Bliżej Boga

Ksiądz Dr hab. Jerzy Grześkowiak

 

Słowo Życia na 4 niedzielę Wielkiego Postu (rok C) 31.03.2019.

Odejścia i powroty

w ramiona miłosiernego Ojca

Ewangelia: Łukasz 15,1-3. 11-32

 

To najpiękniejsza przypowieść Jezusa, serce Jego Ewangelii, to po prostu „Ewangelia w Ewangelii”. Bo gdyby z Ewangelii Jezusa w zawierusze dziejów zaginęła większość jej tekstów, a zachowałby się jedynie ten fragment, to i tak bylibyśmy szczęśliwymi posiadaczami tego, co w przepowiadaniu Jezusa jest najistotniejsze. Główną myślą tej przypowieści jest ojcowska miłość Boga, Jego nieskończone miłosierdzie względem ludzi, zwłaszcza wobec pokutujących grzeszników - wobec tych, którzy od Niego odeszli i decydują się wrócić. W konsekwencji idzie też o to, jak my jako dzieci Boże mamy odnosić się do siebie nawzajem.

Zasadniczym motywem przypowieści jest ukazanie nie odejścia, lecz powrotu marnotrawnego syna do ojcowskiego domu. Odejście jest początkiem, a zarazem przyczyną wielu nieszczęść i utrapień nieroztropnego syna, ale to tylko tło dla podjęcia istotnej decyzji: „Zabiorę się i pójdę do mego ojca, i powiem mu: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem; uczyń mnie choćby jednym z najemników”.

Po głębokiej analizie kusi mnie, by tę wzruszającą przypowieść nazwać „świętem zagubionych” lub „świętem przegranych”. Bo zgubionym jest nie tylko ów młodszy syn, który odszedł, lecz także ten starszy, który pozostał w domu, a w pewnym sensie również ojciec. „Zagubieni” są zatem wszyscy trzej, ponieważ się nie rozumieją.

 

Najpierw popatrzmy na ojca. On jest tu centralną postacią.  Jego istotnym przymiotem jest miłośćdobroć, współczucie, miłosierdzie. Ale jego dramat polega na tym, że jego synowie nie potrafią zrozumiećiż ich ojciec jest wspaniałym człowiekiem, który chce tylko jednego: by żyli pełnią życia i byli naprawdę szczęśliwi. I dlatego ten ojciec cierpi, jak cierpi każda nieodwzajemniona miłość.

Ponieważ ojciec kocha swego syna, respektuje także jego wolność. Na jego żądanie przekazuje mu część należnego mu matku, chociaż przeczuwa, a raczej na mocy życiowego doświadczenia dobrze wie, czym może się ta ryzykowna przygoda skończyć. Traktuje syna poważnie i dlatego pozwala mu odejść, respektując jego wolną decyzję. Nie posyła za nim policji ani przyjaciół, by sprowadzili go na powrót do domu.  Ale cierpi, bo jego miłość została zraniona.

Wielu rodzicom dzisiaj łatwo zrozumieć ból owego ojca. Przez lata uczynili tyle dobrego dla swego dziecka, nie szczędząc trudu pracy, pieniędzy i miłości. Aby syn i córka „mieli się dobrze w życiu”, wiele inwestowali w wychowanie, w naukę, w studia. A potem nagle to ukochane dziecko gardzi nimi, ucieka z domu, może do jakiejś sekty czy narkotykowej bandy. Dla nich to okropny zawód, rozpacz, tragedia. Ich serce krwawi, bo kochają swoje dziecko, ale są bezradni i bezsilni. To bezsilność miłości. Oczywiście nieraz rodzice usiłują takiego syna czy córkę powstrzymać w domu – błaganiem, łzami, groźbą, szantażem, lub próbują sprowadzić przemocą do rodziny, ale wtedy nie odzyskają dziecka, bo miłość zakłada wolność.

Ojciec w przypowieści jest bezsilny, bo kocha. I nie pozostaje mu nic innego, jak synowi, który odszedłtowarzyszyć duchową troską i sercem pełnym gorącej miłości, która wyraża się w tym, że on stale czeka na jego powrót: „A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go”. Ojciec przyjmuje go – i to jak! Przebacza – i to nie w stylu „łaskawości”. Podnosi poniżonego winą i bólem syna. Delikatnie i czule. By nie urazić zbolałych miejsc, ran ciała i ducha. Uwalnia od winy. Podnosi z godnością.

 

„Zgubiony” jestakżmłodszy synten „marnotrawny”. Zgubiony, bo źle ocenia swego ojca. Sądzi: „Przy moim ojcu nie czuję się wolnym człowiekiem, nie mogę siebie w pełni urzeczywistniać”. Nie wierzy, że ojciec chce dla niego tylko dobra.

Podobnie postępuje wielu współczesnych chrześcijan, którzy mniemają, że Bóg odbiera im wolność, wiążąc i przykazaniami i zakazami. Ów syn opuszcza ojca, bo ma o ojcu fałszywy obraz. Ale daleko od ojca nie znajduje wolności, o której marzył, lecz srogi zawód, łachmany, głód i nędzę. Zamiast uroków życia rodzinnego - ma towarzystwo świń. 

 

I w końcu ów starszy brat, który pozostał w domu, tzw. dobre dziecko. On też jest „zgubiony”, bo zbyt mało zna serce ojca. Uważa, że na miłość ojca trzeba zasłużyć posłuszeństwem i solidną pracąNie może sobie wyobrazić, że ojciec kocha go bezwarunkowo.

To wielkie nieporozumienie podziela wielu chrześcijan. Dobre uczynki, wiele modlitw, zapłata, kara – to są kategorie, według których przywają oni swoją wiarę, swoją relację do Boga.

Jakie wnioski należy wyciągnąć z tej przypowieści dla własnegżycia?

Po pierwsze: Jeżeli utożsamiam siebie z młodszym synem, tym marnotrawnyuciekinierem z ojcowskiego domu, to najważniejszą sprawą jest nie wpadać w panikę, w zwątpienie i rozpacz. Dla Boga nikt nie jest stracony na zawsze. W każdej chwili mogę powrócić, cokolwiek podłego bym uczynjakie straszne występki sumienie mnie oskarża. Muszę jedynie uznać swoją winę, odrzucić dumę i pychę i być gotowym stanąć przed Bogiem z otwartymi i pustymi rękami, i przyjąć Jego miłosierdzie. Nie muszę się przed Bogiem tłumacz ani usprawiedliwiać, ani wskazywać na jakieś osobiste sukcesy zadość uczynnych pobożnych praktykach. Bóg przebacza bezwarunkowo.

Po drugie: Jeżeli widzę siebie w starszym synu, który pozostał w domu ojca, to muszę postawić sobie pytanie: czy jestem gotów traktować Boga jako Boga, czyli uznać Go za Tego, który bezwarunkowo kocha i bezwarunkowo przebacza?  A konsekwencją tego jest drugie pytanie: Czy jestem gotów siostrę lub brata, który inaczej żyje niż ja, który być może jest w konflikcie z przykazaniami, nauką Kościoła i moralnością, uznać faktycznie za brata i siostrę, bez zazdrości i wyższości, i wraz z nim cieszyć się z Bożej przebaczającej miłości?

 

Jak często na przestrzeni wiekópoprzez kazania o Bogu karzącym i o okrutnych piekielnych karach wypaczano obraz Boga, jaki przekazał nam Chrystus. A przecież Bóg Jezusa jest całkiem inny, niż nasze archaiczne fantazje i lęki nam to podsuwają. On nie jest srogim, okrutnym i mściwym Bogiem, lecz bezwarunkową Miłością. U Niego na pierwszym miejscu stoi Dar – Jesteś ukochany, umiłowany niezależnie od tego, kim jesteś, jaki jesteś, co z sobą zrobiłeś, jak nisko upadłeś, na jakie podłe świńskie drogi się stoczyłeś. To jest ta Radosna Nowina. Właśnie to zrozumieć i zaakceptować – to stanowi pierwszy rok. Po nim naspuje drugi: Idź do innych, równie słabych i grzesznych jak ty i zaakceptuj ich. To znaczy: nie osądzaj nikogo. Bo nie wiesz, jakie osobiste dramaty miały miejsce w życiu tych, którzy żyją inaczej niż ty. To znaczy również: zawsze na nowo przebaczać. Choćby dziesięć razy c zawiedli, to jeszcze po raz jedenasty spróbować, obdarzyć ich zaufaniem i przebaczyć. 

 

I nigdy nie iść „po trupach do celu! Trup ściele się nie tylko tam, gdy w użyciu jest rewolwer i nóż. Istnieje też zabójcze spojrzenie, pełne jadu i żółci słowa, śmiercionośne lodowate milczenie…

 

Tak postępuje tylko człowiek, który odszedł od Boga.

A człowiek Boży postępuje jak ów miłosierny ojciec i powiada: „Przynieście szybko najlepszą szatę i ubierzcie go; dajcie mu też pierścień na rękę i sandały na nogi! Przyprowadźcie utuczone cielę i zabijcie: będziemy ucztować i bawić się, ponieważ ten syn mój był umarły, a znów ożył; zaginął, a odnalazł się. I zacli się bawić

 

To wszystko dzieje się również sakramencie pokuty i pojednania, w każdym wyznaniu grzechów w konfesjonale i usłyszanych słowach rozgrzeszenia wypowiedzianych przez kapłana w imieniu Boga, Chrystusa i Kościoła, w końcu w każdej Eucharystii – uczcie „zagubionychprzegranych”, ale nawróconych, którym wiele przebaczono

 

Panie! nie godzien jestem Twej litości

I przepełniona księga moich win.

Nie karz mnie jednak według moich złości,

Bom mimo wszystko Twój nieszczęsny syn.

(A. Chojecki)

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

24.03.2019

Słowo Życia na 3 niedzielę Wielkiego Postu (rok C)

„Panie, jeszcze na ten rok je pozostaw…”
Ewangelia: Łkasz 13,1-9

Stale na nowo, prawie codziennie dowiadujemy się o nagłej i niespodzianej śmierci ludzkiej spowodowanej nieszczęśliwymi wypadkami, katastrofami, terrorystycznymi zamachami. Raz odpowiedzialni za to są ludzie z ich nieprawdopodobnym okrucieństwem, kiedy indziej jest to splot nieszczęśliwych okoliczności, lub prawa przyrody. Zawsze w takich sytuacjach jesteśmy głęboko w szoku, brak nam słów i jakże często stawiamy pytania Bogu: „Boże, gdzie byłeś? Dlaczego to dopuściłeś?”.

W czasach Jezusa, gdy faryzeuszowi lub uczonemu w Piśmie doniesiono, że gdzieś tam wydarzyło się jakieś wielkie nieszczęście i kilkanaście osób straciło w tym wypadku życie, miał on na to gotową odpowiedź: „To kara Boża! Ci nieszczęśnicy byli na pewno grzesznikami. Ich wina przekroczyła już wszelką miarę, tak że Bóg musiał ingerować i położyć kres ich złemu postepowaniu!”

Jezus myślał zupełnie inaczej, bynajmniej nie w takich kategoriach. Gdy w dzisiejszej Ewangelii przypomniano Jezusowi o dwóch tragicznych wydarzeniach (z powodu rozruchów na rozkaz Piłata zabito pielgrzymów z Galilei, tak że „ich krew zmieszała się z krwią ofiarnych zwierząt”; po drugie, przy pracach budowlanych zawaliła się wieża obronna w murach Jerozolimy zabijając osiemnaścioro ludzi) - nie uznał On ofiar tych nieszczęść za tzw. kozły ofiarne, nie powiedział, że oni sami byli grzesznikami lub zginęli za grzechy innych. Kto tak myśli, ten problem tragicznych wypadków odsuwa daleko od siebie. Uspokaja sam siebie: „Mnie coś takiego spotkać nie może. Żyję według Bożych przykazań i nie potrzebuję obawiać się nagłej śmierci jako kary Bożej”.

Jezus usiłuje przeciwdziałać temu, by Jego uczniowie i słuchacze żyli w fałszywej pewności. Chce zatem powiedzieć: Każdy z was ma dość win na swoim sumieniu, by zasłużyć na taki sam los, jak ci nieszczęśnicy. Bóg nie jest Bogiem mściwym i karzącym. Ale prawdziwego ocalenia, czyli zbawienia, doświadczycie dopiero wtedy, gdy się zreflektujecie i nawrócicie. Innymi słowy – katastrofy, o których słyszycie prawie każdego dnia, bierzcie sobie głęboko do serca. Wstawiajcie świadomie siebie samych w miejsce tych, którzy nagle zostali wyrwani z doczesnego życia. Pytajcie się: „Co byłoby ze mną, gdybym nagle musiał stanąć przed moim Panem i Sędzią i miał dokonać bilansu swego życia? Jak wykorzystałem swój czas i swoje talenty? Czy swoją wiarę, swoje odniesienie do Chrystusa i Boga traktowałem wystarczająco poważnie. Czy „nawróciłem się”, tzn. czy dokonałem odwrotu od płytkich i powierzchownych spraw i doraźnych celów i zwróciłem do tego, co „jedynie konieczne"? Czy moje życie, moja egzystencja była bezowocna, czy też mogę pokazać owoce, które są godne wwiezienia ich do „Bożych spichlerzy”?

Myśl o „owocach” inspiruje Jezusa do opowiedzenia krótkiej przypowieści, która zawiera dla nas ogromną porcję pociechy. Opowiada On o właścicielu winnicy, w której zasadzono także drzewo figowe. Od trzech lat nie znajduje jednak na nim żadnych owoców.

To drzewo symbolizuje z jednej strony Naród Izraela, z drugiej także nas chrześcijan. W księdze Ozeasza czytamy: „Jak na pierwszy owoc figowego drzewa na waszych przodków patrzyłem” (9,10). 

Niestety to drzewo wydaje się być całkowicie niepłodne. Pan winnicy daje ogrodnikowi rozkaz, by je ściął, aby nie zabierało ziemi jej stwórczej mocy, nie wyjałowiało jej.  Ale ów ogrodnik, który tutaj ucieleśnia samego Jezusa, Jego dobroć, cierpliwość i miłosierdzie, jest wstrząśnięty tym surowym nakazem, wstawia się za dotąd niepłodnym drzewem i błaga: „Może zbyt mało się o nie dotąd troszczyłem. Zanim powiesz ostatnie słowo, chcę jeszcze raz o nie zadbać, okopię je i obłożę nawozem, może wyda owoc. Daj mu jeszcze szansę, daj mu czas, niech jeszcze rok postoi. A jeśli potem nie przyniesie żadnego owocu, możesz je wyciąć".

Nie dowiadujemy się więcej, jak ta historia się skończyła. I ona faktycznie – jeżeli sami się z tym drzewem figowym utożsamiamy – nie jest skończona. Każdy musi sam pisać ją do końca, do końca ją przeżyć. Oby z happy-endem, z dobrym szczęśliwym zakończeniem!

Ta niedziela zaprasza nas, by wziąć poważnie do serca słowa Jezusa: 
„Jeżeli się nie nawrócicie, wszyscy podobnie (tak samo) zginiecie”. W tych surowych słowach Jezusa zawarta jest zachęta, by dokonać w sobie nawrócenia, by zerwać z grzechami, za które grozi śmierć wieczna, a rozpocząć nowe, znaczone dobrem życie. Życie przynoszące owoce na wieczność.

Istotnym elementem prawdziwego nawrócenia jest także pokuta. Nasze grzechy są przyczyną, stanowią jakby narzędzie ciągle ponawianej w wymiarze mistycznym Męki Zbawiciela. Poeta Leopold Staff ujmie to w słowach:

To jam powrozem biernym, który skuł Ci

Ramiona; pletnią, która Cię smagano;

Cierniem, co skroń ci wieńczyła nim zbrodnia;

Podaną Tobie z octem gąbką żółci;

Tą kością, którą o Twą szatę grano;

Krzyżem, na którym do dziś konasz co dnia.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Autorką fotografii jest Pani Anna Kaczmarek

Genderyzm i co z niego wyniknie?... (część 2)

 

Ideologia gendre lansowana przez ONZ i propagowana przez Unię Europejską wciska się dyskretnie przez instytucje państwowe, od góry aż po najmniejsze szczeble organizacji państwowych, różnymi drogami i kanałami w tkankę życia społecznego, tak że wielu ludzi nie zdaje sobie nawet sprawy, jakie radykalne zmiany dokonują się w myśleniu, w języku i w zachowaniach społecznych. Ujawnia się to w urzędowych pismach władz państwowych, w pedagogice seksualnej, w polityce. Na przykład w ministerstwach forsowany jest język odpowiadający gender ideologii, urzędnicy muszą zgodnie z nią formułować korespondencję, studenci nie mogą nie uwzględniać gender w pracach dyplomowych. Niemiecka Rada Etyki wypowiedziała się, że nie można nikogo zmuszać, by określił swą przynależność do kategorii „męski lub żeński” i stąd wprowadzono trzecią kategorię „inny” (anders).

Przykładem, do jak idiotycznych konsekwencji prowadzi ta nowa ideologia, może być Gender Kongres z 2010 roku zorganizowany przez Centralę Związkową Kształcenia Politycznego (Bundeszentrale für Politische Bildung). Jej prezydent, Thomas Krüger, poseł do Bundestagu i były senator berliński do spraw rodziny i młodzieży, w referacie wprowadzającym wskazał na konieczność ochrony przed dyskryminowaniem „nowych płci”. Ze względu na trudność tłumaczenia tej nowo-mowy, zresztą z samego brzmienia słów, każdy - nawet nie znając języka niemieckiego – dobrze wie, o co tu chodzi, wyliczam w oryginalnym języku owe nowe rodzaje płci, które stoją teraz pod „szczególną ochroną”: „Bisexuelle, Fetischisten, BDS-mler, Bigender, Transvestiten, Transgender, Transidentische, Transsexuelle, E-Sexuelle, Intersexuelle, Polyamoristen, Asexuelle, Objektophile, Agender”.

