Bliżej Boga

Ks. Dr hab. Jerzy Grześkowiak

Droga krzyżowa

Stacja IX

Pan Jezus trzeci raz upada pod krzyżem

Kłaniamy się Tobie, Panie Jezu Chryste,

boś przez krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Rozlany jestem jak woda

i rozłączają się wszystkie moje kości;

jak wosk się staje moje serce,

we wnętrzu moim topnieje.

Moje gardło suche jak skorupa,

język mój przywiera do podniebienia,

kładziesz mnie w prochu śmierci.

Bo sfora psów mnie opada,

osacza mnie zgraja złoczyńców.

Przebodli ręce i nogi moje.” (Ps 22,15-17)

 

Jezus ponownie na ziemi. Po raz trzeci upada. Trzy upadki – a może było ich więcej? Tym razem upadek najgłębszy, szczyt wyczerpania fizycznego. Jezus upada pod ciężarem krzyża, który jest ciężkim brzemieniem ludzkich słabości, nieprawości i grzechów całej ludzkości. „Pan zwalił na niego grzechy nas wszystkich” – tak mówi Izajasz, prorok Starego Testamentu. 

Jezus jest u kresu sił. Kiedy się to skończy? Wie, że musi powstać, bo już blisko do góry Kalwarii, na której umrze za zbawienie świata.

 

Ile jest upadków w moim życiu, gdy po zboczach codziennych obowiązków wspinam się wzwyż? Ile razy dochodzę do wniosku, że już nie warto się podnosić? Ks. Twardowski powiada, że bywają trzy upadki w życiu człowieka.

 

Pierwszy: lęk, że nie dam rady - a więc brak zaufania pokładanego w Bogu.

 

Drugi: lęk, że zostanę samotny – a więc słabość, bo myślę o sobie, a nie o tym, że mam pomagać innym.

 

Trzeci: utrata wiary w to, że życie ma sens i cierpienie jest potrzebne. Jest to upadek przy nadmiarze cierpienia i męki, a także na łożu śmierci. Trzeba wtedy pamiętać, że z każdego upadku należy powstawać, także z upadku w śmierć, ale za to do życia wiecznego. Bo życie się nie kończy, ale odmienia.

 

Potrzeba wiele starania, żeby upadając nie zobojętnieć, bo wątpliwości są lepsze od obojętności. W wątpliwościach coś jednak traktujemy tak bardzo na serio, że wątpimy…

Choćbym i upadł trzydzieści trzy razy, wstanę i będę szedł prosto!

 

Modlitwa: Panie Jezu Chryste, również po trzecim najboleśniejszym upadku potrafiłeś znów powstać i iść dalej. Daj nam zrozumieć, że w życiu nie ma ostatecznych upadków, takich, z których Twoja łaska i nasz szczery żal podnieść by nas nie zdołały.

 

Kóryś za nas cierpiał rany,

Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!.


Ks. Jerzy Grześkowiak

30.03.2020

 

Rodzina – Kościołem domowym

Tygodnie „koronawirusowej kwarantanny”, w których wierni świeccy na mocy przepisów państwowych o zgromadzeniach zostali pozbawieni możliwości uczestniczenia w kościołach w niedzielnej bądź codziennej Eucharystii, przy czym możliwy jest jedynie udział w niej za pośrednictwem mediów społecznościowych, uświadomił nam w bolesny sposób, jak ważna jest dla życia wiary rodzina. Ze wszystkich ludzkich wspólnot, w których żyjemy, z żadną nie jesteśmy tak głęboko związani i żadna nie wywiera na nas tak wyjątkowego wpływu jako rodzina. Doniosłość jej oddziaływania dotyczy także życia religijnego i to do tego stopnia, że już w pierwotnym chrześcijaństwie odnoszono do rodziny pojęcie „Kościół domowy”.

Nowy Testament nie stosuje wprost tego pojęcia. Ukazuje jednak pierwszorzędną rolę rodziny i jej domu w rozwoju Kościoła, w jego życiu sakramentalnym i w posłannictwie ewangelizacyjnym. Ale już bardzo wcześnie wypowiedzi Ojców Kościoła dowodzą, że w Kościele pierwszych wieków rodzinę ujmowano w kategoriach eklezjalnych nazywając ją „małym kościołem” i "Kościołem domowym”.

Dzisiejsza teologia mówiąc o rodzinie jako „domowym Kościele” prawie zawsze odwołuje się do św. Jana Chryzostoma, który bodaj jako pierwszy użył tego pięknego i ważkiego w teologiczną treść określenia-obrazu. Jedno z kazań kończy on wezwaniem:

„Wróciwszy do domu przygotowujemy dwa stoły: stół pokarmu dla ciała i stół Pisma Świętego. Mąż odtwarza to, co zostało powiedziane na świętym zgromadzeniu, żona kształci się, dzieci słuchają. Każde z was niech czyni z domu Kościół. Czy nie jesteście odpowiedzialni za wasze dzieci? Czyż nie będziecie musieli któregoś dnia zdać sprawy? Tak jak my, pasterze, zdamy rachunek za wasze dusze?” (In Gen. Sermo 6,2).

Te słowa musiały wywołać entuzjazm u słuchaczy, gdyż następnego dnia św. Chryzostom rozpoczyna kazanie słowami: „Wczoraj, gdy wam powiedziałem, by każdy z was uczynił ze swego domu Kościół, wydaliście okrzyk radości” (In Gen Sermo7,1).

Ideę „Kościoła domowego” podjął Sobór Watykański II nazywając rodzinę „domowym niejako Kościołem” (Konstytucja o Kościele nr 11) oraz „domowym sanktuarium Kościoła” (Dekret o apostolstwie świeckich nr 11). 

Po Soborze papież Paweł VI w jednym z przemówień stwierdził, że wspólnota małżeńska jest „Kościołem domowym, prawdziwym zalążkiem Kościoła, komórką podstawową, malutkim zalążkiem, początkowym, ale najbardziej istotnym dla organizmu kościelnego” (Przemówienie do Ruchu Equipes Notre Dame, 1974). A w adhortacji Evangelii nuntiandi pisał: „Słusznie nazywa się rodzinę pięknym mianem „Kościoła domowego”, co uznał sam Sobór Watykański II. Oznacza to, że w każdej rodzinie chrześcijańskiej należy odkryć różne postacie i rysy Kościoła powszechnego.”  (nr 71)

Tego ważnego teologicznego pojęcia używają często w swoim nauczaniu również kolejni papieże; Benedykt XVI, św. Jan Paweł II i Franciszek.

Jan Paweł II określił małżeństwo przekształcające się w rodzinę jako „Kościół w miniaturze” (Familiaris consortio nr 49; odtąd skrót FC)), „mały kościół domowy” (FC 51) i „Kościół domowy” (FC 21, 52, 54, 59, 61,86).

Benedykt XVI nazwał rodzinę „domowym Kościołem i sanktuarium życia”. (Przemówienie w czasie Światowego Spotkania Rodzin w Walencji, 8.06.2006).

Co upoważnia Kościół do takiego rozumienia rodziny? Przede wszystkim fakt, że małżeństwo i rodzina partycypują w bycie i w misji Kościoła, ten Kościół urzeczywistniają. Małżeństwo jest konstytutywnym elementem struktury Kościoła i koniecznym fundamentem jego bytu. Ono łączy się ze strukturą Kościoła dwoma węzłami: po pierwsze, jako rzeczywistość doczesna, świecka, sięgająca swymi korzeniami samej ekonomii stworzenia – bo to Bóg jest twórcą małżeństwa; po drugie, jako rzeczywistość sakramentalna związana z ekonomią zbawienia tzn. z Jezusem Chrystusem, który małżeństwo wyniósł do godności sakramentu. Ważna jest tu biologiczna płodność małżeństwa gwarantująca kontynuację dziejów ludzkości i tym samym stanowiąca naturalną podstawę bytu Kościoła i jego posłannictwa. Rodzina jest miejscem, w którym na przestrzeni dziejów natura spotyka się i zespala z nadprzyrodzonością. Dzięki małżeństwu i rodzinie Kościół może wkorzeniać się w świat, realizować swoją odpowiedzialność za jego dzieje i ukierunkowywać kulturotwórczą aktywność człowieka zgodnie ze zbawczą ekonomią Boga. Wyraził to zwięźle Jan Paweł II: „Kościół znajduje w rodzinie zrodzonej z sakramentu swoją kolebkę i miejsce, w którym wchodzi w pokolenia ludzkie, a one – w Kościół” (FC 15).

Rodzina jest „małym Kościołem” także z tej racji, że małżeństwo chrześcijan jest wkorzenione w Kościół – Ciało Chrystusa. Wskutek tego jedność małżonków nie jest jedynie wynikiem ich naturalnej jedności mającej fundament w stwórczym akcie Boga (Rdz 2,23). Oni stanowią jedno również dlatego, iż oboje są członkami Chrystusa i Jego Ciała-Kościoła. Tworząc wspólnotę miłości i życia są zatem żywą komórką Ciała Chrystusa.

Z kolei chcę wskazać po krótce na te zasadnicze czynniki, które rodzinę wiążą egzystencjalnie i żywotnie z Kościołem, które tworzą z rodziny Kościół i które są sposobem realizacji Kościoła w rodzinie, a także wyrażają różne aspekty Kościoła.

  1. Miano Kościoła domowego przysługuje wspólnocie małżeńsko-rodzinnej głownie z tej racji, że jest ona specyficznym miejscem realizacji podstawowych funkcji Kościoła, przez które Kościół sam się urzeczywistnia, stając się w świecie znakiem Chrystusa. Jakie to są funkcje? Otóż Kościół realizuje się, sam siebie tworzy i buduje poprzez wykonywanie tych funkcji, które spełniał Chrystus, będący Prorokiem, Kapłanem i Królem, czyli funkcję prorocką, kapłańską i królewską. Małżonkowie chrześcijańscy przez chrzest wszczepieni w Chrystusa – Proroka, Kapłana i Króla, a mocą sakramentu małżeństwa włączeni jako „jedność dwojga” w oblubieńczą więź Chrystusa z Kościołem, są w szczególny sposób uzdolnieni i zobowiązani do wykonywania funkcji właściwych całemu Kościołowi. Rodzice są zatem w domu rodzinnym prorokami, kapłanami i królami.
     
  2. Obecność Chrystusa.

Rodzina jest „małym Kościołem”, bo w niej obecny jest Chrystus. Istotą Kościoła jest permanentna obecność w nim Chrystusa.  Jak w Kościele Chrystus jako jego Głowa jest ciągle obecny, tak też w życiu małżonków i rodziny obecność Chrystusa nie ogranicza się do „urzędowych”, bardzo ważnych epizodów, lecz jest to obecność w codziennych szarych dniach walki o ludzkie szczęści i o zbawienie wieczne. Chrystus jest stale obecny w rodzinie ze swoim Słowem i swoją łaską, czyli miłością. 

Małżeństwo chrześcijańskie kontynuuje i wyraża także jedność Chrystusa i Kościoła; miłość małżonków jest znakiem miłości łączącej Chrystusa i Kościół, miłości posuniętej aż do całkowitego daru z siebie. Małżonkowie przez wzajemne oddanie objawiają ten dar, jaki Chrystus Pan złożył Kościołowi. Ich miłość potęguje się przez przyjęcie dzieci, z który razem kroczą do Domu Ojca.

 

  1. Obecność Słowa Bożego – funkcja prorocka rodziny.

Kościół zrodził się z Tajemnicy Chrystusa, z Jego śmierci i zmartwychwstania oraz z głoszenia Jego Ewangelii - Dobrej Nowiny o zbawieniu. Słowo Boże winno więc posiadać trwałe miejsce w rodzinie – Słowo słuchane i przepowiadane.

Rodzice są w rodzinie prawdziwymi prorokami, czyli głosicielami Ewangelii. A istotnym celem ich funkcji prorockiej jest jak mówi Sobór: „by moc Ewangelii jaśniała w życiu rodzinnym” (KK 35). To wymaga najpierw poznania Ewangelii, czyli słuchania Słowa Bożego (czytania Biblii), które przyjęte w wierze staje się przedmiotem głoszenia i ewangelizacji. W ten sposób rodzina staje się z każdym dniem coraz bardziej „wspólnotą wierzącą i ewangelizującą” (FC 51).

 

  1. Życie sakramentalne – funkcja kapłańska funkcja rodziny. 

Historia pokazuje, że u ludów pierwotnych ojciec rodziny to zarazem kapłan. Według wiary chrześcijańskiej rodzice na mocy chrztu i bierzmowania mają udział w „kapłaństwie Chrystusa” – jest to tzw. powszechne kapłaństwo wiernych. W ten sposób rodzina staje się „wspólnotą kapłańską” tzn. zyskuje godność i uczestnictwo we władzy Chrystusa jako Najwyższego Kapłana Nowego i Wiecznego Przymierza. Jako wspólnota kapłańska rodzina jest wspólnotą bezustannego dialogu z Bogiem, który czyni z niej miejsce uświęcania i kultu. Kapłańska funkcja rodziny wyraża się w modlitwie rodzinnej, w składaniu „ofiar duchowych”, w rodzinnym przeżywaniu sakramentów Kościoła (pośród których szczególne miejsce mają Eucharystia i sakrament pojednania) oraz w celebracjach rodzinnych związanych z rokiem liturgicznym. Rodzina powinna nie tylko uczestniczyć w niedzielnej Mszy świętej, lecz także w domu żyć liturgią Kościoła.

 

  1. Wspólnota służby – funkcja królewska rodziny.

Królewskość ewangeliczna nie ma nic wspólnego ze świeckim znaczeniem królowania, czyli z panowaniem, zniewalaniem innych, z triumfalizmem. Wypływa bowiem z wszczepienia chrześcijanina w Chrystusa, który przyszedł na świat „aby służyć”, wynika z „zanurzenia w Jego śmierć (Rz 6,35) i „przyobleczenia się w Chrystusa” (Ga 3,27), z istnienia w Tym, który „ogołocił samego siebie przyjąwszy postać sługi” (Flp 2,7) i który powiedział o sobie: „Ja jestem pośród was jako ten, który służy” (Łk 22,7).

Królewska służba małżeństwa i rodziny, partycypująca w królewskości Chrystusa i Kościoła, polega na postawie służby wobec członków rodziny oraz wobec każdego człowieka i całego stworzenia. Obejmuje ona kilka kręgów. Praktyka służebnej miłości dostrzegającej w każdym człowieku „obraz Boga”, godność osoby ludzkiej i dziecka Bożego, winna dokonywać się najpierw wewnątrz wspólnoty rodzinnej, następnie w szerszym kręgu wspólnoty kościelnej, w końcu wobec całej wspólnoty ludzkiej,

W królewskiej posłudze rodziny chodzi ostatecznie o wprowadzanie wszędzie „ładu Bożego” – w rodzinie, w lokalnej wspólnocie Kościoła (parafia, wspólnoty wiary, ruchy odnowy religijnej) i we wszystkich strukturach życia społecznego, ekonomicznego, kulturowego, narodowego i globalnego. Na mocy sakramentu małżeństwa rodzina zostaje włączona w dzieło rozszerzania królestwa Chrystusowego które jest „królestwem prawdy i życia, królestwem świętości i łaski, królestwem sprawiedliwości, miłości i pokoju” (KK 36), a które obejmuje nie tylko ludzkość, lecz całe stworzenie.

