Z notatnika redagującego - Jerzego Sonnewenda

Dr Jerzy Sonnewend

Wtorek, 26 września 2017 roku

 

W kontekście tego, co napisałem wczoraj warto przytoczyć cytat z książki Thorstena Schulte:

 

Wer trotz meiner Ausführungen sagt, dass ihm die Zukunft des Bargeldes gleichgültig ist, möge die folgenden Worte Edward Snowden auf sich wirken lassen: »Wenn man sagt, die Privatsphäre ist mir egal, ich habe nichts zu verbergen - dann ist das, wie wenn man sagt, die Redefreiheit ist mir egal, ich habe nichts zu sagen.«" 

 

("Kto pomimo mych wywodów mówi, że przyszłość gotówki jest mu obojętna, powinien wziąć sobie do serca słowa Edwarda Snowdena: »Jeśli się mówi, że sfera prywatna jest mi obojętna, i tak nie mam nic do ukrycia - wtedy to jest tak, jakby się powiedziało, wolność słowa jest mi obojętna, i tak nie mam nic do powiedzenia.«")

 

- Uważam, że warto się skupić i poważnie zastanowić nad tymi słowami.

Poniedziałek, 25 września 2017

 

Wczoraj odbyły się wybory, których wyniki wcale mnie nie zdziwiły. A sam głosując przyczyniłem się do potrząśnięcia panią kanclerz na tyle, że zdecydowała się w przyszłości pozyskać na swoją stronę przynajmniej część elektoratu, do którego też należę. I o to mi chodziło.

Kanclerz Merkel dobrze wie, jakie błędy popełniła. Wielka szkoda tylko, że nie potrafi się uczciwie do nich przyznać. No i oby spełniła swe obietnice.

 

Przed wyborami analizowałem sobie programy wyborcze partii ubiegających się o głosy wyborców. W kilku z nich, między innymi w programach CSU i AfD, pojawiła się obietnica wstrzymania procesów wprowadzania obrotu tylko i wyłącznie bezgotówkowego.

Przypuszczam, że wielu nie zwróciło na to należytej uwagi. Choć akurat Niemcy przywiązują do tego wyjątkowo wielką wagę. Bo i sprawa jest bardzo poważna. Zwraca na nią uwagę w swej książce Thorsten Schulte („Kontrollverlust. Wer uns bedroht und wie wir uns schützen.“ Kopp Verlag ISBN-13: 9783864454929). Wspomniałem o niej w poprzednim mym wpisie.

 

Likwidacja płatności gotówką wprowadzana jest krok po kroku niemal na całym świecie ale raczej po cichu i bez większego rozgłosu.

Na przykład 8 listopada 2016 roku wtedy, kiedy oczy całego świata zwrócone były na wybory w USA, władze Indii a konkretnie premier Narendra Modi bez wcześniejszych zapowiedzi z dnia na dzień, równo z północną. wycofując banknoty o dwóch nominałach 1000 i 500 rupii (ok. 60 i 30 zł) usunął z obiegu 86 proc. gotówki!.

Całość operacji obwieszczono na kilka godzin przed wprowadzeniem.

 

W państwie, w którym większość transakcji odbywa się za pośrednictwem gotówki, wywołało to ciężki do wyobrażenia szok. By uzmysłowić sobie jego skalę, wystarczy przypomnieć, że w Indiach mieszka dziś 1/7 ziemskiej populacji.

 

Czy data 8 listopada 2016 roku była przypadkowa?

- Nie, ale świat tego za bardzo nie zauważył. 

 

Nieoficjalnie mówi się, że władzom Indii chodziło przede wszystkim o ściganie tych, którzy nie płacą podatków.
W Indiach bowiem aż 90 proc. transakcji dokonywanych jest za pomocą gotówki. Opodatkowania unikały więc setki milionów obywateli.

 

Nie wnikając w szczegóły tego przedsięwzięcia, było ono masowym pozbawieniem ludzi oszczędności „na tzw. czarną godzinę“ i zmuszeniem nawet bardzo biednych do zakładania kont bankowych. Można powiedzieć, że pierwszy krok w „operacji przejrzystości społeczeństwa“ został tam dokonany.

 

W Polsce z początkiem stycznia 2017 r. limit płatności gotówką zaniżono z 15 tys. euro, czyli około 65 tys. zł, do 15 tys. zł czyli ok. 3,5 tys. euro. Nie można zaprzeczyć, że w ten sposób państwo ukróciło w znacznym stopniu różne finansowe przekręty. Ale jest to też krok w kierunku „przejrzystości społeczeństwa“…

 

W Niemczech próg ten wynosi 10 tys. euro a przy płatnościach powyżej tej sumy trzeba się wylegitymować.
W innych krajach, jak na przykład we Francji wynosi on
3 tys. euro, w Portugalii 1 tys. euro, na Węgrzech 5 tys. euro, w Hiszpanii 2,5 tys. euro, w Bułgarii 5 tys. euro a w Grecji 1 tys. euro.

 

Rządy argumentują te restrykcje koniecznością uszczelnienia systemów podatkowych, walki z praniem brudnych pieniędzy, korupcją i finansowaniem terroryzmu a poza tym ułatwieniem obywatelowi życia.

 

Ale specjaliści twierdzą co innego. Owszem poprzez wprowadzanie takich progów uzyskuje się i takie efekty, o jakich wspominają rządy ale główny efekt jest inny - chodzi o przejęcie totalnej kontroli nad poczynaniami obywateli i całych społeczeństw. A także przeciwników politycznych…

 

Poza tym argument, że gotówka jest narzędziem przestępców i jej likwidacja albo ograniczenie spowoduje spadek przestępczości obala wielu specjalistów - m.in. raport Currency Research. 

 

Niespecjalistów niech przekonają Włochy, gdzie limit płatności wynosi zaledwie 1 tys. euro, a mimo to spektakularnych sukcesów skarbówki jakoś nie widać…

 

Osoby wierzące w teorie spiskowe dotyczące wprowadzanego Nowego Porządku Świata (ang. New World Order) chyba mają rację. Następnym krokiem zbliżającym nas do świata Wielkiego Brata jest likwidacja gotówki. 

 

Powie ktoś: przecież obrót bezgotówkowy jest prostszy, szybszy i znacznie bardziej przejrzysty.

Co jest więc w nim złego?

 

- Zgoda, ale nie zawiera podstawowej cechy, która jest istotą naszego człowieczeństwa - wolności. Nie ma anonimowych transakcji, każda pojedyncza jest dokładnie odnotowywana. Osoby, posiadające dostęp do takich danych wiedzą o nas praktycznie wszystko.

 

Thorsten Schulte we wspomnianej książce podaje przykład konkretnej osoby - pani Ute Villing z miejscowości Rottweil, która spędzając niedawno urlop w Sztokholmie zmuszona była za korzystanie z toalet płacić MasterCard...

 

Jest tam więc ktoś, kto wie, ile razy i jak często (dokładny czas dokonywanej płatności jest przecież też odnotowywany!) korzystała ona z toalety!

 

- Nic tylko Wielki Brat.

 

A więc nie tylko wtedy, gdy kupimy kilogram za dużo nawozu, z którego moglibyśmy zrobić bombę, staniemy się podejrzani. Ciekawe wiadomości o nas będą również wtedy, kiedy będziemy kupować i pewnie spożywać za dużo tłustych produktów, wobec czego stawka naszej polisy na życie powinna ulec zwyżce… 

 

Pieniądz drukowany daje nam poczucie swobody i o ile nie zaopatrzyliśmy się już w kartę do zbierania "punktów", możemy mieć pewność jeszcze jako takiej anonimowości.

 

- Zresztą co tu dużo dywagować, gdyby tak było, że zaniżanie progów płatności gotówką służy do zwalczania przestępczości, wstrzymania tego procesu nie obiecywałyby partie ubiegające się o nasze głosy w wyborach. Tak, jak to właśnie miało miejsce.

Poniedziałek, 18 września 2017 roku

 

Jeszcze nie skończyłem poprzedniej książki a już kupiłem nową. Niestety, po tym jak wczoraj zobaczyłem na facebooku jej autora stojącego na Marienplatzu koło księgarni Hugendubel i użalającego się na cenzurę tu panującą, musiałem ją kupić i nie żałuję. Ta książka to "muss" dla wszystkich, którzy pójdą za tydzień głosować. Otwiera oczy na sprawy obok których codziennie przechodzimy i ich nie zauważamy! Czytając ją aż ciśnie się na usta: "Ludzie, otwórzcie oczy, nie dawajcie sobą manipulować, nie dawajcie się otumaniać i oszukiwać. Ratujcie się!"

- Kończę, wracam do czytania.

Środa, 13 września 2017 roku

 

Pobyt w Polsce znów zaowocował „pysznościami“ do czytania. Piszę „pysznościami“, bo naprawdę jest się czym delektować. Przy czym nie delektuję się opisem np. okrucieństw, tylko odkrywaniem i innym spojrzeniem na sprawy, które - jak się dotychczas wydawało - już zostały odkryte.

 

Kupiłem sobie na przykład kolejną książkę Piotra Zychowicza „Niemcy. Opowieści niepoprawne politycznie. Część 3“.

 

Zychowicz jak zwykle zmusza tu czytelnika do przemyślenia i ponownej oceny spraw jakoby nie podlegających dyskusji.

 

Aby to Czytelnikom udowodnić, przytaczam tylko fragmencik i tylko ze Wstępu do tej książki pióra Zychowicza.

 

„(…) dlaczego pańska książka nie nazywa się Naziści? - mógłby zapytać dociekliwy czytelnik. Dlatego, że nie znoszę określenia „nazizm“. Uważam je za kamuflaż, który ma wyprzeć prawidłową, używaną w tamtych czasach, nazwę ideologii stworzonej przez Adolfa Hitlera - czyli „narodowy socjalizm“. Chodzi o ukrycie tego, że była to ideologia lewicowa, a nie - jak nam się wmawia - „skrajnie prawicowa“.

 

Dlaczego w takim razie - mógłby drążyć temat wspomniany czytelnik - nie zatytułował pan książki Narodowi socjaliści?
Dlatego, że tylko niewielka część oprawców, którzy dokonywali masowych mordów pod znakiem swastyki, miała legitymacje partyjne NSDAP i była fanatycznymi wyznawcami brunatnej doktryny. Większość była zwykłymi ludźmi. Zwykłymi Niemcami.

 

Nie przypadkowo użyłem akurat tego określenia. Moim największym autorytetem w kwestiach dotyczących III Rzeszy jest bowiem amerykański historyk profesor Christopher Browning. A jedną z najważniejszych książek, jakie czytałem, są jego Zwykli ludzie. 101. Policyjny Batalion Rezerwy i „ostateczne rozwiązanie“ w Polsce.

 

Tytułowy batalion był jednostką policyjną z Hamburga złożoną z podtatusiałych panów w średnim wieku, którzy zostali odrzuceni przez komisje poborowe Wehrmachtu. Uznano ich za zbyt słabych i za starych, aby mogli znieść trudy służby frontowej. Odsetek członków NSDAP był w jej szeregach znikomy, byli to wybrani przypadkowo przeciętni obywatele. W większości - powszechnie szanowani ojcowie dzieciom.

 

Gdy w Generalnym Gubernatorstwie rozpoczęła się ludobójcza akcja „Reinhard“ - czyli wielka operacja eksterminacyjna, od której rozpoczęło się „fabryczne“ mordowanie Żydów - niemieckie władze policyjne postanowiły rzucić do akcji 101. Batalion. Wynikało to z problemów kadrowych, po prostu nikogo lepszego nie było pod ręką.

 

Gdy batalion musiał wykonać pierwszą egzekucję kobiet i dzieci - było to 13 lipca 1942 roku w Józefowie w okolicach Biłgoraja - jego dowódca, major Wilhelm Trapp, płakał. Głos mu się łamał, był wyraźnie wstrząśnięty otrzymanymi rozkazami. Mimo to nie odmówił ich wykonania. Podobnie było ze zdecydowaną większością jego ludzi.

 

Choć to, czego się dopuścili, poważnie nimi wstrząsnęło - ojczulkowie z Hamburga dokonali masowego mordu.

 

Z każdym tygodniem, z każdą pacyfikacją i masakrą coraz bardziej obojętnieli. Przelewanie niewinnej krwi robiło na nich coraz mniejsze wrażenie. Aż stali się bezlitosnymi, zawodowymi zabójcami Żydów i Polaków. Co najciekawsze, większość z nich nie tylko nie była narodowymi socjalistami. Większość nie była nawet antysemitami. Byli po prostu zbrodniarzami.

 

Major Wilhelm Trapp już na wstępie zapowiedział, że każdy policjant, który nie czuje się na siłach mordować, nie musi brać udziału w tym procederze. Przez cały czas trwania ludobójczej operacji wytyczne te pozostały w mocy. Ten, kto nie chciał naciskać na spust, był z tego obowiązku zwolniony i nie wyciągano wobec niego żadnych konsekwencji. Mimo to udziału w eksterminacji odmówiło zaledwie 20 procent rezerwistów ze 101. Batalionu. Reszta zakasała rękawy i wzięła się do „roboty“.

