Z prasy i innych mediów

29.09.2017

 

Jeden z internautów zmieścił w sieci zdjęcie mapy, która znajduje się w niemieckim podręczniku do nauki języka niemieckiego, do klasy trzeciej gimnazjum.

- Godna pożałowania ignoracja...

28.09.2017

 

Niemcy zablokowali film Związku Polaków.

 

Film dokumentalny nakręcony na 95. rocznicę powstania Związku Polaków w Niemczech nie zostanie pokazany nigdzie na terenie Niemiec. Jak powiedziała Anna Wawrzyszko z ZPwN, dokument został zablokowany przez ministerstwo zajmujące się mediami i kulturą.

 

– Ten film (...) pokazuje, jak niemieckie państwo oszukuje opinię publiczną, jeśli chodzi o stosunki polsko-niemieckie – stwierdziła Wawrzyszko.

 

W rozmowie z portalem tvp.info Anna Wawrzyszko stwierdziła, że „film został nakręcony, aby pokazać, że Związek Polaków w Niemczech spod znaku Rodła to nie tylko historia, ale i również teraźniejszość i przyszłość”.

 

Referując tematykę filmu, powiedziała, że powstał „film o Polakach mieszkających w Niemczech”. 

 

Większość z nas ma obywatelstwo niemieckie; polskość jest zachowana poprzez język, kulturę, pamięć o historii i naszych korzeniach – dodała.

 

Jak mówiła, „bardzo się nie spodobało”, że „film pokazuje jedno: nie przyjechaliśmy tu wczoraj i przedwczoraj, jak próbuje się nas stygmatyzować”. 

Jesteśmy związani z tą ziemią, chociażby Zagłębia Ruhry, od końca XVII wieku. Problemem okazało się, że pokazaliśmy prawdziwy status Polaków  – dodała Wawrzyszko.

 

Przedstawicielka związku powiedziała, że „film powstawał przy współpracy z BKM – Beauftragte für Medien und Kultur – instytucją, która ma za zadanie wspieranie kultury mniejszości w Niemczech”.

 

Wśród innych finansujących wymieniła także polski MSZ, pokrywający koszty podróży.

 

Według Wawrzyszko, strona niemiecka – ministerstwo zajmujące się mediami i kulturą – oskarżyła autorów filmu, że „reportaż jest niezgodny z tym, co było napisane w projekcie” i zażądała zwrotu kwoty 8 tys. euro, a także dopatrzyła się „błędów w rozliczeniu z MSZ i nałożyła na związek kary, uważając, że stawka polska nie jest tożsama z tą stosowaną w Niemczech”.

 

Ostatecznie film miał zostać uznany za „antyniemiecki, antyislamski”.

 

Wawrzyszko skomentowała tę opinię, stwierdzając, że w filmie nie ma „żadnych naruszeń”. 

 

Oni chcieli film o polskich Niemcach. Ten film nie może być pokazany w Niemczech, bo pokazuje, jak niemieckie państwo oszukuje opinię publiczną, jeśli chodzi o stosunki polsko-niemieckie. Na poziomie społecznym nie są złe – to państwo niemieckie tworzy takie relacje i stygmatyzuje nas przez cały czas – podkreśliła.

 

Źródło: PAP, niezalezna.pl, tvp.info 

10.09.2017

 

Niemiecki historyk Gregor Schoellgen
na łamach dzisiejszego wydania
"Frankfurter Allgemeine Zeitung"

 

- Wysuwanie przez Polskę roszczeń reparacyjnych grozi powrotem do dyskusji o polskich granicach - nie tylko zachodniej, lecz także wschodniej - napisał niemiecki historyk Gregor Schoellgen na łamach dzisiejszego wydania "Frankfurter Allgemeine Zeitung" (FAZ).

 

Zdaniem historyka przejęcie przez Polskę po wojnie dawnych ziem niemieckich pokryło "w znacznym stopniu" polskie roszczenia reparacyjne wobec Niemiec.

 

Schoellgen dodaje, że chociaż tereny na wschód od Odry i Nysy przyznane zostały w umowie poczdamskiej z
2 sierpnia 1945 roku Polsce jedynie "w administrowanie", to "od początku było jasne, że nie może być powrotu do dawnego status quo". Warto jednak zaznaczyć, że przez wiele lat po zakończeniu drugiej wojny światowej część środowisk w Niemczech nie była pogodzona z nowym kształtem granic. Powstawały jeszcze w latach 60. mapy Niemiec uwzględniające m.in. Dolny Śląsk oraz Pomorze Zachodnie jako ziemie znajdujące się "pod tymczasowym zarządem" Polski.

 

Mimo umów w 1990 r., jeszcze na początku XXI w. wśród mieszkańców zachodniej Polski istniały obawy przed przejęciem ziem przez Niemców.

 

- Zwrot Niemcom byłych obszarów niemieckich na wschód od Odry i Nysy byłby do pomyślenia tylko wtedy, gdyby dawne polskie obszary na wschód od Bugu zostały zwrócone Polsce, a to było właśnie nie do pomyślenia
 - tłumaczy niemiecki historyk i powołuje się na układ "o podstawach normalizacji wzajemnych stosunków" z
1970 r., gdy uznano granicę na Odrze i Nysie Łużyckiej.

 

Dodał także, że Polska nie upomniała się o reparacje w 1990 r. podczas podpisania Traktatu o ostatecznej regulacji.

 

- Kto podnosi dziś wobec Niemiec polskie roszczenia reparacyjne, ten musi wiedzieć, że może to oznaczać igranie z ogniem  - napisał Gregor Schoellgen.

 

Niemiecki historyk przytacza wypowiedź ówczesnego ministra spraw zagranicznych RFN Waltera Scheela z września 1972 r. z jego rozmowy z polskim odpowiednikiem: "W ramach takiej dyskusji nie można byłoby pominąć faktu przejęcia własności byłych niemieckich terenów. Trzeba by też uwzględnić straty osobowe i szkody materialne. W rezultacie doszłoby do bardzo niebezpiecznej dyskusji" - ostrzegał Scheel.

 

- Kto porusza temat reparacji, ten podnosi też nieuchronnie temat polskiej granicy zachodniej; kto porusza temat polskiej granicy zachodniej, otwiera nieuchronnie temat polskiej granicy wschodniej, a to prowadzi nieuchronnie do dyskusji o stosunku Polski do Ukrainy i Białorusi, ponieważ do tych dwóch państw należą od czasu rozwiązania Związku Radzieckiego dawne polskie obszary na wschód od Bugu  - twierdzi Schoellgen. 

 

Źródło: PAP, niezalezna.pl 

21.08.2017

 

Apel w sprawie kościoła św. Klemensa
Marii Hofbauera w Essen

 

Proszę nie wytaczać dział i nie bić się z Niemcami, bo Kościół jest jeden!” zaapelował w rozmowie z Radiem Watykańskim ks. prałat Stanisław Budyń. Rektor Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech odniósł się do sprawy kościoła św. Klemensa Marii Hofbauera w Essen i powiedział, że jego losy wciąż nie są przesądzone, a tamtejsza Polska Misja Katolicka nie jest zagrożona.

 

W niektórych polskich mediach ukazała się ostatnio informacja, że kościół ten „ma zostać sprzedany i przekształcony w mieszkania dla uchodźców“.

 

Ks. Budyń powiedział, że kościoły, w których swoje duszpasterstwo prowadzą Polskie Misje Katolickie w Niemczech nie są polskie, ale należą do poszczególnych niemieckich diecezji. Dlatego nie na miejscu jest mówienie, że „Niemcy chcą zburzyć polski kościół“ w Essen. Ks. Budyń dodał, że "proces restrukturyzacji w diecezji Essen nie jest niczym nowym, ponieważ takie zmiany w diecezjach trwają w Niemczech już od kilkunastu lat a jedną z pierwszych był Berlin.“ W ich efekcie tamtejsza Polska Misja Katolicka otrzymała największy kościół katolicki w stolicy Niemiec, bazylikę św. Jana.

 

Ks. Budyń zwrócił też uwagę na fakt, że w Niemczech przybywa polsko-języcznych wiernych. Dlatego „potrzebny jest rzeczowy i rozsądny dialog przedstawicieli Polskich Misji Katolickich z władzami niemieckich diecezji“, by pokazać, że Polacy mogą wzbogacić życie Kościoła w Niemczech. Wtedy też jest szansa, że otrzymają oni odpowiednie dla swoich potrzeb świątynie. Nie można tego jednak robić używając terminologii wojennej i mówić, że trwa „Walka o kościół” lub że „Niemcy burzą polski kościół”.

 

Rektor Polskiej Misji Katolickiej w Niemczech zapewnił, że w najbliższym czasie odbędą się rozmowy o losach kościoła św. Klemensa.

 

Tymczasem Jens Albers, przedstawiciel kurii w Essen na zapytanie Radia Watykańskiego powiedział, że Polska Misja Katolicka w Essen nie powinna być zaskoczona zmianami, ponieważ jak każde obcojęzyczne duszpasterstwo uczestniczy w diecezjalnym procesie restrukturyzacji. Zapewnił on jednak, że nie zapadły jeszcze żadne decyzje o sprzedaży kościoła św. Klemensa. Informacje, jakoby miał zostać zburzony a w jego miejsce zbudowany ośrodek dla uchodźców, określił jako nieprawdziwe.

 

T. Kycia, Berlin/ rv
Źródło: Radio Watykaśskie

6.08.2017

 

Reparacje wojenne za zbrodnie Niemców w Polsce.
Poseł ujawnia kulisy sprawy

 

Podjęcie obecnie sprawy reparacji od Niemiec za straty wyrządzone Polsce w wyniku drugiej wojny światowej to decyzja prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego - powiedział wczoraj poseł Arkadiusz Mularczyk. Dodał, że sprawa dochodzenia odszkodowań to kwestia lat.

 

Chcę podkreślić, że możemy dlatego o tym rozmawiać, że pan prezes PiS Jarosław Kaczyński taką podjął decyzję. To jest jakby jego zasługa, że jest taka decyzja i wola polityczna, żeby tą sprawą się zajmować. Dotychczas - prawie 30 lat żyjemy w wolnej Polsce - żaden z rządów ani żaden z liderów partii politycznych tego tematu nie podjął z różnych powodów, czasami z powodów koniunkturalnych, czasami z powodu strachu, być może jakiś interesów. Ale ten temat nigdy tak na poważnie nie zaistniał
- mówił Mularczyk w programie Radia Maryja i Telewizji Trwam.

 

Poseł zaznaczył, że w 2004 r. wszystkie siły polityczne podjęły uchwałę, "żeby zobligować rząd do podjęcia działań reparacyjnych wobec Niemiec, ale ówcześni premierzy Leszek Miller i Marek Belka powiedzieli, że nie przejmują się tą uchwałą i nie będą jej wykonywać, gdyż uważają, że sprawa jest zamknięta". Dodał, że za przyjęciem uchwały głosowali m.in. Donald Tusk, Grzegorz Schetyna, Ewa Kopacz.

 

Mularczyk odniósł się też do wypowiedzi zastępczyni rzecznika rządu Niemiec Ulrike Demmer, która w środę (2.08.2017 - przyp. red.)  oświadczyła, że "kwestia niemieckich reparacji dla Polski została w przeszłości ostatecznie uregulowana - prawnie i politycznie".

 

W 1953 roku Polska wiążąco, a dotyczyło to całych Niemiec, zrezygnowała z dalszych świadczeń reparacyjnych dla całych Niemiec i w okresie późniejszym wielokrotnie to potwierdzała - wyjaśniała Demmer.

 

Poseł podkreślił, że w 1953 r. Związek Radziecki uznał, że trzeba poluzować Niemcom wschodnim i zrzec się reparacji wojennych, które na podstawie traktatu poczdamskiego Niemcy miały płacić Związkowi Radzieckiemu, ale także Polsce.

 

Doszło do dziwnej sytuacji, że 23 sierpnia 1953 r., w niedzielę o godzinie 19.30 doszło do spotkania Rady Ministrów, które trwało pół godziny i z tego spotkania jest tylko protokół. Nie ma żadnej decyzji, nie ma żadnego aktu urzędowego, tylko protokół, że wszyscy jednogłośnie zgodzili się na zrzeczenie się reparacji. Ten protokół jest podpisany tylko przez Bieruta, przez nikogo więcej. To może oznaczać, że ten dokument mógłby zostać sfałszowany, że mógł zostać podstawiony Bierutowi do podpisu i był zawarty pod wpływem presji - mówił polityk PiS.

 

Poseł wskazał, że po pierwsze pytaniem jest, czy zrzeczenie się reparacji w ogóle było ważne, a po drugie - czy dotyczyło całych Niemiec, czy dotyczyło tylko NRD, gdyż reparacje były płacone wyłącznie przez Niemcy Wschodnie, a nie płaciły ich Niemcy Zachodnie.

 

Myślę, że Niemcy mają wielką świadomość tego, że to zrzeczenie po prostu może być nieważne, co więcej oni w swoich archiwach nie mają żadnych dokumentów, że takie zrzeczenie miało miejsce. Co więcej dysponują tylko i wyłącznie materiałami prasowymi, z których wynika, że taki fakt miał miejsce i pismem dziękującym Bierutowi, że takie zrzeczenie nastąpiło. Nie ma natomiast żadnego oficjalnego dokumentu, nie ma żadnej oficjalnej umowy, co więcej to rzekome zrzeczenie nie zostało nigdzie zarejestrowane - argumentował poseł.

 

Polityk dodał, że według ekspertów akt dotyczący zrzeczenia się reparacji wojennych powinien być zarejestrowany w ONZ.

 

Mularczyk przyznał, że dochodzenie przez Polskę reparacji to jest kwestia lat. Nie jest to sprawa na rok, półtora czy dwa lata, to jest sprawa, która będzie wymagała olbrzymiego wysiłku ze strony państwa. To zebranie wszystkich informacji, ponowna wycena (strat) i podjęcie działań dyplomatycznych, a później prawnych jeżeli to konieczne - mówił.

 

Podczas lipcowej konwencji Zjednoczonej Prawicy prezes PiS Jarosław Kaczyński zwracał uwagę, że Polska nigdy nie otrzymała odszkodowania za gigantyczne szkody wojenne, których "tak naprawdę nie odrobiliśmy do dziś".

 

Straty w ludziach, w elitach, są właściwie nie do odrobienia, to trzeba 5, czy 7 pokoleń, żeby to nadrobić - podkreślił prezes PiS.

 

Polska się nigdy nie zrzekła tych odszkodowań. Ci, którzy tak sądzą, są w błędzie - dodał.

 

Mularczyk w środę poinformował, że Biuro Analiz Sejmowych ma przygotować informację dotyczącą możliwości domagania się przez Polskę odszkodowań za straty wojenne od Niemiec.
Analiza ma być gotowa do 11 sierpnia.

 

Źródło: niezalezna.pl, PAP 

6.08.2017

 

Praca naukowa specjalisty prawa międzynarodowego
prof. dr. hab. Jana Sandorskiego "Nieważność zrzeczenia się przez Polskę reparacji wojennych"
do ściągnięcia w formacie pdf poniżej:

26.07.2017

 

Mocne słowa byłego prefekta Kongregacji Nauki Wiary. Kardynał Gerhard Müller:
"Papież nie może zmienić nauki Chrystusa"

 

Ostatni wywiad, którego kard. Gerhard Müller udzielił jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary (zrezygnował z tej funkcji
1 lipca 2017 roku). Wywiad przeprowadził Adam Sosnowski a całą tę rozmowę można przeczytać w aktualnym numerze miesięcznika Wpis (7-8/2017).

 

"(…)

Adam Sosnowski: Wspominając o stronnictwach postępowych, czyni Ksiądz Kardynał aluzję również do tego typu nurtów wewnątrz Kościoła?

Kard. Gerhard Müller: Nie robię aluzji, a bezpośrednio o nich mówię. Oni nazywają samych siebie otwartymi, liberalnymi czy postępowymi, ale kryje się za tym ta sama ideologia. Tymczasem ci, którzy chcą trwać w wierze, są obrażani jako konserwatyści, bo proszę zwrócić uwagę, że konserwatyzm stał się już dzisiaj obelgą. Tymczasem wiara polega na zakorzenieniu w Chrystusie i czerpaniu ze źródeł Jego zbawienia. Człowiek został stworzony do czynienia dobra, wtedy tylko ma spokojne sumienie. Gdy czyni zło, sumienie go gryzie, ciąży na nim, przytłacza go. Zło nie daje satysfakcji i nie zaspokaja serca.

(…)

Ale właśnie te obiektywne normy są dzisiaj podawane w wątpliwość, nawet na uniwersytetach nie szuka się już prawdy, a obowiązują pewne narracje – ja mam moją, ktoś inny może mieć swoją, ktoś następny jeszcze inną itd. Katolicy i Kościół mają duży problem w prowadzeniu takich sporów, bo punkt wyjścia jest całkowicie inny. My uważamy, że prawda jest jedna, objawiona. Takie podejście uznawane jest jednak tylko za narrację i to na dodatek za wyjątkowo naiwną. Biblia nie jest już żadnym argumentem.

Ma Pan rację, Pismo Święte próbuje się dzisiaj zepchnąć do dziedziny historii jako księgę, która poprzez przypowieści czy wręcz baśnie starała się wytłumaczyć to, co dla człowieka jest niepojęte. Niemniej te wszystkie teorie mówiące o narracjach mają jeden poważny błąd logiczny, zakładają bowiem, że ich prawda o mnogości prawd jest prawdziwa. Gdyby jednak rzeczywiście tak było, oni też nie mogliby mówić o swojej, subiektywnej prawdzie. Nie mogliby mówić również o prawdziwości swojej teorii, weryfikacja staje się w ten sposób w ogóle niemożliwa. Dialog traci sens i nie ma już fundamentów, opowiada się tylko o gustach czy preferencjach. Wpływy takiego zgubnego myślenia widać już w wielu miejscach, chociażby w małżeństwie. Jest kobieta, którą kocha pewien mężczyzna, ale potem zakocże to jest jego prawda. Nierozerwalność małżeństwa staje się w ten sposób już tylko narracją, jedną spośród wielu. Dla innych z kolei ważniejsze jest kryterium rozrywki, chodzi o to, żeby im było dobrze. Nie myślą już o swoich obowiązkach, o oddaniu drugiemu człowiekowi. Trudno będzie nawrócić ludzi o takich poglądach. Równocześnie jednak chciałbym poznać argumenty zwolenników teorii wielu prawd przeciwko nazizmowi, rasizmowi czy darwinizmowi społecznemu. Przecież te ideologie mówią o prawie silniejszego. A skoro wszystko jest względne, to na końcu decydować będzie ten, kto ma władzę, choćby i fizyczną. Dzisiaj decydują ci, którzy mają władzę w partiach politycznych, mediach głównego nurtu. Co więcej, skoro wszystko jest względne i dozwolone, to cóż można powiedzieć przeciwko nazizmowi? Pogląd, że rasa aryjska jest lepsza od innych, staje się po prostu jedną, równorzędną z innymi, narracją. Tak samo domniemano prawo Niemiec do eksterminacji narodu żydowskiego. Co oni mogą powiedzieć przeciwko takim narracjom?

 

Nic. Na tym polega niebezpieczeństwo, że ten niby tolerancyjny i obiektywny pluralizm uzasadni wszystko.

 

Oczywiście, i te eksperymenty myślowe można kontynuować. Jak przeciwdziałać niewolnictwu? Narracją białych w stanach południowych było, że to Murzyni są prymitywni i mają pracować na plantacjach, a jako że biali byli silniejsi, to tę narrację narzucili. Nie uzasadnia to co prawda niewolnictwa, ale czyni niemożliwym powiedzenie czegoś przeciwko. Kościół sprzeciwiał się niewolnictwu, powoływał się na moralność i prawa człowieka, ale był to rzekomo tylko subiektywny punkt widzenia. Dlatego walczy się dzisiaj z prawdą. Bez niej nie ma już różnicy między prawdą i kłamstwem, a więc także między dobrem i złem. Dobrem staje się to, co przynosi korzyść silniejszemu. A więc ta argumentacja relatywistyczna nie tylko rozbraja samą siebie, ale również w praktyce prowadzi do opłakanych konsekwencji.

 

Mimo to zdaje się zdobywać coraz więcej terenu, zważywszy chociażby na to, że „post-prawda” stała się słowem ubiegłego roku. Zresztą nasz metropolita krakowski, abp Marek Jędraszewski, stawia w centrum swego nauczania pojęcie prawdy, podobnie jak św. Jan Paweł II, który już w 1992 r. powiedział podczas spotkania z biskupami niemieckimi w Watykanie: „W świecie, w którym już nic nie jest ważne i gdzie można robić, co się chce, istnieje niebezpieczeństwo, że zasady, prawdy i wartości wywalczone z trudem przez stulecia zostaną wyrzucone na śmietnik przesadnego liberalizmu”. Ostatecznie atak na prawdę jest bowiem atakiem na Boga. Podobnie jest w rodzinie, która staje się ofiarą tych relatywistycznych ataków. Już nie małżeństwo kobiety z mężczyzną jest rodziną, ale dwóch tatusiów z jedną mamusią albo jedna mamusia i jeden transgenderowy rodzic. Nie wiadomo, co jeszcze mamy rzekomo uznać za rodzinę.

 

Rodzina jest podstawą w przekazywaniu i otrzymywaniu wartości. Już od niemowlęctwa dzieci te wartości poznają, zanim jeszcze są w stanie pojąć je rozumowo. Widzą i czują, że nie są samowystarczalne, że zostały stworzone przez rodziców, których potrzebują. Tworzy się intensywna wspólnota, szczególnie z matką, z którą dziecko łączy 9 miesięcy symbiozy. To cielesne połączenie dziecka z rodzicami jest bardzo istotne, tym bardziej, że poprzedza je intymna cielesność samych rodziców. Poprzez swoją troskę, miłość i tę szczególną więź rodzice uczą dziecko człowieczeństwa. A w późniejszym etapie rozwoju w rodzinie dziecko uczy się balansu między bliskością drugiego człowieka i rodziców a asertywnością. Więź dziecka z rodzicami oraz między rodzeństwem jest osią, wokół której budowane jest człowieczeństwo. Dlatego tak ważna jest rodzina. Ojciec i matka, od których pochodzimy w sposób cielesny, są fundamentem. Istnieją co prawda inne definicje rodziny, ale one są gwałtem na rzeczywistości. Dziecko nie ma dwóch ojców, nie ma też dwóch matek. Kobieta, w której zostało poczęte dziecko, jest matką. Surogatka nie jest matką, lecz karykaturą macierzyństwa. Dziecko dorasta w łonie swojej matki, które jest też jego pierwszym domem. A gdy je opuszcza, zaczyna się wspólna droga z ojcem i matką. Kiedy doświadczenia te są świadomie niszczone, to również droga do Boga Ojca Stworzyciela jest zabarykadowana. Gdy dziecko nie jest owocem Bożej i ludzkiej miłości, to człowiek staje się produktem i spełnieniem czyichś prywatnych zachcianek. I nagle dwóch mężczyzn chce adoptować dziecko, udają matkę i ojca, ale nie są ojcem i matką tego dziecka. Takie zachowanie jest przestępstwem wobec dziecka. Czyni się z niego obiekt własnych chęci i żądzy, tym samym upokarzając go jako osobę. Staje się wobec tego dziecka przestępcą, podobnie jak handlarze niewolników czy rasiści. Oni wszyscy są nie tylko ofiarami swoich ideologii, ale przestępcami, bo uprzedmiotowiają drugiego człowieka i robią z niego narzędzie. Traktowanie drugiego człowieka jak przedmiot jest najgorszym przestępstwem przeciwko innej osobie. Gdy kogoś morduję, staje się on przedmiotem do osiągnięcia moich celów. To jest najgorszy stopień uprzedmiotowienia człowieka. Są także inne jego formy, do których zalicza się adopcja dzieci przez pary homoseksualne. Taka adopcja nie dzieje się bowiem z uwagi na dobro dziecka. Inną formą uprzedmiotowienia jest zabieranie przez państwo dzieci ich rodzicom, uważając je za swoją własność. Znajdujemy się ku temu na dobrej drodze, bo przecież półroczne dzieci wysyła się do żłobków, aby kobiety mogły zostać wykorzystane w świecie zawodowym. I jeszcze wmawia się im, że to jest prawdziwa samorealizacja! Tak naprawdę jednak oszukuje się je na szczęściu, które daje macierzyństwo. I powtórzę, adopcja dziecka przez pary homoseksualne jest przestępstwem wobec dziecka i gwałtem na jego godności. Prawem dziecka jest dzieciństwo i młodzieńczość z własnymi rodzicami. Tylko w przypadkach wyjątkowych, gdy rodzice zmarli albo istnieją inne uzasadnione przesłanki, można wprowadzić dziecko do prawdziwej rodziny zastępczej, z matką i ojcem. Zadaniem adopcji nie jest bowiem spełnienie marzeń niedoszłych rodziców. Nawet normalne, zdrowe, lecz bezdzietne małżeństwo nie może adoptować dziecka, aby spełnić swoje życzenie, lecz po to, aby wypełnić swoją odpowiedzialność wynikającą z miłości małżeńskiej.

 

Statystyki potwierdzają słowa Księdza Kardynała. Z raportu prof. Marka Regnerusa wynika przykładowo, że 24% dzieci wychowywanych przez gejów w USA ma myśli samobójcze (w normalnych rodzinach jest to 5%), a 23% dzieci wychowywanych przez lesbijki było molestowanych przez którąś z wychowujących je „matek” (2% w normalnych rodzinach).

 

To przykre liczby, ale nie są zadziwiające. Te dzieci są wykorzystywane i czują, że traktuje się je jak przedmioty. Są efektem czyjejś zachcianki. Zresztą na to muszą uważać również rodzice w normalnych małżeństwach, dziecko nie może się stać powierzchnią do projekcji ich własnych marzeń, należy je uszanować w jego własnej godności i osobowości. Dziecko należy wspierać w tym, co dane mu zostało od Boga.

 

Księże Kardynale, wspomniał Ksiądz przed chwilą o nierozerwalności małżeńskiej i to z niezachwianą pewnością. Ale czy to w ogóle jest jeszcze obowiązująca doktryna Kościoła katolickiego?

 

Już wiele razy to mówiłem, ale równie wielu nie chce tego zrozumieć. Jest przeciwko wierze katolickiej, jeżeli interpretuje się adhortację Amoris Laetitia w taki sposób, jakoby papież Franciszek wyniósł się ponad prawo Boże i prawo Kościoła. To jest w ogóle niemożliwe i świadczy o niezrozumieniu posługi Piotrowej. Papież nie może zmienić nauki Chrystusa. Św. Piotr stojący na czele Apostołów otrzymał misję, aby wiernie przekazywać wiarę Kościoła, który został ustanowiony przez samego Jezusa. To Chrystus jest Panem, Centrum i Głową Kościoła, a nie papież. Chrystus jest jedynym Nauczycielem. My jako biskupi jesteśmy jedynie przekazicielami nauki Chrystusowej, a nie swojej własnej. Wolno nam głosić tylko naukę Chrystusa, żadnej innej. Wiernych, których małżeństwo się rozpada, należy wspierać i pomóc im w ich drodze do Boga, a także starać się jak najlepiej odbudować to małżeństwo. Trzeba pomagać również tym osobom, które żyjąc wiernie w małżeństwie, zostały opuszczone przez swoich małżonków. Nie ma prawa do drugiego małżonka czy drugiego małżeństwa, gdyż drugie małżeństwo po prostu nie istnieje i jest nieważne, nawet gdy towarzyszyła temu jakaś ceremonia. Jak długo żyje prawowity małżonek, tak długo małżeństwo trwa. Słowa Chrystusa są całkowicie jednoznaczne. Odpowiada to woli stwórczej Boga, podobnie jak dwie płcie człowieka. Przecież już faryzeusze próbowali zwabić Jezusa w pułapkę, pytając, czy naprawdę nie można oddalić swej żony z listem rozwodowym, bo myśleli w sposób tylko i wyłącznie świecki – po co się męczyć, skoro inny partner może być bardziej przyjemny. Ale Jezus odpowiada, że to, co dla człowieka jest niemożliwe, jest wykonalne wspólnie z łaską Bożą, nawet w sytuacji cierpienia. Nie piętnujemy ludzi znajdujących się w trudnych sytuacjach małżeńskich, ale nie pomożemy im zaciemniając, reinterpretując czy nawet przecząc Słowu Bożemu. To nie jest miłosierdzie, to kłamstwo. Nie możemy mówić ludziom, że mogą przystąpić do Komunii św. znajdując się w stanie grzechu ciężkiego. To nie jest możliwe. Będą mnie krytykować za to, że mówię, iż Chrystus stoi ponad papieżem. Ale ten, kto to krytykuje, albo tego nie rozumie, albo nie jest już katolikiem.

 

Proszę wybaczyć, ale chciałbym jeszcze porozmawiać na ten temat, gdyż narosło wokół niego wiele nieporozumień. Oficjalnym stanowiskiem Kościoła jest zatem, że małżeństwo jest nierozerwalne, trwa do śmierci jednego z małżonków, a kto mimo legalnie zawartego małżeństwa opuszcza małżonka i zaczyna życie oraz współżycie z inną osobą, popełnia cudzołóstwo, trwa w stanie grzechu ciężkiego i nie może przystąpić do sakramentu Komunii św.?

 

Takie jest oficjalne stanowisko Kościoła katolickiego i to nie w rozumieniu partii politycznej, gdzie może przyjść komunistyczny szef ideologii i zmienić doktrynę, ale w sensie niezmiennej nauki Chrystusa. Jesteśmy apostolskimi dziedzicami nauki Chrystusa, a Jego Słowo daje zbawienie. Gdy ktoś mówi, że kwestię dostępu do Komunii św. można rozstrzygnąć we własnym sumieniu, ma fałszywe pojęcie sumienia, które jest nie do pogodzenia z wiarą katolicką. Przekazywanie ludziom takich przesłań jest oszustwem. To nie ogranicza się zresztą do rozwodów, to jest zasada ogólna. Kto trwa w grzechu ciężkim, nie może przystąpić do Komunii św. Wcześniej musi przystąpić do sakramentu pokuty, żałować za swoje grzechy, szczerze je wyznać spowiednikowi oraz być gotowy na tyle, na ile to możliwe, naprawić poczynione szkody. Nie mogę kogoś okraść, wyznać potem swoje grzechy i udawać, że wszystko jest w porządku. Nie, muszę oddać to, co zabrałem. Zasada zadośćuczynienia dotyczy wszystkich Bożych przykazań.