Ks. Jerzy Grześkowiak

27.03.2020

 

Droga krzyżowa

Stacja VIII

Jezus pociesza płaczące nad nim niewiasty. 

 

Kłaniamy się Tobie, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie,

żeś przez krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„A szło za Nim mnóstwo ludu, także kobiet, które zawodziły i płakały nad Nim. Lecz Jezus zwrócił się do nich i rzekł: „Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi!” (Łk 23,27-28)

Słowa Jezusa to słowa pociechy, a zarazem słowa upomnienia. A to upomnienie sięga jeszcze dalej: „Oto bowiem przyjdą dni, kiedy mówić będą: „Szczęśliwe niepłodne łona, które nie rodziły, i piersi, które nie karmiły”. Wtedy zaczną wołać do gór: Padnijcie na nas; a do pagórków: Przykryjcie nas! Bo jeśli z zielonym drzewem to czynią, cóż się stanie ze suchym?” (Łk 23,29-31). 

Jezus w tych słowach ogania wszystkie bóle człowieka – przeszłe i przyszłe. Myśli nie tylko o przyszłości Jerozolimy, ale o przyszłości całego ludzkiego świata. Wszystkie cierpienia świata - także nasze w tych miesiącach wirusowej pandemii - są w jakiś tajemniczy sposób ukierunkowane na cierpienia Chrystusa. On jest tym „zielonym drzewem”. W Nim jest Przyszłość, w Nim objawia się Nowe Życie. Z Jego drogi krzyżowej promienieje Odkupienie na wszystkich ludzi. 

Jezus – choć cierpi - nie przestaje myśleć o innych. Jego cierpienie nie zamyka Mu oczu na dolę ludzką. On zawsze jest nie tylko Bogiem, lecz także uczestnikiem człowieczeństwa, człowiekiem i bratem.

Współczujemy Jezusowi w Jego krzyżowej drodze! Idzie o to, by człowiek współczujący Chrystusowi pamiętał, że najbardziej pomaga Mu wtedy, gdy wchodzi w siebie i odmienia siebie samego, i gdy wspomaga ludzi cierpiących.

Chrystus, nad którym płaczę, jest moją siłą!

Nieraz płaczemy nad Kościołem, bo powodów do tego jest wiele! Ale siła Kościoła nie polega na łzach jego synów i córek. Trzeba usłyszeć głos Chrystusa idącego drogą Kościoła przez świat, zjednoczyć się z Nim i się odmienić. Przez to wzrasta Kościół, Ciało Chrystusa.

Mniej płakać nad Kościołem, a bardziej nad sobą!

Słowa Jezusa wypowiedziane do kobiet z Jerozolimy – choć są upomnieniem, niosą w sobie światło nadziei. „Nie płaczcie” – to słowa pociechy dla człowieka uwikłanego w „usychanie świata”. Dla człowieka zagrożonego w zagrożonym świecie!

Modlitwa: Panie Jezu Chryste, zwracając się do płaczących kobiet zapomniałeś o swoim bólu. Chciałeś poruszyć ich sumienia, by myślały o przyszłości, by troszczyły się o ich duchowe dobro i o prawidłowe wychowanie dzieci. Pociesz także nas w naszym trudnym dzisiaj. Amen.

Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Koronawirus – kara Boża czy znak od Boga?

Groźny dla życia koronawirus, zwłaszcza dla osłabionych organizmów osób w podeszłym wieku, hasa sobie po świecie, wprowadza chaos w unormowane dotąd życie, zabija i sieje postrach. W laboratoriach naukowcy szukają w pośpiechu szczepionki, która zdołałaby powstrzymać rozprzestrzenianie się choroby i wyleczyć dotkniętych zakażeniem. Rządy i politycy dotkniętych państw sięgają po wszystkie dostępne im środki w celu ochrony ludności. Ogranicza się życie publiczne i zachęca ludzi do rezygnowania, w miarę możliwości, z kontaktów społecznych, a nawet wydaje zakaz opuszczania domów. Łamanie przepisów obwarowane jest wysokimi karami. Paraliż dotknął życie milionów ludzi we wszystkich niemal wymiarach: życie osobiste, społeczne, religijne,  kulturowe, gospodarcze, finansowe, międzynarodowe.

Wszyscy przeżywamy doświadczenie bezsilności. Starsze pokolenie przypomina sobie czasy II wojny światowej albo stanu wojennego w Ojczyźnie. Wprawdzie obecnej sytuacji na pewno nie można porównać z niebezpieczeństwami i zamętem tamtych lat trwogi, to doświadczenie bezsilności i lęku o przyszłość jest podobne. Nikt nie wie, czy i kiedy on sam nie zostanie dotknięty, ani czy bliski mu człowiek nie znajdzie się w niebezpieczeństwie. Tak jak w zamierzchłych czasach zarazy dżumy i cholery oraz klęsk głodu, doświadczamy granic naszych możliwości, granic zapobiegania i ochrony przed zarażeniem się. Nie ma żadnej gwarancji, że nie dotknie to właśnie mnie samego. Spędzamy zatem czas siedząc w domu. Najpierw to spora atrakcja, ale po kilku dniach dopada ludzi nuda, brakuje im zajęcia, raptem zbyt wiele jest „czasu wolnego”, który w normalnych warunkach zawsze bywa deficytem.

Człowiek mądry i roztropny stara się widzieć we wszystkim jakąś dobrą stronę. Przywykliśmy do tego, że na co dzień słyszymy przy różnych okazjach apel: „Myśl pozytywnie”. Stąd logiczne pytanie, czy to nowe doświadczenie ludzkości w gruncie rzeczy bardzo tragiczne, bo kroczy z nim żniwo śmierci, nie kryje w sobie także jako skutek czegoś pozytywnego? Osobiście mniemam, a potwierdzenie słuszności kotłujących się w głowie pytań znajduję w wymianie korespondencyjnej z przyjaciółmi via internet lub telefon, że ten szczególny czas ma głęboko symboliczny wymiar, że jest to wielka szansa zastanowienia się nad tym, co tak naprawdę istotne jest w życiu, a co umknęło naszej uwadze w rozlicznych, częstokroć ogłupiających człowieka rozproszeniach współczesnego świata. Kłania się tutaj podstawowa teza w teorii symbolu: „Symbol daje do myślenia”. Nie zdziwiłem się więc, gdy jeden z przyjaciół podzielił się ze mną egzystencjalnymi pytaniami, prosząc o odpowiedź, a które – jak jestem przekonany – są pytaniami wielu: „Co w tych aktualnych dramatycznych doświadczeniach pandemii tracimy? Co zyskamy? Jakimi ludźmi potem będziemy?”

Obecna sytuacja stawia także ważne dla każdego człowieka pytania o Boga lub „do Boga”, mi.in.: „Dlaczego nas to spotkało?”, „Gdzie jest Bóg?”, „Co Bóg chce nam dziś przez tę zarazę powiedzieć?”. Tak, co Bóg chce dzisiejszemu człowiekowi powiedzieć przez ten niewidzialny mikroskopijny wirus, który ni stąd ni z owąd wtargnął w nasz dumny ze swoich odkryć, wynalazków i osiągnięć świat, sięgający nawet w daleki kosmos i w tajniki genów ludzkich, a teraz tak bezradny wobec niewidzialnego wroga? 

Nie brak takich, którzy sięgając pamięcią religijną aż do dziejów Ludu Wybranego, który swoje klęski, plądrowanie świątyni, utratę ojczyzny (niewola babilońska) odczytywał jako wyraz „Bożego gniewu”, powiadają, że koronawirus to jednoznacznie „kara Boża!” Czy wolno nam tak myśleć? 

Gdy Marian Eleganti, biskup Chur (Szwajcaria) niedawno wypowiedział się, że dostrzega zależność pomiędzy stopniem wiary, pobożności i moralności człowieka współczesnego a epidemią koronowirusa, zawrzało nie tylko w Szwajcarii. Na przykład Frankfurter Rundschau zarzucił mu, iż hołdując chrześcijańskiemu fundamentalizmowi ukierunkowuje myślenie i odniesienie człowieka ku „wyimaginowanemu bóstwu”. Redaktorka Katja Thorwald wyraziła się, że to dowodzi, jak w chrześcijaństwie nawet dzisiaj „odejście od Boga jest karane chorobą, a aktualnie koronowirusem”. Jak widać, narracja o „sądzie Bożym” i „Bożej karze” jest prowokacją zarówno dla wierzących jak niewierzących.

W podobnym duchu zareagował na opinię współbrata w biskupstwie także arcybiskup Bambergu Ludwik Schick. Według niego najważniejsze obecnie zadanie to czynić wszystko, co w naszej mocy, by „zapanować nad wirusem”, czyli leczyć chorych, odizolować dotkniętych wirusem, otoczyć troską zalęknionych i samotnych, wyostrzyć czujność i uważność, słowem praktykować miłość bliźniego. Natomiast wręcz czymś cynicznym jest utożsamić wirus z karą Bożą, bo jest to całkowicie niespójne z orędziem Jezusa i nie do pogodzenia z chrześcijaństwem.

Na takie dictum katolicy-tradycjonaliści z nurtu bliskiego biskupowi Eleganti odwołają się zapewne do Nowego Testamentu, do wydarzenia opisanego przez Ewangelistę Łukasza (13,1-5), które zda się mówić jednoznacznie o doczesnym karaniu człowieka przez Boga za popełnione grzechy. Jezus upomina słuchaczy, że zginą tak samo, jak zwolennicy Judasza Galilejczyka, jeżeli się nie nawrócą. Owi zwolennicy politycznego buntownika Judasza odmówili posłuszeństwa i oznak kultu wobec Cezara i tym samym ściągnęli na siebie gniew Piłata, który „ich krew „zmieszał z krwią ich ofiar”. Według Cyryla z Aleksandrii i Jana Chryzostoma Bóg dopuścił tę karę, „aby żywi – w obliczu takiego zastraszającego przykładu losu innych – stali się dziedzicami Królestwa”.  Z tego wydarzenia nie wynika jednak, że ci co zginęli, byli gorsi od tych, których takie nieszczęście nie spotkało. Ma to być dla tych ostatnich przede wszystkim pobudką do zmiany stylu życia, by osiągnąć zbawienie.

Łukasz przytacza zaraz potem inne podobnie dramatyczne wydarzenie, wkładając jego opis w usta Jezusa: „Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? Bynajmniej, powiadam wam: lecz jeśli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie” (Łk 11,4-5).

Współczesny człowiek przeżywa wewnętrzne opory wobec myśli i wyobrażeń, że Bóg zsyła na ludzi doczesne kary. W kontekście ujmowania koronowirusa jako kary Bożej włoski historyk Roberto di Mattei przyczynę owego „złego samopoczucia” czy „zakłopotania” człowieka na myśl o „Bogu jako karzącym sędzim” widzi w myśli filozoficznej Hegla, który „osąd Boga nad historią” zastąpił „osądem historii” przez człowieka. W ten sposób historia, dzieje ludzkości zostają zamknięte w doczesności. Tymczasem dla chrześcijaństwa również historia należy do kategorii „stworzenia”. Bóg działa w historii świata i może w nią ingerować. Dla przykładu: św. Bernard ze Sieny uważał, że katastrofy naturalne w dziejach ludzkości zawsze były powiązane z grzesznością człowieka i z odejściem narodów od Boga. Zdaje się to potwierdzać praktyka liturgiczna Kościoła kierującego do Boga prośby, by lud uwolnił od zarazy, chorób i katastrof. Pozwolę sobie w tym miejscu jednak zauważyć, że taka praktyka jest raczej dowodem wiary w moc Boga i jego miłość do człowieka, a nie potwierdzeniem wizji Boga karzącego. Taki duch zaufania w miłosierdzie Boże przenika wszystkie aktualne formy „szturmu do Nieba” - błagań zanoszonych prywatnie i wspólnotowo do Boga o kres spustoszenia, jakie sieje zaraza koronowirusa: modlitwy, różaniec, koronki, suplikacje, adoracje, celebrowane Eucharystie czy bicie dzwonów.

Pan Jezus zarzucał swoim współczesnym, że nie potrafią odczytywać znaków czasu. Sobór Watykański II zwrócił uwagę na konieczność interpretowania „znaków czasu”, czyli wydarzeń, które nas spotykają i uczenia odczytywania w nich woli Boga. Bóg rzadko przemawia do człowieka (ludzkości) bezpośrednio, jak np. do Abrahama, Mojżesza, wielkich proroków, czy w końcu najpełniej przez swego Syna. Często mówi do nas w sposób pośredni, wymagający od nas dobrej woli i wysiłku, by Jego przekaz usłyszeć i zrozumieć. Odrzucanie Boga, ignorowanie Jego porządku, grzeszność człowieka, zejście z dróg Bożych jako dziedzictwo grzechu pierworodnego sprawiają, że Bóg w swej miłosiernej miłości zwraca się do ludzi z wezwaniem do nawrócenia i ostrzega przed konsekwencjami właśnie przez pewne szczególne wydarzenia. O tym, że nie są to jak mawiamy – „strachy na lachy”, świadczą takie historyczne katastrofy, jak: biblijny potop, plagi egipskie, nieszczęścia w dziejach Ludu Wybranego i obie wojny światowe. Przecież o takim wymiarze obu konfliktów zbrojnych znaczonych ludobójstwem mówiła Maryja dzieciom w Fatimie i tak niedawno w objawieniach w przed wojną domową w Nigerii.

Wierzymy, że Bóg nie tylko stworzył świat, ale stale go podtrzymuje w istnieniu. Mówimy o czuwającej nad wszystkim Bożej Opatrzności. Skoro Bóg jest „Panem historii”, to z pewnością nie jest Mu obojętny los naszej planety, naszego świata. I nie spogląda z dystansu i beznamiętnie jak stworzony przez niego „mechanizm”, tj. świat przyrody i człowieka rozstraja się i niszczy, jak rozchwianiu ulega jego równowaga fizyczna i moralna, lecz z miłości ingeruje w tę stworzoną przez siebie rzeczywistość i napomina ludzi. Niegdyś czynił to przez proroków, obecnie przemawia za pośrednictwem Kościoła i różnych wydarzeń. „Przemawia” – powiedziałem, zatem nie mówmy o „karze Bożej”, ale o ostrzeżeniu Boga. Biorąc pod uwagę fakt, że współczesne społeczeństwa lekceważąc naukę Kościoła, wołania papieży, bardzo daleko odeszły od Boga, i w opozycji do Dziesięciorga Bożych Przykazań budują nowy porządek (który trzeba nazwać nie-porządkiem), Bóg nie chcąc dopuścić, by świat pogrążał się w nicość ostrzega nas - jak kiedyś przez Jezusa: „Jeżeli się nie nawrócicie, wszyscy tak samo zginiecie.” (Łk 13,5)

Powtórzę raz jeszcze - tych Bożych interwencji nie rozumiejmy jako kary, lecz jako wyraz miłości Boga, który ostrzega nas przed konsekwencjami naszego grzesznego postępowania.

