26.06.2018
Najbardziej strzeżona tajemnica MSZ
12.06.2018
Atak Niemców na Polskę w 1939 roku
to także masowy rabunek polskich banków.
RFN nigdy tych pieniędzy nie oddała.
Mówiąc o stratach wojennych spowodowanych agresją i okupacją Niemiec przeważnie mamy na myśli masowe mordy na Polakach oraz niszczenie mienia (budynków, infrastruktury itp.). Mało kto zdaje sobie jednak sprawę ze strat wywołanych rabunkiem polskiego sektora bankowego. Na okupowanych przez Niemców terenach II RP tuż przed wybuchem wojny funkcjonowało ponad 2 tys. banków oraz instytucji finansowych. Straty w wyniku konfiskat rachunków samego tylko Banku Rolnego wyniosły 1,4 mld złotych przedwojennych. Dziś to równowartość ok. 17 mld złotych (!).
Niemal każdą swoją okupację Niemcy zaczynali od załatwienia dwóch spraw: 1) likwidacji (względnie uwięzieniu) elit patriotycznych i przeciwników politycznych, oraz 2) grabieży tego, co najcenniejsze i najbardziej wartościowe: złota, pieniędzy i dzieł sztuki. W zakresie realizacji tego drugiego punktu kluczowe było sprawne opanowanie sektora bankowego okupowanego państwa.
Na dzień 1 stycznia 1939 roku całkowita suma aktywów polskiego systemu bankowego i kredytowego szacowana była na 9,567 miliarda ówczesnych złotych (dziś to odpowiednik ok. 115 mld zł) przy środkach bieżących w dyspozycji w wysokości 1,2 miliarda ówczesnych złotych (odpowiednik ok. 14,4 mld zł).
Co równie istotne - tuż przed II wojną światową polskie banki posiadały blisko 4-krotnie więcej złota niż wszystkie banki niemieckie razem wzięte. Wynikało to po części z wycofywania (od drugiej połowy lat 30-tych XX wieku) przez niemieckich Żydów depozytów z banków działających na terytorium III Rzeszy i lokowania ich m.in. w polskich instytucjach finansowych.
Powyższe dane pokazują dobitnie, że Polska (pod względem finansowym) dla hitlerowskich Niemiec była bardzo łakomym kąskiem. Uwzględniając postanowienia paktu Ribbentrop-Mołotow na ziemiach przyłączonych do III Rzeszy oraz na późniejszych terenach Generalnego Gubernatorstwa znalazło się finalnie ponad 30 polskich banków, w tym sześć publicznych z ogólną liczbą ok. 100 oddziałów, 17 Towarzystw Kredytowych, ok. 100 kas oszczędnościowych z ponad 100 oddziałami oraz prawie 2 000 spółdzielni kredytowych.
Zgodnie z niemieckim rozporządzeniem obowiązującym na terytoriach okupowanych - "własność Polaków stawała się własnością Rzeszy Niemieckiej".
W konsekwencji dla każdej polskiej instytucji bankowej czy finansowej Niemcy wyznaczali tzw. powiernika. Był to specjalny urzędnik niemiecki, którego celem był rabunek depozytów pieniężnych, złota oraz ściąganie zadłużenie od Polaków, którym przejmowane banki wcześniej udzieliły pożyczek.
W ten oto sposób całość polskiego systemu bankowego i kredytowego została podporządkowana interesom gospodarczym III Rzeszy, a gigantyczne kwoty depozytów oraz złoto zrabowane z polskich banków umożliwiło dalszą ekspansję Niemiec na terenie Europy (przypomnijmy, że w 1940 r. Niemcy zaatakowały Francję, a w 1941 r. - ZSRR).
Jedno jest pewne - Polacy, którym Rzesza Niemiecka bezprawnie skonfiskowała oszczędności zgromadzone na lokatach bankowych, bądź pozbawiła ich realnej wartości (w skutek wymiany pieniędzy na Reichsmarki na terenie Niemiec i tzw. "Młynarki" w Generalnym Gubernatorstwie) nigdy swej własności od państwa niemieckiego nie odzyskali.
Może w tym aspekcie warto wziąć przykład od amerykańskich organizacji żydowskich i zażądać od władz RFN wypłaty zrabowanych pieniędzy, jako "mienia bezspadkowego"?
Źródło: http://niewygodne.info.pl wpis z dnia 12/06/2018
Źródło: Zespół ds. reparacji: polski system bankowy poniósł ogromne straty podczas II wojny światowej (Dzieje.pl) Źródło: Ile pieniędzy straciły polskie banki podczas II wojny światowej? Zapowiedź posiedzenia Zespołu ds. reparacji (Sejm.gov.pl) Źródło: Pieniądz i kredyt. Banki w II RP przed 1939 r. (KlubInteligencjiPolskiej.pl) Źródło: Ile Niemcy zarobiły na II wojnie światowej? (Bezc.pl) Źródło: Stanisław Żerko (Twitter.com)
5.06.2018
Broder w „Die Welt“: „Jeszcze Polska nie zginęła“
Publicysta Henryk Broder zarzucił niemieckim Zielonym na łamach dziennika „Die Welt” megalomanię wobec Polski i poradził partii, by krytykując polskie władze nie zapominała o niemieckich zbrodniach.
Niemiecka partia Zieloni zabiega w Brukseli o zablokowanie reform sądownictwa w Polsce uważając, że zagrażają one niezawisłości polskiego wymiaru sprawiedliwości.
