Bliżej Boga

Ks. Dr hab. Jerzy Grześkowiak

Sens Adwentu

 

Czas adwentu to czas namysłu 

nad nadzieją człowieka

ks. Józef Tischner

 

Liturgiczny okres Bożego Narodzenia posiada dwa centra: Boże Narodzenie i Epifanię oraz specjalny czas przygotowania zwany Adwentem, od łacińskiego słowa adventus – przyjście, obecność. To słowo miało zastosowanie już w zwyczajach rzymskich. Oznaczało wtedy przybycie bóstwa lub władcy utożsamianego z bóstwem do swej świątyni i okresowe w niej przebywanie; z czasem odnoszono je także do rocznicy tych uroczystości

Ponieważ cesarzowi przypisywano boskie atrybuty, słowo adventus oznaczało także wstąpienie cesarza na tron, jak również rocznicę tego wydarzenia, nadto także przybycie cesarza lub króla do danej prowincji. W takim ujęciu adventus oznaczał nie coś „poprzedzającego”, lecz samą rzeczywistość, jej przybycie i objawienie się, ukazanie się (greckie Epifaneia).

W konsekwencji po przejęciu słowa adventus przez chrześcijan oznaczało ono początkowo samo Boże narodzenie, czyli objawienie się Boga (Epifania), ale jednocześnie także rocznicę tego wydarzenia, czyli samo święto. Natomiast okres przygotowawczy nazywano czasem „przed przyjściem”.  Dopiero od VII wieku, gdy coraz więcej znaczenia przypisywano świętowaniu Bożego Narodzenia, bo od samego początku najważniejszym świętem była Wielkanoc, słowo „adwent” odniesiono do właśnie tego czasu przygotowania do świąt, do czasu oczekiwania. Mówiono wtedy o niedzielach „in adventu”, o niedzielach w Adwencie.

Okres Adwentu i jego liturgii określają zatem dwa słowa: „oczekiwanie” i „przyjście”. Ale o jakie przyjście chodzi, o jaki „obiekt” tego oczekiwania?  Sprecyzowanie odpowiedzi nie jest łatwe, ponieważ w historii chrześcijaństwa różne liturgie podkreślają różne momenty, co więcej, także przekazy liturgii rzymskiej z różnych okresów nie są pod tym względem jednolite.

Zasadniczo można wyodrębnić trzy różne „przyjścia”, a więc w konsekwencji trzy różne „oczekiwania”:

  1. Wcielenie Syna Bożego, poczętego w łonie Dziewicy przez Ducha Świętego, czyli przyjście już dokonane, a zatem raczej wspomnienie oczekiwania niż samo oczekiwanie. 

Bóg, Logos, Słowo stwórcze u początków świata - przyjęło ludzkie ciało w Jezusie i ukazało prawdziwe „oblicze Boga”.  W Jezusie wypełniona jest wszelka obietnica, w Nim osiągają kulminację dzieje Boga z ludzkością. Bóg opuścił swoje niebo i pochylił się nad człowiekiem, zawarł z ludzkością przymierze wchodząc w dzieje pewnego narodu. On jest królem, który zszedł do tej biednej prowincji, jaką jest ziemia i obdarował nas swoim przyjściem przyjmując nasze ciało, stając się człowiekiem, takim jak każdy z nas.

To pierwsze przyjście Chrystusa w ciele na ziemi jest podstawową myślą Adwentu.  Obejmuje ono całą historię świata i jest w liturgii Kościoła równocześnie przygotowaniem, jakby uwerturą do drugiego przyjścia Chrystusa i do wiecznego Bożego Narodzenia w niebie.

  1. Paruzja, czyli oczekiwanie ponownego przyjścia Chrystusa, które się dokona w dniu ostatecznym. 

Pan przyjdzie z mocą, aby dopełnić i zakończyć dzieło zbawienia na ziemi i wprowadzić odkupionych do szczęścia życia wiecznego. W liturgii adwentu często cytowane są słowa św. Pawła „Noc już minęła i przybliżył się dzień (Rz 13,11). Dzień się przybliża… – a zatem na nasze życie jako chrześcijan wciąż padają promienie wschodzącego słońca przyszłego uwielbionego życia w Bogu. Na horyzoncie zaczyna jaśnieć blask osobistego zmartwychwstania i odkupienia duszy i ciała.

  1. Przyjście Chrystusa do wierzących w Niego, do Jego członków w Kościele, które najpełniej dokonuje się w Słowie i w Eucharystii. 

Od Wcielenia i przypuszczalnie do Paruzji dzielą nas wieki. Niemniej Chrystus zmartwychwstały i wywyższony istnieje i żyje w świecie także dziś. Żyje w swoim Kościele, jest pośród nas. Jego Królestwo jest w nas. W czasie Adwentu nie jesteśmy zatem zwróceni tylko ku przeszłości ani tylko ku przyszłości, ale również ku teraźniejszości, ku przychodzeniu Pana zawsze i wszędzie, o każdej porze i na każdym miejscu. Toteż św. Bernard nazwał Adwent „sakramentem obecności Chrystusa w świecie”.    

Ten sam Syn Boży, który przed dwoma tysiącami lat urodził się pośród ludzi, rodzi się stale, dziś i jutro, i w całej historii zbawienia - w Kościele i w świecie, i w każdym poszczególnym człowieku. Z tego wynika, że cały obecny czas jest dla Kościoła i każdego wierzącego czasem pierwszego przyjścia Pana Jezusa, jest Adwentem, czyli Jego przyjściem, a zarazem czasem wyglądania, oczekiwania i pragnienia, czasem, w którym Chrystus ma przybrać w nas postać, napełnić nas swym Duchem i życiem oraz doprowadzić do ostatecznego zbawienia, czyli przygotować na Jego drugie przyjście na świat w paruzji. Przyjście Pana Jezusa – Adwent – jest zatem wciąż dziejącą się rzeczywistością. Chrystus, który przyszedł, stale przychodzi – nadal żyje i działa w swym Kościele, jako Głowa w członkach, jako winny krzew w latoroślach.

Ks. Jerzy Grześkowiak

Zum 1 Adventssonntag  2024, Jahr C (Lk 21,25-28.34-36)

Richtet euch auf und erhebt eure Häupter, denn eure Erlösung ist nahe!

Advent ist uns ein trautes, inhaltsvolle Wort. Es heißt soviel wie „Ankunft“. Viele verstehen es in dem Sinn, dass „das Christkind kommt“, wobei unklar ist, ob sie das Christuskind in der Krippe, oder das Christkind im Silberpapier meinen. Von einem und erst recht vom anderen ist im heutigen Evangelium überhaupt nicht die Rede. Es klingt so gar nicht nach Adventsstimmung und Geborgenheit. Eher könnte man Angst bekommen, wenn es heißt: „Die Menschen werden vor Angst vergehen in der Erwartung der Dinge, die über die Erde kommen sollen“ (Lk 21,26). Ja, Angst bekommen… Am Rande kleine Bemerkung: In der Schule, im Religionsunterricht, als diese Texte von dem Ende der Welt vom Priester gelesen wurden, fragt ein Bub: „Herr Pfarrer, kriegen wir dann die Schulfreie Tage?“….

Ich sehe noch vor mir die ältere Frau an meiner ersten Kaplanstelle, bei einem seelsorgerlichen Gespräch: „Ich bin verdammt, ich kann nicht die Kommunion empfangen“, sagte sie mir. Gott sei Dank, ist das in meinem priesterlichen Leben nicht so oft gewesen! Gott sei Dank, leben heute die Menschen nicht  mehr in ständiger Höllenangst, sondern haben ein freies, liebevolles Gottesbild.

Aber ist das Pendel – wie oft in der Geschichte – nicht in die andere Richtung ausgeschlagen? Waren vor einer Generation Himmel, Hölle, Fegefeuer und Letztes Gericht noch selbstverständliche Glaubenswahrheiten, so ist davon nur noch der Himmel übriggeblieben, in den ja eigentlich irgendwie alle kommen werden…. Ich will jetzt keine Höllenpredigt halten, aber ich will den heute beginnenden Advent als das annehmen, was er in der Kirche schon immer ist: eine ehrliche, ernste Vorbereitungszeit, die  mich an wirklich wichtige Dinge meines Lebens und Glauben erinnern will.

Die biblischen Texte, die wir eben gehört haben, sprechen vom Ende, von der Endzeit, vom Kommen des Messias und von der Wiederkunft des Herrn. Hier müssen wir uns kurz über apokalyptisches Denken besinnen. In Krisenzeiten hat apokalyptisches Denken regelmäßig Konjunktur. Sind die Umstände bedrohlich und die Wege aus der Krise nicht erkennbar, dann beginnen Menschen damit, sich entweder zu verstecken oder einen geistigen Weg aus der Gefahr zu entwerfen. Das nimmt der lebensbedrohlichen Gegenwart wenigstens etwas von ihrem Schrecken. Denn wer sich die Etappen in die neue Zukunft vorstellen kann, der bewegt sich wie auf einer Leiter - Sprosse für Sprosse entfernt er sich von der Gefahr und nähert sich der rettenden Zukunft. Apokalyptisches Denken stärkt also den Durchhaltewillen in Zeiten der Krise. Und die Kardinaltugend der Apokalyptik ist die Wachsamkeit. Alles, was davon ablenken könnte, wachsam zu bleiben, ist daher von Übel. Wer aber auf dem Weg das Ziel fest vor den Augen hat und beständig Stärkung im Gebet sucht, der wird es schaffen und das Ziel und Richtung erlangen.

Nochmals den letzten Vers des Evangeliums: „Wacht und betet allezeit, damit ihr… vor den Menschensohn hintreten könnt.“ Das ist eine Grundwahrheit unseres Glaubens: Im Tod trete ich vor Gott hin, und dann vollzieht sich das, was wir als Gericht bezeichnen. Sicher ein missverständliches Wort. Denn es wird keinen Ankläger geben, keinen Verteidiger, kein Publikum. Nein, es wird eine einmalige, einzigartige Begegnung sein: ich mit meinem Leben und meiner Geschichte vor Gott!

Und jetzt kann ich nur ein  Bild  malen, wie ich mir jene  Begegnung vorstelle. Denn niemand weiß Genaueres darüber. Da wird mich Gott in seinen Arm nehmen und zu mir sagen: Jetzt schauen wir uns mal zusammen dein Leben an. Und dann wird wie in einem Film alles vorüberziehen: alles Gelingen und Scheitern, alles Offene und Verborgene. Und ich werde an manchen Stellen befreit aufatmen und an anderen von tiefer Scham erfüllt sein. Ich werde mir sehnlichst wünschen, manches ungeschehen zu machen. Es wird wehtun und brennen (Fegefeuer!), und ich werde plötzlich spüren: das ist das Gericht - alles liegt völlig offen vor mir! Dann werde ich mich fragen: bin ich bereit für dich, mein Gott?  Oder muss ich noch „warten“, noch geläutert werden? Aber Gott hat  mich immer noch im Arm, denn er verstößt mich nicht, er nimmt mich nur ganz ernst, mein Leben und meine Geschichte. Und dann habe ich nur die eine Hoffnung, dass ich in diesem Moment eine endgültige Entscheidung treffen kann, dass eine letzte große Umkehr zu Gott hin möglich ist und mein „Erbarme dich meiner“ von ihm angenommen wird. Wie gesagt, nur ein Bild, kein Wissen. Aber ich bin mir sicher: Es ist Gott wahr nicht gelichgültig, wie wir gelebt haben. Einem Gott, der sich so für uns Menschen einsetzt, kann das, ja darf das nicht egal sein!

Zusammenfassend: „Endzeitbilder von gestern oder Botschaft für heute?“ – so kann man mit Blick auf das heutige Evangelium fragen. Auch wenn diese Endzeitbilder einer vergangenen naturwissenschaftlichen Vorstellungswelt entstammen, heißt dies nicht, dass diese Texte bedeutungslos sind. Sie bringen vielmehr zum Ausdruck, dass wir Christen mit einer großen Erwartung leben, die jeglichen Tod und jeglichen Zerfall hinter sich lässt. Möge diese Adventszeit uns alle in dieser Überzeugung festigen. Noch einmal das Wort Jesu: „Wacht und betet allezeit, damit ihr allem, was geschehen wird, entrinnen und vor den Menschensohn hintreten könnt!,

Dr. Jerzy Grzeskowiak, Pfr. i. R.

Rozmodlona Ameryka wybrała Trumpa

Dla wielu mieszkańców USA wybory miały wymiar nie tylko polityczny, lecz także duchowy.