Przekonanie di Mattei o „karach boskich” skrytykował były arcybiskup Mediolanu kard. Angelo Scola, odrzucając pogląd, iż Bóg posługuje się koronawirusem jako elementem „zemsty i kary”. Według niego idee o Bogu karzącym nie mają nic wspólnego z chrześcijaństwem. Kryzys wywołany przez koronowirusa stawia jednak przed człowiekiem współczesnym i narodami bardzo ważne pytanie: dokąd idziemy? My – ludzie, my – narody, my – społeczeństwo i my – jednostki.

Człowiek wierzący będzie stawiał sobie na nowo fundamentalne pytanie: kim jestem? Dokąd zdążam? Po co żyję? Czym żyję? Jaki jest sens mojej pracy, moich trudów, starań, poświęceń? W jaki sposób mogę służyć społeczności moimi talentami? Czy kocham Boga z całego serca i całej duszy, a bliźniego jak siebie samego? Czy tak w życiu jak i w śmierci pokładam nadzieję jedynie w Jezusie Chrystusie?

Wyobrażenia o Bogu karzącym możemy określić jako „moralizatorski-terapeutyczny deizm”. W obliczu przemijalności natury i świata, jego ułomności i kruchości, wynikającej z jego stworzoności, czyli przygodności (a która właśnie jest źródłem możliwych nieprawidłowości w sferze biologicznej, w tym także bakterii i wirusów), taka teologia wydaje się nader problematyczna. I tego rodzaju „pobożne” (pozornie) i ekscentryczne wypowiedzi stanowią również poważne wyzwanie dla Kościoła i zmuszają do głębokiej refleksji, jak dzisiaj głosić orędzie o Bogu miłującym a nie karzącym. Co więcej - równie niebezpieczny jest „naiwny kwietyzm” (pozostałości z dawnego nurtu dewocyjnego), który oburza się na zarządzenie odpowiedzialnej władzy w Kościele, by w tym czasie zarazy „kropielnice nie zawierały wody święconej” oraz na zalecenie, by „nie przyjmować Komunii świętej wprost do ust, ale na dłoń”, ponieważ ślina pozostawiona niekiedy na ręce kapłana lub szafarza może zarazić dziesiątki osób. Piszę „święte oburzenie” - bo jak argumentują arcy-pobożni katolicy: „Woda, ponieważ jest święcona, nie może nikomu zaszkodzić”, „Nie bójmy się wody święconej, bo tylko diabeł się jej boi” i w końcu – argument nie do zbicia - „Pan Jezus nikogo nie zaraża!”. Rozsądniejszy był zatem „stary” św. Tomasz z Akwinu twierdzący: „Trzeba czynić wszystko, żeby sakramenty życia, nie stały się sakramentami śmierci”.

Kryzys wywołany w świecie przez koronawirusa wstrząsnął nie tylko państwami i narodami, lecz także Kościołem Chrystusa; z jednej strony wstrząsnął strukturami pastoralnej praxis, z drugiej sprawił, iż temat „Bóg jako sędzia i Pan historii” powrócił do teologii.

Chcę zakończyć wątkiem nadziei. Człowiek wierzący wie: Moje życie jest w ręku Boga. Nie mam tu na ziemi trwałej ojczyzny. Po śmierci muszę odpowiedzieć przed Bogiem za moje czyny i za przebieg mojego całego życia. Zarówno w życiu jak i w śmierci mogę jednak zdać się na miłosierdzie Boga. Bo Jego sprawiedliwość to Miłosierdzie!

Teraz przeżywamy osobiście, jako naród i jako Kościół, jako jednostki, czas wielkiej próby. Przypadł on na okres czterdziestodniowego czasu wielkanocnej pokuty. Nasz wzrok utkwiony jest w Jezusa dźwigającego za nas krzyż, ale także skierowany jest ku Jego zwycięstwu w Zmartwychwstaniu.  Dźwigamy codziennie krzyże osobiste, krzyże Kościoła i krzyż dziejów po to, by tu i teraz – zawsze – ocalić człowieka i świat, ocalić osobę ludzką przed inwazją błędnych ateistycznych ideologii, przed zarazą ducha, przed inwazją nicości i bezsensu. Upadamy często pod brzemieniem tego ciężaru – raz, drugi, trzeci… - lecz w upadku tym nie ma klęski, nie ma porażki; jest natomiast przezwyciężenie słabości w ponownym dźwignięciu się po to, by zaświadczyć swe człowieczeństwo, że ono ma swój pełny wymiar we Wcielonym Synu Bożym, który jest naszą Drogą i Celem. Każdy upadek doświadcza nas na nowo, uczy pokory i wytrwałości, uczy nas odróżniać to, co rzeczywiste, prawdziwe i dobre, od tego, co stanowi pozór, kłamstwo i ułudę.

Apostoł Paweł miał przed oczami całą nędzę ludzkości, gdy pisał do młodej wspólnoty chrześcijan w Rzymie: „Sądzę bowiem, że cierpień teraźniejszych nie można stawiać na równi z chwałą, która ma się w nas objawić. [...] Stworzenie [...] zostanie wyzwolone z niewoli zepsucia, by uczestniczyć w wolności i chwale dzieci Bożych” (Rz 8, 18-21). 

W tym czasie pokutnych praktyk przed Wielkanocą (modlitwa, post, jałmużna) złóżmy całą naszą nadzieję w Bogu. Jego Syn jest Sługą Bożym przepowiedzianym w Starym Testamencie, który „obarczył się naszym cierpieniem i dźwigał nasze boleści”. Dlatego wyznajemy o Jezusie: „w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53, 4-5). 

Przed swoim cierpieniem i śmiercią na krzyżu Pan pocieszył swoich uczniów w ich obawach i troskach słowami: „Na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16, 23). 

Ks. Jerzy Grześkowiak, Monachium

Uroczystość Zwiastowania Najświętszej Maryi Pannie        25.03.2020

 

O Zwiastowaniu

 

Jaką to było porą?

 

czy o poranku

gdy klęczałaś Maryjo

dziękując Bogu

za nowy czas

i przestraszona

nie mogłaś pojąć

dlaczego widzisz

niewidzialnego

 

czy może wieczorem

kiedy słońce zmęczone

szło spać

rzucając cudne

pomarańczowe promienie

na utrudzoną ziemię

 

pewnie jednak 

to było w południe

w ostrym świetle

kiedy wszystko

jest tak rzeczywiste

jak Słowo

co Ciałem się stało

i dlatego w południe

gdy biją dzwony

Anioł Pański

schodzi na ziemię

przypomina

ludziom dobrej woli

scenę Zwiastowania

Alina Dorota Paul

 

A. D. Paul, Stukam do drzwi nieba, Zamość 2011, s. 67-68
           J. St. Pasierb, Wiersze wybrane, Warszawa 1988, s. 257.

 

Ave

 

bądź pozdrowiona

światła pełna

która słuchasz

w szarości i w różach

uważna jak uczennica

aż anioł

z płomieniem w lokach

patrzy zdumiony

 

Janusz St. Pasierb

(Florencja, 29.9.84. Klasztor San Marco)

Droga krzyżowa

Stacja VII

Jezus upada po raz drugi pod krzyżem

 

Kłaniamy się Tobie, Panie Jezu Chryste

i błogosławimy Tobie,

boś przez krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Ja zaś jestem robak, a nie człowiek,

pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu.

Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą,

rozwierają wargi, potrząsają głową:

„Zaufał Panu, niechże go wyzwoli,

niechże go wyrwie, jeśli go miłuje”. (Ps 22,7-9)

 

Pan Jezus drugi raz upada pod krzyżem doznając nowych cierpień i obrażeń kolan, łokci, ramion i pleców. Gdy uderzał głową o krzyż, przenikał go nowy ból od cierniowej korony, której ostre kolce wdzierały się jeszcze głębiej w ciało.

 

Tym razem upadek jest bardziej dotkliwy, głębszy. I dalsza droga jest trudniejsza.

 

Jezus zjednoczył się z każdym człowiekiem w tym upadku, jakim jest grzech – pozostając sam bez grzechu. Upada, aby dźwigać człowieka.

 

Ten odcinek drogi to także symbol średniego wieku naszego życia… - Dojście do jakiejś pozycji życiowej, stanowiska, uznania, szacunku i czci w społeczeństwie, do powodzenia życiowego… I naraz wszystko się załamuje. Upadek… I oto leżymy na dnie, bezsilni, pełni zawodu, zwątpienia, opuszczeni przez innych, zniechęceni do wszystkich i do świata, zgorzkniali.

 

A jednak trzeba się z tego podźwignąć. Bo droga daleka. Życia jeszcze tyle przede mną!

 

Chociaż upadek Jezusa był bardzo głęboki, ON powstał - aby dźwigać człowieka.

 

Choćby mój upadek był głęboki – wstanę raz jeszcze i pójdę dalej.

 

Modlitwa: Panie Jezu Chryste, ten drugi upadek był zapewne boleśniejszy od pierwszego. Narastało w Tobie zmęczenie i tak trudno było powstać. Ale uczyniłeś to dla naszego zbawienia. Pomóż nam, byśmy naszych małych upadków nie pogłębiali nowymi, większymi.

 

Któryś za nas cierpiał rany,

Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

23.03.2020

 

Modlitwa o ustanie pandemii koronowirusa

Boże Miłosierny, Ojcze nasz, pełni ufności błagamy Ciebie,
aby koronawirus nie siał więcej zniszczeń i aby udało się
jak najszybciej opanować epidemię.
Prosimy, abyś przywrócił zdrowie zakażonym i pokój miejscom, do których koronawirus już dotarł. 

Przyjmij tych, którzy zmarli na skutek tej choroby,
pociesz ich rodziny.
Wspieraj i chroń personel medyczny zwalczający wirusa, inspiruj i błogosław tym, którzy starają się opanować tę dramatyczną sytuację.


Panie Jezu, lekarzu naszych dusz i ciał, czujemy się bezradni w tych dniach ogólnoświatowego zagrożenia i lęku, ale ufamy Tobie, udziel nam pokoju i zdrowia. 

Matko Boża, okryj płaszczem Twojej macierzyńskiej miłości cały świat. Chroń nas i opiekuj się nami, prowadź nas w miłości do Twojego Syna, Jezusa Chrystusa, naszego Pana i Zbawiciela. Amen.

Święty Sebastianie, módl się za nami
Święta Franciszko Rzymianko,
Święty Rochu,
Święta Rozalio,

Święta Rito,

Święty Franciszku z Asyżu,

Święty Karolu Boromeuszu,

Święty Kamilu,

Święta Faustyno,

Święty Janie Pawle II,

Suplikacje:
Święty Boże! Święty mocny! Święty nieśmiertelny! Zmiłuj się nad nami.
Od powietrza, głodu, ognia i wojny, wybaw nas Panie.
Od nagłej i niespodzianej śmierci, zachowaj nas Panie.
My grzeszni ciebie Boga prosimy, wysłuchaj nas Panie.
Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami!

I Ty któraś współcierpiała, Matko Bolesna, przyczyń się za nami.

Amen.

21.03.2020

Przygotowanie do uczestnictwa w niedzielnej Mszy świętej za pośrednictwem telewizji (polskiej bądź niemieckiej)

Komunia święta - duchowa

Pandemia Coronavirusa wstrząsnęła całym światem, nie oszczędzając żadnego wymiaru życia ludzkiego, siejąc panikę i strach, zarażając setki tysięcy ludzi, wielu zabijając, przewracając do góry nogami usystematyzowane formy życia rodzinnego, społecznego, międzynarodowego, gospodarczego, kulturowego, w końcu także religijnego. 

Konieczność ograniczenia do minimum kontaktów międzyludzkich doprowadziła do tego, że także Kościół katolicki zrezygnował - bodaj po raz pierwszy w swojej dwutysięcznej historii - z celebrowania publicznie w niedzielę w kościołach tego, co jest jego sercem – Eucharystii, czyli Pamiątki życia, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa. Biskupi poszczególnych diecezji udzielili zatem wiernym dyspensy od obowiązku uczestnictwa w niedzielnej Mszy św. zapraszając do udziału we Mszach transmitowanych przez różne ośrodki telewizyjne. Zwrócili przy tym uwagę, że jeżeli wierni nie mają możliwości uczestnictwa we Mszy św. i przyjmowania Komunii świętej sakramentalnej, Kościół zaleca tzw. Komunię duchową. Praktyka ta znana była już w starożytności, a jej rozkwit nastąpił w średniowieczu. Polega ona na wzbudzeniu w sobie gorącego pragnienia przyjęcia Pana Jezusa.

Słowo „komunia” (łac. communio) oznacza „zjednoczenie” i w języku Kościoła Chrystusowego odnosimy je przede wszystkim do sakramentalnego zjednoczenia z Chrystusem, ale poniekąd także do „wspólnoty Kościoła” określając ją jako „komunia kościelna”.

Konieczne jest odróżnić trzy formy komunii:

1. Personalna więź z Chrystusem i Kościołem przez wiarę i miłość, które są dane człowiekowi przez Boga jako nadprzyrodzone wyposażenie dla nawiązywania relacji z Bogiem. Teksty Nowego Testamentu mówią o tym, że Chrystus mieszka w człowieku przez wiarę, a miłość Boża rozlana jest w jego sercu przez Ducha Świętego, który jest mu dany (por. Ga 3,26; Ef 3,17; Rz 5,5).

2. Komunia sakramentalna – przyjmowanie Chrystusa w znakach chleba i wina, jako owoc eucharystycznej ofiary.

3. Komunia duchowa w ścisłym znaczeniu, tzn. jedność z Chrystusem osiągana nie przez przyjęcie sakramentalne, ale przez pragnienie przyjęcia Chrystusa eucharystycznego. Wypływa ona z pierwszej formy i organicznie łączy się z nią, jest niejako jej wewnętrznym rdzeniem Wyrażone pragnienie zakłada wiarę w realną obecność Chrystusa w Eucharystii i w zbawczy jej walor.

Istotnym elementem komunii duchowej jest zatem: wyraźne, uświadomione, inspirowane przez miłość, silne i gorące pragnienie sakramentu Eucharystii, pragnienie zjednoczenia się z Chrystusem obecnym w sakramencie Eucharystii.

Sam sposób przyjęcia Komunii duchowej może mieć formę krótkiej modlitwy, Poniżej jej przykłady:

Panie, Jezu Chryste, pragnę Cię przyjąć z tą samą czystością, pokorą i pobożnością, z jaką przyjęła Cię Twoja Najświętsza Matka w chwili Zwiastowania, z duchem i żarliwością świętych. O mój Jezu, wierzę, że jesteś prawdziwie obecny w Najświętszym Sakramencie. Kocham Cię nade wszystko i pragnę Cię posiadać w mej duszy. Skoro nie mogę Cię teraz przyjąć sakramentalnie, przyjdź duchowo do mego serca. Miłuję Cię już obecnego w mym sercu i łączę się całkowicie z Tobą. Nigdy nie pozwól mi oddalić się od Ciebie.

Panie Jezu, ponieważ nie mogę w tej chwili przyjąć Ciebie w Świętym Sakramencie Eucharystii, błagam Cię, abyś przyszedł duchowo do mojego serca w duchu Twojej świętości, w prawdzie Twojej dobroci, w pełni Twojej władzy, w łączności z Twoimi tajemnicami i w doskonałości Twoich dróg. O Panie, wierzę w Ciebie, zawierzam Tobie i wychwalam Ciebie. Żałuję za wszystkie moje grzechy. O Najświętszy Sakramencie, o Boski sakramencie, zawsze niech będzie Tobie wszelka chwała i dziękczynienie.