 

Podobnie było z niemieckimi pielęgniarkami i lekarzami dokonującymi eutanazji upośledzonych i nieuleczalnie chorych. Oni także nie byli narodowosocjalistycznymi fanatykami. A mimo to na dyżurach aplikowali pacjentom śmiertelne zastrzyki i wypisywali sfałszowane świadectwa zgonu.

 

Podobnie było z niemieckimi kolejarzami, urzędnikami, żołnierzami i przedstawicielami niezliczonych innych profesji. Holokaust i inne niemieckie zbrodnie nie byłyby możliwe bez udziału setek tysięcy zwykłych Niemców. Winy za to wszystko, co się stało, nie sposób tak po prostu zrzucić na Hitlera, Himmlera i garstkę narodowosocjalistycznych przywódców.

 

Dlatego właśnie postanowiłem, że ta książka będzie nosiła tytuł Niemcy.

 

Nie oznacza o oczywiście, że cały naród niemiecki ponosił winę za straszliwe krzywdy, jakie wyrządziła ludzkości III Rzesza.
(…)
Naród niemiecki, tak jak każdy inny, nie wyłączając polskiego, nie stanowił monolitu. Wśród Niemców było wielu zbrodniarzy, ale było również wielu ludzi przyzwoitych i bohaterów.
(…)
Narodowy socjalizm był ideologią reprezentującą wszystko to, co w narodzie niemieckim najgorsze. Gdy Hitler przejął władzę i dokonał swojej nihilistycznej rewolucji, postawił Niemcy na głowie. Tak jak bolszewicy postawili na głowie Rosję. Tradycyjne elity musiały ustąpić pola, a na wierzch wypłynęły szumowiny.
Niemcy to książka o tych szumowinach. (…)“

Piątek, 8 września 2017 roku

 

Powrót z Warszawy do Monachium. Na najdroższej autostradzie Europy. To na pewno. Resztę świata trzeba by zbadać. Na jednym z kilkunastokilometrowych odcinków płacimy 19 złotych, czyli przeszło 4 i pół euro. Cały ten odcinek, to przewężenie do jednego pasa ruchu z ograniczeniem prędkości do 60 km/godz. Na drugim nieczynnym pasie nikt nie prowadzi żadnych robót czy napraw. Żadnego słowa przepraszam! Komentarz mojej Żony: "Kulczyk, obyś się smażył za to w piekle!"

- Przypuszczam, że tego samego życzą mu wszyscy inni oszukani na tej autostradzie.

Poniedziałek, 21 sierpnia 2017 roku

 

Zdaje się, że podczas wrześniowych wyborów będzie ciekawie. Prezydent Erdoğan wezwał bowiem osoby pochodzące z Turcji do nieoddawania głosu w wyborach do Bundestagu na chadeków, socjaldemokratów oraz przedstawicieli partii "Zielonych".

 

Według rządowych statystyk w Niemczech żyje ok. 3 mln osób pochodzenia tureckiego, z czego do wyborów uprawnionych jest 1,3 mln.

 

W wyborach do Bundestagu w 2013 r. wzięło udział 70 proc. osób należących do tej diaspory, a 64 proc. z nich oddało głos na SPD, 12 proc. na "Zielonych" i tyle samo na "Lewicę". Chadecy cieszyli się poparciem jedynie 7 proc. wyborców.

 

Na kogo zagłosuje więc teraz turecka diaspora?

 

W ostatnim referendum dotyczącym zmiany tureckiego ustroju na prezydencki 63,1 proc. Turków mieszkających na terenie Niemiec poparło zmiany proponowane przez Erdoğana.

 

Jeśli wziąć do tego pod uwagę fakt, iż AfD (Alternatywa dla Niemiec) oraz liberalna FDP, co prawda nie wymienione przez prezydenta, ale będące niezbyt przychylne tureckiemu rządowi, to pozostają chyba jedynie partie lewicowe. Tym bardziej, że postrzeganie są one jako przyjazne imigrantom.

 

Na „Zielonych” natomiast zagłosować mogą Turcy nie do końca posłuszni Erdoğanowi, solidarni jednak z politykiem pochodzenia tureckiego, współprzewodniczącym „Zielonych“ - Cem Özdemirem. "Zieloni", to w końcu też partia lewicująca...

 

Jak będzie na pewno - tego nie wiadomo. Wiadomo natomiast na pewno, że będzie ciekawie.

12.08.2017

 

Obejrzeliśmy z Grażyną bardzo dobry film polski "Sprawiedliwy" (2015) w reżyserii Michała Szczerbica. 

 

Traktuje on o Polakach ratujących Żydów w czasie II wojny światowej. Bardzo wyważony, spokojny i przemyślany.
Wzruszający. Pozbawiony kiczowatego patosu i taniego dydaktyzmu opowiada o bohaterstwie, najwyższym poświęceniu i heroicznej postawie w środku piekła.

Reżyser ponoć częściowo oparł go na własnych wspomnieniach.

 

A mnie znów przypomina się krótka opowieść mej Mamy, wówczas kilkunastoletniej dziewczyny o Babci - Tekli Lederer, która też uratowała młodą Żydówkę. Czyniąc to nawet na myśl Jej nie przyszło, by oczekiwać jakichś podziękowań. Babcia Tekla była przed wojną nauczycielką na wsi w Małopolsce. Zmarła, gdy miałem cztery lata, w 1953 roku.

 

Treść filmu jest pokrótce taka: w latach 60- te XX wieku Żydówka Hanna przyjeżdża do Polski, by odbyć podróż śladami swej przeszłości. Ocalona jako dziecko przez polską rodzinę, wraca do komunistycznego kraju, chcąc przekonać swoich wybawców do przyjęcia medalu "Sprawiedliwy wśród Narodów Świata". Ale oni medalu przyjąć nie chcą. Zaangażowani w walkę z okupantem uważają, że nie powinni być nagradzani za wykonywanie ludzkiego obowiązku. Hanna szuka też swojego przyjaciela z dzieciństwa, miejscowego dziwaka Pajtka, który się nią opiekował. 

 

Zachęcam do obejrzenia - wart jest tego. Poniżej przytaczam link na youtube, z którego można go obejrzeć.

Czwartek, 3 sierpnia 2017 roku
 

Świat szybko przeskakuje z tematu na temat, a ja ciągle jeszcze nie odfajkowałem Powstania. Ciągle o tym wielkim wydarzeniu myślę, modlę się za Poległych Bohaterów, Zmarłych później a także za Żyjących. Jest ich nawet tu w „polskim“ Monachium co najmniej dwoje – Pani Irma Zembrzuska-Wysocka i Aleksander Menhard. Wspomniał o Nich ostatnio na facebooku Redaktor Bogdan Żurek. W Poloniku pisaliśmy o Nich wielokrotnie. W końcu mieć w swym otoczeniu takich Bohaterów, to tylko zaszczyt.

 

Doszukałem się w internecie wywiadu z Panią Irminą Leokadią Zembrzuską-Wysocką, bo tak się właściwie nazywa. - Bardzo ciekawy. Tu wynotowałem sobie tylko fragment ilustrujący Jej humanitarne podejście do innego człowieka. Po tym fragmencie podaję link na cały ten wywiad. Zachęcam – bardzo interesujący.
 

"(...) Sam pobyt w szpitalu też na mnie bardzo działał różnie, i pesymistycznie, i optymistycznie, bo ja wtedy miałam czasu trochę, leżąc, i sobie mogłam przemyśleć niektóre sprawy. Chłopcy obok... Bo nie było nawet łóżek.

 

Taki był szpital, że wszystko leżało na podłodze, na takich właśnie siennikach. Taki jeden był chłopak, jęczał tak strasznie, nie mogłam już wytrzymać. Ale kiedyś siostra rozdawała papierosy i ja powiedziałam, że ja też. No to dwa papierosy, zdaje się, dostałam. Ja nie palę w ogóle. I teraz ten obok, właśnie ten „Klawisz” (pamiętam, że miał pseudonim „Klawisz”), mówi: „No co, przecież nie będziesz marnować chyba. No dawaj te papierosy”. To ja mu oddałam za dozgonną wdzięczność, pamiętam. „Będę ci dozgonnie wdzięczny, jak mi te papierosy oddasz. Nie marnuj tego”.

 

Z papierosami to w ogóle dwa razy miałam właśnie takie historie. Jeden w obozie, a jeden jeszcze w szpitalu. Ale wie pani, też będąc wtedy w szpitalu, patrzyłam, zaczęłam się patrzeć trochę inaczej na skutki tych strasznych cierpień, śmierci nas i drugiego człowieka.

 

W danym wypadku byli Niemcy. Było dwóch Niemców, gdzie leżeli również tak jak i my. Niektórzy [Powstańcy] się nawet oburzali: „Co siostra daje wszystkim, ale tym szwabom nie można dawać. Nie będziemy... nie można im dawać. To dla nas jest”. I ja tak myślę sobie: „Boże…”. To takie szczeniaki młode były, wystraszone, chłopaki, bo to był Wehrmacht, nie gestapo. Myślę sobie: „Boże, oni też się męczą chyba, oni też mają sytuację…”.

 

Chcieli papierosy, to siostra im dała papierosy, wszystko dostawali to samo co i my. Myślę sobie: „Dlaczego mnie jest ich żal, jak się patrzę na nich?”. Zastanawiałam się: „Boże kochany, czy ja jestem już wyzuta z wszelkich patriotycznych uczuć?

Dlaczego ja ich żałuję?

Dlaczego jest mi żal tych Niemców?”.

I wtedy właśnie przyszły mi takie jakieś myśli, że przecież to są ludzie, tacy jak my i to szczególnie właśnie te młode szczeniaki. Takie proste. (...)“

 

Cały wywiad można sobie przyczytać tu 
http://www.1944.pl/archiwum-historii-mowionej/irmina-leokadia-zembrzuska-wysocka,3301.html

 

Drugim Powstańcem, jest ALEKSANDER ZYGMUNT MENHARD ps. „Drut”, „Tyka”. 
 

Olek (mam zaszczyt być z Nim per ty) działał od 1941 roku w wywiadzie Związku Walki Zbrojnej. Potem uczestnik Powstania Warszawskiego. Raniony a po upadku Powstania wywieziony do Niemiec. 
 

Od roku1952 do przejścia na emeryturę w 1989 r. pracował w Rozgłośni Polskiej Radia Wolna Europa w Monachium, początkowo w dziale nasłuchu, później jako redaktor (pseud. "Paweł Trzyński"). Autor audycji „Każdy ma swoje hobby” i redaktor „Panoramy Dnia”.

 

Pisywał też do „Polonika Monachijskiego”. Napisał bardzo cenną moim zdaniem księżkę - przewodnik „Polskimi śladami w Monachium” (wyd. Monachium 1991). 
 

Pod poniższym linkiem mżna Go zobaczyć i posłuchać Jego wspomnień.
https://www.youtube.com/watch?v=JyXGiPoOYGs Jest to wypowiedź z okazji 60-lecia Rozgłośni Polskiej RWE w Monachium (Warszawa, 3 maja 2012 r.)

 

- Jest jeszcze trzecia Osoba, którą – mimo upływu przeszło trzydziestu lat od Jego śmierci - wspominam bardzo często. Jest to mój Ojciec, który też brał udział w Powstaniu Warszawskim, ale w sposób szczególny.
 

Otóż we wrześniu 1939 roku, gdy wybuchła wojna mój Dziadek Czesław Stefan Sonnewend wraz z synem – mym Ojcem, wsiedli do pociągu jadącego na wschód. Traf jednak chciał, co nie było wtedy rzadkością, że samoloty niemieckiej Luftwaffe zbombardowały go.

 

Pasażerowie w popłochu wyskakiwali z pędzącego pociągu. Dziadek wysokczył w jedną stronę a Ojciec w drugą. Tam, gdzie wyskoczył Dziadek padła bomba i urwała Mu nogę. Wkrótce potem Dziadek zmarł a Ojciec, wtedy szesnastoletni chłopak, udał się na wojenną tułaczkę.

 

Najpierw w Krakowie na tajnych kompletach zrobił maturę. Potem dostał się do oddziału partyzantki AK.

 

Po jakimś czasie, w miarę, jak zbliżały się wojska sowieckie, oddział ten, pełen wiary we wspólną walkę z niemieckim okupantem, przeszedł do sowietów a Ojciec trafił do

1. Armii Wojska Polskiego (tak się wtedy nazywała), do gen. Berlinga. W ten sposób w czasie Powstania Warszawskiego, przepłynął Wisłę i wspomagał Powstańców. 
 

W czasach PRL niewiele wspominał nam na ten temat. Pamiętam jednak, że bardzo był dumny z kilku odznaczeń i orderów za odwagę właśnie z czasów Powstania. Kiedyś, kiedy podsłuchałem jako mały chłopak „rozmowę dorosłych“, usłyszałem jak Ojciec jeszcze po latach bardzo wzruszony łkając opowiadał o rzezi żołnierzy Berlinga wysłanych na pomoc walczącym Powstańcom.
 