 

Od tygodnia jeżdżę po Ameryce, spotykając się z wieloma ludźmi i rozmawiając z nimi na temat ostatnich wyborów prezydenckich w USA. W licznych wypowiedziach moich rozmówców nieustannie powraca ten sam wątek: nie było do tej pory w Stanach Zjednoczonych kampanii przedwyborczej, podczas której panowałaby tak wielka mobilizacja modlitewna, jak przed ostatnią elekcją.

 

Powstrzymać antychrześcijański walec

W wielu środowiskach chrześcijańskich w USA dominowało przekonanie, że rywalizacja dwóch kandydatów do fotela prezydenckiego ma wymiar nie tylko polityczny, lecz także duchowy. Duża część katolików i protestantów zagłosowała na Donalda Trumpa nie dlatego, że traktuje go jak wzorzec cnót ewangelicznych, lecz dlatego, że jako jedyny mógł powstrzymać Kamalę Harris, której program był jawnie antychrześcijański. Jej stanowisko w sprawach dotyczących religii, życia, małżeństwa czy rodziny było tak wrogie Ewangelii, że głos oddany na nią był odbierany przez wielu Amerykanów wręcz jako wyrzeczenie się wiary i zdrada Chrystusa. Wystarczy przypomnieć, że obecna wiceprezydent USA opowiada się za legalną aborcją do dziewiątego miesiąca ciąży włącznie i uważa, że jest to wartość nienegocjowalna, która nie podlega żadnym kompromisom.

 

Mimo tak radykalnego, wręcz ekstremistycznego programu kandydatka Partii Demokratycznej miała za sobą poparcie przytłaczającej większości mediów, pop kultury i wielkiego biznesu. Dla odmiany Donald Trump przeżył dwie próby impeachmentu, cztery procesy karne, nalot policyjny i rewizję w swoim domu oraz dwa zamachy na życie, z których jeden omal nie zakończył się tragicznie.

W tej sytuacji cała rzesza ludzi wierzących uznała, że jedynym sposobem na powstrzymanie tak potężnych sił, które sprzysięgły się przeciwko Trumpowi, jest modlitwa. Nie przesadzę, jak powiem, że miliony Amerykanów spontanicznie zaangażowały się w różne akcje modlitewne, krucjaty różańcowe czy czuwania nocne w intencji kandydata republikanów. Jego sukces wyborczy stanowił dla nich potwierdzenie skuteczności takiego postępowania. Tym bardziej, że grupa amerykańskich czarownic żaliła się publicznie w kilku mediach, iż od dawna próbowała rzucić przekleństwo na Donalda Trumpa, ale ich magiczne sztuczki nie zadziałały, ponieważ dysponował on tarczą duchową, która dawała mu ochronę.

 

Modlitwa a sprawa polska

Moi amerykańscy rozmówcy pytali mnie, czy Polacy jako naród znany ze swojej religijności zachowują się podobnie w sytuacjach, gdy dochodzi na ataku na wiarę, życie i rodzinę. Odpowiedziałem, że przed wyborami prezydenckimi i parlamentarnymi w 2015 roku w Polsce rzeczywiście panowała olbrzymia mobilizacja modlitewna. Wiele osób wzięło wtedy udział w Krucjacie Różańcowej za Ojczyznę, wiele też uczestniczyło w różnych spontanicznych inicjatywach modlitewnych. „I jak zakończyły się wtedy wybory?”, dopytywali mnie Amerykanie. Odpowiedziałem, jakie były wyniki.

„A następne wybory?”, nie dawali spokoju moi rozmówcy. „Czy Polacy modlili przed nimi?”. Odpowiedziałem, że czterolecie między wyborami w 2015 a 2019 roku wypełnione było wieloma przedsięwzięciami modlitewnymi, takimi jak Wielka Pokuta, Jubileuszowy Akt Przyjęcia Jezusa Chrystusa za Króla i Pana, Różaniec do Granic, Polska pod Krzyżem i wiele innych. „I jakie były wtedy wyniki wyborów?”, pytali Amerykanie. Odpowiedziałem.

„No dobrze”, drążyli dalej moi rozmówcy. „A jak wyglądała sytuacja przed ostatnimi wyborami? Czy pojawiły się jakieś nowe ruchy lub akcje modlitewne?” Musiałem długo się zastanawiać, ale nie przyszło mi do głowy nic poza Nowenną Pompejańską za Polskę, którą podjęło kilkaset osób. „Kilkaset osób?”, pytali Amerykanie. „A ilu mieszkańców liczy Polska?”. „37 milionów”, odpowiedziałem. „I jak zakończyły się wybory?” Podałem im wyniki z października 2023 roku. Nie byli zdziwieni. A ja przypomniałem sobie słowa przypisywane św. Ignacemu Loyoli: „Działaj tak, jakby wszystko zależało od ciebie, a módl się tak, jakby wszystko zależało od Boga”.

 

Felieton wygłoszony na antenie Radia Maryja 20 listopada 2024 roku.

Autor: Grzegorz Górny

Reporter, eseista, publicysta, reżyser, producent filmowy i telewizyjny. Założyciel i redaktor naczelny kwartalnika "Fronda"; (w latach 1994-2005 i 2007-2012). Współautor i producent kilku cykli telewizyjnych dla TVP1, TVP2, TVP Polonia, TVP Historia, TV Puls, Polsat. W latach 2005-2006 redaktor naczelny tygodnika "Ozon";. Autor 37 książek, ma na swoim koncie także 29 wydań w 12 językach obcych, w tym 8 książek wydanych po angielsku w USA. Laureat wielu nagród dziennikarskich, filmowych i książkowych (m.in. Totus, Grand Press, Feniks). Obecnie stały publicysta tygodnika "Sieci"; i portalu wPolityce.pl. Prezes Fundacji Polska Wielki Projekt i Stowarzyszenia Trójmorze.

Homilia, Wielki Odpust Pszowski
Narodzenie NMP, 8 września 2013 r.

Mi 5,1–4a; Rz 8,28–30; Mt 1,1–16.18–23

Po wielu latach spędzonych na pustyni egipskiej, na zmaganiach ze złymi duchami, w postach i modlitwach, święty opat Apollon, razu jednego powiedział do Pana Boga tak (a pedzioł to po ślonsku, bo boł pieruchym wykształcony):

– PomBoczku, ni mog bych se tak choć jedyn roz diobła obejrzeć? Tela lot z nim walcza, ale łon je sztyjc niewidzialny. To nie je do końca sprawiedliwe. Łon mie widzi, a jo go ni. Chciołbych mu sie przijrzeć, choby ze szaga. Byda widzioł wtedy jego słabe i miynki miejsca, byda sie umioł lepszy bronić. A i moi szlagi w tyn szpetny pysk, terozki, na starość, bydom skuteczniejsze.

– Mówisz–masz. Pokoża ci go – pedzioł krótko Pan Bóg.

A do diobła tyż sie łodezwoł fest krótko: – Musisz sie pokozać opatowi Apollonowi. – Nie chca! – zaczon wrzeszczeć dioboł i sie fest ciepać. Tyn stary pryk bydzie mie walył zdrowaśkami miendzy łoczy i parzył wodom świynconom! Nie chca sie mu pokazować!

– Musisz, padoł PomBoczek i było po godce.

Jakiś czas potym pyto sie Pan Bóg Apollona: – I co, jak ci sie dioboł podoboł? Co byś padoł?

– Nic takigo, pado Apollon, troszkach sie rozczarowoł. Lichy, czorny, posmorszczany. Wyglondo prawie jak my.

– Ja, synek, ale „prawie” robi wielką różnicę, pedzioł Pan Bóg i te słowa potym, 1800 lot nieskorzi weszły do reklamy telewizyjnej w Polsce. Apollonie: dołeś se pozór na czym ta różnica polego?

– Dyć ech ni ma ślepy, godo Apollon, tyn pieron ni mioł kolan. Tam kaj człowiek mo kolana, łon mioł yny puste dziury. Czamu?

– No właśnie, powiedział Pan Bóg, no właśnie: bez toż z diobła je taki dioboł…

*

Uśmiechaliście się kilkakrotnie i serdecznie, słuchając tej historii.

To bardzo dobrze. Śmiech ma w historii naszej wiary swoje niezastąpione miejsce: jest znakiem radości z Boga, z Jego i naszego zwycięstwa nad złem i śmiercią. Sara, matka Izaaka, mówi w Księdze Rodzaju: „powód do śmiechu dał mi Bóg; każdy, kto sie o tym dowie, śmiać się będzie ze mną” (Rdz 21,6). A Sara jest jedną z tych starotestamentalnych kobiet, które są zapowiedzią Maryi, Matki Jezusa, tej, która ma największe prawo wypowiedzieć te właśnie słowa: „wielkie mi uczynił rzeczy, raduje się duch mój w Bogu, moim Zbawcy (Łk 1,49; 47); powód do śmiechu dał mi Bóg, każdy kto się o tym dowie, śmiać się będzie ze mną” – mówi do nas, Uśmiechnięta, z tego pszowskiego wizerunku. A ponieważ wierzymy, czyli należymy do tych, którzy się dowiedzieli „o tym”, powodzie do śmiechu, który dał Maryi sam Bóg, dlatego śmiejemy się radośnie wraz z Nią.

*

Ale jednak sprawa braku kolan, czyli bezbożnej pychy jest sprawą śmiertelnie poważną, prawdziwie diaboliczną.

To święte wzgórze pamięta dokonywane tu akty pychy na prawdziwie szatańską skalę. Tędy, za tym kościelnym murem, drogą z Raciborza na Wodzisław, 74 lata temu, w słoneczny pierwszy piątek miesiąca, 1 września, od rana szła armia Hitlera. Najpierw czołgi, wozy pancerne, samochody. Po południu i pod wieczór piechota. Wyzwoliciele, rzecz jasna. Deutschland über alles… Po sześciu latach, zawszeni, rozbici i bez nadziei wycofywali się przez Pszów w stronę czeskiej granicy.

W tym samym czasie, nowi wyzwoliciele, po splądrowaniu naszej zakrystii, kompletnie pijani, tańczyli w złoconych ornatach na tym placu i przed probostwem. Strzelali co jakiś czas w niebo do nieistniejącego, ich zdaniem, Boga. Pomnik czerwonoarmistów szpecił pszowski rynek jakieś 40 lat. Zniknął w jeden dzień przy pomocy spychacza i dźwigu.

Prominentny przedstawiciel jednego z tych dwóch szatańsko pysznych reżimów mówił do mojej młodej wówczas Mamy: w tych waszych książkach stoi, że wiara góry przenosi. A widziała już Pani kiedyś, żeby wiara przeniosła kupkę gnoju? – Nie, odpowiedziała moja Mama, tego jeszcze nigdy nie widziałam. Ale widziałam już jak pycha konała na kupce gnoju. To już widziałam.

Ale czy to wszystko jest już na pewno tylko historią? Czy pycha aby nie przeżywa akurat swoich złotych dni? Czy aby nasze dzieci nie są codziennie ćwiczone w pisaniu samochwalczych CV, w bezwzględnej rywalizacji? Czy nie są aby trenowane do wyścigu szczurów na niespotykaną w dziejach ludzkości skalę? Czy to, co jest pychy istotą – negacja Boga, oderwanie od Niego, budowa świata bez liczenia się z Jego wolą, nie jest aby istotnym komponentem nie tylko nazistowskiego i nie tylko komunistycznego, ale i liberalnego porządku świata??? Na razie nie leje się krew – i Bogu dzięki, i oby tak było zawsze. Ale poziom pychy, np. w próbach zastępowania prawa Bożego prawem narzucanym przez absolutnie bezbożne i tym samym antyludzkie ideologie jest już porównywalny do tamtych dwóch epok. A i o nieklękaniu przed księdzem słyszeliśmy nie tak dawno, co się wyraźnie kojarzy z przygodą opata Apollona.

*

Pokora, antyteza pychy, jest istotą maryjności. Niedaleko tego wzgórza, na którym nasza pszowska Madonna łagodnie się do nas uśmiecha, w Rudach Raciborskich, kilkanaście kilometrów stąd, czczona jest Maryja jako Pokorna.