Mój Jezu, wierzę w Ciebie w tym Najświętszym Sakramencie! Pokładam nadzieję w Łasce i Miłosierdziu Twoim! Miłuję Cię nade wszystko! Z miłości ku Tobie żałuję serdecznie za wszystkie moje grzechy!  Jezu Chryste, Synu Boży zmiłuj się nade mną grzesznikiem. Przyjdź, mój Jezu! Przyjdź do mej duszy, do mojego wnętrza, do mojego serca! Wypełnij sobą moje ciało i mego ducha, całe moje życie. Jezu, Tobie ja żyję, Tobie umieram, Jezu, Twój jestem w życiu i śmierci. Amen.

Komunia duchowa może też mieć formę bardziej rozbudowaną: akt żalu, lektura Słowa Bożego, modlitwa „Ojcze nasz”, „Baranku Boży” oraz zaproszenie Jezusa do siebie. 

Ks. Jerzy Grześkowiak

                            -               -              -

Listy Czytelników:

 

Jurku,
serdecznie Ci dziękuję za przysłanie tego tekstu, w którym wyjaśniasz, zgodnie z liturgicznymi przepisami, na czym polega Komunia "na odległość". Trudne to chwile... Życie zamarło, ludzi nie ma na ulicach, puste autobusy i tramwaje. Czuje się wszechobecny lęk. W Polsce władze zachowały się bardzo przytomnie, bo wszystkie najważniejsze przepisy dyscyplinujące wprowadziły, zanim zachorował pierwszy pacjent. Oczywiści lewactwo wyciąga jakieś księżycowe zarzuty, ale to czysto polityczne sztuczki. Polacy, chociaż są narodem przekornym, w zasadzie podporządkowali się obowiązującym przepisom, co powoduje, że statystyka zachorowań nie jest tak agresywna jak chociażby w Italii, Hiszpanii czy nawet w Wielkiej Brytanii.
Muszę się przyznać, że nie popadłam w przerażenie, a raczej zastanawiam się nad sensem tego, co się dzieje, nad jakimś nadprzyrodzonym przesłaniem, bo nie mam wątpliwości, że nie jest to tylko medyczne zdarzenie.
Ufam, że ten trudny czas minie i spoza spustoszenia, jakie epidemia zostawi na ziemi, wyjrzy jakieś nowe Światło, bo też widać, że ostatnio świat po prostu oszalał... 

Najserdeczniej życzę ufności w Bożą Miłość do ludzi. I najserdeczniej pozdrawiam. Aśka L. (Wrocław).

 

Drogi Księże Jerzy
(…) Co do zjawiska koronowirusa, myślę o tym, że nam za dobrze było, serio. Nawet z koleżanką ostatnio rozmawiałam, zanim w ogóle w Europie się wirus rozpanoszył, że u nas w domach był duży pokój, który był miejscem spania, życia, zagospodarowany był. Teraz się buduje mieszkania 70 m 2 i to jest za mało dla 4 osób (…). 

Teraz się nikt nie będzie przejmował aż tak światem, teraz będziemy się skupiać na życiu, na chlebie, a nie na wakacjach pod palmą. Wszystko to dobre, ale trochę nam się przewróciło w odwłokach z dobrobytu... To teraz się nam poustawia. Tylko faktycznie bieda, bo kto pracuje rękami własnymi, to teraz będzie cierpiał mocno, bo bez pracy chleba nie ma, raty kredytu nie ma z czego spłacić... Będzie trudno.
Proszę napisać, jak się Ksiądz ma? Jaka sytuacja wokół? Jak trudna jest teraz ta posługa? Czy w ogóle jest jakieś życie parafialne?

Pozdrawiam serdecznie
Anka M. (Lublin)

Święta Weronika

 

Weronika wciąż biegnie

z chusteczką pełną miłości

taka mała

że każda aureola

dla niej zbyt wielka

tak tajemnicza

że nawet Ewangelia

dyskretnie o niej milczy

tylko ludzie powtarzają

że wciąż jest

na mojej i twojej

bolesnej ścieżce

Alina Dorota Paul

Droga krzyżowa

Stacja VI

Święta Weronika ociera twarz Panu Jezusowi

Kłaniamy się Tobie, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie,

boś przez krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Podałem grzbiet mój bijącym

i policzki me rwącym mi brodę.

Nie zasłoniłem mojej twarzy

przed zniewagami i opluciem” (Iz 50,6).

 

Jeszcze jedna z tych kobiet o której Jezus może powiedzieć: „dobry uczynek spełniła względem Mnie” (Mt 26,10).

Weronika to niezwykle odważna kobieta. Mimo obecności twardych rzymskich żołnierzy przejęta litością przedziera się przez tłum gapiów, podchodzi do Jezusa i ociera chustą Jego zeplwaną, zbitą, zniekształconą i krwią zbroczoną twarz. Za ten uczynek miłosierdzia otrzymuje wizerunek Najświętszego Oblicza na chuście. 

Ewangelie milczą o tym dobrym uczynku owej kobiety i nie podają jej imienia. Jednakże tradycja związała ją na trwałe z drogą krzyżową Jezusa.

Imię Weronika znaczy: „prawdziwa ikona” - „prawdziwy obraz”. Bo na płótnie, którym otarła twarz Jezusa, z Jego potu i krwi powstał obraz Jego oblicza.  To odbicie jest świadectwem głębokiej prawdy: oto w każdym uczynku miłości odbija się Twarz Chrystusa.  Odbicie to pozostaje w ludzkim sercu i na ludzkich „dłoniach”.

Nasze twarze i życie mają odbijać na sobie światło Oblicza Bożego - „obrazu i podobieństwa Bożego”.  Życie, codzienność, grzechy - zniekształcają oblicze Boże w nas. I ktoś musi pomóc przywrócić nam obraz Boży.  Na drodze Jezusa stanął dobry człowiek.  Na naszej drodze staje Chrystus w swoim Kościele i Ten Sam obecny w każdym człowieku.

Zadaniem Kościoła i zadaniem każdego z nas jest ocierać ludzkie oblicza – z brudu doczesności i ze skutków ludzkiej nieprawości. Przywracać człowiekowi radosne i szlachetne piękno nadane mu przez Boga - właściwy obraz Boży. Dźwigać go i podtrzymywać, uczłowieczać człowieka, Taki jest sens życia osobistego, sens dziejów ludzkości i cały trud Kościoła do tego właśnie zmierza.

Jeżeli życie przybrudziło prawdziwe oblicze człowieka w nas i w innych, i przysłoniło odbicie Boga – nie wolno rozpaczać. Jezus w obecny w swoim Kościele czeka na nas  i otrzymamy od Niego to wszystko, co  przywróci nam oblicze Boże.

Modlitwa: Panie Jezu Chryste, to był drobny gest dobroci Weroniki, pragnącej Ci przynieść ulgę w cierpieniu. A Ty, mimo że tak zbolały i wyczerpany umiałeś okazać jej wdzięczność. Naucz nas wdzięczności za każdy gest ludzkiej życzliwości. I ucz nas kochać, choć w cierpieniu i szczególnie w cierpieniu!

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste zmiłuj się nad nami!

Ks. Jerzy Grześkowiak

19. 03.2020

Uroczystość św. Józefa

Św. Józef, pochodzący z rodu króla Dawida, z zawodu cieśla, jest Oblubieńcem Najświętszej Maryi Panny i Opiekunem Pana Jezusa. Czcimy go jako patrona Kościoła i chrześcijańskich rodzin oraz patrona robotników.

Niewiele o nim wiemy. Znane nam są jedynie wydarzenia opisane przez św. Łukasza, w tzw. Ewangelii Dzieciństwa Jezusa, czyli fakty związane z jego zaślubinami z Maryją, ze zwiastowaniem Anioła Gabriela, iż Maryja pocznie za sprawą Ducha Świętego Syna Bożego i nada mu imię Jezus, z Jego narodzeniem w Betlejem, z ucieczką do Egiptu i powrotem do Nazaret. Reszta jest milczeniem.  Ewangelie nie przekazują ani jednego słowa św. Józefa. Dlatego nazywamy go „mężem milczenia”.

Ze skąpych opisów ewangelicznych jawi On się nam jako człowiek głębokiej wiary i bezgranicznego zaufania Bogu, jako przykład szlachetności, radykalnej wierności i odpowiedzialności za osoby, które pokochał i które Bóg Jego pieczy powierzył.

Jako medytację na dzisiejsze święto kościelne proponuję piękny wiersz Romana Brandstaettera (dramaturg, eseista tłumacz poeta, nawrócony z judaizmu na chrześcijaństwo; ur. 3,01.1906 r. w Tarnowie, potem Palestyna, Rzym – attaché w polskiej ambasadzie, od 1960 do śmierci żyjący w Poznaniu.  Niedawno w TVP wystawiono jego wstrząsający dramat „Dzień Gniewu”).

Niepokój Józefa

Wszystko jest zagadkowe i niezrozumiałe,

Począwszy od owocujących drzew,

A skończywszy na dojrzewającym owocu żywota

Twojej małżonki.

Drżący Józefie, znawco drzewa.

Pragniesz uczynić to,

Co dogadza twojej wyobraźni,

Która jest jak rozpalone wnętrze pieca.

Stoisz bezradny, w środku nocy,

Jak w źrenicy zbliżającej się burzy,

I nic nie wiesz, co się dzieje

Za krawędzią twojego ciała.

Patrzysz na synagogi, wzlatujące

Z krzykiem do nieba, i modlisz się:

 

„Jestem głodny Twoich owoców,

Tajemnico, która się zaczynasz

W niezrozumiałych ogrodach.

Wysłuchaj modlitwy mojego głodu

I nie ukrywaj przede mną swojej twarzy.

Pokaż mi przynajmniej jej symbol

W drzewie, w kiści winogron lub w motylu,

Unoszącym się nad kwiatami. Moje dni

Mijają jak dym.

Jestem westchnieniem uschniętej trawy,

Jestem pelikanem na pustyni i samotną sową

Wśród ruin. Jem popiół i piję łzy.

Taki jest mój pokarm, Tajemnico,

Wpadająca szeroką i znużoną deltą

Do oceanu mojej niewiedzy”.

 

Ucisz swoje serce, Józefie. Nie bój się.

Wróć do domu, ułóż się do snu

I cierpliwie czekaj na przyjście anioła,

Który powie ci prawdę

O owocach.

Ale pamiętaj:

Chociaż ją zrozumiesz,

Nie zaznasz spokoju,

Jak każdy człowiek, który jest sąsiadem Boga.

 

R. Brandstaetter, Poezje, Warszawa 1980, s. 343. Wiersz pochodzi z poematu: „Pieśń o moim Chrystusie”.


Ks. Jerzy Grześkowiak

Droga krzyżowa

Stacja V 

Szymon Cyrenejczyk
pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi

Kłaniamy się Tobie Panie, Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie,

żeś przez krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Gdy Jezusa wyprowadzili, zatrzymali niejakiego Szymona z Cyreny, który wracał z pola. I włożyli na niego krzyż, aby go niósł za Jezusem” (Łk 23,26).

 

Eskortujący żołnierze obawiają się, by Jezus osłabiony i wyczerpany nie umarł im w drodze. „Przymuszają” więc Szymona (co podkreśla Mateusz 27,32) do pomocy w niesieniu krzyża, aby mogli wykonać na Zbawicielu haniebny wyrok. Człowieczeństwo Chrystusa, choć wspierane przez Bóstwo, a więc przez największą siłę, wyczekuje ludzkiej pomocy.

 

W dziele zbawienia świata Bóg potrzebował człowieka. Człowiek nie może być zbawiony bez własnego udziału. Konieczna jest współpraca z łaską Boga, czyli z Jego wychodząca nam naprzeciw miłością. Bóg stworzył nas bez nas, ale zbawić nas bez nas nie może. To jest szacunek Boga dla człowieka, dla mnie, dla nas. A zarazem jest to wskazanie, jak bardzo jesteśmy wszyscy Bogu, Chrystusowi i Kościołowi potrzebni w dziele szerzenia na ziemi Królestwa Bożego. Nikt nie może się zatem zwolnić od obowiązku dźwigania krzyża odkupienia.

 

Jezus powiedział: „Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za mną, nie jest mnie godzien” (Mt 10,38).

Szymon nie chciał wziąć krzyża. Nie widział „godności” w tym, aby dźwigać krzyż razem z Człowiekiem skazanym na śmierć. Niesie ten krzyż, ale pod przymusem – może klnąc, że właśnie o tej porze zjawił się w tym miejscu. A może otrzymał od Pana na tej drodze krzyżowej łaskę zrozumienia, Komu pomaga i że także on sam dźwiga na swoich ramionach zbawienie swoje i świata?

 

Jakże łatwo rozpoznać siebie w Szymonie. 

Człowiek stroni od krzyża – nie chce cierpieć. Bo nie do cierpienia, lecz do szczęścia zostaliśmy stworzeni. Ale cierpienie i krzyż należą do struktur tego świata i ludzkiego bytowania.  I dlatego cierpienie i krzyż - dobrowolnie podjęte z intencją „dźwigania krzyża z Jezusem – mają w sobie coś z „godności”.

 

Być Szymonem nieprzymuszonym!

Być solidarnym z człowiekiem, który cierpi. 

Być wrażliwym na człowieka i jego potrzeby. 

Okazywać chętnie pomoc i samemu ją przyjmować.

Pomagać drugiemu człowiekowi w dźwiganiu jego życiowych krzyży – nie z zewnętrznego przymusu, lecz z wewnętrznej potrzeby serca! Ze współczuciem. I z świadomością, że w ten sposób pomagam dźwigać krzyż samemu Jezusowi.

 

W tych dniach, gdy cały świat dźwiga krzyż zakaźnej choroby i cierpienia, Szymonem jest każdy, kto leczy, pomaga, pociesza.  

Szymon - to pracownik służby zdrowia, lekarz, pielęgniarka, laborant, straż pożarna, wojsko. Szymon – to rząd i władze lokalne. Szymon - to kapłan i parafianie, wspierający sakramentami i modlitwą chorych, umarłych i służbę medyczną. Szymon   to także wszelkie akcje dobroczynne – „Kromka chleba”, „Pomoc seniorom”, „Posiłek dla lekarza i pielęgniarki”.

 

Modlitwa: 

Panie Jezu Chryste, Ty przyjąłeś z wdzięcznością pomoc Szymona z Cyreny, który choć przymuszony pomógł Ci nieść krzyż, sprawiając Ci przez to ulgę w Twym samotnym cierpieniu. Spraw, byśmy zrozumieli, że cierpienie z kimś podzielone, jest jakby połową cierpienia. I naucz nas nieść ochoczo krzyż z każdym cierpiącym człowiekiem, którego stawiasz na mojej drodze.

 

Któryś za nas cierpiał rany, 

Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami! 


Ks, Jerzy Grześkowiak

Droga krzyżowa
Stacja IV
Jezus spotyka swoją Matkę
Kłaniamy się Tobie, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie,
żeś przez krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„A obok krzyża Jezusowego stały: Matka jego i siostra Matki jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: „Niewiasto, oto syn Twój”. Następnie rzekł do ucznia: „Oto Matka twoja”. I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie.” (J 19,2527)

 

Jezus i Jego Matka. Spotkanie w cierpieniu.
Jakim żalem i współczuciem była przejęta Matka Jezusa, gdy ujrzała swego najukochańszego Syna zranionego, skrwawionego, upodlonego, wlokącego ciężki krzyż. Ona jedna rozumie Go jak nikt inny. Ona jest przy Nim w godzinie ciemności i cierpienia. Mocniejsza od śmierci jest miłość.