Jeśli wierzyć opisowi na stronie:

https://opinie.wp.pl/zolnierze-z-armii-berlinga-walczacy-w-powstaniu-warszawskim-zostali-wyslani-na-pewna-smierc-6126039322171521a

było to mnie więcej tak:

Na początku września 1944 r., po miesiącu zaciętych walk na ulicach miasta, gen. Tadeusz Bór-Komorowski doszedł do wniosku, że dalsza walka nie ma sensu. W obliczu wstrzymania sowieckiej ofensywy, braku pomocy dla walczącej stolicy ze strony Zachodu oraz słabości sił własnych przedłużanie bitwy skazywało tylko cywilów na kolejne cierpienia i powiększało skalę zniszczeń w mieście. Dziennie ginęło wówczas 317 żołnierzy oraz 2380 cywilów.
 

"Bór" postanowił więc kapitulować. 10 września drogą listowną ustalił warunki kapitulacji z niemieckim gen. Güntherem von Rohrem i wydawało się, że następnego dnia, po ponad miesiącu heroicznych zmagań, powstanie warszawskie dobiegnie końca.
 

Dla Stalina, który dowiedział się o pertraktacjach, takie rozwiązanie byłoby fatalne. AK nie została bowiem jeszcze doszczętnie rozbita. Tysiące polskich patriotów, którzy nadal znajdowali się w jej szeregach, stanowiło dla Sowietów olbrzymie zagrożenie. Również zniszczenia w mieście nie były jeszcze dla Stalina wystarczające. Stalin postanowił więc dać powstańcom nadzieję, sprowokować ich do dalszego oporu" - mówił polski historyk, pisarz i publicysta emigracyjny Zbigniew S. Siemaszko.
 

W efekcie 10 września po raz pierwszy po prawej stronie Wisły odezwała się sowiecka artyleria, a z Pragi zaczęły dochodzić odgłosy walki. Nad Warszawą pojawiły się niewidziane od 1 sierpnia sowieckie samoloty, które zaczęły zrzucać w workach po zbożu broń i amunicję (rozbijała się, uderzając o ziemię).

 

Tego samego dnia do Komendy Głównej AK przyszła wiadomość z Londynu, że Stalin nagle nieoczekiwanie zmienił zdanie i zgodził się na lądowanie amerykańskich samolotów na swoich lotniskach.
 

Niestety, "Bór" dał się nabrać na tę prowokację, uwierzył, że Sowieci "wreszcie się ruszyli" i zerwał negocjacje kapitulacyjne z Niemcami. Miasto miało jeszcze konać przez trzy tygodnie.

 

To właśnie w tym czasie straty były największe. Stalin na Kremlu oczywiście zacierał ręce, a elementem perfidnej prowokacji wobec Polaków - mającym utwierdzić ich w przekonaniu, że "bolszewicy idą na pomoc" - był słynny desant jednostek Berlinga w lewobrzeżnej Warszawie.
 

Fatalnie zaplanowana i wykonana operacja była misją samobójczą, na którą Stalin posłał żołnierzy Berlinga z pełną premedytacją.

 

Ludzie ci nie mieli najmniejszych szans na sukces, posłano ich na pewną śmierć. Operacja rozpoczęła się w nocy z 15 na 16 września. Trwała do 22 września.

 

Żołnierze Berlinga przeprawili się na łodziach i pontonach, które już na Wiśle znalazły się pod ciężkim ostrzałem Niemców.
 

Ci żołnierze, którzy przeżyli przeprawę, w walce z Niemcami osiągnęli niewiele. Zostali odparci, podzieleni na mniejsze grupy i metodycznie wybici.

 

Berling swoimi oddziałami dowodził w sposób nieudolny, a straty, jakie poniósł, były olbrzymie. Z blisko 2,5 tys. żołnierzy, którzy brali udział w desancie, zginęła lub dostała się do niewoli zdecydowana większość. Na prawą stronę Wisły wróciło zaledwie 400 osób.
 

Wśród nich był mój Ojciec. Został ranny a przeżył dzięki oprawionej w grubą, bardzo twardą okładkę książeczce do nabożeństwa, którą nosił zawsze na piersi w lewej kieszeni kurtki mundurowej. I tam właśnie uderzył odłamek granatu przebijając ją prawie na wylot, ale nie całkowicie!

 

- Gdy byłem zaledwie kilkuletnim chłopcem Ojciec nauczył mnie krótkiej modlitwy „Aniele stróżu mój“. Twierdził, że Jemu w czasie wojny też pomogła...

 

- Jestem przekonany, że miał rację.

Poniedziałek, 31 lipca 2017 roku
 

Prawo i Sprawiedliwość dokonuje zmian w sądownictwie, prezydent Duda wszystko to skutecznie przyhamowuje a absurdalne wyroki sądów i rozstrzygnięcia organów administracji publicznej jak zaoadały tak zapadają!
 

Przykładem może być sprawa pewnej księgowej z Podlaskiego Zarządu Dróg Wojewódzkich.

 

W 2015 roku do Urzędu Marszałkowskiego wpłynął mail od rzekomego wykonawcy drogi, informujący o zmianie numeru konta do zapłaty za wybudowaną drogę.

 

Wiadomość tę przekazano dalej do księgowej z Podlaskiego Zarządu Dróg Wojewódzkich a ta nie sprawdziwszy w żaden sposób prawdziwości tej informacji, przelała na wskazane przez oszusta (czy oszustów – tego nie wiadomo) konto prawie 4 mln złotych!

 

Prokuratura oskarżyła niefrasobliwą księgową o nieumyślne niedopełnienie obowiązków. Za takie przestępstwo  grozi kara dwóch lat pozbawienia wolności oraz konieczność zwrócenia 4 milionów złotych.

 

Jak podało Polskie Radio Białystok Sąd w Białymstoku uznał jednak inaczej. Co prawda księgowa uznana została winną zarzucanych jej czynów, ale kara była inna - za błąd kosztujący podatników 4 miliony złotych księgowa ma zapłacić jedynie... grzywnę w wysokości dwóch wypłat (!) czyli 8 tys. zł grzywny.
 

Wyrok zapadł w ubiegłym tygodniu, we wtorek 25 lipca 2017 roku i na szczęście nie jest wyrokiem prawomocnym a więc można go będzie zaskarżyć.
 

Smutne jednak jest to, że śledczy do dziś nie ustalili, ani kto stał za oszustwem, ani czy byli w zmowie z księgową, ani gdzie trafiły pieniądze.

Podejrzewa się, że wyprowadzono je na zagraniczne konta...

 

A więc odzyskanie tych publicznych pieniędzy będzie prawie niemożliwe.

Czwartek, 27 lipca 2017 roku
 

Wiadomo, że za opozycją w Polsce stoi i popiera ją finansowo miliarder Georg Soros.
 

Długo zastanawiałem się, po co to robi.

 

Wydaje mi się, że odpowiedź znajduje się na portalu Businessinsider.com.pl , w tekście pod tytułem "Znany miliarder postawił 764 mln dol. na krach na giełdzie. Zbliża się wielkie załamanie?", którą tu sobie skrzętnie wynotowuję.

 

"Chciwość międzynarodowych inwestorów doprowadziła do powstania na rynku długu wielu skomplikowanych "instrumentów pochodnych", które dają zyski tylko wtedy, gdy wydarzy się coś złego.

 

Kilka miesięcy temu ujawniono, iż należący do Georga Sorosa fundusz inwestycyjny "Soros Fund Management" postawił 764 mln dolarów na to, że indeksy giełdowe w USA zaczną nagle spadać. Zarobi miliardy dolarów, gdy na amerykańskiej giełdzie dojdzie do krachu.

 

Powstaje pytanie: czy podobne instrumenty są wykorzystywane wobec Polski i czy ktoś przypadkiem nie zaczął właśnie "grać" na ich realizację?

 

George Soros to jeden z najbardziej znanych spekulantów walutowych. Stał się znany 22 września 1992, gdy uważając, że funt szterling jest przewartościowany, dokonał spekulacji przeciw tej walucie angażując 10 mld USD i grając na zniżkę kursu.

 

W wyniku tego, Bank Anglii był zmuszony wycofać funta z Mechanizmu Kursów Walutowych (ERM II), a Soros zarobił około jednego miliarda dolarów. Po tej akcji został nazwany "człowiekiem, który złamał Bank Anglii".

 

W 1997 w podobnej sytuacji w trakcie azjatyckiego kryzysu finansowego malezyjski premier oskarżył Sorosa o spowodowanie załamania waluty tego kraju.

 

Kilka miesięcy temu ujawniono, że za pośrednictwem swojego funduszu inwestycyjnego "Soros Fund Management" postanowił zainwestować w tzw. "opcje put" dla nowojorskiego indeksu spółek giełdowych równowartość 764 mln dolarów. Inwestycja ta jest o tyle ciekawa, że może przynieść wielomiliardowe zyski tylko w przypadku wystąpienia kryzysu gospodarczego i sporego zanurkowania giełdowych indeksów.

 

W tym kontekście pojawiają się co najmniej dwa pytania:

 

1) Czy Soros i podległe mu media oraz fundacje nie będą się starały "grać" na wywołanie poważnego kryzysu politycznego w USA, który mógłby się przerodzić w kryzys gospodarczy?

 

2) Czy międzynarodowi spekulanci wykorzystują tego typu mechanizmy również w innych krajach?

 

Jeśli tak, to czy przypadkiem świetnie zorganizowana akcja "obrony sądów" w Polsce nie jest właśnie takim "graniem" na wywołanie poważnego kryzysu politycznego, który mógłby się przerodzić w kryzys natury gospodarczej i okazję do realizacji zysków z tytułu różnorakich instrumentów pochodnych dających zarobić tylko wtedy, gdy dzieje się coś złego?"

Środa, 26 lipca 2017 roku

 

Wypowiedź Fransa Timmermansa po dzisiejszym spotkaniu unijnych komisarzy tylko potwierdza  niestety stare bolszewickie powiedzenie, że „nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera“.

 

Buta tego unijnego urzędasa po studiach z filologii na jakimś prowincjonalnym uniwersytecie w Nijmigen oraz krótkim kursie prawa i jednocześnie literatury francuskiej we Francji, nie zna granic.

 

Ale pewnie po tym, jak w 2004 roku otrzymał Krzyż Orderu Zasługi RP a w 2014 Krzyż Wielki Orderu Zasługi RP nadawany za „wybitny wkład we współpracę międzynarodową oraz współpracę łączącą Rzeczpospolitą Polską z innymi państwami i narodami“ uznał, że na czym, jak na czym, ale na prawie i sądownictwie polskim to on już zna się jak nie byle kto. W tym przekonaniu utwierdziło go też pewnie okrzyczenie przez „Gazetę Wyborczą” „Człowiekiem Roku”...

 

To nic, że nie wiedział, czy "analizował" trzy czy cztery ustawy. To nic, że zmiany zmierzały do upodobnienia do systemu panującego w Niemczech. Coś mu się to pokręciło. Ale pewien był ich, że to "zamach na praworządność". 

 

A więc w tym momencie nic już nie powinno dziwić.

 

Timmermans, swój człowiek polskiej totalnej opozycji i bliski współpracownik Jean-Claude Junckera, innego unijnego urzędasa znanego z tzw. afery LuxLeaks, związanej z systemem obchodzenia podatków w Luksemburgu, nie zadziwi już niczym.

 

Ten „luminarz prawa“ jeszcze nie raz będzie próbował szkodzić Polsce.

Piątek, 21 lipca 2017 roku

 

Oglądam w telewizji sprawozdanie z posiedzenia Senatu i odnoszę wrażenie, że to sprawozdanie z jakiegoś posiedzenia w domu starców. Rulewskiemu myli się już Sąd Ostateczny z Sądem Najwyższym a Borusewicz, w końcu marszałek Senatu, zdradza się, że nie zna regulaminu tegoż organu!

 

- Żenada!

 

- Czy nie lepiej byłoby zlikwidować Senat i po prostu zatrudnić więcej prawników, na czym zyskałyby i praca Sejmu i jakość ustaw, no i podatnicy?

 

- No ale kto zechce pozbawić stanowisk koleżanki i kolegów?

 

                                    *     *     *

 

 

- Dzisiaj nie jest mój najlepszy dzień. Dlatego wątpię również, czy jest sens urządzania spotkań polonijnych.

Ot, choćby takiego, jakie ma się odbyć dziś w ośrodku przy Prinzregentenstr.7.

 

Przed rokiem odbyło się podobne. Pogadaliśmy sobie, ponarzekali i… rozeszli. Ja sam zadałem tam wtedy pytanie, czy był sens likwidować Centrum Kultury Polskiej pod tym samym adresem po to, by potem próbować je reaktywować?

 

- Odpowiedzi nie dostałem do dziś. 

 

- Chyba oszczędzę sobie czasu i spędzę go ciekawiej.