Ludzi zdrowo myślących, którym właściwe jest normalne, wrodzone „poczucie wstydu” i szacunek wobec całej sfery seksualnej człowieka, nie może nie szokować to, co dzieje się na Zachodzie w zakresie wychowania seksualnego. W imię Gender Mainstreaming w edukacji w przedszkolach, w szkołach i na uniwersytetach zostaje zburzony klasyczny obraz rodziny, dzieci i młodzież są konfrontowani z różnymi formami seksualnych perwersji, a właściwie do nich po prostu wychowywani[1]. Istnieje konkretny program, są do tego podręczniki i przygotowane przez „specjalistów” gry i zabawy. 

Edukacja seksualna jest obowiązkowa już od przedszkola. Gdy dawniej dziecko traktowano jako „strefę wolną od seksu”, to dziś wytyczne w sprawie wychowania seksualnego w Niemczech przewidują, by dzieci jak najwcześniej zetknęły się z seksualnością. Dzieci winny możliwie wcześnie dokładnie wiedzieć wszystko o masturbacji, o kondomach i sposobie ich stosowania. Maluchy już w przedszkolu są uczone anatomii narządów płciowych oraz jak ich używać do zaspokojenia swoich seksualnych potrzeb. W niektórych przedszkolach uczy się dzieci zabawy w geje i w lesbijki. Rozstawia się dzieci po kątach i każe przytulać oraz uczy masturbacji. Już w szkole podstawowej, gdy dzieci mają 9 lat, instruuje się je o antykoncepcji, o praktykach i technikach seksualnych, a podręczniki do tych zajęć są niemal na pograniczu pornografii. Na specjalnych „uświadamiających warsztatach” dzieci ćwiczą, jak zakłada się kondomy na plastikowe penisy. No tak, przecież trzeba zdobyć „kondomowe prawo jazdy”.

Reakcja chrześcijan na tego rodzaju deprawowanie postaw i sumień od dzieciństwa może być tylko jedna: gwałtowny sprzeciw i obrona godności człowieka wszelkimi dostępnymi środkami. Kościół nie jest przeciwny edukacji seksualnej, oczekuje jednak jej humanistycznej formy przy właściwym rozumieniu człowieka i jego sfery seksualnej. Oto co mówił na ten temat kardynał Jorge Bergoglio – obecny papież Franciszek:

Kościół nie sprzeciwia się edukacji seksualnej. Osobiście uważam, że powinna ona towarzyszyć dzieciom w całym procesie wzrastania, odpowiednio do każdego etapu. Tak naprawdę Kościół zawsze prowadził wychowanie seksualne, choć przyznaję, że nie zawsze w odpowiedni sposób. Problem w tym, że obecnie wiele osób, które noszą na transparentach hasła dotyczące edukacji seksualnej postrzega ją w oderwaniu od całej osoby ludzkiej. Wtedy zamiast wypracowywać ustawę o wychowaniu seksualnym, dążącą do osiągnięcia pełni osoby, do miłości, schodzi się do poziomu genitaliów. Tego dotyczy nasz sprzeciw. Nie chcemy, żeby istota ludzka była degradowana. Tylko tyle[2].

„Rewolucja seksualna” to najgłębiej sięgająca ze wszystkich rewolucja, bo karmi się ona jedną z najbardziej istotnych potrzeb człowieka, „żeruje” na popędzie utrzymania gatunku. Nie potrzebuje ona demonstracji, hałasu, broni, terroru, wkrada się także cichcem, niejako na „kocich łapach” w społeczność ludzką. Przybiera maskę tolerancji, choć za nią nie stoi nic innego jak właśnie nietolerancja. To rewolucja, która krzyczy: „wolność”, ale jest właściwie „dyktaturą”.

Jeżeli ma się przed oczyma tak zatrważający obraz hańbiącego człowieka traktowania seksualności, tej tak doniosłej, tajemniczej i świętej sfery jego osobowości i życia, nie dziwią krytyczne słowa Benedykta XVI w encyklice Deus Caritas est

Dzisiaj nierzadko zarzuca się chrześcijaństwu, że w przeszłości było przeciwnikiem cielesności; faktycznie, tendencje w tym sensie zawsze były. Jednakże sposób gloryfikacji ciała, jakiego dzisiaj jesteśmy świadkami jest zwodniczy. Eros sprowadzony jedynie do „seksu” staje się towarem, zwykłą „rzeczą”, którą można kupić i sprzedać, co więcej sam człowiek staje się towarem. W rzeczywistości to nie jest wielkie „tak” człowieka dla swojego ciała. Przeciwnie, człowiek uważa teraz ciało i seksualność jedynie jako materialną część samego siebie, którą można używać i wykorzystywać w sposób wyrachowany. (…) W rzeczywistości znajdujemy się w obliczu degradacji ciała ludzkiego, które już nie jest zintegrowane z całą wolnością naszego istnienia, nie jest już żywym wyrazem całości naszego bytu, lecz jest jakby odrzucone w dziedzinę czysto biologiczną. Złudne wywyższanie ciała może bardzo szybko przekształcić się w nienawiść do cielesności. Wiara chrześcijańska przeciwnie, zawsze uznawała człowieka jako byt jedyny a zarazem podwójny, w którym duch i materia przenikają się wzajemnie, doświadczając w ten sposób nowej szlachetności. Owszem eros pragnie unieść nas „w ekstazie” w kierunku Boskości, prowadząc nas poza nas samych, lecz właśnie dlatego wymaga ascezy, wyrzeczeń, oczyszczeń i uzdrowień (nr 5).

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

[1]G. Kuby. Verstaatlichung der Erziehung – Auf dem Weg zum nuen Gender-Menschen. Kissleg 2008.

[2]F. Ambrogetti, S. Rubin. Jezuita. Papież Franciszek. Kraków 2013 s. 223.

14.03.2019

 

Co to jest  gender  i  LGBT?

Aktualne zaniepokojenie, a często wręcz uzasadnione oburzenie rodziców w Warszawie, protestujących przeciw próbom wprowadzenia do szkół specjalnych zajęć demoralizujących ich dzieci w sferze seksualnej, przynagliło mnie do choćby skrótowej prezentacji przyczyn, źródeł i fenomenów tego, co aktualnie w tym zakresie dzieje się w Europie.

Współczesny genderyzm wiąże się ściśle z tzw. „rewolucją seksualną” na Zachodzie Europy, związaną z ruchami studenckimi w Europie w 1968 roku. Zrodziły się one pod presją wpływowych środowisk jak np. Szkoły Frankfurckiej (na czele z Theodorem W. Adorno, Jürgenem Habermasem i Maxem Horkheimerem) i pionierów globalnej rewolucji seksualnej, do jakich należą: Wilhelm Reich, Alfred Kinsey, Margret Senger, Simone de Beauvoir. Te środowiska głosiły, że nie będzie prawdziwego wyzwolenia człowieka bez wyzwolenia seksualnego, a ono z kolei wybawi świat od wszelkiego zła. 

Wskutek trwającej już pół wieku indoktrynacji seks stał się „bożkiem”, wypaczono jego piękno i sens, a rezultatem tego wszystkiego jest chaos w społeczeństwie Europy Zachodniej. Przystąpienie Polski do Unii Europejskiej spowodowało, że owa „zaraza” ateistycznej i godzącej w godność człowieka i rodziny ideologii wnika różnymi kanałami i szerzy się już w naszym – jak mówi się na Zachodzie - „najbardziej katolickim w Europie kraju”.

Ów chaos społeczny i moralny wyraża się w oddzieleniu seksu od miłości, we wzroście chorób przenoszonych drogą stosunków seksualnych, w spotęgowanej ilości rozwodów i dzieci wychowywanych tylko przez jedno z rodziców, w redukcji dzietności. Aborcja urosła do rangi praw człowieka, pornografia stała się czymś normalnym, zastraszająco wzrosła ilość przypadków molestowania seksualnego dzieci przez dorosłych i przez młodocianych. Pojawiła się nowa filozofia seksualna pod hasłem gender[1].

Ideologię gendermożna określić krótko jako „umotywowane walką o równouprawnienie zrównanie mężczyzny i kobiety, prowadzące do zacierania tożsamości płciowej”. 

Tropienie śladów uwarunkowań myślowych tej ideologii prowadzi do fantazji Marquisa de Sadei rewolucji francuskiej oraz do Gender Theoryamerykańskiej filozof Judith Butlerutrzymującej, że płeć męska i płeć żeńska istnieje tylko w fantazji, czyli że granice między tym kategoriami zostały ustalone arbitralnie, a zatem można je ze spokojem usunąć. Inaczej mówiąc: istnieje wiele płci stosownie do osobistego odczuwania i własnej decyzji.

Najgłębszych źródeł tej ideologii należy szukać niewątpliwie w odrzuceniu wiary w Boga, w dyktaturze relatywizmu i w błędnym pojmowaniu wolności człowieka i jego samorealizacji. Przy odrzuceniu wiary w Boga nie istnieje przecież obiektywne dobro i zło. Ponieważ w tym przypadku nie ma także „dobra wspólnego”, każdy może osobiście wyznaczyć i ustalić, co dla niego jest dobre, a co złe. Autonomia człowieka jest w tym stylu myślenia posunięta tak daleko, że ideologia genderpropaguje przekonanie, iż każdy może wybrać sobie dowolnie płeć. „Ten”, „ta, „to” – w świetle genderte rodzajniki nie mają żadnego znaczenia. Płeć – według tej nowej filozofii seksualności – nie jest już pierwotnym faktem stworzonej przez Boga natury, który człowiek winien zaakceptować i osobiście wypełnić sensem, lecz jedynie rolą społeczną. Dotąd o tej roli społecznej decydowało społeczeństwo, współcześnie decyduje o niej autonomiczna jednostka. Każdy może zatem dowolnie wybrać płeć oraz decydować o swojej orientacji seksualnej, czyli może sam zadecydować, czy będzie heteroseksualnym, homoseksualnym, biseksualnym czy transseksualnym.

Ta ideologia przeczy całkowicie przekazowi biblijnemu, że to Bóg „stworzył mężczyznę i niewiastę” (Rdz 1,27), z czego przecież wynika, że człowiek posiada uprzednio ukonstytuowaną naturę swojej cielesności. To nie jest tak - mówią nowi mędrcy w zakresie antropologii - to nie Bóg jest sprawcą faktu, że człowiek istnieje jako „mężczyzna i kobieta”; dotychczas określało to społeczeństwo, a obecnie my sami możemy o tym decydować. Mamy tu po prostu urzeczywistnienie słynnych słów Simone de Beauvoir„Nikt nie rodzi się jako kobieta, lecz się nią staje”(On ne naît pas femme, on le devient). 

Ten obłędny, iście diabelski pogląd[2]– bo w świetle zdrowego rozsądku nie można go inaczej ocenić – ma niesłychanie zgubne skutki dla rodziny. Bo jeśli nie istnieje dwoistość mężczyzny i kobiety jako fakt wynikający ze stworzenia, to także potomstwo i rodzina nie są czymś określonym „na początku” przez stworzenie, a zatem rodzina i potomstwo tracą miejsce, jakie dotąd zajmowały w społeczeństwie oraz szczególną, właściwą sobie godność. 

Jak widać, w walce o właściwe rozumienie seksualności człowieka stawką jest właśnie sam człowiek. Fałszywe rozumienie wolności prowadzi do tego, że człowiek „chce czynić sam siebie”, sam określa i tworzy swoją ontyczną strukturę, przy czym negując Boga-Stwórcę, degraduje sam siebie, poniża „człowieka” w samej istocie jego bytu jako stworzonego przez Boga i jako obrazu Boga. Dekonstrukcja „dwubiegunowej płciowości”, próba zaprzeczenia, że istnieją dwie płci, i to dokładnie dwie, ni mniej ni więcej, które się wzajemnie przyciągają i uzupełniają, prowadzi w rezultacie do zniszczenia norm społecznych, które są gwarantem zachowania kultury i ładu społecznego, do zniszczenia małżeństwa i rodziny, do popierania związków homoseksualnych, do deregulacji seksualnych norm, a to wszystko generuje – jak w ruchu spiralnym – ciągle nowe problemy. (C.d.n.)

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Eros

ślepy i ciepły jak szczenię

jasnowidzący jak stary Tejrezjasz

czuły jak walka

lekki jak konanie

który uzdrawiasz jak śmierć

i rozjaśniasz jak ciemność

który rozdzielasz to co łączysz

zarazem ostrze i mdłości

podwójny jak Dirke

unoszona przez zwierzę ku śmierci

początku jednań i zdwojeń

rodzicielu hermafrodytów centaurów

wszechmocny

bezsilny

pożarty przez swoich czcicieli

 

rozpaczliwa

nadziejo ludzi

witaj

zabita

Janusz St. Pasierb[3]

 

 

[1]G. Kuby. Die globale sexuelle Revolution – Zerstörung der Freiheit im Namen der Freiheit. Mit einem Vorwort von Professor Robert Spaeman. Kissleg 2012.

[2]S. Meetschen. Eine diabolische Ideologie. „Die Tagespost” nr 155 z 28.12.2012; G. Kuby. Seks, rozsądek i cywilizacja. „Fronda” 2011 nr 61 s. 151-165.

[3]J. St. Pasierb. Wiersze wybrane. Red. J. Sochoń. Warszawa 1988 s. 30.

Słowo Życia na I niedzielę Wielkiego Postu (C)                                 10.03.2019

Doświadczenie pustyni

Ewangelia: Łukasz 4,1-13

W minioną środę, tzw. Środę Popielcową rozpoczął się w Kościele Katolickim 40-dniowy okres Wielkiego Postu, zwany od niedawna czterdziestodniowym okresem paschalnej pokuty. Dlaczego czterdzieści dni?

Czterdzieści lat Lud Boży Starego Testamentu wędrował przez pustynię, by móc wejść do Ziemi Obiecanej. - Czterdzieści dni przebywał Mojżesz na Górze Synaj, zanim otrzymał od Boga dziesięć przykazań. – Czterdzieści dni pościł Jezus na pustyni i był kuszony przez szatana, zanim rozpoczął swą publiczną działalność głoszenia Królestwa Bożego. Podobnie chrześcijanie przygotowują się przez 40 dni na Święta Wielkanocne, na celebrowanie Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa. 

Ten okres ma być drogą nawrócenia, czyli refleksji nad swoim życiem, spojrzeniem w głąb sumienia, przeproszeniem Boga za zło, zerwania z grzechem. Ma być drogą pokuty i wynagrodzenia, a wypróbowanymi środkami do tego są trzy praktyki: modlitwa, post i jałmużna; ta ostania to troska o ludzi biednych i znajdujących się w jakiejkolwiek potrzebie.

Pierwsza niedziela Wielkiego Postu prowadzi nas na pustynię. Pustynia to niebezpieczeństwa, upał, palące słońce, susza, brak wody, pragnienie, to samotność i bezdroża, to widmo śmierci. 

Każdy zna osobiste okresy pustyni w swoim życiu, kiedy nie wiadomo, dokąd prowadzą drogi życia i po co? Utrata pracy, odejście współmałżonka, bolesne pożegnania i rozstania, szarpiące wątpliwości, długotrwała choroba, brak nadziei na koniec kryzysu, śmiertelny lęk, nie widać żadnego światełka w tunelu… Czy Bóg jest blisko mnie w takich strasznych godzinach?

Bezpośrednio przed kuszeniem na pustyni - nad Jezusem podczas Jego chrztu w Jordanie „otworzyło się niebo” i słyszalny był głos Boga Ojca: „Ten jest moim umiłowanym Synem, Jego słuchajcie!”.Dla Jezusa doświadczenie wyjątkowego szczęścia - Bóg objawił się Jemu jako kochający Ojciec. Po tym duchowym przeżyciu udaje się na pustynie, a tam czterdzieści dni postu i kuszenie przez szatana. Najpierw absolutna pełnia, teraz absolutne braki. I potrójne zabiegi szatana:

- Pokusa ograniczenia się do doczesności, do potrzeb ciała - „Jeżeli jesteś Synem Bożym, powiedz temu kamieniowi, żeby stał się chlebem”.- Odpowiedź Jezusa:„Nie samym chlebem żyje człowiek”.

Pokusa władzy: „Jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon, wszystko będzie Twoje”.– Odpowiedź Jezusa: „Panu, Bogu swemu będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz”.

Pokusa sławy, uznania i blichtru:„Jeżeli jesteś Synem Bożym, rzuć się stąd w dół!”. – Odpowiedź Jezusa: „Nie będziesz wystawiał na próbę Pana, Boga swego”.

Ten kontrast jaki przeżył Jezus – od światła chrztu do ciemności pustyni - przeżywa każdy wierzący człowiek.

Skoro Bóg mnie kocha, powinien o mnie się troszczyć – czyli „zamieniać kamienie w chleb…”

Jeżeli Bóg mnie kocha, nic złego nie może mi się stać – będę noszony na rękach – przez Niego i Jego Aniołów… 

Jeżeli Bóg mnie kocha, będzie mnie bezpiecznie prowadził, da mi wszystko, czego potrzebuję, będzie mi się dobrze powodziło…

Jezus doświadczył tych wszystkich pokus i im nie uległ, zwycięsko je pokonał.

W czas doświadczania pustyni trzeba zaprosić do siebie Jezusa. On przeżył, przecierpiał i przezwyciężył na pustyni wszystkie pokusy szatana. Każda zwyciężona - dzięki mocy Chrystusa - pokusa owocuje światłem i większą wewnętrzną wolnością oraz uświadamia nam, że to Bóg daje nam pokój, syci nasz głód, uśmierza ból i dźwiga nas przez całe życie.