„Synu, czemuś nam to uczynił” (Łk 2,48) – pytała Matka Dwunastoletniego Jezusa.


A teraz: ten krzyż i ta droga pod jego brzemieniem – ku śmierci! Czy to są owe „sprawy Ojca”, w których potrzeba, ażeby był?


Maryja nie pyta. Maryja wierzy – jak w Nazarecie, jak w Betlejem, jak podczas ucieczki do Egiptu – i znowu w Nazarecie. A teraz na drodze krzyżowej.


Tak to są właśnie owe „sprawy Ojca, w których potrzeba, ażeby był!” – On, Jezus, Jej Syn. I Ona wespół z Nim.

 

Nawet Jezus, choć był Bogiem na tej ziemi, chciał mieć pomoc Matki. Także na tej drodze ku Kalwarii. Wystarczyło, że szła obok, że stanęła, i że spojrzała.


To takie ludzkie i piękne – zaufać temu, co macierzyńskie. Temu, co z matki. Bo matka – to serce, uczucie i rozumienie. Serce ofiarne bez granic.


Szczęśliwy każdy człowiek, który może korzystać z pomocy matki. A cóż powiedzieć o szczęściu, gdy to jest Matka Słowa Przedwiecznego!


Słowa Jezusa na krzyżu „Oto Matka Twoja” odbiorę jako skierowane do mnie osobiście. I złączę moje życie z Jej życiem i z drogą Jej Syna.


Modlitwa:
Maryjo, któraś uwierzyła, pomagaj nam zawsze znajdować przez wiarę odpowiedź na najtrudniejsze pytania, jakie stawia życie, a zwłaszcza pytania o wartość i sens cierpienia. Matko Jezusa i nasza, bądź z nami w każdy czas! Wspieraj i ratuj nas, przez wstawiennictwo u Twego Syna, zwłaszcza teraz, gdy zaraza, choroba, strach i śmierć idą przez świat, który na tylu miejscach zaczął usuwać Jego zbawczy krzyż. Amen.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Droga krzyżowa

 

Stacja III:

 

Pan Jezus pierwszy raz upada pod krzyżem
Kłaniamy się Tobie, Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie, żeś przez krzyż Twój święty świat odkupić raczył.

 

„Pan zwalił na niego winy nas wszystkich.
Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić,
nawet nie otworzył ust swoich.
Jak baranek na rzeź prowadzony,
jak owca niema wobec strzygących ją,
tak On nie otworzył ust swoich.” (Iz 5b-7)

 

Zbawiciel upada pod krzyżem, a okrutni kaci szarpią Go, kopią nogami, przymuszają, by wstał i prędzej szedł dalej. Jak straszny to widok - Bóg wcielony leży na bruku ulicy, w brudzie kurzu i odpadów.


Jeszcze niedawno wyrzucał demony z opętanych, uzdrawiał chorych, przywracał wzrok i słuch, wskrzeszał umarłych, rozkazywał wichrom i morzu. To były dowody Boskiej Mocy. Teraz Jego moc „objawia się w słabości” (por. 2 Kor 12,9).


Bóg nie upada, więc skoro upadł – jest człowiekiem. 
Upadek – to bardzo ludzkie. 
Krzyż jest zawsze brzemieniem. Jego ciężar przerasta siły człowieka. 


W upadku Jezusa widzę obraz wszystkich moich niedociągnięć i upadków.


Jestem spokrewniony z Nim przez moje człowieczeństwo, które wraz z Nim upada.


Ale On wspiera mnie swoją boską mocą, która nieustannie podnosi i dźwiga moje słabe człowieczeństwo. W Nim widzę mój obowiązek podnoszenia się z upadków. Bo ludzką rzeczą jest upadać, natomiast szatańską - trwać w upadku.


Modlitwa:

Panie Jezu Chryste, ucz nas nieustanie tej prawdy, że „moc doskonali się w słabości”.  Ucz nas powstawać, gdy upadamy w różnych wymiarach życia…

Pomóż nam, byśmy zawsze umieli powstawać z naszych moralnych upadków, żałując za grzechy z miłości do Ciebie.

Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Droga krzyżowa
Stacja II: Jezus bierze krzyż na swe ramiona

 

Kłaniamy się Tobie Panie Jezu Chryste i błogosławimy Ciebie, żeś przez krzyż swój święty świat odkupić raczył.

„Zabrali zatem Jezusa. A On sam dźwigając krzyż wyszedł na miejsce zwane Miejscem Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota” (J 19, 16b-17).


„On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali,
chłostanego przez Boga i zdeptanego.
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła nań chłosta zbawienna dla nas,
A w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz 53,4-5)

 

Po wydaniu wyroku Jezus przyjmuje na zbolałe i zranione ramiona krzyż, który wszystkie rany przedtem zadane przygniata, ciśnie skaleczone plecy i wtłacza koronę cierniowa do głowy.


Via dolorosa – Droga boleści.


Krzyż Jezusa to ciężar człowieczeństwa, ciężar ludzkiej podłości i niewdzięczności ciężar świata, jego zła, niesprawiedliwości i okrucieństwa. On niesie nasze grzechy, dźwiga cierpienie wszystkich ludzi.


Krzyż Jezusa to także mój krzyż, mój ciężar. Jezus niesie moją nieprawość, moją niewierność, moje zadania życiowe, bo sam ich udźwignąć nie podołam, nie mogę. W niesieniu krzyża jest nas dwóch: On i ja. Idziemy razem. Jezus podsuwa swoje ramie pod mój krzyż…


To, co Jezus brał na ramiona, było zapowiedzią męki i wyrazem zniewagi. Jednakże Jezus się nie cofnął, przyjął i zamienił je na zwycięstwo i chwałę. Od tej chwili – krzyż i wszystko, co krzyż człowieka stanowi, stało się chwałą. Krzyż nie przestał być męką, ale przez tę mękę – idzie się do chwały.


Każdy człowiek bierze na ramiona swój krzyż – swój udział w człowieczeństwie, udział w życiu i w życiu świata.
Tak nieść krzyż – aby stał się mądrością i chwałą!


Modlitwa: Panie Jezu Chryste, Ty wziąłeś krzyż nas swoje ramiona i powiedziałeś: „Kto chce być uczniem moim, niech się zaprze samego siebie, weźmie krzyż na swe ramiona i idzie za mną”. Daj mi odczuć, że w dźwiganiu mego codziennego krzyża jesteś ze mną i mnie wspomagasz!


Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

06.03.2020

 

Droga krzyżowa

 

Droga krzyżowa jest jedną z pobożnych praktyk Kościoła Katolickiego w czasie Wielkiego Postu, czyli w okresie „Wielkanocnej Pokuty” - 40 dni przygotowania się na Święta Wielkanocne. Jej początki sięgają pobożnych ćwiczeń pierwszych chrześcijan w Jerozolimie. W nabożnej czci kroczyli oni drogą, którą szedł Jezus przez to święte miasto od pałacu Piłata na Górę Kalwarię. Boska krew Jezusa zraszała jej ulice, jej kamienie, tamtą ziemię. Oni pamiętali dokładnie, gdzie Jezus spotkał swoją Matkę, gdzie Szymon z Cyreny zaczął pomagać Jezusowi w dźwiganiu drzewa krzyża, gdzie w końcu żołnierze wznieśli krzyż z przybitym na nim naszym Panem.  Przez stulecia to nabożeństwo przybierało różne formy aż do czasu, gdy św. Leonard de Porto Mauricio (+1751) nadał drodze krzyżowej stałą strukturę z 14 stacjami.  Te stacje w formie plastycznej (obrazy, rzeźby) znajdują się niemal we wszystkich świątyniach.  Po Soborze Watykańskim II przyjął się zwyczaj dołączania do tego nabożeństwa stacji 15-ej – poświęconej zwycięstwu Chrystusa nad śmiercią - Jego Zmartwychwstaniu. To ona właśnie ukazuje cały głęboki sens cierpienia i śmierci Jezusa.


Pochód krzyżowy przeszedł uliczkami Jerozolimy raz jeden – i raz jeden Jezus z Nazaretu został ukrzyżowany. Ale „droga krzyżowa” trwa nieustannie, a postępują nią coraz nowe rzesze ludzi na całym okręgu ziemi. Nieustannie też wypełnia się tajemnica Śmierci Krzyżowej, chociaż tamten krzyż już nie stoi na Golgocie – a zmartwychwstały Chrystus zasiada w chwale Bożej po prawicy Ojca. W tej tajemnicy Odkupienie świata otwarte jest dla każdego człowieka, ażeby w Nim  znajdował „swoją drogę” – pośród doświadczeń ziemskiego pielgrzymowania – drogę do wiecznych przeznaczeń, do wiecznego szczęścia.


My również chcemy dołączyć się do tej rzeszy W tym celu w tych dniach Wielkiego Postu Redakcja „Polonika Monachijskiego” zaprasza do modlitewnej refleksji nad drogą krzyżową naszego Pana i włączenia w nią własnych ciężarów i trudów życia, różnych form cierpienia, po prostu osobistych codziennych krzyży. Nie idzie przy tym o celebrowanie „od razu” całej drogi krzyżowej, jak to czyni się kościołach w każdy piątek Wielkiego Postu, lecz o medytację poszczególnych stacji. W tym celu co kilka dni zostanie przedstawiona kolejna stacja drogi krzyżowej naszego Pana.  Prezentowane obrazy są dziełem Tadeusza Boruty a tekst rozważań i modlitw ks. Jerzego Grześkowiaka.


Tadeusz Boruta – urodzony w Krakowie w 1957 r. Artysta malarz i teoretyk sztuki. W latach 1979-1983 studiował malarstwo w krakowskiej ASP u prof. St. Rodzińskiego i filozofię w Papieskiej Akademii Teologicznej. Prezentował swoje obrazy na 33 wystawach indywidualnych i ponad stu zbiorowych. Wielokrotnie nagradzany, posiada swoje obrazy w kolekcjach publicznych w kraju i za granicą. Jest autorem polichromii w kościele w Lubniu i obrazów ołtarzowych w Monte San Savino (Wochy). Teksty o sztuce publikował w czasopismach „Znak”, „Tygodnik Powszechny”, „Res Publica Nova”, „Art & Buisness”. Wykładowca Europejskiej Akademii Sztuk w Warszawie.


Stacja I.   Pan Jezus na śmierć skazany

 

Kłaniamy się Tobie, Chryste i błogosławimy Ciebie,
żeś przez święty krzyż swój świat odkupić raczył.
„Piłat wyprowadził Jezusa na zewnątrz i zasiadł na trybunale, na miejscu zwanym Lithostroros, po hebrajsku Gabbata. Był to dzień przygotowania Paschy, około godziny szóstej.  I rzekł do Żydów: „Oto król wasz!”  A oni krzyczeli: „Precz! Precz! Ukrzyżuj Go!” Piłat rzekł do nich: „Czyż króla waszego mam ukrzyżować?” Odpowiedzieli arcykapłani: „Poza Cezarem nie mamy króla.” Wtedy więc wydał Go im, aby Go ukrzyżowano. (J 19,13-16)

 

Pan Jezus po okrutnym biczowaniu i zelżeniu przez oprawców, skazany został na śmierć krzyżową. Bóg – Człowiek przez swoje stworzenie, Najwyższa Sprawiedliwość przez niesprawiedliwego Piłata.
 

Ecce homo! – Zobaczcie – oto człowiek!
 

Wystawiony na pośmiewisko, przedmiot drwin, pozbawiony wszelkiej czci.
 

„Oto człowiek!” (J 19,5) – On patrzy na mnie!
A kiedyś Jan Chrzciciel oznajmił ludowi nad brzegami Jordanu: „Oto Baranek Boży, który gładzi grzechy świata” (J 1,20).

 

Ludzki – i po ludzku niesprawiedliwy wyrok Piłata wpisuje się w tajemnicę ofiary Bożego Baranka. Poprzez ludzką niesprawiedliwość działa Odwieczna Miłość: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał…” (J 3,16).
 

Człowiek – sędzią Boga.
 

Człowiek spotkał się z Prawdą, ale jej nie uznał.
 

Piłat umywa ręce i … wydaje wyrok śmierci.
 

                                      +   +   +
 

Może wydałem swój wyrok na Chrystusa – Boga?
Chrystus, skazany w mej duszy, staje się jak ziarno, które pada w dobrą glebę, aby wydać owoc stokrotny.
Chrystus, który zdaje się umierać we mnie na skutek wyroku mojej myśli, woli, serca, jest tam nadal. Bo Boga zabić nie można. Nawet, gdy rozstaję się z Nim – On jest Życiem, On nie umiera, On nie rezygnuje ze mnie.

 

I zmartwychwstaje we mnie - przez mój żal.
 

Ktoś może być nieprzyjacielem Boga. - Bądźmy pewni, że Bóg nie jest naszym nieprzyjacielem.
 

Modlitwa: 
Panie, Jezu Chryste, w milczeniu przyjąłeś niesprawiedliwy wyrok Piłata. Naucz nas w cichości znosić krzywdzące sądy ludzkie, a gdy przyjdziesz sądzić żywych i umarłych okaż nam swoje miłosierdzie.

 

Któryś za nas cierpiał rany, Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami!


I Ty, któraś współcierpiała, Matko Bolesna, przyczyń się za nami!

Proszę nakliknąć, aby powiększyć.

Pierwsza niedziela Wielkiego Postu (rok A)                1.03.2020
Kuszenie Jezusa
Ewangelia Mateusz 4,1-11.

 

W czytaniach mszalnych pierwszej niedzieli Wielkiego Postu idzie o bardzo ważne tematy: o kuszenie, grzech i zbawienie. 


Kuszenie to dzieło szatana.  Pierwszy akt kuszenia ma miejsce w raju, gdzie szatanowi udaje się zrealizować swój plan, by w miejsce przyjaźni człowieka z Bogiem wprowadzić grzech, czyli nieposłuszeństwo, nie-przyjaźń, rozdarcie. Odzywa się tu echo nie znanego nam bliżej kosmicznego buntu Lucyfera i innych aniołów, którzy dla swego nieposłuszeństwa względem Boga szukają jakby potwierdzenia w grzechu człowieka.
 

W opowiadaniu o upadku Adama i Ewy w raju odzwierciedla się prastare doświadczenie ludzkości, że człowiek często ulega pokusie do złego. Grzech pierwszej pary ludzkiej powiela się w miliardach pokus i upadków w życiu ich potomków. Grzech to danie pierwszeństwa dobru stworzonemu przed Bogiem. 
 

Kulminacyjny punkt w historii kuszenia to kuszenie Jezusa - „drugiego Adama” i jego zwycięstwo nad szatanem. Nie jest to oczywiście jeszcze koniec dramatu. Mimo zwycięstwa Jezusa nad diabelskimi podszeptami pokusy nie znikają z życia ludzkości. Kuszenie przybiera jednak inny charakter – zawsze blisko kuszonego człowieka niejako w zasięgu ręki stoi moc zwycięskiego Chrystusa.  Chrześcijanie wpatrzeni w Jezusa, w Jego walkę z szatanem i wzmocnieni zwycięstwem Zbawiciela w tej walce - w całym Jego życiu, na krzyżu a zwłaszcza w zmartwychwstaniu - potrafią również Jego mocą zwyciężać atakujące ich pokusy.
 