Ot choćby poprawiając i ulepszając zawartość portalu „Polonika Monachijskiego”. Zresztą radziłbym uczynić to samo pracownikom Konsulatu Generalnego RP w Monachium – portal tego urzędu wymaga więcej troski, no i - co tu dużo mówić – poprawek.

Sobota, 15 lipca 2017 roku

 

Rozpoczęła się burza w wyniku obiecanej reformy wymiaru sprawiedliwości a właściwie cynicznej i bezwzględnej sitwy prawniczej.

 

Najkrócej streszcza ten problem następujący przykład.

 

Czesław Kiszczak, komunistyczny zbrodniarz, szef PRL-owskiej bezpieki przez ponad 26 lat trwania rzekomo wolnej Polski nigdy nie trafił ani na dzień do więzienia.

A winny był wielu zbrodni. Między innymi zbrodni stanu wojennego i wydania rozkazu strzelania do górników kopalni „Wujek”. Krótko przed śmiercią pytany o masakrę w kopalni "Wujek", sam się przyznał mówiąc: źle się stało, że zginęli ludzie. Przepraszam wszystkich.

 

Co innego człowiek, który symbolicznie przeciwstawił się takiemu stanowi rzeczy i rzucił śmietankowym tortem w sędzinę orzekającą w sprawie Kiszczaka. Sąd I instancji skazał Zygmunta Miernika (bo o niego tu chodzi) na 2 miesiące więzienia.

 

Od tego wyroku odwołała się prokuratura, która uznała, że karę za zbyt pobłażliwą. Sąd II instancji - Warszawski Sąd Okręgowy uznał sprzeciw prokuratury i dorzucił mu do tego 8 miesięcy więzienia (bez zawieszenia!). Razem - 10 miesięcy bezwzględnego więzienia za rzucenie tortem z bitej śmietany w przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości, który przez ćwierć wieku nie potrafił a właściwie nie chciał skazać, tego komunistycznego zbrodniarza.

Nie uczynił tego nawet pro forma (bo to był już stary człowiek), by uznać go za winnego.

 

A teraz aneks do tego, co zanotowałem sobie wczoraj w sprawie PZU.

 

Małgorzata Sadurska, która miesiąc temu została powołana do zarządu PZU, miała miesięcznie zarabiać 90 tys. zł. Póki co nie otrzymała jednak ani złotówki. 
-    Powód? 
-    Okazało się, że była szefowa kancelarii prezydenta Andrzeja Dudy podjęła decyzję o rezygnacji z pobierania tak wysokiego wynagrodzenia.

 

Rzecznik prasowy PZU potwierdził, że Sadurska nie zamierza pobierać pensji do czasu wprowadzenia w spółce zasad tak zwanej nowej ustawy kominowej. 

 

W tym miejscu warto przypomnieć, jak Aleksander Grad "rezygnował" z pensji, gdy poszedł "sprawdzić się" do biznesu w państwowym PGE?

 

Aleksander Grad był ministrem skarbu w pierwszym rządzie Donalda Tuska. To on zasłynął poszukiwaniem inwestora dla polskich stoczni w Katarze po tym, jak nie odwołał się od decyzji Komisji Europejskiej nakazującej zwrot udzielonych stoczniom dotacji. Uznał wtedy, iż "tak nie wypada".

 

- Dlaczego nie bronił wtedy interesu Skarbu Państwa?

 

Po tak nieudanych poczynaniach (w nagrodę?) powołano go na stanowisko prezesa zarządów odpowiedzialnych za budowę pierwszej polskiej elektrowni atomowej spółek Polskiej Grupy Energetycznej Energia Jądrowa S.A. i PGE EJ1 Spółka z o.o.

 

- Ile Grad tam zarabiał?

- Każdego miesiąca otrzymywał dwie pensje. Jako prezes PGE Energia Jądrowa dostawał 13.818,32 zł brutto, a jako szef PGE EJ1 41.468,13 zł brutto.

Łącznie - 55.286,45 zł brutto. I tak przez półtora roku.

Aż do czasu, gdy trafił do rady nadzorczej... innej państwowej spółki (Tauronu).

Piątek, 14 lipca 2017 roku
 

Co rusz ujawniane są przekręty, ogromne przekręty, złodziei w białych kołnierzykach i w sędziowskich togach

a my dajemy się mediom tzw. głównego nurtu omamiać durnotami.
 

Oto wstrząsający przykład.
 

W 1998 roku postanowiono sprywatyzować PZU. Rok później podpisano z portugalsko-holenderskim konsorcjum Eureko umowę, zgodnie z którą ówczesny rząd Jerzego Buzka sprzedał 20% akcji PZU za kwotę 2 miliardów złotych. Równocześnie 10% akcji odsprzedano bankowi Millenium (wówczas nazywał się: BIG Bank Gdański).

 

W aneksie do umowy prywatyzacyjnej podpisanym w 2001 roku zawarta została klauzula sprzedaży przez Skarb Państwa konsorcjum Eureko dodatkowych 21% akcji PZU. Klauzula pozostawała jednak niezrealizowana, co stało się przyczyną konfliktu pomiędzy Eureko, posiadającym 33% akcji, a Skarbem Państwa, dysponującym 55% akcji (reszta była w posiadaniu akcjonariuszy rozproszonych). 

 

Strona polska, odmawiając sprzedaży 21% akcji, zarzucała konsorcjum Eureko złamanie umowy, która zabraniała m.in. zakupu akcji za pieniądze z kredytu. A tak właśnie było.

 

Ostatecznie w 2002 roku Eureko złożyło wniosek do Międzynarodowego Trybunału Arbitrażowego w Londynie, zarzucając Polsce niedotrzymanie umowy prywatyzacyjnej. Wartość przedmiotu sporu określono wówczas na astronomiczną kwotę 36 mld zł. 

 

Warto nadmienić, iż Eureko przystępując do prywatyzacji zobowiązało się załatwiać wszelkie spory z nią związane będzie przed sądami polskimi. Tym samym Polska nie powinna była zgodzić się na udział w arbitrażu przed Trybunałem w Londynie.

 

Co jednak ciekawe - w trakcie tego postępowania przedstawiciele Eureko de facto przyznali się do złamania umowy, potwierdzając nabycie akcji PZU za pieniądze z kredytu.

 

Summa, summarum w 2005 roku Międzynarodowy Trybunał Arbitrażowy w Londynie orzekł, iż Polska jest odpowiedzialna za "opóźnienie prywatyzacji PZU na szkodę konsorcjum Eureko". Werdykt Trybunału, jako część postępowania mediacyjnego, nie miał jednak mocy prawnej wyroku sądowego.

 

W 2006 roku minister Skarbu Państwa zarzucił holenderskiemu bankowi ABN Amro, który pełnił rolę "doradcy strategicznego w procesie prywatyzacji PZU" nierzetelne wykonanie usługi doradczej, ze względu na konflikt interesów – holenderski bank był bowiem w tym czasie powiązany kapitałowo z Eureko a ponadto zatrudniał jako doradcę Marka Belkę (!), który był równocześnie członkiem rady nadzorczej BIG Banku Gdańskiego (!).

 

Rząd PiS (2005-2007) konsekwentnie odmawiał zawarcia jakiejkolwiek ugody z Eureko.

 

Zupełnie innego zdania była kolejna ekipa rządowa.

W 2009 roku ówczesny premier Donald Tusk i minister skarbu Aleksander Grad (którzy reprezentowali Skarb Państwa) podjęli decyzję, iż na konta konsorcjum Eureko trafi kwota 4,75 mld zł. 

 

Komisja sejmowa powołana w 2005 r. do zbadania sprawy prywatyzacji PZU zasugerowała, że umowa prywatyzacyjna jest nieważna i skierowała szereg doniesień o popełnieniu przestępstwa przez osoby odpowiedzialne za prywatyzację.

 

W tym samym roku Sejm przyjął uchwałę o pociągnięciu Emila Wąsacza, jako osoby nadzorującej przebieg prywatyzacji PZU, do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu za domniemane nieprawidłowości przy prywatyzacji tego ubezpieczeniowego giganta. Uznano wówczas, że sprzedaż pakietu akcji PZU Eureko w 1999 r. doprowadziła do problemów, które zakończyły się rozprawą przed Międzynarodowym Trybunałem Arbitrażowym w Londynie.

 

Podczas pierwszej rozprawy w 2006 r. Trybunał Stanu uznał, że dokumenty Sejmu nie spełniały warunków prawnych aktu oskarżenia. Jednak w II instancji w 2007 r. Trybunał zwrócił sprawę do I instancji.

 

Niestety, wkrótce po tej decyzji ówczesny Sejm uległ samorozwiązaniu, co w praktyce oznaczało, że posłowie nie zdążyli powtórnie wyłonić oskarżyciela w sprawie. A bez niego proces Wąsacza formalnie nie mógł się rozpocząć. 

 

- Co się dziejo dalej?

 

- Do władzy doszła koalicja PO-PSL. Przez 5 kolejnych lat parlamentarzyści tych partii blokowali wybór oskarżyciela, co powodowało, że proces przez Trybunałem Stanu nie mógł ruszyć.

 

Mimo wielokrotnych ponagleń do Sejmu oskarżyciela wybrano dopiero w 2012 r. Został nim poseł PO Jerzy Kozdroń, który jednak szybko z tej funkcji zrezygnował, bo powołano go na stanowisko wiceministra sprawiedliwości.

 

Następnego skarżyciela w sprawie Wąsacza ponownie wybrano dopiero w lipcu 2016 r. Została nim posłanka PiS Halina Szydełko.

 

W lutym tego roku doszło do pierwszej rozprawy. Obrona Wąsacza wniosła o umorzenie postępowania!

 

- Powód?

- Okazuje się, że sprawa może być już przedawniona! Mając na względzie wniosek obrony, Trybunał Stanu podjął decyzję aby odroczyć postępowanie do 31 marca. Do tego czasu miał zbadać czy rzeczywiście doszło do przedawnienia deliktu konstytucyjnego zarzucanego Wąsaczowi. 

 

Do rozprawy doszło w ostatniej chwili 31 marca, Trybunał uznał jednak na niej, iż nie jest w stanie rozstrzygnąć kwestii ewentualnego przedawnienia w niepełnym składzie sędziowskim. Zarządzono wówczas, że o tym czy doszło do przedawnienia odpowiedzialności konstytucyjnej Wąsacza zadecyduje pełny skład Trybunału Stanu pod przewodnictwem I prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Gersdorf.

Niestety, do dziś dnia - 14 lipca 2017 roku, rozprawa w tej sprawie się nie odbyła...
 

--------

Jeśli ktoś chciałby w tej sprawie jeszcze poszperać, to polecam źródła: "Wracają sprawy sprzed lat. Emil Wąsacz stanął przed Trybunałem Stanu" (DoRzeczy.pl); "Jest ugoda Skarbu Państwa z Eureko ws. PZU" (Rmf24.pl); "PZU vs Eureko: Kalendarium sporu" (Parkiet.com); "Ugoda czyli kapitulacja" (Wprost.pl); "Ministerstwo skarbu udrzuciło ugodę z Eureko" (Wikinews.org).

Środa, 12 lipca 2017

 

3 maja br. REUTERS podał (ale ja dopiero dziś odkryłem), że starszy doradca w Białym Domu, zięć prezydenta Donalda Trumpa Jared Kushner jest partnerem finansowym multimiliardera George'a Sorosa. Według doniesienia The Wall Street Journal spółka Cadre, której założycielem jest Kushner, zaciągnęła pożyczki na kwotę miliarda dolarów. 25 procent tej pożyczki udzielił mu Soros.
 

Dla amerykańskiej prawicy i skrajnej prawicy Soros jest wcieleniem lewicowo-liberalnej polityki, która według nich jest nastawiona na niszczenie tradycyjnych wartości. Był on aktywny w kampanii Hillary Clinton, na którą wpłacił 13 mln dolarów. Poza tym nazwał publicznie Trumpa oszustem.

 

Jednocześnie – tu już jednak zaczynam czegoś nie rozumieć – za pieniądze Sorosa na Ukrainie w 2004 roku została zorganizowana pierwsza „pomarańczowa rewolucja” a w 2013 roku Euro Majdan…
 

Po ujawnieniu opinii publicznej informacji o pożyczce otoczenie Kushnera prawie natychmiast zaczęło go usprawiedliwiać. Jego przedstawicielka i adwokat Jamie Gorelick oznajmiła, że jej klient „zmniejszył” swój udział w spółce Cadre, a poza tym wyszedł z rady dyrektorów.

Z tego jednak nie wynika, że zerwał kontakty z Sorosem.
 

- Niestety mało mamy wiedzy o tym wszystkim, co dzieje się pod powierzchnią publicznej sceny politycznej.

No i jesteśmy po prostu manipulowani…

 

Wtorek, 11 lipca 2017 roku

 

Wracam jeszcze do mego wpisu z czwartku, do którego trzeba dodać, iż nieszczęsną Polskę okradli i niszczyli (w tym miejscu pomijam okrutne mordy i zesłania) w czasie wojny i po wojnie również sowieci. O tym, jak to czynili po wojnie opisała m.in. Magdalena Grzebałkowska w książce "1945 wojna i pokój". Autorkę tę trudno posądzać o jakieś "prawicowe odchylenia", bo pracuje w "Gazecie Wyborczej" a i samą książkę wydała Biblioteka Gazety Wyborczej.