 

Księże Kardynale, również wewnątrz Kościoła słychać zgoła odmienne głosy niektórych biskupów i nie widać tej jednej, oficjalnej linii, o której mówimy. Są biskupi, którzy mówią, że rozwodników żyjących w ponownych związkach można dopuścić do Komunii św.

 

Ci biskupi przekraczają swoje kompetencje. Biskup nie ma prawa dopuszczać ludzi do sakramentów tak, jakby to były jego sakramenty. To są sakramenty Boga! Dyspensy można udzielić jedynie od przepisów prawa kościelnego, gdy na przykład ktoś jest chory, w podróży albo w gościach, to może w piątek zjeść mięso albo gdy są poważne przeszkody, może nie pójść w niedzielę do kościoła. Kobieta, która dopiero co urodziła dziecko, nie musi oczywiście od razu w niedzielę iść na Mszę św. i dostaje dyspensę. Natomiast od prawa Bożego człowiek nigdy nie może udzielić dyspensy.

 

Ale dla przeciętnego katolika biskup jest autorytetem; gdy mówi, że coś wolno, wierny to przyjmuje. I tak abp Hollerich z Luksemburga w rozmowie ze mną powiedział wprost, że papież poprzez Amoris Laetitia pozwolił rozwodnikom na udzielanie Komunii św. w ponownych związkach.

 

Tego typu wniosek nie wynika z Amoris Laetitia, która jest adhortacją i jako taka – zresztą jak każdy inny dokument Kościoła – nie stoi ponad nauką Boga. Chrystus na to nie pozwala i to stanowi dla nas miarę decydującą. Jedynie w niektórych sytuacjach można się zastanowić, czy małżeństwo w ogóle zostało w sposób ważny czy obowiązujący zawarte, gdy małżonkowie nie rozumieją wiary, sakramentu małżeństwa, czy też siebie i własnej seksualności, i przez to są niepewni. Nikt jednak nie może powiedzieć, że małżeństwo może zostać rozwiązane albo że można mieć dwóch małżonków. Ten nowy partner, nawet po ceremonii świeckiej czy kościelnej, nie jest w oczach Boga prawowitym małżonkiem. Nie jest! Sakrament małżeństwa jest ważny przed Bogiem. Dlatego biskup mówiący, że człowiek w stanie grzechu ciężkiego może otrzymać Komunię św., przekracza swoje kompetencje. Co więcej, sam popełnia ciężki grzech, narażając zbawienie tego drugiego człowieka. Oszukuje go, uspokajając jego sumienie, mimo iż to uspokojenie jest nieważne i nieprawdziwe przed Bogiem, którego już oszukać się nie da. Przypomnę tylko, że 500 lat temu mieliśmy podobną sytuację, gdy ludzie Kościoła – za przyzwoleniem Rzymu – wmawiali wiernym, że poprzez odpusty można kupić zbawienie dla siebie lub bliskich. Wtedy również nie wydano oficjalnych dokumentów kościelnych, które by to stwierdzały, ale taka była praktyka. Po Niemczech wędrował wówczas dominikanin, o. Johann Tetzel, i zbierał pieniądze na budowę bazyliki św. Piotra; tym, którzy płacili, odpuszczał grzechy, a także grzechy ich bliskich zmarłych. Mówiąc wprost: było to oszustwo wobec zbawienia bliźnich. I nie można się wymówić tym, że cały ten proceder kryty był przez arcybiskupa Moguncji, którego pisma zostały rzekomo źle zinterpretowane. Naprawdę powinniśmy wyciągać wnioski z historii. Nie wolno obiecywać fałszywego zbawienia.

 

„Gdy tylko złoto w misce zadzwoni, do nieba jakaś duszyczka pogoni”, twierdził o. Tetzel sprzedając odpusty. Jak już Ksiądz Kardynał wspomniał, nie była to oficjalna nauka Kościoła – dzisiaj o. Tetzel powiedziałby pewnie, że taką miał praktykę duszpasterską. To modne słowo, aby uzasadniać dziś obejście doktryny.

 

Praktyka duszpasterska nie może oznaczać rozwodnienia czy relatywizacji prawdy o objawieniu. W ten sposób twierdzilibyśmy bowiem, że Bóg się pomylił. To jakby powiedzieć: Boże, przedstawiłeś nam swoje objawienie i prawa, stworzyłeś sakramenty i porządek życia, przywołałeś do pójścia za Chrystusem, ale jednak przeceniłeś naszą ludzką siłę, dlatego możesz dalej mówić i nauczać, ale my – jako Twoi słudzy – musimy to wszystko jakoś tak zredukować, aby ludzie i bez wysiłku mogli sobie poradzić. Taka postawa jest głęboką zdradą wobec chrześcijaństwa.

 

500 lat temu skończyło się to reformacją i podziałem Kościoła. Czy uważa Ksiądz Kardynał, że kolejna schizma jest możliwa?

 

Niektórzy twierdzą, że już żyjemy w duchowej schizmie. Moim zadaniem jest temu przeciwdziałać, nie dyplomatycznymi sztuczkami czy zgniłymi kompromisami, lecz przez prawdę, która nas wyzwoli. Dlatego ważne jest, aby powrócić do porządku ustalonego przez objawienie, Pismo i Tradycję, które papież i biskupi zachowują, ale nie tworzą na nowo lub reinterpretują. Przywołał Pan na początku naszej rozmowy obraz sklepu – musimy się wystrzegać, aby nie przyjąć takiej postawy, że wystawimy wszystko na wyprzedaż, a klienci przybiegną, bo jest tanio. Człowiek nie jest klientem. Człowiek potrzebuje łaski Bożej i dlatego biskupi nie mogą być fałszerzami bijącymi podrobione pieniądze i przekłamującymi prawdę.

(…)

Czy nie można było w Amoris ­Laetitia opisać jednoznacznie kwestii małżeństw i rozwodów? „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie. A co nadto jest, od Złego pochodzi”. Te słowa Jezusa przytacza św. Mateusz w swojej Ewangelii, zreszw Amoris Laetitia napisane zostało, że jednoznaczna interpretacja jest niezwykle ciężka. Spór trwa już bardzo długo. Dlaczego papież Franciszek nie powie raz, a jasno, że małżeństwa są nierozerwalne – i kropka. Będzie po dyskusji przynajmniej wśród prawowiernych katolików.

 

Prawda łączy się z jasnością i jednoznacznością. Trzeba się jednak starać, aby ludzie będący w trudnych sytuacjach życiowych nie odwrócili się od Kościoła i pomóc im powrócić na drogę do zbawienia. Człowiek jest tak skonstruowany, że gdy usłyszy prawdę wprost, często reaguje z dystansem i dystans ten przekazuje dalej. Trzeba znaleźć odpowiedni ton, aby mówić prawdę tak, żeby ludzie się zreflektowali, a nie odwracali. Myślę, że taki jest cel i zamiar adhortacji Amoris Laetitia. Inną rzeczą jest, jak konkretnie jest to rozumiane, również przez biskupów. Biskupi, którzy tak dziarsko mówią o dopuszczaniu rozwodników do Komunii św., pewnie nawet nie zadali sobie trudu, aby znaleźć równowagę między prawdą dogmatyczną a bliskością duszpasterską. To jest trudne, łatwiej im wybrać po prostu drogę najmniejszego oporu, bo wtedy otrzymują poklask mediów i są postępowymi biskupami, dobrymi i bliskimi ludowi, których się tylko chwali. Natomiast gdy biskup trwa przy wierze i nauce Chrystusa, od razu staje się tym bezlitosnym, zatwardziałym i zaściankowym, który nie zna świata. Dla wielu ludzi takie mówienie o nich jest bardzo nieprzyjemne, a z drugiej strony przyjemnie jest być chwalonym. Nie jest to jednak zadanie biskupa, nie może on szukać poklasku poprzez głoszenie fałszywej nauki. Tym biskupom dobrze zrobiłoby spojrzenie raz jeszcze na treść przysięgi, którą składali podczas sakry – obiecali głosić naukę katolicką. W 2. Liście św. Pawła do Tymoteusza czytamy: „Zaklinam cię wobec Boga i Chrystusa Jezusa, który będzie sądził żywych i umarłych, i na Jego pojawienie się, i na Jego królestwo: głoś naukę, nastawaj w porę, nie w porę, wykaż błąd, poucz, podnieś na duchu z całą cierpliwością, ilekroć nauczasz”. Św. Paweł też był ofiarą szyderstw, obelg i prześladowań, bo głosił prawdę. Ale ta prawda przynosi zbawienie, nawet gdy prowokuje opór. Głosimy Pana Ukrzyżowanego i Zmartwychwstałego.

(…)"

 

Całą rozmowę można przeczytać w aktualnym numerze miesięcznika „Wpis” (7-8/2017).

12.06.2017

 

     Rząd Francji na ratowanie Peugeota i Citroena udzielił 9 mld euro pomocy publicznej.
Dla UE tak wielka kwota nie była jednak problemem

 

Gdyby nie wsparcie, jakie francuski rząd udzielił francuskiemu koncernowi PSA, to nie wykluczone, że dziś właścicielem marek Peugeot i Citroen byłby np. chiński kapitał lub jakiś ultra-bogaty szejk z Bliskiego Wschodu.

 

Na szczęście (dla Francuzów) rząd w Paryżu udzielił pomocy publicznej w wysokości najpierw 2, a potem dodatkowych 7 mld euro, dzięki czemu PSA stanął na nogi, a kilka miesięcy temu zdołał nawet przejąć Opla.

 

Co istotne - UE nie zakwestionowała tej pomocy, jako nielegalnej, tak jak miało to miejsce w przypadku polskich stoczni.

 

Przypomnijmy - w 2008 roku Komisja Europejska uznała, że pomoc publiczna jaka w przeszłości została przyznana stoczniom w Gdyni i Szczecinie była nielegalna i musi zostać zwrócona.

 

W praktyce oznaczało to postawienie obu stoczni w stan likwidacji. Rząd Tuska nie odwołał się od tej decyzji do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości (ETS), bowiem uznał, iż "tak nie wypada" (cytat z raportu NIK).

 

Od decyzji KE, co do własnych stoczni, odwołała się za to Francja. Opłaciło się - ETS uznał, że pomoc francuskiego rządu nie była nielegalna, dzięki czemu ich stocznie zostały uratowane.

 

Okazuje się, że rząd w Paryżu pomagał nie tylko francuskim stoczniom. Istotnie wsparł również znajdujący się w bardzo trudnej sytuacji finansowej koncern samochodowy PSA, który produkuje Peugeoty i Citroeny.

 

Najpierw w 2008 roku zdecydował się na przekazanie PSA ok. 2 mld euro pomocy publicznej, a następnie w 2012 roku doszło do porozumienia między rządem a koncernem państwo udzieli gwarancji kredytów dla filii bankowej PSA, tj. banku PSA Finance na łączną sumę 7 mld euro. Kredyty miały być przeznaczone na ratowanie francuskiego giganta motoryzacyjnego.

 

Łącznie w ciągu kilku lat pomoc publiczna francuskich władz dla PSA wyniosła 9 mld euro.

 

Efekt powyższego był taki, że PSA ani nie upadł, ani nie został przejęty przez saudyjski czy chiński kapitał.

 

Producent Peugeotów i Citroenów stanął na nogi, znów zarabia, a w ubiegłym roku zdołał nawet przejąć od Amerykanów producenta Opla i Vauxhalla (transakcja przejęcia opiewała łącznie na kwotę 2,2 mld euro).

 

Innymi słowy - pomoc udzielona przez francuskie państwo francuskiej firmie nie tylko pozwoliła ją uratować przed bankructwem, ale w perspektywie kolejnych lat umożliwiła dalszą ekspansję i rozwój. 

 

I teraz wyobraźmy sobie, co by było gdyby Komisja Europejska zdecydowała się zakwestionować legalność pomocy, jaką rząd w Paryżu udzielił PSA?

 

– To narodziny europejskiego czempiona przemysłu motoryzacyjnego – nie krył w marcu b.r. radości z przejęcia Opla przez PSA ówczesny prezydent Francji Francois Hollande.

 

Czy ten "europejski czempion" mógłby się narodzić, gdyby Komisja Europejska potraktowała pomoc publiczną dla PSA tak samo, jak potraktowała pomoc rządu w Warszawie dla stoczni w Gdańsku i Szczecinie?
 
Źródło: Francuski rząd ratuje Peugeota i Citroena (Forbes.pl)
Źródło: Peugeot przejmuje Opla. Zapłaci 1,3 mld euro. To rozwód amerykańskiego GM z Europą (Wyborcza.pl)
Źródło: NIK o stoczniach (pdf)

www.niewygodne.info.pl   -    wpis z dnia 12/06/2017

12.05.2017

 

Kremlowska propaganda szerzona niemieckimi ustami. W tle chodzi o miliardy euro

 

Wintershall to niemiecka spółka energetyczna, która jest jednym z największych partnerów biznesowych rosyjskiego Gazpromu. Prezes tej spółki właśnie stwierdził, że udział skroplonego gazu LNG (śmiertelne zagrożenie dla Gazpromu) w rynku europejskim nie przekroczy 15 proc. i nic nie zastąpi "surowca słanego gazociągami z Rosji".

 

Taka narracja, to szerzenie kremlowskiej propagandy, która ma celu zdyskredytować możliwości jakie daje sprowadzanie taniego gazu LNG i zagwarantować Rosji oraz Niemcom stałe zyski związane z transferem błękitnego paliwa do Europy.

 

Wybudowanie na dnie Bałtyku gazociągu Nord Stream 2 przyniesie wymierne korzyści tylko dwóm państwom - Rosji (bowiem trwale zmonopolizuje rynek dostaw gazu do Europy Zachodniej z ominięciem Polski i Ukrainy) oraz Niemcom (gdyż spowoduje, iż nasz zachodni sąsiad stanie się gigantycznym hubem gazowym Europy, za co Gazprom będzie sowicie płacił). Plan ten może się jednak nie powieść, a to z powodu rozpoczęcia na masową skalę importu skroplonego gazu LNG z USA do Europy.

 

Warto zwrócić uwagę, że według prognozy Międzynarodowej Agencji Energii do roku 2020 import LNG do Europy wzrośnie dwukrotnie i osiągnie wolumen 90 mld m3 surowca rocznie. Nie da się ukryć, że w porównaniu z eksportem realizowanym przez Gazprom do państw UE, tj. około 130 mld m3, wspomniane 90 mld m3 LNG jest wartością istotnie zagrażającą żywotnym interesom Rosjan i ich partnerów biznesowych - w tym głównie Niemców. To w ich interesie jest utrzymanie status quo, czyli trwałych i niezmiennie wysokich dostaw rosyjskiego gazu do Europy. Najlepiej z ominięciem Polski i Ukrainy, tak by dostawy trafiały od razu do Niemiec. Budowa Nord Stream 2 może tylko potwierdzić ten stan rzeczy. 

 

W tym kontekście słowa prezesa niemieckiego Wintershalla (który stwierdził, że udział skroplonego gazu LNG w rynku europejskim w 2020 r. nie przekroczy 15 proc.) wydają się być spójne z kremlowską propagandą. Szkodliwą dla Polski propagandą, bowiem umocnienie pozycji Gazpromu w dostawach gazu do Europy równolegle będzie oznaczało osłabienie pozycji naszego kraju.

 

Taniec na nutę jaką zagra Kreml nie powinien nas jednak dziwić, bowiem interesy, wiążące tę niemiecką spółkę z Gazpromem, są niezwykle silne. Przypomnijmy, że Wintershall razem z brytyjsko-holenderskim Shell'em, francuską Engie, austriackim OMV oraz niemieckim Uniper'em wyłożą na rzecz Gazpromu ok. 9,5 mld euro pożyczek na budowę gazociągu Nord Stream 2.

Widać zatem, że bardzo im zależy na wspomnianym status quo.
 
Źródło: Niemiecki partner rusza z odsieczą Gazpromowi. „Wojna rurociągów z LNG” (energetyka24.com)

wpis z dnia 12/05/2017

10.05.2017

 

Kiedy rządził Tusk
z Polski wyprowadzano średnio po 60 mld zł
kapitału rocznie.
W 2016 r. poziom drenażu spadł do 5,5 mld zł

 

Z oficjalnego bilansu płatniczego Polski wynika, że gdy premierem był Donald Tusk (2008 - III kw. 2014) Polska była najobficiej drenowanym z kapitału państwem Europy!

 

Saldo rachunku bieżącego nie pozostawia wątpliwości - z naszego kraju wyprowadzono wówczas za granicę łącznie 411,3 mld zł. Średniorocznie to ponad 60 mld zł!

 

Dla porównania w 2016 roku saldo rachunku bieżącego było nadal ujemne, jednak wyniosło zaledwie 5,5 mld zł. To kilkanaście razy mniej niż w latach kiedy krajem rządził Donald Tusk.

 

Oficjalne statystyki NBP na temat bilansu płatniczego Polski z okresu rządów PO-PSL są zatrważające. Skumulowany deficyt salda rachunku bieżącego Polski za ten okres wyniósł -106,8 mld euro, co stanowiło równowartość 427,7 mld zł!

 

Najwięcej pieniędzy zniknęło, kiedy krajem rządził Donald Tusk. W okresie blisko 7 lat ulotniło się nieco ponad 411,3 mld zł. Aż tyle pieniędzy wytransferowano poza granice naszego kraju w formie opłat, rachunków za usługi i sprowadzane towary czy odsetek za pożyczone pieniądze.

 

Owoce polskiego wzrostu gospodarczego bezlitośnie były drenowane przez zagraniczne spółki i przedsiębiorstwa.

 

Najgorszy pod tym względem były lata 2008, 2010 oraz 2011 kiedy wytransferowano z Polski równowartość - odpowiednio - 85,7 mld zł, 77,7 mld zł oraz 81,5 mld zł!

 

Zupełnie inaczej wyglądał pod tym względem rok 2016. Saldo rachunku bieżącego naszego kraju było, co prawda, nadal ujemne - wyniosło ono bowiem -5,5 mld zł - ale i tak prezentowało się wielokrotnie lepiej niż w okresie rządów Donalda Tuska. Głównym czynnikiem, dzięki któremu udało się znacząco zmniejszyć skalę drenażu, były rewelacyjne wyniki w obrotach towarowych. Polska, z kraju gdzie dominował import (w 2008 roku saldo obrotów towarowych było ujemne i wyniosło aż -82,5 mld zł), stała się krajem eksportowym (w 2016 roku odnotowano nadwyżkę na rachunku obrotów towarowych w wysokości +8,5 mld zł). 

 

Nieco się przedrzeźniając można zadać pytanie, czy nasz kraj wstaje z kolan?

 

Patrząc na saldo rachunku bieżącego można powiedzieć, że tak właśnie się dzieje.

 

Oby tylko ten bardzo pozytywny trend się utrzymał i w 2017 roku rachunek bieżący Polski osiągnął pierwszy raz w historii wartość dodatnią.

 

Źródło: Bilans płatniczy NBP (NBP.pl)

9.05.2017

 

Sensacyjny wywiad:
o tym, kto wyprowadził z Polski fortunę.
,,Z tych pieniędzy ufundowano postsowieckie elity w Polsce. Podobno też TVN”.
Człowiek, który to odkrył,
dwa dni później miał zawał serca…

 

W 1989 roku z Polski wyparowały ogromne pieniądze. Wyprowadził je sowiecki wywiad i trafiły do Moskwy, która miała za nie ufundować ,,postsowieckie gospodarcze i polityczne elity w Polsce”. Człowiek, która ujawnił ten proceder – Michał Falzmann – zginął.

 

A to tylko początek kilku zagadkowych zgonów. O kulisach sekretów transformacji ustrojowej mówiła Izabela Brodacka-Falzmann w rozmowie z Ewą Stankiewicz w programie „Otwartym tekstem” w Telewizji Republika.

 

Z zapisków Michała Falzmanna wynika, że pieniądze z Polski wywoziło KGB. Polska miała wówczas ogromne długi.

 

Pieniądze przeznaczone na ich wykupienie, a było to możliwe za około 20 procent ich wartości, trafiły jednak na zagraniczne konta prywatnych osób.

 

Szacuje się, że Polska w wyniku tych działań poniosła straty rzędu 334 mln złotych.

 

To był „kurek z pieniędzmi” dla nomenklatury, która instalowała się już w zupełnie innej roli w Rzeczypospolitej. Mówimy tu o naprawdę wielkiej sumie pieniędzy, o wielkim majątku Polski. Część z tych pieniędzy służyła ufundowaniu postsowieckiej elity w Polsce. To się nazywa kumulacja pierwotna, tzn. ci ludzie musieli mieć te pieniądze, żeby później je inwestować. Mówi się, że również TVN powstał z tych pieniędzy, lecz ja tego nie wiem. Wiem natomiast, że bardzo duża część z tych funduszy została stracona
– powiedziała Izabela Brodacka-Falzmann.

 

Wdowa po Michale Falzmannie nie ukrywa, że po ujawnieniu wyprowadzenia pieniędzy z Polski zginęło wiele osób.

 

U jej męża stwierdzono zawał w wieku 38 lat i nalegano, by zgodziła się na odstąpienie od sekcji zwłok.

 

Szef (Walerian Pańko – przyp. red.), który zwolnił mojego męża zginął w tragicznym wypadku a świadkowie owego zdarzenia utopili się będąc na rybach w sadzawce po kolana“ – dziwny zbieg okoliczności. „Ileś dalszych osób również zginęło.“ – dodała Brodacka-Falzmann, która przyznała, że nadal żyją osoby, które dużo wiedzą o sprawie, ale z obawy o własne życie, nie chcą nic powiedzieć .

 

Michał Falzmann był urzędnikiem i inspektorem Najwyżej Izby Kontroli. To on wykrył nieprawidłowości w Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego i doprowadził do ich ujawnienia. Wynikiem tego była tzw. afera FOZZ. 

 

Zmarł 18 lipca 1991 roku. 

 

Dwa dni przed śmiercią skierował do dyrektora Oddziału Okręgowego NBP w Warszawie pismo, w którym wnosił o udostępnienie informacji, objętych tajemnicą bankową, o obrotach i stanach środków pieniężnych (gotówkowych i bezgotówkowych) Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego.

 

Jeszcze tego samego dnia został odsunięty od wszystkich spraw. 

 

W 2009 roku Falzmann został przez Lecha Kaczyńskiego odznaczony pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski za „wybitne osiągnięcia w podejmowaniu działań z zakresu kontroli państwowej, za umacnianie praworządności”.

 

Źródło: niezłomni.com

8.05.2017

 

Waldemar Milewicz zginął,
bo poznał patologię oraz korupcję
szerzącą się na ogromną skalę w polskiej armii?

 

W niedzielę, 7 maja 2017 roku minęła 13. rocznica jego tragicznej śmierci w Iraku. Waldemar Milewicz docierał tam, gdzie inni się bali. Zdaniem pewnego generała – Waldemar Milewicz za dużo się dowiedział, zdobył bardzo kłopotliwą wiedzę na temat sposobu działania amerykańsko-polskiej grupy wywiadowczej, tak zwanych negocjatorów wojennych, których celem było nie tyle zbieranie informacji, co przekupywanie lokalnych członków Starszyzny Plemiennej by zapewnić żołnierzom chwilowe bezpieczeństwo.

 

Pieniądze na własną odpowiedzialność, nawet po 3 do 5 mln dolarów wozili w zwykłych plecakach – by przekazać je tzw. starszyźnie, bardzo często lokalnym grupom talibów. Nie obyło się bez korupcji we własnych szeregach.

 

Pieniądze ginęły na potęgę, co było zresztą powodem wielu napiętych sytuacji pomiędzy generalicją polską a amerykańską.

 

Nigdy nie poznałem osobiście Waldemara Milewicza – bodaj najsłynniejszego polskiego korespondenta wojennego, ale po latach poznałem kilku jego przyjaciół, kilku dobrych znajomych – z którymi kontaktował się w Iraku w maju w 2004 roku. Opowiadali, że miał ambicje relacjonować zdarzenia nie w stylu propagandowym- na zlecenie wojskowych dla aktualnych celów politycznych, ale znacznie głębiej, by poznać motywację i cele różnych stron konfliktu.

 

Waldemar Milewicz – dzięki pewnemu polskiemu negocjatorowi – czyli dolarowemu posłańcowi zdobył stosunkowo duże zaufanie, lokalnej grupy powstańców – którzy nie byli nawet talibami, choć korzystali z dostaw broni talibskiej. To było kuriozalne, że często z przekazywanych pieniędzy – dla zapewnienia bezpieczeństwa – żołnierzy polskich, zakupywano tony broni bezpośrednio od talibów, by w odpowiednim momencie zaatakować.

 

Od innego ważnego pułkownika wiem, że jedną z form ukarania za korupcję, za kradzież wielu milionów dolarów – było powstrzymanie przez Amerykanów – przesyłek pieniężnych… co skutecznie odebrało nam kruche poczucie bezpieczeństwa w regionie i kosztowało wielu żołnierzy – życie.

 

Milewicz poznał działania asekuracyjno – wojenne od wojskowej, mało chlubnej kuchni a nader wszystko przygotowywał się do obszernego wywiadu z lokalną grupą powstańczą, złożoną z tzw. cywilnych ochotników – którym zamordowano i zgwałcono żony i dzieci i nie zrobili tego talibowie, a oddziały wojsk amerykańskich.

 

Jeden z polskich wojskowych – skutecznie doniósł Amerykanom o planach i kontaktach Milewicza.

 

Wielokrotnie pytałem kilka ważnych osób, czy nie zechcieliby po latach – powiedzieć prawdy. W odpowiedzi słyszałem zawsze to samo: Że mają swoje rodziny, że drogie jest im własne życie, że otrzymali jakieś wynagrodzenie, które nie daj Boże – może będzie im odebrane.

 

Na tydzień przed wylotem Waldemara Milewicza – rozpętało się piekło w Warszawie  oraz... pewnej bazie wojskowej w Iraku. Interweniowali wojskowi, dwóch ważnych amerykańskich generałów oraz osobiście Pan Ambasador USA, między innymi w Ministerstwie Obrony Narodowej, padały argumenty, że Milewicz może zniszczyć polską rację stanu... wielu przyjaciół i znajomych pragnęło w ostatniej chwili odwieść go od jego zamiaru.

 

Waldemar Milewicz był nieugięty, jednemu ze znajomych powiedział, że nie może zawieść zaufania cywili irackich – o które zabiegał wiele miesięcy. Wiedział, że takiego materiału drugi raz nie nakręci. Na kilka dni przed podróżą – otrzymał bardzo wymowne pogróżki.

 

Niestety wierzył w ideały, świat okazał się bardziej dziwny i bezwzględny, niż przypuszczał…. wątpię aby ktokolwiek powiedział cokolwiek więcej na temat Ostatniej Misji Waldemara Milewicza.

 

Autor: Piotr Tymochowicz

Źródło: pressmania.pl

 

--------------------------------------------------

 

10 faktów o rzekomym wyzwoleniu Polski,
które otrzeźwią
największych sympatyków komunizmu

 

Propagandowe filmy, zmanipulowane seriale, książkowe peany. Przez pół wieku władza ludowa robiła wszystko, by zaszczepić w Polakach dozgonną wdzięczność za uwolnienie spod niemieckiej okupacji. Miliony wciąż widzą w krasnoarmiejcach wyzwolicieli.

 

A jak wyglądała rzeczywistość?

 

1. Rano ratowali, nocą gwałcili

Gdy Bożena Kozłowska z podwarszawskiego Anina ujrzała pierwszego sołdata, z oczu popłynęły jej łzy. Nie mogła uwierzyć, że to koniec okupacji. Że wróci wolność i bezpieczeństwo. Radość szybko zamieniła się w konsternację. Żołnierz pytał usilnie o wódkę. Jak wspominała: Niemcy zawsze prosili o wodę.

Tego dnia ten sam krasnoarmiejec odwiedził ją raz jeszcze. Tym razem był mocno pijany i przyszedł z towarzyszem. Próbowali zgwałcić ją i siostrę. Kobiety zostały uratowane tylko dzięki interwencji kilku żołnierzy ludowego Wojska Polskiego. Zwabieni okrzykami sióstr, bezpardonowo wywlekli niedoszłych gwałcicieli z domu. To był jednak wyłącznie wyjątek od reguły. Najczęściej ofiary okazywały się bezbronne, a żołnierze tylko dopomagali sobie w zbrodni. Znamienny jest tu przypadek z Pińczowa:

Donoszę, że w nocy z dnia 26 na 27 bm. [19]45 r. wtargnęło dwóch żołnierzy rosyjskich. Po wtargnięciu żołnierze ci sterroryzowali mnie, przykładając mi broń do głowy i grożąc wywozem do Rosji (…). Żołnierze ci twierdzili, że walczą trzeci rok o Polskę, więc mają prawo do wszystkich Polek i że przyszli tu z polecenia komendanta. (…) poczęli terroryzować żonę, przykładając jej rewolwer do ust, kopiąc, ciągnąc za włosy i żądając przy tym kategorycznie oddania córek. Kiedy żona oświadczyła, że absolutnie nie odda córek, wtedy ciągnąc ja za włosy, wyciągnęli na podwórko z mieszkania, gdzie w bestialski sposób, rzucając ją o ziemię, zgwałcili.