Ona, Matka Boga i nasza, miażdży swoją pokorą głowę szatana, tę głowę, w której lęgnie się wszelka diaboliczna pycha. Jej „oto ja służebnica Pańska” jest dokładnym zaprzeczeniem diabelskiego non serviam – nie będę służył. To Ona jest wymieniona w dzisiejszej Ewangelii, w długim ciągu Jezusowego rodowodu wśród wielu mężczyzn i kilku kobiet, Tamar i Rachab, Rut i Batszeby, czyli wśród kobiet ubogich i niedoskonałych, emigrantek, zniesławionych, bezpłodnych. To Ona nam pokazuje Boga jako dziecko. Mówi: On się stał dla was mały, nie przychodzi z zewnętrzną siłą, lecz w niemocy swej miłości. I pokornie prosi was o miłość. Tak żyjcie, jak On. Urodził się w najmniejszym z plemion judzkich, Betlejem Efrata… Czułam bicie Jego serca w swoim łonie, wiem najgłębiej ze wszystkich ludzi, że jest serca pokornego. A jak wiecie, nasze serca – Jego ciche i pokorne oraz moje niepokalane – zwyciężą. Bójcie się zimna pychy, lekceważenia maluczkich, wyniosłości, pogardy, chłodu; nie bójcie się uczuć, serdeczności, skromności, ludzkich, niewyrachowanych reakcji i relacji, prostoty bycia, nie trzymajcie kurczowo tego, co wasze. Pokora da waszemu życiu radość, niebanalną radość. Będziecie się mogli śmiać do bliźnich i życia. Jak Sara, jak ja. Bóg da po temu powód.

*

Dopiero chrześcijaństwo doceniło pokorę. Jeszcze dla starożytnych Greków pokora była postawą służalczą, którą odrzucali. Także dla Hitlera, Stalina i ich następców. Natomiast chrześcijaństwo dostrzegło w pokorze prawdę o człowieku. I uczyniło z niej zasadniczą postawę chrześcijańskiej egzystencji. Właśnie to przeciwstawienie – pycha jako kłamstwo, pokora jako prawda – jest chrześcijańskie.

Źródłem jest tu pokora Boga samego, pokornego Boga, który klęczy u naszych stóp, obmywa je. Jest to pokora radykalna od poczęcia: oto nieznana, bardzo młoda dziewczyna, mała nieznana wioska i nieznany prywatny dom; ukrycie, znak ziarna gorczycy. Oto ulubiony świat Boga, wyobraźmy to sobie: maleńka we Wszechświecie Ziemia, na niej malutki Izrael, w nim zapadłe wioski – Betlejem i Nazaret. Potem śmierć na wysypisku śmieci, związanie Łaski z Kościołem, z nami, czyli z gromadą grzeszników… Uboga wdowa, mały pieniążek, krótkotrwałe piękno lilii… W żadnym momencie życia Chrystus nie trzyma swej równości z Bogiem kurczowo w ręku, tak jak rabuś trzyma swój łup (musi tak robić, bo zrabowane dobro do niego nie należy, dlatego go tak pożąda i strzeże).

Droga, którą przeszli Jezus i Maryja, na której został odkupiony człowiek i którą proponuje Bóg człowiekowi, jest drogą prowadzącą prawdziwymi szczytami życia. Wyniosłe góry pychy są w gruncie rzeczy największą depresją ludzkiego ducha. Zaś szlak naśladowania Chrystusa i Jego Matki, wysoka ścieżka pokory ukazana m.in. w Kazaniu na Górze i wiodąca wierzchołkami łańcucha Błogosławieństw, jest w swej istocie spełnieniem najgłębszych tęsknot ludzkiego serca: miłości.

*

Pokora jest decydująca; pokora jest znakiem zbawienia. Poczucie zależności od Boga, uważność okazana bliźniemu, ustąpienie Mu – są decydujące. I nie jest to rzecz drugorzędna; jest to kwestia absolutnie kluczowa dla drogi z bez-bożności w po-bożność. Prawie rówieśnik Apollona, syryjski ojciec Afrahat uczył kilkanaście wieków temu: „Pokorni są prości, cierpliwi, kochani, konsekwentni, prawi, potrafią czynić dobro, są roztropni, pogodni, mądrzy, spokojni, czynią pokój, są gotowi się nawrócić, życzliwi, głębocy, rozważni, piękni i upragnieni (Rozprawa 9, 14)”.

*

Wróćmy na koniec do Pszowa.

Pszów to nie Fatima, ani Lourdes. Święte wzgórze, na którym stoimy, nie jest tak oblegane jak Jasna Góra. Nawet w naszej Archidiecezji Pszów nie jest najważniejszym sanktuarium. I myślę, że jest to Pszowa atutem. Sądzę, że właśnie tutaj, w tym lokalnym, prowincjonalnym, ale też – małe jest piękne – przepięknym i drogim nam miejscu, Bóg chce nam przypomnieć tę cnotę współcześnie zapomnianą: skromność, pokorę. W czasie gdy hucpa, pycha, płynąca z ignorancji arogancja oraz styl „życia bez miary” zdają się dominować i narzucać wzorce.

Chcę was prosić byście nie słuchali interesownych i przekonujących głosów, które z wielu stron propagują dziś wzory życia oparte na arogancji i przemocy, na apodyktyczności i sukcesie za wszelką cenę, posiadaniu kosztem bycia. Nie lękajcie się wybierać drogi, dyktowane prawdziwą miłością: styl życia wstrzemięźliwy i solidarny; relacje uczuciowe szczere i czyste; uczciwe zaangażowanie w naukę i pracę; głębokie zainteresowanie dobrem wspólnym. Nie obawiajcie się, że będziecie widziani jako odmienni i krytykowani za to, co może wydawać się skazane na porażkę i niemodne: wszyscy, a zwłaszcza ci, którzy wydają się dalecy od mentalności i wartości Ewangelii, odczuwają głęboką potrzebę ujrzenia kogoś, kto odważy się żyć zgodnie z pełnią człowieczeństwa, ukazaną przez Jezusa i Jego Matkę.

Właśnie to: skromność jest dlatego godna wyboru, ponieważ jest stylem życia samego Boga. I Jego Matki, z tych powodów bolesnej i radosnej zarazem.

Skromność to lekki, ale mocny stelaż życia; arogancja i przemoc nie „dźwigną” życia, nie „uniosą” go. „Aniołowie potrafią fruwać, gdyż traktują siebie lekko” – pisał Chesterton.

Takie życie – skromne, pozbawione arogancji i wstrzemięźliwe – ma swój niepowtarzalny smak. Jest to smak szczęścia. A szczęście to radość, uśmiech – Jej szkoła.

Amen

ks. Jerzy Szymik

33 Sonntag (B) - 2024

Das Kommen des Herrn

Noch heute kann ich mich gut daran erinnern, wie mir als Kind jedes Mal eine Gänsehaut den Rücken herunterlief, wenn ich in der Kirche die Texte vom Ende der Welt zu hören bekam. Wenn später, in der Woche nach diesem Sonntag gerade ein heftiger Herbststurm ankam, dann fragte ich mich im Stillen, ob das nicht ein Vorzeichen des Ende der Welt ist. Bilder verfehlen ihre Wirkung nicht! Sie prägen sich tief ein, nicht nur bei Kindern.

Und es dauerte ziemlich lange, bis ich irgendwann beim Studium der Theologie entdeckte, dass in diesem Schrecken-Gemälde vom Jüngsten Tag, noch eine ganz andere Botschaft steckt: die Zusage vom Kommen Jesu Christi. Mir ging auf, dass dies ja nichts anderes ist als die Erfüllung  der Vater-Unser-Bitte: „Dein reich komme!“ Die bete ich immer schon sehr gern, denn Gottes Reich, das ist für mich gleichbedeutend mit „Mensch in Glück und Fülle“, ohne Behinderung, ohne Krankheit und Not, ohne Angst und ohne Zwang; eine Wirklichkeit, wie sie in vielen Wundern Jesu zeichenhaft zum Vorschein kommt. Wo Gott herrscht, da hat der Tod keine Macht, da gibt es keine lebensfeindlichen Strukturen, da ist Platz für alle, wie es Jesus im Gleichnis vom großen Gastmahl erzählt.

Noch ist es nicht so weit! Noch haben andere Mächte  die Oberhand. Schon immer aber hofften Christen darauf, dass nicht Unheilmächte, sondern Gott das letzte Wort spricht.

Wie gesagt, ich sehe heute diesen Text mit ganz anderen Augen, als vor vielen Jahren. Ich weiß, dass hier kein Protokoll realer kosmischen Katastrophen aufgezeichnet ist, sondern Bilder verkündet werden. Furcht und Schrecken einerseits, Hoffnung und Zuversicht auf der anderen Seite. In diesen Bildern  spiegelt sich das Lebensgefühl der damaligen Zeit. Sie war geprägt von hellenistischen Strömungen, dem Kaiserkult, der Übermacht des Heidentums, und von den Verfolgungen, zuerst den Judenverfolgungen und dann auch Christenverfolgungen. Für den Gläubigen schien in dieser ungläubigen Welt keine Platz mehr, ihm blieb nur die Hoffnung auf Gottes Ergreifen und das konnte im Verständnis vieler Frommer nur die Vernichtung der bestehenden Welt und die Schaffung einer völlig neuen Wirklichkeit bedeuten.

Die Christen, die damals lebten, als dieser Text geschrieben wurde, haben das Ende der Welt mit Hoffnung erwartet und ganz wörtlich genommen, dass diese Generation nicht vergehet wird, bis das alles eintrifft. Sie lebten in einer Welt, in der sie litten, verfolgt oder getötet wurden. Und so ist es immer eine Frage, wie tief man am Bestehenden leidet, um das Ende von etwas als Glück oder als Katastrophe zu begreifen. Jedes Mal, wenn einem Menschen die Welt, in der er lebt, zusammenbricht, scheint damit die Welt als ganze unterzugehen. Die Christen haben also das Ende der Welt mit Hoffnung und Zuversicht erwartet.

Inzwischen sind etwas 2000 Jahre vergangen, aber die Spannungen zwischen Verzweiflung und Zuversicht sind geblieben. Die Bilder von damals – sie malen auch unsere Situation. Diese Bilder sind für mich nicht weniger wirklich als irgendwelche Tatsachen. Im Gegenteil! In den Bildern des Evangeliums finde ich in dichterischer Form wieder, was meine Wirklichkeit heute ausmacht. Nur nenne ich die Bedrohungen normalerweise anders. Mich beunruhigen die schmelzende Gletscher, groß wie ein Kontinent Plastikmüll im Ozean, die zunehmende Vergiftung unserer Umwelt. Ich habe Angst wegen des Krieges in der Ukraine  und im Nahen Osten, Angst vor den vielen immer schrecklicheren Waffen in den Händen von immer mehr verantwortungslosen Menschen. Terrorangriffe, Selbstmordattentäter, Völkerwanderung… - das alles macht mir auch Angst. Die Umweltzerstörung nimmt zu und die Ausbeutung der Erde hält an. Der Mensch scheint wirklich der einzige Wesen zu sein, das so dumm ist, sich seinen eigenen Lebensraum zu vernichten.

Wo bleibt angesichts dieser pessimistischen Aussichten die Ermutigung? Wo kann Hoffnung herkommen? Evangelist Markus verkündete den Christen seiner Zeit: „Dann wird man den Menschensohn mit großer Macht und Herrlichkeit auf den Wolken kommen sehen“ (Mk 13,26). Damit setzt er gegen die Bilder des Chaos das Bild des Retters und Erlösers. Dieses Bild hat seine Kraft bis heute nicht verloren und gibt auch in unserer Zeit den entscheidenden Halt in der modernen Weltuntergangszenarien.