 

- Sowietom też nikt jak dotąd nie wystawił rachunku za mordy, zniszczenia i spustoszenie naszego Kraju...

 

Oto fragmenty ze strony 23, 24 i 25 tejże książki.

Piątek, 7 lipca 2017

 

Dziś w Hamburgu obrady przywódców najsilniejszych państw naszego globu. Będą ataki na prezydenta USA z powodu odstąpienia od porozumienia klimatycznego.

 

Warto tu więc przypomnieć pewne fakty, które dają odpowiedź na pytanie, dlaczego odstąpił. Oto fragment wywiadu jakiego profesor nauk przyrodniczych Zbigniew Jaworowski (zmarł w 2011 r.) udzielił Mariuszowi Boberowi.
(Całość na:
http://www.klubinteligencjipolskiej.pl/2015/09/ocieplenie-klimatu-to-klamstwo-wymierzone-w-nasza-cywilizacje/

 

Jak to możliwe, że przez co najmniej 20 lat w środowisku ludzi nauki funkcjonowała fikcja globalnego ocieplenia wywołanego emisją CO2 przez człowieka? 

 

- Najlepszą odpowiedzią na to pytanie jest moja historia. Przez wiele lat zajmowałem się pomiarami stężenia CO2 w rdzeniach lodowych, w których gaz ten jest niejako uwięziony. Na tych właśnie badaniach opiera się cała histeria z ociepleniem klimatu. Ja zajmowałem się lodowcami od lat 60. ubiegłego wieku. Zorganizowałem 10 wypraw na 17 różnych lodowców, zbierając dane o wpływie emisji zanieczyszczeń – głównie metalami ciężkimi pochodzącymi z przemysłu – na środowisko naturalne. Jednak funkcjonowanie ideologii ocieplania klimatu odczułem, gdy wyjechałem wraz z żoną na 8 lat do Norwegii. Po przyjeździe miałem tam podjąć pracę na Uniwersytecie w Oslo, ale ostatecznie zostałem zatrudniony w norweskim instytucie polarnym. Po pewnym czasie tamtejsze ministerstwo ochrony środowiska zwróciło się do tego instytutu, by zbadał, jakie będą skutki ocieplenia klimatu w wyniku działalności człowieka dla norweskiej części Arktyki (m.in. Spitsbergen). Zacząłem od odpowiedzi na pytanie, czy rzeczywiście dojdzie do ocieplenia tej części Arktyki. Prowadząc badania, doszedłem do wniosku, że nie ma żadnych podstaw, by tak twierdzić, gdyż pomiary temperatury prowadzone w tej części świata od blisko 100 lat nie wykazywały żadnych oznak ocieplenia. Im głębiej analizowałem problem, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że nie ma żadnego ocieplenia klimatu, a CO2 nie jest przyczyną wywołania tego procesu. Przy tej okazji wykazaliśmy z kolegami, że prace przedstawiające pomiary CO2 w rdzeniach lodu polarnego pełne były nadinterpretacji wyników, a nawet manipulacji, sam zaś lód nie jest odpowiednim materiałem do odtwarzania składu chemicznego dawnej atmosfery. Nie jest ona bowiem układem zamkniętym, w którym nic się nie dzieje, lecz odwrotnie, zachodzi w niej kilkadziesiąt procesów fizykochemicznych. Prowadzą one do ubytku CO2 z bąbli powietrza schwytanych w lodzie. Same rdzenie są zaś spękane i skażone metalami ciężkimi z płynu wiertniczego wnikającego do ich wnętrza. Na przykład stężenie ołowiu we wnętrzu rdzeni z głębi lądolodu jest 1400 razy wyższe niż na powierzchni śniegu na Antarktydzie, a cynku 400 tys. razy wyższe. Na takim nieodpowiednim materiale zbudowana jest cała hipoteza ogrzewania klimatu przez człowieka.

 

Opisał Pan wyniki tych badań? 

 

- Napisaliśmy dwa raporty i kilka artykułów na ten temat. Teraz widzę analogię z ujawnieniem przez uczciwych naukowców z Uniwersytetu Wschodniej Anglii wyników badań nad ocieplaniem klimatu. Po opublikowaniu wyników naszych badań dyrektor naukowy norweskiego instytutu polarnego wezwał mnie na rozmowę i powiedział, że nasze publikacje to nie jest sposób na zdobywanie kontraktów naukowych w Norwegii. W efekcie nie przedłużono także i mojego kontraktu… Byłem po prostu dyskryminowany. Przez pewien czas pozostawałem na utrzymaniu żony. Zrozumiałem wtedy, jak ważnym celem funkcjonowania instytutu polarnego było zdobywanie zleceń z ministerstwa środowiska, które z kolei swoją rację bytu opierało na straszeniu ludzi zanieczyszczeniem środowiska.

 

Każdy naukowiec, który nie podporządkuje się narzuconej uniwersytetom ideologii, padnie więc jej ofiarą? 

 

- Oczywiście. Jeśli cała nauka jest finansowana przez polityków z pieniędzy budżetowych, to z jednej strony naukowcy cieszą się, bo nauka wymaga dużych pieniędzy, a z drugiej strony nie można uprawiać jej wyłącznie na polityczne zamówienia.

 

Gdzie znalazł Pan później pracę? 

 

- Przeniosłem się po jakimś czasie do Japonii, gdzie pracowałem w tamtejszym instytucie polarnym. Tam napisałem pracę o wynikach badań zawartości CO2 w lodowcach.

 

Nie boi się Pan zemsty „ociepleniowego lobby”? 

 

- Teraz mam 82 lata i nie obchodzą mnie finansowe konsekwencje poglądów, które głoszę. Jednak wśród naukowców, którzy podzielają moje opinie, mało jest młodych naukowców, zwłaszcza takich, którzy mają rodziny na utrzymaniu… Zresztą gdy byłem młody, też robiłem badania z przekonaniem, że człowiek zanieczyszcza świat.

 

Jakie? 

 

- Pod koniec lat 60. badałem jedyny, niewielki polski lodowiec nad Morskim Okiem pod kątem obecności związków metali ciężkich. Lodowiec zawiera ok. 100 rocznych warstw lodu, więc na jego podstawie można zbadać, co się działo w atmosferze w tej okolicy w ciągu ostatniego wieku. Z moich badań wynikało, że w tak – wydawałoby się – czystym miejscu w ostatnich latach stężenie ołowiu wzrosło aż 12-krotnie.

 

To były nieprawidłowe badania? 

 

- Prawidłowe, ale wówczas jeszcze nie wiedziałem, że nie można ich uogólniać. Tymczasem na podstawie tych badań w naukowym czasopiśmie „Nature” napisałem, że w Europie stężenie ołowiu zwiększyło się 12-krotnie. Od razu zwróciła się do mnie Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (USEPA), proponując przeprowadzenie kolejnych badań, na które dostałem – w latach 70. ubiegłego wieku – 1,3 mln USD. Dzięki tym funduszom mogłem zrealizować 10 wspomnianych wypraw. Przeprowadziłem wtedy pierwsze na świecie badania skażenia lodowców w ciągu ubiegłych kilkuset lat metalami ciężkimi pomiędzy Spitsbergenem a Antarktydą.

I dysponując zdobytymi wynikami, zrozumiałem dopiero, że tak duże stężenie ołowiu nad Morskim Okiem było lokalnym unikatem.

 

Dlaczego? 

 

- Ponieważ przez kilkadziesiąt lat pozwalano na swobodny dojazd do tego pięknego jeziora samochodami emitującymi wówczas ołów… Na innych lodowcach nie znalazłem oznak takiego wzrostu stężenia metali ciężkich. Odwrotnie, w XX wieku wystąpił ich spadek związany z małą aktywnością wulkaniczną aż do roku 1963. Największe stężenia metali ciężkich znaleźliśmy nie na lodowcach europejskich, lecz przy samym równiku – na Lodowcu Stanley w afrykańskich górach Ruwenzori oraz w peruwiańskich Andach, z dala od wszelkich centrów przemysłowych. W ramach współpracy z USEPA jako pierwszy zbadałem również, jak w ciągu ubiegłych 1800 lat zmieniał się poziom ołowiu w kościach ludzi (na zebranie kości z polskich obiektów sakralnych dostałem specjalne zezwolenie od ks. kard. Stefana Wyszyńskiego). Potem takie badania obejmujące okres 5000 lat przeprowadziłem we Francji, Peru i Gruzji. Okazało się, że populacja europejska była ciężko skażona ołowiem przez całe średniowiecze aż do samego końca XIX wieku. Dopiero w wieku XX poziom ołowiu wśród polskiej ludności spadł kilkaset razy w porównaniu z ludźmi pochowanymi np. w XV wieku w kościele Mariackim w Krakowie; tym samym poziom ten zbliżył się do tego, który odnotowałem u mieszkańców jaskini spod Zawiercia sprzed 1800 lat. Później podobne zjawisko wykryto w Stanach Zjednoczonych, Japonii i innych krajach.

 

Z Pana słów można wywnioskować, że lobby radykalnych ekologów i przemysłu tzw. czystej energii ma większe wpływy niż np. lobby firm energetycznych eksploatujących paliwa kopalne. Trudno w to jednak uwierzyć, obserwując potęgę tych ostatnich…

 

– Tu znów posłużę się przykładem z własnego doświadczenia. Zanim przeniosłem się do Japonii, pracowałem jeszcze przez pewien czas w norweskim Instytucie Techniki Energii. W tym czasie postanowiliśmy sprawdzić, czy prawidłowo przeprowadzano badania zawartości CO2 w lodach Antarktydy. Przez pół roku pracowałem nad przygotowaniem projektu naszych badań. Nasz instytut rozesłał go do 15 różnych potencjalnych sponsorów, głównie firm eksploatujących złoża gazu i ropy. Zorganizowaliśmy dla nich seminarium, na którym… pojawił się przedstawiciel jednej firmy, bodajże Statoil. Wysłuchał tego, co mówiliśmy, a potem powiedział, że projekt bardzo mu się podoba i dla jego koncernu nie byłoby problemem sfinansowanie tych badań, mimo kosztów sięgających 2 mln USD. Zaznaczył jednak, że tego nie zrobią, wyjaśniając jednocześnie, iż firma konsultowała się z rządem, prawdopodobnie z ministerstwem środowiska, i ci „konsultanci” uznali, że byłby to projekt „niemoralny”.

 

Co to znaczy?

 

– Przedstawiciel Statoilu powiedział, że gdyby jego firma sfinansowała takie badania, wykorzystano by to do walki konkurencyjnej i jego przedsiębiorstwo straciłoby na tym znacznie więcej, niż przeznaczyłoby na sfinansowanie naszych badań. Tak zakończył się nasz projekt…

 

Więc uważa Pan, że cywilizacja przemysłowa nie zanieczyszcza środowiska? 

 

- Natura wytwarza również substancje trujące, i to często na wielokrotnie większą skalę niż cały przemysł na świecie. Straszono np., że zatruwamy ryby morskie rtęcią. Tymczasem badania wykazały, że w morzu od wieków jest mnóstwo tego pierwiastka. Takie przykłady można by mnożyć. Jednak przyszedł ten okropny wiek XX z całym swoim przemysłem i przyniósł nam dwie „okropne” rzeczy: średnio dwukrotnie przedłużył nam życie w stosunku do 1900 r., a poza tym sprawił, że m.in. Polacy, podobnie zresztą jak wszyscy Europejczycy, są mniej skażeni metalami ciężkimi…

 

Jak to? Właśnie dzięki przemysłowi? Przecież za jego sprawą emitowane jest mnóstwo szkodliwych związków i wciąż mamy problemy z eliminacją skutków zanieczyszczeń przemysłowych

 

- Chodzi o to, że począwszy już od X w., ludzie w Europie jedli z naczyń cynowych. Tymczasem stopy wykorzystywane do ich wytwarzania zawierały do 20 proc. ołowiu. Jeśli ktoś jadł jakieś kwaśne potrawy, np. na bazie octu, wówczas ten kwas reagował z ołowiem i powstawał octan ołowiu spożywany podczas posiłku. W ten sposób związki tego metalu odkładały się w ludzkich organizmach. Jest wiele innych podobnych przykładów. W XX w. – dzięki rozwojowi nauki i przemysłu – zaczęliśmy w kuchni używać porcelanę, szkło i stal nierdzewną; z naszego życia wyeliminowaliśmy także inne źródła skażeń ołowiem. Wśród nich najmniej istotnym był ołów zawarty w benzynie samochodowej.

 

Wróćmy do współczesnego problemu – walki z CO2 jako z rzekomym sprawcą rzekomego ocieplenia klimatu. Jakie jest wyjście z tej sytuacji? 

 

- Może ujawniona ostatnio afera z ukrywaniem prawdziwych danych na temat rzekomego ocieplenia klimatu stanie się oczyszczająca dla świata nauki i polityki i uchroni nas przed katastrofą cywilizacyjną.