 

2. Czerwonoarmiści okradali Polaków i plądrowali ich domostwa już w momencie „wyzwolenia”
Osobiście przekonała się o tym rodzina Majkowskich, mieszkańców kaszubskiej wsi Skrzeszewo. Przebywali właśnie w domu, gdy do ich obejścia zawitał oddział sowieckich kawalerzystów. Po dosyć serdecznym powitaniu Polacy z przerażeniem stwierdzili, że w międzyczasie radzieccy żołnierze zdążyli wyprowadzić im ze stajni klacz ze źrebakiem.
Senior rodu stracił również swój zegarek i obrączkę ślubną. Gdy krasnoarmiejcy w końcu odjechali, Majkowscy zostali na podwórzu swojej zagrody boso i w samej tylko bieliźnie – zostali „wyzwoleni” z butów i kożuchów. Marian Majkowski skwitował: Taki był początek pierwszego dnia wolności, nowej wschodniej wolności. Mógł się przynajmniej cieszyć, że przeżył. Wielu Polaków nie miało okazji nacieszyć się wolnością od hitleryzmu.

W protokołach krakowskiego Zakładu Medycyny Sądowej w 1945 roku notowano:

 

Szymon Piekarczyk – „zastrzelony w nocy przez żołnierzy sowieckich na ul. Prandoty”; 
Zdzisław Walczyk – „zamordowany przez N.N. osobników w mundurach Armii Radzieckiej w zakładzie kamieniarskim”;
Paweł Kucharski  – „O godzinie 0.30 wpadło do mieszkania kilku Sowietów w celu rabunkowym, którzy oddali śmiertelny strzał do denata, wyciągnąwszy go na podwórze”;
Zbigniew Leja, milicjant „zastrzelony na szosie w Borku Fałęckim przez Sowietów, idąc na pomoc ludziom rabowanym przez nich”;
Józef Magda „obrabowany i zastrzelony przez żołnierzy sowieckich”;
Ludwik Kózka „wyjechał własnym autem, w drodze napadnięty przez Sowietów, obrabowany i zastrzelony”.

 

3. Krasnoarmiejcy masowo rekwirowali żywność, zupełnie nie licząc się z potrzebami Polaków
Świadkiem takiego postępowania jednostek sowieckich była Stefania Pepławska z Kolonii Chotum koło Ciechanowa. Wspominała ona, jak „wyzwoleńcza” Armia Czerwona w styczniu 1945 roku zabrała z gospodarstwa jej rodziców ostatnie świniaki. Żołnierze ogołocili w podobny sposób wszystkie okoliczne wsie, narażając ich mieszkańców na głód.
Wszystko to działo się w majestacie prawa, ustanowionego przez nowy, rzekomo polski rząd. Na początku lutego 1945 roku komunistyczne władze Polski zobowiązały się dostarczyć na potrzeby wojsk sowieckich 150 tys. ton zboża, 250 tys. ton ziemniaków, 100 tys. ton słomy i siana, a do 1 lipca także 25 tys. ton mięsa. Według ówczesnych szacunków „sojusznikom” ze wschodu zmuszeni byliśmy oddać ponad 30% szacowanych zasobów zboża, 25% ziemniaków, ponad połowę polskiego mięsa i przeszło 66% słomy i siana!
Czerwonoarmiści nie płacili za zarekwirowane dobra i zazwyczaj nawet nie starali się o wystawienie jakiegokolwiek pokwitowania, aby Polacy mogli później dochodzić swoich roszczeń. W naszym kraju do dziś opowiada się, jak to żołnierze sowieccy kradli polskim rodzinom ostatnie kury. Tak było w istocie, w tysiącach domostw.

 

4. Nawet szeregowi żołnierze Armii Czerwonej zupełnie lekceważyli polskie władze
Podłego traktowania ze strony sowieckich żołnierzy doświadczył choćby starosta powiatu Kamieniogóra (obecnie Kamienna Góra). Został on aresztowany przez czerwonoarmistów podczas próby dotarcia na miejsce mordu na funkcjonariuszu Milicji Obywatelskiej. Nie pomagały żadne tłumaczenia z jego strony, że jest przedstawicielem polskich władz.
Jeden z bojców rzucił wówczas w jego stronę wulgarną uwagę: "Ty, starosta, choj z toboj, chotiab ty był gienierał, my tebia zabierom". Sowiecki komendant w tej samej miejscowości stwierdził z kolei: „Jak wy polaczki nie przestaniecie się mieszać do nas, to my się zorganizujemy, rozbroimy was i wystrzelamy jak psów”.

 

5. Na „ziemiach odzyskanych” szykanowali i dyskryminowali Polaków, wyróżniając Niemców
Działo się tak np. we Wrocławiu, gdzie Sowieci oparli swoją administrację na urzędnikach niemieckich, z których wielu jeszcze do niedawna wiernie służyło Hitlerowi. Niemiecki burmistrz nakazał nawet rozwiesić plakaty wzywające wszystkich przebywających w mieście Polaków oraz Żydów do zgłaszania się w urzędach, celem przydziału pracy!
Kres temu sowiecko-niemieckiemu samorządowi we Wrocławiu położyło dopiero przybycie polskiego burmistrza Bolesława Drobnera. Natychmiast kazał on aresztować aroganckiego Niemca. Również wszechwładni radzieccy dowódcy nie mieli łatwego życia z Drobnerem. Kłótnie między nimi były na porządku dziennym, a Polak ze wszystkich sił starał się ukrócić sowiecką samowolę w mieście. I stale napotykał opór naszych „przyjaciół” ze wschodu.

 

6. Grabili powracających z Niemiec więźniów i robotników przymusowych, w tym również własnych rodaków
Dla żołnierzy Stalina nie było żadnej świętości. Napadali nawet na ludzi, którzy przeszli gehennę w obozach koncentracyjnych. Małoletnia więźniarka Buchenwaldu, Wiesława Chełmińska-Rupiewicz, została ograbiona przez sowieckiego oficera z całego dobytku na warszawskim dworcu zachodnim. Był maj 1945 roku. Zwyrodnialec zostawił ją w samej bieliźnie i próbował jeszcze postrzelić.
Z kolei sowiecki korespondent wojenny Wasilij Grossman w zdobytym Poznaniu natknął się na 250 wynędzniałych, młodych Ukrainek. Kobiety te były w koszmarnym stanie: prawie nagie, zawszone i wygłodzone. Jak się później okazało, do momentu wkroczenia do miasta wojsk sowieckich wyglądały one całkiem normalnie. Dopiero ludzie, którzy przyszli je wyzwolić, zabrali im dosłownie wszystko.

 

7. Dopuszczali się masowych gwałtów na więźniarkach i robotnicach przymusowych powracających do Polski
Szczególnie tragiczny był los kobiet, które wojnę spędziły w Niemczech – jako więźniarki obozów czy robotnice przymusowe. Groziły im nie tylko rabunki, ale też najohydniejsze akty przemocy seksualnej. Przedstawiciele Państwowego Urzędu Repatriacyjnego w Stargardzie w maju 1945 r. stwierdzili, że tylko nieliczne kobiety uniknęły po drodze gwałtu ze strony krasnoarmiejców. Wracająca do kraju Janina Zając opisała przerażające sceny. Wraz z towarzyszkami podróży ukrywały się przed Sowietami w pewnym mieszkaniu. Jak wspomniała: „ze strachu załatwiałyśmy się tam pod siebie”.
Dziewczyny miały szczęście, nie zostały zauważone. Zabrakło go natomiast znajdującej się w sąsiednim pokoju polskiej rodzinie –  małżeństwu z trzytygodniowym dzieckiem i rodzicami jednego z nich. Młoda matka była tak bestialsko gwałcona przez całą noc, że rano zmarła.

 

8. Zdemontowali i wywieźli z Polski ponad tysiąc zakładów przemysłowych
Według źródeł sowieckich (sic!) na dzisiejszym obszarze Polski „wyzwoliciele” zdemontowali i wywieźli 1119 przedsiębiorstw. Ich łupem padły także tysiące kilometrów linii kolejowych, elektrycznych, telefonicznych, niezliczone ilości surowców, środków transportu, płodów rolnych, bydła, trzody chlewnej… Do 1 stycznia 1948 roku za naszą wschodnią granicę wyjechało nie mniej jak 283 tysiące wagonów ze zdobyczą.
Na Odrze Sowieci skonfiskowali 98% floty rzecznej. W miastach portowych 70% majątku stoczniowego przeszło w posiadanie „sojuszników”. I to decyzją Państwowego Komitetu Obrony. Z samych tylko fabryk Górnego Śląska w marcu 1945 roku przeznaczono do wywiezienia 26 tys. ton wyrobów walcowanych, 4 tys. ton różnych wyrobów metalowych, 3 tys. ton blachy, 2 tys. ton rur stalowych, 560 ton lin stalowych i 2,4 tony srebra. I podobne liczby można wymieniać niemal bez końca! Nic dziwnego, bo w „trofiejnych otriadach”, a więc oddziałach rabunkowych stalinowskiej armii, służyło aż 80 tysięcy żołnierzy.
Sama tylko wartość konfiskaty i szkód na terenach przedwojennych, wyrządzonych przez wojska sowieckie, została wyliczona przez komunistyczne władze Polski na przynajmniej 2,67 miliarda złotych. Do tego należy doliczyć straty w infrastrukturze, zabudowie mieszkalnej oraz  nieuregulowane koszty związane z funkcjonowaniem sowieckich garnizonów w Polsce. Wartość tych strat na dzień dzisiejszy to nawet 54 miliardy dolarów. I jest to szacunek wyjątkowo ostrożny!

 

9. Podstępem rozbroili i aresztowali żołnierzy AK, którzy wcześniej wspólnie z nimi odbijali z rąk Niemców polskie miasta
Stało się tak m.in. z oddziałami Armii Krajowej w Wilnie i Lwowie. W Skrobowie 25 lipca 1945 r. sowieckie jednostki otoczyły żołnierzy 27. Wołyńskiej Dywizji AK. Polaków zwabiono tam, aby rzekomo dokonać przeglądu wojsk, przed ich wspólnym marszem na Warszawę. Ten sam los spotkał żołnierzy 3., 8., 9. i 26. Dywizji Piechoty AK, liczącymi łącznie 6 tysięcy ludzi.
Niektórzy z nich wspólnie z Armią Czerwoną zdobywali Mińsk Mazowiecki, Sokołów, Radzymin, Tłuszcz i Węgrów. W Dębem Wielkim 19 sierpnia rozbrojono żołnierzy 30. Dywizji Piechoty AK zmierzających w kierunku walczącej Warszawy. W myśl rozkazów sowieckiego dowództwa wszyscy zatrzymani Polacy mieli być traktowani jak jeńcy wojenni. Często byli jednak traktowani gorzej niż kryminaliści.
Szczególnie charakterystyczne są wydarzenia, jakie rozegrały się na Wileńszczyźnie. Już w połowie 1943 roku sowieci zaproponowali naszym wspólną akcję. Dla omówienia szczegółów dowódca oddziału AK udał się do obozowiska komunistów. Towarzyszyli mu oficerowie sztabu. Na miejscu Polaków natychmiast aresztowano. Do polskiej bazy przybyło następnie kilku sowieckich aparatczyków.
Wypadki potoczyły się szybko. Lidia Lwow, będąca wówczas w akowskim oddziale, tak zapamiętała tamte wydarzenia:
Około pierwszej nasza baza została otoczona przez partyzantkę sowiecką, a oddział rozbrojony. Przemawiał jakiś komisarz, mówił że nic nikomu się nie stanie, że będzie to nadal polski oddział, nawet pod polskim dowództwem, tyle że komunistycznym, i pod zwierzchnością sowiecką.
Na drugi dzień do Polaków przyjechał sam pułkownik Fiodor Markow. Akowskich partyzantów podzielono. Około 50 Polaków zostało rozstrzelanych, 80 po rozbrojeniu puszczono do domów, a z pozostałych 70 utworzono „ludowy” oddział. Ci ostatni szybko jednak zbiegli i ponownie zasilili szeregi akowskich jednostek. Podobnych przypadków zdrady było bez liku. W jednym z sowieckich rozkazów, z grudnia 1943 roku, zapisano zresztą: „Opornych legionistów-partyzantów, w czasie rozbrajania rozstrzeliwać na miejscu”.

 

10. Na terenie Polski stworzyli sieć obozów, przez które przeszło nawet 100 tys. Polaków
Sowiecki resort bezpieczeństwa w latach 1944–1945 kontrolował w naszym kraju ponad sto tego typu obiektów. Można je nazywać łagrami, ale nie pomyli się też ten, kto porówna je z obozami koncentracyjnymi. Szczególnie, że często powstawały w tych samych miejscach, a Czerwoni wykorzystywali baraki wystawione przez Niemców. Blisko połowa ludzi uwięzionych w sowieckich obozach należała do Armii Krajowej i innych niepodległościowych organizacji konspiracyjnych. Byli wśród nich również członkowie polskiej administracji państwowej (starostowie, burmistrzowie, wójtowie), pocztowcy, kolejarze, leśnicy… Jednym słowem, wszyscy ludzie choćby potencjalnie wrogo nastawieni do „nowej” Polski.
Niemiecki obóz śmierci na Majdanku, w którym hitlerowcy zamordowali około 80 tys. ludzi, został zajęty przez żołnierzy Armii Czerwonej 23 lipca 1944 roku i szybko przeszedł we władanie NKWD. Dwa tygodnie później osadzono tam nowych więźniów – prawdopodobnie już 8 sierpnia do obozu trafili oficerowie 3 Dywizji Piechoty AK. Potem dochodzili kolejni. Było to m.in. dowództwo rozbrojonej przez Sowietów 27 Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK oraz idącej na odsiecz walczącej Warszawie 30 Poleskiej Dywizji Piechoty AK. Na Majdanku znaleźli się też oficerowie Komendy Okręgów AK Lublin i Lwów, a także współpracujący z AK polscy policjanci i przedstawiciele Tymczasowej Administracji Zastępczej.
Osadzonych trzymano w dwóch, pozbawionych okien, zarobaczonych barakach. Do spania służyły im drewniane prycze, a jako pościeli używali niemieckich płaszczów wojskowych. Żołnierze mogli wychodzić z budynków, przez co budzili zrozumiałe zainteresowanie osób odwiedzających były niemiecki obóz. Sowieccy strażnicy na pytania kim są, odpowiadali niezmiennie, że to kolaboranci współpracujący z III Rzeszą.
Enkawudziści szybko zagospodarowali też Oświęcim, Działdowo. Było tam prawie jak za niemieckiej okupacji: wieżyczki strażnicze, płoty z drutem kolczastym, psy. Zmienili się tylko „lokatorzy” i wachmani. Ci drudzy byli teraz uzbrojeni w pepesze. Na więźniach nikt co prawda nie robił już eksperymentów medycznych i nikt ich nie gazował cyklonem, ale ludzie i tak umierali w zatrważającej liczbie.
Inne sowieckie obozy działały w Białymstoku, Bielsku, Blachowni, Brześciu nad Bugiem, Bytomiu, Chełmnie, Ciechanowie, Czynowie, Dęblinie, Działdowie, Elblągu, Gorzowie Wielkopolskim, Grabowie, Grudziądzu, Hrubieszowie, Inowrocławiu-Mątwach, Iławie, Katowicach, Kąkolewnicy, Kędzierzynie, Kętrzynie, Kijanach, Kraskowie, Krzesimowie, Krześlinie, Krzystkowicach, Lędzinach, Lipnie, Łęgnowie, Majdanku, Łabędach, Mysłowicach, Nakle nad Notecią, Opolu, Ostrowi Mazowieckiej, Otwocku, Oświęcimiu, Pile, Poznaniu, Poniatowej, Przemyślu, Pustkowie, Pyskowicach, Raciborzu, Rembertowie, Rykach, Sanoku, Sępolnie Krajeńskim, Skopanie, Skrobowie, Skrudowie, Sokołowie Podlaskim, Sokółce, Starogardzie, Świętoszowie, Wągrowcu, Wrocławiu, Toruniu, Toszku, Trzciance, Warszawie, Wołkowyskach, Zabrzu, Zdzieszowicach, Zimnych Wodach, Żaganiu… I to właśnie one najlepiej symbolizującą przyjaźń i wyzwolenie idące ze Wschodu.

 

Autor: Dariusz Kaliński
Źródło: ciekawostkihistoryczne.pl

Więcej na ten temat w książce Dariusza Kalińskiego:

2.05.2017

 

Mafia paliwowa traci miliardy!

 

W I kw.'17 legalna sprzedaż ON wzrosła o 42%, a zysk ORLENu urósł o 630%!

Oni zrobią wszystko, aby było jak było...
 
Efekty wprowadzenia tzw. pakietu paliwowego zaskoczyły nawet jego autorów. Mafia paliwowa (często wiązana z byłymi funkcjonariuszami PRL-owskich służb specjalnych) zaczęła tracić miliardy złotych zysku, co automatycznie przełożyło się na wyniki finansowe państwowego LOTOS-u i ORLEN-u. Legalna sprzedaż oleju napędowego (ON) w I kwartale 2017 r. wzrosła w Polsce o 42 proc. w porównaniu z analogicznym okresem 2016 roku. Dzięki ukróceniu działalności mafii paliwowej zyski państwowego LOTOS-u wzrosły o 300 proc., a ORLEN-u o 630 proc.!

 

Można?

Jak widać, można!

 

Przypomnijmy - w sierpniu ubiegłego roku wszedł w życie tzw. pakiet paliwowy, czyli nowelizacja prawa eliminująca szereg luk w przepisach VAT, akcyzowych i koncesyjnych (zmiany dotyczyły ustawy o VAT, akcyzie, ordynacji podatkowej i prawa energetycznego z zakresu koncesji). Luki te przynosiły przestępcom wielomiliardowe zyski, a jednocześnie powodowały gigantyczne straty po stronie Skarbu Państwa.

 

Wejście w życie wspomnianego pakietu istotnie uderzyło w działalność mafii paliwowej w Polsce. Przestępcy, zamiast handlować przemyconym paliwem, oszukiwać i wyłudzać VAT, zostali zmuszeni do kupowania go w legalnych źródłach.

 

Efekty widać o wynikach finansowych dwóch największych spółek paliwowych w Polsce, które są kontrolowane przez państwo. W ciągu trzech pierwszych miesięcy bieżącego roku gdański LOTOS zanotował 411 mln zł zysku na czysto.

 

W analogicznym okresie roku 2016 zysk był o ponad 300 mln zł niższy. Jeszcze lepsze wyniki zanotował płocki ORLEN. W I kwartale 2017 r. zysk netto tej państwowej spółki wyniósł 2,08 mld zł i był o 630 proc. wyższy od zysku zanotowanego po I kwartale 2016 r. (wówczas było to 330 mln zł).

 

Zastanawiające jest to, że przez 8 lat rządów Platformy i PSL nie można było uchwalić prawa uszczelniającego luki w przepisach VAT, akcyzowych i koncesyjnych, dzięki czemu zorganizowane grupy przestępcze dorobiły się miliardów złotych zysku.

 

Zastanawiające jest to, że dopiero, gdy PiS doszedł do władzy możliwe było przeforsowanie pakietu paliwowego, który skutecznie ukrócił przestępcze eldorado.

 

W tym kontekście zasadne są dwa pytania - czy politycy poprzedniej władzy mieli swój interes w tym, aby nie zmieniać prawa i kosztem przychodów naszego państwa dbać o portfele przestępców oraz do czego są zdolni przedstawiciele mafii, aby znów było tak jak było?
 
Źródło: BusinessInsider.com.pl za niewygodne.info.pl

25.04.2017

 

     Niemiecka realpolitik: W Hanowerze ciepłe słowa i uściski. W Moskwie niemieckie firmy wykładają pieniądze na Nord Stream 2
 

Kiedy w Hanowerze niemiecka kanclerz wraz z polską premier otwierały w blasku fleszy i telewizyjnych kamer międzynarodowe targi przemysłowe, w Moskwie pięć zachodnioeuropejskich spółek - w tym dwie z Niemiec (Wintershall i Uniper) - zdecydowały o tym, aby wyłożyć 9,5 mld euro na budowę omijającego nasz kraj gazociągu Nord Stream 2. Oto jak w praktyce wygląda niemiecka "realpolitik". Kasa i wpływy muszą się zgadzać. I nie ma tutaj znaczenia, że jakieś inne państwo może być poszkodowane.

 

"Realpolitik" to w największym skrócie umiejętność kalkulacji siły i interesów narodowych, przy odrzuceniu czynników moralnych i etycznych, jako zakłócających realistyczne podejście do danej sprawy. Wydaje się, że w Europie sztukę uprawiania realpolitik najlepiej opanowali nasi zachodni sąsiedzi. 

 

Jak donosi brytyjski "Financial Times", kiedy w Hanowerze w blasku fleszy premier Szydło i kanclerz Merkel otwierały wspólnie najważniejsze na świecie targi przemysłowe, w Moskwie doszło do porozumienia w zakresie sposobu finansowania projektu Nord Stream 2, czyli budowy kolejnej, dwunitkowej magistrali gazowej o przepustowości 55 mld metrów sześciennych surowca rocznie z Rosji do Niemiec przez Morze Bałtyckie z ominięciem Polski. Okazuje się, że brytyjsko-holenderski Shell, francuska Engie, austriacki OMV oraz niemieckie Wintershall i Uniper wyłożą ok. 9,5 mld euro na budowę Nord Stream 2. Zdaniem "Financial Times" model finansowy będzie opierał się na systemie udzielonych rosyjskiemu Gazpromowi pożyczek.

 

Końcowy efekt tego porozumienia (w postaci wybudowania Nord Stream 2) będzie taki, że całość gazu z Rosji będzie docierać do Europy Zachodniej przez Niemcy (a nie, jak do tej pory przez Białoruś, Polskę i Niemcy), co zapewni niemieckim firmom przesyłowym stabilne wpływy pieniężne na dziesięciolecia, a Rosji umożliwi stosowanie szantażu energetycznego wobec Polski. Obecnie było to niemożliwe, bowiem wstrzymanie dostaw gazu do Polski (jako kraju tranzytowego) było równoznaczne ze wstrzymaniem dostaw do państw Europy Zachodniej. Po wybudowaniu tego gazociągu Rosja będzie mogła dostarczać całość gazu potrzebnego Europie z pominięciem Polski.

 

Niemcy zdają sobie doskonale sprawę z tego, że wybudowanie Nord Stream 2 postawi nasz kraj w bardzo nieciekawej pozycji. Kasa i wpływy są jednak w tym przypadku ważniejsze od interesów Polski. I tak właśnie wygląda prawdziwa "realpolitik". Czynniki moralne i etyczne, jako zakłócające realistyczne podejście do danej sprawy, są najzwyczajniej w świecie marginalizowane. Tego właśnie powinniśmy się uczyć od naszych zachodnich sąsiadów.
 
Źródło: Europejscy partnerzy Gazpromu przeciw Polsce: wyłożą pieniądze na Nord Stream 2 (Energetyka24.com)

wpis z dnia 25/04/2017

www.niewygodne.info.pl

19.04.2017

 

Jak Tusk umorzył Rosjanom 1,2 mld długu. Przeciwny był L. Kaczyński, ale wkrótce zginął w katastrofie

 

Lech Kaczyński był przeciwnikiem umorzenia Gazpromowi 1,2 mld zł długu, jaki rosyjski koncern miał zapłacić spółce kontrolowanej przez polski Skarb Państwa. Donald Tusk był odmiennego zdania. Ten pierwszy zapowiadał powołanie komisji śledczej, gdyby rząd zdecydował się na umorzenie. Wkrótce później zginął w katastrofie smoleńskiej. Ten drugi po dziś dzień zajmuje kluczowe stanowisko w Europie, a wcześniej naszym kraju.

 

Jesienią 2009 roku Sąd Arbitrażowy w Moskwie nakazał Gazpromowi zapłacenie spółce EuRoPol Gaz (współkontrolowanej wówczas przez polski rząd) kwoty 1,2 mld zł, która wynikała z nieregulowanych od 2006 roku przez rosyjski koncern rachunków za transfer gazu przez terytorium Polski na zachód Europy.

 

Dlaczego Sąd Arbitrażowy w Moskwie musiał wydać taki wyrok?

 

W 2006 roku zarząd Gazpromu nagle ogłosił, iż opłaty za tranzyt rosyjskiego gazu przez Polskę są zbyt wysokie.

 

Rosjanie zakwestionowali polskie przepisy, które wymagają, aby w taryfach za transport gazu uwzględnić niewielką dopłatę zależną od wartości majątku firmy (im większy majątek Gazpromu, tym więcej musiał płacić za transfer gazu przez Polskę).

 

Leszek Szymowski – autor artykułu, z którego czerpię informację (tutaj) – sugerował wręcz, że nagła decyzja zarządu Gazpromu mogła mieć związek ze sprawą likwidacji przez rząd PiS Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI), które miały być “nieformalną rezydenturą rosyjskich służb specjalnych w Polsce”.

 

Oczywiście Sąd Arbitrażowy w takich okolicznościach nie mógł postąpić inaczej i przyznał rację polskiej spółce.

 

Pod koniec października 2009 r. polski rząd rozpoczął z Rosjanami negocjacje na temat warunków nowej umowy gazowej, która regulowałaby zasady dostarczania do Polski błękitnego paliwa na kolejne lata.

 

Gazprom postawił warunek: zawrzemy z wami nową umowę, ale wy umorzycie nam 1,2 mld zł długu.

 

Zarówno premier Donald Tusk, jak i ówczesny minister skarbu Aleksander Grad wyrazili aprobatę dla tego pomysłu.

 

Zupełnie odmiennego zdania był prezes EuRoPol Gazu S.A. – Michał Kwiatkowski, który miał powiedzieć, że dopóki pełni funkcję prezesa, nie podpisze dokumentu anulującego dług Gazpromu. Jego stanowisko poparł Jerzy Tabaka – członek zarządu spółki. Kwiatkowski wysłał nawet do ministra Grada list, w którym stwierdził, że umorzenie długu będzie stanowić złamanie polskiego prawa. Grad na list nie odpisał.

 

11 grudnia 2009 r. przeciwko podpisaniu nowej umowy gazowej na rosyjskich warunkach przewidujących umorzenie 1,2 mld zł długu, opowiedział się ówczesny szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Aleksander Szczygło.

 

14 grudnia 2009 r. Kancelaria Prezydenta oficjalnie poinformowała, że jest przeciwna nowej umowie gazowej z Rosją.

 

20 stycznia 2010 r. doszło do nagłego zwrotu akcji. Tego dnia odbyło się posiedzenie Rady Nadzorczej EuRoPol Gazu. Efekty tego posiedzenia były takie, że najwięksi przeciwnicy umorzenia długu Gazpromu – prezes Michał Kwiatkowski oraz członek zarządu Jerzy Tabaka, zostali zawieszeni w pełnieniu obowiązków. P.o. prezesa został… Aleksandr Miedwiediew – wiceprezes Gazpromu i prezes spółki Gazprom-Export.

 

Konflikt interesów wydawał się być oczywisty – Miedwiediew, będąc wiceprezesem całego Gazpromu oraz prezesem Gazprom-Export (spółka córka zajmująca się eksportowaniem rosyjskiego gazu), miał decydować o umorzeniu 1,2 mld zł wierzytelności EuRoPol Gazu w stosunku do Gazpromu.

 

Kancelaria prezydenta Kaczyńskiego, komentując roszady personalne w EuRoPol Gazie, poinformowała, że jeśli dojdzie do umorzenia 1,2 mld zł długu Gazpromowi, zawiadomi prokuraturę oraz zwróci się do Sejmu z wnioskiem o powołanie komisji śledczej.

 

Obóz prezydencki stał się zatem główną przeszkodą na drodze do anulowania długów Gazpromu.

 

25 stycznia 2010 r. rząd Donalda Tuska poinformował publicznie, że – jako przedstawiciel Skarbu Państwa (będącego współwłaścicielem EuRoPol Gazu) – zgadza się na umorzenie Gazpromowi długu w wysokości 1,2 mld zł.

 

27 stycznia potwierdził to wspólny komunikat Gazpromu, PGNiG oraz EuRoPol Gazu.

 

Problem w tym, że statut EuRoPol Gazu wymagał do umorzenia długu zgody całego zarządu, a nie tylko p.o. prezesa, którym od kilku dni był Aleksandr Miedwiediew.

 

Tymczasem wszyscy pozostali członkowie zarządu podzielali stanowisko odsuniętego Michała Kwiatkowskiego i sprzeciwili się rezygnacji z 1,2 mld złotych.

 

Aby “zaradzić” temu problemowi 16 marca zorganizowano posiedzenie Rady Nadzorczej EuRoPol Gazu, na którym dokonano istotnych zmian statutowych spółki. Uchwalono m. in., że we wszystkich sprawach (w tym także w kwestii umarzania zadłużenia) zarząd EuRoPol Gazu musi podejmować decyzje jednogłośnie, jednakże w razie rozbieżności w jakiejkolwiek sprawie, spór miała rozstrzygać rada nadzorcza. Gdyby radzie nadzorczej nie udało się rozwiązać sporu, należało zwołać walne zgromadzenie akcjonariuszy, czyli Gazpromu oraz kontrolowanego przez Skarb Państwa i podległego jego decyzjom – PGNiG. Ponadto obie spółki będące właścicielem EuRoPol Gazu (Gazprom i PGNiG) miały wskazać równą liczbę członków zarządu.

 

Tydzień później zebrało się walne zgromadzenie akcjonariuszy EuRoPol Gazu, aby zatwierdzić zmiany statutu. Z uwagi jednak na fakt, że nie zostało jeszcze podpisane polsko-rosyjskie międzyrządowe porozumienie o dostawach gazu i zasadach działania EuRoPol Gazu, ogłoszono przerwę w obradach walnego zgromadzenia akcjonariuszy do 20 kwietnia.

 

Warto zauważyć, że w tym okresie doradcy Lecha Kaczyńskiego sugerowali w mediach, że prezydent będzie wnioskował o powołanie komisji śledczej, jeżeli rząd dotrzyma słowa i 1,2 mld zł zostanie Gazpromowi umorzone.

 

10 kwietnia 2010 r. prezydent Lech Kaczyński wsiadł na pokład rządowego Tu154M lecącego do Smoleńska…

O godz. 8:41 zginął wraz z innymi przeciwnikami umowy gazowej z Rosją.

