, Poezje wybrane, Warszawa 1978, s. 282.

[3]K. Banicki, Bufor na stres, „Tygodnik Powszechny”  nr 36 (2012) s. 18 (rozmawia z nim Artur Sporniak).

28.07.2018

 

Słowo Życia na 17 niedzielę B.  – 29.07.2018

Dziękować Bogu i rozdawać ludziom

Ewangelia według św. Jana 6,1-15

 

Jezus – zawsze uważny na ludzkie biedy - dostrzega, że ludzie gromadzący się wokół Niego są głodni i trzeba ich nakarmić. „A szedł za Nim wielki tłum, bo oglądano znaki, jakie czynił dla tych, którzy chorowali”.Do rozwiązania problemu włącza swoich uczniów pytając Filipa: „Gdzie kupimy chleba, aby oni się najedli? A mówił to wystawiając go na próbę.” Tu włącza się Andrzej i powiada: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” Podkreślmy: chłopiec, którego prawdopodobnie pośród tłumu inni w ogóle nie zauważali. Jezus czyni teraz to, co najważniejsze, istotne.  Odmawia modlitwę dziękczynienia – dziękuje Bogu Ojcu - i rozdaje chleb siedzącym na trawie (liczba samych mężczyzn dochodziła do pięciu tysięcy – mówi Ewangelista). To samo czyni z rybami „rozdając tyle, ile kto chciał”.A gdy wszyscy się nasycili, zebrano dwanaście koszów ułomków chleba!

 

Co to znaczy dla nas dzisiaj?  

 

We wspólnocie Kościoła Jezusa są zawsze ludzie, którzy posiadają to, co najważniejsze, by nasycić ludzki głód. Po drugie: jeżeli wtedy tak ważny okazał się mały chłopiec, to Jezus może dziś posłużyć się czymś jeszcze mniejszym i bardziej niepozornym i uczynić z tego „Coś Wielkiego”. Wtedy wystarczyło pięć chlebów i dwie ryby. Podobnie dzisiaj wystarczy to, co mam do dyspozycji, co Bogu i bliźniemu przyniosę. Jeżeli „to małe” przedłożę Bogu, jeżeli Mu za te dary dziękuję i przekażę Jemu do przemienienia i pomnożenia, to wszyscy będą syci – w sensie cielesnym i duchowym. Bo nie tylko idzie o dość chleba! Wielu nieświadomie tęskni za Chrystusem, bo wielu szuka kogoś, komu mogłoby w pełni zaufać.

Dzisiaj ludzkość posiada właściwie dosyć środków żywnościowych, aby nakarmić wszystkich, ale niestety nie potrafimy tak skutecznie globalnie zarządzać, by wystarczyło „chleba” dla wszystkich.

 

I to jest wielki skandal współczesnego bogatego świata!

 

Niestety patrzymy tylko na siebie. I zmuszeni jesteśmy wznosić mury, by dobrze zadbać o siebie, by nam nikt niczego nie zabrał! Wiadomo, że mury potrafią zburzyć całkiem drobne rzeczy: przyjazny uśmiech, wyciągnięta ręka głodnego – i zdumiewające, jak jednak stabilne są te mury naszej obojętności!

 

Ojcze Niebieski! Wielu ludzi dziś głoduje i tęskni za tym, by wreszcie być sytym. Jedni cierpią cieleśnie głód i pragnienie, są niedożywieni i potrzebują pilnie pożywienia i napoju. Inni żywności pod dostatkiem, ale są wygłodniali duchowo i pragną miłości, bliskości, schronienia, ukojenia i bezpieczeństwa. Spraw, byśmy zburzyli mury dzielące nas od ludzi w potrzebie; byśmy poznali, gdzie i jak możemy pomóc; gdzie nasze dary są potrzebne, kogo możemy uszczęśliwić tym, co posiadamy – fizycznie i duchowo. Amen.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Wiara i humor

  • Ksiądz pyta chłopca: „Czy modlisz się każdego wieczoru?” – „Nie, to robi moja mama.” – „I jak się modli?” – „Boże, dzięki Ci, że ten łobuz idzie wreszcie do łóżka!”
  • Mama budzi w niedziele rano mała Kasię: „Co ty jeszcze jesteś w łóżku? Idziemy przecież do kościoła. Już jest dziewiąta. Powinnaś się wstydzić!” Kasia przytula się jeszcze bardziej do poduszki i mówi: „Och, mamo, pozwól mi jeszcze kwadransik się powstydzić. Tak tu rozkosznie w łóżku.”
  • Czy Pański pies dopuszcza obce osoby do siebie? – „Naturalnie, inaczej nie mógłby ich przecież pogryźć!”
  • W więzieniu: - „Halo, panie wartownik, uciekł więzień z celi 354!” – „Wreszcie! To piłowanie szło mi coraz bardziej na nerwy.”
  • - „Czy nie mówiłeś niedawno, że chcesz swojej żonie zrobić wykład o oszczędzaniu?” – „Tak, zgadza się, zrobiłem to.” – „I z jakim skutkiem?”  - „Już nie palę i nie piję!”