Liebe Schwestern und Brüder! Nicht um die Zukunft, um die Gegenwart geht es. Den apokalyptischen Bildern der Bibel geht es nicht um eine Darstellung, was in der Zukunft mit unserer Erde passieren wird, sondern wie unser Leben sich hier und heute zwischen Heil und Unheil gestalten kann. Nicht das Ende der Welt im äußerem Sinn ist gemeint, sondern es geht um das Ende all dessen, was uns davon  abhält, ein Leben zu beginnen, in dem wir „menschliche Menschen“ nach Jesu Beispiel werden. Manchen Zusammenbruch, manches Scheitern in unserem Leben können wir  - so gesehen – auch als eine Chance begreifen, nicht mehr so weiter zu machen wie bisher, sondern uns neu zu orientieren und in einer brüchigen Welt nicht zu vergessen, wozu wir von Gott her bestimmt sind: Nicht der Tod, sondern Jesus Christus wartet auf uns und kommt uns entgegen. Das verkündet uns jede Eucharistie und wir geben dieser Hoffnung Ausdruck im unseren Ruf nach der heiligen Wandlung: „…bis Du kommst in Herrlichkeit“. Er bleibt nicht fern, er kommt dorthin, wo der Mensch vor Angst und Schrecken zu vergehen droht. Er zeigt sich als der wahre Starke „mit großer Macht und Herrlichkeit“ inmitten des verwirrenden Chaos. Der ist da, der Erlöser, in jeder Eucharistie und in meinem Alltag durch meinen Glauben und Liebe. Und weil Er da ist, darum kann der Mensch bestehen. Er muss nicht davonlaufen, er kann standhalten und das tun, was Menschen, die vertrauen, immer tun, auch in Zeiten der Not: Sie setzen ihre Möglichkeiten ein, sie bleiben gelassen, weil sie sich gehalten wissen in ihrem Vertrauen. Sie brauchen nicht in Panik zu verfallen, sondern können ihren Baum pflanzen, um an das schöne Wort zu erinnern, das Luther zugeschrieben wird: „Wenn morgen die Welt untergeht, werde ich noch einen Apfelbaum pflanzen.“

Dr. Jerzy Grzeskowiak, Pfr. i. R

Schizma w Kościele katolickim? "Napięcie jest bardzo silne" 

 

Wywiad z ks. prof. Andrzejem Kobylińskim

 

Autor: Piotr Drabik

Schizma w Kościele katolickim jest jak najbardziej realna — podkreślił ks. prof. Andrzej Kobyliński. W programie "Świat według Polski" filozof z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego wyjaśnił, że decyzje papieża Franciszka wywołują kontrowersje wśród wiernych i biskupów. Jak sytuacja wygląda w polskim Kościele? 

Zdaniem duchownego duża część polskich wiernych żyje w przeświadczeniu, że biskupi z naszego kraju odgrywają ważną rolę w Watykanie. — One są mniejsze niż były za pontyfikatu Jana Pawła II czy Benedykta XVI, ale to zrozumiałe. Mamy papieża Franciszek, w sensie korzeni jest Włochem, ale miejsca urodzenia, wychowania i edukacji jest Argentyńczykiem. W związku z tym w otoczeniu papieża Franciszka w sposób zrozumiały jest bardzo wielu przedstawicieli Ameryki Południowej, czy z globalnego południa — mówił ks. prof. Kobyliński.

Polska wypowie konkordat kościelny?

Co dalej z konkordatem, czyli umową pomiędzy Polską a Stolicą Apostolską z 1993 r.? Jego renegocjacje, a nawet wypowiedzenie zapowiadała część polityków w okresie kampanii wyborczej.

— To temat zastępczy. Nie znam innego kraju w świecie, w którym by publicznie dyskutowano o konkordacie. Jego zapisy mają charakter bardzo ogólny. Nie ma tam żadnych szczegółowych regulacji dotyczących np. finansowania Kościoła. Nie sądzę, żeby w najbliższych kilku latach kilkunastu czy kilkudziesięciu latach, ktokolwiek chciał go reformować — wyjaśnił

Ks. Kobyliński przypomniał, że najczęstszym modelem finansowania związków wyznaniowych w Europie są różne formy podatków kościelnych. — Tak jest choćby w Niemczech, Włoszech czy Hiszpanii — dodał.

— Proszę zauważyć, że partie centroprawicowe na sztandarach wypisują obronę kościoła, nie pozwalają na usuwanie religii ze szkół i zostawienie funduszu kościelnego. Z drugiej strony inne partie chcą wyrzucić religię ze szkół i odebrać kościołowi pieniądze i nic z tego nie wynika — komentował.

Prof. Kobyliński sugerował, że Polska może wybrać model niemiecki. — Co ciekawe w Niemczech mamy 20 milionów katolików, czyli znacznie mniej niż w Polsce, a rocznie płacą oni podatek kościelny w przeliczeniu 35 mld złotych. Natomiast my się w Polsce kłócimy o fundusz kościelny na poziomie 250 milionów, które są dzielone na wszystkie kościoły i związki wyznaniowe w naszym kraju — wyjaśnił.

"Polska jest liderem sekularyzacji na świecie"

Duchowny potwierdził, że w Polsce mamy galopującą sekularyzację oraz ateizację młodego i średniego pokolenia. — Widać to na podstawie badań socjologicznych i w naszych rodzinach. Powiedzmy to mocno — mamy pierwsze miejsce na świecie, gdy chodzi o szybkość procesu sekularyzacji. Nie ma innego kraju na świecie, żeby tempo sekularyzacji młodego pokolenia było tak gwałtowne jak w Polsce według badań Pew Research Center — mówił gość programu "Świat według Polski".

Schizma w Kościele katolickim? Ks. Kobyliński: to możliwe

Filozof z UKW w Warszawie przypomniał najważniejsze decyzje papieża Franciszka, które wzbudziły ogromne kontrowersje wśród wiernych i duchownych. Chodzi o możliwość przyjmowania Komunii Świętej przez osoby rozwiedzione, które żyją w nowych związkach, błogosławienie par jednopłciowych oraz kapłaństwo kobiet.

Czy w związku z tym rośnie ryzyko schizmy w Kościele katolickim? — Jest ryzyko schizmy w niektórych krajach, gdzie żyją katolicy, na przykład w Niemczech czy w Stanach Zjednoczonych. Tam są bardzo ostre spory i mówi się jasno o formalnym podziale — odpowiedział ks. Kobyliński.

Dodał: — W Niemczech dominuje liberalna wersja katolicyzmu, którą popiera mniej więcej 90 proc. wśród biskupów, teologów i kardynałów, a także ludzi świeckich. Pozostałe 10 proc. skłania się ku wersji konserwatywnej. O co się spierają? Na przykład moralną ocenę homoseksualizmu, kapłaństwo kobiet, ograniczenie władzy biskupów, odejście od niektórych sakramentów i przyjęcie w dużym stopniu protestanckiego rozumienia prawd wiary i moralności. Za takimi zmianami opowiadają się katolicy liberalni, natomiast konserwatyści mówią "chwileczkę, jeśli te zmiany wprowadzimy, to już katolicyzm przestanie być katolicyzmem".

Czy w Polsce jest ryzyko schizmy? Zdaniem ks. Kobylińskiego jeszcze nie. — Są przypadki, że niektóre osoby konserwatywne, na przykład księża, odchodzą do lefebrystów. Każdego roku takich przypadków jest kilka — odpowiedział.

Lefebryści, jak nazywani są zwolennicy Bractwa Kapłańskiego Świętego Piusa X, sprzeciwiają się zmianom w Kościele katolickim, który wprowadził Sobór Watykański II, jak ekumenizm czy sposobie odprawiania liturgii.

— W Polsce są to marginalne przypadki, dlatego w najbliższych latach nie przewiduję żadnego sporu, gdy chodzi o ryzyko schizmy. Natomiast gdy chodzi o Niemcy, a szczególnie gdy chodzi o Stany Zjednoczone, to napięcie jest bardzo mocne i tutaj bym nie wykluczał różnych pęknięć i odejściu dużych wspólnot od Kościoła katolickiego. Będzie on coraz bardziej liberalny w Europie i w innych krajach zachodnich, a w Afryce i Azji będzie dominować konserwatywne rozumienie prawdy wiary i moralności — podsumował.

Źródło: Fakt

Z moich wypisów i notatek (ks. Jerzy Grześkowiak)

 

Szurmiej  o tradycji, świętowaniu i współczesności.
 
Sam siedzę teraz nad widowiskiem zatytułowanym Tradycja. Tak to się nazywa, jest oparte na dekalogu i pokazuje, jak to się dzieje, jak my, ludzie jednej ojczyzny i wielu kultur, zachowujemy ustanowione na górze, boskie tradycje. Wpisałem w to wątek żydowskiej pary, jakby Romea i Julii, on jest biedny, niezorientowany, ona mu tłumaczy, jakie mamy święta – Nowy Rok, Jom Kipur, Pascha – całoroczny kalendarz. Myślę, że oprócz żydowskiego Romea dziesiątki ludzi na widowni potrzebują takiej edukacji.


Przerażająca jest inna rzecz, że w  naszych czasach tradycją żongluje się w zależności od polityki, koniunktury, potrzeby. Żydzi w Nowym Jorku opowiadają taki dowcip.
Do synagogi przychodzi szef pobliskiego McDonalds`a, chce złożyć gigantyczny datek – pół miliona dolarów. Rabin odmawia, wszyscy są zdziwieni, w końcu Szames pyta:
- Rebe, co ty zrobiłeś, tyle pieniędzy na synagogę, zrezygnowałeś z takiej góry pieniędzy!
- A wiesz przynajmniej, czego ten facet chciał w zamian? – pyta rabbi.
- No nie.
- No właśnie. Chciał, żebyśmy na końcu modlitwy zamiast normalnego „Amen” mówili: „McDonald`s”.


Coś w tym jest groźnego. Religijne tradycje, święte zasady dane przez proroków, przez mędrców zamienia się w coś powszedniego, a nawet zbrodniczego.


O tym mówię pochylając się nad upadkiem wartości w XX i w XXI już wieku. Coś takiego się stało, że zostały zatracone. I jest to dla mnie przerażające. Dlatego coraz intensywniej myślę o Republice Korczakowskiej. O tych, których jeszcze można zawrócić z tej diabelskiej drogi do całkowitego unicestwienia humanizmu.


Wszystko dzisiaj jest jakąś potworną, dziwną grą. Królują pozory – każdy znajduje argumenty dla każdej sytuacji. Jedzie na przykład do Iraku, naturalnie w imię demokratycznych zasad, i rozwala im cały kraj, a do tego żeruje na kłamstwie o broni masowej zagłady, której tam nikt nie widział, Ja się pytam, jaka jest różnica pomiędzy tymi, którzy szli na wojny krzyżowe i mordowali w imię świętych haseł, a tymi, którzy się dziś wyrzynają w imię demokracji. To już nie jest bezmyślność, to jest zatracenie. W swojej nienawiści człowiek przewyższa zwierzęta, one przynajmniej kierują się od wieków prawami natury.


Myślę często o tych wspaniałych noblistach: Einstein ze swoją teorią względności, która potrafi wszystko wykręcić jak kota ogonem, Teller i Oppenheimer z bombami wodorową i atomową -  też laureaci Nagrody Nobla. Tego Nobla, który wynalazł proch, niby w dobrej wierze i dla pożytku. I co? Tym pożytkiem ma być mordowanie ludzi podczas wojen, ataków terrorystycznych, unicestwianie narodów?


Człowiek potrafi  wszystko odwrócić przeciw sobie. Teraz pytanie, czy rozumie, że przeciwko sobie. Nad tym się zastanawiam ja, mały przedstawiciel jednej i drugiej kultury, które nie wydały takich noblistów. Za to urodziły wielu utopistów.


Ja także jestem utopistą, który ma swoje marzenia i chciałby je urzeczywistnić. Czasami się to udaje.
Dlatego przez całe życie zabieram głos.
Nie milczę.
Codziennie gram Hamleta, bo zastanawiam się nad być albo nie być.
Bo coś mnie jeszcze obchodzi.
I twierdzę, że jeszcze wszystko przede mną.


(Krystyna Gucewicz, Szymon Szurmiej, Warszawa 2007, s. 128-129).

Z moich notatek i wypisów (ks. Jerzy Grześkowiak)

 

Ewangelizacja z humorem
 

Przyczynić się w jakiś sposób do tego, by wzrosła ilość wiernych uczestniczących w niedzielnej Eucharystii, to sprawa honoru każdego duszpasterza. Jeden z nich wpadł na dobry pomysł i w liście do parafian napisał:


„Gdy się urodziłeś, do kościoła przyniosła Ciebie w swoich ramionach Twoja matka; - gdy zawierałeś związek małżeński, Twoja żona; - gdy umrzesz, przyniosą Cię tutaj Twoi przyjaciele.  - Dlaczego nie chcesz od czasu do czasu sam tutaj przyjść?”


Inny pomysłowy proboszcz liczył na ciekawość czytelników i namalował w liście parafialnym kwadrat, a do tego następujące zaproszenie:


„Proszę Cię serdecznie, chuchnij na to miejsce! – Jeżeli ono się zazieleni, powinieneś pójść do lekarza. – Jeżeli zbrązowieje, do dentysty! – Przy kolorze fioletowym, należy skonsultować jak najszybciej psychoanalityka!   - Jeżeli ten kwadrat sczernieje, to wołaj notariusza i sporządź testament. – Jeżeli to miejsce pozostanie białe, to znaczy, że cieszysz się jak najlepszym zdrowiem i trudno zrozumieć, dlaczego nie miałbyś w niedzielą przyjść do kościoła!”