Wszystkie trzy pokusy, z którymi szatan przystąpił do Jezusa wiążą się z ludzkimi nieuporządkowanymi pragnieniami i pożądaniami, a kumulują się w żądzy władzy: - władzy nad życiem (ponieważ chleb jest podstawowym pokarmem podtrzymującym życie); - władzy nad żywiołami i prawami natury; - władzy nad innymi przez żądze znaczenia, posiadania i żarłocznej konsumpcji. Wszystkie trzy pokusy mają jeden ostateczny cel: nie podlegać żadnym ograniczeniom, być totalnie wolnym i niezależnym, być jak Bóg!


Jeżeli jesteś Synem Bożym, powiedz, żeby te kamienie stały się chlebem”. – Czy nie zdarza się nam, że usiłujemy oszukać własny głód?  Że z rzeczy zupełnie nieużytecznych i płonnych usiłujemy uczynić „pokarm” albo przysmaki? Nie można nasycić prawdziwego głodu czymś, co nie jest „chlebem”. Zresztą nie idzie tylko o głód chleba, lecz o głód użycia, o namiętności, o żądzę gromadzenia wszelkich dóbr doczesnych kosztem ludzi biednych. Czy nie zdarza się także, że człowiek chce stanowić o dobrym i złym, o pożytecznym i bezpożytecznym w jego życiu? 


Jeżeli jesteś Synem Bożym, rzuć się w dół”.  - Czyli bądź niezależny od siły przyciągania ziemi, od praw natury, zmieniaj je! I tak zwrócisz na siebie uwagę innych, ich podziw i zazdrość. To pokusa znaczenia, pogoń za uznaniem i poklaskiem.

 
Rzuć się w dół” – a aniołowie poniosą cię na rękach. A jeśli nawet nie poniosą, to cóż znaczy „otchłań” albo „szczyt”. Otchłani nie ma, piekła nie ma! – mówi współczesny człowiek. Wystarczy, że jest dość piekła na ziemi! A „szczyt” jest przecież tam, gdzie ty jesteś!  Ty jesteś miarą świata - miarą wszechświata. Rzuć się w dół, przecież możesz. Jeśli jesteś naprawdę człowiekiem, uczyń ten jeden krok, za którym jest otchłań twojej wolności, mądrości i wiedzy. Jeśli tego nie uczynisz pozostaniesz tylko „gliną w ręku Boga”, prochem, niczym… A ty przecież chcesz być „światłym człowiekiem”, post-nowożytnym, post-chrześcijańskim człowiekiem, a może i więcej – Bogiem!


Dam ci to wszystko (tzn. wszystkie królestwa świata i ich przepych), jeśli upadniesz i złożysz mi pokłon”.  – Pokusa, by mieć władzę nad wszystkimi i wszystkim, tak że wszystko leży u moich stóp i podlega mojej woli. Świat taki piękny. Tyle rzeczy wspaniałych, które można oglądać i słyszeć, smakować i głaskać, wąchać i posiadać. A jest jeszcze i władza – a z nią związane: ludzkie uznanie i podziw, pokłony i pochlebstw, brawa i ludzki strach. Weź to! Wszystko oddam tobie, jeśli złożysz mi pokłon!


Bez samookłamywań: przecież kłanialiśmy się jemu! Ja, ty, inni, tylu w historii, mali i wielcy tego świata!  Jesteśmy mali i słabi ludzie. I szatan o tym wie.


Od Niego szatan odszedł. A przy nas pozostał i stale powtarza: „Będziecie jak Bóg!
 

Tylko jeden – Jezus, Bóg, ale też prawdziwy człowiek, także głodny i spragniony jak my, umiał powiedzieć: Idź precz! On nie paktował z szatanem, nie wchodził z nim w dialog, lecz odpowiadał mu słowem Bożym! On kłaniał się tylko Ojcu, nikomu i niczemu więcej.


Teraz wiemy, co to znaczy Zbawiciel. To Ten który się nie kłaniał. To ten, który nie wziął nic dla siebie. To ten, o którym powiedziano: Alfa i Omega, Początek i Koniec. A przecież On „uniżył się i stał sługą wszystkich”, oddał się ludziom, posłuszny woli Ojca aż do końca! 


Może pytamy, dlaczego Jezus nie pokonał szatana od razu całkowicie w tym pierwszym starciu i nie odebrał mu możliwości zgubnego działania w tym świecie? Dlaczego w ogóle podał się możliwości zranienia pokusie, zamiast swoją Boska mocą skutecznie odebrać szatanowi wszelką moc i wprowadzić raz na zawsze Boży porządek w tym świecie?

To jedna z najgłębszych tajemnic wiary. A przede wszystkim potwierdzenie, wielkiej godności człowieka jako istoty obdarzonej wolnością. Do niczego nie jestem zmuszony. W wolności mogę zawsze opowiedzieć się za Bogiem lub przeciw Niemu. Przez Boga zostały ustalone granice pomiędzy dobrem a złem. Zawsze stoję przed wyborem. Kiedyś znikną wszelkie ograniczenia i granice, gdy znajdziemy się tam, gdzie Bóg na nas czeka!
 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

1.03.2020

Orzeł i kura
Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi” (Kol 3,2)

 

Pewien człowiek znalazł w lesie młodego orła. Zabrał go do domu i wsadził do kurnika razem z kurami. I dawał mu do jedzenia karmę dla kur, chociaż to był orzeł, król ptaków.
 

Po pięciu latach odwiedził go dawny przyjaciel i przy zwiedzaniu jego gospodarstwa zdziwiony rzekł: „Ten ptak tam to nie kura, lecz orzeł”.  - „Tak jest, zgadza się – odparł właściciel.  Ale ja wychowałem go na kurę. Już nie jest orłem, jest kurą”.
- „Nie – rzekł ten drugi. - On jest zawsze orłem, bo ma serce orła i ono będzie mu kazało opuścić stado i pofrunąć wysoko w powietrze”.
- „Nie, nie, rzekł właściciel, on już stał się prawdziwą kurą i nigdy nie będzie szybował jak orzeł.

 

Obaj postanowili zatem zrobić eksperyment. Znawca ptaków wziął orla, podniósł go w górę i powiedział zaklinając: „Jesteś orłem, należysz do nieba, a nie do ziemi, rozpostrzyj swoje skrzydła i leć!
Orzeł spojrzał do tyłu, jak kury szukały i dziobały ziarna na ziemi, zeskoczył do nich i zbierał ziarna jak one.

 

Znawca ptaków nie dał za wygraną. Następnego dnia wszedł z orłem na dach domu, podniósł orła i rzekł: „Orle, bo jesteś orłem, rozpostrzyj swe skrzydła i wznieś się w górę”. Ale orzeł znowu spojrzał na stado kur w podwórzu, zeskoczył do nich i włączył się w stado. Na to właściciel: „Mówiłem przecież. On zostanie na zawsze kurą”.
Nie - odparł przyjaciel - on jest orłem i ma nadal serce orła. Spróbujmy raz jeszcze, już ostatni”. 

 

Następnego ranka poszli za miasto i wspięli się na wzgórze. Przyjaciel znowu podniósł orła w górę i powiedział: „Orle, ty jesteś orłem, należysz do sfer niebieskich, nie do ziemi. Rozłóż swoje skrzydła i leć!”
Orzeł zadrżał, ale nie odleciał. Wtedy ekspert od ptaków skierował orła i jego wzrok ku słońcu. I nagle… orzeł zatrzepotał potężnymi skrzydłami, z krzykiem wzniósł się w górę, poszybował w niebiańskie przestworza i już nie wrócił.

 

Ta historia jest przypowieścią o naszej chrześcijańskiej egzystencji.
 

Czy nie żyjemy na ogół jak kury? Zamknięte w kurniku lub na wybiegu za ogrodzeniem. Obydwoma nogami twardo na ziemi - na gruncie tego zsekularyzowanego bezbożnego świata! Zajęci szukaniem ziaren przyjemności, pieniądza, sukcesu, uznania. Składamy jaja doczesnego sukcesu i gdaczemy o tym, rozkoszujemy się zmysłowymi radościami. Zachowujemy się jak kura, zadowoleni z prymitywnej egzystencji w kurniku i na farmie świata widzianego w sposób ograniczony z perspektywy kury.
Żyjemy jak kury, a jesteśmy orłami – odrodzeni w wodzie chrztu, zmartwychwstali z Chrystusem i w Chrystusie - jako „nowy człowiek”.


Jezus jest naszym światłem i słońcem. Jesteśmy orłami, należymy do Nieba, nie tylko do ziemi. Mamy zdolność latania wysoko, by sięgnąć Nieba. Mamy serce orła, które czuje w sobie tęsknotę za Bogiem. Mamy oczy orła - świat widzimy oczami wiary – czyli z perspektywy Nieba.
Bądźmy orłami, nie kurami!


Ks. Jerzy Grześkowiak

27.02.2020

 

Dlaczego wierzę?

 

Panie, dlaczego ja właściwie wierzę?
Może z prostego przyzwyczajenia -
albo ze strachu przed śmiercią -
albo tylko tak po prostu na wszelki wypadek?
Albo wierzę,
ponieważ zmuszają mnie do tego moi rodzice -
lub napędzają mi strachu głoszone kazania?
A może wierzę, Panie, 
by ratować swoją duszę -
lub dlatego, że chcę być lepszy od innych?
Panie, spraw,
bym wierzył
z tej prostej przyczyny,
że Ty jesteś!


Andreij M. Sinjawskij (rosyjski pisarz, prześladowany z powodu walki przeciw niesprawiedliwości i terrorowi).

26.02.2020

 

Impuls na Środę Popielcową 2020                            

 

Popiół i krzyż

 

Ta środa jest inna niż zwykle, o jej specyfice decyduje kościelny obrzęd z popiołem i stąd jej nazwa: „Środa Popielcowa”.


Popiół jako substancja będąca rezultatem procesu spalania jest symbolem przemijania. Pył popiołu to znak tymczasowości i skończoności doczesnego życia i tego świata. Nasza doczesna egzystencja, nasze ciało, całe piękno świata, wszystko, co posiadamy, to czym i jak urządziliśmy się w tym świecie, kiedyś przeminie. I wtedy będę musiał przed Bogiem zdać „rachunek” z moich czynów i osiągnięć jak i z zaniedbań i zmarnowanych szans. Popiół jest jednoznacznym, wręcz bezlitosnym symbolem tej właśnie prawdy.


Dziś w liturgii Kościoła chrześcijanie poddają się głębokiemu w swej wymowie obrzędowi posypania głowy popiołem. Ten znak jest sprawowany na ogół w formie krzyża. Krzyż Jezusa z jednej strony oznacza koniec Jego ewangelicznej działalności i potworną śmierć na krzyżu, ale z drugiej jest znakiem Jego zmartwychwstania, Jego wywyższenia i uwielbienia przez Ojca, a zatem znakiem zwycięstwa nad szatanem, wszelkim złem, śmiercią i cierpieniem.


Tym samym w obrzędzie popiołu zaznaczona jest na początku Wielkiego Postu cała wielkanocna droga tych specyficznych czterdziestu świętych dni: refleksja nad naszym przemijaniem i koniecznością śmierci oraz nad męką i śmiercią Jezusa, dalej pytanie o to, co w naszym życiu jest naprawdę ważne, co jest jego fundamentem, co  jest mocniejsze i trwalsze niż śmierć; idzie zatem o uświadomienie sobie i opowiedzenie się za tym, co naprawdę jest ostateczne, a mianowicie o obiecane nam w zwycięskim krzyżu Jezusa  zmartwychwstanie, które rozświetla i przenika  wszystkie nasze wysiłki, trudy i walkę, całą naszą doczesną egzystencję.


Środa Popielcowa inicjuje czterdziestodniową drogę, której celem jest Wielki Tydzień, celebrowanie tajemnic Triduum Sacrum z jego szczytem - świętem Wielkanocy.  W pierwotnym Kościele z Wielkim Postem rozpoczynał się okres ostatniego etapu intensywnego przygotowania katechumenów do sakramentu chrztu. W nocnej liturgii wielkanocnej zostaną przez chrzest uroczyście włączeni do wspólnoty wierzących. Przez zanurzenie w wodzie chrztu umrze „stary człowiek” a przez wynurzenie z niej narodzi się „nowy” - na obraz Jezusa Chrystusa. 


Dawniej cała wspólnota – a więc inaczej niż dziś - uczestniczyła w tej katechumenalnej drodze przygotowania do przyjęcia chrztu świętego. W ten sposób wszystkich we wspólnocie dotyczyło pytanie: Co stało się w toku twojego życia z tym „nowym życiem” z Chrystusem i w Chrystusie? Prowadzenie kandydatów do chrztu w Noc Paschalną było zatem ściśle związane z pytaniem o substancję wiary każdego chrześcijanina i całej wspólnoty.


Jeżeli dziś w naszych parafiach i wspólnotach przygotowanie do chrztu małych dzieci lub dorosłych dzieje się raczej w małym kręgu bądź całkiem prywatnie, to mimo to istota i rdzeń Wielkiego Postu tkwi w pytaniu:

Jaka jest moja wiara?

Jak przedstawia się moja więź z Bogiem?

Co stało się z przyrzeczeniami chrzcielnymi?

Co zostało z początkowego zachwytu, zapału, gorliwości? Co po drodze uległo zapomnieniu, zaginęło?

O co muszę na nowo zabiegać, o co walczyć, co odnowić?

O co winienem szczególnie prosić Boga?


Taki jest program na te sześć tygodni drogi ku Wielkanocy. Wielki Post to doprawdy o wiele więcej niż tylko zrzucić z siebie zbędne fałdy tłuszczu! Czas wielkanocnej pokuty to czas odnowy mojej wiary, odnowy więzi z Bogiem i relacji z bliźnimi poprzez dobre czyny, o których mówi Jezus w Ewangelii popielcowej środy: modlitwa, post i jałmużna.


W mszalnym czytaniu św. Paweł wzywa: „Oto teraz czas sposobny. Oto teraz czas zbawienia”. Ten apel odnosi się do każdego chrześcijanina. Teraz czas obudzić się, „powstać ze snu”, teraz jest szansa, by ożywić w sobie na nowo łaskę otrzymaną od Boga w darze chrztu (por. 2 Tym 1,6).


To również szansa dokładniej wejrzeć w siebie i spytać o „owoce” mojej wiary: jak w moim życiu i we wspólnocie wygląda gotowość do wzajemnej służby i dzielenia się z biednymi i będącymi w potrzebie? Jak jest z moją wolnością dziecka Bożego? Czy jestem od czegoś uzależniony, a co podcina moje skrzydła? Uzależniony od zbędnych używek (alkohol, nikotyna, narkotyki), od tego, że muszę „wszystko posiadać”, od sensacji na facebooku, i w telewizji; uzależniony od mody, trendów? Ile miejsca i czasu w moim życiu daję Bogu?