27.07.2018

 

W poszukiwaniu szczęścia

 

Jeżeli chcesz zrozumieć, co to jest szczęście,

musisz je ujmować jako nagrodę, a nie jako cel,

bo w przeciwnym razie nie ma ono żadnego znaczenia.

Antoine de Saint-Exupéry

 

W latach mojej młodości bardzo popularna była w środowiskach młodzieżowych prosta, w odbiorze niektórych być może naiwna, a przecież intrygująca podtekstami i głęboka w wymowie „Ballada o szczęściu”, skomponowana przez siostrę Marię – Nazaretankę:

Był sobie raz zielony las, a w lesie sejm burzliwy.

Bo zwierząt chór prowadził spór, co znaczy być szczęśliwym.

 

Więc bury miś, kudłaty miś, pomedytował krótko:

Szczęśliwym być, to miodek pić i mieć porządne futro.

 

Pracować wciąż i piąć się wzwyż – orzekła mała mrówka.

A ślimak rzekł: mieć własny dom z garażem i ogródkiem.

 

Przyleciał kos i zabrał głos, i rzekł niewiele myśląc:

Szczęśliwym być – to z losu drwić i gwizdać na to wszystko.

 

A polny wiatr – obieżyświat przyleciał z końca świata:

Szczęśliwym być to znaczy żyć, nie robiąc nic i latać.

 

Zasępił się posępny sęp i rzecze zasępiony:

A czy ja wiem, szczęśliwy ten, kto ma silniejsze szpony.

 

Aż nagle ktoś na pomysł wpadł wśród sporów i dociekań,

A może by, a może tak zapytać też człowieka.

 

I właśnie tu, aż przyznać wstyd, skończyła się ballada,

Bo człowiek siadł, w zadumę wpadł i nic nie odpowiada

 

Ballada opowiada o różnych koncepcjach ludzkiego szczęścia, by skończyć na pesymistycznym stwierdzeniu, jak niezmiernie trudno jest człowiekowi orzec, co znaczy: być naprawdę szczęśliwym.

Czy jest na świecie ktoś, kto nie chciałby być szczęśliwy? Każdy chce przeżyć dobre, wypełnione radością i satysfakcją, udane, bogate, sensowne, spełnione życie. I dlatego goni za szczęściem, poszukuje go na różnych drogach i na różny sposób przez całe życie, a jednocześnie każdy inaczej i po swojemu je pojmuje. 

Szczęście to pojęcie nieostre i bardzo pojemne. Posługujemy się nim chętnie i często, ale zapytani, co ono dla nas znaczy, zakłopotani zwlekamy z precyzyjną odpowiedzią. Nie potrafimy szczęścia jednoznacznie zdefiniować, określić dokładniej, od czego ono zależy, czym jest uwarunkowane, gdzie są jego źródła i w czym się przejawia. Próba poddania pojęcia szczęścia rozumowej analizie wprowadza nas natychmiast w głąb niezliczonych opinii. Już św. Augustyn pytał, dlaczego tak się dzieje, że wszyscy pragną szczęścia, a tak wielka istnieje różnorodność poglądów na jego istotę. Dziwił się, że ludzie nie wiedząc, czym szczęście jest, tak natarczywie go poszukują.

Uważam za niezbędne dla analizy pojęcia szczęścia zwrócić na samym początku uwagę na rozróżnienie w języku łacińskim pomiędzy fortunafelicitas. Łacina wpłynęła przecież decydująco na szereg języków europejskich. Otwierając słownik, czytam: fortuna– przypadek, zdarzenie, los; a) szczęście, nieszczęście; b) bogini szczęścia; c) szczęśliwe okoliczności, położenie, stosunki; d) zewnętrzne położenie (stanowisko, pochodzenie, majątek, mienie). 

Sfera szczęścia wyrażona słowem fortunaobejmuje elementy  materialne, to, co krótkotrwałe, podlegające przemianie, związane z losem, coś, na co nie mam wpływu, niezależne od mojego udziału, coś, co jest konkretne, zmysłowe, daje rozkosz, jest uwarunkowane sytuacyjnie, przychodzi z zewnątrz. Szczęście oznaczane przez słowo fortunanależy zatem do sfery tego, co jest „darem losu”, czyli „szczęście, które się ma”.