 

18 kwietnia odbył się w Krakowie uroczysty pogrzeb pary prezydenckiej. Na pogrzeb przyjechał prezydent Rosji Dmitrij Miedwiediew. Wraz z prezydentem Rosji do Polski przyjechali także prezes i wiceprezes Gazpromu – Aleksiej Miller oraz Aleksandr Miedwiediew.

 

Dwa dni później odbyło się ponownie Walne Zgromadzenie Akcjonariuszy EuRoPol Gazu, w trakcie którego wybrano nowego prezesa zarządu. Został nim Mirosław Dobrut. Równocześnie ze stanowiska prezesa formalnie odwołano Michała Kwiatkowskiego, a ze stanowiska wiceprezesa – Jerzego Tabakę, którzy nie chcieli umarzać długów Gazpromowi.

 

21 kwietnia rząd Donalda Tuska ogłosił, że nowa umowa gazowa z Rosją (uwzględniająca umorzenie 1,2 mld zł długu Gazpromu) zostanie podpisana na początku maja.

 

Tak się jednak nie stało. Do gry wkroczyła Bruksela, która widząc co się dzieje wymusiła na Polsce przeprowadzenie ponownych negocjacji z Rosjanami w sprawie umowy gazowej, tym razem z udziałem przedstawiciela Unii Europejskiej.

 

Ostatecznie umowę podpisano 29 października 2010 r. Jej treści nie podano do publicznej wiadomości. Wiadomo jedynie, że Gazprom będzie dostarczać do Polski gaz do 2037 r. (dzięki Unii Europejskiej skrócono ten okres).

 

Pewne jest także to, że Polska zrezygnowała z 1,2 miliarda zł, które miał zapłacić Gazprom.

 

Powstaje pytanie – czy gdyby Lech Kaczyński nie zginął 10 kwietnia 2010 r. pod Smoleńskiem, to zdecydowałby się na skierowanie do prokuratury zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa działania na szkodę spółki Skarbu Państwa oraz czy zwróciłby się do Sejmu z wnioskiem o powołanie komisji śledczej, która miałaby zbadać czy umorzenie Rosjanom 1,2 mld zł było zgodne z prawem? 

 

Źródło informacji i cytatów: Artykuł Leszka Szymowskiego w Gazecie Finansowej pt.: “Wielki brat rzucił nas na kolana!” w portalu Interia.pl, za: Niewygodne.info.pl

18.04.2017

 

O zdjęciu, które zmieniło historię – posłużyło do manipulacji. Ofiara okazała się sprawcą

 

Przykładem tego, jak potężne może być pozbawienie fotografii kontekstu, jest słynna fotografia Eddiego Adamsa z 1968 roku.

 

Co widać na zdjęciu?

 

Szef proamerykańskiej, południowowietnamskiej policji, Nguyen Ngoc Loan, składa się do strzału prosto w głowę nieuzbrojonego cywila, który mruży oczy, oczekując na uderzenie pocisku.

 

Kadr ten zrobił w USA furorę, zdobywając nagrody Pulitzera i World Press Photo i stając się ikoną dla antywojennych demonstrantów domagających się zaprzestania interwencji.

 

A jaka była prawda?

 

Ofiara egzekucji to Nguyen Van Lem, jeden z oficerów Wietkongu i dowódca jego plutonów egzekucyjnych.

 

Oddział Lema brał udział w akcji w ramach Ofensywy Tet, podczas której komunistyczne wojsko i partyzantka zaatakowały sprzyjające Amerykanom miasta.

 

Podczas ataków odbyły się czystki, których ofiarą padło 6000 współpracujących z wojskiem USA cywilów.

Jak można przeczytać na blogu Zapiski z Granitowego Miasta:

Na wieść o ofensywie wszyscy policjanci w Sajgonie zostali postawieni na nogi. Odwołano urlopy i wezwano do komend wszystkich funkcjonariuszy. Wietkong dzięki swoim szpiegom znał adresy większości z nich. Nie zastawszy ich w domach (policjanci byli przecież na służbie) komuniści wymordowali ich rodziny – żony, córki, synów, rodziców. Słowem – każdego, kogo zastali pod danym adresem. Dowódcą jednego z tych plutonów egzekucyjnych był oficer Wietkongu Nguyen Van Lem.

 

Został schwytany w Sajgonie obok rowu wypełnionego ciałami zamordowanych członków rodzin policjantów. Szef południowowietnamskiej policji Nguyen Ngoc Loan wśród zamordowanych zauważył żony i dzieci swoich dwóch najbliższych przyjaciół. Kiedy doprowadzono do niego schwytanego zbrodniarza po prostu wyciągnął rewolwer i strzelił mu w głowę.

 

Nie złamał tym ani ówczesnego prawa, ani nie pogwałcił Konwencji Genewskiej, która chroni umundurowanych żołnierzy zaangażowanych w walkę z innymi żołnierzami. Schwytany oficer Wietkongu przebrany był za cywila i mordował Bogu ducha winnych ludzi, którzy nie mieli broni w rękach.

 

Adams po bardzo niedługim czasie zorientował się, jak wykorzystuje się jego fotografię, że zniszczył Loanowi oraz jego rodzinie życie.

 

Pozostało mu jednak wyłącznie wyrażanie żalu, że w ogóle wykonał to zdjęcie – czynił to wielokrotnie, m.in. na łamach magazynu “Time”.

 

Loan nigdy nie miał zresztą do Adamsa pretensji – jak sam mówił, obaj wykonywali po prostu swoją pracę. Nie zmienia to faktu, że do tej pory mało osób zna prawdziwą historię kryjącą się za tym wstrząsającym kadrem.

 

Źródło: nezlomni.com

18.04.2017

 

Dożywocie dla terrorysty

 

Proces czwórki islamskich terrorystów wyjątkowo długo zaprzątał uwagę niemieckiego wymiaru sprawiedliwości. Po ponad dwu i pół latach sąd w Düsseldorfie skazał na dożywocie niemieckiego konwertytę i wieloletnie kary więzienia trójkę jego kompanów za podłożenie bomby na dworcu głównym w Bonn.

 

W godzinach porannych przy uliczce Kapellweg w Düsseldorfie rozlega się huk nadlatującego helikoptera. Dookoła rozciągają się łąki i pola uprawne. Widać kilka szklarni, płynący w oddali Ren i potężną fortecę z betonu i stali – gmach Wyższego Sądu Krajowego.

 

Helikopter przywiózł na kolejną rozprawę głównego oskarżonego Marco G. Mężczyzna ma skute ręce i nogi. Policjanci w kominiarkach pomagają mu wysiąść z kabiny, bo ma opaskę na oczach. Chodzi o to, by oskarżony nie widział systemu zabezpieczeń wokół budynku sądu, drogi dojazdowej i rozkładu pomieszczeń wewnątrz gmachu. Nie powinien mieć żadnego punktu zaczepienia do planowania ewentualnej ucieczki. Jego cela jest systematycznie przeszukiwana, od kiedy strażnicy znaleźli broń własnej roboty, żyletki i szkice trasy przejazdu policyjnej jednostki antyterrorystycznej, eskortującej oskarżonego.

 

Marco G. oskarżono o próbę dokonania zamachu i usiłowanie morderstwa. W dniu 10 grudnia 2012 roku na peronie 1 dworca głównego w Bonn podłożył bombę rurową.

 

Założył również komórkę terrorystyczną z zamiarem zabicia przewodniczącego prawicowego ugrupowania Pro NRW.

 

Kilka lat temu urodzony w Oldenburgu 29-latek przeszedł na islam. W areszcie regularnie odwiedzała go żona, szczelnie zasłonięta od stóp do głów jak na pobożną muzułmankę przystało. Oskarżony nigdy nie ukrywał radykalnych poglądów. Nawet w celi napisał, że krwawy zamach na redakcję satyrycznego tygodnika "Charlie Hebdo" w 2015 roku w Paryżu jest "aktem dziejowej sprawiedliwości". Zapowiedział, że już niedługo "fala strachu przetoczy się przez stolice europejskie".


Prawda w dniach terroru

Bomba z kuchni

 

Na szczęście bomba podłożona na dworcu w Bonn nie eksplodowała. Marco G. ściągnął instrukcję budowy z artykułu zamieszczonego w magazynie internetowym Al-Kaidy pt. "Zbuduj bombę w kuchni swojej matki". Część 350 gramów bardzo niebezpiecznego materiału wybuchowego ukrył w bombie zmontowanej na stole kuchennym we własnym mieszkaniu. Resztę ładunku schował do lodówki.

 

Dopiero w areszcie zatroskany o bezpieczeństwo ciężarnej żony i małego syna, zdradził miejsce przechowywania materiału wybuchowego przeoczonego przez policję podczas rewizji. Funkcjonariusze znaleźli także broń ukrytą w worku od odkurzacza. Także przeoczoną podczas przeszukania. W rezultacie wobec Marco G. zaostrzono środki ostrożności. Każdy list jego autorstwa uważnie czytano, każdego odwiedzającego dokładnie przeszukiwano.

 

Na pierwszej rozprawie we wrześniu 2014 roku oskarżony pojawił się na sali sądowej w czarnej chuście, podobnej do tej, jaką noszą dżihadyści Państwa Islamskiego. Marco G. nie wstał na widok sędziego. Wyprostował tylko palec wskazujący do góry i zawołał do publiczności zgromadzonej na sali: "Allahu akbar", "Bóg jest wielki“.

 

W czasie maratonu procesowego Marco G. zaczął wstawać na widok sędziego. Przestał owijać głowę czarną bandaną, ale brody nie zgolił. Niemiecki wymiar sprawiedliwości zajmował się sprawą Marco G. i trzech współoskarżonych rekordowo długo, bo aż przez 155 posiedzeń. Opinia publiczna już dawno straciła zainteresowanie procesem. Zazwyczaj na pilnie strzeżonej sali sądowej siedział samotny brodacz salafita i wzrokiem dodawał otuchy bratu w wierze. (...)

 

Niemiecki wymiar sprawiedliwości zadał sobie wiele trudu. Przesłuchano 157 świadków, wysłuchano opinii 27 biegłych, co spowodowało znaczne wydłużenie procesu. Bombę na dworcu w Bonn podłożono w czasie, gdy Niemcy nie znajdowały się jeszcze na celowniku terrorystów i nikt nie obawiał się zamachu z ich strony.

 

Jednak czasy się zmieniły i zagrożenie terrorystyczne przestało być gołosłownym frazesem. Między podłożeniem bomby na dworcu w Bonn a ogłoszeniem wyroku krajem wstrząsnęła seria zamachów: sympatyk tzw. Państwa Islamskiego zaatakował siekierą pasażerów pociągu na przedmieściach Würzburga, zamachowiec samobójca zdetonował ładunek wybuchowy w Ansbach, młoda fanatyczka z inspiracji ISIS ugodziła nożem funkcjonariusza policji na dworcu w Hanowerze, a tunezyjski emigrant staranował 40-tonową ciężarówką jarmark bożonarodzeniowy przy Breitscheidplatz w Berlinie, zabijając 12 osób.

 

Nikt się nie interesuje procesem

 

Proces Marco G. i trójki jego wspólników kosztował wymiar sprawiedliwości mnóstwo czasu i energii. Sąd pieczołowicie dopasowywał elementy układanki. Wyrok wydany cztery lata po zamachu jest z pewnością znakomicie uzasadniony, bez szans na merytoryczne zaskarżenie orzeczenia, ale tak naprawdę nikogo nie interesuje, z wyjątkiem garstki osób na sali sądowej. (...)

 

A przecież chodzi o zamach terrorystyczny i podkopanie zaufania obywateli do państwa prawa. Chodzi o bombę rurową ukrytą w niebieskiej torbie sportowej, porzuconej na dworcu kolejowym w Bonn w dniu 10 grudnia 2012 roku o godzinie 13.01. Dzieci przypadkowo potrąciły torbę, zaciekawione rozsunęły zamek błyskawiczny i zajrzały do środka. Zobaczyły przewody, zegar i zaalarmowały policję.

 

Prokuratura Federalna wychodzi z założenia, że ładunek wybuchowy miał eksplodować o godzinie 13.30. Kilka minut wcześniej pirotechnicy rozbroili ładunek przy pomocy strumienia wody. Przy okazji wypłukano zapalnik, którego później nie udało się odnaleźć.

 

W trakcie procesu sąd nabrał pewności, że to Marco G. podłożył bombę. W torbie zabezpieczono ślady DNA synka zamachowcy, który pewnie bawił się rzeczami taty. Obrońcy Marco G. argumentowali, że bomba była atrapą, "ostrzeżeniem pod adresem Zachodu".

 

Pani prokurator Duscha Gmel była innego zdania. Oskarżony zadał sobie tyle trudu, żeby zbudować atrapę?: "Marco G. chciał pozbawić życia jak najwięcej osób na ruchliwym peronie. Nie ma najmniejszych wątpliwości, że jego celem było zabijanie".

 

Mowie końcowej pani prokurator przysłuchuje się czterech dziennikarzy i oskarżony. Poza nimi na widowni nie ma żywego ducha.

 

Na bombie się nie skończyło.

 

Kilka tygodni później Marco G. spotkał się z trzema przyjaciółmi. Byli wściekli na antyislamską partię Pro NRW, która posłużyła się karykaturami Mahometa, pokazywanymi prowokacyjnie przed meczetami podczas kampanii wyborczej do parlamentu Nadrenii Północnej Westfalii w maju 2012 roku.

 

Czwórka islamistów postanowiła przejść do działania. Zorganizowali broń palną z tłumikiem i wytypowali potencjalną ofiarę – przewodniczącego partii Pro NRW Marcusa Beisichta. Planowali zabicie polityka, co do tego prokuratura nie ma żadnych wątpliwości.

 

Marco G. i jego kumple sporządzili listę 28 członków ugrupowania, dziewięć nazwisk podkreślili na czerwono.

 

Namierzyli miejsca zamieszkania potencjalnych ofiar i systematycznie je śledzili. Dyskutowali, kiedy najlepiej zastrzelić przewodniczącego Pro NRW. Rano, w drodze do pracy, czy wieczorem, w drodze do domu. "Chcieliśmy odciąć łeb antyislamskiej żmii" – oświadczył jeden z oskarżonych Albańczyk Enea B. jesienią 2016 roku.

 

Zamach spalił na panewce, bo policja zainstalowała podsłuch w samochodzie zamachowców i aresztowała ich, gdy nocą podjechali pod dom jednego z działaczy Pro NRW. Do zatrzymania doszło cztery lata temu, w dniu 13 marca.

 

Na pełnych obrotach

 

Od tamtego wydarzenia Niemcy zmierzyły się z nową falą terroryzmu: groźbami zamachów, ewakuowanymi centrami handlowymi i stadionami piłkarskimi, odwołanymi meczami. W wielu miastach trwają dochodzenia. Sprawy z 2012 i 2013 roku Prokuratura Federalna uważa za zaszłości z przeszłości.

 

W 2014 roku wszczęto ponad sto nowych dochodzeń antyterrorystycznych, w 2015 roku ponad 150, a rok 2016 pobił wszelkie rekordy: Prokuratura Federalna wszczęła 240 postępowań wobec osób podejrzanych o terroryzm.

 

Prawie 80 procent śledztw dotyczy islamistów, pozostałe członków skrajnej prawicy. Praktycznie codziennie Prokuratura Federalna w Karlsruhe kieruje akty oskarżenia do sądów krajowych: przeciwko bojownikom islamskim powracającym z wojny domowej w Syrii, potencjalnym terrorystom utrzymującymi kontakty z zamachowcami z Paryża i Brukseli. Niemiecki wymiar sprawiedliwości pracuje na pełnych obrotach.

 

Proces w Düsseldorfie toczył się utartym trybem. Tylko raz doszło do drobnego incydentu: Marco G. i współoskarżony Enea B. nie zdążyli dokończyć porannej modlitwy przed rozpoczęciem rozprawy. Policja wprowadziła ich na salę ze związanymi rękami. Enea B. zagroził, że następnym razem zabije jak psa każdego, kto mu przeszkodzi. Prokuratura stwierdziła, że "nie ma najmniejszych wątpliwości, że groźby kierowane przez oskarżonego były poważne i mogły zostać spełnione“.

 

46-letni Enea B. był policjantem w Albanii, członkiem elitarnej jednostki, szkolonej przez niemieckich funkcjonariuszy. Wychowywał się w wierze katolickiej. Nagle przeszedł na islam. Żona go zostawiła, bo stawał się coraz bardziej religijny i apodyktyczny. Enea B. wyjechał do Niemiec i zaczął pracować jako ochroniarz.

 

Z aresztu napisał obraźliwy list do pani prokurator: "Wrogowie Allacha i jego proroka nie zasługują na to, aby nawet przez sekundę żyć na ziemi. Może mamy wam rzucać kwiaty pod nogi i częstować szampanem? Niedoczekanie wasze. Ja i pani jesteśmy śmiertelnymi wrogami i nic tego nie zmieni“.

Później przeprosił za swoje słowa, ale pani prokurator nie wydawała się przekonana o szczerości skruchy.

 

Głupie miny w sądzie

 

Trzecim oskarżonym jest 27-letni Koray D. Przeszedł na islam w młodości. Matka jest nauczycielką niemieckiego. Dorastał w Zagłębiu Ruhry, zdał maturę, przeskoczył nawet o jedną klasę.

 

Potem zaczął się uczyć w szkole administracji publicznej w Duisburgu, był członkiem bractwa kurkowego, służył w Bundeswehrze, złożył podanie do pracy w policji. Jednym słowem wzorowy obywatel. Nagle Urząd Ochrony Konstytucji ostrzegł funkcjonariuszy policji, że Koray D. jest radykalnym islamistą. Z pracy w policji wyszły nici.

 

Koray D. zaczął studiować islamistykę. Modlił się pięć razy dziennie w meczecie.

 

27-letni Tayfun S. syn tureckich emigrantów jako jedyny był muzułmaninem od urodzenia. Rodzice nie przywiązywali dużego znaczenia do religii. Chłopak dorastał w Essen, przerwał naukę, włóczył się całymi dniami z kolegami. Jako jedyny z oskarżonych nie nosi brody, ale stroi głupie miny jak pozostała trójka.

 

Długi czas oskarżeni milczeli. Niespodziewanie we wrześniu 2016 roku po kolei przerywali milczenie. Tylko Marco G. do samego końca nie pisnął słowa.

 

Wyższy Sąd Krajowy w Düsseldorfie skazał go na dożywocie. Uznał, że działania oskarżonego zasługują na wyjątkowe potępienie, co uniemożliwia mu ubieganie się o przedterminowe zwolnienie po piętnastu latach.

 

Pozostałą trójkę skazano na kary od 9,5 do 12 lat pozbawienia wolności. Enea B. jako jedyny przyznał się do zamiaru popełnienia morderstwa. Zabójstwo przewodniczącego partii Pro NRW miało być "ostrzeżeniem pod adresem kuffar", niewiernych, wyjaśnił. Koray D. i Tayfun S. przekonywali, że chcieli tylko obrabowywać supermarkety, morderstwo było dla nich o numer za duże, dlatego wycofali się. Prokuratura nie uznała ich wyjaśnień za wiarygodne.

 

Obrońca Tayfuna S. Jenny Lederer wnioskował o uniewinnienie swego klienta. "Istnieją ku temu ważne przesłanki – przekonywał. – Sąd nie udowodnił, że oskarżeni tworzyli grupę terrorystyczną, a mój klient służył im pomocą i wsparciem".

 

Nawet prawnicy wyćwiczeni w sztuce cierpliwości z racji wykonywanego zawodu przyznają, że rzadko widzieli proces tak rozciągnięty w czasie. Oskarżeni nie powinni przebywać w areszcie śledczym ani uczestniczyć w rozprawie dłużej niż to konieczne.

 

Aż strach pomyśleć, gdyby sąd uniewinnił jednego z nich: okazałoby się, że niesłusznie przesiedział cztery lata za kratami.

 

Źródło: Süddeutsche Zeitung z 11.04.2017. Za: onet.pl

17.04.2017

 

Co fizycy mówią o Całunie Turyńskim?
 

Dlaczego nie może być to podróbka?

 

W całunie znaleziono pyłki wielu roślin, m.in. z Europy Zachodniej, ponieważ był wystawiany we Francji i Włoszech, z Bliskiego Wschodu, gdzie był wystawiany przypuszczalnie w Mezopotamii, Edessie i Konstantynopolu, ale znaleziono też 46 pyłków roślin, które kwitną tylko w okolicach Jerozolimy i tylko wiosną. Nie było możliwe podrobienie tych dowodów. Nikt w średniowieczu nawet nie wpadłby na to – powiedział w rozmowie z Aleksandrem Wierzejskim na temat tajemnic Całunu Turyńskiego prof. dr hab. Grzegorz Karwasz, fizyk z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

 

Kościół nie uznał oficjalnie całunu za całun Chrystusa, ale wszyscy papieże modlą się przed nim.

 

– Całun Turyński to wielka zagadka nauki i wiary. Pojawił się on w świecie zachodnim w 1353 r., 50 lat po skasowaniu zakonu templariuszy, pojawił się w sposób niespodziewany i przedstawia figurę zmarłego człowieka.

 

Czy jest to figura Chrystusa?

Kościół katolicki oficjalnie nie wypowiedział się w tej kwestii, nie będę wypowiadał się również i ja, jednak całun przedstawia figurę człowieka który bez wątpliwości zmarł na skutek ukrzyżowania, a wcześniej był okrutnie ubiczowany. Specjaliści medycyny sądowej mówią dziś, że jest to figura człowieka, który został złożony do całunu od 2,5 do 3 godzin po śmierci i wyjęty z całunu między 36 a 40 godziną po śmierci. To mówi współczesna medycyna, która potrafi badać koagulację krwi i potrafi rozpoznać krew żylną od krwi tętniczej – powiedział prof. dr hab. Grzegorz Karwasz, fizyk z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

 

– Badania przeprowadzone przez współczesnych naukowców w zakresie medycyny, medycyny sądowej, fizyki i biologii wykluczają, by Całun Turyński był malowidłem. Jest to obraz odciśnięty na lnianym płótnie, ale nie wiemy w jaki sposób. Na pewno obraz ten zawiera ślady krwi z dokładnym określeniem krwi tętniczej i krwi żylnej.

W okolicach serca całun zawiera również ślady osocza, jak gdyby po śmierci człowieka zostało otwarte osierdzie. Naukowcy badają to od 100 lat. Kościół oficjalnie nie uznał Całunu Turyńskiego za całun Chrystusa, ale wszyscy papieże, gdy tylko mają okazję, korzystają z modlitwy przed tym całunem – dodał profesor.

 

Dlaczego Całun Turyński nie może być podróbką?

 

– Jest to rysunek trójwymiarowy, to rysunek na płaskim tle, ale figury trójwymiarowej. Bez wątpienia była w ten całun zawinięta pewna bryła. Aby uzyskać taki efekt przez prasowanie żelazkiem, musiałaby być to marmurowa bryła rozgrzana do 220C, a następnie dokładnie wyprasowana. Nie potrafiono tego zrobić kiedyś, nie potrafimy zrobić tego też teraz. Kiedyś nie było nawet pomysłu, co może być obrazem negatywowym – powiedział prof. Karwasz.

 

Całun bez wątpienia zawijał zwłoki człowieka, który został za życia, na krótko przed śmiercią ubiczowany, pytanie, czy dostał 40, 80 czy 120 uderzeń. Uderzenia wskazują na użycie bicza rzymskiego, który był zakończony małymi, metalowymi hantlami. Wszystkie uderzenia były podwójne. Uderzany był po całym ciele, z wyjątkiem okolicy serca, bo zadający ciosy kat wiedział, że uderzenie w okolicę serca może spowodować nagłe zejście, mówiąc medycznie. Zazwyczaj skazaniec biczowania nie przeżywał, biczowanie rzymskie miało na celu wykonanie kary śmierci. Ubiczowany przeżył, co więcej – na całunie mamy ślady krwi w okolicach barku, co znaczy, że niósł na barku ciężki obiekt, np. belkę. Została mu na głowę założona korona cierniowa – nie ma co do tego wątpliwości, bo są wypływy i krwi tętniczej i krwi żylnej z czoła. Te strugi krwi rozprowadzały się w dwóch kierunkach, tak jakby w pewnym momencie skazaniec pochylił głowę – stwierdził fizyk.

 

Źródło: Telewizja Republika.pl

http://wdolnymslasku.com/2017/04/15/co-fizycy-mowia-o-calunie-turynskim-poznaj-tajemnice-slynnego-plotna

17.04.2017

 

Anna i Robert Lewandowscy
wyznali niezwykłą tajemnicę!

 

Supergwiazda reprezentacji Polski i jego małżonka odliczają już dni do narodzin córeczki. Dziewczynka najprawdopodo-bniej przyjdzie na świat w Monachium, bo to w stolicy Bawarii na co dzień gra Robert Lewandowski.

 

W jednym z ostatnich wywiadów Anna Lewandowska wyznała, że wszystko jest już przygotowane, czekają nie tylko łóżeczko, maskotki i ubranka, ale także imię, które maleństwo odziedziczy po św. Klarze, patronce mamy z bierzmowania.

 

 

Żona Roberta Lewandowskiego wyznała też, że duchowa córka św. Franciszka z Asyżu to nie jedyna opiekunka młodych, polskich sportowców. W swoich modlitwach zwracają się oni również do Stanisławy Leszczyńskiej, ciotecznej babci mamy pani Anny. Od 1992 roku toczy się w Watykanie jej proces beatyfikacyjny.

 

Stanisława Leszczyńska była córką stolarza, Jana Zambrzyckiego. Jej matka, Henryka, pracowała w jednej z licznych w Łodzi fabryk włókienniczych.

 

W obliczu pogarszających się warunków ekonomicznych rodzina Zambrzyckich zdecydowała się na emigrację. Młoda, 12-letnia Stanisława, razem z rodzicami, wyjechała d do Rio de Janeiro w poszukiwaniu lepszego losu. Tam mieszkała bliska krewna matki Stanisławy Leszczyńskiej, mimo to Zambrzyccy nie zdecydowali się na stały pobyt w Brazylii i po dwóch latach wrócili do ojczyzny.

 

W Polsce Stanisława zakończyła przerwaną wcześniej naukę w gimnazjum, a podczas I wojny światowej pracowała w Komitecie Niesienia Pomocy Biednym.

 

W 1916 roku poślubiła zecera Bronisława Leszczyńskiego, z którym miała córkę Sylwię i synów Bronisława, Stanisława i Henryka.

 

W 1920 roku rodzina Leszczyńskich przeniosła się do Warszawy, gdzie Stanisława z wyróżnieniem ukończyła szkołę dla położnych. Wybuch II wojny światowej zastał ich już na łódzkich Bałutach.

W trakcie okupacji Leszczyńscy zaangażowali się w pomoc swoim żydowskim przyjaciołom, a mąż i synowie Stanisławy wstąpili do oddziałów należących do Narodowych Sił Zbrojnych.

 

To właśnie przynależność do NSZ stała się powodem ich aresztowania, do którego doszło w nocy, z 19 na 20 lutego 1943 roku.

 

W kwietniu tego samego roku matka z córką wywiezione zostały do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu Brzezince, a ojciec i synowie po śledztwie trafili w czerwcu do KL Gross-Rosen.

To tam Stanisława Leszczyńska zasłynęła tym, że kobiety, którym towarzyszyła podczas porodu, nigdy nie miały żadnych powikłań ani zakażeń. Pomimo tragicznych warunków, braku higieny i nie zawsze mocnego zdrowia.

 

Podopieczne Stanisławy wspominały później, że każdemu takiemu porodowi towarzyszyła cicha modlitwa, najpierw z prośbą o pomoc, a później z dziękczynieniem. Zachowało się wspomnienie jednej z oświęcimskich młodych matek, która po latach mówiła: 

 

- Wszystkie ją kochałyśmy. To święty człowiek. Porody odbywały się na przewodzie kominowym. Leżał na nim tylko czarny, cienki koc, aż drgający od wszy. (…) Ona cudów dokonywała, żeby w tym nieopisanym brudzie i smrodzie, gdzie roiło się od szczurów i robactwa, stworzyć nam ludzkie warunki. Pracowała przy nas dzień po dniu, noc po nocy. Czasem zdrzemnęła się na chwilę, ale zaraz zrywała się i biegła do którejś z jęczących. Co znaczyło móc liczyć na kogoś tam, w tym piekle, co znaczyło doznać czyjejś troski, opieki, serdecznej dobroci - wiedzą tylko ci, którzy tam byli. Ona ratowała nas i naszą wiarę. W Boga. W ludzi. I to było może ważniejsze niż chleb – wspominała. 

 

Niezwykły dar polskiej położnej zauważył nawet niesławny doktor Mengele, który dziwił się, że żadna z trzech tysięcy matek nie zachorowała na gorączkę poporodową, nie było zakażeń. 

 

Tylko niezwykłym zrządzeniem Bożej Opatrzności tłumaczyć można to, że po wojnie cała rodzina Leszczyńskich ocalała i szczęśliwie wróciła do Łodzi.

 

Koszmar wojennych lat Stanisława opisała w książce wydanej w 1957 roku pt. „Raport położnej z Oświęcimia”.

 

Aktualnie Maria Stachurska, mama Anny Lewandowskiej, przygotowuje film dokumentalny pt. „Położna”, który poświęcony jest jej niezwykłej krewnej. Miał poprosić ją o to jeden z synów Stanisławy Leszczyńskiej: - Mówiłam do niej ciociu i traktowałam z ogromnym szacunkiem. Wszyscy w rodzinie znaliśmy jej bohaterskie czyny i niezłomny charakter  - opowiadała mama Ani w programie "Warto rozmawiać".


Czytaj oryginalny artykuł na: http://www.stefczyk.info/wiadomosci/polska/anna-i-robert-lewandowscy-wyznali-niezwykla-tajemnice-,19799337806#ixzz4eW0Q8G5q

15.04.2017

 

Bawarski dziennik „Mittelbayerische Zeitung”
na swojej stronie internetowej
posłużył się określeniem „polski obóz zagłady”.