W pustynnych okresach naszego życia Bóg działa w nas bardzo intensywnie. Z naszej strony potrzeba wiele zaufania i cierpliwości. Bo oto nagle przychodzi dzień, godzina, gdy widzimy siebie całkiem inaczej, gdy to, co przeżyliśmy, interpretujemy i oceniamy zupełnie inaczej niż w tych potwornych minionych dniach. Zaczynamy też inaczej myśleć o Bogu. On pozostaje wprawdzie „nie-pojęty”, ale zarazem zyskujemy pewność, że On „jest” - jest dla mnie, jest we mnie. Czujemy, że bez Jego pomocy nie wyrwalibyśmy się z tej „pustynnej czarnej dziury”. To prawdziwy cud, że udało nam się przetrwać.

Jezus kuszony na pustyni uczy nas, że miłość Boga nie oznacza automatycznie totalnego szczęścia, bezpieczeństwa, obfitowania we wszystko, wolności od cierpienia. 

Miłość Boga to raczej siła, by świat zaakceptować takim, jakim jest i w nim działać w duchu Ewangelii Jezusa – służąc krzewieniu dobra, prawdy i piękna. 

Miłość Boga budzi w nas entuzjazm, by odważnie stanąć naprzeciw ciemnym stronom życia, a w godzinach pustyni tej Miłości bezgranicznie ufać. 

Miłość Boga daje nam zawsze nowe siły, by wytrwać w trudnych doświadczeniach, kuszeniach, zwodzeniach – to właśnie wtedy wiara dojrzewa.

Trzeba uczyć się akceptować noc, bo tylko w ciemnościach można widzieć gwiazdy!

Ks. Jerzy Grześkowiak

Alina Dorota Paul

5.03.2019

 

W poszukiwaniu szczęścia (16)

Znaleźć Boga w codzienności 

 

Prawdziwie chrześcijańska duchowość będzie zawsze duchowością inkarnacyjną, tzn. poważnie traktującą Wcielenie Syna Bożego i co za tym idzie ukierunkowaną na świat – na ludzi, na przyrodę, na codzienność i całkiem zwyczajne rzeczy i sprawy. Człowiek prawdziwie religijny szuka i znajduje Boga „we wszystkim”. Także w codzienności, w pracy zawodowej i w czasie wolnym należy być wrażliwym na „ślady Boga” i być z Bogiem. Poeta Rainer Maria Rilkepisał: 

Jeżeli twój dzień powszedni wydaje ci się ubogim, nie oskarżaj go; oskarżaj siebie, że nie jesteś dostatecznie silny, by odkryć jego bogactwa”

O mistyce rzeczy powszednich pisał pięknie Cyprian K. Norwid:

W tej powszedniości, o! jakże tu wiele

Mistycznych rzeczy i nieodgadnionych,

Maleńkich, jako światełka w kościele

Na dzień za dusze święcon pogrzebionych –

Czerwoną iskrą drżących chwilkę jedną,

P r z e z   t o, ż e   z a   d n i a   ś w i e c i, nad-powszednią!

Tej mistycznej głębi powszedniości można zdaniem Norwida doświadczyć pod warunkiem posiadania „uszu ku słuchaniu” i „oczu ku widzeniu”, i tam, gdzie istnieje „jednotliwość i „jednomyślność”:

Ta zaś nie tam jest, ani tam być może,

Gdzie będą c i a ł a   d w a   o   j e d e j   d u s z y,

Lecz gdzie d w i e   d u s z e   o   t e j   s a m e j   
p o r z e.

Co niechaj, kto ma ku słuchaniu uszy,

Słyszy – i ze swej postrzega uboczy

Taki, który ma ku widzeniu oczy[1].

 

Doświadczanie Boga w codzienności nie znaczy, że trzeba dzień powszedni przekształcać w niedzielę. Niedziela ma swoje własne oblicze. Dzień powszedni winien być dla chrześcijan przestrzenią wiary, szkołą roztropnego, trzeźwego oglądu rzeczywistości, okazją do ćwiczenia się w cierpliwości wobec siebie i innych. Te najbardziej powszednie drobiazgi codzienności trzeba włączyć w istotny nurt osobowego życia i przez wiarę, nadzieję i miłość ukierunkować na Boga, bo one noszą w sobie Jego znamię i pośredniczą w naszej drodze do Niego.

Bóg nie jest w naszych ideach, w wielosłowiu, w zadowolonym wpatrywaniu się w siebie samego jak w lustrze, lecz działa przez nasze codzienne czyny, przez to, co małe i niespektakularne, i tak wyrywa nas z naszego narcystycznego egoizmu. Karl Rahner pisał tak: 

Kto ten niepozorny czas przyłoży do serca wieczności, którą w sobie samym nosi, na pewno zauważy, że również małe sprawy i rzeczy posiadają niesłychaną głębię, są orędziem i posłańcami wieczności, o sile większej niż one same, tak jak krople wody, w których odbija się niebo.

Trzeba zatem być „życzliwym” dla niepozornych spraw, dla drobiazgów, które składają się na nasze życie. To co małe, nieznaczne, niepozorne - ma swój urok. Wzbogaci nas, jeżeli przyjmiemy je z gotowością otwartego serca; natomiast będzie bez znaczenia i nas zuboży, jeżeli go nie zrozumiemy; pozostanie zwyczajne i banalne, jeśli nie potraktujemy go jako zadanie. Nasz dzień powszedni może stać się przestrzenią otwartą dla Boga, bo w nim jest ukryta tajemnica, mająca związek z Bogiem. „Bo to, co małe, jest odbiciem tego, co Wielkie, a czas jest stawaniem się wieczności”(K. Rahner).

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Gdzie się niebo z ziemią spotyka.

 

Dwóch mnichów przeczytało w starej księdze, iż istnieje na tej ziemi miejsce, gdzie niebo się z ziemią spotyka. I kto znajdzie to miejsce, ten znalazł szczęście swojego życia.

Wyruszyli zatem w drogę, by to miejsce odnaleźć. Okazała się ona potwornie daleka. Wymagała od nich ogromnych wysiłków i długo nie mogli znaleźć tego, czego szukali. Czytali też, że jest tam brama, wystarczy zapukać i wejść.

Wreszcie znaleźli owe miejsce. Stanęli przed bramą i zapukali.  Z drżącym sercem weszli przez nią. A gdy się wokół rozejrzeli, okazało się, że byli znów we własnym w domu, w swej klasztornej celi.

 


[1]C. K. Norwid, Pisma wybrane, t. I, Warszawa 1968, s. 369.

3.03.2019

 

Słowo Życia na ostatnią niedzielę w czasie karnawału

Więcej radości i humoru w Kościele
„Stańmy się poważniejsi: nauczmy się śmiać”

Giovanni Guareschi

„Gdzie radość, tam najwięcej prawdy”– to stwierdzenie Paula Claudela można odwrócić: „Gdzie prawda, tam najwięcej radości”. Skoro Chrystus jest „Drogą, Prawdą i Życiem”, a Kościół kontynuacją Jego Wcielenia, Jego Ciałem, Jego „sakramentem”, to sam powinien być źródłem tryskającej radości i miejscem dobrego zdrowego humoru. Tymczasem nad naszą wiarą i nad świątyniami zawisł welon smutku, radość zapędzono w ostatnie zakamarki kościołów, a ich bramy zamknięte są dla śmiechu. Euforyczna radość ze zmartwychwstania Pana uzewnętrzniająca się w liturgii wigilii paschalnej to zdecydowanie za mało. 

Z nutą zazdrości czytamy o dawnym zwyczaju tzw. śmiechu wielkanocnego w kościołach (risus paschalis). Powstał on w średniowieczu mniej więcej w tym samym czasie co karnawał. Po okresie surowego postu i pokuty starano się przez humor i śmiech dać wyraz duchowej radości ze zmartwychwstania Chrystusa. Dlatego w niedzielę wielkanocną lub w następujące niedziele okresu paschalnego księża wygłaszali kazania naszpikowane żartami, teksty biblijne komentowali tak, by rozśmieszyć słuchaczy. Jak we wszystkim tak i tu zakradły się jednak z czasem nadużycia w formie nieprzyzwoitych dowcipów lub obrażania parafian, co w rezultacie doprowadziło pod koniec XVIII wieku do zakazania tej formy przepowiadania. Moje osobiste pastoralne próby odrodzenia owego risus paschalispoprzez specyficzne kazania w okresie wielkanocnym oraz na zakończenie karnawału tuż przed Środą Popielcową, naszpikowane anegdotami, dowcipami, żartem i humorem, ale powiązane ściśle ze słowem Bożym z danej niedzieli i z życiem religijnym konkretnej wspólnoty, przyjmowano w parafiach niemieckich, którymi kierowałem, z entuzjazmem i z wdzięcznością.

Duchowość humoru i śmiechu

 Karl Rahner, jeden z najbardziej cenionych teologów XX wieku, napisał piękne teksty o chrześcijańskim humorze, które zasługują na nazwę „apologii śmiechu”. Oto mały fragment:

Jest rzeczywiście czas śmiechu; musi być, ponieważ czas jest stworzony przez Boga. Ja, śmiech, ta maleńka, naiwna niefrasobliwość, która pobudza do podskoków i doprowadza do łez, zostałem stworzony przez Boga.

Nie możecie mnie pochwycić, nie możecie umieścić mnie w swoich planach i kalkulacjach, które czynicie w sposób rygorystyczny w waszych duchowych przewidywaniach; trudno jest zrozumieć, że według woli Boga oraz pryncypiów ascezy i moralności, mogę pojawiać się tam, gdzie mi się spodoba. Przecież jestem istotą Boga, zaakceptujcie mnie więc w swoim życiu, nic się z tego powodu nie stanie. Aż w nadmiarze zadbano, ażebyście płakali i byli przygnębieni. Śmiejcie się. Śmiech jest wyznaniem, że jesteście ludźmi.

Śmiejcie się. Śmiejcie się do woli. Nie obawiajcie się, że śmiejecie się w sposób trochę bezmyślny i powierzchowny. We właściwej chwili taka powierzchowność jest głębsza od waszej udręki głębi myśli, która miałaby być inspirowana tylko duchową dumą, dumą nie mogąca znieść bycia po prostu człowiekiem.

Biskup Fulton J. Sheen, słynny kaznodzieja telewizji amerykańskiej z lat 50 ubiegłego stulecia, dostrzegał w „Boskim poczuciu humoru” funkcję eschatologiczną, bo pomaga on człowiekowi wierzącemu dostrzec poprzez ten świat - świat lepszy, który czeka na niego. Pisze on:

Bardzo możliwe, że w dniu Sądu Ostatecznego Pan udzieli łaski szczególnie tym, którzy zamiast traktować świat zbyt poważnie, uczynili z każdego ludzkiego wydarzenia kolejny stopień w drodze do Nieba. Tym, którzy nie przeceniali ani siebie, ani świata, tym, którzy – krótko mówiąc – posiadali Boże poczucie humoru – On ofiaruje swój uśmiech.

Mając na uwadze tyle walorów humoru, nie tylko czysto ludzkich, lecz także religijnych, proponuję włączyć do Litanii do Wszystkich Świętychjeszcze jedną błagalną prośbę do Boga: „Abyś nas od śmiertelnej powagi zachować i zdrowy humor ofiarować raczył!”  

Może bylibyśmy bardziej radośni, gdybyśmy w codziennej modlitwie powtarzali słowa Ernesta Brylla:

Aniele Stróżu, wiesz

Nie proszę Cię o wielkie znaki

Przynieś mi z nieba dowcip jaki

Bym się pośmiał też.

 

Zwierzyna czy dziewczęta?

Gdybym był psychiatrą lub psychoterapeutą polecałbym w ramach terapii każdemu pacjentowi cierpiącemu na depresję wysłuchanie utrwalonych na CD mini wykładów z „teologii humoru” organizowanych w Krakowie w 1994 roku przez legendarnego już ks. Józefa Tischnera i Tadeusza Gadacza, bądź przeczytanie tryskającej humorem książki W. Bonowicza pt. „Kapelusz na wodzie. Gawędy o księdzu Tischnerze” (Wydawnictwo Znak, Kraków 2010), ukazującej Tischnerowskie „myślenie w pogodzie ducha”. Oto jeden z jego „kwiatków”:

W maju 1993 roku redaktorzy tygodnika „Wprost”zadali Tischnerowi pytanie o jego pozycję w życiu publicznym. Odpowiedział tak:

„Mówią o mnie bardzo różnie – jedni, że wywodzę się z prawicy, inni, że z lewicy, a ja jestem z Łopusznej i wiele zawdzięczam moim tamtejszym przyjaciołom i sąsiadom. Moim ideałem jest mój sąsiad, który pięć procent swojej wyobraźni poświęca polityce, pięćdziesiąt procent zwierzynie, która się przechadza po lesie, a resztę – przechadzającym się po wsi dziewczętom. U mnie te proporcje układają się podobnie, z tym, że ja jeszcze w tym wszystkim znajduję miejsce dla Pana Boga”. 

„Odbywa się to kosztem zainteresowania dla zwierzyny czy raczej dziewcząt?” - dopytywała się zaintrygowana redaktorka.

 „Kosztem zwierzyny” - odpowiedział Tischner.

Ks. Jerzy Grześkowiak

27.02.2019

 

W poszukiwaniu szczęścia (15)

Szczęście - doświadczać Boga
w codzienności 

 

Kapitalnym przykładem, niejako wzorcowym modelem odnajdywania Boga w życiu powszednim jest „religijna przygoda” Mojżesza na stepie – jego spotkanie z Bogiem w płonącym krzewie. To subiektywne doświadczenie wiary stoi u początku wyzwolenia Izraelitów z niewoli egipskiej (Wj 3, 1-15). Mojżesz przeżywa obecność Boga w naturze, na miejscu swojej pracy. Tam, „z płomienia ognia, ze środka krzewu – a widział, jak krzew płonął ogniem, a nie spłonął od niego”- słyszy głos Boga (Anioła): „Mojżeszu, nie zbliżaj się tu! Zdejm sandały z nóg, gdyż miejsce, na którym stoisz, jest ziemią świętą” (Wj 3, 5).

Miejsce, gdzie znajduje się Mojżesz, to nic szczególnego, nic spektakularnego. To przestrzeń jego codziennego życia, tu pracuje od lat pasąc owce i kozy swego teścia Jetry i tu doświadcza: Bóg jest pośród codzienności. Tam, gdzie Mojżesz żył na co dzień, czyli w odniesieniu do nas: tam, gdzie żyjemy, w naszym domu, w naszej rodzinie, w naszym miejscu pracy – tam jest „ziemia święta”, to są miejsca, gdzie Bóg chce się nam objawiać.

 Czytamy dalej o Mojżeszu: „Podejdę, żeby się przyjrzeć…”Idzie o to, byśmy potrafili odkryć głębiny wymiarów świata.  Nic bardziej zwyczajnego, jak ciernisty krzew na pustyni. Bóg chce, byśmy doświadczali Jego obecności w codziennych sprawach. Alfred Delp(jezuita, męczennik hitlerowskiego reżimu) wyraził to w pięknych słowach: „Bóg obejmuje nas swoimi ramionami poprzez codzienną rzeczywistość”.To nasza codzienność, a nie nadzwyczajne i spektakularne zjawiska, jest miejscem Boga. Św. Teresa z Avilatak mówiła do swoich sióstr: „Pamiętajcie, Bóg ukrywa się także pośród garnków”.

Mojżesz słyszy wezwanie: „Zdejm sandały z nóg”.Tutaj jest pars pro toto – część symbolizuje całość – stopy symbolizują całego człowieka. Przed Bogiem możemy stać „nago”, tzn. w całej prawdzie nie kryjąc się przed Nim jak Adam i Ewa w raju po grzesznym upadku. Do Boga mamy przystąpić tacy, jacy jesteśmy i z tym wszystkim, co do nas należy. Nie ma tu miejsca na lęk przed negatywnym osądem, oskarżaniem lub odrzuceniem, bo Bóg widzi człowieka przez pryzmat miłości miłosiernej.

W rozważanej historii słyszymy dalej z ust Boga słowa: „Dosyć napatrzyłem się na nędzę ludu mego w Egipcie… Znam jego uciemiężenia” (Wj 3, 7). Ileż w tych słowach pociechy i otuchy dla ludzi cierpiących w skrytości, dla tych których bólu nikt nie dostrzega. Bóg słyszy wołanie człowieka w potrzebie, w doświadczeniu ucisku i beznadziejności. Właśnie szczególnie wtedy jest On blisko człowieka. Mojżesz doświadczając Boga w codzienności, poznaje Go nie jako tego, który nakłada nań nowe ciężary i jarzmo, lecz który wyzwala z ucisku i niesprawiedliwości i prowadzi ku wolności.

I tak dochodzimy do centrum tej zbawczej historii – Bóg objawia Mojżeszowi swoje imię. Imię Boga to nie tylko jakaś informacja – jak wtedy, gdy się wzajemnie przedstawiamy – Jego Imię jest programem, wyraża Jego istotę: „Tak powiesz synom Izraela: JESTEM, KTÓRY JESTEM posyła mnie do was”(Wj 3, 14). Izrael doświadcza na drogach historii swojej wiary: Bóg jest kimś, kto zawsze JEST ze swoim ludem. 

To jest także rzeczywistością, w której udział mają wszyscy wierzący w Boga - dawniej i dzisiaj. Mamy prawo wierzyć i ufać, że Bóg jest tym, „Który Jest”, który jest „dla nas”, „dla mnie” - zawsze, także w szarej codzienności – przez swego Syna Jezusa Chrystusa. To On jest dziś dla nas „gorejącym miłością krzewem” na pustyni naszego codziennego życia, stale zapewniającym: „Nie lękaj się, jestem z tobą”.