Pod hasłem felicitasczytamy: a) urodzaj; b) szczęście, szczęśliwość, powodzenie, pomyślność, błogosławieństwo, wynik. Szczęście określone słowem felicitasto zatem wynik prowadzenia przemyślanego, dobrze zaplanowanego dobrego, szczęśliwego życia, życia cnotliwego, zorientowanego na „wyższe wartości”, całościowo udanego. Jest ono nie dziełem przypadku, zewnętrznych okoliczności, lecz owocem przemyśleń i długoterminowego planowania, czyli „dziełem człowieka” powstałym przez „rozwój od wewnątrz”. Szczęście na tym poziomie jest czymś „do osiągnięcia”, widziane jest jako cel i można je określić jako „jest się szczęśliwym”.

W języku polskim na jedno i drugie pojęcie szczęścia używamy niestety tego samego słowa: „szczęście”. W innych językach różnica zaznacza się bardzo wyraźnie, gdyż mają one do dyspozycji dwa różne słowa. Szczęście, które „się ma”, wyraża się na przykład przez fortune, suerte, luck, Glück, natomiast do stanów i sytuacji, w których człowiek czuje się szczęśliwy, używa się słów felicité, felicidad, Glückseligkeit, happines.

C.d.n.

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

24.07.2018

 

Modlitwa rano i wieczorem

 

Gdy budzę się rano, 

mówię….

jak celnik Zacheusz będę rozdawać,

jak Szymon będę nosić krzyże innych,

jak Weronika będę ocierać twarze,

jak Szczepan dam się kamienować,

Jak Franciszek będę kochać.

Jak Jezus na krzyżu będę przebaczać.

 

Wieczorem spoglądam w lustro… 

I widzę…

Adama, który dopiero co zjadł owoc,

Kaina, który dopiero co zabił,

Judasza, który dopiero co zdradził,

Piotra, który dopiero co się zaparł,

Piłata, który dopiero co obmył ręce,

I zasypiam na mokrym od łez poduszce.

A w nocy przychodzi Jezus i pyta:

„Miłujesz Mnie?”

 

Tekst znaleziony po śmierci
biskupa Józefa Życińskiego 
w jego brewiarzu.

 

22.07.2018

 

Słowo Życia na niedzielę 22.07.2018

 

Klucz do Nieba

 

Gdy Bóg stworzył świat, wszyscy ludzie byli początkowo razem z Nim w Jego Królestwie Niebieskim. Bóg postanowił jednak, by przenieśli się na ziemię, którą przecież dla nich przeznaczył. 

„Co mamy uczynić – spytał Archanioł Gabriel – by ludzie nie próbowali tutaj do nas powrócić?  Mają żyć tam, gdzie ich miejsce – na ziemi.”

Pan Bóg i Archaniołowie zebrali się na naradę. 

Archanioł Michał rzekł: „Po prostu, musimy zaryglować bramę do nieba.” 

„W porządku, ale gdzie schowamy klucz?” – zapytał Gabriel.

Michał: „Trzeba go dobrze ukryć. W jakimś miejscu, gdzie go ludzie nie znajdą.”

Jeden z Aniołów zaproponował: „Moglibyśmy wrzucić ten klucz do morza.”

Na to Pan Bóg: „Znam ludzi, znajdą go tam.”

Inny Anioł: „No to ukryjemy go w śniegu najwyższej góry.”

Bóg: „Znajdą go tam.”

Anioł Ezekiel, z natury bardzo modernistyczny, powiedział: „Wystrzelimy go w kosmos”.

Bóg: „I tam też go ludzie znajdą.”

Tu znów zgłosił się Gabriel: „Już wiem, mam świetny pomysł: ukryjemy ten klucz w sercu ludzi.”

Na to Pan Bóg: „Tak, tak zrobimy. Łatwiej znajdą go ludzie w morzu i w kosmosie, aniżeli w ich własnym sercu. Ale jeżeli go tam znajdą, to powinni go także móc wykorzystać i wejść do Nieba.” 
 

(z mądrości Sufis)

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Słowo Życia na 15 niedzielę zwykłą B. 15.07.2018

 

Posłani przez Jezusa

 

Ewangelia: Marek 6,7-13

„Następnie Jezus przywołał do siebie Dwunastu i zaczął rozsyłać ich po dwóch. Dał im też władzę nad duchami nieczystymi i przykazał im, żeby nic z sobą nie brali na drogę prócz laski: ani chleba, ani torby, ani pieniędzy w trzosie. Ale idźcie obuci w sandały i nie wdziewajcie dwóch sukien.”