 

Niemieckie medium, przybliżając historię mieszkającego w północnej Bawarii Izraela Hoffmana, stwierdziło, że jego starszą siostrę w czasie II wojny światowej zamordowali naziści w „polskim obozie zagłady” w Treblince.

 

W rozmowie z Polskim Radiem wicekonsul dr Robert Zadura z Konsulatu Generalnego w Monachium zapewnił, że Konsulat będzie interweniował w tej sprawie i natychmiast wystosuje odpowiednie pismo do redakcji „Mittelbayerische Zeitung”. 

 

Sformułowaniem „polski obóz zagłady” oburzeni są mieszkający w Niemczech Polacy.

 

– Dodatkowo zasmucające jest to, że to fałszywe określenie pojawia się w okresie Świąt Wielkanocnych, które dla wszystkich Polaków kojarzą się z miłością i nadzieją – mówi Anna Halves z hamburskiego oddziału Klubu Gazety Polskiej. 

 

Po interwencji Konsulatu Generalnego Rzeczpospolitej w Monachium, redakcja niemieckiej gazety z Regensburga poprawiła na swoich stronach internetowych nieprawdziwe sformułowanie, że obóz zagłady w Treblince był „polskim obozem”. 

 

Pod koniec marca sformułowania „polskie obozy zagłady” użyły na swoich stronach internetowych telewizja SWR i stacja radiowa „B5 aktuell”. W związku z użyciem przez niemiecką TV SWR sformułowania „polskie obozy zagłady Majdanek i Sobibór” Ambasada RP w Berlinie i Konsulat Generalny w Monachium wystosowały do szefa redakcji programów informacyjnych SWR list protestacyjny. Redakcja SWR zamieściła na stronie przeprosiny.

 

Źródło: IAR, TVP Inf

14.04.2017

 

Afery koalicji PO/PSL

 

Wykaz został opublikowany dziś na facebookowym profilu Prawa i Sprawiedliwości.

Afery PO / PSL
Afery PO_PSL.pdf
PDF-Dokument [4.5 MB]

14.04.2017

 

Makabryczne odkrycie po ekshumacji ofiary 10/04.
Oto, do czego byli zdolni Rosjanie
dzięki zakazowi otwierania trumien

 

Ekshumacje ofiar katastrofy smoleńskiej przynoszą coraz bardziej szokujące doniesienia. Każda dowodzi, że absolutnie słuszną była decyzja prokuratury o otwarciu wszystkich grobów. Jednocześnie coraz boleśniej widzimy skutki zakazu otwierania trumien, jaki wydał polski rząd. Z tego właśnie powodu Rosjanie mogli pozwolić sobie na wszystko. I pozwolili.

 

W czasie jednej z ekshumacji przeprowadzonych w 2017 r. dokonano najbardziej bulwersującego ze wszystkich dotychczasowych odkryć. W jednej trumnie znajdowały się dwie głowy, trzy nogi i cztery miednice. Z szacunku do rodzin celowo nie podajemy, po której ekshumacji dokonano tego odkrycia.

 

Prokuratura nie chce odnosić się do naszych informacji. Ustaliliśmy jednak, że nie wiadomo jeszcze, szczątki których ofiar znajdowały się w jednym grobie. Wyjaśnią to dopiero trwające obecnie badania genetyczne.

 

To kolejny skandal, jaki wychodzi na światło dzienne w wyniku zarządzonych przez śledczych ekshumacji.

 

Wcześniej dowiedzieliśmy się o zamianie kolejnych dwóch ciał i licznych przypadkach odnalezienia szczątków ofiar w niewłaściwych grobach.

 

I znów, jak w kilku poprzednich przypadkach, nie może być mowy o pomyłce. Nie da się tego wytłumaczyć ani bałaganem, ani pośpiechem. Rosjanie musieli celowo w taki sposób złożyć szczątki ofiar do trumien.

 

Dlaczego mogli sobie na to pozwolić?

 

Jak wynika z naszych informacji, przedstawiciele strony rosyjskiej byli obecni w czasie moskiewskiego spotkania Ewy Kopacz i Tomasza Arabskiego z rodzinami. Ministrowie naciskali wówczas na bliskich ofiar, by „przyłożyli się” do identyfikacji, bo trumny nie będą otwierane w Polsce.

 

Trudno inaczej wyjaśnić przerażająco pogardliwe potraktowanie ciał polskiej elity przez Rosjan niż tym właśnie zakazem ze strony polskiego rządu.

 

Dodajmy, że jeszcze w listopadzie 2010 r. w czasie spotkania premiera Donalda Tuska z rodzinami w KPRM Ewa Kopacz uzasadniała zakaz otwierania trumien ustawą o pochówkach z lat 50.

 

Myliła się.

 

Jak wskazywały wówczas rodziny, przepisy kodeksu postępowania karnego mają pierwszeństwo nad przepisami sanitarnymi. Kopacz pozostała głucha na te argumenty i brnęła w okłamywanie bliskich ofiar tragedii z 10 kwietnia.

 

Źródło: wpolityce.pl

14.04.2017

 

„Gazeta Polska” ujawnia:
Kogo naprawdę broni opozycja? 
Kim jest generał Bojarski?

 

Minister Macierewicz doprowadził m.in. do tego, że Polak przestał być szefem ważnej instytucji NATO: odwołał go do kraju” – to zdanie znalazło się we wniosku Platformy Obywatelskiej dotyczącym odwołania rządu Beaty Szydło.  

 

W październiku 2016 r., zgodnie z decyzją ministra obrony narodowej Antoniego Macierewicza, gen. Bojarski został odwołany z pełnionej funkcji i wezwany do kraju w celu złożenia wyjaśnień w sprawie nieprawidłowości wykazanych przez Żandarmerię Wojskową.

 

Kim jest generał Janusz Bojarski?

 

To bsolwent Wojskowej Akademii Politycznej im. Feliksa Dzierżyńskiego w Warszawie. W latach 1984–1989 redaktor programu wojskowego w Polskim Radiu, które podlegało Głównemu Zarządowi Politycznemu. W latach 1989–1991 był słuchaczem Centrum Szkolenia Wojskowej Służby Zagranicznej, czyli jednostki podległej Zarządowi II SG WP. W latach 1991–2006 pracował w WSI, głównie na stanowiskach związanych z attachatami. Od 5 listopada do 6 grudnia 2004 r. oraz od 14 grudnia 2005 do 1 stycznia 2006 r. pełnił funkcję szefa Wojskowych Służb Informacyjnych.

 

W grudniu 2007 r. został dyrektorem Departamentu Kadr MON. Jako pracownik ministerstwa Bojarski blokował pośmiertny awans generalski zamordowanego przez UB kpt. Stanisława Sojczyńskiego „Warszyca”.

 

1 sierpnia 2013 r. Komitet Wojskowy NATO – po wcześniejszym lobbingu samego Bojarskiego – wybrał go na stanowisko komendanta Akademii Obrony NATO (NATO Defense College) w Rzymie.

 

Trzyletnią kadencję na stanowisku komendanta akademii rozpoczął w maju 2014 r. We wniosku z 15 listopada 2013 r. do ministra obrony narodowej gen. dyw. Janusz Bojarski określił roczne wydatki narodowe za zabezpieczenie jego funkcjonowania na stanowisku komendanta Akademii Obrony NATO w wysokości 236 tys. euro rocznie.

 

Standard życia gen. dyw. Janusza Bojarskiego jako komendanta Akademii Obrony NATO i koszty ponoszone przez budżet państwa na jego funkcjonowanie przewyższyły warunki przewidziane dla prezydenta RP czy prezesa Rady Ministrów.

 

Jako komendant Akademii Obrony NATO gen. dyw. Janusz Bojarski otrzymywał z publicznych pieniędzy przysługujące mu uposażenie generalskie w wysokości 16 213 zł brutto oraz tzw. należność zagraniczną w kwocie 3732 euro.

W przeliczeniu jego miesięczne wynagrodzenie wynosiło około 32 tys. zł. Miał też do dyspozycji samochód służbowy Audi A6 zakupiony ze środków publicznych Ministerstwa Obrony Narodowej (koszt około 160 tys. zł).

 

W swoim wniosku do ministra obrony narodowej wskazywał wprost, że zakupiony na jego potrzeby samochód służbowy powinien być klasy Audi A6, BMW 5 lub Mercedesa E.

 

Dodatkowo Bojarski miał również przydzielony limit na realizację podróży służbowych w wysokości 49 tys. euro rocznie.

 

Dysponował również rezydencją z basenem i ogrodem, której łączny koszt wynajmu wynosił dla budżetu państwa około 120 tys. euro rocznie.

 

Wystąpił też do ministra obrony narodowej o utworzenie 3-osobowego polskiego zespołu zabezpieczającego działalność komendanta w stopniach pułkownika, majora i starszego chorążego sztabowego.

 

Źródło: niezalezna.p

13.04.2017

 

Amerykański wywiad przechwycił
syryjskie rozmowy ws. ataku chemicznego

 

Wywiad USA przechwycił rozmowy syryjskich wojskowych i ekspertów ds. broni chemicznej na temat przygotowań do ataku z użyciem sarinu w syryjskiej prowincji Idlib – podaje CNN, powołując się na wysoką rangą amerykańską osobistość oficjalną.

 

W ataku przeprowadzonym 4 kwietnia na miasto Chan Szajchun, zginęło co najmniej 86 osób. Stany Zjednoczone Ameryki zareagowały na ten atak – oskarżając prezydenta Syrii Baszara el-Asada – odstrzeliwując 7 kwietnia nad ranem bazę syryjskich sił powietrznych Szajrat w prowincji Hims pociskami manewrującymi Tomahawk.

 

Po przechwyconych rozmowach przedstawiciele władz USA podkreślają, że "nie ma wątpliwości", iż za ten atak odpowiedzialność ponosi właśnie Asad.

 

Jak pisze CNN, Stany Zjednoczone nie wiedziały z wyprzedzeniem, że atak ten był przygotowywany.

Służby amerykańskie przechwytują łączność na takich obszarach jak Syria i Irak. Są to wielkie ilości danych, ale często nie przetwarza się ich, dopóki jakieś szczególne wydarzenie nie skłoni analityków do poszukiwania konkretnych informacji.

 

Źródło: CNN, rmf24.pl

 

                             *     *     *

 

Niemiecka prokuratura federalna
wydała nakaz aresztowania Irakijczyka
zatrzymanego po zamachu na autokar
drużyny piłkarskiej BVB w Dortmundzie.

 

Powodem aresztowania nie jest jednak udział w zamachu, lecz przynależność do tzw. Państwa Islamskiego – informują niemieckie media.

 

– 26-letni Irakijczyk jest podejrzany o członkostwo w tzw. Państwie Islamskim od 2014 roku i miał rzekomo dowodzić oddziałem dżihadystów w Iraku – podała Prokuratura Federalna w Karlsruhe.

 

– Oddział składający się z ok. 10 osób zajmował się przygotowaniem porwań, szantażu i zabójstw. Na początku 2016 roku podejrzany przyjechał do Niemiec, utrzymując nadal kontakty z bojownikami IS – czytamy dalej w komunikacie prokuratury. 

 

Tamtejsi śledczy nie znaleźli jednak dowodów na jego udział we wtorkowym ataku na autokar Borussii Dortmund. Niemiecka policja zatrzymała podejrzanego w środę.

 

Rzeczniczka prokuratury informując o zatrzymaniu dodała, że możliwe jest terrorystyczne podłoże czynu, ale wydanie ostatecznej opinii w tej sprawie nie jest na razie możliwe, a śledztwo obejmuje wszystkie możliwe kierunki.

 

Źródło: rmf24.pl

 

                             *     *     *

 

Thilo Sarrazin: „Haben Sie je über Probleme
bei der Integration von Polen gelesen?“

 

(Fragmenty wywiadu)

 

Ein neues Interview mit Thilo Sarrazin ist in der aktuellen Ausgabe des Nitro-Magazins erschienen. Darin spricht der umstrittene Bestsellerautor und ehemalige Berliner Finanzsenator über Migration, Sozialstaat und Grenzen – in gewohnt polarisierenden Worte.

 

Thilo Sarrazin: 

(...) Fakt ist: Wir haben in Berlin etwa 300 000 Muslime. Wir haben in Berlin aber auch etwa 300 000 Polen. Haben Sie schon je einen Artikel in der Presse über die problematische Integration von Polen in Berlin gelesen? Haben Sie schon mal gelesen, dass die Polen sich zusammenrotten, dass sie Gangs bilden, dass sie Autowettrennen fahren auf dem Kurfürstendamm, dass sie ihre Töchter zwangsverheiraten und unter Kopftücher zwingen?

(...)

Sarrazin:

"Wenn man Friedrich von Hayek, Karl Popper, Kant und Jeremy Bentham, David Hume und John Locke als rechtskonservativ bezeichnet, dann bin ich rechtskonservativ. Aber das zeigt auch, wie absurd der Vorwurf ist. Denjenigen, die das behaupten, fehlen alle denkbaren philosophischen, soziologischen und historischen Grundlagen. Im Übrigen: Die Wähler der AfD müssen sich ihre Meinung selber bilden, und jeder ist eingeladen, sich aus meinen Büchern das zu suchen, was ihm einleuchtet, und das abzulehnen, was ihm missfällt."

(...)

Sarrazin:

"… ich benutze das Wort Flüchtlinge nicht. Wir haben seit Anfang des letzten Jahres 1,5 Millionen illegale Einwanderer gehabt. Von denen sind ein Teil Flüchtlinge. Aus welchen Gründen auch immer. Aber es sind zunächst mal illegale Einwanderer. Und das ist die Mehrheit. Ich vermeide das Wort Flüchtlinge, zumal von diesen Flüchtlingen 75 Prozent wohl genährte junge Männer sind. Sie verweigern, was sie eigentlich zuerst tun müssten, nämlich sich für ihr Land einzusetzen. Und wenn 400 000 junge Syrer jetzt in Aleppo gegen Assad kämpfen würden, sähen dort die Verhältnisse anders aus. Sie ziehen es aber vor, nicht zu kämpfen, sondern… (...)"

 

Das Gespräch führte Bettina Schellong-Lammel
Quelle: NITRO
http://www.theeuropean.de/sarrazin-thilo/12046-interview-mit-thilo-sarrazin

 

                             *     *     *

 

Wpływy z VAT za I kw. 2017 są o 47 proc. wyższe
od tych z analogicznego okresu 2015!
Oto skala dotychczasowego złodziejstwa

 

W I kwartale 2015 r. wpływy z tytułu podatku VAT wyniosły 28,5 mld zł. W I kwartale 2017 r. wpływy z tytułu VAT były o 47 proc. wyższe i wyniosły aż 42 mld zł!

 

Nasza gospodarka w ciągu dwóch lat nie urosła na tyle, aby mogło to w tak istotny sposób wpłynąć na wyniki ściągalności VAT.

 

Co się zatem stało?

 

Odpowiedź jest prosta - ostatnie dwa lata to wprowadzenie szeregu rozwiązań uderzających w mafię VAT (wyższe kary, pakiet paliwowy, jednolity plik kontrolny), które ograniczyły skalę dotychczasowego złodziejstwa.

I to jest dobra zmiana!

 

Według różnych wyliczeń z tytułu wyłudzeń oraz oszustw na podatku VAT traciliśmy do tej pory jako państwo od

12 mld zł (bezpośrednie wyłudzanie podatku) do nawet 49 mld zł rocznie (tzw. luka VAT, czyli różnica między teoretycznymi wpływami do budżetu państwa z tego podatku a wpływami rzeczywistym uwzględniająca wszelkie przestępstwa związane z wyłudzaniem, jak i unikaniem płacenia tego podatku).

 

Fakt jest taki, że do końca 2015 r. przestępstwa z VAT były największym finansowym bagnem niszczącym budżet naszego kraju.

 

Wszystko jednak wskazuje na to, że działania wymierzone w oszustów oraz mafię wyłudzającą VAT w końcu zaczęły przynosić pozytywne efekty.

 

Dzięki wdrożonym zmianom legislacyjnym (pakiet paliwowy, jednolity plik kontrolny) oraz zwiększonej skuteczności organów w walce z podatkowymi przestępcami, pierwszy raz od kilku lat w 2016 roku zmniejszyła się tzw. luka w podatku VAT.

 

Zgodnie z raportem firmy konsultingowej PwC - wyłudzenia VAT w 2016 r. spadły o 8 proc., co przyniosło budżetowi dodatkowe 4 miliardy złotych!

 

To, co zostało zapoczątkowane w 2016 r., będzie kontynuowane w 2017 r. - i to ze zdwojoną siłą.

 

Zgodnie z nieoficjalnymi jeszcze danymi na temat wpływów z tytułu podatku VAT, w I kwartale br. wyniosły one 42 mld zł i były aż o 47 proc. wyższe od wpływów w analogicznym okresie 2015 r. (przed zmianami).

 

O ile trend utrzyma się również w kolejnym kwartale, z całą stanowczością będzie można powiedzieć, że skala dotychczasowego złodziejstwa na VAT została istotnie ograniczona. Oby tak dalej, gdyż jest to prawdziwie "dobra zmiana". 

 

Źródło: niewygodne.info.pl

12.04.2017

 

Niemieckie zdjęcia z czasów okupacji
przekazane do Archiwum IPN
Warszawa, 12 kwietnia 2017

 

http://ipn.gov.pl/pl/aktualnosci/39658,Niemieckie-zdjecia-z-czasow-okupacji-przekazane-do-Archiwum-IPN-Warszawa-12-kwie.html

6.04.2017

 

W dwa dni po katastrofie w Smoleńsku
Bronisław Komorowski podpisał ustawę,
która umożliwiła sprzedaż
EmiTela prywatnemu funduszowi!

 

EmiTel to spółka odpowiadająca za przesył sygnału radiowo-telewizyjnego na terytorium Polski. Przez wiele lat była wpisana na listę spółek o strategicznych. Polski rząd mógł blokować decyzje francuskiego Orange (który był jej właścicielem w związku z prywatyzacją TPSA). Ale do czasu. W marcu 2010 r. ekipa PO przegłosowała ustawę regulującą nową listę spółek strategicznych, na której nie było EmiTela. Lech Kaczyński chciał ją zawetować. Nie zdążył. Dwa dni po Smoleńsku ustawę podpisał B. Komorowski, co umożliwiło sprzedaż EmiTela prywatnemu funduszowi
za 1,72 mld zł.

 

EmiTel to spółka odpowiadająca za przesył sygnału radiowo-telewizyjnego na terytorium Polski. W 2000 r. rząd Jerzego Buzka podjął decyzję o sprzedaży EmiTela wraz z TPSA francuskiej spółce państwowej France Telecom (dziś Orange). Była ona jednak wpisana na listę spółek o strategicznym znaczeniu (tj. polski rząd mógł de facto blokować decyzje Francuzów). Nic jednak nie trwa wiecznie, a szczególnie gdy w grę wchodzą niejasne działania ekipy Donalda Tuska...

 

18 marca 2010 r. Sejm głosami koalicji PO-PSL przegłosował ustawę o "szczególnych uprawnieniach ministra właściwego do spraw Skarbu Państwa oraz ich wykonywaniu w niektórych spółkach kapitałowych lub grupach kapitałowych prowadzących działalność w sektorach energii elektrycznej, ropy naftowej oraz paliw gazowych". Ustawa ta znosiła prawo, które status spółek o strategicznym znaczeniu przyznawało spółkom posiadającym infrastrukturę telekomunikacyjną (takim jak EmiTel).

 

Z uwagi na powyższe Lech Kaczyński chciał ją zawetować. Nie zdążył - 10 kwietnia 2010 r. zginął pod Smoleńskiem.

 

Dwa dni później ustawę podpisał pełniący obowiązki głowy państwa Bronisław Komorowski.

 

Wykreślenie EmiTela z listy spółek strategicznych miało o tyle ważne znaczenie, że Francuzi dostali "zielone światło" na jej sprzedaż innym podmiotom. Nie trzeba było długo czekać - 25 marca 2011 r. kontrolowana przez Francuzów TP SA podpisuje umowę o sprzedaży za 1,725 mld zł spółki EmiTel podmiotowi kontrolowanemu przez fundusz Montagu Private Equity. W grudniu 2013 wszystkie udziały w spółce Emitel od Montagu Private Equity przejęła amerykańska firma inwestująca w infrastrukturę – Alinda Capital Partnrs LLC.

 

Źródło: Niewygodne.info.p

4.04.2017

 

Wywiad z płk. Piotrem Wrońskim


Płk Wroński: Macierewicz, jeśli uzna za potrzebne dla Polski, będzie rozmawiał z każdym. Nawet ze mną.

 

– Najpierw było moje rozliczenie z przeszłością, a dopiero później wywiad w tygodniku "wSieci" o tragedii w Smoleńsku. Inna sprawa, że ja tym wywiadem dałem się trochę podpuścić. Powinienem go udzielić, ale nie temu dziennikarzowi – mówi w rozmowie z Onetem były oficer służb specjalnych, płk Piotr Wroński.

        

Piotr Wroński do 1989 roku pracował w komunistycznej Służbie Bezpieczeństwa

 

W wolnej Polsce trafił do UOP i Agencji Wywiadu
        

W czerwcu 2015 roku wyznał w tygodniku "wSieci": w Smoleńsku doszło do zamachu
To wystarczyło, by został zaakceptowany przez część prawicy

Piotr Wroński: – Zanim zaczniemy, to ja mam do pana pytanie.

Janusz Schwertner, Onet: – Tak?

Piotr Wroński: – Puści pan wszystko, co powiem?

Janusz Schwertner, Onet: – Puszczę. Chyba że nie zmieści się pan w granicach prawa.

Piotr Wroński: – Zgoda. To zaczynajmy.

Jest pan byłym esbekiem, a równocześnie bożyszczem części prawicy i wrogiem III RP. Niezła mieszanka.

Da się to wytłumaczyć. Po pierwsze rozliczyłem się z własną przeszłością. Przyznałem ludziom rację i nie zaciemniałem obrazu. Każdy w życiu zrobił jakąś głupotę, ale nie każdy umie to wziąć na klatę.

Kiedy pan wstąpił do SB?

W listopadzie 1982 roku. Czynną pracę zacząłem dwa lata później, po „Kiejkutach”, w 1984 roku, gdy na szczęście w służbach panował już inny świat od tego, który był wcześniej. Zresztą ja nie pracowałem w "czystym" SB, tylko w wywiadzie, z ludźmi – powiedzmy – trochę innymi. A i żadnych rodzinnych konotacji nie miałem. Sam się na to zdecydowałem, a dziś mogę tego tylko żałować i nie opowiadać głupot, że się nie ubabrałem, albo że byłem jakimś Konradem Wallenrodem. Działałem w zbrojnym ramieniu PZPR i w przeciwieństwie do wielu kolegów, potrafiłem wyznać to prosto w twarz.

Dokonał pan coming outu, ale to chyba nie stąd wzięła się miłość do prawicy.

Z tą miłością to niech pan nie przesadza. Co najwyżej sympatia, i to pewnej części.

Coś mi się nie chce wierzyć. Prawica tak łatwo nie wybacza grzechów z przeszłości.

Po 1989 roku zamknąłem za sobą drzwi. Zacząłem, przynajmniej chciałem zacząć, nowe życie Odciąłem się od przeszłości i zająłem kontrwywiadem. Nie zakłamywałem rzeczywistości, bo prawda była taka, że pracując w SB, wszyscy podlegaliśmy jednemu kierownictwu. A to kierownictwo żądało od nas, byśmy rozpracowywali ludzi opozycji. Teraz, gdy jestem już na emeryturze, nie tylko się publicznie przyznałem, ale też potrafiłem trzeźwo ocenić to, co stało się przy Okrągłym Stole i później.

Racja, pan zaczął publicznie mówić, że przy Okrągłym Stole doszło do zdrady. Prawicy mogło się to spodobać, ale i to za mało, by facet z pańską przeszłością mógł liczyć na dowody sympatii.

Uczepił się pan tej sympatii, a ja mówię po prostu o wyciąganiu wniosków. Ja naprawdę w tym 1989 roku mocno wierzyłem, że te wszystkie układy i całą tę komunistyczną przeszłość zdołamy rozliczyć. Liczyłem na to, że przy Okrągłym Stole nie zostaną wykluczeni ludzie z "Solidarności Walczącej", trzymałem kciuki za rząd Olszewskiego i dekomunizację. Tylko nic z tego nie wyszło. Dziś za to płacimy. Prawica, która jest w kontrze do tego całego salonu, którzy rządził Polską przez 25 lat i doprowadził do olbrzymiej patologii, teraz stara się to wszystko odkręcić. Nie we wszystkim się z nią zgadzam, ale na wiele rzeczy patrzymy podobnie.

Niech będzie, że prawica docenia pańskie wyznanie win i poglądy na III RP. Ale uczciwie mówiąc, chodzi po prostu o Smoleńsk. Pan uważa, że 10 kwietnia doszło do zamachu.

Nic nie docenia. Najpierw rozliczenie z samym sobą, czyli książka "Spisek założycielski", w której napisałem o III RP i manipulacjach Okrągłego Stołu, a dopiero później mój wywiad w tygodniku "wSieci" (gdzie po raz pierwszy płk Piotr Wroński wygłosił swoją teorię zamachu – przyp. red.). Myli pan kolejność. Inna sprawa, że ja tym wywiadem dałem się trochę podpuścić. Powinienem go udzielić, ale nie temu dziennikarzowi. Dlaczego? Pan nie pyta. Nie znałem wtedy środowiska dziennikarzy wszystkich opcji.

Zmienił pan zdanie odnośnie do katastrofy w Smoleńsku?

Nie, ja nadal twierdzę, że doszło do zamachu. Tylko pozostaje kwestia definicji.

To wygląda na zwykłe mieszanie w głowach, także u bliskich ofiar tej katastrofy. Pan wie, że bierze za to odpowiedzialność.

Zbyt długo istniała tylko jedna obowiązująca wersja, żebym teraz siedział cicho. Mówię o odpowiedniej definicji, bo ja nie wiem, czy doszło do wybuchu, czy był trotyl, bomba, i jak to było z brzozą. Takie hipotezy winny być rozpatrywane od początku, lecz ja nie znam się na technice i awiacji. Wiem za to, że samolot można strącić za pomocą odpowiedniego zestawu niespełnionych procedur.

Co pan ma na myśli?

Uważam, że wszystko było przygotowane tak, żeby ten lot się nie udał. Chce pan przykłady?

Proszę bardzo. Inspektor sanitarny w ciągu tygodnia rozesłał do wszystkich rodzin pismo zabraniające im otwierania trumien. Zniknął protokół kontroli pirotechnicznej przed lotem. Nie ma pisma i protokołu z wizyty studyjnej, która odbyła się dwa tygodnie wcześniej. Gdzie są wszystkie teczki, dokumenty, noty?

Jak to możliwe, że wszystko nagle poginęło?
Czytelników odsyłam do strony "faktysmolensk.niezniknelo.com", gdzie znajdą odpowiedzi.

 

Ale czy pan naprawdę bałagan, jaki panował przed Smoleńskiem, nazywa zamachem?

Bałagan to ja mogę mieć w domu i o to może mieć do mnie pretensje moja żona. Ale gdy takie rzeczy dzieją się na poziomie państwa, to trzeba już mówić o intencjonalności. Według mnie za konkretnymi zaniedbaniami stoją konkretne osoby, które należy ukarać. Po prostu, ktoś z przeciwnego obozu politycznego zasugerował, by zrobić wszystko, żeby ten samolot nie poleciał; z nadzieją, że może w końcu poleci i spadnie. I to dla pana jest zamach czy nie jest?

Kto tak zasugerował?

To trzeba wyjaśnić.

Pan wyjaśnia tę katastrofę podobnie jak minister Macierewicz. Wiele oskarżeń, ale żadnych dowodów.
 

Nie rozumie pan. My w Polsce w ogóle jesteśmy wszyscy w gorącej wodzie kąpani. Nagle wszyscy stali się specjalistami od chemii organicznej, od patologii, od awioniki, lotnictwa...

Nie. Katastrofę badali polscy specjaliści i to oni ustalili okoliczności tragedii.

A ja konsekwentnie mówię to, na czym sam się znam.
Z racji swojej pracy w służbach i mojego doświadczenia, wiem, jak działa państwo i jak funkcjonuje przestrzeganie procedur. I tylko na tym się koncentruję. I powtarzam: wszystko było przygotowane tak, żeby ten lot się nie powiódł. A później natychmiast ogłoszono wersję o błędach pilotów. Zadziwiająco szybko. Oglądałem relacje po Smoleńsku w czterech różnych telewizjach: w polskiej, rosyjskiej, amerykańskiej i brytyjskiej. Tylko w tych dwóch pierwszych poszła jednoznaczna narracja o błędach. Nie dziwi to pana?


Telewizje relacjonowały pierwsze ustalenia. Później zaczęło się dochodzenie, a polska prokuratura brała pod uwagę wszystkie hipotezy. Zamach wykluczyła.

A ja, jako oficer wywiadu, uważam, że od początku ktoś "wrzucił" odpowiednią narrację. Zresztą, ja w dniu tragedii w Smoleńsku pracowałem jeszcze w Agencji Wywiadu. Byłem pewny, że zaraz po rozbiciu się samolotu, wszyscy zostaniemy postawieni w stan najwyższej gotowości. Czekałem, byłem gotowy. I nic takiego nie nastąpiło. Dlaczego i o to nie zadbano?

Mimo braku materialnych dowodów będzie się pan trzymał teorii zamachu?

W służbach jest zasada: wszystkie hipotezy są równouprawnione.

Nie przeszkadza panu, że teorie wygłaszane przez Antoniego Macierewicza zaczęły się wzajemnie wykluczać?

Minister stara się znaleźć dowody materialne, żeby sprawa stała się ewidentna.

Szuka tych dowodów na przekór wszystkiemu?

Nie, to pan powiedział. Ale mnie naprawdę nie interesuje trotyl, brzoza, badanie szczątek, bo ja się na tym nie znam. Chcę, żeby pan to zaznaczył: w zakresie łamania procedur i intencjonalnych prób przeszkadzania tej wizycie, to był zamach.

Rozmawiał pan o tym osobiście z Antonim Macierewiczem?