Każdy przyzna: mamy trudności w znajdywaniu Boga tam, gdzie spędzamy większość czasu - w codziennej pracy zawodowej, w życiu małżeńsko-rodzinnym, w czasie wypoczynku. Dla modlitwy, dla wspólnotowych nabożeństw (liturgii) szukamy specjalnych wyodrębnionych świętych miejsc i wydzielonego czasu. Natomiast zasadnicza część naszego codziennego życia - z jego krzątaniną, stresem, stawianymi nam przez innych lub siebie samych wymaganiami, z dyktatem sukcesu, by jak najwięcej osiągnąć, z konkurencyjnością i „rozpychaniem się łokciami” – jest niejako zaryglowana dla relacji z Bogiem. Na ogół pomiędzy religią i wiarą a życiem istnieje przepaść. Człowiekowi nie wolno jednak bezkarnie tej sfery codzienności tak zaniedbać, że pozostanie ona „poza Bogiem”, „bez Boga”, a więc „bezbożna”, profańska (pro fanum- poza tym, co święte, sakralne), czyli taka, w której rządzą reguły i kryteria wyobcowane ze sfery religijnej. Według kard. Henry Newmana

„Człowiek religijny jest religijny rano, w południe i w nocy. Religijność staje się niejako jego charakterem, postawą, która się przejawia we wszystkich jego myślach, słowach i czynach. Wszystko dlań stanowi cząstkę jednej całości; we wszystkim widzi Boga i wszystko mierzy miarą woli Bożej”.

Podobnie widział obecność Boga w codzienności człowieka poeta Anioł Ślązak:

„Bóg w świętym czyni sam wszystko, co czyni święty:

śpi, kroczy, je i pije, i wciąż jest uśmiechnięty”.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

23.02.2019

Słowo Życia na 7 niedzielę zwykłą  24.02.2019

Miłość nieprzyjaciół – probierzem chrześcijaństwa

Ewangelia: Łk 6,27-38

Kompozytor Max Reger powiedział: „Gdyby Jezus powiedział tylko to jedno: Miłujcie waszych nieprzyjaciół jak siebie samych - już przez to byłby Zbawicielem świata; bo w wypełnieniu tego przykazania zawarte jest wybawienie świata od wszelkiego zła”. Z pewnością powiemy na to „tak”. Jednak dołączymy do tego także „ale”. Tak, ale…Czy miłość nieprzyjaciół jest w ogóle możliwa, czy jesteśmy w stanie ją realizować?

Wyobrażam sobie, jak każdy z nas słysząc słowa Jezusa zobowiązujące do miłości nieprzyjaciół modli się: „Kochany Panie Jezu, dobrze myślisz i sam jesteś bezgranicznie dobry, ale od nas nie powinieneś tego wymagać. Kochać nieprzyjaciół – tu idziesz za daleko. Bo: dobrze czynić tym, którzy nas nienawidzą, błogosławić tym, którzy nas przeklinają, modlić się za tych, którzy wyrządzają nam krzywdę, co więcej temu, który mnie uderzy, nadstawić drugi policzek – to według mnie poszedłeś, Jezu, już za daleko, to gruba przesada.  Wiem, że nasze reguły gry nie są dobre, jak na przykład: „Człowieku, nie bądź głupi, broń się, oddaj mu tym samym”, „Jak ty mnie, tak ja tobie!” „Zemsta jest słodka”. Ale Twoje żądania są całkowicie nieżyciowe”.

I słyszę wewnętrznym uchem, jak Jezus do mnie mówi: „Dla ciebie jest to zbyt wiele. Za daleko poszedłem - mówisz. Ja cię rozumiem. To sięga bardzo daleko i głęboko. Ja tego od was oczekuję, ponieważ tylko z takim radykalizmem jest możliwe szczęście i zbawienie wszystkich. Odwróć teraz moje pouczenia w przeciwieństwo. Co z tego wyjdzie? Nienawidzić, przeklinać, oddać komuś z nawiązką, sądzić, osądzać, wyrokować, karać – czy tak wyobrażasz sobie szczęśliwe życie?”

Jeżeli jesteśmy szczerzy, musimy przyznać: Jezus ma rację! Jezusowa droga bezgranicznej miłości jest jedynym wyjściem z moralnej nędzy świata, z nienawiści, bratobójczych walk, mordowania. Jeżeli już nie cały świat potrafi to zrozumieć, to przynajmniej my chrześcijanie musimy się tego uczyć, jak Jego wskazania realizować w naszej codzienności.

Wezwanie do miłość bliźniego i nieprzyjaciół apeluje nie tylko do naszej woli, do naszego chcenia, lecz odwołuje się do naszego „bytu”, do „bycia dzieckiem Boga”. Nasz wola jest oporna, reaguje „czysto po ludzku”, chce za zło automatycznie odpłacać złem. Ale gdy uświadomię sobie, że jestem dzieckiem „Boga będącego Miłością”, to wewnętrznie czuję zobowiązanie, jakiś „duchowy mus”, by postępować jak sam Bóg.  Na końcu dzisiejszej Ewangelii Jezus mówi: „Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny”.

Byśmy mieli motywację i siły do realizacji Jezusowych postulatów, On sam podaje nam „złotą regułę”: „Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie wy im czyńcie!”

Spójrzmy zatem na siebie: czego oczekujemy od drugich? By nas kochali, czynili nam dobrze, nie obrażali nas złymi słowami, rozumieli nas, przebaczali nam niestosowne zachowania. Litania takich życzeń i oczekiwań mogła by być bardzo długa. I tu Jezus powiada: „Właśnie to samo czyńcie! Wszystko, czego oczekujecie od innych, to dla nich czyńcie! A jeżeli oni nie wychodzą wam naprzeciw z miłością, jeżeli źle postępują, wyrządzają wam krzywdę – nie dajcie się wciągnąć w tę złą grę, nie oddawajcie ciosu za ciosem. Jeżeli ty się inaczej zachowasz niż on, na zło odpowiesz miłością, to jesteś na dobrej drodze wyjścia z kręgu zemsty i odwetu, i wkrótce zło zostanie zwyciężone dobrem, bo ten drugi przez twoje dobre zachowanie zacznie myśleć, reflektować się i może dojrzeje do nawrócenia ku dobru i miłości. Tylko na takiej drodze jest możliwy pokój!”

A co robić, jeżeli ta złota reguła nie przynosi efektu? Gdy muszę przyznać: nie jestem w stanie przeskoczyć siebie, nie potrafię być dobry dla tego, kto mnie obraził, nie zdobędę się na słowo przebaczenia i pojednania, po prostu to ponad moje siły. Co wtedy? Być może nieraz potrzeba czasu, aby rana się zagoiła.

Dobrym bodźcem w takich trudnych sytuacjach powinna być zawsze myśl o samym Chrystusie. To, co Jezus głosił w kazaniu na górze, co kładł nam na serce, o tym zaświadczył przykładem własnego życia. Czego wymagał od uczniów, to praktykował jako Nauczyciel. W Jego postępowaniu objawiało się nieskończone miłosierdzie Boga Ojca. W Jezusie – w Przyjacielu grzeszników i ludzi z marginesu wychodzi nam naprzeciw miłosierny Bóg. A szczytem Jego miłości są przebaczające słowa Jezusa na krzyżu: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”.Z tej racji św. Jan Ewangelista mógł napisać: „Jeśli Bóg tak nas tak ukochał, to i my winniśmy się wzajemnie miłować”(1 J 4,11).

Nauka w szkole miłości i przebaczania to trudna sztuka. Właściwie wszyscy jesteśmy pod tym względem zawsze na tzw. kursie dla początkujących.  Jakąś pomocą może okaże się tu opowiadanie żydowskich chasydów. 

Rabbi Naftali, uczeń Aptersa, prosił swojego kolegę, by dowiedział się, co ich nauczyciel o nim sądzi. Ten trudził się pół roku, by coś z cadyka wydobyć, ale wszelkie usiłowania były daremne, nie wyciągnął z niego o Naftalim ani jednego słowa, ani dobrego, ani złego.
W końcu rzekł do swego przyjaciela: „Popatrz, nasz mistrz ma w ustach złotą wagę. Nie wypowiada o nikim żadnego osądu, by nie wyrządzić mu w ten sposób krzywdy i nie okazać się niesprawiedliwym. Przecież wiesz, że sam zakazał nam osądzać nawet tych którzy uchodzą za całkowicie złych i moralnie zepsutych. Bo kto ich obraża, obraża samego Boga”.

Przebaczenie i pojednanie to bodaj najtrudniejsze zadanie w życiu chrześcijanina. Nie jest żadną sztuką odpłacać miłością za miłość. Wiemy to od samego Jezusa: „Jeśli bowiem miłujecie tych, którzy was miłują, cóż za nagrodę mieć będziecie? (…) Czyż i poganie tego nie czynią?(Mt 5,46-47).

Na czym polega wybaczenie?
Otóż na tym, że krzywdę nam wyrządzoną traktujemy tak, jakby jej w ogóle nie było. Wybaczenie nie może wprawdzie unicestwić tego, co się stało, ale może zredukować do minimum skutki złego czynu. Przede wszystkim niweczy ono nienawiść, uniemożliwia powstanie całego łańcucha wrogich zachowań z obu stron. Przebaczyć to zaakceptować „naszego nieprzyjaciela” takim, jakim jest, i chcieć, by ten człowiek, który nam wyrządził zło, zrozumiał, że sens życia leży w czynieniu dobra. To zakładać, że on jest zdolny do dobra, że są w nim pokłady dobra i na nie liczyć. Warte przemyślenia są słowa zamordowanego z nienawiści rasowej pastora Lutra Kinga, o którym wiadomo, że zadał sobie wiele trudu, by z nieprzyjaciółmi obchodzić się prawdziwie po chrześcijańsku:

„Jest rzeczą prawie niemożliwą lubić niektórych ludzi. Lubić – to słowo pełne czułości. Jak można być czułym wobec człowieka, który nam szkodzi i rzuca nam kamienie pod nogi? To jest niemożliwe. – Ale Jezus wie, że kochać to więcej niż lubić. Jezus myśli o przebaczającej dobrej woli u wszystkich ludzi i wobec wszystkich”.

Nie wchodząc w szczegóły „praktyki przebaczania” warto przyswoić sobie zasadę: Wybaczając powstrzymujemy się od wymówek, od wywlekania stale na nowo, przy każdej sposobności złego czynu na światło dzienne, od zawstydzania tego, kto zawinił. Oto jedne z ostatnich słów umierającego papieża Jana XXIII, skierowane do jego sekretarza arcybiskupa D. Capovilli:

„Pracowaliśmy, służyliśmy Kościołowi. Nie zatrzymywaliśmy się, by zbierać kamienie, które z różnych stron rzucano nam. I nigdy nie odrzucaliśmy ich nikomu”.

 

Wiara i humor

* Pewien człowiek umierał w trwodze, gdyż zwątpił w miłosierdzie Boga. Ojciec Pio, który był przy jego łożu, dodawał mu otuchy:

- Bóg ci wybaczy.

- Skąd ojciec ma taką pewność? – spytał umierający.

- Bo On zajmuje się tym zawodowo.

 

 * Ojciec Lacordaire miał między swoimi dziwactwami i takie, że nie chciał spowiadać kobiet. Pewnego dnia podszedł do niego w zakrystii jeden z braci.

- Czcigodny ojcze, jakaś kobieta do spowiedzi…

- Jak to? – wykrzyknął sławny dominikanin. – Przecież wiesz, że nie spowiadam kobiet.

- Wiem – odparł brat – ale ta nie spowiadała się od piętnastu lat.

- Cóż, to inna sprawa. Kobietę, która nie spowiadała się przez piętnaście lat. można potraktować jako mężczyznę.

 

* Jeden z amerykańskich dziennikarzy, którzy w takcie wywiadów starają się zadać możliwie najdziwniejsze pytanie, spytał pewnego razu Marka Twaina, co ten myśli o piekle i raju.

- Nie mogę wyjawić panu mojego poglądu – odparł pisarz. – widzi pan, mam przyjaciół w obu tych miejscach i muszę zachować pewną neutralność.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

16.02.2019

Słowo Życia na 6 niedzielę zwykłą (rok C)

Błogosławieni….

Ewangelia: Łukasz 6, 17.20-26

Błogosławieni bogaci, syci, radośni, uśmiechnięci, odnoszący zwycięstwa, ci z pierwszych stron ilustrowanych czasopism! Gdyby Jezus tak powiedział, to radość nasza byłaby wielka i ochoczo byśmy Mu przyklasnęli W końcu wszyscy chcemy być syci, uśmiechnięci, akceptowani, chwaleni, mieć sukcesy. Szczęście łączymy bowiem w naszej wyobraźni z bogactwem, smacznym i wykwintnym jedzeniem, z przyjemnościami tego świata, egzotycznymi podróżami, uznaniem i honorami.

Ale Jezus mówi coś zupełnie przeciwnego. Biada bogatym, sytym, śmiejącym się, tym, których ludzie chwalą! A błogosławieni są biedni, łaknący i pragnący, cierpiący głód, płaczący, potępiani, znienawidzeni, odsunięci na margines, wyśmiewani. Każde słowo Jezusa jest wstrząsem i wyzwaniem. To radykalizm nie mający równego sobie, istna prowokacja! Nikomu, żadnemu mędrcowi i filozofowi nie przyszłoby do głowy głosić takie nierozsądne tezy. One odwracają do góry nogami wszystkie dotąd uznane normy i wymierniki. Człowieka, który jest biedny lub żyje w nędzy Jezus ogłasza błogosławionym, a ten który według naszych pojęć jest szczęśliwy, w oczach Jezusa jest nędzarzem. Gdyby chcieć zaprowadzić w świecie porządek według takich reguł i miar, to dokąd byśmy zaszli?

A jednak nie wolno nam przejść obojętnie obok tych słów Jezusa. Bo On nie tylko coś takiego powiedział, On tak żył: „Lisy mają nory, ptaki powietrzne gniazda, lecz Syn człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”(Łk 9,58). Jego losem jest cierpienie i krzyż, zostaje odrzucony, wyśmiany, znieważony, ukrzyżowany. Dopiero w dniu Zmartwychwstania zajaśnieje blask Jego chwały.

W historii chrześcijaństwa jest wielu takich, co radykalne słowa Jezusa potraktowali poważnie, nawet dosłownie i poszli za Nim. Piotr zostawił wszystko: sieci, łódź, rodzinę, „małą ojczyznę” i poszedł z Jezusem, w końcu aż po ukrzyżowanie w Rzymie. Franciszek z Asyżu, syn bogatego kupca, zrezygnował ze swego dziedzictwa, ojcu oddał nawet swoje bogate szaty, by życiem w ubóstwie naśladować biednego Jezusa. A za nim poszły dziesiątki tysięcy - aż po dziś. Charles de Foucauld na początku poprzedniego stulecia poszedł na Saharę, by w samotności i w ubóstwie żyć pośród muzułmańskich Tuaregów po chrześcijańsku całkowicie oddany Bogu. Matka Teresa opuściła swoją ojczyznę Albanię i udała się do Indii, by z siostrami założonego przez siebie zakonu zbierać na ulicach Kalkuty nędzarzy, umożliwiając im przynamniej godne umieranie.

Milkniemy zawstydzeni słysząc o takim heroizmie wielu świętych Chrystusowego Kościoła. I tu trzeba postawić wielkie „ale”. Gdyby wszyscy poważnie i całkiem dosłownie potraktowali słowa Jezusa, miliony ludzi żyjących w Trzecim Świecie w głodzie i w biedzie, musiałyby dalej tkwić w nędzy, bo oni są według słów Jezusa „wybrani i błogosławieni”! A nasze wysiłki, by im pomóc, nasze dary pieniężne lub w naturze, akcje dobroczynne, byłyby zatem zbędne i bezsensowne.  Natomiast my wszyscy, którzy w przeciwieństwie do Trzeciego świata należymy do bogatych, sytych uśmiechniętych i zadowolonych, nie mielibyśmy żadnej szansy na życie wieczne. I załamałaby się cała gospodarka krajowa i międzynarodowa, globalny system świata. Taki radykalizm Jezusa jest zatem po ludzku sądząc niemożliwy! To iluzja!

Czy słowa Jezusa i przykład Jego życia są zatem bezsensowne?  Czy bezsensowne było życie św. Franciszka, Matki Teresy i tylu innych? 

Nie wszyscy potrafią i muszą dosłownie przyjmować słowa Jezusa. On sam zresztą powiedział:„Kto może pojąć, niech pojmuje”(Mt 19,12).

Dla wyznawców Chrystusa Jego słowa i życie oraz przykład świętych szaleńców są jak sygnał i apel, by rzeczom i sprawom tego świata dać właściwe miejsce w hierarchii wartości. Chrystus nie miał zamiaru istniejącego porządku społecznego postawić na głowie, ale chce, byśmy zastanowili się, zaczęli myśleć inaczej i stali się wewnętrznie wolnymi od żądzy posiadania coraz więcej. Według Ewangelii św. Mateusza słowa Jezusa o ubóstwie brzmią nieco inaczej: „Błogosławieni ubodzy w duchu” (5,30), czyli ubodzy w usposobieniu, w duchowym nastawieniu. To „bycie ubogim”, o jakim myśli Jezus, niekoniecznie jest uzależnione od wielkości naszego konta bankowego. Może być zatem tak, że ktoś jest naprawdę potrzebującym lub żyje w ubóstwie, ale nie jest „ubogim w duchu”, bo jest stale niezadowolony, zazdrosny, opanowany żądzą posiadania. I odwrotnie - ktoś jest faktycznie „bogaty”, ma mnóstwo pieniędzy i odziedziczony majątek, a mimo to jest „ubogi w duchu”, ponieważ wewnętrznie nie jest niewolnikiem swego bogactwa, jest wielkoduszny, otwarty na potrzeby ludzi, potrafi się dzielić tym, co posiada, pomaga innym i w gruncie rzeczy, gdyby miał to wszystko utracić, nie miało by to dla niego istotnego znaczenia, nie byłoby tragedią, bo jest wewnętrznie wolny.