 

Dziś pewnie Jezus jeszcze by dodał: „ani karty kredytowej”. No to mamy twardy orzech do zgryzienia. Chyba lepiej zamknąć księgę Ewangelii i wygodnie rozsiąść się w fotelu. To nie dla mnie! Jak dobrze, że Jezus wymagał tego od Dwunastu i to przed 2 tysiącami lat, w całkiem innych uwarunkowaniach społeczno-kulturowych. Może tak właśnie myślimy i czujemy słysząc te słowa. Ale przecież wiemy, że Ewangelia Jezusa jest orędziem skierowanym także do nas, dzisiaj. Ten tekst należałoby zatem nieraz trzymać przed sobą jako lustro. Słowa Jezusa odnoszą się nie tylko do osób piastujących władzę w Kościele i spełniających różne posługi. Każdy chrześcijanin winien zapisać je w swoim sercu. Bo wszyscy ochrzczeni są posłani przez Jezusa.

 

Zanim Jezus powie uczniom, co mają zabrać na drogę, daje im „pełnię władzy”.Dał im „władzę”, czyli upoważnienie, mandat - mimo że nie byli wykształconymi teologami, nie ukończyli kursów retoryki, tylko względnie krótki czas „wędrowali” z Jezusem i doprawdy jeszcze nie wszystko zrozumieli z Jego nauk. Mimo to zostają posłani „z pełnią władzy” i w Jego Imieniu, nie z jakimiś nadzwyczajnymi środkami, lecz z autorytetem mandatu Jezusa. Właściwie „słabi i bezbronni”, ale jako „ktoś od Boga”; ubodzy, ale z cudownym orędziem: „Bóg kocha ten świat i ludzi! Bóg jest miłosiernym Ojcem! Bóg chce, by wszyscy ludzie zostali zbawieni i uczestniczyli w Jego wiecznym szczęściu w Królestwie Niebieskim”. I w tylko w ten sposób są oni wiarygodni. Tak głoszą, tak żyją i tak sami stają się orędziem. Wielu słuchając ich nawraca się, bo oni przychodzą nie „z góry”, lecz jako ludzie im równi”, bo nie są sługusami władców i możnych tego świata. Posłańcy Jezusa ukazują im Boga jako „Boga dla ludzi i pośród ludzi”. 

 

Jak dzisiaj naśladować te radykalne początki? Może po prostu wiele spraw uprościć, żyć skromniej, nie stawiać zbyt wielu narzędzi i środków pomocniczych pomiędzy posłanym i odbiorcą, a przede wszystkim żyć tym i według tego, co się przepowiada! Brat Roger Schütz, założyciel ekumenicznej Wspólnoty w Taize sformułował to tak: „Żyj tym, co zrozumiałeś z Ewangelii; nawet gdyby to było bardzo mało, ale tym żyj!

 

Do tego dodam mądre słowa papieża Pawła VI: „Kościół i świat potrzebuje dzisiaj nie tak bardzo nauczycieli i teologów. Takich mamy dosyć. Kościół, Bóg i Jezus Chrystus potrzebują świadków!”.

Ja zaś od siebie powiem tak: „Bądź piątą Ewangelią!”Istnieją cztery wersje Ewangelii Jezusa: według św. Mateusza, Marka, Łukasza i Jana. Niewielu je czyta. Ale ludzie patrzą na nasze życie, jak żyjemy jako chrześcijanie. Dlatego piątą Ewangelią jest moje życie!

Jezus rozesłał uczniów „po dwóch”.To było ważne według żydowskiego prawa. W wielu sprawach, zwłaszcza w konfliktach wymagano zawsze dwóch świadków. Poza tym w dwójkę łatwiej żyć, działać, wzajemnie sobie pomagać i się wspierać.

Jezus dał im „władzę nad duchami nieczystymi”,co oznacza „uzdrawianie chorych”. W dawnych czasach przyczynę każdej choroby upatrywano w nieczystym duchu, który zdobył władzę nad człowiekiem. Chcąc kogoś uzdrowić, trzeba było wypędzić z niego tego złego ducha. Dziś dobrze rozpoznajemy źródła i przyczyny chorób, znamy cały medyczny kontekst, powiązania, zależności i możliwości skutecznego zastosowania medykamentów. Ale mimo to doświadczamy, że zdrowie to nic oczywistego, lecz zawsze dar. Ktoś zdrowieje, aczkolwiek lekarze bynajmniej się z tym nie liczyli. A ktoś inny nadal ciężko choruje wbrew dobrym prognozom specjalistów.