Przed Soborem, gdy jeszcze kazanie głoszono z ambony, jeden z księży napisał w swoim liście parafialnym:


„Tak….wygląda….niekiedy….kościół….gdy….ksiądz…wejdzie…na….ambonę”.
ATAKBYWYGLĄDAŁGDYBYKAŻDYPRZYPROWADZIŁ JESZCZEKOGOŚINNEGO”

 


Modlitwa jako przygotowanie na Rok Święty
 

Szukam oblicza Twego, Panie
Psalmisto, który z głębi ducha
Powtarzasz wciąż, niezmordowanie
Do Władcy wieków, który słucha,
Szukam oblicza Twego Panie.

Dziś biorę cię za przewodnika,
Duch mój w zawody z tobą stanie
Wołam, gdy światło Boże znika
Szukam oblicza Twego Panie.

Jak dziecko, które w mrocznym lochu,
Zgubiło nagle ojca ramię,
Krzykiem modlitwy i łzą w oku
Szukam oblicza Twego Panie.

Smutek otwiera drzwi tęsknocie,
Nie wszystkie szanse zmarnowane.
W żalu, pokucie i powrocie,
Szukam oblicza twego Panie.

Wzdłuż bieżni życia, jak pochodnia
Tablica znaków  Bożych płonie,
W człowieku – bracie i przechodniu
Szukam oblicza Twego Panie.

Na ziemi, w grze półświateł, cieni.
By dostrzec siebie w Twoim planie,
Trudem najgłębszych uzasadnień,
Szukam oblicza Twego Panie.

Twym światłem mój świat wypełniony,
Znalazłszy, szukam nieprzerwanie,
Gdyż jesteś Boże niezgłębiony,
Szukam oblicza Twego Panie.


Ks. Mieczysław Rzepniewski

Modlitwa – jedną z form przygotowania do Roku Świętego 2025

 

Poniższa wersja Psalmu 104 jest poetycką próbą wyrażenia jego istotnej treści z myślą o wyobraźni, przeżyciach, mentalności i języku dzieci. 

Autorem tego tłumaczenia jest Jarek Maćkiewicz (Łódź), wiceprezes Zarządu Stowarzyszenia „Łódzkie Hospicjum dla Dzieci – Łupkowa”, redaktor naczelny biuletynu „Wieści z Łupkowej”, pracujący ofiarnie z chorymi dziećmi. Osobiście jestem tą wersją psalmu 104 wręcz zachwycony, chętnie nim się modlę i ufam, że moje odczucia i opinię podzielą także Drodzy Czytelnicy naszego portalu.

Panu Jarkowi dziękujemy serdecznie za udostępnienie tego tłumaczenia, dokonanego – jak do mnie pisał – przed 20 laty!

 

Psalm 104 „Całe stworzenie wielbi Pana Boga”

 

1 Raduje się moja dusza i nacieszyć nie może

Widząc jak wielki i cudowny jesteś Panie Boże!

Wspaniałość i majestat to Twoje odzienie

 

2 Płaszczem dla Ciebie są świetliste promienie

Jak namiot nad głową Niebo rozłożyłeś

 

3 Swoje komnaty wysoko w niebie umieściłeś

Obłoki radosne są Twoim rydwanem

Fruwasz na wietrze jak czarodziejskim dywanem

 

4 Wiatr jest listonoszem od Ciebie posłanym

Ogień i płomyczek jest Ci sługą oddanym

 

5 Ziemię ulepiłeś pewnie, więc się nie zachwieje

Nie zdmuchną jej z podstawy wichry i zawieje

 

6 Deszcze w chmury zakląłeś i zmieniłeś w czapkę

Nad górami się wznoszą, gdy pogoda w kratkę

 

7 Posłuszna jest Ci woda i na baczność stanie

Kiedy głos Twój usłyszy i Twoje wołanie

 

8 Góry chciała zalać, doliny zielone

Lecz jej zabroniłeś i ma wyznaczone

 

9 Granice i koryta, którymi popłynie

Nigdy nie pozwolisz by zalała ziemię

 

10 Skierowałeś wodę do górskich strumieni

Odtąd pluszcze radośnie wśród mokrych kamieni

 

11 Wszystkie zwierzęta tam gaszą pragnienie

Nawet dzikie osiołki i piękne jelenie

 

12 Nad brzegami strumieni ptaki kolorowe

Śpiewają piosenki zawsze odlotowe

 

13 Podlewasz góry wodą by były zielone

Najsmaczniejszymi owocami zawsze nasycone

 

14 Tatusiu, Ty sprawiłeś, że zielona trawa

Dla krów i owieczek to najlepsza strawa

Mięta na ból brzucha rumianek na wzdęcie

Służą z Twojej woli pewnie i zawzięcie

 

15 Z pszenicy mąkę robią, z mąki chlebek pieką

Wino jest z winogron największą pociechą

Oliwa rozpogadza twarzyczki smutasom

Chleb dodaje siły bacom i juhasom

 

16 Wielkie drzewa zielone piją korzeniami

Wodę, którą im sączysz pod ziemią stróżkami

 

17 A na drzew gałązkach, wysoko nad głową

Ptaszki gniazda budują bardzo pomysłowo

 

18 O wszystkim pomyślałeś: dla kozic o górach

Dla borsuków i lisów o jamach i dziurach

 

19 Księżyc świeci pogodnie jak tarcza zegara

Słońce też punktualnym zawsze być się stara

 

20 Kiedy pójdzie na zachód ciemna noc nastaje

To czas na leśne zwierzęta i ich obyczaje

 

21 Małe lwiątka, kociątka o ostrych pazurach

Marzą o jedzeniu, o rybach czy kurach

 

22 A kiedy słońce wstaje kładą się w kryjówkach

 

23 Człowiek do pracy spieszy i wtedy jak mrówka

Od rana do wieczora pracuje wytrwale

Ty wszystko Panie Boże stworzyłeś wspaniale!

 

24 Nie obliczy komputer ani kalkulator

Wszystkich Twoich pomysłów, Boże nasz i Tato!

Pani w szkole najlepszą kredą na tablicy

Pomysłów Twoich Boże nie zdoła policzyć!

 

25 Dla ryb, małży, delfinów uczyniłeś morze

Kto Ci zdoła dorównać, Tato nasz i Boże

 

26 Marynarze na statkach pływają po wodach

Dla nich rekin czy kalmar to tylko przygoda

 

27 Całemu stworzeniu zapewniasz jedzenie

Bo kochasz co stworzyłeś zawsze i szalenie

 

28 Gdy obiad wymyślasz cieszą się zwierzęta

Twoja hojna ręka jest zawsze wyciągnięta

 

29 Wystarczy, że na chwilę schowasz się przed światem

A świat cały marnieje pod lękiem i strachem

I wszystko co stworzyłeś bez Ciebie smutnieje

Nie rozwija się dobrze nie śpi no i nie je

 

30 Dajesz życie wszystkiemu posyłając Ducha

Wszechświat Jego działania z ciekawością słucha

 

31 Oby Twoja chwała trwała już na zawsze

Ja się na nią całą nie mogę napatrzeć!

 

32 Gdy Ty patrzysz na ziemię okrągłą i cudną

To góry tak się cieszą że aż chcą wybuchnąć

 

33 Choć mam kilka latek i to jest niewiele

Chcę być już na wieki Twoim przyjacielem!

I grał Ci będę dzielnie na czym będę umiał

Boś mnie swoją miłością i wiedzą tak zdumiał

 

34 Będę wyśpiewywał, krzyczał ile pary

Nawet tańczył dla Ciebie gdy już będę stary!

 

35 Oby na ziemi nie było już złości

Modlić się będę do Twej wspaniałości

Moje serce z radości jak dzwon się rozbuja

Błogosławię Cię Ojcze! Amen. Alleluja!

Z moich notatek i wypisów (Jerzy Grześkowiak)

Wszystko mamy w Chrystusie

 

Wszystko mamy w Chrystusie.

Niech się do Niego każda dusza zbliża:

czy gdy chorobą jej są grzechy ciała,

czy gdy ją ranią gwoździe rządz światowych,

czy kiedy jeszcze jest niedoskonała,

lecz w rozmyślaniu ćwicząc się usilnie, wciąż postępuje,

czy kiedy doskonała i w cnoty zasobna;

bo każda dusza jest we władzy Pana,

     a Chrystus jest nam wszystkim.

Jeśli ranę uleczyć pragniesz, On lekarzem.

Jeśli gorączka cię trawi, On źródłem.

Jeśli ci ciąży nieprawość, On sprawiedliwością,

Jeśli pomocy szukasz, On ci jest mocą.

Jeśli śmierci się lękasz, On życiem.

Jeśli tęsknisz za niebem, On drogą.

Jeśli z kręgu ciemności uciekasz, On światłem.

Jeśli szukasz pokarmu, On chlebem.

Św. Ambroży, De virginitate 16,99.

 

Źródło: Andrzej Bober, Antologia… s. 167.

Proszę nakliknąć aby powiększyć

Poniżej fragment książki Księdza Doktora habilitowanego Jerzego Grześkowiaka "MARANATHA! PRZYJDŻ PANIE JEZU!"

Gedanken zum 29 Sonntag im Jahreskreis (B) 
Evangelium von der Heilung des blinden Barthimäus

"Erhebt eure Augen und seht" (Jesaja 49,18)
 

Wo Liebe ist, ist auch ein Auge.
Wir schauen uns gerne an, was wir lieben.
Hugo von St. Victor

 

Die Fähigkeit zu sehen ist eine Schlüsselfähigkeit für das reibungslose Funktionieren des Körpers sowohl in der menschlichen als auch in der tierischen Welt. Nach dem Volksglauben ist das Sehen der wichtigste Sinn im menschlichen Körper. Das Sehen ist das Tor zur Welt. "Erst das Auge erschafft die Welt" (C. Morgenstern). Auf diese Weise erhalten wir – durch visuelle Reize – 80% der Informationen und Eindrücke aus der Außenwelt, 15% erreichen uns über das Hören und nur der Rest über Berührung, Geruch und Geschmack. Studien zeigen, dass 80% unserer Erinnerungen mit dem zusammenhängen, was wir gesehen haben.


Das Organ, das uns ermöglicht, visuelle Reize zu empfangen, ist das Auge. Es ist ein unglaublich komplexes Organ, das es uns ermöglicht, die Lichtintensität, Formen, Farben, Entfernungen und Bewegungen von Objekten zu sehen.  Wir können unsere Augen nach oben, unten und zur Seite bewegen, was uns einen weiten Blickwinkel ermöglicht. Die Tatsache, dass wir zwei Augen haben, ermöglicht es uns, die Dreidimensionalität von Objekten wahrzunehmen, also in 3D zu sehen.


Ich möchte hier nicht über Bau und Funktionieren des Auges sprechen. Das Auge ist die älteste Kamera, es ist die erste Fernsehkamera der Welt, die selbst aufgenommene Fotos an das Gehirn überträgt. Meine Augen – was für ein wunderbares Geschenk! "Das Ohr, das hört, und das Auge, das sieht, beide sind Gottes Werk" (Sprüche 20,12). Hören und Sehen sind für den Menschen gleich wichtig, obwohl das Auge als der kostbarste aller menschlichen Sinne gilt. Im Gegensatz zu den anderen Sinnen nimmt das Auge nicht nur etwas von außen wahr, sondern enthüllt in gewisser Weise auch das "Innere" eines Menschen. Die Augen werden manchmal als "Tor der Seele" bezeichnet, weil sie den inneren Zustand, spirituelle Erfahrungen und Emotionen ausdrücken können. "Augen lügen nicht." Eine Maske kann auf andere Teile des Gesichts aufgetragen werden, jedoch nicht auf die Augen. Ihre Ausprägung unterliegt nur in minimalem Maße der Willenskontrolle. Daher ist es am einfachsten, den emotionalen Zustand einer anderen Person anhand der Augen zu erkennen. Selbst ein kleines Kind oder sogar ein Säugling liest in den Augen seiner Mutter und weiß, ob es geliebt und akzeptiert wird, oder ob es in einem bestimmten Moment ein Eindringling und ein Ärgernis ist.


Es gibt verschiedene Bli und "töten"; Blicke, die oberflächlich, gleichgültig oder träge sind, suchende, konzentrierte, einfühlsame und durchdringende Blicke; Blicke, die freundlich oder verächtlich sind; Es gibt traurige, melancholische oder fröhliche Blicke, beleidigende oder verzeihende, vernichtende oder ermutigende.