Dobra doczesne, majętność, bogactwo - jeżeli jesteśmy od nich uzależnieni, mogą zagradzać drogę do szczęścia.  Jaskrawym przykładem jest znamienna opowieść z greckiej mitologii. Król Midas żywił w sobie wielkie pragnienie, by wszystko, czego tylko dotknie, zamieniło się w złoto. I życzliwi bogowie to życzenie spełniają. Na początku jest król przeszczęśliwy, żyje w euforii, gdy doświadcza, jak wszystkie przedmioty w jego otoczeniu po jego dotknięciu przemieniają się w ten szlachetny metal. Ale gdy także pokarmy, pieczeń, owoce i wino ulegają takiej przemianie, również jego radość zamienia się w tragedię, bo musi stwierdzić, że sam zniszczył fundamenty swojej egzystencji.

Jeżeli jesteśmy szczerzy wobec siebie samych, to dobrobyt, w jakim w Europie żyjemy, wcale nie jest dla nas aż tak wielkim dobrodziejstwem, bo odczuwamy jego uboczny skutek. Jesteśmy wypełnieni rzeczami tego świata, syci, nawet przesyceni, wewnętrznie pełni aż po brzegi. Do czego miałby nam jeszcze być potrzebny Bóg? Nie ma w nas zapotrzebowania na Boga, nie jesteśmy otwarci na Niego.

Błogosławieństwa Jezusa są dla nas szokiem, one chcą nami wstrząsnąć: albo nagroda świata albo Chrystus; albo zysk w chwili obecnej, tutaj i teraz, albo wieczność. Biada wam, bogaci, syci, chwaleni i uwielbiani.  Zadowalacie się rzeczami tego świata, ale zapominacie o Bogu. Wy macie już swoja zapłatę.

Kto wbrew trendom świata, gdzie na pierwszym miejscu stawiane jest szczęście doczesne, stara się dochować wierności Bogu i jego przykazaniom, ten nie wszystko będzie miał tu na ziemi, z wielu spraw musi zrezygnować i zaakceptować różne trudności, może w oczach świata będzie uznany za głupca lub szaleńca, ale on posiądzie wieczne szczęście.

Kwintesencją naszych rozważań niech będą słowa św. Augustynao poznaniu Chrystusa zapisane w jego „Wyznaniach”: 

„Późno Cię pokochałem, Piękności, tak dawna, a tak nowa, późno Cię pokochałem! A oto Ty byłaś wewnątrz, a ja byłem zewnątrz; tam Cię szukałem i lgnąłem w mej brzydocie ku pięknym rzeczom stworzonym przez Ciebie. Byłaś ze mną, a ja nie byłem z Tobą. Z dala od Ciebie trzymały mnie te rzeczy, które nie istniałyby, gdyby nie były w Tobie. Zawołałaś, wezwałaś – i przerwałaś moją głuchotę; zabłysnęłaś, zajaśniałaś i usunęłaś moją ślepotę; rozlałaś woń, odetchnąłem nią i oto wzdycham ku Tobie; skosztowałem i oto łaknę i pragnę; dotknęłaś mnie i zapłonąłem tęsknotą za Twoim pokojem” (Wyznania, księga X, 27).

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Wiara i humor

* Św. Bernard z Clairvaux często chodził po jałmużnie, lecz nie dla siebie, tylko dla swoich biednych. Pewnego razu stanął przed pysznym i prostackim wielmożą, który w odpowiedzi na prośbę mnicha wymierzył mu policzek. Bernard nie stropił się, ale spojrzał na tamtego i rzekł tonem pełnym pokory i powagi:

- No dobrze, to było dla mnie, a teraz daj, panie coś dla biednych.

 

* Kardynał Suenens miał w okresie Sobory Watykańskiego II wspaniałego mercedesa. Belgijscy seminarzyści napisali mu pewnego dnia na masce samochodu zdanie wyjęte z Ewangelii: Accepit mercdem suam, tzn. „Otrzymał już swoją zapłatę”.

 

* Pewnego razu, kiedy św. Franciszek Salezy odbywał właśnie przechadzkę, podszedł do niego mężczyzna i poprosił o pożyczenie dwudziestu skudów. Święty znał go wprawdzie dobrze i wiedział, że żyje z pieniędzy, które pożycza i których nigdy nie oddaje, ale nie chciał odmówić mu bez ogródek. Po chwili zastanowienia wystąpił z propozycją kompromisową: - „Zróbmy tak: dam ci dziesięć skudów, zamiast pożyczać dwadzieścia, i w ten sposób obaj zarobimy po dziesięć”.

13.02.2019

 

W poszukiwaniu szczęścia (14)

Ostateczne szczęście to zbawienie,
czyli udział w bycie Boga

 

Prawdziwe szczęście człowieka wynika ze wspólnoty z ludźmi i z Bogiem. Także szczęście ostateczne nazywane przez nas „niebem” to nie „szczęście tylko prywatne”, lecz zbiorowe, ogólnoludzkie, ba, nawet kosmiczne. Według Józefa Ratzingera niebo nie zna izolacji:

Jeżeli niebo polega na byciu z Chrystusem, to wiąże się z tym współbycie tych wszystkich, którzy tworzą razem jedno Ciało Chrystusa. Niebo nie zna izolacji. Jest otwartą wspólnotą świętych, a więc i dopełnieniem wszystkich międzyludzkich odniesień. Nie stanowi to konkurencji dla otwarcia się na oblicze Boga; jest tego otwarcia konsekwencją[1].

Dla tegoż teologa (późniejszego papieża Benedykta XVI), niebo nie jest miejscem stojącym poza historią, miejscem, „do którego” się wchodzi, lecz przede wszystkim rzeczywistością osobową. Niebo ma bowiem znamię chrystologiczne:

Istnienie nieba opiera się na tym, że Jezus Chrystus jest jako Bóg człowiekiem i że udzielił bytowi człowieka miejsca w bycie samego Boga. Człowiek jest w niebie wtedy i w takiej mierze, kiedy i w jakiej mierze jest z Chrystusem. Przez to znajduje miejsce swego bytu jako człowiek w bycie Bożym[2].

Jako istoty śmiertelne, żyjące w świecie trójwymiarowym, nie umiemy wyobrazić sobie życia wiecznego, bo ono toczy się w wymiarze Bożym, to znaczy – powiedzmy dla przykładu – dziesięcio-, stuwymiarowym! Trzeba mieć zawsze w pamięci „niepojętość Boga” i do niej się odwołując, można powiedzieć tak: W „niebie” wejdziemy w tajemnicę Boga, zostaniemy wciągnięci w Jego życie, w Jego świat w Jego miłość. A krocząc taką ekstatyczną drogą radości i szczęścia, nie dotrzemy nigdy do kresu, gdyż trwałej niepojętości Boga w wieczności nie są w stanie zgłębić żadne istoty stworzone.

Zbawienie – niebo to szczyt osobowego rozwoju człowieka, jego najwyższy „awans”, to rozkoszowanie się szczęściem, którego ludzka głowa i serce tu na ziemi nie są w stanie pojąć, jak to ujął już św. Paweł:Ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują” (1 Kor 2,9).

Zbawienie, czyli „niebo”, należy sobie wyobrazić jako stan najwyższej aktywności ludzkiej osoby. Stąd modląc się za zmarłych: „Wieczny odpoczynek racz im dać Panie…” albo:„Dobry Jezu, a nasz Panie, daj im wieczne spoczywanie”,wiem doskonale, w czym rzecz. I dobrze robi mi myśl, że po wszystkich trudach życia, gonitwie za szczęściem, zadyszkach, stresach, gorączce poszukiwań, niepokojach, wreszcie przychodzi jako szczęście „prawdziwy odpoczynek”, już niczym niezmącony – na zawsze. Coś jednak buntuje się we mnie przeciw zbyt uproszczonym obrazom. Bo wierzę, że ten „spokój i odpoczynek” to przecież „odpoczynek w Bogu”, czyli najpełniejsza, jaką tylko można sobie wyobrazić, intensywność Życia i Miłości. I znów zacytuję św. Augustyna:

Wtedy więc będziemy odpoczywali i oglądali, będziemy oglądali i kochali, będziemy kochali i wychwalali. Oto co będzie na końcu, ale bez końca. Bo i jakiż inny jest nasz cel, jeśli nie dojście do Królestwa, które nie będzie miało końca[3].

Niebo to nie „miejsce” dla leniuchów, lecz stan niesłychanie wibrującej żywotności, aktywności, twórczości. Ucieszyłem się więc i aż mi się gęba roześmiała, gdym trafił na wiersz Zbigniewa Doleckiego, dowodzący, że w moich intuicjach nie jestem osamotniony:

Po człowieczemu niepoważne 

jest owo żałobne

„spoczywanie wieczne”.

 

Wszystko bowiem 

dopiero się zaczyna

choć kończy się dla tych

co widzą tylko cmentarz

budzący dreszcz

– mroczną glinę

piach.

 

Dopiero po tej stronie

zaczyna się praca

współtworzenie

Światła,

którego negatywem

jest gwiaździsty wszechświat[4].

 

Skoro największym szczęściem człowieka jest zbawienie, to naczelnym jego obowiązkiem jest dążenie do szczęścia absolutnego – do Boga. Zasadnicza trudność leży jednak w tym, że człowieka może irytować zobowiązanie moralne, którego wymogi niejednokrotnie zdają się stawać w poprzek drogi do wymarzonego, ale nieprawdziwego szczęścia. Nie mam tu oczywiście na myśli fałszywego obrazu Boga, który nie akceptuje zwyczajnego, doczesnego ludzkiego szczęścia, lecz Boga, który aprobując to szczęście, równocześnie zobowiązuje człowieka do czujności, aby owo „małe szczęście” nie stało się „złudnym rajem”, w którym zabraknie miejsca na Boga. Takie szczęście obróciłoby się bowiem w nieszczęście. W pogoni za szczęściem można się pogubić lub ustać w drodze i nie podejmować dalej żadnego moralnego wysiłku. Ten stan dobrze oddaje Agnieszka Mąkinia:

Marząc 

o szacie świetlistej

dalekiej

cieszymy się

burą kiecką

bliskości

i nie chcemy jej prać…[5]

Nasz Bóg nie jest niechętny ludzkiej radości i przyjemności, nie jest wrogiem szczęścia doczesnego. On nie rywalizuje ze światem, lecz chce być kochany także poprzez świat, który stworzył. Nie chce jednak, byśmy ugrzęźli w skończoności. Dlatego dał nam poczucie moralnego obowiązku, duchowy niepokój, który zawsze nieco podejrzliwie ocenia szczęście zbyt łatwe. Katechizm Kościoła Katolickiegopoucza:

Obiecane szczęście stawia nas wobec decydujących wyborów moralnych. Zaprasza nas do oczyszczenia naszego serca ze złych skłonności i do poszukiwania nade wszystko miłości Bożej. Uczy nas, że prawdziwe szczęście nie polega ani na bogactwie czy dobrobycie, na ludzkiej sławie czy władzy, ani na żadnym ludzkim dziele, choćby było tak użyteczne jaknauka, technika czy sztuka, ani nie tkwi w żadnym stworzeniu, ale znajduje się w samym Bogu, który jest źródłem wszelkiego dobra i wszelkiej miłości(KKK 1723).

Chrześcijańska koncepcja szczęścia nie wyklucza oczywiście zainteresowania dla świata i materii, nie sprzeciwia się zaangażowaniu doczesnemu, ludzkiej pracy i sprawom społecznym. Wręcz przeciwnie – tego wszystkiego z całą mocą się domaga. Zbawienie, czyli zjednoczenie z Bogiem, można bowiem realizować tylko z ludźmi i poprzez ludzi, przez więź z ludźmi i ze światem.

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

[1]J. Ratzinger, Eschatologia – śmierć i życie wieczne, tł. M. Węcławski, Poznań 1984, s. 255.

[2]Tamże, s. 254.

[3]Św. Augustyn, De civitate Dei, 22, 30.

[4]Z. Dolecki, Świadectwa, Warszawa 1985, s. 99.

[5]A. Mąkinia, Fala powracająca, Kraków 1997, s. 38 (wiersz Ku wieczności).

9.02.2019

 

Słowo Życia na 5 niedzielę zwykłą, rok C

 

Wypłyń na głębię i zarzuć sieci na połów!

 Ewangelia: Łukasz 5,1-11

 

W książce „Jezus Chrystus” wybitnego niemieckiego teologa Romano Guardiniego, którego proces beatyfikacyjny wszczęto w Monachium jesienią 2018 roku, znajduje się znamienne zdanie: „To, że sam możesz spotkać Pana, jest czymś największym, co może Ci się wydarzyć”.Jak do takiego spotkania dochodzi, tego modelem jest dla nas w tę niedzielę św. Piotr.
 

Każdemu znane są niepowodzenia, zmarnowane wysiłki, niepomyślne zdarzenia losu, bezowocność trudu pracy, zawiedzenie - jak to przeżył Piotr. „Wszystko na próżno i daremne!” Ale naprzeciw naszemu sfrustrowaniu wychodzi Piotr ze swoim: „Lecz na Twoje słowo zarzucę sieci”.Naturalnie Piotr na podstawie swojego wieloletniego doświadczenia jako rybak wie dobrze, jak bezsensowne jest polecenie Jezusa, by w jasny dzień wypłynąć na jezioro z zamiarem łowienia ryb. Wbrew sobie, wbrew swojej wiedzy, doświadczeniom i przekonaniu powiada: „Całą noc łowiliśmy i niceśmy nie ułowili. Lecz na Twoje słowo, uczynię to, na twoją odpowiedzialność zarzucę sieci”.
 

Z taką reakcją na słowo Jezusa Piotr staje w długim rzędzie wielkich wierzących i czcicieli Boga jak Abraham, Mojżesz, Hiob, Izajasz, Jan Chrzciciel, Maryja i Józef, którzy to w podobnych sytuacjach pełnych wątpliwości na Boże wezwanie powiedzieli swoje „tak”.
 

„Skoro to uczynili, zagarnęli tak wielkie mnóstwo ryb, że sieci ich zaczynały się rwać”. Piotr doświadcza, że jego zaufanie miało sens, opłaciło się, że idąc za Jezusem nie wpadł w sieć jakiegoś szarlatana, ale kogoś godnego pełnego zaufania, z którym można związać swoje życie. I ten cud przeżywa tak głęboko, że wstrząśnięty jest aż do korzeni swej egzystencji. „Odejdź ode mnie Panie, bo jestem człowiek grzeszny”.Innymi słowy: „Nie zasłużyłem na to, na takie Dobro. Nie jestem godny być z Tobą”.
 

Także do każdego z nas - w naszych stresujących przeżyciach, zwątpieniach, lękach, zawiedzeniach, w doświadczeniach nieszczęść i cierpienia - mówi Jezus, jak do Piotra, pełne zachęty i nadziei słowa: „Nie bój się!” – „Nie bójcie się!”.Chce przez to powiedzieć: „Jeżeli zaufasz mi, jak Piotr, masz szanse i gwarancje, że już w tym życiu na końcu tunelu twoich bolesnych trudności i ciemności widzieć będziesz światełko nadziei. Bo Ja wyposażę cię w silną i niezłomną wiarę, w zaufanie wobec życia, zatroszczę się o ciebie, gdy spadnie na ciebie choroba lub nieszczęście i w każdej sytuacji życia dam ci odczuć moją bliską, intymną, miłosierną obecność”.
 

„I przyciągnąwszy łodzie do brzegu zostawili wszystko i poszli za Nim”.Zostawili wszystko… - to znaczy na przykład także ich dawne fałszywe wyobrażenia i marzenia o Mesjaszu jako wielkim wodzu i wybawicielu z poddaństwa Rzymskiemu Cesarstwu.
 

To dla nas też wezwanie, by porzucić nasze przestarzałe, antykwaryczne, błędne obrazy Boga. Jakie? Na przykład: - Bóg jako dobrotliwy dziadek z brodą, którzy z pobłażliwym uśmiechem akceptuje absolutnie wszystko; - Bóg jako inżynier wszechświata, który perfekcyjnie wszystkim zarządza, a jeśli nie zawsze mu się to udaje, to „biada” Jemu; Bóg jako policjant, który pilnuje przestrzegania wszystkich przykazań Bożych i kościelnych i prowadzi drobiazgowo ich rejestr, by z przestępcami rozprawić się na Sądzie Ostatecznym; - Bóg jako „Ważna Osobistość” czyli jako VIP, który ma być ozdobą jubileuszy i różnych uroczystości; - Bóg jako „zakład usługowy”, który na   Boże Narodzenie, na  I Komunię świętą  i bierzmowanie ma zatroszczyć się o prezenty, a który w codziennym życiu odstawiony jest „na strych” jako stary, nieużyteczny mebel…
 

Jakie to niegodne, niewdzięczne i niebezpieczne - takie traktowanie Boga! Tworzę sobie obraz Boga według własnych życzeń, pasującego do moich wyobrażeń i interesów.  Bóg nie jest wtedy tym, który jest „ponad wszystkim”, Transcendentny, Wielki i Święty, który do mnie przemawia, powołuje, czegoś wymaga, w obliczu którego może mną – jak Piotrem - wstrząsnąć do głębi „święta bojaźń”, czyli szacunek, cześć, oddanie i miłość! 
 