 

Skoro jest tak wiele danych obalających teorie o ociepleniu klimatu z powodu emisji CO2 przez człowieka, czemu te teorie nie zostaną po prostu wyrzucone do kosza?

Uniwersytety, politycy i część biznesu są tak zaślepieni ideologią, że nadal ją ludziom „wciskają”, czy też świadomie okłamują społeczeństwa. Jeśli tak, to dlaczego? Dla zysków wąskiej grupy ludzi kosztem większości?

 

– Wszystko jest tu pomieszane i ze sobą powiązane. W tym wszystkim być może najmniej ważne jest to, że np. profesor może dzięki takim kontraktom na badania „na zamówienie” – które nawet mogą mu się nie podobać – zdobyć fundusze na utrzymanie swojego instytutu. Jeśli potwierdzi oczekiwania sponsorów, uzna to za wystarczające usprawiedliwienie, by wypełnić zlecenie. Zrobi tak zwłaszcza wówczas, jeśli wie, że gdyby rzetelnie przeprowadzone badania wykazały, iż nie jest tak, jak oczekuje sponsor, a wtedy nie dostałby następnych zleceń.

 

Czy w Kopenhadze nikomu nie starczy odwagi, by po prostu wyrzucić do kosza plan drakońskich ograniczeń emisji CO2? 

 

- Miejmy nadzieję, że także politykom otworzą się oczy, że „climategate” w tym pomoże. Z drugiej jednak strony trudno będzie ograniczyć ambicje do wykorzystania tej ideologii do zwiększania wpływów i tworzenia światowego rządu. Już w latach 60. w USA stworzono grupę studyjną złożoną z naukowców, która miała przedstawić prognozy rozwoju świata. Uznano wtedy, iż nadchodzi okres, w którym nie będą już prowadzone wielkie wojny, że nadchodzi czas pokoju. Grupa ta opracowała raport, tzw. Report from the Iron Mountain, w którym zaproponowała szereg substytutów wojen. Jednym z nich było stworzenie „fikcyjnego wroga globu”; miały nim być sprawy klimatu. W następnych latach propozycja ta przybrała wręcz patologiczny czy kryminalny charakter. Klub Rzymski uznał, że „Ziemia ma raka, tym rakiem jest człowiek”, czyli cała ludzkość stała się „fikcyjnym wrogiem planety”. Ulubieniec ekologów Jacques Y. Cousteau mówił, że dla zachowania równowagi na Ziemi należy „usuwać” co roku 127 mln ludzi. Tego typu wypowiedzi można niestety mnożyć. Także przedstawiciele ONZ mówią, że liczbę ludności na Ziemi należy zredukować do 1 miliarda.

 

Skąd się biorą takie antyludzkie zapędy na szczytach władzy? 

 

- To się ciągnie już od czasów Malthusa [T.R. Malthus – anglikański duchowny i intelektualista, w 1798 r. sformułował fałszywą teorię głoszącą istnienie stałej dysproporcji pomiędzy tempem wzrostu ludności a tempem wzrostu produkcji żywności – przyp. red.]. Reprezentują więc one neomaltuzjanizm.

 

--------------------------------------------------

 

Czwartek, 6 lipca 2017

 

Suwerenna Polska nigdy nie zrzekła się reparacji wojennych od Niemiec. Czasem warto o tym oficjalnie przypomnieć, tak jak to uczynił w czasie swego ostatniego przemówienia Jarosław Kaczyński. 

 

Wskutek działań ZSRR i rządu sowieckiego, na którego czele stał Bolesław Bierut, Polska nie otrzymała reparacji za straty wyrządzone przez Niemców w okresie II wojny światowej. Decyzje, jakie zostały podjęte w 1953 roku (formalne zrzeczenie się roszczeń), nie były decyzjami suwerennych władz Polski! W imieniu Polski uczynił to właściwie rząd sowiecki, na którego czele stał wówczas sowiecki agent Bolesław Bierut. Wydaje się zatem, że decyzję tę patrząc przez pryzmat tego, kto i w jakich okolicznościach ją podejmował - byłoby można spokojnie wzruszyć. A w takich okolicznościach droga do uzyskania reparacji staje się ponownie otwarta (tym bardziej, że pokojowy traktat poczdamski przewidywał uzyskanie przez nasz kraj reparacji od rządu RFN).

 

Nie bez znaczenia są zatem rozważania o możliwości wystąpienia o takie reparacje obecnie. Przypominanie, co jakiś czas, o takiej opcji może nam przynieść wymierne korzyści - choćby w kontekście wywarcia doraźnego politycznego nacisku na władze w Berlinie.
Jak wielkich reparacji wojennych mogłaby się domagać Polska od Niemiec? 

 

- Nie wiadomo, bo nikt nigdy nie podjął się próby wyliczenia strat wyrządzonych Polsce przez Niemców w okresie II wojny światowej. Cząstkowego wyliczenia (w zakresie strat poniesionych przez samą tylko Warszawę) dokonał Lech Kaczyński. W 2004 roku, na jego polecenie (pełnił on wówczas urząd prezydenta Miasta Stołecznego Warszawy) przygotowano ekspertyzę dotyczącą wysokości rachunku jaki potencjalnie można by wystawić Niemcom za zniszczenia dokonane w samej tylko Warszawie w latach 1944-45. Opiewał on wówczas na gigantyczną kwotę: 45,3 mld $. Na tej podstawie można spokojnie zaryzykować stwierdzenie, że całkowite straty, jakie poniósł nasz kraj w konsekwencji wypowiedzenia wojny przez Niemcy, stanowiły wielokrotność kwoty wyliczonej przez gabinet prezydenta Warszawy w 2004 roku.

 

Warto również w tym kontekście przypomnieć, że 10 września 2004 r. Sejm RP przyjął uchwałę w sprawie praw Polski do niemieckich reparacji wojennych oraz w sprawie bezprawnych roszczeń wobec Polski i obywateli polskich wysuwanych w Niemczech. W treści tej uchwały stwierdzono jednoznacznie, iż "Polska nie otrzymała dotychczas stosownej kompensaty finansowej i reparacji wojennych za olbrzymie zniszczenia oraz straty materialne i niematerialne spowodowane przez niemiecką agresję, okupację, ludobójstwo i utratę niepodległości przez Polskę".

 

Źródło: Uchwała Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 10 września 2004 r. (Sejm.gov.pl

Poniedziałek, 3 lipca 2017 roku

 

Miałem trochę przerwy w redagowaniu „Polonika”, bo niestety praca ogranicza możliwości redakcyjne a na papu i utrzymanie pisemka trzeba zarobić. Ale za to jestem w pełni niezależny. A właściwie nie ja, tylko „Polonik”. To, co się tu ukazuje zależy tylko i wyłącznie ode mnie. I tę niezależność bardzo sobie cenię szczególnie wtedy, gdy są prośby i naciski, by coś tam „zdjąć z witryny”, wymazać czy puścić w zapomnienie.


Przez te parę dni przerwy niemal zupełnie niezauważenie przemknęło parę istotnych, podkreślam istotnych, informacji. Dyrdymałami karmieni jesteśmy codziennie a najczęściej wtedy, gdy trzeba nimi przykryć wiadomości ważne ale z różnych względów niewygodne.

 

Z końcem czerwca zakończył swą pracę w Monachium konsul do spraw polonijnych, pan dr Robert Zadura. No i tym sposobem polskie Monachium, dotychczas dumne z pełnych sukcesów poczynań dwóch Robertów, znów zmuszone jest cieszyć się tylko z jednego. No, chyba że ten nowy też będzie miał na imię Robert, też będzie tak pracowity, jak jego poprzednik i zda egzamin z niemieckiego…

Nota bene: mnie w życiu przyszło przez przeszło 15 lat wykładać po niemiecku i odnosić przy tym sukcesy a mieszkając tu ponad 31 lat ciągle zdaję sobie sprawę, że jeszcze tego języka nie opanowałem…

 

W Polsce niemal przemilczano bardzo ważne dane. Pamiętam jak dziś skowyt premier Kopacz, gdy odchodząc pytała PiS-owców, skąd wezmą pieniądze na sfinansowanie projektu 500plus. Poniższe dane są odpowiedzią. Oto liczby dotyczące deficytu budżetowego za okres styczeń-maj z dziesięciu ostatnich lat:

 

Rok 2017 - deficyt: 0,2 mld zł
Rok 2016 - deficyt: 13,5 mld zł
Rok 2015 - deficyt: 19,6 mld zł
Rok 2014 - deficyt: 22,5 mld zł
Rok 2013 - deficyt: 30,9 mld zł
Rok 2012 - deficyt: 27,0 mld zł
Rok 2011 - deficyt: 23,7 mld zł
Rok 2010 - deficyt: 32,0 mld zł
Rok 2009 - deficyt: 16,3 mld zł
Rok 2008 - deficyt: 1,9 mld zł
 
Jaki jest główny powód tak drastycznego spadku deficytu budżetowego?

Odpowiedź jest prosta - WYSTARCZY NIE KRAŚĆ.

 

Nie byłoby afery Amber Gold, nie byłoby młodego Tuska pracującego na zlecenie OLT Express, nie byłoby 19 tys. poszkodowanych i wielomilionowych strat, gdyby któryś sędziów miast skazywać Marcina P. na kolejną grzywnę lub karę w zawieszeniu najzwyczajniej w świecie posłał go za kratki. Ten typek aż 9 razy skazywany był w zawieszeniu za oszustwa mimo, że za ponowne przestępstwo zawieszenia nie powinno już być. Żaden sąd nie posłał go jednak do więzienia.

Dlaczego?

O tym wszystkim było nieco głośniej ale tylko w co poniektórych mediach…

Postępowanie wyjaśniające jeszcze trwa i pewnie niejednego się jeszcze dowiemy.

 

Media mainstreamowe wypominają Polakom „mowę nienawiści”. Popatrzmy zatem, jak to się ma.

Zgodnie z oficjalnymi statystykami w 2016 roku w Polsce odnotowano 1631 przestępstw, których powodem była szeroko rozumiana nienawiść do innych ludzi lub grup (postępowania karne wszczynane były najczęściej z art. 119, 256 i 257 kodeksu karnego).

 

Tymczasem dane opublikowane przez Bundesministerium des Inern  (Polizeiliche Kriminalstatistik und Fallzahlen Politisch Motivierte Kriminalität 2016 vorgestellt) dowodzą, iż w tym samym czasie w Niemczech przestępstw motywowanych nienawiścią do państwa lub do innych ludzi (na tle politycznym, rasowym czy światopoglądowym) odnotowano aż 41.549!
- Widać zatem, że Polakom daleko jeszcze do "europejskich standardów".

 

Niemcy w ostatnich dniach żegnali swego najdłużej urzędującego kanclerza (16 lat - od 1982 do 1998 roku) Helmuta Kohla, który zmarł 16 czerwca. Kohl był politykiem wizjonerem, umiał patrzeć perspektywicznie…

 

Śmierć oszczędziła mu – jak sądzę - niemiłego dla niego przeżycia legalizacji w Niemczech małżeństw osób tej samej płci. Ustawa czekała na głosowanie blisko dwa lata, dyskusję nad nią odraczano 30 razy, bo nie chcieli tego rządzący od 2013 r. chadecy. Daje ona gejom i lesbijkom pełne prawa małżeńskie, w tym prawo do adopcji dzieci!

 

Do tej pory osoby te mogły w Niemczech zawierać związki partnerskie i adoptować jedynie dziecko partnera. Ustawa nie precyzuje, jak sprawować kontrolę nad pederastami, którym wpadnie do głowy zaadoptować dziecko a potem uprawiać z nim pedofilię…

 

- Nie mogę pojąć, jak członkowie partii mieniącej się „chrześcijańską” (CDU - Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna) mieli czelność głosować za uchwaleniem takiej ustawy. (W głosowaniu wzięło udział 623 parlamentarzystów. Za było 393 posłów SPD, Lewicy i Zielonych oraz część CDU/CSU. Głosy przeciwko ustawie oddało tylko 226 posłów z klubu CDU/CSU a jest ich przecież w Bundestagu 311. Cztery osoby się wstrzymały.).

 

Tak więc §1353 niemieckiego kodeksu cywilnego uzyskał brzmienie: "Małżeństwo zawierają dożywotnio dwie osoby różnej lub tej samej płci". W ten sposób powstała nowa, mająca wymiar historyczny instytucja małżeństwa a ja podejrzewam, że wizjoner, jakim był były kanclerz Helmut Kohl wolał już tego nie przeżyć…

 

Co prawda z punktu widzenia prawa istnieje jeszcze możliwość zaskarżenia tej zmiany do Trybunału Konstytucyjnego ale wśród ekspertów zdania na temat (chodzi o wymóg zmiany konstytucji) są podzielone.

 

Komisja Europejska właśnie wyraziła zgodę na przyznanie przez rząd Włoch gigantycznej pomocy publicznej (5,2 mld euro) dla banku Intesa Sanpaolo, który w zamian przejmie dwa upadające banki regionalne.