Nichts sagt uns so viel über einen Menschen aus wie das Aussehen seiner Augen, die Art und Weise, wie er uns ansieht, was er sieht und wie er uns sieht. Manchmal sind die ersten Blicke so tiefgründig und bedeutungsvoll, dass sie das Feuer der Sympathie oder Faszination zu entfachen vermögen.  Das "Spiel der Augen", kann so stark sein, dass es manchmal schwierig ist, sich an andere Details des Gesichts einer Person zu erinnern, aber ihre Augen sind immer vor uns. Bei dieser ersten Begegnung genügt manchmal der Bruchteil einer Sekunde, damit sich die Blicke treffen, es gibt eine Entscheidung, ob man sich nähert oder weggeht, ob man eine freundliche, aggressive oder fluchtorientierte Haltung einnimmt.

 
Unsere Augen sehen nicht immer dasselbe. Sie sind abhängig von anderen Organen des Körpers, aber auch von Geist und Psyche. Hass kann deine Sicht trüben, Müdigkeit und Angst können sie verengen, und Aufmerksamkeit, Interesse und Liebe können sich schärfen. Das Sehen "geschieht" nicht nur durch die Einwirkung von Licht auf die Iris der Augen, es hängt nicht nur davon ab, ob das Augenorgan selbst in Ordnung ist; Der ganze Mensch nimmt am Sehen teil. "Man sieht nur mit dem Herzen gut" (A. de Saint Exupéry). Der Dichter Novalis definiert das Auge als "das Organ der Sprache der Gefühle".

 
Die Augen, dieses wunderbare Geschenk, sind unser treuer Wegweiser auf den Wegen des Lebens. Nicht alles, was die Augen sehen, ist immer sehenswert, aber auf der anderen Seite gibt es so viele wunderbare Dinge auf der Welt, deren Anblick uns glücklich macht und uns neue Lebensenergien schenkt. Das Auge bringt die Außenwelt gleichsam in unser Inneres. Dank ihr können die vielfältigen Realitäten der Welt von uns wahrgenommen, aufgenommen und entschlüsselt werden. Der im Christentum bekannte Ausdruck »Begierde der Augen« spricht davon, wie »unersättlich« unsere Augen sind, lüstern, ständig offen für alles »Neue«, was fasziniert,  und vor allem für das Schöne. Vom menschlichen Standpunkt aus betrachtet, ist "schön" das, was dem Auge gefällt.


Manchmal sprechen wir von den »geistigen Augen«, von den Augen des Geistes, die durch das Äußere, das Oberflächliche auch den »verborgenen Inhalt« wahrnehmen. Das wollte der Schöpfer der Skulptur der Heiligen Maria Magdalena in der Kirche in Nowa Huta bei Krakau in künstlerischer Form zum Ausdruck bringen; sie hat zwei Augenpaare: die körperlichen und die geistlichen Augen. Ibn Gabirol sagt: "Was nützen offene Augen, wenn das Herz blind ist?" Es gibt also eine "innere Vision", die die physische Vision ergänzt, vervollständigt und vertieft.


 Nicht alles, was wir gesehen haben, bleibt in uns. Vieles wird sofort vergessen, anderes wird in die tieferen Schichten des Geistes geschoben, um dann wieder aufzuwachen, wenn wir durch optische Impulse wieder damit konfrontiert werden. Es gibt auch Dinge und Phänomene, die wir nicht mögen, mit denen wir unangenehme Assoziationen verbinden, und unser Auge ignoriert sie einfach. Das kann zu einer regelrechten "Blindheit" gegenüber Inhalten führen, die uns unangenehm sind. Das ist zweifellos eine der schwierigsten Aufgaben in der "Schule des Sehens": die Wirklichkeit nicht fragmentarisch und punktuell zu "sehen", sie nicht nach unseren persönlichen Wünschen zu "modellieren", sondern sie gründlich und umfassend zu betrachten und in ihrer Ambivalenz richtig zu bewerten.


Das Auge hat die wunderbare Fähigkeit, verschiedene Einzelteile und Elemente zu einem organischen Ganzen zu verbinden. Wenn wir zum Beispiel eine Landschaft betrachten, sehen wir Tausende von kleinen Details, die das Gesamtbild ausmachen. Es ist wie in einem spätimpressionistischen Gemälde, das aus einer Vielzahl von mehrfarbigen Flecken besteht, und doch nimmt unser Auge es als ein kompaktes Ganzes wahr. Unser Auge ist ein wahrer "Künstler" in der Fähigkeit, verschiedene Kombinationen zu kreieren und Synthesen zu machen. Und wenn wir nur Fragmente sehen (z.B. an einem dunklen Abend sind die Details nicht scharf genug), fügen wir die fehlenden Elemente aus dem Gedächtnis oder mittels Projektion hinzu, so dass ein Gesamtbild des Ganzen entsteht.


Wie wichtig unsere innere Vorstellungskraft ist! Wir sehen nicht nur mit dem Auge; auch mit "geschlossenen Augen" entdecken wir "neue Welten". Der scholastische Anthropologe Urso aus Salerno sagt: „Der Weg der Kraft der Phantasie wird ohne Verzug und ohne Ermüdung beschritten. Sie führt uns zum Sonnenaufgang und seinem Untergang, hebt uns in die Höhe des Himmels und zieht uns in die Tiefen der Hölle.“


Im Prozess des Sehens sind die Kräfte des Geistes, der Vernunft und der Gefühle tätig. Die Landschaft, die ich sehe, kann in mir ein Gefühl der Vertrautheit und der freundschaftlichen Verbundenheit mit der Natur wecken, ein Kunstwerk kann mich zum Nachdenken anregen und mich für neue Dimensionen der Wirklichkeit öffnen und das menschliche Antlitz kann sympathisch und nah werden. Liebe spielt immer eine wichtige Rolle bei der Wahrnehmung des Schauens. »Wo Liebe ist, da ist auch ein Auge« (Hugo von St. Victor). Das Auge hat die Macht, Liebe zu erwecken, und die Liebe benutzt das Auge, um sich selbst zu bestätigen. "Liebe auf den ersten Blick" ist nicht nur ein typisches Phänomen der Romantik.


Das "Sehen lernen" - es ist die "Schule" des ganzen Lebens. Im Laufe der Jahre ertappen wir uns dabei, wie wenig wir sehen, wie subjektiv wir auswählen, was wir sehen wollen, wie blind wir für viele Inhalte sind. Wir nehmen viel wahr, aber wir können nicht wirklich "sehen", was wir nicht in uns verinnerlicht haben. Der Prozess des Sehens  hat immer soziale, gemeinschafts-kreative Züge und ist daher ohne Liebe nicht denkbar.

 
Wer liebt, sieht mehr und tiefer. Wenn ich etwas oder jemanden liebe, entdecke ich neue Seiten, Schichten und Aspekte in dem geliebten Menschen, die mich begeistern. Hobbysammler sehen einen Schmetterling, eine Schnecke, eine Briefmarke, einen Stein oder ein anderes Sammlerstück viel intensiver und vielseitiger als andere Menschen. Dieser Grundsatz gilt insbesondere für Beziehungen zwischen Menschen. Es ist die Liebe, die uns die Augen für einen anderen Menschen völlig öffnet. Es braucht oft viel Geduld, um das "Besondere, Einzigartige" in jemandem zu sehen. Aus der Lebenserfahrung stammt das Sprichwort: "Was jemand nicht sehen will, wird er nie sehen". Es kann sein, dass man, wenn man vor Bäumen steht, den Wald nicht sieht. Wie leicht kann man dabei übersehen, was direkt vor mir, "direkt vor meinen Augen" ist: die Brille, meinen Ehepartner, einen Menschen in Not zum Beispiel. Ähnlich gibt es auch die "Berufsblindheit". Dann sieht der eine in der blühenden Wiese nur noch Futter für Tiere, und der andere sieht den Menschen nur als Konkurrenten, der seine Interessen bedroht oder ihm den Parkplatz wegnimmt. Wahres Sehen erfordert unter anderem Wachsamkeit, Aufmerksamkeit, Zeit, Geduld, guten Willen und vor allem Liebe.  


Dr. Jerzy Grzeskowiak, Pfr. i. R.

Ostatni taki papież. 

 

- Znajdujemy się w punkcie zwrotnym Kościoła katolickiego - uważa watykanista Giovanni Maria Vian. Według dziennikarza papiestwo nie może być już sprawowane w ten sam sposób po Franciszku. Włoch przekonuje, że nigdy w historii żaden papież nie domagał się tak wielkiej władzy nad samym Kościołem jak Franciszek

W Stolicy Piotrowej trwa wielki synod biskupów z całego świata na temat przyszłości Kościoła katolickiego. Historyk Giovanni Maria Vian, w latach 2007-2018 redaktor naczelny dziennika "L'Osservatore Romano", od wielu lat krytycznie przygląda się Stolicy Apostolskiej i papiestwu. Niedawno opublikował książkę pt. "L'ultimo papa" 

Gaétan Supertino, "Le Monde": Czy Franciszek będzie ostatnim papieżem, jak sugeruje tytuł pana ostatniej książki?

Giovanni Maria Vian: - Tytuł odnosi się do tzw. przepowiedni Malachiasza, przypisywanej irlandzkiemu średniowiecznemu mnichowi. Tekst wymienia około stu papieży, począwszy od Celestyna II w XII w. aż do biskupa określanego po łacinie jako "De Gloria Olivae" - "Z chwały drzewa oliwnego". Ostatnią osobą w jest Piotr Rzymianin, którego pontyfikat zakończy się zniszczeniem Rzymu.

- Tekst opisuje koniec świata. "Podczas ostatecznego prześladowania Świętego Kościoła Rzymskiego na tronie zasiądzie 'Piotr Rzymianin' (...). Miasto siedmiu wzgórz (Rzym - red.) zostanie zrujnowane, a straszny Sędzia będzie sądził swój lud" - czytamy. Ostatnio na popularności zyskuje utożsamianie Benedykta XVI z papieżem "De Gloria Olivae", a Franciszka "Piotrem Rzymianinem", a więc biskupem końca świata.

- Dokument ten jest z pewnością fałszerstwem, faktycznie napisanym w 1590 r. - nie znajdujemy żadnej wzmianki o nim wcześniej. Przypuszczalnie powstał, by doprowadzić do wyboru pożądanego kandydata na stanowisko papieża, a przy okazji, by w obliczu reformacji protestanckiej, wskazać na siłę i trwałość papiestwa i Kościoła.

- Ciekawa jest odpowiedź Benedykta XVI z 2016 r., a więc w trzy lata po przejściu na emeryturę, na pytanie o stosunek do "przepowiedni". Przypomniał zakres sekularyzacji Europy i związaną z tym głęboką transformację katolicyzmu. Dodał: "Nie należę już do starego świata, ale w rzeczywistości nowy świat jeszcze się nie rozpoczął". Benedykt XVI powiedział, że on i jego następca pochodzą z pokolenia ukształtowanego w "starym" katolickim świecie, który wkrótce przestanie istnieć. Główną ideą, która jest również kluczem do mojej książki, jest to, że znajdujemy się w punkcie zwrotnym w życiu Kościoła katolickiego i że władza papiestwa nie może być już sprawowana w ten sam sposób po Franciszku.

 

Kościół katolicki potrzebuje zmian - uważa Giovanni Maria Viano Getty Images

Co to oznacza? Jakich zmian możemy się spodziewać?

- Świat katolicki zbudowany jest wokół "prymatu" papiestwa: mówi się, że biskup Rzymu jest "nieomylny" i oficjalnie sprawuje wszelką władzę nad Kościołem. Idea ta pojawiła się w świecie łacińskim już w pierwszych wiekach chrześcijaństwa, ale dogmat o papieskiej nieomylności został ogłoszony w 1870 r. przez Sobór Watykański I.

- Niektórzy widzieli w tym możliwość uniwersalnego, moralnego i duchowego wpływu, niemalże formę przywrócenia równowagi Stolicy Apostolskiej po upadku Państwa Kościelnego i utraty władzy doczesnej. W praktyce dogmat o papieskiej nieomylności oznacza, że papież może mieć ostatnie słowo w kwestiach wiary i moralności. Tak było w 1950 r., kiedy Pius XII (1876-1958) autorytatywnie ogłosił dogmat o Wniebowzięciu (zgodnie z którym Maryja Dziewica "została wzięta do chwały nieba z duszą i ciałem").