Raz jeszcze: „Zostawili wszystko i poszli za Nim”.Czas najwyższy porzucić te wymienione przykładowo fałszywe obrazy Boga, Jezusa lub Kościoła.
 

Widzimy teraz wyraźnie, że w dzisiejszej Ewangelii nie chodzi w pierwszej linii o „bogaty połów ryb”, o pełne sieci, lecz właściwie o jedno: o wiarę w Jezusa i w Jego słowo, o niezłomne zaufanie. Zawierzenie opłaciło się - to kwintesencja i duchowa korzyść tego fragmentu Ewangelii. Także w sytuacjach bez wyjścia, w godzinach pełnych cierpienia i goryczy, możemy i powinniśmy zaufać Bogu, że nas nie zawiedzie.
 

Oczywiście nie każdy, nie każda z nas, może „zostawić wszystko” i pójść za Jezusem, aby stać się „ewangelizacyjnym rybakiem ludzi”. Ale przez wzorowe chrześcijańskie życie i pełną ufności modlitwę każdy może zmieniać ten globalny świat i nasz mały świat codzienności - ku lepszemu.
 

Każda niedzielna Eucharystia jest takim „spotkaniem z Chrystusem nad Jeziorem Genezaret”, gdzie „na słowo Jezusa” możemy w zaufaniu zaaprobować siebie i swoje życie z jego radościami i cierpieniami. Bo – powtórzę wypowiedź R. Guardiniego: „To, że możesz spotkać Pana, jest czymś najpiękniejszym, co może ci się przydarzyć”.W tym celu nie potrzeba podróżować do Galilei. Jezusa można spotkać „w sieci Eucharystii” i – to równie ważne – w sieci wszystkich doświadczonych cierpieniem i ubóstwem sióstr i braci. Na przykład jako rybak, który nie wiosłuje, lecz który ma czas dla bliźniego w potrzebie, który samotnego pociesza, niesprawnemu zrobi zakupy, odwiedzi chorego, popchnie wózek inwalidzki. Kto dla człowieka okaże się prawdziwie człowiekiem!
 

Ks. Jerzy Grześkowiak
 

 

Wiara i humor

  • Papież Jan Paweł II zwiedza Amerykę i jest w drodze na słynnej Highway. „Mój synu – zwraca się do swojego szofera - jako papież nie mogę prawie nic robić samodzielnie, a wcześniej tak chętnie jeździłem autem. Czy nie moglibyśmy na jakiś czas zamienić się miejscami?”

Jak sobie życzył, tak się stało. Papież rusza.  Po jakimś czasie zaczyna szaleć na szosie i pech… zatrzymuje go wóz policyjny. Policjant rozpoznaje natychmiast papieża i jest zakłopotany, jak ma się zachować. Bierze komórkę i pyta przełożonych: „Zatrzymałem tu, jak sądzę, „wielką rybę”, wóz przekroczył wszystkie dopuszczalne prędkości. Co mam robić?”. 

Przełożony odpowiada krótko: „Oczywiście mandat i to surowy”. – „Ale chodzi o bardzo wysoko postawioną osobistość” - odpowiada policjant. - „Jak to, kto to taki?” – „Nie wiem, ale papież jest jego kierowcą”.

  • Podczas wielkiej burzy piorun uderza w oborę i dwanaście krów ginie na miejscu. Gospodarz przeklina swój los, skarży się na niesprawiedliwość, dlaczego takie nieszczęście właśnie jego musiało spotkać. Nawet po miesiącu w niedzielę po Mszy św. lamentuje przed proboszczem.

Ksiądz próbuje go uspokoić: „Mój drogi, to niewdzięczność z twojej strony tak się skarżyć i biadolić. Masz jeszcze duże stado krów, piorun mógł przecież trafić także twój dom, każdego roku masz dobre plony i dobrze ci się powodzi. Niekiedy trzeba także i taki cios zaakceptować. Przecież w Biblii jest napisane: „Pan dał, Pan wziął, niech imię Pańskie będzie błogosławione”.

Rolnik odpowiada zgryźliwie: „Tak łatwo wam mówić, księże proboszczu. Ale chciałbym słyszeć, co by nasz Pan Bóg powiedział, gdyby piorun zabił tuzin Jego Cherubinów, a połowa z nich była ciężarna!”

  • W szkole dzieci piszą wypracowanie. Temat: „Gdybym był dyrektorem…”. Wszyscy gorliwie pracują. Tylko Tomek rozłożył się wygodnie na krześle i patrzy przez okno. „Dlaczego nic nie piszesz?” – pyta nauczycielka. „Czekam na sekretarkę!”

6.02.2019

 

W poszukiwaniu szczęścia (13)

Św. Augustyn o szczęściu

Święty Augustyn (354-430), żyjący na pograniczu dwóch epok: starożytnej i średniowiecznej, dokonał syntezy pism Nowego Testamentu i pierwszych Ojców Kościoła z myślą grecko-rzymską w jeden zwarty system poglądów filozoficzno-teologicznych. Z dawnych pisarzy chrześcijańskich to on najwięcej pisał o szczęściu. Ten temat jest stale obecny i rozwijany w jego wczesnych dialogach filozoficznych (np. „O życiu szczęśliwym”„Przeciw akademikom”), w wielkich dziełach historiozoficznych i teologicznych („O Trójcy”, „Państwo Boże”) oraz w autobiografii („Wyznania”). Pragnienie szczęścia uznaje św. Augustyn za najbardziej silne i elementarne z ludzkich pragnień, a zaszczepił je w człowieku sam Bóg. Oto jego słowa:

Jakże wielki jesteś Panie i godny, by Cię sławić. Wspaniała jest Twoja moc, a Twojej Mądrości nikt nie zmierzy. Pragnie Cię sławić człowiek, cząstka Twego stworzenia, który dźwiga swój śmiertelny los; nosi świadectwo swego grzechu i dowód tego, że Ty pysznym się sprzeciwiasz. A jednak pragnie Cię sławić ta cząstka Twego stworzenia. Ty sam sprawiasz, że znajduje on ukojenie w wielbieniu Ciebie. Stworzyłeś nas bowiem dla siebie i niespokojne jest nasze serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie[1].

 Szczęśliwym może być tylko człowiek, który posiada to, czego pragnie. Szczęście jest zawsze związane ze zdobywaniem czegoś, czego człowiekowi brak.  Z drugiej strony jednak nie każdy posiadając to, czego pragnie, jest tym samym szczęśliwy. O co powinien zatem zabiegać człowiek, aby być szczęśliwy? – pytał św. Augustyn. W rozumieniu szczęścia istotna dla niego była jego trwałość, nienaruszalność posiadanego dobra. Szczęścia nie może dać coś, co jest przemijające, przejściowe, przypadkowe. Jeżeli ktoś chce być szczęśliwy, powinien stale szukać i zdobyć to, co trwa zawsze i czego żadne okrucieństwo losu nie jest w stanie go pozbawić. Szczęścia nie daje posiadanie dóbr ziemskich, lecz zdobycie wartości duchowych. Szczęścia nie przynosi to, co śmiertelne, lecz to, co wieczne. A zatem „szczęśliwy jest ten, kto Boga posiada”[2].

Jakże więc szukam Ciebie, Panie? Gdy szukam Ciebie, mojego Boga, szukam życia szczęśliwego. Będę Cię szukał, by dusza moja żyć mogła. Ciało me żyje dzięki mojej duszy, a dusza żyje dzięki Tobie[3].

 Ale jak posiąść Boga? Ważnym czynnikiem dla św. Augustyna jest tu pojęcie prawdy. Poszukiwanie prawdy to poszukiwanie Boga. Bóg to pełna Prawda, najwyższa Wartość, to Miara miar.

Pełnia duszy i życie szczęśliwe polegają na zbożnym a doskonałym poznaniu Ręki, która nas do Prawdy wiedzie, i Prawdy, którą się sycimy, i Ogniwa, które nas łączy z Miarą Najwyższą. Człowiek rozumny i wolny od marności rozlicznych przesądów zobaczy w tej Trójcy jedynego Boga i jedyną Substancję[4].

Pragnienie szczęścia u Augustyna jest w istocie pragnieniem „posiadania Boga”, a to jest możliwe tylko jako „dar” od Boga. Dlaczego? Bo już samo pragnienie posiadania szczęścia nie dzieje się bez Bożej inicjatywy. Człowiek, tak jak sam nie może siebie stworzyć, tak nie może sam siebie uszczęśliwić. Szczęście jest darem Boga, jest wartością przekraczającą całkowicie granice ludzkich zabiegów i doświadczeń. Święty Augustyn tak pisał o szczęściu w największym ze swoich dzieł – w „Państwie Bożym”:

Dla stworzenia rozumnego lub obdarzonego zdolnością pojmowania nie masz bowiem innego uszczęśliwiającego dobra jak tylko Bóg. Jakkolwiek więc szczęśliwe może być nie każde stworzenie (daru tego nie uzyskują czy nie otrzymują zwierzęta, drzewa, kamienie i inne tym podobne rzeczy), wszelako to, które może osiągnąć szczęśliwość, nie jest zdolne do tego samo ze siebie, gdyż jest stworzone z niczego, lecz otrzymuje ją od Tego, który je stworzył. Bo staje się szczęśliwe po dostąpieniu Tego, którego utrata uczyniła je nieszczęśliwym[5].

Prawdziwe szczęście człowieka to zatem „posiadanie” Boga – które opisujemy w różny sposób: jako zbawienie, życie wieczne, niebo, oglądanie Boga, widzenie Boga „twarzą w twarz” (1 Kor 13,12). Fałszywym byłoby wyobrażenie, że to tak jakbyśmy siedli przed jakimś posągiem i stale się weń wpatrywali. Nie chodzi o „spoczynek”, lecz o „życie”, o stan niewyobrażalnego szczęścia, w którym rozwiązane będą wszystkie egzystencjalne zagadki; o szczęście, w którym już nie trzeba szukać miejsc, by poznać i spotkać Boga, bo się Go już na zawsze znalazło, ale tylko dlatego, że to On nas ostatecznie i nieutracalnie znalazł i zdobył dla siebie.

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

[1]Św. Augustyn, Wyznania, tł. J. Czuj, Warszawa 1955, s. 1 (Księga I, 1,1).

[2]Św. Augustyn, O życiu szczęśliwym,w: Pisma filozoficzne, t. I, Warszawa 1953, s. 18-20.

[3]Św. Augustyn, Wyznania, X, 20, 29.

[4]Tamże, s. 41.

[5]Św. Augustyn, O Państwie Bożym, t. II, Warszawa 1977, s. 50.

Hans Holbein – Darstellung Christi im Tempel – Hamburger Kunsthalle

Słowo Życia na Ofiarowania Pańskie
(Matki Bożej Gromnicznej) - 2.02.2019

 

Święto „Ofiarowania Pana” sięga korzeniami czasów wyjścia Ludu Wybranego z Egiptu. Od tego faktu w zbiorowej świadomości Izraela każdy pierworodny syn był własnością Boga i dlatego świętym obowiązkiem rodziców było ofiarować go Jemu w świątyni i przez ofiarę pieniężną od Boga wykupić. Prawo nic nie mówiło o obecności niemowlęcia w świątyni, ale wszyscy pobożni Żydzi, zgodnie ze zwyczajem, zjawiali się przed kapłanem ze swoją pociechą. 

Z tym obrzędem związany był drugi: kobieta, która po urodzeniu dziecka uchodziła według prawa i zwyczaju za „nieczystą”, przekazywała kapłanowi owcę lub gołębie jako ofiarę oczyszczenia. 

Ewangelista Łukasz opisuje szczegółowo, jak podczas ofiarowania Jezusa w świątyni dwoje staruszków Symeon i prorokini Anna w tym Dziecku rozpoznają Mesjasza przepowiadając zarazem Jego przyszłość. W tych dwojga Lud Boży Starego Testamentu spotyka się ze Zbawicielem. Stąd to święto w Kościołach Wschodu nosi nazwę Hypapantetzn. „Spotkanie” (po łacinie occursus lub obvictio) i należało do świąt chrystologicznych.
Na Zachodzie to święto nosiło nazwę „Oczyszczenie” (Purificatio) i należało do świąt maryjnych. W Jerozolimie w końcu IV wieku obchodzono je „niezmiernie uroczyście”. W Dzienniku podróży Eterii czytamy:

Tego dnia procesja udaje się do Anastasis (kościoła Zmartwychwstania) i wszyscy w niej biorą udział. Wszystko odbywa się jak zwykle z największą radością, jak na Wielkanoc. Wszyscy kapłani i biskup zawsze głoszą kazania o tych słowach Ewangelii, jak to czterdziestego dnia Józef i Maryja zanieśli Pana do świątyni, jak Go ujrzał Symeon i Anna prorokini.

„Ofiarowanie Pańskie” - obchodzone w 40-tym dniu po Bożym Narodzeniu - jest ostatnim w szeregu świąt, w których celebruje się Wcielenie Syna Bożego. Kantyk Symeona „Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju” jest stałym elementem wieczornej modlitwy Kościoła (kompleta).  Tradycyjna polska nazwa tego święta „Matki Bożej Gromnicznej” (oficjalnie aż do soborowej reformy liturgii) wiąże się z procesją ze świecami, znanej w Rzymie już w V wieku, a wprowadzonej w miejsce pogańskiej procesji pokutnej. Poświęcanie świec i ich światło przypominają słowa Symeona, którymi Dziecię Jezus określił jako „Światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela”. 

W odczuciu wielu katolików okres Bożego Narodzenia w liturgii Kościoła trwa zbyt krótko - kończy się bowiem ze świętem Chrztu Pana. Starsza generacja wspomina z rozrzewnieniem czasy, gdy dopiero święto Matki Bożej Gromniczej kończyło świętowanie Bożego Narodzenia stanowiąc ważną cezurę. Dopiero po tym święcie usuwano z kościołów choinki i żłobki, które w dawnych - nie tak jak dziś ogrzewanych kościołach - mogły przetrwać dłużej nie zrzucając igliwia. Dotąd przemawiały do serc i uczuć światła na choinkach jako symbol światła i ciepła miłości przyniesionej na świat przez Wcielonego Syna Bożego, teraz poświęcanie świec dla procesji, na użytek liturgii kościelnej i domowej zyskują nowe znaczenie: Chrystus, „Światło świata” oświetla drogi naszego życia i prowadzi nas do „Światła, które nigdy nie zgaśnie”.   

Święto Przedstawienia Pana w świątyni kontynuuje orędzie świąt Bożego Narodzenia o przyjściu Boga na świat, o Jego światłości przenikającej ciemności doczesne, o spotkaniu Boga z człowiekiem i ukazuje program przyszłej publicznej działalności Jezusa: Pan przychodzi z mocą i chwałą, by otworzyć serca i oczy ludzi i głosić Królestwo Boże. Pan przychodzi „do swojej własności”, do ludzkości, a zatem wydarza się to, co Kościół na Wschodzie określił jako „Spotkanie”.

 

W świetle gromnicy

Wielu ma jeszcze zakodowany w pamięci wiszący dawniej na ścianach w domach obraz „Gromnicznej” Stachiewicza. Zapadłe chłopskie chaty zawalone śniegiem po strzechę, wokół domostw ludzie odpędzający od sadyb płonącą gromnicą watahy wilków. To wszystko dawno przeminęło, wyrośliśmy z romantyzmu. Obraz „Gromnicznej” stał się nieaktualny, nie wywołuje emocji, nie mobilizuje wiary i zaufania do Maryi – Matki Boga i ludzi.

W święto Ofiarowania Pańskiego poświęca się świece dla potrzeb liturgii i prywatnej pobożności.  Jedna z nich miała dawniej szczególne znaczenie; nazywano ją „świecą gromniczną”, bo zapalano ją po domach podczas różnych niebezpieczeństw, a zwłaszcza w czasie burzy jako ochronę przed uderzeniami pioruna (piorunochrony były jeszcze nieznane), oraz w godzinach umierania któregoś z członków rodziny. To był znak wielkiego zaufania do Maryi jako Wspomożycielki Wiernych w różnych potrzebach, a zwłaszcza w godzinę śmierci. W najważniejszym momencie całego życia trzymać w ręku Jej świecę i Jej się powierzyć – Matce dobrej chwili ostatniej – by odsuwała rozpaczliwe myśli, wyciszała zwątpienie i lęki i prowadziła swoim światłem do bram Nieba, przed tron miłosiernego Syna i Ojca. Tak to widziała też poetka Alina Dorota Paul (+ 25.01.2018 – jej wiersze i zdjęcia publikowaliśmy nieraz w Poloniku Monachijskim), gdy świadoma bliskiego już odejścia do Domu Ojca pisała:

a gdy będę odchodzić

zapalcie mi gromnicę

by odstraszała

warczące wilki wyobraźni

by rozjaśniała

wielkie noce zwątpienia

by wyciszała

burze umysłu i serca

 

zapalcie gromnicę

by świeciła

blaskiem Maryi

która nieustannie

prowadzi do światłości wiekuistej

w miłosierne ramiona

Jezusa Chrystusa

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

27.01.2019

Słowo Życia na 3 niedzielę w ciągu roku C. 

Jak daleka jest droga do Boga?

Ewangelia: Łukasz 1,1-4; 4,14-21

 

Amerykański misjonarz Stanley Jones, który wiele lat misjonował w Indiach, w książce „Chrystus przy okrągłym stole” opowiada o wielu rozmowach prowadzonych z brahmanami. Ostatecznie chodziło w nich zawsze o jedno pytanie: „Jak daleka jest droga do nieba?” Odpowiedź indyjskich mędrców brzmiała niemal zawsze tak samo: „Droga do Boga jest nieskończenie długa. On jest tak daleko od nas, że życia ludzkiego nie wystarcza, by ten niezmierzony dystans pokonać. Dlatego życie człowieka musi się wielokrotnie powtarzać”.