 

Nieczyste duchy, demony… - to nie zagadkowe wrogie istoty, czające się pod łóżkiem, w piwnicy lub niewidzialnie krążące wokół naszych domostw. Znamy je dobrze. To na przykład „duch strachu”, że nie wykorzystujemy życia, nie czerpiemy z pokus świata. Nauka Jezusa prowadzi do zaufania, otwiera przed nami większe horyzonty niż ukazuje je doczesność. Złe duchy zapędzają nas w zaułki, w ciasnotę, w lęk. To także te demony, które w naszej wierze zawsze podszeptują nam różne „ale”.  „Wierzę, ale … żyję inaczej”. „Wierzę w Boga, ale… nie w Jezusa Chrystusa”. „Wierzę w Chrystusa, ale… nie w Kościół”. „Ufam, ale… lękam się.” „Kocham, ale… tylko na jakiś czas”. „Kocham Cię, ale… tylko tak długo jak jesteś młoda i piękna i zdrowa”.

Współczesne demony to także demon władzy i demon posiadania. Panować nad drugimi! Mieć coraz więcej! Skutkiem ulegania tym demonom są wojny, terror, niesprawiedliwość, głód, zniszczenie środowiska.  Musimy dziś bardzo poważnie wziąć do serca słowa mądrości Indian Cree: „Dopiero, gdy zostanie wyrwane z ziemi ostatnie drzewo, gdy zatruta zostanie ostatnia rzeka i złowiona ostatnia ryba, zrozumiecie i stwierdzicie, że złotem nie można się karmić”.

„…żeby nic z sobą nie brali oprócz laski!”

 

Orędziem uczniów, z jakim zostają posłani jest zatem postawa pełnego zaufania. To zaufane mają przepowiadać w Jego imieniu i sami się go uczyć.  Postawie zaufania sprzeciwia się posiadanie zbędnych rzeczy. Istnieje w życiu Kościoła wiele „symboli stanu”, które stanowią tylko pozorne wsparcie w ewangelizacji (tytuły, fioletowe szaty, mantolety, mitry, pasterskie krzyże). W gruncie rzeczy to wszystko jest zbędne, co więcej sprzeczne z wiarygodnością, prostotą, pokorą i przekonaniem, że na pierwszym miejscu stoi Bóg. 

„…nic oprócz laski wędrownej…”

 

To symbol dla Chrystusa. Całkowicie wspierać się tylko na Jezusie. To On jest jedynym fundamentem, źródłem, oparciem i drogowskazem!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Wiara i humor

  • Ksiądz proboszcz próbuje przemówić do sumienia jednej z czarnych owieczek. - „Mój synu, obawiam się, że się nigdy w niebie nie spotkamy…” – „Ojej, księże proboszczu, cóż takiego niemoralnego się Wam przytrafiło?”
  • Policjant zatrzymuje księdza jadącego w pośpiechu z Komunią św. do chorego, ponieważ przekroczył dozwoloną szybkość. – „Niestety, mandacik, płaci ksiądz 50 złotych”. Wypisując pokwitowanie policjant nadmienia: „Czy obywatel nie obawia się, że przy takiej prędkości może przytrafić się coś złego?” - Ten odpowiada: „Nie, nie boję się, bo Pan Bóg jest ze mną”. -  Policjant: „Co? Jeżeli jest was dwóch, to następne 50 złotych”. Po uregulowaniu mandatu Ksiądz odjeżdża i cieszy się w duchu: „Jak dobrze, że ten urzędas był niewierzący, bo gdyby wiedział, że Bóg jest w Trzech Osobach, to zapłaciłbym 200 złotych!”.
  • Ksiądz składa pod koniec ceremonii pogrzebowych przy grobie kondolencje krewnym zmarłego, o którym wiedziano, że był bardzo majętny. „Czy pan jest też krewnym zmarłego?” – pyta duszpasterz jednego z uczestników, który szlochał najbardziej? – „No właśnie nie jestem!”
  • Pewna kobieta wchodzi do księgarni: „Szukam książki dla chorego.” – „Czy coś religijnego?”. – „Nie, nie, już nie jest z nim tak źle!

8.07.2018

 

Słowo Życia na

14 niedzielę zwykłą B.                                      

7.07.2018.

 

Moc w słabości się doskonali…. 

2 List św. Pawła do Koryntian 12, 7-10

 

W społeczeństwie dzisiaj liczą się przede wszystkim „mocne typy”, brylujące dobrą pozycją, sukcesami, karierą, władzą. W reklamach widzimy tylko osoby dynamiczne, aktywne, witalne, tryskające zdrowiem.  Dla słabych, chorych i niepełnosprawnych nie ma miejsca. Być cool, nie okazać słabości – to jest ważne! 