 

Wygląda na to, że Bruksela po raz kolejny podjęła decyzję zgodnie z zasadą "co wolno wojewodzie, to nie tobie...". Wszak w przypadku polskich stoczni - które po wyjściu na prostą mogły stanowić realną konkurencję dla stoczni niemieckich, a kwota wsparcia była o wiele mniejsza - eurokraci uznali, że pomoc jest nielegalna.

Środa, 26 kwietnia 2017 roku

 

Trwa medialna nagonka na ministra Antoniego Macierewicza. Zresztą nie tylko medialna – również polityczna. W telewizji co to niby „całą prawdę, całą dobę” na okrągło omawia się sprawy Bartłomieja Misiewicza i Wacława Berczyńskiego bazując na tym, że pamięć widza niestety krótką jest i powierzchowną.

 

Na przykład bardzo szybko i łatwo zapomniano o szokujących działaniach na szkodę państwa i armii za czasów rządów PO-PSL. Korupcja, nepotyzm i przygotowywanie Polskiego Przemysłu Zbrojeniowego do likwidacji. To był szok. 

 

Likwidacja miała się dokonać poprzez włączenie Polskiej Grupy Zbrojeniowej do wielkiego międzynarodowego koncernu, który miał zdominować europejski przemysł zbrojeniowy. Podpisano już nawet w tej sprawie list intencyjny. Dokumentacja na ten temat znajduje się w MON… 

 

Warto też przypomnieć, co o korupcji i nepotyzmie w październiku ubiegłego roku w jednym z wywiadów powiedział sam minister Macierwicz:

 

Kiedy jesienią przejmowałem MON przejąłem je z niewydana sumą 2 mld złotych. Brak zdolności gospodarowania koalicji był powtarzany z roku na rok. Przyczyną tej niemożności były różne, być może były także fakty obiektywne. Na pewno były wśród nich spory wewnętrzne, środowiska mafijne, konflikty które niszczyły armię rywalizacją dwóch dużych grup interesów spierających się, która z nich wyprodukuje niezbędny system zarządzania polem walki.

 

W ostatnich dniach słyszałem, że w PGZ doszło zmiany i mianowania 100 członków zarządu i rad nadzorczych. To duża liczba, ona dobrze podana robi wrażenie. Przypomnę tylko, że PGZ zatrudnia 20 tys. pracowników, a w zarządzie i radach nadzorczych zasiada 800 osób. (...)

 

Pan prezes PCO SA Kardasz z zawarł umowę ze spółką MESco – 168 tys. złotych. Gen. dywizji Zbigniew Czerwiński dostał umowę z MESco na kwotę 200 tys. złotych. Gen. Marian Robełek miał umowę bezterminową ze spółką MESco, co miesiąc pobierając blisko 4 tys. złotych. Dobrze byłyby gdybyśmy dowiedzieli się, czym zasłużył się gen. Jarosław Wierzcholski, któremu MESco wypłaciło 350 tys. złotych. Dużo ważniejszym problemem jest wypłacenie jednoosobowej spółce pod Radomiem za niejasne usługi konsultingowe 5 mln zł. Nie mówię o takich drobiazgach jak rzeczywiste problemy związane z nepotyzmem, kiedy Pit-Radward zatrudnia syna jednej z głównych postaci PO i jednej z ważniejszych osób w Komisji Obrony Narodowej w tamtych czasach. (...)

 

Dobrze też byłoby gdybyśmy dowiedzieli się, jakimi zasługami poza czołową rolą odgrywaną w ataku na tych, którzy analizowali katastrofę smoleńską ma pan Hybki, który otrzymał sumę 2 mln i 612 tys złotych za konsulting i reklamę. To jest skala nieprawidłowości, z którą mieliśmy do czynienia co skutkowało tym, że PGZ i PPZ nie mógł funkcjonować tak jak należy. (…) Miliony złotych pod pozorem konsultingu wyciekały do krewnych i znajomych lub do ludzi, którzy świadczyli usługi propagandowe na rzecz koalicji PO–PSL.“ (Cytaty za: wdolnymslasku.com)

 

Skalę tych mafijnych układów, korupcji i nepotyzmu obrazują też fragmenty książki Wojciecha Sumlińskiego „Pogorzelisko. W bezwzględnym świecie służb specjalnych najwyższą cenę płacą Ci, którzy mają rację.“ (Warszawa 2016, wydawca: Wojciech Sumliński Reporter), której trzy fragmenty "do ściągnięcia", w imię wyższej sprawy, tu przytaczam.

Fragmenty książki Wojciecha Sumlińskiego "Pogorzelisko".
Pogorzelisko.pdf
PDF-Dokument [57.8 MB]

Piątek, 14 kwietnia 2017 roku

 

Wojna w Syrii prowadzona jest za pomocą oręża ale de facto toczy się nawet na rynkach finansowych.

 

Na przykład, w połowie 2013 roku Chiny rozpoczęły gwałtowną wyprzedaż obligacji USA. W efekcie ich wartość zaczęła dramatycznie spadać. Groziło to upadkiem wartości dolara w okresie krótszym niż 6 miesięcy. W odpowiedzi Amerykanie zagrozili atakiem na „syryjski reżim” pomimo – rzecz zrozumiała - veta Rosji i Chin. W efekcie Chiny zatrzymały wyprzedaż obligacji, w zamian za co USA wycofało się z ataku na Syrię.

 

Inny przykład z roku 2016.

Pisał o tym Janusz Szewczak na portalu wpolityce.pl.

 

"BIS – Bank Rozrachunków Międzynarodowych czyli bank banków centralnych ostrzega o nadchodzącej burzy w gospodarce światowej. Nie kto inny jak MFW ostrzegał jeszcze niedawno przed wykolejeniem się światowej gospodarki.

 

Czekają nas więc potencjalne szoki w światowych finansach i to nie tylko z powodu Brexitu. Czy nowy wielki kryzys finansowy, o światowym zasięgu, który wydaje się być nieunikniony już zapoczątkował nową gorączkę złota. Brytyjczycy płacą za złoto najwięcej od trzech lat – ponad 900 funtów za uncję.

 

Ci, którzy boją się Brexitu szukają bezpiecznej przystani, na pierwszy plan wybijają się, właśnie złoto i CHF.

 

Oba rozwiązania są dla nas Polaków i Polski bardzo niekorzystne.

 

Złota mamy, co kot napłakał, trzy razy mniej niż Portugalia (ok. 103 tony) co daje nam 36-te miejsce na świecie i to na dodatek mamy go w Londynie.

 

We frankach szwajcarskich mamy za to wielce wątpliwy i toksyczny dług w ramach tzw. kredytów walutowych na mieszkania, na blisko 40 mld CHF.

 

W Polsce 1 uncja złota (31 gr.) kosztuje ponad 5 tys. zł, zaś w rezerwach NBP złoto to zaledwie ok. 4 proc. środków rezerwowych naszego banku centralnego. I wobec światowych zawirowań, to zdecydowanie za mało.

 

NBP, niewątpliwie powinien dokupić złota, póki jeszcze czas i póki ceny są akceptowalne i są chętni do jego sprzedaży.

 

Chiny i Niemcy co roku kupują, blisko 100 ton złota czyli tyle ile my posiadamy łącznie.

 

Mamy za to  w rezerwach walutowych NBP całkiem sporo obligacji dolarowych USA, na kwotę ok. 33 mld dol.

 

Chiny to już dziś blisko 25 proc. światowego popytu na złoto. Chińczycy nie tylko na potęgę kupują złoto, ale na dodatek największy na świecie bank – chiński ICBC kupił w Londynie gigantyczny sejf na złoto, który może pomieścić blisko 2 tys. ton złota, srebra, platyny czy palladu.

 

W związku z wizytą w Polsce prezydenta Chin w tych dniach, może warto by było zapytać ich o radę w tej kwestii. Tym bardziej, że od początku tego roku ceny złota wzrosły już o ponad 20 proc. i nie tylko Brexit skutecznie napędza nowych klientów, co bardziej roztropnych i przewidujących.

 

Jeszcze w połowie lat 90-tych uncja złotakosztowała ok. 300 dol., dziś to ok. 1300 dol. Co gorsza Chińczycy wyprzedają obligacje amerykańskie – od początku roku to już suma ok. 250 mld dol., a kandydat na prezydenta USA Donald Trump twierdzi, że USA nie musi oddać 100 proc. swego gigantycznego zadłużenia, wynoszącego obecnie ok. 19 bln dol. i może negocjować redukcję tego zadłużenia.

 

Rynki metali szlachetnych od lat były manipulowane przez kartel kilku dużych światowych banków, w porozumieniu z niektórymi bankami centralnymi i rządami.

 

Ostatnio przyznał się do takiej manipulacji, na rynku złota i srebra Deutsche Bank, który został przyłapany na gorącym uczynku, a działał wspólnie i w porozumieniu z brytyjskim HSBC oraz szwajcarskim UBS.

 

Jak widać teorie spiskowe, tak w Polsce wyśmiewane stają się niepodważalnym faktem.

 

Niektórzy eksperci od pewnego już czasu ostrzegają, że to właśnie Deutsche Bank może wywołać nowy europejski kryzys i spełnić rolę europejskiego Lehman Br.

 

Wielu ludzi na świecie zadaje sobie pytanie: po co trzymać depozyty i pieniądze w banku, które dają niewiele więcej niż zero lub nawet, do których trzeba dopłacać, skoro można spać, dosłownie i w przenośni na złocie. Bo, są już na świecie firmy, które produkują materace do spania z wbudowanymi w nie sejfami i cieszą się one coraz większą popularnością.

 

Dotychczasowy ład monetarny, czy to  z powodu Brexitu czy Grexitu, podobnie jak w 2008 r. znów może stanąć na skraju przepaści i tym razem może być znacznie gorzej.

 

Rady, żeby nie panikować i nie kupować złota, mogą okazać się bardzo kosztowne. Niewykluczone więc, że złoto i srebro zalśnią ponownie pełnym blaskiem, bo złoto przecież to waluta, której nie dorówna żadna inna.

 

Jak nadejdzie prawdziwy finansowy reset, w grze będą się liczyć ci, którzy mają złoto, a nie papierowy pieniądz czy rządowe obligacje. Warto więc, by nastąpiła nowa era w podejściu do złota, również w Polsce."

 

źródło:http://wpolityce.pl/polityka/297307-soros-obstawil-kryzys-i-kupuje-zloto-czekaja-nas-szoki-w-swiatowych-finansach-i-to-nie-tylko-z-powodu-brexit

Czwartek, 13 kwietnia 2017 roku

 

Trwa wojna w Syrii. Już dłużej niż II wojna światowa...

Giną dorośli, starcy i dzieci. A my, nawet jeśli wielkodusznie poświęcamy jej swe myśli, nie potrafimy rozstrzygnąć, kto tu dobry a kto zły, o co tam właściwie chodzi...

 

Postanowiłem nieco poszperać i choć w Wielki Czwartek nieco powiększyć mą wiedzę na ten temat.

 

Konflikt rozpoczął się zanim w 2011 roku wybuchła wojna. Chodziło o to, że w roku 2009 prezydent Syrii Bashar Al-Assad ogłosił plan „Four Seas” dotyczyący budowy gazociągów łączących gaz wydobywany nad Morzem Kaspijskim, Czarnym, w Zatoce Perskiej oraz we wschodniej części Morza Śródziemnego. Chodziło o wsparcie sojuszu Syrii, Iranu oraz Iraku w tym względzie, o faworyzowanie krajów z dostępem do rurociągu. Ponadto sojusz Rosji z Syrią zapewniał Gazpromowi kontrolę nad monopolistyczną polityką sprzedaży gazu do Europy.

Gazociąg Nabucco

 

To wszystko kolidowało z interesami Kataru, państwa wielkości małego województwa ale posiadającego trzecie największe złoża gazu naturalnego na świecie i będącego największym eksporterem tego surowca. Państewko to podejmowało próby budowy gazociągu do Europy poprzez Turcję i planowany gazociąg Nabucco ale z powodu braku zgody Arabii Saudyjskiej, przez której terytorium miałby ten gazociąg zostać pociągnięty, projekt upadał. Ostatecznie upadł w 2009 roku.

Nie mając dostępu do gazociągów Katar przez lata udoskonalał techniki skraplania gazu w niskiej temperaturze i w taki sposób ładował go na statki a następnie rozwoził po całym świecie.

 

O ile Katar zbudował flotę transportującą LNG (ang. liquefied natural gas − gaz ziemny w ciekłym stanie skupienia, tj. w temperaturze poniżej -162°C), o tyle aby ten gaz odebrać niezbędny jest gazoport. (I teraz łatwiej zrozumieć, dlaczego Platformie Obywatelskiej, w czasach gdy rządziła, z takim trudem przychodziło wybudowanie gazoportu w Świnoujściu. Ale to już inny wątek...). Naturalnie, zdecydowanie taniej jest zbudować gazociąg zapewniający transport surowca niż transportować go statkami...