Teraz jest czas stosowny zatrzymać się, poddać swój styl życia głębszej refleksji, nawrócić się,  czyli powrócić na właściwą drogę, którą mi wskazał i utorował Chrystus. Dziś i przez cały Wielki Post nie idzie tylko o post, o głodowanie, o tzw. umartwianie się. W najgłębszym sensie ten czas jest zaproszeniem do życia: Nawróćcie się do życia, które Bóg od was oczekuje, do życia, w które włączył was w sakramencie chrztu.
 

Ks. Jerzy Grześkowiak  

 

Idź do Chrystusa

 

Idź do Chrystusa.
On jest skałą, z której wypłynęła woda.
Pij Chrystusa. On jest źródłem życia.
Pij Chrystusa. On jest pokojem.
Pij Chrystusa. Potoki wody tryskają z Jego wnętrza.
Pij Chrystusa. Nim nasycisz twoje słowa.
Pij spiesznie z tej wody, 
a rozbłyśnie w tobie wielkie światło.
Nie zwyczajne światło,
nie naturalne światło dzienne,
nie światło słońca lub księżyca,
ale światło, które przepędza cienie śmierci!

 

Św. Ambroży

Zaufaj Bogu

 

Bądź jak chleb na stole, z którego każdy może dla siebie ukroić, kiedy tylko zechce – zaufaj Bogu, który w Chrystusie jest dla ciebie Chlebem na życie wieczne.


Bądź jak drzewo mocno zakorzenione w ziemi i koroną gałęzi sięgające nieba – zaufaj Bogu, który jest twoim fundamentem, sensem i ostatecznym celem.


Bądź jak studnia z ożywczą wodą dla każdego dostępna - zaufaj Bogu Stwórcy, który wszystkim kieruje i czuwa nad twym życiem.


Bądź jak świeca, która dając ciepło i światło sama się spala – zaufaj Bogu, Ojcu wszelkiego życia, z którego czerpiesz swoją godność dziecka Bożego.


Bądź jak zegar, który niezmordowanie wskazuje minuty i godziny - zaufaj Bogu, który jest Panem czasu i przestrzeni, On cię od pradawna zaplanował i umiłował.


Bądź jak skała, stawiająca opór wszelkim nawałnicom - zaufaj Bogu, Panu wszelkich mocy i potęg, bo Jego błogosławieństwo stale spoczywa na tobie.


Bądź jak latarnia morska, która okrętom wstrząsanym groźnymi falami wskazuje bezpieczną drogę do portu – zaufaj Bogu-Zbawicielowi, On prowadzi Cię na twoich drogach życia do swojego Królestwa.


Bądź jak róża, która swym zapachem cieszy ludzkie serca – zaufaj Bogu, Dawcy wszelkiego Dobra, który czyni nowym i wypełnia miłością także twoje serce.


Bądź jak motyl, który przepoczwarzył się z gąsienicy – zaufaj Bogu, Dawcy życia, który twoje kruche ciało wskrzesi, przekształci i uwielbi.


Bądź jak orzeł wznoszący się w przestworza – zaufaj Bogu Wszechmogącemu, który wzywając cię do rzeczy wyższych, szlachetnych i doskonalszych zaprasza do Niebieskiej Ojczyzny.


Bądź jak gwiazda rozpraszająca ciemności nocy – zaufaj Bogu, Ojcu światłości, On oświetli ścieżki twojego życia i rozpromieni radością twoje oblicze.


Bądź jak tryskające źródło, które pragnącemu daje orzeźwienie – zaufaj Bogu, Dawcy wody żywej, On kieruje do ciebie swoje Słowo Prawdy, Sprawiedliwości i Pokoju.


Bądź człowiekiem kochającym swoich bliźnich – zaufaj Bogu, swojemu Panu, który jako Trójca Święta jest wspólnotą miłości trzech Boskich Osób i wszystko, co stworzył wciąga w te miłosne relacje.


Ks. Jerzy Grześkowiak

Modlitwa poranna

 

Gwiazdy pobladły i noc dobiega końca,
ale nie blednie światło Twojej miłości 
i nie przemija Twoja obecność pełna mocy i błogosławieństwa.

U progu dnia przychodzę do Ciebie, Panie i proszę!
Nie proszę o wiele, ale o jedno:
spraw, bym Tobie zaufał.
Daj mi także dość zaufania do siebie i pewności siebie, 
tyle, ile potrzebuję na dzisiaj, 
na ten jeden dzień.
Pomóż mi wierzyć, że Ty mnie tak dobrze wyposażyłeś, 
iż nie pogubię się w oparach zadufania i pychy,
że nie zubożeję z powodu braku odwagi,
że nie zginę w czeluściach smutku i zgorzknienia 
oraz braku chęci do życia.

Proszę Cię spraw, bym ufał tym, którzy są ze mną w drodze,
abyśmy umieli ze sobą rozmawiać 
i kiedy trzeba – milczeć.
Daj, byśmy pośród obowiązków dnia sobie pomagali.
Spraw, byśmy poznali, że zawsze służymy Tobie, 
gdziekolwiek jesteśmy.
Pomóż, bym zaufanie okazał również tym, którzy są mi obcy,
bym nie zagubił się w gęstwinie podejrzeń i nieufności.

A ponad to wszystko proszę Cię: 
daj mi ufność,
że wszystkie moje drogi są przez Ciebie przemyślane 
i dla mnie dobre,
że Ty poprowadzisz ku dobremu wszystko, 
co zadecydowałem i zacząłem, 
co zdobyłem i utraciłem, 
moje wzloty i upadki.
I bym zawsze 
– w całym moim życiu i we wszystkich staraniach i wysiłkach –
miał pewność:
wszystkie moje źródła są w Tobie, 
wypływają z Ciebie,
w Tobie mają swój początek 
i do oceanu Twojej Miłości zmierzają!
Amen.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Święty uśmiechnięty – ksiądz Jan Bosco (1815-1888)    

 

31 stycznia Kościół Katolicki wspomina w liturgii św. Jana Bosco - wielkiego charyzmatycznego wychowawcę młodzieży, zwłaszcza trudnej. Urodzony w biednej rodzinie rolniczej koło Turynu po studiach przyjął święcenia kapłańskie w 1841 roku. Zafascynowany był duchowością św. Franciszka Salezego, który troszczył się o religijne wykształcenie młodzieży i dorosłych mężczyzn. Sam zaczął opiekować się zaniedbaną młodzieżą z środowisk robotniczych w Turynie, oferując jej otwarty dom na spotkania, w którym mogli się uczyć, spędzać wolny czas, bawić i modlić. Mimo wielkiego oporu ludności i trudności ze strony władz z czasem powstaje tzw.  „Oratorium św. Franciszka Salezego”. Bosco zakładał różne szkoły, zakłady wychowawcze, warsztaty zawodowe. Powołał do życia „Kongregacje Salezjanów Don Bosco” i razem z Marią Dominiką Mazzarello założył Towarzystwo Sióstr Wspomożycielki Wiernych do spraw wychowania dziewcząt.
Ks. Jan Bosco jest typowym przykładem „świętego uśmiechniętego”, który w ratowaniu wykolejonej i bezdomnej młodzieży posługiwał się nie tylko niekonwencjonalnymi metodami, lecz także ogromnym poczuciem humoru. Poniżej kilka przykładów.


Pod koniec życia Jan Bosko udał się do Francji. Na jednym z uroczystych przyjęć na zamku wniesiono na stół wielki tort. Pewna dama szepnęła do drugiej. „To jest święty, zobaczysz, że poczęstuje się tylko kawałeczkiem”. Tymczasem ksiądz Bosko nie żałował sobie przysmaku. Kobiety ponownie wymieniły między sobą uwagi: „Nie da się ukryć, że to święty. Ale takim zachowaniem stara się dać nam do zrozumienia, że nim nie jest… Co za pokora!”.


Po powrocie do Turynu ksiądz Bosko dowiedziawszy się o tym dialogu, opowiedział całą historię chłopcom, kończąc komentarzem: „Widzicie, w życiu to, co liczy się najbardziej, to mieć dobrą reputację. Wówczas możecie sobie pozwolić na wszystko…”.


Chłopcy, widząc w oratorium szczególnie radosnego i beztroskiego wychowawcę, mawiali: „Ksiądz Bosko musi mieć poważne problemy, skoro jest taki wesoły”.
Najbardziej znany jest błazeński figiel, spłatany jego przeciwnikom, którzy widząc brak odpowiednich środków finansowych z jednej strony, a z drugiej wielką gromadę dzieci w jego schronisku, uważali go po prostu za obłąkanego. Postanowili zatem podstępnie poddać go „leczeniu”.


Pewnego dnia przyjechało powozem dwóch księży po to, aby go zabrać ze sobą na badania do szpitala. Lecz Jan został zawczasu ostrzeżony. Zachował się więc uprzejmie wobec obydwu duchownych i oświadczył, że owszem „bardzo chętnie pojedzie z nimi na przejażdżkę po okolicy”. Wziął płaszcz i kapelusz, i już miał wsiąść do powozu, kiedy nagle, jak gdyby sobie przypomniał, co nakazują dobre maniery.


- Ojcowie zechcą wejść pierwsi – powiedział, cofając się z uprzejmym gestem. Obaj księża zasiedli w powozie, po czym Jan szybko zatrzasnął drzwiczki, wołając do woźnicy:
- Do szpitala dla wariatów! – Powóz z turkotem odjechał bez niego.


Wzorem dla Jana Bosco był św. Franciszek Salezy (1567-1662). Pewien protestancki pastor, pragnąc upewnić się, jakie są granice łagodności Franciszka, zadał mu pytanie: „Co byś zrobił, gdyby ktoś Cię spoliczkował?”.
Święty odpowiedział: „Wiem doskonale, co powinienem zrobić, ale nie wiem, co bym zrobił”.


Ks. Jerzy Grześkowiak

Z życia Kościoła                   

 

Eutanazja – zakaz uczestnictwa kapłana!


W kilku krajach europejskich jest już możliwa eutanazja, prawnie zalegalizowana, czyli nie objęta prawem karnym, pozwalająca lekarzom na podanie stosownych środków przyspieszających lub powodujących śmierć.

 
Szwajcaria wyróżnia się tym, że w niej mogą popełnić samobójstwo także obcokrajowcy. Z upływem lat systematycznie wzrasta liczba osób zarówno z kraju jak i zagranicy, korzystających z możliwości rozstania się z życiem, którego jakość przestała im odpowiadać i obrzydła, ponieważ powodu nieuleczalnej choroby, cierpienia, bólu lub samotności nie widzą już żadnego sensu ich bytowania.
Jak donosi portal Vatican News, osoby, które decydują się na eutanazję, coraz częściej proszą o obecność księdza i jego duchowe towarzyszenie, nawet podczas przyjmowania mającego ich uśmiercić preparat.,


Wobec wzrastającej w Szwajcarii akceptacji dla procedury eutanazji (zaszokowała mnie niedawno wypowiedź słynnego teologa Hansa Kuenga, że w sytuacji granicznej on sam byłby gotów na taki krok) i oczekiwania obecności duchowych podczas jej stosowania, biskupi szwajcarscy wydali dokument zatytułowany: „Postawa duszpasterska w obliczu praktyki wspomaganego samobójstwa”. Podkreślają w nim, że w świetle prawa Bożego i Ewangelii wspomagane samobójstwo jest całkowicie wykluczone. Przypominają, że jest to zamach na ludzkie życie, które jest nienaruszalne od poczęcia do naturalnej śmierci. Dlatego zadaniem kapłanów jest odwodzenie ludzi od decyzji pozbawiania się życia i są zobowiązani robić to tak długo, jak to możliwe.


Jeśli okaże się to nieskuteczne, księżom nie wolno towarzyszyć pacjentom podczas przyjmowania trucizny. Mają obowiązek opuścić pomieszczenie, w którym dokonywane jest samobójstwo. Ich obecność mogłaby bowiem być odczytana jako współdziałanie w tym grzesznym czynie. Idzie też o szansę pobudzenia do refleksji w osobach uczestniczących w eutanazji.


Biskupi zwracają tez uwagę na znaczenie sakramentów, które służą życiu, a nie śmierci.


Ks. Jerzy Grześkowiak

Modlitwa dla każdego - na każdy dzień 

Panie Boże, Ojcze Dobry i Miłosierny, błogosław mnie!

Błogosław moje oczy: 

by dostrzegały potrzeby innych,

nie przeoczały tego, co niepozorne a ważne, 

widziały dalej, niż tylko to, co na pierwszym planie, 

by pod moim spojrzeniem inni czuli się dobrze.

Błogosław moje uszy: 

by potrafiły usłyszeć Twój głos, 

były wrażliwe na skargę krzywdzonych, 

na krzyk ubogich i cierpiących, 

zamknięte na hałas, pomówienia, hejt i plotki, 

by dosłyszały także to, co niewygodne i nieprzyjemne, ale prawdziwe. 

Błogosław moje usta: 

by mówiły i świadczyły o Tobie,  

nie wychodziło z nich nic, co rani i niszczy, 

by wypowiadały słowa leczące, 

zachowały w tajemnicy sprawy powierzone mi w zaufaniu.

 

Błogosław moje serce:

by było mieszkaniem Twojego Ducha, 

promieniowało ciepłem i nim innych obdarowywało, 

było bogate w miłosierdzie, 

dzieliło z innymi radość i cierpienie.

 

Błogosław moje ręce: 

by były delikatne i czułe,

trzymając coś nie stawały się kajdanami,

dawały bez wyrachowania 

i przyjmowały z wdzięcznością, 

by tkwiła w nich moc pocieszania i błogosławienia.

 

Błogosław moje stopy:

by prowadziły mnie po drogach Dobra, Prawdy i Piękna,

kierowały mnie tam, gdzie ktoś na mnie czeka,

nie wahały się przed krokami, które są konieczne i decydujące

i doprowadziły mnie do Nieba - Twojego Ojcowskiego Domu.

 

Błogosław mnie, 

wszystkich moich Bliskich 

i cały świat, 

Ty, Boże Wszechmocny i Dobry, Wspólnoto Miłości 

- Ojcze, Synu i Duchu Święty. 

Amen.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

11.01.2020

Panta reiWszystko płynie

„Wszystko płynie” – mawiał starożytny Heraklit. Grecy będąc bystrymi obserwatorami dobrze pojęli bieg rzeczy tego świata. Widzieli, jak powstawały i upadały potężne państwa i kultury w Egipcie i na Krecie. Przez setki lat rosło ich bogactwo dzięki rozlicznym talentom, wytężonej pracy, sprawnemu handlowi i wojskowym podbojom. A jednak przyszedł czas ich upadku i pozostały po nich jedynie budzące zdumienie budowle i inne wytwory ich kultur, które podziwiamy do dziś.

   „Wszystko płynie” – to dotyczy także naszego życia. Jak szybko minął ostatni rok! Ile wydarzeń, faktów, przemian – w globalnym świecie, w kraju, w którym żyjemy, w naszej ojczyźnie, w zakresie życia społecznego, gospodarczego, politycznego, kulturowego, religijnego! A moje życie osobiste, prywatne i zawodowe? I ono jest jak rzeka, której biegu nie powstrzymam ani nie odwrócę. 