Temu przekonaniu przeciwstawiał S. Jones Dobrą Nowinę Jezusa: „Aby ten dzielący dystans przezwyciężyć Bóg wyszedł sam naprzeciw człowiekowi w Jezusie Chrystusie, który szukał i chciał być blisko tych, którzy przebywają w ciemnościach i w cieniu śmierci”. Na te słowa słuchacze potrząsali tylko głową, stwierdzając, że to jest zbyt proste, by mogło być prawdziwe. Zdarzało się jednak, że jeden czy drugi przyjął chrześcijańskie orędzie i po jakimś czasie wyznawał, iż pokój i pewność zbawienia zagościła w jego sercu,  czego nie dało mu przedtem praktykowanie jogi lub medytacja ZEN.

To, że słowa wspomnianego misjonarza wyrażają istotę chrześcijańskiej wiary, potwierdzają słowa Jezusa w synagodze w jego rodzinnym mieście Nazaret. W nich - posługując się słowami proroka Izajasza - streścił sens swojego posłannictwa: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie, abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski od Pana” (Łk 4,18-19). Następnie dodał: „Dziś spełniły się te słowa Pisma, któreście słyszeli”. Tymi słowy wyraził myśl: „Te słowa Proroka spełniły się na mnie: od dziś to ja jestem nadzieją w każdej beznadziejności i światem oświetlającym wszystkich, którzy żyją w ciemnościach i w cieniu śmierci”.

To dzisiajoznacza w zamiarach Jezusa nie tylko ów dzień w Nazaret. To jest też dzień, który zaczęliśmy dzisiejszego poranka: bo owi ubodzy, zniewoleni i ślepi - to przecież my wszyscy.

Jesteśmy ubodzy, bo w jakiś sposób każdy cierpi z powodu różnych braków, niedostatków i kompleksów niższości i tęskni za pełnią dobra, za powodzeniem, dobrobytem, akceptacją i miłością. 

Jesteśmy więźniami z racji naszych powiązań, uwikłań i uzależnień, które nam przeszkadzają być w pełni sobą i uniemożliwiają radość i pełnię życia. Z takich zniewoleń rodzi się strach, w rozmaity sposób nas blokujący. 

Jesteśmy niewidomi, ponieważ często nie rozpoznajemy naszego prawdziwego stanu, zło uznajemy za dobro i uciekamy od naszego właściwego powołania.

Ale w spotkaniu z Jezusem wszystko się zmienia: nasze ubóstwo przemienia się w bogactwo, nasza ślepota w widzenie, a zniewolenie w wolność. Gdy dotknie nas miłość Boga, wtedy wszystko w naszym życiu staje się nowe, a tym samym stajemy się zdolni pomagać innym, by doświadczyli tego samego, takiej samej przemiany. 

Ponieważ przez nasze ubóstwo doświadczyliśmy uleczenia i zbawienia, możemy uzdrawiać innych; skoro w bliskości Jezusa otworzyły się nam oczy, możemy pomóc innym, by stali się widzącymi; ponieważ Jezus uwolnił nas z naszych win, jesteśmy w stanie innym przebaczać.

Bertold Brecht powiedział kiedyś: „Człowiek musi najpierw sam się zmienić, dopiero potem może zmieniać świat”. To święta prawda! Dzisiaj, teraz, tutaj, w tym momencie i na tym miejscu, gdzie jestem, ofiaruje mi Bóg w Jezusie swoją miłość i miłosierdzie. Jak ważne jest to „dzisiaj”!

Często żyjemy we „wczoraj” albo w „jutrze”. Tymczasem naprawdę żyjemy albo teraz albo nasze życie nie jest w pełni rzeczywiste.

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Wiara i humor

* Inżynier, fizyk, matematyk i mistyk mają wymienić największy wynalazek wszech czasów. Inżynier powiada: „Ogień! Jego wynalezienie dało ludzkości władzę nad materią.

Fizyk opowiedział się za kołem, bo jego wynalezienie dało ludzkości władzę nad przestrzenią.

Matematyk stwierdził, że pismo, bo duch ludzki poprzez znaki i symbole przekracza czas życia człowieka.

Mistyk zwleka i w końcu powiada: „Termos” (butelka termiczna). -  „Co? – wołają ci trzej - dlaczego termos?” - „Bo termos gorące płyny zimą zachowuje ciepłymi, a zimne płyny latem zimnymi”.  – „No i co z tego?” – „Pomyślcie – mówi mistyk z przejęciem - taka mała butelka – jak ona to może wiedzieć?”

 

* Mały Maks nie daje sobie rady z matematyką. Jego rodzice już wszystkiego próbowali: dodatkowe korepetycje, odpowiednie gry, badania u psychologa. Nic nie pomaga.  W końcu ktoś poradził oddać chłopca do szkoły katolickiej, w której zakonnice uchodziły za bardzo surowe.

Po pierwszym dniu w tej szkole chłopiec po powrocie do domu natychmiast udaje się do swego pokoiku i zaczyna wściekle się uczyć. Telewizor i gry komputerowe dla niego nie istnieją. Tak dzieje się tygodniami aż do wydania świadectw. Maks pokazuje z dumą świadectwo rodzicom. Z matematyki – jedynka! Rodzice szaleją z radości i pytają: „Jakim cudem poczyniłeś tak wielkie postępy? Czy pomagały ci zakonnice?

- „Nie – odpowiada Max - ale gdy pierwszego dnia zobaczyłem w szkole, że one tego faceta przygwoździły do znaku plus (+), wiedziałem, że z nimi nie ma żartów!” 

 

* Dzieci mają napisać wypracowanie na temat: „Kot”. Tobiasz napisał: „Nie możemy mieć w domu kota, bo tata ma ptaka”.

 

* Nauczycielka próbuje dzieciom wyjaśnić, co to jest odpowiedzialność. W końcu pyta: „Czy któreś z was może mi teraz podać jakiś przykład?”. Zgłasza się Tomek: „Na moich spodniach oderwały się wszystkie guziki z wyjątkiem jednego. Ten ponosi teraz całą odpowiedzialność”.

Słowo Życia na 2 niedzielę zwykłą C    20.01.2018

Cud Jezusa w Kanie Galilejskiej
- To wino pijemy także dzisiaj!

Ewangelia: Jan 2,1-11

W Ewangelii według św. Jana przemiana wody w wino jest pierwszym cudem Jezusa. W relacji o tym wydarzeniu spotykamy kilka symboli.

Najpierw: uroczystość weselna.  Wesele to święto przyobiecania sobie trwałej miłości i wierności i z tej racji jest to także biblijna metafora szczęścia i Nieba. To również symbol miłości – nie tylko pomiędzy mężczyzną i kobietą, lecz także między Stwórcą i stworzeniem, między Bogiem i ludzkością. To obraz zaślubin Nieba z ziemią. W końcu to także prastary obraz jedności człowieka w nim samym, pojednania jego wewnętrznych sprzeczności, istniejących w nim przeciwieństw.

Wino– symbol radości, świętowania, wspólnoty, dobrego samopoczucia, błogostanu. W Izraelu wino ceniono wysoce jako niezbędny eliksir radości. „Bez wina nie ma radości”– uczyli rabini. Podobnie czytamy w psalmie: „Wino, które raduje serce człowieka”(Ps 104,15).

Brak wina- czyli świętowanie jest zagrożone. To obraz niestałości, ulotności i znikomości, tego wszystkiego, co obiecuje nam tzw. szczęście, przelotne radości i przemijające życie doczesne w ogóle.

Maryja prosi Jezusa o pomoc– „Nie mają już wina”.Ale  prośba Matki zostaje przez Jezusa wręcz szorstko odrzucona: „Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto?”

To też obraz – bo Jezus nie po to przyszedł na świat, by zaradzać i pomagać w codziennych sprawach i kłopotach, aby potem nadal wszystko „szło po staremu”. On nie ofiaruje małych, przemijających radości. Jezusowi idzie o cud przemiany całego naszego życia. Odrzuca zatem takie życzenia, których spełnienie właściwie Jego „pomniejszają”, bo nie przyszedł, by spełniać pospolite życzenia, pomagać w codziennych drobnych sprawach. Nie wszedł w nasz świat, by przynieść „trochę radości”, lecz chodzi Mu o „wszystko” – o radość trwałą, o szczęściodajną nieprzemijającą miłość, o Życie wieczne.

Jak i kiedy dokonuje się przemiana naszego życia – przemiana ciemności w światło i promienną radość?

Moje wyrosłe z doświadczenia wiary przekonanie mówi mi: moje życie ulega przemianie, gdy „moje stągwie”, czyli „naczynia mojego życia” oddaję do dyspozycji Bogu, by On sam wypełnił je swoją miłością. On przemienia moje życie, gdy stoję przed nim jak otwarta i tęskniąca czara!

Nie jest przypadkiem, że ten cud Jezusa stoi na początku Ewangelii św. Jana. Bo to jest niejako program Jezusa: wskazanie, że Bóg ofiaruje człowiekowi pełnię szczęścia. Dlatego nie zapominajmy: życie jest piękne, jeżeli pozwalamy Bogu je zmieniać i przemieniać! Jan umieścił ten cud celowo na początku. Właściwie nie całkiem na początku, bo to jest już drugi rozdział. Rozdział pierwszy przekazuje słynny hymn o odwiecznym Logosie, o Słowie Boga: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga. (…) A Słowo stało się ciałem i zamieszkało wśród nas. I oglądaliśmy Jego chwałę, chwałę, jaką Jednorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy”(J 1,1.14).

Wcielenie Boga to początek przemiany świata. Poprzez cud w Kanie Ewangelista opisuje skutki Wcielenia Boga. Tak się dzieje, gdy Słowo staje się ciałem: woda przemienia się w wino! To, że Jezus na początku swej działalności uczestniczy w uroczystości weselnej, pasuje do całości orędzia Ewangelii. Wraz z pojawieniem się w świecie Syna Bożego rozpoczyna się czas radości, zaślubin Nieba i ziemi. Przemiana wody w wino to nic innego jak streszczenie i rdzeń Dobrej Nowiny Jezusa, Jego Ewangelii. Sześć kamiennych stągiew z wodą, która zostaje przemieniona w wino, sygnalizują pełnię radości, rozrzutne świętowanie, zapowiedź raju, życie w całej pełni.

Sześć stągwi– to około 600 do 700 litrów wina. To nawet dla siedem dni trwającego wesela na Wschodzie niesamowicie dużo. Dlaczego taka ilość?

Tradycja przekazuje zabawne wydarzenie z życia św. Hieronima, Ojca Kościoła. Po jego kazaniu pewien kpiarz zapytał go, czy goście weselni tę ogromną ilość wina byli w stanie wypić. Hieronim odpowiedział: „Nie, to my pijemy jeszcze dzisiaj z tego wina”.

Tymi słowy wyraził Hieronim myśl, iż ten cud Jezusa ma dalekosiężny wymiar. Tam, gdzie Jezus – tam codzienność staje się świętem i wszystko ulega przemianie: woda staje się winem, koniec staje się początkiem, ludzka wspólnota – staje się Jezusową, chrześcijańską, boską wspólnotą. A cechuje ją nieopisana radość.

Poprzez cud przemiany wody w wino Jezus objawia istotę Ewangelii: to Radosna Nowina, wezwanie do radości! Nawet jeżeli aktualnie dźwigamy wielkie ciężary i smutne są nasze serca i oczy – idziemy ku radości, której nie potrafimy sobie wyobrazić w najpiękniejszych snach i marzeniach!

„Wszyscy pijemy nadal z tego wina”. I na zawsze będziemy je pić!

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Wiara i humor

* Kiedy Don Battista Rinaldi był młodym księdzem, przyszedł kiedyś do niego jakiś młodzieniec.

- Proszę księdza – powiedział – jutro się żenię, chciałbym się więc wyspowiadać…

- Proszę.

Młodzieniec wyspowiadał się, a ksiądz powiedział mu o czekającej go przyszłości, o jej radościach i trudach. Potem udzielił rozgrzeszenia i pozwolił odejść. Chwilę później jednak młody człowiek wrócił.

- Proszę księdza, zapomniał mi ksiądz dać pokutę…

- Przepraszam, czy jednak nie powiedziałeś, że się jutro żenisz?

* Do pewnego opata podeszła kiedyś w kościele starsza i bardzo słabo widząca parafianka. Spytała go, odkąd zaczyna się droga krzyżowa. Kapłan, który poprzednio trzy godziny słuchał spowiedzi, odparł bez wahania:

- Od małżeństwa.

* Franek pokazuje kumplowi taśmę magnetofonową. 

- To dla mnie niezwykle cenna taśma. Nagrałem na niej głos mojej żony.

- I cóż w tym niezwykłego?

- Chyba żartujesz?! To jedyna okazja, kiedy mogę jej przerwać w dowolnej chwili!

13.01.2019
 

Słowo Życia na Święto Chrztu Pana Jezusa
Solidarność Jezusa z nami
Ewangelia Łukasz 315-16. 21-22

 

Życie Jezusa w Nazaret przed spotkaniem z Janem Chrzcicielem jest okryte tajemnicą. Pewnego dnia Jezus udaje się nad Jordan, gdzie do nawrócenia i pokuty nawołuje prorok Jan, i prosi go o chrzest. Jest to inny chrzest niż ten, który my przyjmujemy jako sakrament. Jezus daje się ochrzcić, jak wszyscy inni Jemu współcześni, którzy odczuwają potrzebę nawrócenia, zrywają z grzesznymi drogami i ufają głęboko, że Bóg przebaczy im popełnione winy. W ten sposób Jezus, choć jest bez grzechu i nie potrzebuje nawrócenia, okazuje pełną solidarność z nami. Wstępując w rzekę Jordan zstępuje obrazowo w głębię naszej ludzkiej egzystencji, jak to już uczynił przyjmując ludzkie ciało. Gdy wynurza się z wody, otwiera się nad Nim Niebo: „…ujrzał rozwierające się niebo i Ducha jak gołębicę zstępującego na siebie” (Mk 1,9).
A głos Boga oznajmia: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Mk1,11).

 

Jezus jest człowiekiem jak my, ale równocześnie jest także Bogiem. I tak potwierdzony przez Ojca i wyposażony w moc Ducha Świętego rozpoczyna publiczne przepowiadanie Królestwa Bożego.
 

Jezus przyjmuje inny chrzest niż my.

W naszym chrzcie, zapowiedzianym przez Jana Chrzciciela („On będzie chrzcił Duchem Świętym”) i nakazanym przez Jezusa przyjmujemy moc Jego śmierci i zmartwychwstania i zostajemy włączeni w życie Trójcy świętej stając się dziećmi Bożymi i tym samym członkami Chrystusowego Kościoła.

 

W tekstach obrzędu chrztu często powraca myśl, że przez wodę chrztu jesteśmy zanurzeni w śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa.  A zatem chrzest to nie jakaś tylko sympatyczna tradycja, sentymentalne święto rodzinne święto, w którego centrum znajduje się „słodkie baby”.

 

W swej wewnętrznej istocie chrzest jest wysoce dramatycznym wydarzeniem w życiu człowieka, niezależnie od tego w jakim okresie życia ten sakrament przyjmuje - jako dziecko czy jako dorosły - bo idzie tu o wszystko, o śmierć i o życie.
 

O tym, jak ważnym wydarzeniem jest chrzest, świadczą słowa francuskiego króla Ludwika IX. Został on ochrzczony w kaplicy zamkowej w Poissy i z tej racji to miasto było mu przez całe życie bardzo bliskie. Niektóre dokumenty podpisywał nawet słowami „Ludwik z Poissy”. Zapytany, dlaczego nie daje pierwszeństwa miastu Reims, gdzie został ukoronowany na króla, a więc miejsca swego największego triumfu, odpowiedział: „W Reims przyjąłem tylko ziemską przemijającą koronę, a w Poissy stałem się dzieckiem Króla Niebieskiego i w chrzcie otrzymałem prawo do nieprzemijającej korony w niebie”.
 

Trudno wyrazić piękniej i trafniej tę tajemnicę, która realizuje się w chrzcie świętym. Nie otrzymuje się tu doczesnych godności, nie jest to jakieś nadzwyczajne porywające show. A przecież chrzest jest wydarzeniem, które dotyczy najgłębszych wymiarów ludzkiej egzystencji, akcentuje je, nadaje im nowe znaczenie i wypełnia ostatecznym sensem.
 

O doniosłości chrztu mówi również poruszający gest św. Jana Pawła II, gdy podczas pierwszej pielgrzymki do Ojczyzny (1979) przybył do rodzinnego miasta Wadowice. Odwiedzając kościół parafialny, w którym został ochrzczony, najpierw zatrzymał się przy chrzcielnicy i tak trwał przez jakiś czas zatopiony w modlitwie. Następnie ucałował ją i powiedział: „Gdy w myślach spoglądam wstecz. To widzę, jak wszystkie moje drogi prowadzą do chrzcielnicy w Wadowicach”.  
 

To bardzo trafne słowa: gdyby nie chrzest, Karol Wojtyła nie przyjąłby Pierwszej Komunii św. i bierzmowania, nie otrzymałby święceń kapłańskich, nie zostałby biskupem Krakowa, potem kardynałem, w końcu papieżem. Te wszystkie istotne wydarzenia w jego życiu miały początek i źródło w sakramencie chrztu.
 