Apostoła Pawła (II czytanie liturgii mszalnej) cechuje całkiem inna postawa. On mówi dobitnie o swoich słabościach, bezsilności, niedostatkach, obelgach, prześladowaniach, uciskach „z powodu Chrystusa”, o „ościeniu w ciele”. Bibliści nadal dyskutują o owym „ościeniu danym dla ciała”.  Czy były to napady epileptyczne albo jakaś inna ułomność? Najwyraźniej cierpiał on z powodu jakiejś nieuleczalnej choroby i tłumaczył sobie, że Bóg mu w ten sposób sugeruje, iż potrzebna mu jest tylko „Jego łaska”.

 Słowa św. Pawła są trudne do zrozumienia, zwłaszcza gdy się zważy, jakich wielkich dzieł Paweł dokonał. Był nadzwyczaj silną osobowością. Tę wewnętrzną moc zawdzięczał Bogu.  W życiu wielokrotnie doświadczył: „Ilekroć niedomagam, tylekroć jestem mocny”, bo Pan był z nim we wszystkich skrajnie trudnych momentach, tak jak mu kiedyś objawił: „Wystarczy ci mojej łaski. Moc bowiem w słabości się doskonali”.

Paweł zna swoje granice, nie zamyka przed nimi oczu, rozpoznaje je i uznaje. Wie, że Bóg jest z nim także w jego słabościach. I tak choroba i cierpienie, każda forma niedomagań i utrapień to dla niego nie nieszczęście. On widzi w nich raczej szansę, chroniącą go przed traktowaniem zdrowia, sił witalnych i sukcesów jako najwyższą wartość.

Często przy składaniu życzeń przy różnych okazjach (urodziny, imieniny, jubileusze) słyszymy słowa: „… a przede wszystkim zdrowia, bo to jest najważniejsze”.W takich przypadkach wnoszę na ogół poprawkę mówiąc: „Nie, nie zdrowie jest w tym życiu najważniejsze. Bo znam wielu zdrowych ludzi, którzy mimo to nie są szczęśliwi. Najważniejsza jest wiara w Boga, która ukazuje sens wszystkiego, co mnie w życiu spotyka”. 

Jeżeli jestem zdrowy, to mam być wdzięczny Bogu za ten dar, jeżeli jednak nęka mnie choroba, to najważniejsza jest wtedy łaska Boga, Jego duchowa moc, która mnie pociesza i umacnia.

Choroba może być także „łaską”, czymś, co otwiera mi w życiu nowe horyzonty, perspektywy i drogi. Andre Gide(+1951), francuski myśliciel i literat pisał:

„Uważam, że choroby są kluczem, który może nam otworzyć pewne bramy. Sądzę, że istnieją takie drzwi i bramy, które jedynie choroba jest w stanie otworzyć. W każdym razie jest taki stan zdrowia, który nie pozwala nam wszystkiego zrozumieć. Być może choroba zagradza nam dostęp do niektórych prawd, ale tak samo zdrowie udaremnia nam dostęp do innych. Ludzie, którzy jeszcze nigdy nie chorowali, są niezdolni do współczucia wobec tak licznych sytuacji nędzy”.

 

Oczywiste, że podstawowe zadanie w obliczu choroby to walka z nią w nadziei, że zostanie pokonana. Z drugiej strony chorobę należy przyjąć jako wyzwanie, jako naglący apel, że w życiu coś trzeba zmienić i budować je na Bogu. Katechizm Kościoła Katolickiegodostrzega ambiwalencję choroby i jej skutków:

„Choroba może prowadzić do niepokoju, do zamknięcia się w sobie, czasem nawet do rozpaczy i buntu przeciw Bogu, ale może także być drogą do większej dojrzałości, może pomóc lepiej rozeznać w swoim życiu to, co nieistotne, aby zwrócić się ku temu, co istotne. Bardzo często choroba pobudza do szukania Boga i powrotu do Niego.” (nr 1500).

Jako kilkuletni duszpasterz w monachijskich klinikach często słuchałem w pokorze wyznań ludzi mówiących o przebytej chorobie jako o „swoistym darze”. Odczytali oni chorobę jako specjalne orędzie i wezwanie: „Stań się bardziej sobą, żyj intensywniej, ciesz się każdym dniem, bądź bardziej Bogu wdzięczny, gdy ci się dobrze powodzi”.Wyrażali oni wdzięczność, bo przez chorobę wiele się nauczyli. Nauczyli się cenić życie jako dar, a przede wszystkim lepiej rozumieć siebie i innych oraz więcej uwagi, czasu i serca poświęcać tym, z którymi żyją. Zrozumieli, że istnieją także inne wartości niż zdrowe ciało i dobrobyt, a mianowicie miłość, dobroć, uczynność, wierność, przyjaźń, czas dla rodziny, odpoczynek, cisza, modlitwa, wiara w Życie „po tym życiu”. Poznali wartość każdego dnia i każdej chwili oraz pojęli, że z wdzięcznością należy przyjmować od Boga każdy moment życia.