Każdy dzień jest inny. Przynosi to, co piękne i dobre, oraz to, co mnie martwi, obciąża, przygniata i sprawia, że mi włosy siwieją i zmarszczek przybywa. Dobra rada, by z góry pozytywnie nastawić się na tego rodzaju negatywne niespodzianki, nie odbiera im przecież ich deprymującego mnie ciężaru. Szczęścia nie mogę szukać w przyszłości, lecz jedynie w teraźniejszości. Szczęśliwym mogę czuć się tylko wtedy, gdy uda mi się tutaj i dzisiaj doświadczyć choć odrobiny radości i satysfakcji. Co będzie w przyszłości, nie wiem. Bo „wszystko płynie”, i to co będzie, co mnie spotka, co wybiorę, dokąd wyruszę i dokąd dojdę, to pokaże nowy dzień, miesiąc, rok.

   Poza nami kolejne święta Bożego Narodzenia. Również one mają coś wspólnego z rozważaniem o czasie i przemijaniu.  Zewnętrzne ramy ich świętowania z biegiem lat się zmieniły i osoby, z którymi je świętuję też. Ale niezmienne są moje wewnętrzne przeżycia i odczucia. Jak dawniej, cichnę wewnętrznie, gdy czytam lub słucham radosnej nowiny o narodzeniu Pana. Wtedy w stajni, w betlejemskiej grocie, wydarzyło się coś szczególnego. Odkąd Bóg stał się człowiekiem, zmienił się świat. Historycy ówczesnego świata tego wydarzenia początkowo nie odnotowali. Także dziś na chrześcijańskim Zachodzie święta Bożego Narodzenia mają dla wielu jedynie walor komercyjny.

 Dla mnie słowo Ewangelii o narodzeniu Syna Bożego jest zawsze nowym wstrząsem. Bo wejście Boga w nasz świat jest „miłosnym wyznaniem Boga” wobec nas. Nasza planeta nie jest zatem żadnym przypadkowym trabantem w nieogarnionym wszechświecie, nad którym bezsensownie pędzi czas. Boże Narodzenie mówi mi, że ziemia jest miejscem, gdzie Bóg spotyka się i jedna z człowiekiem, gdzie Bóg po akcie stworzenia i późniejszych powikłaniach w sferze wzajemnych relacji z winy człowieka w nowy sposób je podejmuje i naprawia, kontynuuje swoją historię z nami. Wcielenie Boga to nasze życie w Nim, bo Bóg nasze życie uczynił swoim, a tym samym otworzył nam drzwi do wiecznego życia w Nim.

   „Wszystko płynie” – mawiali Grecy, przypatrując się rzeczom i sprawom tego świata. Miało to znaczyć: Chwytaj szczęście, póki jest blisko ciebie, gdy je spostrzegasz, gdy jest w zasięgu twojej ręki, bo tego, co nieprzyjemne, złowrogie, szkodliwe i tak nie unikniesz. „Wszystko płynie” – to była swoistego rodzaju filozofia, która miała przynieść sporą dozę pociechy.

   Również chrześcijanie, poczynając od owej świętej nocy w Betlejem, mogą mówić: „Wszystko płynie”. Tylko że sens tej wypowiedzi wyraźnie uległ zmianie. Czas mknie dalej i dalej, i porywa nas ze sobą, ale ten czas ma swój cel: biegnie ku Bogu! Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek Go poznał, szedł ku Niemu i Go spotkał, by w nim znalazł swoją Ojczyznę. To zdumiewa mnie stale na nowo. I widzę nader wyraźnie, że czas i obchodzenie się z czasem ma wiele wspólnego z moją wiarą, ponieważ Bóg ma wiele wspólnego z naszym czasem.

   Bóg ma czas. Dał sobie czas… I w Jezusie Chrystusie na określonym odcinku naszej historii, naszego czasu, stał się naszym Współ-wędrowcem - poprzez czas. W Nim czas się wypełnił i w Nim znalazł swój środek, swoje centrum. Tej rzeczywistości trzeba się trzymać w danym nam czasie, który jest w końcu czasem Boga. Kto tę nową rzeczywistość akceptuje, ten „ma czas” - dla siebie i dla innych. Nie muszę zatem poddawać się wszechwładnemu stresowi i popadać w hektyczną gorączkę, by – broń Boże – nic nie umknęło mi z ważnych spraw tego świata. Na każdym kroku słyszę: „Niestety, nie mam czasu”. Dziś ludzie, którzy są ważni, albo za takich chcą być uważani, podsuwają innym pod nos do granic wypełniony terminami kalendarz, który stał się „symbolem stanu”, symbolem ich ważnego zawodu, stanowiska, znaczenia. Niektórzy zaprowadzają już kalendarz wieloletni, albo naturalnie jest jeszcze lepiej, gdy prowadzi go sekretarka. Kto ma zbyt wiele czasu, jest kimś bez znaczenia, bo to znak, że nikt go nie potrzebuje, jest bezrobotnym lub starcem, w każdym przypadku jest już na marginesie społeczeństwa. „Nie mam czasu”. Nikt z nas nie ma czasu, to czas „ma” nas!...

   Zwykliśmy też mawiać: „Czas to pieniądz”.  Szkoda, że tak nie jest, bo pieniądz jest do pomnożenia, uzupełnienia lub zastąpienia, a czas nie. Czasu kupić nie można. Mówmy lepiej: „Czas to życie”, mianowicie „czas mojego życia”, a ono nie jest do zastąpienia lub uzupełnienia. Najlepszy użytek z czasu to ofiarować go innym – współmałżonkowi, dzieciom, przyjaciołom, ludziom chorym, starszym i samotnym. Czas może okazać się najbardziej drogocennym prezentem. Bo ofiarując czas, ofiaruję drugiemu nie tylko „coś”, lecz przede wszystkim siebie samego.

   Wierzę mocno w to, że nasz bezlitośnie upływający czas Bóg zamieni w bezczasowe szczęście (= zbawienie). W perspektywie Nowego Roku wpisuję sobie i Czytelnikom w pamięć i w serce słowa św. Augustyna, który sporo medytował nad czasem: Czas to wy. Jeżeli jesteście dobrzy, to i czasy są dobre”

Ks. Jerzy Grześkowiak

Ks. Dr hab. Jerzy Grześkowiak

Rozważanie na święto Trzech Króli

06.01.2020

Gwiazda, którą jest Boże Dziecię


Gwiazda stanęła nad Grotą i poczęła śpiewać

Kolędę uwitą z aniołów

Roman Brandstaetter

 

Chrześcijanie Wschodu, dokładniej Kościoła prawosławnego, obchodzą 6 stycznia swoje Boże Narodzenie. Katolicy łącząc się duchowo z nimi celebrują niejako po raz drugi tajemnicę Wcielenia Boga w nasz świat obchodząc święto „Epifanii”, popularnie zwane Świętem Trzech Króli. „Epiphania” znaczy: Objawienie się Pana. Orędzie tego święta wykracza poza Kościoły chrześcijańskie: oto ludzie innych religii reprezentowani przez Mędrców ze Wschodu prowadzeni przez tajemniczą gwiazdę znajdują drogę do groty w Betlejem, stają przed Dzieciątkiem Jezus, oddają Mu hołd i składają dary: złoto, kadzidło i myrrhę.

Z narodzinami Bożego Dziecięcia dokonała się Epifania Boga dla wszystkich ludzi, dla całego świata. Bóg spełnił swoją obietnicę w świetlanej postaci Jezusa: Boga-Człowieka. Odtąd nie potrzebujemy już żadnej innej „gwiazdy przewodniej”, teraz światło Boga w postaci Jezusa wędruje z nami przez świat – i oświetla wszystkie jego ciemności i drogę każdego człowieka. Oczywiście przeciwności i sprzeczności typowe dla świata nie znikają automatycznie. Jak długo istnieje świat, jesteśmy na nie „skazani”, musimy z nimi żyć. One nie są od Boga. To my sami przesłaniamy światło, jesteśmy źródłem cieni i mroków w świecie przez niesprawiedliwość i brak miłości. To na ogół sam człowiek jest sprawcą głodu, nędzy, nieszczęść, smutku. Ale kiedyś także ci, co żyją po ciemnej stronie życia i cierpią z powodu niesprawiedliwości społecznej, podniosą się - jak zapowiada Izajasz – i będą „patrzeć radośnie wokoło, ich oczy będą promieniowały, a ich serce wypełnione radością szeroko się otworzy” (I czytanie mszalne).

Dziś wiemy, że tzw. Trzej Królowie to nie królowie, lecz naukowcy, mędrcy, badacze gwiazd, astrologowie. Ale nie to jest istotne, kim oni byli, lecz co ich charakteryzowało i dlaczego przez tyle wieków chrześcijanie czczą ich w szczególny sposób.

Pójść za gwiazdą – to metafora dla najgłębszej ludzkiej tęsknoty. Z tęsknotą w sercu ci poganie ze Wschodu dostrzegli na niebieskim sklepieniu nową gwiazdę i to mobilizuje ich do wyruszenia w daleką podróż, w nieznane, nie wiedząc, dokąd ich to kosmiczne zjawisko zaprowadzi. Przychodzą do kraju, gdzie wiedza o gwiazdach jest właściwie odrzucana jako zabobon. Oni są reprezentantami ludzi szukających czegoś ważnego i istotnego. Reprezentują wszystkich, których trawi tęsknota i którzy dzięki niej więcej pojmują niż ci, co wolą stabilizację i boją się wszystkiego, co nowe, czego przykładem są Herod i krąg jego uczonych.

Co charakteryzuje Mędrców ze Wschodu?

Po pierwsze: oni są spragnieni prawdy, dlatego stale pytają, szukają, badają. Szukają Boga i odnajdują Go w człowieku – w niezaradnym dziecku. Szukanie zawsze wiąże się z niepewnością, z otwarciem na eksperymentowanie. Uwzględniając wielość i różnorodność dzisiejszych możliwości, trzeba szukać w różny sposób, na różnych drogach i różnych spraw próbować. Taka postawa winna cechować każdego wierzącego.

Po drugie: gdy Mędrcy znajdują Boże Dziecię, padają na kolana i adorują Je. Szukać Boga, spotkać go w człowieku i przy tym przeżywać ogromną radość – to doświadczenie skłania Mędrców do zgięcia kolan i wielbienia Jezusa. Tym samym świadczą o tym, że niczego nie traktują za sprawę oczywistą. Dla nas jest to wezwanie, by nie być obojętnym na różne spotkania i wydarzenia, na to, z kim mamy do czynienia lub co nas konkretnie spotyka. A zatem: mieć otwarte oczy i uszy, nie przeoczyć cudownych wydarzeń w codzienności, dać sobie na wszystko czas, uważnie patrzeć, by widzieć, rozważać i wszystko przeżywać z wdzięcznością. W adoracji Mędrców dostrzegamy objawienie się Boga, który bezwarunkowo i zawsze chce być z ludźmi i towarzyszy każdemu człowiekowi na drodze jego doczesnego pielgrzymowania.

Po trzecie: Mędrcy składają dary. Są dobrymi darczyńcami; tego co jest dla nich drogocenne, nie chcą zachować tylko dla siebie. A poprzez dar doświadczają, że ofiarując coś drugiemu, sami stają się obdarowanymi. Jako wierzący idziemy tą samą drogą. Wiara karmi się przekonaniem, że w akcie daru stajemy się obdarowywanymi. Wiemy jednak dobrze, jak łatwo ulegamy niebezpieczeństwu i zamiast dawcami i darczyńcami szybko stajemy się „zbieraczami i myśliwymi”.

Tradycja przedstawia Trzech Mędrców ze Wschodu jako królów z koronami na głowie. Te trzy korony symbolizują trzy ważne postawy religijne chrześcijan: szukanie, uwielbianie i dzielenie się - obdarowywanie. Symbolizują one zarazem zobowiązania Kościoła dzisiaj!

Historia Magów idących za gwiazdą apeluje do naszej tęsknoty i nadziei. By mimo trudności życiowych stale szukać „gwiazdy”, która wskaże nam kierunek i cel, zwłaszcza, gdy wokół otaczają nas złowrogie ciemności. Trzeba wyruszyć na poszukiwanie, porzucić wszystko, co stało się rutyną. Może się okazać, że trzeba będzie iść – jak Mędrcy - drogą okrężną – „przez dwór Heroda”, który właśnie chce zabić to, czego szukamy. Być może, że „Herod” to także część nas samych, ta część, która nas „wywodzi w pole”, odwodzi od drogi do celu. Może Herodem jest siedzący na karku strach, że stracimy kontrolę nad swoim życiem, gdy posłuchamy tęsknoty serca – i pójdziemy ku Bogu? Jak oszukać „mojeggo Heroda”, by iść ku światłu Bożej Miłości?  Uda się to tylko wtedy, jeżeli odważymy się pójść za głosem sumienia i tęsknoty, które Bóg złożył w każdym z nas.  Dziecię Jezus oczekuje radośnie na wszystkich, co Go prawdziwie szukają!

A jakie dary złożymy temu Bożemu Dziecięciu? Jakie „złoto” - Jemu jako królowi? Jakie kadzidło jako Bogu?  Jaką mirrę jako Człowiekowi poddanemu cierpieniu i śmierci?

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

(…)

 A tak śpiesznie biegli, że w pośpiechu

wzięli tylko myśli pełne grzechu.

 

Więc uklękli trzej królowie zadziwieni.

jak trzy słupy złocistego pyłu,

nie widzący, że się serca trzy po ziemi

wlokły z nimi jak psy smutne z tyłu.

 

I spojrzeli nagle wszyscy trzej,

gdzie Dzieciątko jak kropla światła,

i ujrzeli jak w pękniętych zwierciadłach,

w sobie – czarny huczący lej.

 

I poczuli nagle serca trzy,

co jak pięści stężały od żalu.

 

Więc już w wielkim pokoju wracali,

kołysani przez zwierzęta jak przez sny.

 

Wielbłąd z wolna huśtał jak maszt;

tygrys cicho jak morze mruczał;

ryba smugą powietrza szła;

 

I płynęło, i szumiało w nich jak ruczaj.

Powracali, pośpieszali z wysokości

trzej królowie nauczeni miłości

 

Krzysztof Kamil Baczyński

Ostatnia aktualizacja nastąpiła 12.11.2024 r.

w rubrykach:

"Bliżej Boga"

oraz

"Z notatnika redagującego - Jerzego Sonnewenda".

Impressum

 

POLONIK MONACHIJSKI - niezależne czasopismo służy działaniu na rzecz wzajemnego zrozumienia Niemców i Polaków. 

Die unabhängige Zeitschrift dient der Förderung deutsch-polnischer Verständigung.

 

W formie papierowej wychodzi od grudnia 1986 roku a jako witryna internetowa istnieje od 2002 roku (z przerwą w 2015 roku).

 

Wydawane jest własnym sumptem redaktora naczelnego i ani nie zamieszcza reklam ani nie prowadzi z tego tytułu żadnej innej działalności zarobkowej.

 

Redaguje:

Dr Jerzy Sonnewend

Adres redakcji:

Dr Jerzy Sonnewend

Curd-Jürgens-Str. 2
D-81739 München

Tel.: +49 89 32765499

E-Mail: jerzy.sonnewend@polonikmonachijski.de

Ilość gości, którzy od 20.01.2016 roku odwiedzili tę stronę, pokazuje poniższy licznik:

Druckversion | Sitemap
© Jerzy Sonnewend