Nie.

Wie pan, jak zareagował na pański głośny wywiad w "wSieci"?

Z tego, co wiem, niechętnie spojrzał na tę publikację. Nie dziwię mu się, powiedział, że uważa mnie za prowokatora. Jak by Pan zareagował po tylu latach deprecjonowania?  

Ale to było wtedy, dziś to już nieważne. Ja konsekwentnie mówię to samo, robię swoje i piszę swoje.

Zapyta go pan o okoliczności jego powrotu ze Smoleńska do Warszawy w dniu katastrofy?

Dla mnie ta sprawa jest jasna. Musiał wrócić, żeby zabezpieczyć sytuację w kraju. Doszło do tragedii, w której zginęło wiele osób z jego środowiska politycznego, więc co on miał robić w Smoleńsku? Zrobił to, co do niego należało: wrócił i starał się zintegrować swoje środowisko. Sprawdzić, czy nie postępuje dalsza destrukcja PiS i czy nie dojdzie do kolejnego uderzenia.

Wtedy rządziła PO. Czego w kraju pilnować miał Macierewicz?

Już powiedziałem. Bezpieczeństwa tych, którzy zostali. Naprawdę nie było wiadomo, co jeszcze się wydarzy.

Może chodziło o zabezpieczenie kopii archiwów Służby Kontrwywiadu Wojskowego?

Nie wykluczam tego. W Warszawie zostało wiele dokumentów, które miały ogromne znaczenie. Także związanych z likwidacją WSI. Ale nie wiem nic więcej. Na pewno jednak nie było sensu zostawać na obcej ziemi.

Powiedział pan, że służby muszą przyjmować różne hipotezy. A czy politycy powinni opowiadać o teoriach spiskowych w blasku fleszy?

W tej sytuacji nie ma już wyjścia. Sprawa dotyczy polskiego prezydenta i niemal całej czołówki polskiego państwa.

W Stanach Zjednoczonych wciąż mówi się na głos o wątpliwościach związanych ze śmiercią Johna Kennedy'ego. Rozmawiałem kiedyś z szefem lokalnego FBI z Dallas, który mnie przekonywał, że Lee Harvey Oswald nie był prawdziwym zabójcą prezydenta USA. Że to była jedna wielka manipulacja. Takie tematy rozpalają. Choć wiem, że cierpią ludzie Bogu ducha winni.
 

* Płk Piotr Wroński, były oficer służb specjalnych, autor książek m.in. "Spisek Założycielski. Historia jednego morderstwa" (wydawnictwo: Editions Spotkania)  i "Czas nielegałów" (wydawnictwo Fronda). Autor programów telewizji internetowej portalu "wRealu24": "Piękna i bestia" i "Szpiedzy z Madagaskaru". Twierdzi, że jest "znienawidzony przez »koleżeństwo«".
 

Autor: Janusz Schwertner
Źródło: Onet.pl

 

                                         *     *     *

 


Portal WikiLeaks ujawnia:
Agenci CIA potrafią włamać się praktycznie wszędzie

 

Portal WikiLeaks, który ujawnił już wiele tajemnic rządowych USA, tym razem opublikował prawie 9 tysięcy dokumentów mających pochodzić z CIA. Ich lektura jest porażająca, a wynika z nich m.in., że amerykańska agencja wywiadowcza opracowała metody włamań do smartfonów, systemów operacyjnych komputerów, czy komunikatorów internetowych. To jednak tylko część archiwum.

 

WikiLeaks ujawniło dokumenty pod nazwą "Krypa numer 7".

 

Chociaż nie potwierdzono jeszcze autentyczności dokumentów, to trzeba pamiętać, że portal w przeszłości ujawnił już wiele tajemnic rządowych. Eksperci podkreślają jednak, że dokumenty wyglądają na autentyczne.

 

Według portalu, ujawnione dokumenty dają pojęcie o rozmiarach i kierunkach prowadzonego przez CIA na globalną skalę programu hakerskiego i używanego przez nią arsenału oprogramowania.

 

WikiLeaks informuje, że to tylko część archiwum, które w sposób niedozwolony krąży między byłymi hakerami i podwykonawcami rządu USA.

 

Z dokumentów wynika, że CIA stworzyło „Zero-day exploits”, czyli narzędzia wykorzystujące luki w oprogramowaniu, o których nie wie nawet jego producent.

 

Na liście znajdują się m.in.: systemy operacyjne iOS, Microsoft Windows, czy Google Android.

 

Według publikacji CIA potrafiło włamać się do SmartTV firmy Samsung, aby podsłuchiwać jego użytkowników w czasie rzeczywistym. Agenci mieli też możliwość włamania się do komunikatora WhatsApp, prawdopodobnie również do Signala, który uchodzi za najbezpieczniejszy komunikator na świecie.

 

WikiLeaks dodaje, że CIA od 2014 roku opracowała metodę włamań do samochodowych komputerów pokładowych poprzez system GPS, co umożliwia doprowadzenie do katastrofy zainfekowanego pojazdu i wyeliminowania znajdujących się w nim osób.

 

Portal nie ma jednak zamiaru ujawnić swojego źródła przecieku. Zaznacza jedynie, że jego autor chce, aby publikacja dokumentów rozpoczęła publiczną debatę na temat tego, czy CIA, tworząc takie oprogramowanie, nie przekroczyła swoich uprawnień.

 

Źródło: dorzeczy.pl (opublikowano dnia 08.03.2017)

 

                                         *     *     *

 

HIDŻARA-islamski plan podboju Europy (uchodźcy)

 

Aby zrozumieć to co dzieję się w dzisiejszej Europie trzeba spojrzeć na islam nie od strony promotorów islamu jako "religii pokoju"  a zagłębić się do korzeni islamu.

 

HIDŻRA, HIDŻARA, SŁOWO „HIDŻARA(T)” W JĘZYKU ARABSKIM OZNACZA EMIGRACJĘ, WYWĘDROWANIE, OPUSZCZENIE SZCZEPU, W ISLAMIE OKREŚLENIE UCIECZKI MAHOMETA  I WYZNAWCÓW ISLAMU Z MEKKI DO MEDYNY.
Ten właśnie moment rozpoczęcia politycznej kariery Mahometa uznany jest zarazem za „oficjalne” rozpoczęcie islamu.

 

Oznacza to, że islam nie jest całkowicie kompletny bez swego politycznego i militarnego ‚skrzydła’.

 

Emigracja dla ‚sprawy Allaha’ (sprawa Allaha = dżihad), oznaczająca przemieszczanie się na nowe tereny w celu rozprzestrzenienia na nich islamu, jest uważana za szlachetny akt.

 

- Już rozumiemy?

 

- Tak, podstawą islamu jest ZAJMOWANIE nowych terenów i rozpowszechnianie ISLAMU na tych terenach.

 

Jednak zaraz pojawią się głosy mówiące o tym, że przecież działa tak każda religia na świecie. Tak, to prawda… ale czy każda religia zakłada , że każda osoba która nie przyjmie nowej wiary ma zostać skazana na śmierć ?

 

I zabijajcie ich, gdziekolwiek ich spotkacie, i wypędzajcie ich, skąd oni was wypędzili – Prześladowanie jest gorsze niż zabicie. – I nie zwalczajcie ich przy świętym Meczecie, dopóki oni nie będą was tam zwalczać. Gdziekolwiek oni będą walczyć przeciw wam, zabijajcie ich! – Taka jest odpłata niewiernym!

Koran 2:191

 

Niechże walczą na drodze Boga ci, którzy za życie tego świata kupują życie ostateczne! A kto walczy na drodze Boga i zostanie zabity albo zwycięży, otrzyma od Nas nagrodę ogromną.

Koran 4:74

 

O wy, którzy wierzycie! Nie bierzcie sobie za przyjaciół żydów i chrześcijan; oni są przyjaciółmi jedni dla drugich. A kto z was bierze ich sobie za przyjaciół, to sam jest spośród nich. Zaprawdę, Bóg nie prowadzi drogą prostą ludu niesprawiedliwych!

Koran 5:51

 

Tak, w Koranie mamy powiedziane wprost… żyd , chrześcijanin NIE MOŻE być Twoim przyjacielem.. a więc całe te ”multi-kulti” oraz asymilacja i życie w wspólnej Europie w pokoju islamu i chrześcijaństwa jest KŁAMSTWEM.

 

ZWALCZAJCIE TYCH, KTÓRZY NIE WIERZĄ W BOGA I W DZIEŃ OSTATNI, KTÓRY NIE ZAKAZUJĄ TEGO, CO ZAKAZAŁ BÓG I JEGO POSŁANIEC, I NIE PODDAJĄ SIĘ RELIGII PRAWDY – SPOŚRÓD TYCH, KTÓRYM ZOSTAŁA DANA KSIĘGA – DOPÓKI ONI NIE ZAPŁACĄ DANINY WŁASNĄ RĘKĄ I NIE ZOSTANĄ UPOKORZENI. 

Koran 9:29

 

8:12 (…) Ja wrzucę strach w serca niewiernych. Bijcie ich więc po karkach! Bijcie ich po wszystkich palcach!”

Koran 8:12

Przy okazji, wiele kobiet omamionych jest wizją bogatego araba jako wspaniałego męża, a co Koran mówi o

kobietach ?

 

Mężczyźni stoją nad kobietami ze względu na to, że Bóg dał wyższość jednym nad drugimi, i ze względu na to, że oni rozdają ze swojego majątku. (…). I napominajcie te, których nieposłuszeństwa się boicie, pozostawiajcie je w łożach i bijcie je! A jeśli są wam posłuszne, to starajcie się nie stosować do nich przymusu. 

Koran 4:34

 

 

To zabawne, że w Europie tak bardzo martwią się o uchodźców, często feministki.. przecież w islamie kobieta jest TYLKO ”polem” uprawnym.

 

A co mówi Koran na temat życia w spokoju w ”wspólnej ”  Europie ?

 

Sura 4:91   Wy znajdziecie innych, którzy będą chcieli żyć z wami w pokoju, i żyć w pokoju ze swoim ludem. Za każdym razem, kiedy będą doprowadzeni do buntu, doznają w tej próbie porażki. A jeśli oni nie odejdą od was i nie zaproponują wam pokoju ani nie powstrzymają swoich rąk, to chwytajcie ich i zabijajcie ich, gdziekolwiek ich napotkacie. My wam dajemy nad nimi władzę jawną!
O czym mamy tutaj mowę? Otóż , gdy przybywa uchodźca NALEŻY mu się wszystko czego sobie zażyczy, jeśli mu tego nie dasz… no to może zabrać to siłą…

 

Przygotujcie przeciwko nim, ile możecie sił i oddziałów konnicy, którymi moglibyście przerazić wroga Boga i wroga waszego, jak również innych, którzy są poza nimi, a których wy nie znacie. Bóg ich zna! A to, co wy rozdajecie na drodze Boga, to zostanie wam w pełni oddane i nie doznacie niesprawiedliwości.
Sura 8:60

 

O proroku! Pobudzaj wiernych do walki !
Sura 8:65

 

Jaki pokój , jaka miłość? Czy mamy mowę tu o przygotowaniu się do WOJNY i podboju.

 

Kolejny bardzo ważny fragment:

 

To nie wy ich zabijaliście, lecz Bóg ich zabijał. To nie ty rzuciłeś, kiedy rzuciłeś, lecz to Bóg rzucił; aby doświadczyć wiernych doświadczeniem pięknym, pochodzącym od Niego.
Koran 8:17

 

O czym mówi ten fragment? Jeśli islamista zabije osobę niewierną, to nie jest on ZABÓJCĄ, robi to w imię Allaha.. i  to Allah zabija przez niego, dlatego sumienie takiej osoby zostaje CZYSTE .

 

Czy widzimy już jak zakłamany obraz jest wykreowany w dzisiejszej Europie miłości i tolerancji ?

 

Kilka ważnych aspektów islamu które warto znać.

 

- Muzułmanin nie może podlegać niemuzułmaninowi i nie może pracować dla tegoż. Absolutnie niedopuszczalna jest praca wspólnie z kobietami, zaś służbowa podległość kobiecie jest czymś niewyobrażalnym. 

 

- Celem nadrzędnym islamu jest zapanowanie nad światem i wprowadzenie tam Dar al Islam, czyli świata islamu. Cała nie podbita jeszcze część globu jest światem wojny, Dar al Harb. Do celów podboju służy instytucja dżihadu, czyli Świętej Wojny. Dżihad jest pojęciem bardzo szerokim, ale oprócz dżihadu dużego, odbywanego „wewnątrz”, w umyśle i sercu, jest ten groźny, mały, czyli walka zbrojna. 

 

- Muzułmanin może zawierać dowolną ilość różnych umów i porozumień, które obowiązują go tylko do momentu, gdy przestają mu się opłacać. Jest to zasada prawa koranicznego określana jako „takija”, i nie podważana przez nikogo – taką umowę zawarł sam Mahomet w Hudaija (Hudaybiyya). Przyjmuje się również, na podstawie losów umowy z Hudaija, maksymalny czas trwania umowy rozejmu w działaniach zbrojnych na 10 lat, jako okres, gdy muzułmanie powinni wzrosnąć w siłę na tyle, aby móc bezpiecznie umowę zerwać i łatwiej pokonać przeciwnika nadal przestrzegającego zawartych porozumień.

 

- Istotnym przyzwoleniem islamu zawartym również w zasadzie „takija” jest zgoda na „mydlenie oczu”, wręcz przedstawianie jako zalety wprowadzania w błąd niemuzułmanów. Tłumaczy to zadziwiającą niezgodność treści informacji przekazywanych przez arabskich polityków i przywódców społeczeństwom własnym i zachodnim. Obejmuje to również różnicę treści wygłaszanych przez duchownych w meczetach i poza nimi, jak i przedstawianie islamu jako „religii pokoju”.

 

- Istotnym zagadnieniem jest zdolność społeczności muzułmańskiej do przestrzegania prawa obowiązującego w kraju zamieszkania. Prawa cywilnego, które musi stać zawsze ponad prawami zwyczajowymi czy religijnymi – ale tak jest tylko dla niewiernych. Islam bowiem stawia prawo koraniczne na pierwszym miejscu, zaś niektóre państwa europejskie już wprowadziły zasadę stosowania prawa szariatu w rozstrzyganiu sporów wewnątrz wspólnot muzułmańskich.

 

- I wreszcie zasada podstawowa. Według ideologii Abul Alaa Al Maududiego (fundamentalista egipski) wzorującego się na życiu Mahometa, jeżeli muzułmanie nie stanowią jeszcze realnej siły – powinni czasowo dostosować swoje działanie do istniejących okoliczności. Ale tylko dopóty, dopóki nie wzrosną w siłę na tyle, by zacząć (siłą bądź metodami demokratycznymi) wprowadzać Dar al Islam. Począwszy od dzielnic w miastach, poprzez całe miasta, na kraju skończywszy. Celem nadrzędnym jest utworzenie światowego Kalifatu.

 

Widzimy?

 

Mogą kłamać, gwałcić, mordować, torturować,okłamywać.. robić dosłownie wszystko .

 

Prawo? Prawo koraniczne jest wyżej nad prawem Europejskim, dlatego zapomnij o jego przestrzeganiu .

A co mówi  imam  ANJEM CHOUDARY?
 

„Islam nie jest taki jak chrześcijaństwo, jeśli mnie uderzysz, nadstawię drugi policzek. Nie, tacy nie jesteśmy. Nie jesteśmy pacyfistami. W islamie jest coś takiego jak dżihad. Niektórzy nazywają go nawet szóstym, świętym obowiązkiem każdego muzułmanina. Nie można powiedzieć, że islam znaczy pokój.(…)

 

PRAWO SZARIATU ZOSTANIE WPROWADZONE TAKŻE W POLSCE.
LUDZIE BĘDĄ SZCZĘŚLIWSI(…)

 

Pewnego dnia prawo szariatu zostanie wprowadzone także w Polsce, bo wierzymy, że należy usunąć wszystkie opresyjne reżimy. Jeśli rządzi wami ktoś inny niż Allah, to jest to forma ucisku. Dzięki naszej polityce i ten wasz reżim zostanie usunięty, a ludzie będą szczęśliwsi. W Polsce macie rządy liberalnej demokracji, a w tym nie ma żadnych mocnych, trwałych wzorców. Wszystko wynika u Was z rozdziału państwa od Allaha”

 

Gdy imam usłyszał, że katolicy w Polsce nie będą chcieli przyjąć prawa szariatu odpowiedział:

 

Wy chrześcijanie wyznajecie zasadę: co cesarskie cesarzowi, co boskie Bogu. Jeśli przyjmiemy, że cesarz jest muzułmaninem wprowadzającym prawo szariatu, nie powinniście mieć w niczym problemu.
—PODKREŚLAŁ W ROZMOWIE Z „FAKTAMI” IMAM ANJEM CHOUDARY.

 

Podobają Ci się słowa imama? Tak, mi również nie, dlatego napisałem ten artykuł .Ponieważ w Polsce nie jest kolorowo, ale może być ZNACZNIE gorzej.

 

POLAK WALCZĄCY DLA ISIS W ROZMOWIE Z „ABC”:

NA PLACU ŚW. PIOTRA BĘDZIEMY URZĄDZAĆ MASOWE EGZEKUCJE.
 

„Jak trzeba, będę walczył i zostanę męczennikiem. Dla muzułmanina nie ma większego honoru jak zostać męczennikiem” – mówi dziennikarzom Adrian Al N. Tygodnik „ABC – Aktualny Bezkompromisowy Ciekawy” publikuje w najnowszym wydaniu wywiad z Polakiem walczącym w szeregach armii Państwa Islamskiego. Dżihadysta znad Wisły opowiada, jak trafił do Syrii, uciekając m.in. polskim służbom specjalnym. „Niewiernym” grozi okrutnym sądem i przeniesieniem wojny na terytorium Europy.

 

Nawróćcie się, póki jest jeszcze czas. Póki nie przyszliśmy do waszych domów, aby sprawdzić, czy jesteście wierni Bogu Jedynemu. Jeśli nie, to zginiecie jak wszyscy niewierni. Takie jest prawo Allaha. My zwyciężymy, dojdziemy do Rzymu i na Placu Świętego Piotra będziemy urządzać masowe egzekucje niewiernych – zapowiada Abu Bakr Al Sham – bo takie nazwisko przyjął Adrian Al N. – w rozmowie z dziennikarzami tygodnika.

 

Rozmowa Witolda Gadowskiego i Michała Króla z Adrianem Al N. jest pierwszym tak wyraźnym świadectwem udziału obywateli polskich w okrutnej wojnie prowadzonej przez ISIS. Polski dżihadysta jest jednym z mniej więcej 10 Polaków, którzy bezpośrednio współpracują z Państwem Islamskim lub walczą w jego szeregach. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego wie o jego istnieniu.

 

                                         *     *     *

 

MUZUŁMANIE PRZED BAZYLIKĄ ŚW. PIOTRA:

„CZY KOCHASZ ALLAHA?”

 

Watykanista i rzymianin Filippo Di Giacomo ostrzega, że wokół Placu św. Piotra i całego Watykanu każdego dnia widać coraz większą ilość muzułmanów.

 

Zaznacza, że właściwie to już nieustannie można zobaczyć tam ubranych na czarno mężczyzn i całkowicie spowite w burki kobiety, robiące sobie zdjęcia na tle Bazyliki św. Piotra, a mężczyźni śmieją się przy tym, wygrażają pięściami oraz pokazują palcami znak zwycięstwa.

 

Przekaz jest jasny – muzułmanie znajdują się już w samym centrum chrześcijaństwa. Problem nie ogranicza się jednak tylko do zdjęć.

 

Rzymscy właściciele licznych restauracji i knajpek, którzy z racji swojej pracy mają najlepsze rozeznanie w tym, jacy ludzie przewijają się ulicami Wiecznego Miasta, potwierdzają, że przybywa wyznawców islamu, a nie wszyscy wyglądająna turystów.

 

Statystki pokazują, że w dzielnicach wokół Watykanu zaczynają osadzać się muzułmanie, którzy coraz częściej otwierają tam także swoje biznesy, a więc budki z kebabami czy stragany z chustami i torebkami.Najbardziej niepokojące może być jednak zjawisko agresywnego islamskiego prozelityzmu. Codziennie rano bowiem w okolicach Placu św. Piotra roi się od tabunów młodych, brodatych mężczyzn, którzy zaczepiają mieszkańców oraz turystów pytając: „Czy kochasz Allaha? Czy przyjmiesz Allaha?” i z Koranem uniesionym wysoko w powietrzu zapraszają na wspólną modlitwę.

 

W takim też celu „nawracania” zorganizowali sobie w całym mieście wiele przystosowanych do tego pokoi, najwięcej zaś w okolicach Watykanu. Często są to jedynie małe zaplecza, znajdujące się za wspomnianymi już sklepami prowadzonymi przez muzułmanów. Zjawisko to znane już jest w innych europejskich miastach, np. Hamburgu, Wiedniu, Berlinie czy Zurychu. Teraz wyznawcy islamu penetrują już samo serce katolicyzmu.

 

Źródło: La Repubblica, Oprac.: Adam Sosnowski

 

                                         *     *     *

 

Tajemnicze zgony, niewyjaśnione wypadki, zagadkowe samobójstwa.

 

To lista mniej lub bardziej tajemniczych śmierci polskich żołnierzy, urzędników, polityków, dziennikarzy, naukowców i innych osób publicznych. Większość z nich usiłowała rozwikłać afery, które uważane są za największe przekręty w historii III RP. Zestawienie to powstało w oparciu o listę śmierci krążącą w sieci i popularną na serwisie wykop.pl

 

Oto niektóre z nazwisk z tej długiej listy:

 

Jarosław Ziętara – dziennikarz śledczy, badał afery gospodarcze, wytropił aferę w PKS Śrem. Zamordowany 1 września 1992. Dopuszczono się na szczeblu kierownictwa MSW i UOP zacierania śladów prowadzących do służb specjalnych – pisze autor spisu.

 

Janusz Zaporowski – dyrektor Biura Informacyjnego Kancelarii Sejmu – zmarł 07.10.1991.W przeciągu kilku miesięcy od wypadku zmarł zarówno kierowca lancii, jak i policjanci, którzy jako pierwsi przybyli na miejsce wypadku.
Michał Falzmann – kontroler NIK-u, badający sprawę FOZZ – umiera „na serce” 18.07.1991 r.

 

Walerian Pańko – rezes NIK i szef Felzmanna – ginie wkrótce po nim w tajemniczym wypadku samochodowym 7.10.1991 r.
Z jego sejfu zniknęły ważne dokumenty w sprawie FOZZ. Śledztwo wykazało, że samochód rozpadł się w wyniku wybuchu bomby umieszczonej pod autem. Jednak trzej policjanci, którzy jako pierwsi byli na miejscu wypadku, utonęli kilka miesięcy później podczas weekendowego wypoczynku (wszyscy trzej świetnie pływali). Oficjalnie podano że śmierć Pańki była wynikiem nieszczęśliwego wypadku.
Jego kierowca został... skazany na więzienie i wkrótce... również zmarł.
W 1991 r. roku został zastrzelony Andrzej S. – były oficer kontrwywiadu wojskowego PRL, który pracował w firmie handlującej bronią. S. chciał się zwolnić, gdy kazano mu nielegalnie sprzedawać broń do innych krajów.

 

Piotr Jaroszewicz – premier PRL – zamordowany 01.09.1992 r. wraz z żoną.

 

Jacek Sz. – oskarżony w sprawie FOZZ – umarł w 1993 r.
W 1997 roku w tajemniczym wypadku zginął były poseł Tadeusz Kowalczyk, który dużo wiedział o związkach polityków i mafii.

 

Marek Papała – komendant główny policji – zamordowany 25.06.1998 r.

 

Ireneusz Sekuła – poseł na Sejm – samobójstwo, 3-krotnie strzelił sobie w brzuch 29.04.2000 r.

 

Jacek Dębski – polityk, były minister sportu – zamordowany 12.04.2001 r.

 

W 2001 roku zamordowany został Stanisław F. – kelner z hotelu, w którym spotykali się członkowie mafii paliwowej z prokuratorami, politykami i oficerami służb. Oficjalnie jego śmierć uznano za samobójstwo.

 

W lutym 2002 roku zamordowany został Zdzisław M. – drugi kluczowy świadek w sprawie mafii paliwowej. Jego zgon również uznano za samobójstwo, a syna, który zabiegał o sekcję zwłok i rzetelne śledztwo, wsadzono na 3 miesiące do aresztu.

 

Marek Karp – był założycielem Ośrodka Studiów Wschodnich, który zajmował się analizami sytuacji politycznej i ekonomicznej w krajach byłego bloku sowieckiego. „Oni za mną chodzą, śledzą mnie nawet tutaj, w szpitalu, ja stąd nie wyjdę żywy, za dużo wiem o wszystkim” – mówił do swojego przyjaciela na kilka dni przed śmiercią. Dyrektor Ośrodka Studiów Wschodnich leczył się z urazów po wypadku samochodowym, który wydarzył się 28 sierpnia 2004 r. w pobliżu Białej Podlaskiej. Trafił do szpitala, gdzie według oficjalnej wersji „zmarł z powodu powikłań powypadkowych”. Prokuratura sprawę umorzyła, lecz prawdziwe okoliczności wypadku nie zostały wyjaśnione do dziś. Przed śmiercią badał sprawę przejmowania polskiego sektora energetycznego przez rosyjskie spółki kontrolowane przez KGB i GRU. Podobno była to zaplanowana i zrealizowana w najdrobniejszych szczegółach egzekucja, dokonana dla zabezpieczenia paliwowych i energetycznych interesów rosyjskich służb specjalnych.

 

Daniel Podrzycki – kandydat na prezydenta w 2005 r. Zmarł podczas kampanii wyborczej w wyniku obrażeń odniesionych w wypadku drogowym. W latach 90. współpracował z gen. Tadeuszem Wileckim i Andrzejem Lepperem. W 1997 wraz z A. Lepperem, W. Bojarskim i W. Michałowskim podpisał zawiadomienie do prokuratury w związku z nadużyciami podczas podpisywania kontraktu na budowę rurociągu Jamalskiego.

 

Prof. Stefan Grocholewski – ekspert od odczytywania nośników cyfrowych, wykrył manipulacje w nagraniach cz. skrzynek z casy. „Zmarł” 31.03.2010 r.

 

Krzysztof K. – operator Faktów, pracował z W. Baterem (tym, który pierwszego dnia podał poprawną godzinę katastrofy Tu-154, co media odkryły po 10 dniach). Zmarł w Moskwie na sepsę 2 czerwca 2010 r. Śmierć całkiem przemilczana.

 

Prof. Marek Dulinicz – szef grupy archeologicznej – zginął 6 czerwca 2010 w wypadku samochodowym w trakcie oczekiwania na wyjazd do Smoleńska.

 

Dariusz Ratajczak – dr historii, autor tematów niebezpiecznych, zbioru esejów historyczno-politycznych skazany za kłamstwo oświęcimskie. 11 czerwca 2010 znaleziono jego zwłoki w zaparkowanym samochodzie pod Centrum Handlowym Karolinka w Opolu, w którym mogły przeleżeć wg śledczych kilka dni, sekcja zwłok wykazała, że zmarł w wyniku zatrucia alkoholem.

 

Eugeniusz Wróbel – wykładowca na Politechnice Śląskiej, specjalista od komputerowych systemów sterowania samolotem, podawał w wątpliwość, że wrak na Siewiernym to Tu-154 o nr. 101.

Pocięty piłą mechaniczną 16.10.2010 r. przez swego syna, który zdołał zabić i pociąć swego ojca, usunąć ślady krwi, zawieźć pocięte zwłoki do jeziora, wrócić i zapomnieć o wszystkim. Złego stanu swego „chorego psychicznie” syna przez ponad 20 lat nie zauważyła matka, która jest psychiatrą.

 

Remigiusz Muś był jednym z najważniejszych świadków w śledztwie dotyczącym katastrofy smoleńskiej. To on słyszał rozmowę wieży kontroli lotów lotniska Siewiernyj z załogą Tu-154m tuż przed tym, jak samolot się rozbił. Według śledczych wszystko wskazuje na to, że chorąży popełnił samobójstwo w piwnicy swego domu w Piasecznie. Co ciekawe – według portalu niezależna.pl Muś następnego dnia rano był umówiony z nieznaną osobą. "– Byłem z nim umówiony na niedzielę. Rano dowiedziałem się, że nie żyje” – powiedział portalowi anonimowo mężczyzna. Muś powiesił się w październiku 2012 roku.

 

Dr Ryszard Kuciński – prawnik A. Leppera – „zmarł” w maju 2011 r.
Wiesław Podgórski – był doradcą A. Leppera, gdy ten by ministrem rolnictwa, znaleziony martwy w biurze Samoobrony pod koniec czerwca 2011 r. Jako przyczynę śmierci podano samobójstwo.

 

Róża Żarska – adwokatka Leppera – „zmarła” w lipcu 2011 r. w Moskwie.

 

Grzegorz Michniewicz – dyrektor generalny Kancelarii Donalda Tuska. Powiesił się 23 grudnia 2009 roku… podczas Świąt Bożego Narodzenia na kablu od odkurzacza w dniu, w którym z remontu w Samarze wrócił samolot Tu-154, który potem rozsypał się w drobny mak na Siewiernym – informacje o jego śmierci zamieszczono na blogu gosia.nowyekran.pl.neon24.pl.

 

Chorąży Stefan Zielonka – szyfrant wojskowy. To jedna z najbardziej tajemniczych śmierci ostatnich lat. Jak zginął chorąży Stefan Zielonka?

Co doprowadziło do jego śmierci?

Śledczym nie udało się ustalić odpowiedzi na żadne z tych pytań. Biegli nie ustalili nawet, czy było to samobójstwo. Zaginięcie Stefana Zielonki zgłosiła jego żona 19 kwietnia 2009 roku. Rok później w Warszawie w krzakach nad Wisłą znaleziono jego szczątki. Mimo licznych badań i ekspertyz biegli nie ustalili, jaka była przyczyna śmierci szyfranta – napisała "Gazeta Polska". Uniemożliwiał to znaczny rozkład ciała.