W zeszłym tygodniu Zieloni skierowali do wiceszefa Komisji Europejskiej Fransa Timmermansa list, w którym domagają się zastosowania „przyspieszonego postępowania” wobec Polski.
W opublikowanym na łamach „Die Welt” komentarzu Broder przypomina, że w wyborach parlamentarnych do Bundestagu Zieloni zdobyli zaledwie 8,9 proc. głosów i są obecnie najmniejszym klubem
parlamentarnym, co nie przeszkadza im zachowywać się tak, jakby wysoko wygrali wybory. „W psychiatrii takie postępowanie nazywa się «megalomanią», będącą formą manii charakteryzującej się
przecenianiem własnej osoby” – pisze Broder.
25.04.2018
Mecenas Stefan Hambura
u redaktora Witzolda Gadowskiego:
"PiS się pogubił.
Polska wobec Niemiec cały czas jest na kolanach"
25.04.2018
Prof. Jerzy Robert Nowak,
badaczka i tłumaczka Anna Ciałowicz
u redaktora Witolda Gadowskiego:
Muzeum POLIN syci się nienawiścią
21.04.2018
Problem ery internetu
18.04.2018
13.04.2018
Wywiad Estonii ujawnia!
Rosja wychowuje nowe pokolenie szpiegów w krajach NATO
9.04.2018
Znawca islamu:
Politycy nie mają pojęcia, o czym mówią
Badacz islamu Bassam Tibi krytykuje kanclerz Angelę Merkel i szefa niemieckiego MSW: „Nie wiedzą, o czym mówią”.
Syryjsko-niemiecki politolog Bassam Tibi stwierdza poważne błędy w dyskusji na temat integracji i imigracji w Niemczech i domaga się ofert dla muzułmanów, które pomogłyby im w wykształceniu
tożsamości.
Ostro krytykuje niemiecką politykę wobec islamu. „Państwo kapituluje przed islamem” – powiedział w rozmowie z „Neue Zuercher Zeitung”.
„Nie ma jednego islamu”
„Debata na temat islamu nie jest szczera i zróżnicowana" – powiedział Tibi. W Niemczech panuje atmosfera autocenzury; zarówno polityka, jak i media ignorują krytyczne nastroje w
społeczeństwie – powiedział emerytowany wykładowca Uniwersytetu w Getyndze.
Pochodzący z Syrii Tibi twierdzi, że niemiecki spór o to, czy islam jest, czy nie jest integralną częścią Niemiec, nie uwzględnia w ogóle różnorodności tej religii, praktykowanej w 57 krajach. „Nie ma jednego islamu" – podkreśla Tibi.
Zarówno u kanclerz Merkel (CDU), jak i u ministra spraw wewnętrznych Horsta Seehofera (CSU) dostrzega on „osobliwą swobodę i ignorancję” w tym temacie. „Obydwoje nie wiedzą w ogóle, o czym mówią".
Nieudolna integracja to także wina Niemców
Niemcom potrzebna jest krytyczna debata na temat islamu, która jest jednak tłumiona przez politykę – twierdzi
74-letni naukowiec, który w 1998 r. wykreował pojęcie „europejskiej kultury wiodącej”. Jego zdaniem wola integracji samych imigrantów i gotowość Niemców do integrowania muzułmanów są
"nikłe".
Jak podkreśla, 90 proc. muzułmanów w Niemczech żyje w równoległych społeczeństwach. Większość z nich nie chce w ogóle należeć do niemieckiego społeczeństwa. W Berlinie istnieją libańskie, tureckie i kurdyjskie społeczeństwa równoległe.
Islamoznawca wyjaśnia, że Niemcy pod pojęciem integracji rozumieją rejestrację, alimentowanie i zakwaterowanie uchodźców i umożliwienie im nauki języka. „Ale integracja oznacza, że ktoś przyswaja
sobie tożsamość obywatelską. Kiedy pomija się ten czynnik, wszystko traci sens" – twierdzi, podkreślając, że na tym zasadza się niemiecki problem: Niemcy nie mają żadnych ofert kształtowania
tożsamości.
Zdaniem Bassama Tibiego decydujące będzie to, czy muzułmanie uznają europejskie podstawowe wartości. „Ja, jako niegdyś cudzoziemiec, mogę tylko powiedzieć: kto nie akceptuje tych wartości, ten musi sobie iść. Proszę, tu są drzwi!”.
Wykluczeni liberalni muzułmanie
Krytykuje on też Niemiecką Konferencję Islamską. "Jest to impreza pełna nieszczerości". Niemcy prowadzą dialog tylko z czterema zrzeszeniami muzułmańskimi, które "finansowane są przez
zagranicę, są islamistyczne i trzymają się zachowawczej wykładni Koranu". Liberalni muzułmanie są z konferencji wykluczeni. Merytorycznie nie chodzi tam wcale o integrację muzułmanów, ani o
bezpieczeństwo czy napływ uchodźców, lecz o prawa mniejszości zorganizowanego islamu - stwierdza Tibi.
W jego opinii tureckie zrzeszenie Ditib jest "instrumentem AKP". "Obłędem jest to, że Ditib w ostatnich latach dostał od niemieckiego państwa miliony na projekty integracyjne, a przecież każdy dureń wie, że Ditib w ogóle nie popiera integracji“.
Autor: Małgorzata Matzke / dpa, kna
Źródło: http://www.dw.com/pl/znawca-islamu-politycy-nie-mają-pojęcia-o-czym-mówią/a-43271005
https://www.nzz.ch/feuilleton/die-islam-konferenz-ist-deutsche-unterwerfung-ld.1371525