- Ale w tamtym czasie była to po prostu kwestia ustanowienia idei, która od dawna była częścią katolickiej tradycji. To właśnie w przypadku Franciszka zasada papieskiej nieomylności osiąga punkt kulminacyjny. Obecny papież nie waha się rościć sobie prawa do tytułu następcy apostoła Piotra i zaangażować cały swój autorytet w pewne decyzje, jak wtedy, gdy zreformował Kurię Rzymską (rząd Stolicy Apostolskiej - red.) i to pomimo oporu lub gdy interweniował w debaty Synodu o rodzinie w latach 2014-2015 (pod koniec którego większość propozycji biskupów została odrzucona - red.)

- Żaden papież nigdy wcześniej nie domagał się tak wielkiej władzy: to czysta teokracja. Paradoksalnie, sam Franciszek pochodzi z południowej półkuli - a więc "końca świata", by użyć jego własnych słów - i od początku swojego pontyfikatu wzywał do większej decentralizacji, do nadania mniejszego znaczenia Rzymowi, a większego "peryferiom". Ale nie posunął się wystarczająco daleko i myślę, że stoimy w obliczu takiego wzrostu irytacji, od wiernych po kurię i episkopat, że przyszły papież nie będzie miał innego wyjścia, jak tylko wymyślić nowy sposób sprawowania władzy.

Franciszek nie poszedł dalej niż jego poprzednicy? Czy np. reforma Kurii z 2022 r. nie otworzyła Dykasterii ds. Duchowieństwa (odpowiednika watykańskiego ministerstwa) dla osób świeckich?

- Papież ma wspaniałe intencje. Są to jednak dopiero początki zmian i nie są one pozbawione sprzeczności. To prawda, że świeccy mogą być mianowani prefektami (szefami) dykasterii, ale w praktyce obecnie mamy tylko jeden taki przypadek na około 30. Paolo Ruffini kieruje Dykasterią ds. Komunikacji Społecznej. A przecież papież ma pełne prawo sprzeciwić się każdej nominacji, podobnie jak może podjąć jakąkolwiek decyzję bez konsultacji z dykasterią.

- Przyjrzymy się kwestii sprawiedliwości w Stolicy Piotrowej. Dziś, na mocy Traktatów Laterańskich z 1929 r., Watykan może zdecydować, czy przekazać sprawy karne włoskim sądom. Proces w sprawie próby zamachu na Jana Pawła II z 13 maja 1981 r. przez tureckiego bojownika Mehmeta Ali Agçę został zgodnie z tym powierzony włoskiemu wymiarowi sprawiedliwości. Natomiast zabójstwo dwóch szwajcarskich strażników w Watykanie w 1998 r. zostało przekazane watykańskiemu trybunałowi. Ale watykański wymiar sprawiedliwości to iluzja. Nie ma podziału władzy, ponieważ na końcu zawsze decyduje papież.

- Watykan nadal działa w sposób sprzed epoki Monteskiusza i wprowadzenia trójpodziału władzy. Dlaczego nawet dziś proces w sprawie niewłaściwego wykorzystania funduszy kościelnych w Londynie - kardynał Giovanni Angelo Becciu został skazany w 2023 r. przez watykański sąd karny na pięć i pół roku więzienia za defraudację funduszy - nie został powierzony włoskiemu lub brytyjskiemu wymiarowi sprawiedliwości? To pokazuje, że reformy Franciszka pozostawiają wiele niedosytu.

A co z obecnym synodem? Najbardziej drażliwe tematy - od celibatu księży po święcenia kapłańskie dla kobiet - zostały już odłożone na bok. Czego możemy się po nim spodziewać?

- Moim zdaniem głównym wyzwaniem synodu była metoda konsultacji. Celem było stworzenie dynamiki wśród wiernych, zachęcenie ich do wzięcia spraw Kościoła w swoje ręce, do opuszczenia zwykłych kręgów władzy, ograniczonych do Rzymu.

- Proces ten, czasami określany jako "synod o synodalności" (oficjalna nazwa to "Ku Kościołowi synodalnemu: komunia, uczestnictwo i misja"), rozpoczął się od konsultacji z wiernymi na całym świecie. Biskupi każdego kraju, a następnie każdego kontynentu, spotkali się, aby zebrać wnioski, a obecnie zgromadzenie synodalne, które po raz pierwszy obejmuje osoby konsekrowane i świeckie - w tym kobiety - spotyka się w Rzymie, aby nad nimi debatować. To sytuacja bez precedensu.

- Dopiero z czasem okaże się, jakie wnioski wyciągnie z tego Franciszek. Wyznaczył on komisję do pracy nad otwarciem diakonatu dla kobiet. Nic nie stoi na przeszkodzie, by w Kościele były diakonisy - istniały już w starożytności. Ale niezależnie od opinii specjalnej komisji papieskiej, istnieje ryzyko, że nic się nie zmieni. Wszystko jest w rękach papieża. Franciszek powtarza, że musimy uciec od klerykalizmu, od Kościoła kierowanego przez wszechwładnych duchownych. Ma całkowitą rację. Musi jednak wcielić ten postulat w życie.

W trakcie pontyfikatu Franciszka byliśmy świadkami największej w historii Kościoła dyskusji na temat przypadków wykorzystywania bezbronnych wiernych przez duchownych (większość incydentów pochodzi z XX w.). Co pan sądzi o jego reakcji?

- Jego przemówienia wskazują, że zrozumiał, o co toczy się gra. Wciąż jednak istnieją szare strefy, jak sprawa Marko Rupnika (słoweńskiego księdza jezuity i artysty sztuki sakralnej - red.). Jego ekskomunika, orzeczona przez Watykan w maju 2020 r., została zniesiona miesiąc później (w wywiadzie dla Associated Press w styczniu 2023 r. Franciszek wyjaśnił, że Rupnik przyznał się do części oskarżeń i wypłacił odszkodowanie ofierze - red.). Wydalony z Towarzystwa Jezusowego (a więc zakonu, z którego wywodzi się sam papież - red.), został ostatecznie przyjęty jako ksiądz w jednej z diecezji w Słowenii. Kto wstawił się za nim? Gdzie znajduje się dzisiaj? Niektórzy twierdzą, że przebywa w Rzymie.

- Tymczasem mozaiki Rupnika nadal zdobią budynki sakralne na całym świecie, a watykańskie media, ku zdumieniu ofiar, wciąż wykorzystują je do ilustrowania artykułów lub wpisów w sieciach społecznościowych. W sprawie Rupnika, podobnie jak w innych, np. Gustavo Zanchetty (argentyńskiego biskupa bliskiego Franciszkowi, skazanego w 2022 r. za napaść seksualną - red.) i Franco Mulakkala (indyjskiego biskupa, oskarżonego o gwałt na zakonnicy - red.) - rola Franciszka pozostaje do wyjaśnienia.

- Patrząc nieco szerzej, godne ubolewania jest to, że Kościół nadal tkwi w staromodnym spojrzeniu na te kwestie. Pamiętajmy, że w prawie kanonicznym przemoc seksualna jest nadal klasyfikowana jako naruszenie szóstego przykazania - nie cudzołóż - mimo że jest to przestępstwo i powinno być tak klasyfikowane, jak napisała niedawno teolog Lucetta Scaraffia.

Jeśli Benedykt XVI i Franciszek są papieżami "starego świata", to jacy mogą być papieże "nowego"? Czy na horyzoncie widać jakieś postaci?

Nie zaryzykowałbym przewidywania, kto może zostać kolejnym papieżem. Niemniej jest kilka ciekawych osób. Np. Pierbattista Pizzaballa, łaciński patriarcha Jerozolimy, jest jednym z ostatnich kardynałów mianowanych przez Franciszka. Reprezentuje Kościół w Ziemi Świętej harmonijnie i odważnie w tych trudnych czasach.

- Jest też biskup Sztokholmu, kardynał Anders Arborelius. Urodzony w Szwajcarii w rodzinie luterańskiej, nawrócony na katolicyzm, wielojęzyczny, zaangażowany w kwestie wyjaśniania skandali seksualnych i ekumenizm: jego sława wykracza daleko poza granice jego małej Konferencji Episkopatu.

- Dlaczego Biskupem Rzymu nie mógłby zostać kardynał z Afryki? Najbardziej znanym jest obecnie Kongijczyk Fridolin Ambongo. A może Azjata, np. Birmańczyk Charles Maung Bo? Zacieśnienie więzi z Chinami będzie ważną kwestią w nadchodzących latach. Bez względu na wszystko, przyszły papież będzie musiał być wrażliwy na obecne czasy.

- Sekularyzacja postępuje, szczególnie na Zachodzie, gdzie mamy do czynienia z duchową pustynią. Ale wielu ludzi nadal pragnie transcendencji, duchowego ukojenia, konfrontacji z tajemnicami życia i zła, bycia wysłuchanym. Mam nadzieję, że kolejny następca św. Piotra będzie w stanie odpowiedzieć na to pragnienie.

artykuł przetłumaczony z "Le Monde". Autor: Gaétan Supertino

Tłumaczenie: Mateusz Kucharczyk

Zum Kirchweihsonntag 2024


Tobias Haberl über die Kirche von heute in seinem Buch „Unter Heiden“, München 2024 (288 Seiten).

 

Tobias Haberl, geboren 1975 im Bayerischen Wald, hat Literaturwissenschaften in Würzburg und Großbritannien studiert und arbeitet seit 2005 als Autor beim Süddeutsche Zeitung Magazin. Er hat mehrere Bücher veröffentlicht, unter anderem Bestseller „Die große Entzauberung – zum trügerischen Glück des heutigen Menschen“. Er lebt in München.