W związku z tym prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie jego śmierci. Dokument jest ściśle tajny, dlatego nie można poznać dokładnego uzasadnienia.

 

Dariusz Szpineta – zawodowy pilot i instruktor pilotażu, ekspert i prezes spółki lotniczej, został znaleziony martwy w łazience ośrodka wczasowego w Indiach. Wcześniej parokrotnie wypowiadał się w mediach w sprawie Smoleńska, kwestionując oficjalne ustalenia.

2.04.2017

 

EBOiR znowu wspiera właściciela Lidla i Kauflandu w ekspansji na polskim rynku. Niemcy ponownie otrzymali gigantyczne pieniądze!

 

Przypomnijmy - w 2015 roku ujawniono, iż Bank Światowy oraz Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOiR) pożyczyły blisko 1 mld dolarów Grupie Schwarz,

tj. właścicielowi niemieckich sieci handlowych Lidl i Kaufland, w celu agresywnej ekspansji w krajach Europy środkowo-wschodniej.

 

Teraz okazuje się, że EBOiR przyznał Niemcom kolejny kredyt na wsparcie ekspansji i rozwoju działalności sieci Kaufland w Polsce. Tym razem chodzi o równowartość ok. 425 mln zł.

 

Ciekawe czy jakaś polska firma mogłaby liczyć na podobne wsparcie w celu ekspansji na Zachodzie?

 

W 2015 roku brytyjski dziennik "The Guardian" opublikował materiały, z których wynika, że Bank Światowy oraz Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju (EBOiR) pożyczyły w latach 2003 - 2014 blisko miliard dolarów właścicielowi niemieckich sieci handlowych Lidl i Kaufland w celu ekspansji w krajach Europy środkowo-wschodniej.

 

Kuriozalnie brzmiało tłumaczenie przedstawicieli EBOiR w sprawie udzielonych Grupie Schwarz pożyczek (EBOiR pożyczył łącznie 700 mln dolarów). - "Daliśmy im kredyt. Oni, owszem, byli raczej agresywną nastawioną na zysk firmą, ale z drugiej strony dawali ludziom dostęp do produktów, których nie mieliby oni szansy inaczej zdobyć" (sic!).

 

To jednak nie koniec preferencyjnych pożyczek dla właściciela Lidla i Kauflandu. Jak ujawnił portal DlaHandlu.pl - w lipcu 2016 roku EBOiR przyznał Grupie Schwarz kolejne 100 mln euro pożyczki na wsparcie ekspansji i rozwoju działalności sieci Kaufland w Polsce.

 

Według specyfikacji pożyczki, środki zostały przeznaczone m.in. na "kwestie związane z ochroną środowiska, zdrowia, bezpieczeństwa pracy i operacjami w sklepach a także społeczną odpowiedzialnością biznesu". 

 

Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju to instytucja publiczna dysponująca środkami pozyskanymi od podatników (są one przekazywane poprzez rządy państw-członków wchodzących w skład tej instytucji).

 

Z uwagi na powyższe pojawia się pytanie, czy przypadkiem nie mamy tutaj do czynienia z niedozwoloną pomocą publiczną, która może wpłynąć na konkurencję na polskim rynku sprzedaży detalicznej?

 

Wszak preferencyjna, wielomilionowa pożyczka z EBOiR z pewnością może dać Kauflandowi dodatkowy bodziec do dalszej ekspansji kosztem innych sieci handlowych w Polsce.

 

Może warto, aby sprawą zainteresował się Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów?

 

Źródło: niewygodne.info.pl    dlahandlu.pl   oraz    theguardian.com

30.03.2017

 

 

Przekaz lekarki w Niemczech dla świata

 

„Wczoraj w szpitalu mieliśmy spotkanie o tym jak tutaj i w innych monachijskich szpitalach sytuacja jest niezadowalająca. Kliniki nie mogą sobie poradzić z liczbą wypadków medycznych wśród imigrantów.
Wielu muzułmanów nie chce by pomagał im żeński personel medyczny, i my kobiety teraz odmawiamy chodzenia wśród imigrantów!

 

Relacje między personelem i imigrantami przechodzą ze złych na gorsze. Od ostatniego weekendu migrantom idącym do szpitali muszą towarzyszyć jednostki K-9.
 

Wielu imigrantów ma AIDS, syfilis i prątkującą gruźlicę i wiele innych egzotycznych chorób które my w Europie nie wiemy jak leczyć.
 

Jeśli dostaną receptę do apteki, to nagle dowiadują się, że muszą płacić gotówką. To prowadzi do niewyobrażalnych wybuchów, zwłaszcza kiedy to są leki dla dzieci. Zostawiają dzieci z personelem apteki ze słowami: Więc leczcie je tutaj sami!
 

Dlatego policja nie tylko chroni kliniki i szpitale, ale też duże apteki.
 

Otwarcie pytamy, gdzie są ci którzy witali imigrantów przed kamerami TV z plakatami na dworcach kolejowych? Tak, w tej chwili granicę zamknięto, ale milion ich już tu jest i na pewno nie będziemy mogli się ich pozbyć.
 

Do tej pory bezrobotnych w Niemczech było 2.2 mln. Teraz jest co najmniej 3.5 mln. Większość z tych ludzi absolutnie nie nadaje się do pracy. Tylko małe minimum z nich ma jakiekolwiek wykształcenie.

 

Co więcej, ich kobiety zwykle nie pracują w ogóle. Według mnie 1 na 10 jest w ciąży. Setki tysięcy ich przyniosły ze sobą niemowlęta i dzieci w wieku poniżej 6 lat, wiele wychudzonych i potrzebujących pomocy.

 

Jeśli to będzie trwało nadal i Niemcy znowu otworzą swoje granice, to wracam do domu do Republiki Czeskiej. Nikt nie może mnie tu zatrzymać w tej sytuacji, nawet nie za pensję dwa razy wyższą niż w moim kraju.
 

Przyjechałam żeby pracować do Niemiec, a nie do Afryki czy na Bliski Wschód!
 

Nawet profesor, ordynator naszego oddziału powiedział nam jak smutno mu jest kiedy widzi sprzątaczkę, która sprzątała codziennie przez wiele lat za 800 euro, a potem napotyka tłum młodych mężczyzn na korytarzach, którzy tylko czekają z wyciągniętymi rękami, czekają na wszystko za darmo, a kiedy nie dostaną dostają szału.
 

Naprawdę to mi jest niepotrzebne! Obawiam się, że kiedy wrócę do kraju, to w pewnej chwili to samo będzie w Republice Czeskiej. Jeśli Niemcy z ich systemami nie mogą sobie poradzić, to gwarantuję, w moim kraju będzie całkowity chaos…

 

Kobiety i dzieci w potrzebie.
Wy którzy nie macie kontaktu z tymi ludźmi, nie macie żadnego pojęcia, jakimi ci ludzie są źle zachowującymi się desperados, i jak muzułmanie zachowują się jakby byli lepsi od naszego personelu w kwestii ich religii.

 

Teraz personel lokalnego szpitala nie choruje na choroby które oni tu przynieśli, ale z tak wielu setkami pacjentów każdego dnia to tylko kwestia czasu.
 

W szpitalu nad Renem imigranci zaatakowali nożami personel, kiedy przekazali 8-miesięczne niemowlę na progu śmierci, które ciągnęli przez połowę Europy przez 3 miesiące. Dziecko zmarło 2 dni później, pomimo najlepszej opieki w jednym z najlepszych klinik pediatrycznych w Niemczech. Pediatra musiał przejść operację i 2 pielęgniarki odzyskują zdrowie w ICU. Nikogo nie ukarano.
 

Lokalna prasa ma zakaz pisania o tym, więc możemy tylko informować was drogą emailową.

 

Co stałoby się z Niemcem, gdyby on dźgnął lekarza i pielęgniarki nożem?

 

Albo gdyby wylał swój skażony syfilisem mocz na twarz pielęgniarki i tym samym zagroził jej infekcją? Co najmniej poszedłby prosto do więzienia, a później do sądu. Do tej pory tym ludziom nic się nie stało.
 

I dlatego pytam: Gdzie są ci wszyscy witający i przyjmujący z dworców kolejowych?

 

Siedzą sobie w domu, cieszą się nieskomplikowanym, bezpiecznym życiem.

 

Gdyby to zależało ode mnie, ściągnęłabym tych wszystkich witających i sprowadziłabym ich tutaj do naszych szpitali na izby przyjęć jako pomocników!

 

Później do jednego z budynków zajmowanych przez imigrantów, żeby naprawdę zajmowali się nimi sami, bez uzbrojonej policji i psów policyjnych, którzy, to przykre, są w każdym szpitalu w Bawarii”.

 

Czy ta „sytuacja” przychodzi do naszego kraju?
„JEŚLI NIE ZAINTERESUJESZ SIĘ SPRAWAMI SWOJEGO RZĄDU, TO BĘDZIESZ SKAZANY NA ŻYCIE POD RZĄDAMI GŁUPKÓW” – PLATO

 

Tłum. Ola Gordo

Źródło: gloria.tv

 

22.03.2017

 

Rozmowa wiceministrów spraw zagranicznych
Polski i Niemiec
na temat listu szefa koncernu medialnego
Ringier Axel Springer Media AG
Marka Dekana

 

W trakcie posiedzenia sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu, wiceszef MSZ Jan Dziedziczak ujawnił, że niemiecka dyplomacja uznała list Marka Dekana – szefa koncernu medialnego Ringier Axel Springer Media AG - za niefortunny.

 

Wiceminister Dziedziczak poinformował, że odbyła się rozmowa wiceministrów spraw zagranicznych Polski i Niemiec na temat listu szefa koncernu medialnego Ringier Axel Springer Media AG Marka Dekana. Strona niemiecka przyznała, że jest to wypowiedź niefortunna. Informację na ten temat przekazał na posiedzeniu sejmowej komisji Jan Dziedziczak.
 
- Wydarzenia związane z wezwaniem szefa koncernu niemiecko-szwajcarskiego wobec polskich dziennikarzy MSZ traktuje jako kwestię wysoce niepokojącą, ingerującą w wewnętrzne sprawy i (...) mającą znamiona wpływania obcego koncernu na świadomość polskiego suwerena, polskiego wyborcy. Sprawa wypowiedzi szefa koncernu niemiecko-szwajcarskiego była przedmiotem rozmów wiceministrów spraw zagranicznych Polski i Niemiec i nasz odpowiednik niemiecki stwierdził, że wypowiedź prezesa koncernu była niefortunna – powiedział wiceszef MSZ Jan Dziedziczak.

 

„Wiadomości” TVP1 przytoczyły fragmenty listu szefostwa międzynarodowego koncernu medialnego Ringier Axel Springer do pracowników. Według autorów materiału, „szefostwo niemiecko-szwajcarskiego koncernu” oczekuje od dziennikarzy publikowania krytycznych ocen dotyczących braku poparcia polskiego rządu dla Donalda Tuska w wyborze na szefa Rady Europejskiej.

 

Autor: rz
Źródło: niezalezna.pl, PA

17.03.2017

 

Wiadomości zdemaskowały instrukcje niemieckiego wydawcy dla polskich dziennikarzy. Patrz:

 

http://niezlomni.com/wiadomosci-zdemaskowaly-instrukcje-niemieckiego-wydawcy-dla-polskich-dziennikarzy-oto-pelna-tresc-wideo

17.03.2017

 

Dlaczego rząd Tuska utajnił instrukcje dla Pawlaka
w/s negocjacji z Gazpromem?
Specjalnie w tym celu zmienili ustawę!

 
Przypomnijmy - od marca 2009 r. zespół negocjatorów Waldemara Pawlaka ustalał z przedstawicielami Gazpromu warunki cenowe nowej, długoterminowej umowy na dostawy gazu do Polski. Negocjacje zakończyły się w październiku 2010 r. podpisaniem skrajnie niekorzystnej dla Polski umowy.

 

Nie wszyscy wiedzą, że rząd Tuska podjął wówczas decyzję, aby utajnić przed opinią publiczną instrukcje negocjacyjne jakie zatwierdzał i podsyłał Pawlakowi.

 

W tym celu PO zmieniło nawet przepisy ustawy o ochronie informacji niejawnych!

 

Czy były premier z wicepremierem czegoś się obawiali?

 

W ostatnich dniach za sprawą decyzji Komisji Europejskiej, aby nie karać rosyjskiego Gazpromu za nielegalne wyzyskiwanie krajów Europy Środkowo-Wschodniej, powróciła kwestia podpisanej w 2010 r. przez polskie władze umowy na dostawy gazu z Rosji.

 

Negocjacje na temat jej treści rozpoczęły się w marcu 2009 roku. Polskiej grupie negocjacyjnej przewodził ówczesny minister gospodarki Waldemar Pawlak. Donald Tusk podsyłał Pawlakowi tzw. instrukcje negocjacyjne, w których wyznaczał wytyczne na temat stanowiska strony polskiej oraz margines do ustępstw wobec Gazpromu.

 

Negocjacje zakończyły się w październiku 2010 roku podpisaniem bardzo niekorzystnego dla Polski wieloletniego kontraktu na dostawy gazu z Rosji, który skutkował narzuceniem gigantycznego haraczu wobec Gazpromu (ustalono, że cena sprzedawanego Polsce gazu będzie o około 40 proc. wyższa od ceny rynkowej).

 

Co istotne - w 2010 roku instrukcje Tuska do gazowych negocjacji z Rosją rząd uznał za tajemnicę służbową opatrzoną klauzulą "zastrzeżone". Zgodnie z obowiązującymi wówczas przepisami dostęp do dokumentów z taką klauzulą był zastrzeżony jedynie przez przez dwa lata.

 

W międzyczasie posłowie PO-PSL zmienili jednak prawo (nowelizacja ustawy o ochronie informacji niejawnych z 2011 roku). Wprowadzono wówczas regułę, zgodnie z którą dostęp do tego typu dokumentów "decyzją kierownika jednostki organizacyjnej" może być zastrzeżony na czas nieokreślony.

 

Rząd Tuska skrzętnie to wykorzystał i utajnił instrukcje negocjacyjne na czas nieokreślony. 

 

Powstaje pytanie - czego obawiali się Donald Tusk z Waldemarem Pawlakiem, że podjęli decyzję o utajnieniu instrukcji negocjacyjnych?

 

Dlaczego o ich treści nie mogli się dowiedzieć wyborcy/podatnicy, którzy decyzjami ówczesnej elity rządowej zostali skazani na płacenie znacznie wyższych rachunków za gaz, a polska gospodarka musiała z tego tytułu ponosić dodatkowe, liczone w miliardach złotych koszta?
 
Źródła: Gazeta.pl   oraz   BiznesAlert.pl

16.03.2017

 

Absurdy unijnych funduszy:
Polska musi wydać ponad 2 mld zł
na remont torów kolejowych,
które remontu nie potrzebują!

 

Czas przejazdu pociągiem (ekspres InterCity) między Warszawą a Poznaniem wynosi dziś ok. 2 godz. 30 min. PKP Polskie Linie Kolejowe chce w czerwcu ruszyć z planowanym remontem i modernizacją linii kolejowej łączącej oba miasta. Pójdzie na ten cel 2,2 mld zł. Spora część pieniędzy ma pochodzić ze środków UE. Problem w tym, że po remoncie czas przejazdu skróci się zaledwie o... 5 min. (!), a sama linia kolejowa remontu nie wymaga, bowiem zużycie jej torów i trakcji wynosi zaledwie 30-40 proc.!

 

Ostatnia modernizacja linii kolejowej nr 3 (fragment magistrali E20) zakończyła się w 2007 roku. W jej efekcie pociągi kursujące na odcinku Warszawa - Poznań mogły zacząć się poruszać z prędkością do 160 km/h, a czas przejazdu między stolicą kraju a stolicą Wielkopolski skrócił się do ok. 2 godz. 30 min.

 

W ciągu 10 lat eksploatacji tej zmodernizowanej linii zużycie torów i trakcji kolejowej wyniosło 30, miejscami 40 proc. To oznacza, że torami tymi (bez konieczności gruntownego remontu) można by jeszcze jeździć przez kolejne 10 lat.

 

Powyższe nie ma znaczenia dla należącej do Skarbu Państwa spółki PKP Polskie Linie Kolejowe, która zarządza infrastrukturą kolejową. W czerwcu planuje ona rozpocząć remont wspomnianej linii. Pójdzie na ten cel aż 2,2 mld zł. Remont ma trwać aż do 2019 roku, co będzie się równało z istotnymi utrudnieniami w ruchu.

 

Ktoś może zapytać - po co remontować linię kolejową, która remontu nie wymaga? Po co wymieniać tory, po których można dziś jeździć z prędkością 160 km/h, na tory, po których będzie można jeździć z... dokładnie taką samą szybkością? Odpowiedź jest prosta - chodzi o "przerobienie" unijnych funduszy. 

 

Otóż absurd tej sytuacji polega na tym, że jeśli remont linii kolejowej nr 3 nie rozpocznie się w tym roku, to Polska nie będzie mogła wykorzystać z unijnego budżetu sporej części ze wspomnianych powyżej 2,2 mld zł.

 

Innymi słowy - środki te przepadną, nie mogąc być wykorzystane na inny cel, gdyż w unijnym planie zostały przypisane Polsce jako środki do modernizacji infrastruktury kolejowej w określonym czasie. I kropka.

Nie można ich wykorzystywać w inny, bardziej - w danym momencie - pożądany sposób. Stąd pomysł, aby remontować linię kolejową, która remontu nie wymaga...
 
Źródło: dziennik.pl  oraz rynek-kolejowy.pl

15.03.2017

 

Portal WikiLeaks ujawnia: Agenci CIA potrafią włamać się praktycznie wszędzie

 

Portal WikiLeaks, który ujawnił już wiele tajemnic rządowych USA, tym razem opublikował prawie 9 tysięcy dokumentów mających pochodzić z CIA. Ich lektura jest porażająca, a wynika z nich m.in., że amerykańska agencja wywiadowcza opracowała metody włamań do smartfonów, systemów operacyjnych komputerów, czy komunikatorów internetowych. To jednak tylko część archiwum.

 

WikiLeaks ujawniło dokumenty pod nazwą "Krypa numer 7". Chociaż nie potwierdzono jeszcze autentyczności dokumentów, to trzeba pamiętać, że portal w przeszłości ujawnił już wiele tajemnic rządowych. Eksperci podkreślają jednak, że dokumenty wyglądają na autentyczne.

 

Według portalu, ujawnione dokumenty dają pojęcie o rozmiarach i kierunkach prowadzonego przez CIA na globalną skalę programu hakerskiego i używanego przez nią arsenału oprogramowania. WikiLeaks informuje, że to tylko część archiwum, które w sposób niedozwolony krąży między byłymi hakerami i podwykonawcami rządu USA.

 

Z dokumentów wynika, że CIA stworzyło „Zero-day exploits”, czyli narzędzia wykorzystujące luki w oprogramowaniu, o których nie wie nawet jego producent.

 

Na liście znajdują się m.in.: systemy operacyjne iOS, Microsoft Windows, czy Google Android.

 

Według publikacji CIA potrafiło włamać się do SmartTV firmy Samsung, aby podsłuchiwać jego użytkowników w czasie rzeczywistym. Agenci mieli też możliwość włamania się do komunikatora WhatsApp, prawdopodobnie również do Signala, który uchodzi za najbezpieczniejszy komunikator na świecie.

 

WikiLeaks dodaje, że CIA od 2014 roku pracowała nad metodą włamań do samochodowych komputerów pokładowych poprzez system GPS. Gdyby to się udało, to agencja byłaby w stanie doprowadzić do katastrofy zainfekowanego pojazdu i wyeliminowania znajdujących się w nim osób.

 

Portal nie ma jednak zamiaru ujawnić swojego źródła przecieku. Zaznacza jedynie, że jego autor chce, aby publikacja dokumentów rozpoczęła publiczną debatę na temat tego, czy agencja CIA, tworząc takie oprogramowanie, nie przekroczyła swoich uprawnień.

 

Źródło: dorzeczy.pl (opublikowano dnia 08.03.2017)

15.03.2017

 

Leszek Posłuszny: Deutschland Deutschland űber alles

 

http://prawy.pl/47627-deutschland-deutschland-uber-alles/

15.03.2017

 

MUZUŁMANIE PRZED BAZYLIKĄ ŚW. PIOTRA:
„CZY KOCHASZ ALLAHA?”

 

Watykanista i rzymianin Filippo Di Giacomo ostrzega, że wokół Placu św. Piotra i całego Watykanu każdego dnia widać coraz większą ilość muzułmanów.

 

Zaznacza, że właściwie to już nieustannie można zobaczyć tam ubranych na czarno mężczyzn i całkowicie spowite w burki kobiety, robiące sobie zdjęcia na tle Bazyliki św. Piotra, a mężczyźni śmieją się przy tym, wygrażają pięściami oraz pokazują palcami znak zwycięstwa.

 

Przekaz jest jasny – muzułmanie znajdują się już w samym centrum chrześcijaństwa.

 

Problem nie ogranicza się jednak tylko do zdjęć. Rzymscy właściciele licznych restauracji i knajpek, którzy z racji swojej pracy mają najlepsze rozeznanie w tym, jacy ludzie przewijają się ulicami Wiecznego Miasta, potwierdzają, że przybywa wyznawców islamu, a nie wszyscy wyglądająna turystów. Statystki pokazują, że w dzielnicach wokół Watykanu zaczynają osadzać się muzułmanie, którzy coraz częściej otwierają tam także swoje biznesy, a więc budki z kebabami czy stragany z chustami i torebkami.

 

Najbardziej niepokojące może być jednak zjawisko agresywnego islamskiego prozelityzmu. Codziennie rano bowiem w okolicach Placu św. Piotra roi się od tabunów młodych, brodatych mężczyzn, którzy zaczepiają mieszkańców oraz turystów pytając: „Czy kochasz Allaha? Czy przyjmiesz Allaha?” i z Koranem uniesionym wysoko w powietrzu zapraszają na wspólną modlitwę.

 

W takim też celu „nawracania” zorganizowali sobie w całym mieście wiele przystosowanych do tego pokoi, najwięcej zaś w okolicach Watykanu. Często są to jedynie małe zaplecza, znajdujące się za wspomnianymi już sklepami prowadzonymi przez muzułmanów.

 

Zjawisko to znane już jest w innych europejskich miastach, np. Hamburgu, Wiedniu, Berlinie czy Zurychu. Teraz wyznawcy islamu penetrują już samo serce katolicyzmu.

 

Źródło: La Repubblica, Oprac.: Adam Sosnowski

 

9.03.2017

 

Niebywałe! Tusk naprawdę to powiedział


W czasie konferencji prasowej przewodniczący Rady Europejskiej oświadczył, że – uwaga! – jest i pozostanie bezstronny oraz politycznie neutralny wobec wszystkich krajów Unii Europejskiej. Naprawdę myśli, że nikt nie pamięta tego, co mówił i robił.

 

– Znam swoją rolę jako przewodniczącego Rady Europejskiej. Jestem i będę w przyszłości bezstronny i politycznie neutralny wobec wszystkich 28 państw członkowskich – powiedział Tusk na konferencji prasowej w Brukseli.

 

– Przynajmniej próbowałem w czasie pełnienia urzędu (szefa Rady Europejskiej) zachować neutralność i bezstronność. Wierzę, że mi się to udało – dodał. Oznajmił też, że jest jednocześnie odpowiedzialny za ochronę europejskich wartości i obywateli.

 

Jak naprawdę było z tą „bezstronnością” i „polityczną neutralnością”? Przypomniała o tym w liście do unijnych przywódców premier Beata Szydło. 

 

Urzędujący Przewodniczący Rady Europejskiej zdecydował się wielokrotnie przekroczyć swój europejski mandat, używając autorytetu Przewodniczącego RE w ostrych sporach krajowych. Tak się stało m.in. w czasie, kiedy część opozycji blokowała metodami siłowymi prace demokratycznie wybranego parlamentu. Próba zablokowania przyjęcia budżetu była w polskich warunkach konstytucyjnych próbą obalenia rządu metodami pozaparlamentarnymi.

Wyraźne poparcie tych działań ze strony Przewodniczącego RE było czymś niespotykanym – napisała szefowa rządu. 

 

Kolejną ciekawostkę dotycząca „bezstronności” Tuska ujawnił europoseł Zbigniew Kuźmiuk.

 

W momencie, kiedy Komisja Europejska (KE) sprawdzała, czy może rozpocząć wobec Polski procedurę badania praworządności, służby prawne Rady Europejskiej zgłosiły poważne zastrzeżenia. Między innymi takie, że komisja wychodzi w ten sposób poza swoje kompetencje.

 

Po interwencji Tuska zastrzeżenia te zostały wycofane i od tamtej pory procedura ta jest wobec Polski prowadzona” – napisał Zbigniew Kuźmiuk

 

Źródło: niezalezna.pl

8.03.2017

 

Pieniądze (oraz ich właściciele) uciekają z Niemiec.

 

Sytuacja jest dramatyczna, bowiem Niemcy są jedynym krajem UE, z którego najzamożniejsi obywatele uciekają w takim tempie.

 

Dlaczego?

 

Niemcy są jedynym z krajów w UE, który cierpi na tak gwałtowną ucieczkę kapitału i swoich najbogatszych obywateli. Według New World Wealth z kraju Angeli Merkel uciekło już 4000 milionerów w roku 2016 i 1000 w 2015. To największy rok po roku wzrost uciekających ze wszystkich państw UE.

 

Niemcy mają trzecie miejsce pod kątem liczby milionerów, zaraz po USA i Japonii, jest to też kraj mający najszybciej rosnące dochody mieszkańców w UE (według badań NWW).
Ucieczka najzamożniejszych Niemców jest prawdziwie przerażająca dla rządu centralnego, szczególnie jeśli chodzi o administrację podatkową.

 

Do tej pory prym jeśli chodzi o ucieczki milionerów wiodła Francja, gdy w 2016 roku z tego kraju uciekło 12000 milionerów a rok wcześniej - 10000. Wszystko przez ustanowione w 2011 roku prawo podatkowe prezydenta Francois Hollande'a nakładającego na milionerów 55 proc. podatek.

 

Co jest przyczyną tak drastycznego exodusu milionerów w Niemczech?

 

Według analizy CNBC główną przyczyną jest... kryzys migracyjny!

 

Jak informuje CNBC najzamożniejsi Niemcy nie czują się bezpiecznie we własnym kraju - przyglądają się trendom demograficznym a także analizują sytuację po niedawnej serii zamachów terrorystycznych w tym kraju. I uznają, iż czas uciekać z pieniędzmi.

 

Źródło: wgospodarce.pl

 

7.03.2017

 

Tusk na miesiąc przed ucieczką z Polski (2014): "Już po raz 153. odpowiadam, że nie wybieram się do Brukseli". Ale to Saryusz-Wolski ma być "kłamcą i hipokrytą"

 

"Od wczesnej zimy odpowiadam już po raz 153. na to pytanie. Powiedziałem, że nie wybieram się do Brukseli i to podtrzymuję. W Polsce będę skuteczniejszy" - twierdził Donald Tusk pod koniec lipca 2014 r. Nieco ponad miesiąc później pakował się na stołek do Brukseli.

 

- Kłamca i hipokryta?

 

- A jakby inaczej!

 

Środowisko związane z PO nie widziało w tym jednak żadnego problemu. Problem widzą za to teraz, kiedy posiadający znacznie większe kompetencje Saryusz-Wolski został oficjalnym kandydatem Polski na stanowisko szefa Rady Europejskiej.

 

Prawda jest taka, że Niemcy przez kilka lat hodowali sobie Donalda Tuska poprzez wręczane mu medale, honory, wyróżnienia i poklepywanie po plecach. Kiedy już go odpowiednio urobili, to wstawili na eksponowane europejskie stanowisko, mimo braku znajomości angielskiego czy francuskiego. Ważne jednak, że znał niemiecki, dzięki czemu mógł przyjmować bezpośrednie instrukcje z Berlina.

 

Zrobili to mimo, iż sam Tusk był niechętny wobec zajęcia eksponowanego miejsca w Brukseli.

- "Od wczesnej zimy odpowiadam już po raz 153. na to pytanie. Powiedziałem, że nie wybieram się do Brukseli i to podtrzymuję. W Polsce będę skuteczniejszy" - twierdził na nieco ponad miesiąc przed przeprowadzką na unijne salony.

 

Co ciekawe - na szefa Rady Europejskiej typowana była wówczas premier Danii Helle Thorning-Schmidt.

 

Dlaczego zatem stanowisko to przypadło Tuskowi?

 

Bloger Stanislas Balcerac wysnuł pewien domysł: "Można zrozumieć Angelę Merkel, że jako królowa Europy nie chciała ona być przyćmiona na posiedzeniach Rady Europejskiej przez atrakcyjną i popularną księżniczkę Thorning-Schmidt. A z Tuskiem takiego ryzyka nie ma, wręcz przeciwnie, zgięty pokornie do pasa i całujący Merkel po rękach parobek Tusk jest chodzącym dowodem na to, że europejski front wschodni Berlina jest pod kontrolą.

 

Mając na uwadze powyższe należy jednoznacznie podkreślić - wstawienie Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej nie było żadnym sukcesem Polski. To był sukces Niemiec, bo to był ich człowiek. Mieli go w swojej kieszeni. Kolejne lata pokazały, że w kwestii kreowania narracji unijno-europejskich działał tak, jak chciał Berlin i brukselski establishment.
 
Źródło: Tusk: Nie wybieram się do Brukseli (Wprost.pl)
Źródło: Gdański sokół maltański (Monsieurb.neon24.pl)
Źródło: Przemysław Wenerski (twitter.com)
Źródło: niewygodne.info.pl  (wpis z dnia 7/03/2017)

Magdalena Ogórek

6.03.2017

 

Magdalena Ogórek, po raz kolejny zachwala
postać Jarosława Kaczyńskiego.

 

Na pytanie czy Kaczyński to geniusz, Ogórek odpowiada: – "Na pewno jest wybitnym politycznym strategiem. Realizuje wizję Polski, wobec której opozycja jest kompletnie bezsilna. Potrafi w paru krótkich zdaniach sprowadzić opozycję do parteru i wykazać jej porażającą indolencję intelektualną".