Chrzcielnica i chrzest, czyli obmycie wodą w imieniu Trójcy Świętej, jest dla każdego chrześcijanina początkiem nowej rzeczywistości, „nowego życia” - w Bogu i z Bogiem, i źródłem posłannictwa w świecie. I ta tajemnica bycia dzieckiem Bożym i członkiem Kościoła - Ciała Chrystusa towarzyszy i przenika całe jego życie nadając wszystkim jego wymiarom i aspektom, wszystkim wydarzeniom życiowym nowy sens. Św. Augustyn wyraził to dosadnie: „Początek kroczy zawsze ze mną”.
 

Chrzest święty jest darem, a równocześnie zobowiązaniem. Zaakcentował to dobitnie w homilii papież Leon Wielki: 
"Chrześcijaninie, rozpoznaj swoją godność! Stałeś się uczestnikiem Boskiej natury, więc nie wracaj do dawnych żałosnych zachowań i nie postępuj poniżej twojej godności. Pomyśl o Głowie i o Ciele, do którego należysz jako członek. Pamiętaj, że zostałeś wyrwany z mocy ciemności i włączony w światło i w Królestwo Boże. Przez sakrament chrztu stałeś się świątynią Ducha Świętego."

 

Śmierć „starego człowieka” i życie „nowego - odrodzonego w Duchu” – oto istota skutków sakramentu chrztu. Permanentna i wdzięczna świadomość tego daru i życie zgodne z tym nowym duchowym wyposażeniem nie jest łatwe, wymaga czujności i stałego wysiłku. Wielki reformator Martin Luter nawiązując do symboliki wody chrzcielnej wyraził to trafnie w swoim charakterystycznym, drastycznym języku: „Chciałem utopić we mnie starego człowieka, ale ten łobuz potrafił pływać.” Jako chrześcijanki i chrześcijanie ciągle na nowo doświadczamy na sobie tego zdradzieckiego kunsztu pływania „starego człowieka” w nas.
 

Chrzest to jakby posiew ziarna przyjaźni z Bogiem w sercu człowieka. W ziarnie zawarte są już wszystkie siły witalne, ale zarodkowo, na sposób „kiełka”. One muszą rozwinąć się, wzmocnić i wzrosnąć. Chrzest jest tylko początkiem. Stanowi dar i od każdego ochrzczonego zależy, co on z tym darem uczyni. W odniesieniu do chrztu małych dzieci Kościół kładzie ten los przyjaźni między Bogiem a dziećmi w ręce i w serca ich rodziców. To jest ich fundamentalne zadanie i odpowiedzialność, by tę przyjaźń pielęgnować, doprowadzić do rozwoju tak długo, aż ich dziecko samo powie „tak” - temu miłosnemu „tak” Boga w chwili poczęcia i w chrzcie.
 

W naszym chrześcijańskim życiu ważne jest, stale wracać myślą i sercem do własnego chrztu, na nowo go akceptować i być otwartym na działanie Chrystusa, który chce coraz głębiej włączać nas w więź z miłującym Bogiem we wspólnocie wiary Kościoła.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

Słowo Życia
na Święto Objawienia Pana 
                   
6.01.2019

Gwiazda, którą jest Boże Dziecię
Ewangelia: Mt 2,1-12

Chrześcijanie Wschodu, dokładniej Kościoła prawosławnego, obchodzą dziś swoje Boże Narodzenie. Katolicy łącząc się duchowo z nimi celebrują niejako po raz drugi tajemnicę Wcielenia Boga w nasz świat obchodząc święto „Epifanii”, popularnie zwane Świętem Trzech Króli. „Epiphania”znaczy: Objawienie się Pana. Orędzie tego święta wykracza poza Kościoły chrześcijańskie: oto ludzie innych religii reprezentowani przez Mędrców ze Wschodu prowadzeni przez tajemniczą gwiazdę znajdują drogę do groty w Betlejem, stają przed Dzieciątkiem Jezus, oddają Mu hołd i składają dary: złoto, kadzidło i myrrhę.

Wraz z narodzinami Bożego Dziecięcia dokonała się Epifania Boga dla wszystkich ludzi, dla całego świata. Bóg spełnił swoją obietnicę w świetlanej postaci Jezusa: Boga-Człowieka. Odtąd nie potrzebujemy już żadnej innej „gwiazdy przewodniej”, teraz światło Boga w postaci Jezusa wędruje z nami przez świat – i oświetla wszystkie jego ciemności i drogę każdego człowieka. Oczywiście przeciwności i sprzeczności typowe dla świata nie znikają automatycznie. Jak długo istnieje świat, jesteśmy na nie „skazani”, musimy z nimi żyć. One nie są od Boga. To my sami przesłaniamy światło, jesteśmy źródłem cieni i ciemności w świecie przez niesprawiedliwość i brak miłości. To na ogół sam człowiek jest sprawcą głodu, nędzy, nieszczęść, smutku. Ale kiedyś także ci, co żyją po ciemnej stronie życia i cierpią z powodu niesprawiedliwości społecznej, podniosą się - jak zapowiada Izajasz – i będą „patrzeć radośnie wokoło, ich oczy będą promieniowały, a ich serce wypełnione radością szeroko się otworzy” (I czytanie mszalne).

Dziś wiemy, że tzw. Trzej Królowie to nie króle, lecz naukowcy, mędrcy, badacze gwiazd, astrologowie. Ale nie to jest istotne, kim oni byli, lecz co ich charakteryzowało i dlaczego przez tyle wieków chrześcijanie czczą ich w szczególny sposób.

Pójść za gwiazdą – to metafora dla najgłębszej ludzkiej tęsknoty. Z tęsknotą w sercu ci poganie ze Wschodu spostrzegają nową gwiazdę i to mobilizuje ich do wyruszenia w daleką podróż, w nieznane, nie wiedząc, dokąd ich to kosmiczne zjawisko zaprowadzi. Przychodzą do kraju, gdzie wiedza o gwiazdach jest właściwie odrzucana jako zabobon. Oni są reprezentantami ludzi szukających czegoś ważnego i istotnego. Reprezentują wszystkich, których trawi tęsknota i którzy dzięki niej więcej pojmują niż ci, co wolą stabilizację i boją się wszystkiego, co nowe, czego przykładem są Herod i krąg jego uczonych.

Co charakteryzuje Mędrców ze Wschodu?

Po pierwsze: oni są spragnieni prawdy, dlatego stale pytają, szukają, badają. Szukają Boga i odnajdują Go w człowieku – w niezaradnym dziecku. Szukanie zawsze wiąże się z niepewnością, z otwarciem na eksperymentowanie. Uwzględniając wielość i różnorodność dzisiejszych możliwości, trzeba szukać w różny sposób, na różnych drogach i różnych spraw próbować. Taka postawa winna cechować każdego wierzącego.

Po drugie: gdy Mędrcy znajdują Boże Dziecię, padają na kolana i adorują Je. Szukać Boga, spotkać go w człowieku i przy tym przeżywać ogromną radość – to doświadczenie skłania Mędrców do tego, że klękają i uwielbiają. Tym samym świadczą o tym, że niczego nie traktują za sprawę oczywistą. Dla nas jest to wezwanie, by nie być obojętnym na różne spotkania i wydarzenia, na to, z kim mamy do czynienia lub co nas teraz spotyka. A zatem: mieć otwarte oczy i uszy, nie przeoczyć cudownych wydarzeń w codzienności, dać sobie na wszystko czas, uważnie patrzeć, by widzieć, rozważać i wszystko przeżywać z wdzięcznością. W adoracji Mędrców dostrzegamy objawienie się Boga, który bezwarunkowo i zawsze chce być z ludźmi i towarzyszy każdemu człowiekowi na drodze jego doczesnego pielgrzymowania.

Po trzecie: Mędrcy składają dary. Są dobrymi darczyńcami; tego co jest dla nich drogocenne, nie chcą zachować tylko dla siebie. A poprzez dar doświadczają, że ofiarując coś drugiemu, sami stają się obdarowanymi. Jako wierzący idziemy tą samą drogą. Wiara karmi się przekonaniem, że w akcie daru stajemy się obdarowywanymi. Wiemy jednak dobrze, jak szybko ulegamy niebezpieczeństwu i zamiast dawcami i darczyńcami szybko stajemy się „zbieraczami i myśliwymi”.

Tradycja przedstawia Trzech Mędrców ze Wschodu jako królów z koronami na głowie. Te trzy korony symbolizują trzy ważne postawy religijne chrześcijan: szukanie, uwielbianie i dzielenie się - obdarowywanie. Symbolizują one zarazem zobowiązania Kościoła dzisiaj!

Historia Magów idących za gwiazdą apeluje do naszej tęsknoty i nadziei. By mimo trudności życiowych stale szukać „gwiazdy”, która wskaże nam kierunek i cel, zwłaszcza, gdy wokół otaczają nas złowrogie ciemności. Trzeba wyruszyć na poszukiwanie, porzucić wszystko, co stało się rutyną. Może się okazać, że trzeba będzie iść – jak Mędrcy - drogą okrężną – „przez dwór Heroda”, który właśnie chce zabić to, czego szukamy. Być może, że „Herod” to także część nas samych, ta część, która nas „wywodzi w pole”, odwodzi od drogi do celu. Może Herodem jest siedzący na karku strach, że stracimy kontrolę nad swoim życiem, gdy posłuchamy tęsknoty serca – i pójdziemy ku Bogu? Jak oszukać „naszego Heroda”, by iść ku światłu Bożej Miłości? Uda się to tylko wtedy, jeżeli odważymy się pójść za głosem sumienia i tęsknoty, które Bóg złożył w każdym z nas.  Dziecię Jezus oczekuje radośnie na wszystkich, co Go prawdziwie szukają!

A jakie dary złożymy temu Bożemu Dziecięciu? Jakie „złoto” - Jemu jako królowi? Jakie kadzidło jako Bogu?  Jaką myrrhę jako Człowiekowi poddanemu cierpieniu i śmierci?

Ks. Jerzy Grześkowiak

Słowo Życia na Nowy Rok

Z Bożym błogosławieństwem w Nowy Rok 2019

Ewangelia: Łukasz 2, 16-21

Ucichła sylwestrowa muzyka, hałas strzelających szampanów oraz huk rozświetlających ciemności nocy kolorowych petard. Zamilkły dzwony głoszące o północy koniec starego i początek nowego roku.  Pierwszy dzień nowego roku to wprawdzie dzień jak wszystkie inne, a jednak ma on w sobie coś szczególnego. Hermann Hesse – po długiej chorobie w bodaj najbardziej znanym wierszu pt. „Stopnie” napisał: „Z każdym początkiem wiąże się jakaś magia, jakiś czar, który nas chroni i pomaga żyć”.Ta głęboka prawda odnosi się także do daty pierwszego stycznia. 

W sylwestrową noc i w pierwszym dniu nowego roku nie ma chyba nikogo, kto nie pytałby: Co mi ten nowy rok przyniesie? Co nowego mnie czeka?  Jakie przeżycia, radości, niespodzianki są mi pisane? Dla wielu wiąże się to również z lękiem, z obawami? Czy nie spotka mnie poważna choroba, jakieś nieszczęście, konflikty w rodzinie, problemy w pracy, nie daj Boże śmierć bliskiej osoby…?

 Jako „lekarstwo” na tego rodzaju lęki proponuję dwa środki zaradcze: błogosławieństwo Boga i pośrednictwo Maryi – Bożej Rodzicielki i Matki Kościoła.

W liturgii eucharystycznej na Nowy Rok jedno z czytań przekazuje tzw. błogosławieństwo Aaronowe. Bóg mówi przez Mojżesza do Aarona, jak ma błogosławić Izraelitów: „Pan niech cię błogosławi i strzeże. Niech ci ukaże swoje pogodne oblicze i będzie dla ciebie łaskawy. Pan niech zwróci swoje oblicze ku tobie i obdarzy cię pokojem”.To błogosławieństwo zawiera w sobie obietnicę Boga, który mówi do mnie: „Jesteś ze wszystkich stron otoczony moim błogosławieństwem, czyli moją troskliwą miłością, a więc jesteś zanurzony w pełnię mojego Bożego życia”.

Odpowiednikiem naszego polskiego słowa „błogosławić” jest w języku łacińskim słowo „benedicere”.Znaczy ono: „dobrze mówić”, „mówić coś dobrego”, „mówić dobre słowo”, czyli w dalszym sensie także: wielbić, chwalić, wysławiać. Błogosławieństwo - patrząc od strony człowieka - oznacza zatem „wielbienie Boga”, „wysławianie Boga”. Uwielbiamy Boga, gdy „dobrze o Nim mówimy”, gdy Go wielbimy i wychwalamy, gdy dziękujemy Mu za wszelkie dobro, które zdziałał w naszym życiu.   To właśnie czynili pasterze z dzisiejszej Ewangelii: „Chwalili Boga i wysławiali Go za wszystko, co słyszeli i widzieli.”

Patrząc wstecz na miniony rok odkryjemy z pewnością przeplatające się – jak złota nić - różnego rodzaju interwencje Boga w naszym życiu, Jego wyraźne ślady. Często dopiero z odpowiedniego dystansu, po jakimś czasie, zauważamy, że wszystko, co się wydarzyło, miało na celu nasze dobro. Dla człowieka wierzącego w Boga wszystko w życiu ma jakiś głęboki sens.

„Błogosławić”, czyli „dobrze mówić” – oznacza także prośbę kierowaną do Boga o Jego błogosławieństwo, o Jego „dobre słowo dla mnie”, o Jego obecność, wsparcie, siłę i pociechę. Bóg nas błogosławi, to znaczy Bóg „mówi do nas dobre słowo”, dobrze nam życzy i udziela potrzebnych na każdy dzień łask.

 Otrzymać błogosławieństwo od Boga nie oznacza oczywiście, że wszystko już jest załatwione, że nie muszę o nic zabiegać, o nic się troszczyć, że mogę żyć lekkomyślnie w przekonaniu: „Pan Bóg jako dobry Tatuś wszystko szczęśliwie w moim życiu zarządzi i załatwi”. Wierzyć w moc błogosławieństwa Bożego, to znaczy czynić wszystko, co w mojej mocy, ale z ufnością, że Bóg do naszych małych czynów dołoży swoje dzieło przewyższające wszystko, co ludzkie, co małe i niedoskonałe. Innymi słowy żyć i postępować tak, jak gdyby wszystko w życiu ode mnie zależało, ale ufać tak głęboko, jak gdyby wszystko zależało tylko od Boga. Tylko w takiej perspektywie można zacząć nowy rok bez strachu i w pełnym zaufaniu Bogu. Wtedy każdy dzień będzie otulony Bożym błogosławieństwem.

Drugim środkiem przeciw lękom to ufne spojrzenie na Maryję – Matkę Jezusa, zawierzenie Jej i powierzenie siebie, swojego życia i wszystkich spraw i wydarzeń tego nowego roku. Ona jest w szczególny sposób przez Boga „błogosławiona”, to znaczy „pełna łaski” – jak sformułował to Anioł Gabriel przy Zwiastowaniu, że zostanie Matką Bożego Syna. Podobnie mówi do Niej i o Niej jej krewna Elżbieta, gdy Maryja ją odwiedza: „Błogosławiona jesteś, któraś uwierzyła w to, co powiedział ci Pan”.

Maryja jest „błogosławiona” i pokazuje nam, jak mamy żyć i co mamy czynić, by zasłużyć na miano „błogosławionych”. Dzisiejsza Ewangelia akcentuje, że Maryja zachowywała wszystko, co się wydarzyło, w sercu swoim, i o tym intensywnie rozważała.

Chcąc pójść drogą Maryi dobrze byłoby poświęcić w każdym dniu nieco miejsca na modlitwę i duchową refleksję. Rankiem rozpocząć dzień z Bogiem - przez medytację: z jaką motywacją zaczynam ten dzień, jakie obowiązki i zadania stoją przede mną, co mi ten dzień może przynieść, kogo spotkam, komu mogę pomóc? Następnie proszę Boga o błogosławieństwo.

Coś podobnego winno mieć miejsce również wieczorem: spoglądam na miniony dzień, cieszę się z dokonań i sukcesów, mówię Bogu „dziękuję” za wszelkie dobro, którego zaznałem i które uczyniłem, proszę o Jego miłosierdzie i przebaczenie za zaniedbania i winy i o błogosławieństwo na dobrą noc.

Jeżeli obierzemy Maryję za wzór i powierzmy się Jej macierzyńskiemu pośrednictwu i wstawiennictwu, to możemy liczyć na to, iż rok 2019 będzie rokiem błogosławionym.

Zabierzmy na nowe dni wynikającą z wiary ufność: „Bóg zna moje wczoraj. Ofiaruj Mu swoje dzisiaj. A On zatroszczy się o twoje jutro!”

Ks. Jerzy Grześkowiak

Ostatnia aktualizacja nastąpiła 2.12.2024 r.

w rubrykach:

"Bliżej Boga"

oraz
"Z notatnika redagującego - Jerzego Sonnewenda",

Impressum

 

POLONIK MONACHIJSKI - niezależne czasopismo służy działaniu na rzecz wzajemnego zrozumienia Niemców i Polaków. 

Die unabhängige Zeitschrift dient der Förderung deutsch-polnischer Verständigung.

 

W formie papierowej wychodzi od grudnia 1986 roku a jako witryna internetowa istnieje od 2002 roku (z przerwą w 2015 roku).

 

Wydawane jest własnym sumptem redaktora naczelnego i ani nie zamieszcza reklam ani nie prowadzi z tego tytułu żadnej innej działalności zarobkowej.

 

Redaguje:

Dr Jerzy Sonnewend

Adres redakcji:

Dr Jerzy Sonnewend

Curd-Jürgens-Str. 2
D-81739 München

Tel.: +49 89 32765499

E-Mail: jerzy.sonnewend@polonikmonachijski.de

Ilość gości, którzy od 20.01.2016 roku odwiedzili tę stronę, pokazuje poniższy licznik:

Druckversion | Sitemap
© Jerzy Sonnewend