 

W Syrii mamy zatem konflikt dwóch gazowych potentatów: rosyjskiego Gazpromu - monopolisty na rynku europejskim oraz Kataru, który musi walczyć o rynek europejski.

 

Powstanie rurociągu transportującego katarski gaz m.in. poprzez Syrię zachwiałoby monopolistyczną pozycją Gazpromu, czego Kreml nie chce zaakceptować.

 

Małemu państwu Katar niezbędny jest zatem sojusz z USA i NATO. Wspierał więc finansowo atak na Libię i sfinansował kwotą 3 mld USD rebelię w Syrii próbując w ten sposób odsunąć Assada od władzy i zastąpić go Bractwem Muzułmańskim (Emir Kataru ma z nim doskonałe relacje).

 

Dostęp do Europy poprzez Syrię jest głównym celem polityki gospodarczej Kataru i jest jedną z głównych przyczyn obecnego konfliktu.

 

Ale sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Dowodem niech będą dwa fragmenty z wikipedii dotyczące wojny w Syrii:

 

"(...) Po nałożeniu sankcji przez Ligę Państw Arabskich na Syrię w listopadzie 2011 pojawiła się kwestia dozbrajania rebeliantów. (...) Nowe władze Libii, Katar i Arabia Saudyjska ogłosiły gotowość przerzutu broni i ochotników dla Wolnej Armii Syrii, tak jak miało to miejsce w Libii podczas tamtejszej wojny. USA i kraje zachodnie były sceptyczne wobec dozbrajania rebeliantów, gdyż twierdzili, iż może to pogrążyć Syrię w odmętach długiej i krwawej wojny domowej, a broń może trafić w ręce terrorystów, z którymi współpracowały fundamentalistyczne operacjonistyczne sunnickie bojówki."

 

"Na początku wojny domowej Al-Ka’ida udzieliła poparcia dla syryjskiej opozycji, podobnie jak to uczyniła w innych krajach objętych Arabską Wiosną. Lider Al-Kaidy Ajman az-Zawahiri w swoim przemówieniu mówił o krwawiącej Syrii, a Baszara al-Asada nazwał rzeźnikiem. Poparcia dla rebeliantów udzielili także Hizb at-Tahrir oraz Hamas.
Z powodu poparcia Al-Ka’idy dla rebeliantów, USA sceptycznie nastawione były do dozbrajania powstańców, gdyż wysoce prawdopodobne było, że broń trafiałaby w ręce terrorystów. (...)
"

 

A więc, jak zwykle, ścierają się tu interesy głównych graczy na scenie światowej a problemy z uchodźcami z Syrii – około 12 milionów, czyli więcej niż połowa całej populacji tego kraju (ok. 20 mln) i ciągle, każdego dnia ginący ludzie, to tylko "produkty uboczne" żądzy pieniądza i władzy...

Czwartek, 26 stycznia 2017 roku

 

Zatrważają statystyczne dane z Chin. I to nie to, że ich ludność już przeszło dwa lata temu przekroczyła liczbę
1 miliarda 370 milionów osobników a to, że większość mieszkańców Chin stanowią mężczyźni. Jest ich aż 40 milionów więcej niż kobiet i ta dysproporcja szybko się powiększa! 

 

A więc miliony Chińczyków, więcej niż ludność w Polsce (!) nie mają szans na znalezienie żony!

 

W efekcie masowych barbarzyńskich aborcji żeńskich płodów Chinom brakuje dziś 40 milionów kobiet!

 

To skutki trwającej dziesiątki lat polityki państwa dopuszczającej tylko jedno dziecko w rodzinie. A ponieważ w Chinach, zgodnie z tradycją, spadkobiercą może być tylko mężczyzna, zdesperowani rodzice czynili wszystko, by mieć syna.

 

Konsekwencji może być kilka.

 

Po pierwsze, wielu synów nie znajdzie żon i nie założy rodzin, co w ubogich rejonach rolniczych, gdzie państwowe świadczenia społeczne są symboliczne a ludzie w podeszłym wieku mogą liczyć jedynie na opiekę swoich dzieci i wnucząt, brzmi jak wyrok.

 

Odżył więc zwyczaj poślubiania jak najmłodszych dziewcząt, na zasadzie "kto pierwszy, ten lepszy".
Co prawda chińskie prawo dopuszcza branie ślubu dopiero w wieku 20 lat w przypadku kobiet i 22 lat w przypadku mężczyzn, ale rodzinom wystarcza, by młodzi wyprawili tradycyjne wesele. Na oficjalne zarejestrowanie związku czekają do pełnoletności. Chińskie media społecznościowe obiegły w ostatnich tygodniach setki fotografii nieletnich biorących śluby w różnych częściach kraju...

 

Innym dramatycznym sposobem, w jaki chińscy mężczyźni starają się znaleźć żonę jest poszukiwanie partnerek w krajach sąsiednich, w czym postanowiły "pomóc" międzynarodowe gangi przemytników. Obserwuje się więc porywanie młodych kobiet i wwożenie ich do Chin przez nieszczelną, zalesioną granicę.

 

W Państwie Środka powstaje w ten sposób czarny rynek "żon do kupienia". Porwana kobieta kosztuje kilka tysięcy dolarów i niczym niewolnica nie ma żadnego wpływu na to, kogo poślubi.

 

Kobiety te najczęściej są więzione w nowych domach, by nie uciekły, a ich opór przed zaakceptowaniem narzuconej roli jest brutalnie łamany. W przypadku niezadowolenia "męża" bywają zwracane porywaczom a ci sprzedają je innym mężczyznom lub oddają do chińskich domów publicznych.

 

Po drugie, dysproporcja w liczbie kobiet i mężczyzn w Chinach niesie za sobą dramatyczne skutki nie tylko dla jednostek, ale też dla całego państwa. Niedobór kobiet i wynikająca z niego kilkudziesięciomilionowa populacja samotnych mężczyzn doprowadziły do wzrostu przestępczości.

 

Stwierdzili to np. niemieccy i chińscy naukowcy we wspólnej publikacji "Sex Ratios and Crime: Evidence from China's One-Child Policy", która ukazała się na łamach "Review of Economics and Statistics" (December 2013, Vol. 95, No. 5, Str.: 1520-1534). Według nich, jeżeli liczba mężczyzn względem liczby kobiet wzrasta o 1 proc., przekłada się to na wzrost przestępczości w państwie o 3-5 %.

 

Po trzecie, w społeczeństwie chńskim rośnie frustracja i niezadowolenie. Władze starają się poprzez promowanie postaw patriotycznych i nacjonalistycznych skierować ostrze społecznej frustracji poza granice państwa.
W ten sposób pod znakiem zapytania stanął m.in. rozwój partnerskich relacji Chin z niektórymi ich sąsiadami, zwłaszcza Japonią, którą wciąż przedstawia się przede wszystkim jako agresora odpowiedzialnego za zbrodnie z czasów II wojny światowej.

 

Niall Ferguson, historyk i politolog, profesor Harvard University ostrzega (http://www.niallferguson.com), że nadmiar mężczyzn w Chinach doprowadzi w końcu do wewnętrznej destabilizacji tego państwa lub jego militarnej ekspansji. A to zdaje się potwierdzać większość znanych przepowiedni...

 

Jeśli dodać do tego fakt, iż z powodu selektywnych aborcji także w innych państwach azjatyckich, m.in. w Indiach, Pakistanie czy Indonezji liczba mężczyzn rośnie a kobiet maleje, to...czarno widzę naszą przyszłość.

Niedziela, 15 stycznia 2017 roku

 

No i stało się – to, co myśli i ukradkiem szepcze niemal każdy nieskrępowanie myślący obywatel Niemiec, jasno i klarowanie wyartykułowała udzielając wywiadu gazecie „Welt am Sonntag“ (cały wywiad dostępny w internecie tylko odpłatnie) Erika Steinbach występując jednocześnie z CDU.

 

Z Eriką Steinbach politycznie nie jest mi tak zupełnie po drodze, ale tu akurat jej argumentacja zgadza się z moją niemal w stu procentach. Moje opinie wypowiadałem jedynie prywatnie, między innymi wobec zaprzyjaźnionej Pani adwokat, która przyznawała mi rację. Ostatnio jednak zrezygnowany zaprzestałem nawet i tego. No, bo ileż razy można się powtarzać?

 

Steinbach, z ramienia CDU członkini komisji parlamentarnej Bundestagu ds. praw człowieka i pomocy humanitarnej, zarzuciła kanclerz Merkel naruszenie obowiązującego prawa poprzez otwarcie jesienią 2015 roku granic Niemiec. W wywiadzie sformułowała to tak (tłumaczenie moje):

 

To, że miesiącami pozyskiwano autobusami i pociągami niezidentyfikowanyh ludzi poprzez granice nie było wyjątkiem, ale zamierzoną czynnością przeciw naszym uregulowaniom prawnym oraz umowom Unii Europejskiej.“ („Dass monatelang Menschen unidentifiziert mit Bussen und Zügen über die Grenze geschafft wurden, war keine Ausnahme, sondern eine gewollte Maßnahme entgegen unserer gesetzlichen Regelungen und entgegen EU-Verträgen.“)

 

Tak się składa, że w swym życiu sam liznąłęm co nieco prawo a poza tym będąc byłym azylantem, wiem, o czym w prawie azylowym mowa. Choć prawdę powiedziawszy nie trzeba być ani prawnikiem ani azylantem, żeby zauważyć, że Erika Steinbach słusznie zarzuciła rządowi Niemiec naruszenie prawa mówiąc (tłumaczenie moje):

 

„W Urzędzie Federalnym do spraw Migracji znajdują się tysiące paszportów uznanych za fałszywe, przy czym w stosunku do ich właścicieli nie wyciągnięto żadnych konsekwencji prawnych. Na taką ignorancję prawa nie odważa się na własną odpowiedzialność żaden urząd federalny. Za tym stoi wola polityczna. Niezgodna z prawem.“

(„Beim Bundesamt für Migration sind tausende von Pässen als gefälscht identifiziert worden, ohne dass die rechtlich vorgesehenen Konsequenzen für die jeweiligen Migranten gezogen worden wären. Ein solches Ignorieren unseres Rechts wagt keine Bundesbehörde auf eigene Verantwortung. Da steht ein politischer Wille dahinter. Am Recht vorbei.“)

 

Steinbach zauważa też, co zresztą widać niestety coraz częściej, że (znów tłumaczenie moje):

 

„Niemała część tych ludzi, którzy tu przybyli, to nie uciekinierzy w sensie Genewskiej Konwencji o Uchodźcach“ („Ein erheblicher Teil der Menschen, die kamen, sind keine Flüchtlinge im Sinne der Genfer Flüchtlingskonvention.“)

 

A konskwencje dla Niemiec będą dramatyczne:

 

„Z imigrantami przybyli nie tylko szukający schronienia ale także, jak wielu ostrzegało, terroryści. Nasze bezpieczeństwo od czasu otwarcia granic znacznie się pogorszyło.“

(„Mit den Migranten kamen nicht nur Schutzsuchende ins Land, sondern, wie viele von Anbeginn an gewarnt haben, auch Terroristen. Unsere Sicherheitslage hat sich seit der Grenzöffnung signifikant verschlechtert.“)

 

Steinbach konstatuje też, że:

 

„Niepokojącym jest również i to, iż w niemieckim Bundestagu /parlamencie/ nie ma już praktycznie żadnej opozycji. Rząd federalny może uprawiać taką politykę, ponieważ pozyskał sobie w dużej mierze lewą część parlamentu.“

(„Beunruhigenderweise gibt es zu den angesprochenen Politikfeldern praktisch keine Opposition mehr im Deutschen Bundestag. Die Bundesregierung kann und konnte diese Art der Politik nur betreiben, weil sie den linken Teil des Parlaments weitgehend auf ihrer Seite hat.“)

 

Cytaty zaczerpnąłem z internetowego wydania „Welt am Sonntag“.

Ostatnia aktualizacja nastąpiła 2.12.2024 r.

w rubrykach:

"Bliżej Boga"

oraz
"Z notatnika redagującego - Jerzego Sonnewenda",

Impressum

 

POLONIK MONACHIJSKI - niezależne czasopismo służy działaniu na rzecz wzajemnego zrozumienia Niemców i Polaków. 

Die unabhängige Zeitschrift dient der Förderung deutsch-polnischer Verständigung.

 

W formie papierowej wychodzi od grudnia 1986 roku a jako witryna internetowa istnieje od 2002 roku (z przerwą w 2015 roku).

 

Wydawane jest własnym sumptem redaktora naczelnego i ani nie zamieszcza reklam ani nie prowadzi z tego tytułu żadnej innej działalności zarobkowej.

 

Redaguje:

Dr Jerzy Sonnewend

Adres redakcji:

Dr Jerzy Sonnewend

Curd-Jürgens-Str. 2
D-81739 München

Tel.: +49 89 32765499

E-Mail: jerzy.sonnewend@polonikmonachijski.de

Ilość gości, którzy od 20.01.2016 roku odwiedzili tę stronę, pokazuje poniższy licznik:

Druckversion | Sitemap
© Jerzy Sonnewend