 

I dalej o prezesie PiS: "– Nie ma dziś w Polsce innej osoby, która miałaby całościową wizję Polski – uważa. – Liderzy opozycji grają w innej lidze. Niestety, podwórkowej. Projekt realizowany przez PiS to przebudowa demokracji, która do tej pory miała charakter korporacyjny, gdzie kawałki państwa oddane zostały w dzierżawę wpływowym grupom. Istota demokracji została sprowadzona do rytuału głosowania, w którym ktokolwiek by wygrał, to i tak rządzili ci sami" – przekonuje Magdalena Ogórek w „Do Rzeczy”.

 

sm

Źródło: do rzeczy

6.03.2017

 

Prywatna spółka, która na podstawie tajnej umowy zarządza 60 km autostrady A4, między Katowicami a Krakowem miała aż 165 mln zł zysku za 2016 r.!

 

Zarządzająca ok. 60 kilometrowym odcinkiem autostrady A4 między Katowicami a Krakowem spółka Stalexport ogłosiła, że za ubiegły rok osiągnęła ponad 165 mln zł zysku na czysto.

 

Przypomnijmy, że podpisana w 1997 r. między Stalexportem a państwem polskim umowa koncesyjna na zarządzanie wspomnianym odcinkiem autostrady (wybudowanym ze środków publicznych i z kredytów poręczonych przez polski rząd) jest do dzisiaj tajna!

 

Jednorazowy przejazd tym krótkim fragmentem A4 jest za to bardzo drogi i kosztuje kierowcę auta osobowego aż

20 zł!

 

Umowa koncesyjna dotycząca zarządzania i pobierania opłat na 60 km odcinku autostrady A4 między Katowicami a Krakowem została zawarta w 1997 roku.

 

Jako koncesjonariusza państwo polskie wybrało spółkę Stalexport (obecnie: Stalexport Autostrada Małopolska).

 

Treść tej umowy od wielu lat wzbudza niestety wielkie kontrowersje. Chodzi przede wszystkim o kwestie ograniczenia możliwości rozbudowy dróg alternatywnych w stosunku do odcinka A4 zarządzanego przez Stalexport.

 

Zgodnie z publikowanymi w prasie i mediach przeciekami na temat treści tej umowy (jest ona utajniona dla zwykłych ludzi) - każde podniesienie jakości lub przepustowości dróg równoległych do A4 może być traktowane jako droga konkurencyjna i skutkować wypłaceniem koncesariuszowi (tj. spółce Stalexport Autostrada Małopolska) odszkodowania przez państwo polskie.

 

Warto w tym miejscu przypomnieć, że A4 wybudowano częściowo ze środków publicznych, a częściowo za kredyty z poręczeniem rządu.

 

Pierwszą umowę koncesyjną podpisał na kilka dni przed przegranymi wyborami rząd SLD (1997 rok). Potem kilka aneksów do umowy koncesyjnej, które wypaczyły sens przekazywania pod zarząd prywatnej spółki państwowej autostrady, podpisywał rząd Jerzego Buzka (AWS-UW).

 

Co ciekawe: minister Skarbu Państwa z tego rządu - Emil Wąsacz - jest dziś prezesem... Stalexportu Autostrada Małopolska S.A.

 

Ostatni tajny aneks do umowy koncesyjnej podpisywał minister rządu SLD Jan Ryszard Kurylczyk.

 

Minister infrastruktury w rządzie PiS - Andrzej Adamczyk - informował w marcu ubiegłego roku o planach odtajnienia zawartej w 1997 roku umowy koncesyjnej (wraz z aneksami). Niestety, jak do tej pory tego nie uczynił i wiele wskazuje na to, że tego z jakiegoś powodu (prawdopodobnie finansowego, pod postacią kar umownych) tego nie zrobi.

 

Umowa koncesyjna podpisana ze Stalexportem przez wielu jest uważana za skrajnie niekorzystną z punktu widzenia interesów polskiego państwa.

 

Pewne jest jedno - przejazd 60 km odcinkiem autostrady A4 zarządzanej przez tą spółkę jest niezwykle drogi (nawet jak na standardy zachodnioeuropejskie). Kierowca samochodu osobowego musi zapłacić 20 zł, a ciężarowego - aż 60 zł (od 1 marca weszła w życie podwyżka opłat z 53 do 60 zł). W tym kontekście nie powinny nas dziwić gigantyczne zyski osiągane przez Stalexport. Za 2016 r. spółka wygenerowała aż 165,3 mln zł zysku na czysto. Wynik ten był o 38 proc. wyższy niż w 2015 r.
 
Źródło: niewygodne.info.pl

6.03.2017

 

Kopalnia w Adamowie była warta 144,6 mln zł.
Rząd Tuska sprzedał ją Solorzowi-Żakowi
za 67,3 mln zł!

 

W 2012 roku ekipa Tuska sprzedała spółce ZE PAK (należącej do Zygmunta Solorza-Żaka) pakiet kontrolny akcji Kopalni Węgla Brunatnego Adamów S.A. za 67,3 mln zł, mimo że wartości księgowa tej spółki wynosiła 144,6 mln zł, nie była ona zadłużona, co roku przynosiła zyski i posiadała wolne środki obrotowe w wysokości 65,2 mln zł!

 

Co ciekawe - Aleksander Grad, który jako minister Skarbu Państwa w rządzie Tuska rozpoczął proces prywatyzacji tej kopalni - został w 2016 r. prezesem zarządu ZE PAK.

 

Kontrolerzy NIK nie mieli wątpliwości - w raporcie z grudnia 2015 r. stwierdzili, że przy sprzedaży Kopalni Węgla Brunatnego Adamów S.A. (KBW Adamów) ekipa Tuska dopuściła się niegospodarności i braku należytej dbałości o interes Skarbu Państwa.

 

Przypomnijmy - rząd PO-PSL w 2012 roku sprzedał 85 proc. akcji KWB Adamów za 67,3 mln zł (6,60 zł/akcję) spółce ZE-PAK, która była kontrolowana przez Zygmunta Solorza-Żaka (właściciel Polsatu). Problem w tym, że według kontrolerów z NIK rząd nie uwzględnił wartości księgowej kopalni Adamów, która wynosiła wówczas 144,6 mln zł. Jakby tego było mało kontrolerzy z NIK wykazali, że KWB Adamów w chwili sprzedaży nie była spółką zadłużoną, przynosiła zyski, a ponadto posiadała wolne środki obrotowe w wysokości 65,2 mln zł.

 

Jako ciekawostkę możemy odnotować, że w lutym ub.r. Rada Nadzorcza ZE PAK (czyli spółki która kupiła od Skarbu Państwa kopalnie Adamów) podjęła uchwałę o powołaniu Aleksandra Grada (czyli ministra Skarbu Państwa za kadencji którego rozpoczął się proces prywatyzacji kopalni Adamów) w skład zarządu ww. spółki. Z dniem 18 lutego 2016 r. objął on funkcję prezesa ZE PAK. 

 

4 czerwca 2016 r. minister Skarbu Państwa złożył do Prokuratury Krajowej zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez zawarcie umowy sprzedaży akcji KWB Adamów poniżej ich wartości. W uzasadnieniu napisano, że Skarb Państwa mógł na tej transakcji stracić co najmniej 88,9 mln zł. Śledztwo w/s nieprawidłowości prowadzi obecnie Prokuratura Regionalna w Lublinie.
 
Źródło: www.nik.gov.pl

6.03.2017

 

Największe prywatyzacje w epoki Tuska.

 

W latach kiedy premierem był Donald Tusk (2008-2014) władze naszego kraju dokonały wyprzedaży majątku należącego do Skarbu Państwa za łączną kwotę 58,615 mld zł (prywatyzowano m.in. banki, kopalnie czy zakłady produkcyjne).

 

O skali tej wyprzedaży niech świadczy fakt, że po odsunięciu od władzy ekipy Tuska przychody z prywatyzacji spadły KILKUSETKROTNIE! w 2016 roku Ministerstwo Skarbu Państwa sprywatyzowało majątek o łącznej wartości zaledwie... 44 mln zł.

 

(...)

 

Oficjalne statystyki dostępne na stronach Ministerstwa Skarbu Państwa są zatrważające.

 

Przez blisko 7 lat wyprzedano majątek za łączną kwotę 58,615 mld zł!

 

Warto podkreślić, że spora część tych pieniędzy szła na spłatę bieżącego zadłużenia. Traciliśmy w ten sposób trwały i przynoszący gigantyczne (w postaci dywidend) zyski majątek, a kasę jaką dostaliśmy w zamian topiliśmy w spłacie odsetek od pozaciąganych wcześniej pożyczek.

 

Poniżej lista 10 największych wyprzedaży, jakie miały miejsce w okresie rządów Donalda Tuska:
 
1. PGE Polska Grupa Energetyczna S.A.: 
sprzedaż 17 proc. akcji za 6 mld 543 mln zł 
2. Jastrzębska Spółka Węglowa: 
sprzedaż 33,1 proc. akcji za 4 mld 830 mln zł
3. Bank PKO BP S.A.: 
sprzedaż 9,62 proc. akcji za 3 mld 943 mln zł
4. Energa S.A.: 
sprzedaż 34,18 proc. akcji za 2 mld 800 mln zł
5. KGHM S.A.: 
sprzedaż 10 proc. akcji za 2 mld zł
6. PKP Cargo S.A.: 
sprzedaż 48,29 proc. akcji za 1 mld 420 mln zł
7. Bank Gospodarki Żywnościowej S.A.: 
sprzedaż 37,49 proc. akcji za 1 mld 97 mln zł
8. Zespół Elektrowni "Pątnów-Adamów-Konin" S.A.: 
sprzedaż 50 proc. akcji za 681,5 mln zł
9. Zakłady Azotowe w Tarnowie-Mościcach S.A.: 
sprzedaż 12,13 proc. akcji za 625,5 mln zł
10. Ciech S.A.: 
sprzedaż 37,90 proc. akcji za 619,1 mln zł
 
Źródło: Licznik prywatyzacyjny (Msp.gov.pl)

5.03.2017

 

Miliardowy geszeft z uciekinierami

 

Bogacić się na biedzie – to  motto pewnej branży, która na zewnątrz chce wyglądać jak zatroskana o biednych imigrantów, ale de facto działa bogacąc się bez skrupułów.

 

Niemiecki przemysł imigracyjny robi obecnie geszefty, o których marzyć tylko mogą nawet wielkie koncerny.

 

W Niemczech imigrant starający się o uzyskanie prawa azylu kosztuje miesięcznie podatnika około 3500 euro. Przy jednym milionie starających się o uzyskania statusu azylanta w roku 2015 było to miesięcznie 3,5 miliarda euro – a więc na rok 42 miliardy euro.

 

Pieniądze te wypłacane są opiekunom, tłumaczom, pedagogom socjalnym, pomocnikom w nielegalnym przekraczaniu granicy, rekinom wynajmującym miejsca do spania itd. itp. Bardzo dobre geszefty robią na tym też przeróżne związki socjalne, koncerny farmaceutyczne, politycy a nawet niektórzy dziennikarze.

 

Mówienie o tym jest w Niemczech tematem tabu. Tak samo jak i mówienie o wzroście przestępczości.

 

Okazuje się, że są politycy SPD, którzy zajmują, niejako na boku, lukratywne pozycje w instytucjach zajmujących się organizacją kwater dla imigrantów...

 

Okazuje się, że ceny nieruchomości w okolicach zamieszkania imigrantów zaczynają drastycznie spadać...

 

Okazuje się, że jedna z imigranckich dużych rodzin w Bremie o nazwisku Miri otrzymuje rocznie 5,1 miliona euro pomocy socjalnej a jednocześnie „zarabia“ przynajmniej 50 milionów euro na handlu narkotykami...

 

Okazuje się, że 3000 meczetów w Niemczech nie chce zauważać fali imigracji pozostawiając organizację pomocy organizacjom chrześcijańskim...

 

O tym i wielu, wielu innych faktach popartych przeszło 750 danymi źródłowymi przeczytać można w książce, której autorem jest Udo Ulfkotte pod tytułem "Die Asylindustrie. Wie Politiker, Journalisten und Sozialverbände von der Flüchtingswelle profitiren".

5.03.2017

 

Czy Niemcy zwrócą Polakom pieniądze
– mowa o niebagatelnej kwocie 500 milionów euro.
O sprawie pisze „Rzeczpospolita”.

 

Do dokumentów, które mogą pomóc w walce z rządem federalnym Niemiec, dotarł Związek Polaków w Niemczech.

 

Sprawę o odzyskanie mienia zagrabionego przez III Rzeszę ma prowadzić znany mecenas, Stefan Hambura.

 

Przypomnijmy, że sprawa dotyczy tzw. dekretu Göringa, na którego mocy władze hitlerowskie skonfiskowały majątek należący do polskich organizacji. Był on wart ok. 7-8 milionów ówczesnych marek.

 

Szacuje się, że dziś – wraz z odsetkami – byłaby to równowartość 500 milionów euro.

 

Mecenasowi Hamburze udało się dotrzeć do dokumentu potwierdzającego, że „po zakończeniu II wojny światowej Niemcy dysponowali 3 milionami marek zrabowanymi polskiej mniejszości”. Dokument jest datowany na luty 1962 roku. Może to oznaczać, że Polska odzyska zrabowane przez Niemców pieniądze.

 

Fakt, że pieniądze utracone przez Polaków w czasie II Wojny Światowej mają szansę wrócić do ojczyzny cieszy, zwłaszcza w obliczu ostatnich doniesień o tym, że to Polska, a nie Niemcy ma wypłacać odszkodowania ofiarom Holocaustu...

5.03.2017

 

W 12 lat wytransferowali z Polski ponad 622 mld zł! A Friedman ostrzegał: "Zagranicznym inwestorom nie dawać żadnych przywilejów!"

 

Milton Friedman (noblista, guru wolnorynkowej ekonomii) już w 1990 roku ostrzegał Polaków: "Pamiętajcie jedno: zagraniczni inwestorzy nie będą inwestować w Polsce po to, by pomóc Polsce, lecz po to, by pomóc sobie. Oni powinni działać wg takich samych reguł gry, jakie obowiązują Polaków. Nie należy im dawać żadnych przywilejów, ulg czy zwolnień podatkowych".

 

No ale do władzy doszli Lewandowski z Tuskiem, powyprzedawano co się dało, potworzono specjalne strefy ekonomiczne i w efekcie uruchomiono drenaż kapitału na niespotykaną dotąd skalę...

 

Z raportu organizacji Global Financial Integrity (GFI) za lata 2004 - 2013 wynika, że Polska była liderem w UE jeśli chodzi o drenaż środków finansowych przez zagraniczne podmioty.

 

Analiza oficjalnych statystyk NBP na temat bilansu płatniczego Polski zdaje się potwierdzać wyniki raportu GFI. W latach 2004-2015 zagraniczne koncerny, rządy czy instytucje unijne wytransferowały poza granice naszego kraju równowartość ponad 622 miliardów zł!

 

Tak gigantyczny drenaż kapitału był możliwy dlatego, że wdrożono w życie program gospodarczy "konserwatywnych-liberałów" z Lewandowskim, Bieleckim, Tuskiem i Balcerowiczem na czele.

 

To w pierwszych latach istnienia III RP zrealizowano uznawaną dziś za rabunkową tzw. powszechną prywatyzację.

To wówczas stworzono specjalne strefy ekonomiczne.

To w latach 90-tych XX wieku rozpoczęto bezmyślną prywatyzację sektora bankowego. 

 

Wszystko to działo się mimo, iż w 1990 roku Milton Friedman (noblista, guru wolnorynkowej ekonomii) wyraźnie ostrzegał polityczne elity naszego kraju: "Pamiętajcie jedno: zagraniczni inwestorzy nie będą inwestować w Polsce po to, by pomóc Polsce, lecz po to, by pomóc sobie. Cudzoziemcy powinni mieć pełną swobodę inwestowania w Polsce, ale tylko wtedy, gdy będzie to w interesie Polski. Można to zrobić poprzez stworzenie cudzoziemcom takich samych reguł gry, jakie obowiązują Polaków, nie należy dawać im żadnych specjalnych przywilejów, ulg czy zwolnień podatkowych".

 

Niestety, nikt ostrzeżeniami Friedmana się nie przejął.

Efekt jest taki, że w latach 2004-2015 wydrenowano z Polski równowartość ponad 622 miliardów złotych...


Źródło: niewygodne.info.pl  (wpis z dnia 2/03/2017)

3.03.2017

 

EVA HERMAN über die Massenmedien und die bewusste Lügenpresse gegen die Bevölkerung.

 

Sie war von 1989 bis 2006 Nachrichtensprecherin der Tagesschau und wurde gekündigt, nachdem Sie sich öffentlich sytemkritisch geäußert hatte. In den Mainstream Medien wird mit der Schlagzeile "SIE HAT NAZI VORSTELLUNGEN FÜR DEUTSCHLAND" um sich geschmissen. So hat man Sie natürlich für die breite Masse direkt bequem in der rechten Ecke und man nimmt Sie nur noch halb so ernst.

 

Heute kann man mehrere Bücher von ihr erwerben, unter anderem beim KOPP-Verlag.

 

Im Anschluss folgt noch ein wunderbares Zitat von Horst Seehofer:
"Deutlicher geht es nicht!"

 

DENKT DRAN - DENKT SELBST!

 

https://www.facebook.com/emontsinge/posts/10208720576678101

3.03.2017

1.03.2017

 

Zmiany, które wchodzą w życie w Niemczech,
w marcu 2017

 

Nowy paszport
Od 1 marca wydawane będą nowe paszporty niemieckie. Dokument został wyposażony w szereg najnowocześniejszych zabezpieczeń, które mają zapobiegać fałszowaniu oraz innym nadużyciom. Zmieni się także kwota, jaką przyjdzie nam zapłacić - 60 euro, czyli o euro więcej niż dotychczas. Stary paszport nie traci swojej ważności wraz z wejściem do użytku nowych dokumentów.

 

Nowe tablice ubezpieczeniowe
Posiadacze dwóch kółek (np. motorowerów czy elektrycznych hulajnóg) muszą wymienić tablice. Nowe „blachy” są koloru czarnego i obowiązują przez kolejny rok. Warto o tym pamiętać, gdyż każdy kto nie wymieni tablic nie jest ubezpieczony!

 

Medyczna marihuana

Wraz z początkiem marca lekarze mogą przepisywać ciężko chorym pacjentom marihuanę na receptę celem uśmierzenia bólu lub jeśli miałoby to służyć procesowi zdrowienia. Koszt leczenia ponoszą kasy chorych. Specjalna rządowa agencja zajmuje się importem, kontrolą jakości oraz dystrybucją marihuany (w celach terapeutycznych). Hodowanie roślin konopi indyjskich na potrzeby produkcji narkotyków jest nadal zabronione.

 

DVB-T2
Każdy kto odbiera sygnał przy pomocy domowej anteny musi zadbać o nowy odbiornik zgodny z standardem DVB-T2 o ile takowy nie jest wbudowany już w telewizor.

 

Zakaz palenia w lasach
Od 1 marca w wszystkich niemieckich lasach obowiązuje zakaz palenia. Powodem jest zagrożenie pożarem. Zabronione jest również rozpalanie ognisk oraz grillowanie.

 

Źródło: Focus

 

                                -----------------

 

Niebezpieczeństwo zamachu ze strony salafistów
wciąż bardzo duże!

 

Szef niemieckiego Urzędu Ochrony Konstytucji Hans-Georg Maassen przed kilkoma dniami powiedział, iż z analizy służb wynika, że na terytorium Niemiec przebywa ponad 1200 potencjalnych islamistycznych zamachowców.

 

Zespół obserwujący jednego podejrzanego liczy dziesięć osób - ujawnił Maassen. W przypadku obserwacji przez całą dobę przez dłuższy okres konieczne są cztery, a nawet sześć takich grup - powiedział szef kontrwywiadu, zaznaczając, że możliwości służb są ograniczone.

 

W Niemczech środowisko salafitów, czyli zwolenników radykalnego odłamu islamu, liczy ponad 9,7 tys. osób.

Kilka lat temu było ich 3,8 tys. - powiedział Maassen, dodając, że środowisko to podlega dużym zmianom, staje się coraz mniej centralistyczne, a bardziej lokalne.

"Nie mamy już do czynienia z dwoma, trzema czy czterema przywódcami, którzy mają decydujący głos. Jest wiele osób, które dominują w środowisku, a my musimy wszystkich mieć na oku" - wyjaśnił.

 

Źródło: www.defence24.p

23.02.2017

 

SPECJALNIE DLA „WARSZAWSKIEJ GAZETY” FRAUKE PETRY: WĘDRÓWKA LUDÓW POŁĄCZY POLSKĘ I NIEMCY

 

Rozmowa z Frauke Petry, szefową Alternatywy dla Niemiec, przedsiębiorcą i doktor chemii o polityce imigracyjnej Berlina, możliwej powyborczej koalicji, referendum ws. przywrócenia marki.

 

Na jaki wynik liczy Pani w tegorocznych parlamentarnych wyborach?

Partia Alternatywa dla Niemiec (Alternative für Deutschland – przyp. red.) liczy na wejście do parlamentu z dwucyfrowym wynikiem jako silne ugrupowanie opozycyjne.

 

Możecie stać się częścią jakiejś koalicji rządzącej?

Alternatywa dla Niemiec nie poszukuje partnerów koalicyjnych, ponieważ wychodzimy z założenia, że będziemy odgrywać rolę partii opozycyjnej.

Podobają się Pani obecne podatki w Niemczech?

Obecne prawo podatkowe w Niemczech jest przede wszystkim zbyt skomplikowane. Ponadto liczne możliwości optymalizacji podatkowej prowadzą do tego, że podatek dla najbogatszych w najwyższej klasie podatkowej rzadko kiedy jest płacony. Dlatego żądamy dogłębnej reformy systemu podatkowego i anulowania licznych zwolnień z podatku. W ramach wspierania polityki prorodzinnej jesteśmy za tym, aby zastąpić możliwość wspólnego rozliczania się małżonków wspólnymi rozliczeniami podatkowymi dla całej rodziny.

 

A co zmieniłaby Pani w polityce socjalnej?

Dotychczasowa polityka społeczna jest samobójcza, od kiedy kanclerz Merkel znacząco poszerzyła grono beneficjentów opieki socjalnej opłacanej z kieszeni niemieckich podatników. To nie jest zdrowa sytuacja, kiedy wysokość świadczeń społecznych dla imigrantów, będących często analfabetami, przewyższa środki budżetowe ministerstwa edukacji, ponieważ to właśnie edukacja jest naszym najważniejszym „surowcem”. Cały system opieki społecznej musi zostać poddany reformom. W idealnym przypadku świadczenia społeczne powinny być wypłacane wyłącznie potrzebującym. Jak wiadomo, ideałów nie da się osiągnąć, ale można się do nich zbliżać.

 

Chciałaby Pani powrotu niemieckiej marki w miejsce euro?

Tak, bierzemy to pod uwagę. O tym, czy takie referendum będzie miało miejsce i kiedy się ono odbędzie, zadecydują wyborcy. Naszym zdaniem nakładanie wspólnej waluty na różne gospodarki narodowe i różne mentalności Europejczyków było dużym błędem. Euro nie zespoliło Europy, przeciwnie, powstały głębokie różnice między poszczególnymi państwami. Dlatego jesteśmy zwolennikami stopniowego rozwiązywania strefy euro. Lepsza Europa musi zachować równowagę pomiędzy wspólnymi interesami unijnymi a partykularnymi (narodowymi). Europa to różnorodność, której nie da się reglamentować, nie niszcząc jednocześnie jej rdzenia. Bardziej realistyczna niż obecny model UE jest Europa różnych prędkości, z różnymi walutami, które powiązane są z gospodarczym potencjałem poszczególnych krajów. Możliwe jest, że w ramach takiej nowej UE państwa członkowskie będą się łączyć w ramach sojuszy walutowych lub sojuszy ochrony granic.

 

Jak wyobraża sobie Pani współpracę Niemiec z prezydentem USA Donaldem Trumpem?

Rząd Angeli Merkel zarzucił nowego prezydenta USA moralnymi wymaganiami i obrażał go w sposób nierozsądny. Jeśli Trump poda teraz rękę Putinowi, to Merkel z jej sankcjami wobec Rosji będzie na przegranej pozycji. Wraz z wyborem Donalda Trumpa na prezydenta międzynarodowa pozycja Niemiec zasadniczo się zmieniła. USA pozostaje co prawda naszym najważniejszym sojusznikiem, jednak bez konkretnej wzajemności w zakresie polityki bezpieczeństwa Stany nie będą mogły dla nas dużo zrobić. Jak do tej pory ta wzajemność polegała na tym, że udostępnialiśmy Amerykanom lotniska wojskowe oraz wspieraliśmy, zarówno finansowo, jak i logistycznie, działania militarne, często wątpliwe, jeśli patrzeć na nie z perspektywy prawa międzynarodowego. A zainteresowanie w NATO niemiecką służbą wojskową jest niewielkie, ponieważ staliśmy się krajem pacyfistycznym.
Można mieć tylko nadzieję, że USA pod rządami Trumpa nie będzie już prowadzić polityki agresji, nie będzie tworzyć nowych obszarów kryzysowych ani zagrożeń terrorystycznych. Mimo to musimy z powrotem uczynić z Bundeswehry prawdziwą armię, która będzie w stanie obronić Niemcy, bo w przyszłości Amerykanie będą zwracać szczególną uwagę na region Pacyfiku, a to oznacza, że musimy sami za siebie wziąć odpowiedzialność. Nie będziemy już więcej wasalami USA, będziemy współpracować jako partnerzy. Na przykład w walce z islamskim terroryzmem.

 

Jak widzi Pani relacje Niemiec z Polską?

Jesteśmy sąsiadami i wspólnie musimy budować przyszłość. Wędrówka ludów z Afryki i Orientu połączy Polskę i Niemcy, przynajmniej te Niemcy, które my reprezentujemy. Zachodni Europejczycy zastąpili wolę samostanowienia fałszywą tolerancją i takimi priorytetami w polityce państwowej jak różnorodność i multikulturalizm. Wschodni Europejczycy natomiast pozostali odporni na taką politykę z powodu gorzkich doświadczeń państwowej ideologii. Przyglądamy się z sympatią pozycji, jaką zajmuje Europa Wschodnia w kwestii masowej imigracji. Zachodnioeuropejski imperializm moralny, który określa próbę ocalenia narodu mianem rasizmu, upadnie. W tym przypadku bez żadnych wątpliwości można powiedzieć: ex oriente lux! Bezpieczeństwo i tożsamość będą ważnymi tematami w polityce najbliższych lat. Naszym zdaniem Niemcy powinny być pośrednikiem między Wschodem a Zachodem – również w kontekście polskich obaw co do ewentualnych zakusów polityki rosyjskiej.

 

Jak rozwiązałaby Pani – jako kanclerz Niemiec – problem nielegalnych imigrantów oraz uchodźców?

Po pierwsze trzeba zająć się najbardziej oczywistą i potrzebną sprawą, czyli ochroną granic. Państwo, które nie kontroluje własnych granic i nie wie, kto zatrzymuje się na jego terenie, przestaje być państwem. Za pomocą dronów możemy zabezpieczyć zarówno granice państwowe, jak też kontrolować Morze Śródziemne. To mogłoby ukrócić proceder przemytu uchodźców. Jeśli będziemy ustalać na granicy dane DNA każdego imigranta, moglibyśmy sobie poradzić z fałszowaniem daty urodzenia i kraju pochodzenia przez uchodźców oraz z wielokrotnymi próbami wjazdu. Kolejnym ważnym krokiem w kierunku wstrzymania nielegalnej imigracji byłoby zaprzestanie wypłacania pieniędzy dla każdego imigranta, który do nas dotrze. Osoby ubiegające się o azyl nadal otrzymywałyby wsparcie, ale nie finansowe. Natomiast kryminaliści i przestępcy byliby natychmiast deportowani.
Rozróżnialibyśmy także w sposób rygorystyczny uchodźców od nielegalnych imigrantów. Tych drugich odsyłalibyśmy tak długo i energicznie, aż informacja na ten temat rozeszłaby się w ich krajach pochodzenia. Natomiast uchodźcom należy udzielać ochrony, do momentu gdy sytuacja, która zmusiła ich do ucieczki, nie zmieni się na lepsze; wtedy muszą powrócić do swojego państwa. W dalszej perspektywie chcielibyśmy również wprowadzić ustawę, która określałaby, jakich imigrantów Niemcy potrzebują. Na pewno muszą oni szanować nasze obyczaje i płacić swoje rachunki.

 

Rozmawiali: Grzegorz Jakubowski („Warszawska Gazeta”) i Krzysztof Traba (Polska Agencja Informacyjna Interpress)

Ostatnia aktualizacja nastąpiła 2.12.2024 r.

w rubrykach:

"Bliżej Boga"

oraz
"Z notatnika redagującego - Jerzego Sonnewenda",

Impressum

 

POLONIK MONACHIJSKI - niezależne czasopismo służy działaniu na rzecz wzajemnego zrozumienia Niemców i Polaków. 

Die unabhängige Zeitschrift dient der Förderung deutsch-polnischer Verständigung.

 

W formie papierowej wychodzi od grudnia 1986 roku a jako witryna internetowa istnieje od 2002 roku (z przerwą w 2015 roku).

 

Wydawane jest własnym sumptem redaktora naczelnego i ani nie zamieszcza reklam ani nie prowadzi z tego tytułu żadnej innej działalności zarobkowej.

 

Redaguje:

Dr Jerzy Sonnewend

Adres redakcji:

Dr Jerzy Sonnewend

Curd-Jürgens-Str. 2
D-81739 München

Tel.: +49 89 32765499

E-Mail: jerzy.sonnewend@polonikmonachijski.de

Ilość gości, którzy od 20.01.2016 roku odwiedzili tę stronę, pokazuje poniższy licznik:

Druckversion | Sitemap
© Jerzy Sonnewend