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Wiara i humor

Papież Franciszek o plotkach

Pewien kardynał powiedział mi, że spotkał księdza z wielkim poczuciem humoru. Miał on w swojej parafii taka plotkarę, która mówiła o wszystkim i o wszystkich. Mieszkała tak blisko kościoła, że z okna swojego pokoju widziała ołtarz. Codziennie chodziła na Mszę świętą, a następnie krążyła wokół parafii i mówiła o innych. 

Pewnego dnia zachorowała i zatelefonowała do księdza: „Ojcze, leżę w łóżku z grypą. Proszę, czy przyjdziesz do mnie z Komunią św.?” Na co ksiądz odpowiedział: „Nie martw się, z tak długim językiem, jaki masz, z okna dosięgniesz tabernakulum”.

Wspominam o plotce, bo to dla mnie jedna z najgorszych rzeczy w społeczności chrześcijańskiej. Czy wiecie, że plotki to terroryzm? Tak, ponieważ plotki powodują to samo, co terrorysta. Pochodzi, rozmawia z kimś, „podrzuca” plotkę, niszczy i cicho odchodzi…

1.07.2018

 

Słowo Życia na 13 niedzielę zwykłą B     1.07.2018

 

Czy wiara uzdrawia?

Ewangelia: Marek 5,21-43

 

W roku 2000 wiele dyskusji wywołała książka amerykańskiego lekarza Dale A. Matthewsa zatytułowana: „Wiara uzdrawia”. Opierając się na badaniach zestawiono w niej wiele faktów dowodzących, że ludzie wierzący szybciej przezwyciężają chorobę, oraz że w 50% rzadziej chorują na wysokie ciśnienie lub zawał serca. Także przy chorobach chronicznych stwierdzono, iż osoby religijne lepiej sobie z nimi radzą. Dlatego w Ameryce są już tacy lekarze, którzy przed operacją modlą się wespół z pacjentem.

 

Niedzielna Ewangelia napisana 2 tysiące lat przed Matthewsem mówi to samo: „Wiara uzdrawia”. Przykładem jest cudownie uzdrowiona kobieta cierpiąca od 12 lat z powodu krwawienia i zmarła 12-letnia dziewczynka, którą Jezus przywraca do życia ze względu na wiarę jej ojca Jaira.

 

Jezus współczuje ojcu, którego córka dogorywa i dlatego błaga: „Przyjdź i połóż na nią ręce, aby ocalała i żyła”. Jezus wyrusza natychmiast do jego domu. Po drodze uzdrawia chorą kobietę - ze względu na jej silną wiarę: „Żebym się choć Jego płaszcza dotknęła, a będę zdrowa”.  Jezus zwraca uwagę, że to nie Jego moc jest tu najważniejsza, lecz wiara w Niego: „Córko, twoja wiara cię ocaliła, idź w pokoju i bądź uzdrowiona ze swej dolegliwości”.

 

Gdy jeszcze są w drodze do domu Jaira, przychodzą ludzie i powiadają przełożonemu synagogi: „Twoja córka umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela?”.Jezus uspokoił go mówiąc:„Nie bój się, wierz tylko”.

Gdy przyszli do domu, rzekł do płaczących: „Czemu robicie zgiełk i płaczecie? Dziecko nie umarło, tylko śpi”. Ewangelista notuje: „I wyśmiewali Go”.Ale ich śmiech musi ustąpić miejsca osłupiające zdumieniu, gdy po słowach Jezusa wypowiedzianych tylko wobec jej rodziców i uczniów: „Dziewczynko mówię ci, wstań!” widzą, że „dziewczynka natychmiast wstała i chodziła”.

„Dziecko nie umarło, tylko śpi.”Dla Jezusa śmierć jest jak sen, z którego On może każdego wybudzić.  To stanowi rdzeń orędzia tego fragmentu Ewangelii dla nas dzisiaj: z Jezusem zostaje przełamana ostateczność śmierci. W obliczu zmarłej dziewczynki Jezus kwestionuje moc śmierci. Jego słowo wyraża niesłychaną prawdę o mocy Boga, który „nie jest Bogiem umarłych, lecz żywych” (I czytanie).

 

„Ona tylko śpi”- mówi Jezus. Kościół pierwotny wybrał to piękne słowo Jezusa, by wyrazić własne rozumienie śmierci. Śmierć jest dla wierzącej wspólnoty chrześcijan jak sen, z którego wybudza Pan. Cmentarze wczesnych rzymskich wspólnot chrześcijańskich, które później nazwano katakumbami, nosiły pierwotnie nazwę „koimaeterion”, czyli po polsku „miejsce snu” (sypialnia). Najczęstszym obrazem w tych podziemnych cmentarzach jest obraz Dobrego Pasterza, który odkupioną ludzkość niesie jak owieczkę na swoich ramionach i prowadzi ją do Królestwa Ojca. On umierając wyciągnął ramiona, które teraz niosą owcę, aby wydać się śmierci i ją dla wszystkich na zawsze pokonać. Jezus swoja śmiercią uśmiercił śmierć!

 

Jair i uczniowie nie ulegli śmiechowi i kpinom wątpiących. Także pierwotni chrześcijanie, aczkolwiek przez długi czas byli pogardzaną mniejszością, zawierzyli pełnym otuchy słowom Jezusa z Ewangelii: „Nie bój się. Wierz tylko!”.

 

Ten apel odnosi się także do nas, dzisiaj, w obliczu śmierci, pośród bezradności wielu ludzi wobec konieczności umierania.

 

Filozof Feuerbach zarzucał chrześcijanom, że pocieszają się jakimś zaświatem i ułudą życia po śmierci, a zaprzepaszczają walkę o sprawiedliwość na ziemi. Wielu ludzi współcześnie, aczkolwiek nie przeszli przez szkołę marksistowską, prezentują przeciwną postawę życiową, a mianowicie żyją „pocieszając się doczesnością”, dobrami tego świata. To sprawia, że zostają wyolbrzymione oczekiwania od życia, oczekuje się szczęścia i wolności od cierpienia, a nieuniknione zawody jawią się jako tragedia.  

 

Chrześcijanin nie opowiada się za takim życiem bez nadziei i bez dalszych perspektyw. Ewangelia niedzielna jest wezwaniem, by postawić na przyszłość. Chrześcijaninowi nie wypada „smucić się jak inni, którzy nie mają nadziei”(1 Tes 4,13). Bo jest pewnikiem naszej wiary, że Dobry Pasterz poprowadzi Swoich w wieczną przyszłość do niewyobrażalnej chwały!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Wiara i humor

  • W środę wieczorem ma odbyć się zebranie rady parafialnej. Obecni są przewodniczący rady, jego zastępca i proboszcz. Pan A. usprawiedliwił się z powodu bólu krzyża, pan B.  ma bardzo ważne spotkanie, pan C. powiadomił, że jego żona jest chora i musi zostać z dziećmi. Inni też nie przybyli. Na to ksiądz proboszcz: „No to chodźcie ze mną, my też obejrzymy sobie ten półfinałowy mecz piłki nożnej na mundialu”.
  • Tematem lekcji religii jest kapłaństwo i kapłańskie święcenia. Na pytanie, dlaczego tylko mężczyźni mogą zostać kapłanami, Piotruś odpowiada: „Bo kobiety głosiłyby zbyt długie kazania i nie umiałyby zachować tajemnicy spowiedzi”.
  • Rozprawa rozwodowa w sądzie. „Dlaczego wnosi pan o rozwód?” – pyta sędzia. - „Bo żona od lat rzuca we mnie talerzami”. - „To dlaczego dopiero teraz zdecydował się pan na rozwód?” - „Bo ona dopiero od niedawna celnie trafia”.

Ostatnia aktualizacja nastąpiła 2.12.2024 r.

w rubrykach:

"Bliżej Boga"

oraz
"Z notatnika redagującego - Jerzego Sonnewenda",

Impressum

 

POLONIK MONACHIJSKI - niezależne czasopismo służy działaniu na rzecz wzajemnego zrozumienia Niemców i Polaków. 

Die unabhängige Zeitschrift dient der Förderung deutsch-polnischer Verständigung.

 

W formie papierowej wychodzi od grudnia 1986 roku a jako witryna internetowa istnieje od 2002 roku (z przerwą w 2015 roku).

 

Wydawane jest własnym sumptem redaktora naczelnego i ani nie zamieszcza reklam ani nie prowadzi z tego tytułu żadnej innej działalności zarobkowej.

 

Redaguje:

Dr Jerzy Sonnewend

Adres redakcji:

Dr Jerzy Sonnewend

Curd-Jürgens-Str. 2
D-81739 München

Tel.: +49 89 32765499

E-Mail: jerzy.sonnewend@polonikmonachijski.de

Ilość gości, którzy od 20.01.2016 roku odwiedzili tę stronę, pokazuje poniższy licznik:

Druckversion | Sitemap
© Jerzy Sonnewend