Im Gespräch über die Leiden an einer postchristlichen Gesellschaft in dem Wochen-Magazin „Die Tagespost“ ( 10.Oktober 2024, Seite 17) träumt er von einer geheimnisvollen und vertrauenswürdigen Kirche. Er sagt:
„Seit Jahren wird in Deutschland fast ausschließlich über Missbrauch und Rekordaustritte berichtet. Verstehen Sie mich nicht falsch, das war leider notwendig. Das Problem ist, dass über nichts anderes mehr berichtet wird, dass die strahlende Seite des Glaubens, der Trost, die Schönheit, die Hoffnung unter den Tisch fällt. In meinem Umfeld bin ich  umzingelt von Menschen, die die Kirche für überflüssig oder das Böse schlechthin haben. Ich wollte daran erinnern (im neuen Buch) wie unverzichtbar sie in einer Gesellschaft ist, die außer sich nichts Größeres mehr sieht. Als Gemeinschaft und Werteinstanz, als Möglichkeit, zu sich selbst auf Distanz zu gehen, weg vom Ego, hin zu anderen Menschen, hin zu Gott – das ist Glaube.
Der Journalist fragt ihn weiter „Und woran leiden Sie vor allem?“, antwortet er:
„Zwei Dinge. Erstens, dass viele keine Ahnung davon haben, was sie da eigentlich ablehnen. Dass sie gar nicht mehr wissen wollen, was Christen in einer Messe eigentlich tun, wofür sie beten und worauf sie hoffen, ja dass sie nicht befriedigt, sondern erlöst werden wollen. Sie verwechseln  einen Glauben mit einem Hobby wie Power-Yoga, das ich ausübe, um ein bisschen abzuschalten. Wenn ich ihnen sage, dass ich in die Messe gehe, weil ich glaube, dass es Gott wirklich gibt, entgleisen ihre Gesichtszüge.
Und zweitens, wie viele undifferenziert über Kleriker urteilen, ohne auch nur einen einzigen zu kennen. Neulich meinte ein Kollege, dass 75 Prozent aller Priester pädophil seien, einfach so. Wenn die Vergehen einiger dazu führen, dass alle unter Generalverdacht stehen, während die allermeisten Priester grundanständig oder sogar faszinierende Menschen sind, von deren Engagement eine ganze Gesellschaft profitiert, ohne sich dessen bewusst zu sein, stimmt etwas nicht.
Der Reporter sagt weiter: „Im Buch „Unter Heiden“ beklagen Sie auch, viele der verbliebenen Christen betrachten sich „als Kunden“ einer Kirche, „die ihnen ein Gemeinschaftsgefühl bieten und maßgeschneiderte Spezialwünsche erfüllen soll“. Welche zum Beispiel?
Antwort: „Eine Taufe im Alpsee, eine Traumhochzeit in der Bergkapelle, ein Begräbnis mit Helene-Fischer-Musik. Sie erkennen die Kraft von Ritualen schon noch, aber bitte nicht nach der Vorstellung des Pfarrers, lieber was Schickes, Aufsehenerregendes, mit dem man vor den illustren Gästen seinen besonderen Geschmack unter Beweis stellen kann. Keine Spur von Ehrfurcht vor den Sakramenten oder dem Wunsch, sich bewusst in eine zweitausend Jahre alte Tradition zu stellen. Ganz ehrlich, mir war vor der Arbeit an diesem Buch nicht bewusst, dass die Kirche nicht nur ein Problem mit Menschen hat, die ihr die Rücken kehren, sondern auch mit denen, die bleiben. Kein Witz: Nur noch ein Drittel der Kirchenmitglieder glaubt, dass Gott sich in Jesus Christus zu erkennen gegeben hat. 
Und noch eine Frage: „Ihrer Ansicht nach sind die Kirchen daran selbst nicht unschuldig. Was machen  sie falsch? Was müssten sie stattdessen tun?
Antwort: „In der FAZ stand mal der Satz: „Es geht um den Zusammenhang zwischen Gott und dem Guten, den die Kirche auch selbst verdunkelt haben.“ Das sehe ich auch so. Natürlich hat sie im Missbrauchsskandal versagt, hat geschwiegen, wo sie hätte reden müssen, teils kriminell gehandelt und zu Recht Vertrauen eingebüßt. Heute kommt mir die Kirche verunsichert vor. Als wollte sie sich, um bloß niemanden zu verprellen, nur noch als unanstößige Light-Version präsentieren. So hat ein Regensburger Pfarrer in der Oster Nacht beim Credo mal eben die Wendung „Ich glaube an die heilige katholische Kirche“ weggelassen, laut eigener Aussage, um Menschen „die nur in der Osternacht in die Kirche kommen“ nicht vor den Kopf zu stoßen. Eine fatale Strategie, weil man Menschen, die man für etwas begeistern will, wahrheitsgemäß nahebringen muss, wofür man sie begeistern möchte und dass es ohne Pflichten nicht geht. Ich träume von einer Kirche, die beides ist: geheimnisvoll und verantwortungsbewusst, eine göttliche Offenbarung und eine vertrauenswürdige Institution. Aber eines ist klar: Der Weg in die Unanstößigkeit führt in die Irre.“
Und am Schluss dieses Gesprächs stehet noch eine Frage: „Klingt nicht, als wären Sie sonderlich optimistisch?
Antwort: „Nein, ich habe nicht das Gefühl, dass die westliche Gesellschaft auf einem guten Weg ist. Seien wir ehrlich: Man kann Gott über Bord werfen, aber die Freiheit stellt sich nicht ein, immer nur neue Ängste, neue Zwänge, neue Süchte. Beim Philosophen Arnold Gehlen steht: „Eine Menschheit, die außer sich nichts Größeres mehr sieht, muss sich selbst umarmen und ihr immer schon wohnhaftes Glücksverlangen von sich salbst erwarten.“ Der gläubige Mensch tut sein Mögliches und legt den Rest in Gottes Hand – eine äußerst entlassende Strategie.“
Zum Schluss noch ein Satz von Meister Eckhart, zitiert von Thomas Haberl: „Gott ist immer in uns, nur wir sind selten zu Hause!“


Dr. Jerzy Grzeskowiak, Pfr. i. R.

Zabroniona modlitwa w myślach nawet we własnym domu. 

 

Szkocja wprowadziła prawo niczym z orwellowskiej antyutopii.

Czy słyszeliście Państwo o Safe Access Zone? „Strefa Bezpiecznego Dostępu” – tak nazywa się na Wyspach Brytyjskich przestrzeń buforową wokół klinik aborcyjnych. Niedawno w Szkocji uchwalono prawo nie tylko ustanawiające 200-metrowe strefy wokół takich budynków, lecz także zabraniające tam modlitwy w intencji zaprzestania zbrodniczego procederu. Wkrótce potem szkocki rząd wydał wytyczne do nowego prawa, które zakazują na tym terenie nawet modlitwy w milczeniu. To jednak nie wszystko: zabroniona została nie tylko modlitwa w myślach w przestrzeni publicznej, lecz także modlitwa w domach prywatnych, które znajdują się w odległości mniejszej niż 200 metrów od klinik aborcyjnych, jeżeli może być ona widziana lub słyszana na zewnątrz.

Mieszkańcy „Stref Bezpiecznego Dostępu” już zostali ostrzeżeni przed konsekwencjami takich przestępstw, jak wygłaszanie mów o charakterze religijnym czy ciche czuwania w czterech ścianach własnych domów. Zarazem władze zachęcają wszystkich obywateli do składania donosów, czyli denuncjowania tych, którzy w swoich mieszkaniach modlą się o zaprzestanie aborcji. Jeżeli więc modlisz się we własnym domu w takiej intencji, a zobaczy to sąsiad i doniesie na policję, możesz zostać ukarany.

 

Myślozbrodnia ukarana

Nie jest to tylko teoria. W Wiedniu działacze organizacji obrony życia wynajmowali mieszkania w pobliżu klinik aborcyjnych, w których organizowali ciche czuwania modlitewne. Odbywało się to nie w przestrzeni publicznej, lecz w zamkniętych pomieszczeniach. Gdyby działo się to dziś w Szkocji, mogliby stanąć przed sądem.

Nawet w Związku Sowieckim, w czasach stalinowskich, w okresie najbardziej okrutnych prześladowań religijnych władze nigdy nie ustanowiły prawa zabraniającego modlitwy w myślach we własnym domu. W Anglii i Irlandii Północnej, gdzie podobne przepisy będą obowiązywać od końca października, już dochodziło do aresztowań osób, które modliły się w myślach przed klinikami aborcyjnymi. Mamy więc do czynienia z klasyczną orwellowską „myślozbrodnią”, czyli zbrodnią popełnioną w myślach, za którą musi być wymierzona kara. Nowe prawo precyzuje, że za lekkie wykroczenia związane z zakłóceniem spokoju w „Strefie Bezpiecznego Dostępu” grozi grzywna do 10 tysięcy funtów, natomiast za ciężkie przestępstwa kary pieniężne mogą być nieograniczone (unlimited).

 

W obronie Sacrum 

Każda cywilizacja posiada własne sacrum, czyli świętość, która otaczana jest nietykalnym tabu. Niegdyś w cywilizacji zachodniej taką rolę pełniło chrześcijaństwo. Dziś to już przeszłość. Dziś nietykalne są nie kościoły, lecz kliniki aborcyjne. Wolność religijna stała się prawem drugiej kategorii, a aborcja podstawowym prawem człowieka, a nawet (jak we Francji) prawem konstytucyjnym. Dziś można wtargnąć do kościoła, zakłócić przebieg Mszy głośnymi okrzykami i pozostać bezkarnym, ale nie można stanąć samotnie przed kliniką aborcyjną i modlić się w myślach. Można bezkarnie obrażać uczucia katolików, miotając pod ich adresem groźby i przekleństwa, ale nie można obrażać uczuć tych, którzy zaangażowani są w proceder aborcji, nawet cichą modlitwą.

Do tej pory w literaturze religijnej można było przeczytać, że osobistej modlitwy chrześcijanina w myślach, na dodatek w jego prywatnym domu, boją się tylko demony i osoby opętane. Wynika z tego, że rządzący na Wyspach Brytyjskich zachowują się tak jakby byli opętani, skoro do walki z ludźmi modlącymi się w myślach angażują organy ścigania.

Jaki będzie następny krok? Wysiedlenia mieszkańców i konfiskaty domów, w których ośmielono się modlić? Ktoś powie, że to publicystyczna przesada, ale jeszcze kilka lat temu za publicystyczną przesadę uchodziłoby prawo, które uchwalono teraz w Szkocji. W końcu sacrum wymaga ochrony przed bluźniercami.

 

Autor:

Grzegorz Górny

Reporter, eseista, publicysta, reżyser, producent filmowy i telewizyjny. Założyciel i redaktor naczelny kwartalnika "Fronda"; (w latach 1994-2005 i 2007-2012). Współautor i producent kilku cykli telewizyjnych dla TVP1, TVP2, TVP Polonia, TVP Historia, TV Puls, Polsat. W latach 2005-2006 redaktor naczelny tygodnika "Ozon";. Autor 37 książek, ma na swoim koncie także 29 wydań w 12 językach obcych, w tym 8 książek wydanych po angielsku w USA. Laureat wielu nagród dziennikarskich, filmowych i książkowych (m.in. Totus, Grand Press, Feniks). Obecnie stały publicysta tygodnika "Sieci"; i portalu wPolityce.pl. Prezes Fundacji Polska Wielki Projekt i Stowarzyszenia Trójmorze.

Jak katolicka uczelnia zrobiła z papieża seksistę 

 

Katolicka uczelnia potępiła papieża Franciszka za to, że powiązał kobiecość z troską i poświęceniem. Czy „katolicki” ma więc dziś znaczyć "politycznie poprawny"?

Podczas swej ostatniej pielgrzymki do Belgii papież Franciszek odwiedził dwa katolickie uniwersytety: uniwersytet we flamandzkim Leuven i uniwersytet w walońskim Louvain-la-Neuve. Oba uniwersytety świętują swe 600-lecie, gdyż wywodzą się z jednego pnia – uniwersytetu założonego w 1425 r. w Leuven (Lovanium), a w 1968 r. podzielonego na uniwersytet flamandzkojęzyczny (który pozostał w pięknym zabytkowym Leuven) oraz uniwersytet francuskojęzyczny. W obu uczelniach papież był witany z należytym szacunkiem i uznaniem. Łatwo jednak zauważyć, że elity akademickie obu uczelni zamierzały wykorzystać wizytę papieża do promocji pewnych idei i zgłaszania konkretnych postulatów. Przemówienia obu rektorów, towarzyszące im materiały na internetowych stronach uczelni oraz specjalny list do papieża (sygnowany przez 28 profesorów i studentów) skupiły się (z różnym rozłożeniem akcentów) na czterech sprawach: otwarcie na uchodźców, ochrona środowiska naturalnego, rola kobiet w społeczeństwie i Kościele, prawa osób LGBTQIA+. Jeden z rektorów w swym "ewangelicznym" przemówieniu przeszedł do konkretów i wprost zapytał, czy włączenie kobiet do kapłaństwa nie uczyniłoby Kościoła „wspólnotą cieplejszą”.

 

Papież, podzielając wrażliwość lowańskich akademików, bezpośrednio i wyraźnie odniósł się do trzech pierwszych kwestii. Przy czym refleksje na temat istoty kobiecości wyraził w języku dość ogólnym i metaforycznym. Podkreślił odmienność oraz komplementarność kobiety i mężczyzny, skupił się na jej godności i misji, zaznaczył też, że „kobieta jest ważniejsza od mężczyzny” i że „Kościół jest kobietą”. Kość niezgody wywołało natomiast następujące zdanie: „Kobiecość przemawia do nas z owocnym (płodnym) przyjęciem, opieką (troską) i życiodajnym oddaniem (poświęceniem).” [Tłumaczę na podstawie oficjalnego tekstu angielskiego ze strony internetowej Katolickiego Uniwersytetu w Louvain, w nawiasie podając alternatywne polskie odpowiedniki. Oficjalne tłumaczenie z KAI-u jest nieznacznie różne]. 

Władze uniwersytetu wydały w reakcji na to zdanie oświadczenie, w którym wyrażają sprzeciw wobec tak „deterministycznego i redukcyjnego stanowiska” papieża oraz podkreślają, że ich uczelnia ma charakter inkluzywny i jest zaangażowana do „walki przeciw seksistowskiej i seksualnej przemocy. Potwierdza swoje pragnienie, aby wszystkie osoby rozkwitały w sobie i społeczeństwie, bez względu na swe pochodzenie, płeć (gender) oraz orientację seksualną. I wzywa Kościół, by podążał tą samą ścieżką, bez jakiejkolwiek formy dyskryminacji”

 

Przytaczam te wszystkie szczegóły dlatego, że sam nie mogłem wyjść ze zdziwienia. Kilkakrotnie sprawdzałem cytowane tu teksty i kontekst całego tego „sporu lowańskiego”. A jednak prawda! Z igły zrobiono widły, a z papieża Franciszka – by użyć znanego terminu z teorii argumentacji i manipulacji – „słomianą kukłę”. Papież nic strasznego nie powiedział i nikogo nie obraził. Raczej obrażono się na niego za to, że nie powiedział tego, co chciano, by powiedział. Notabene, w oficjalnym tekście papieskim nie pojawiło się nawet słowo „macierzyństwo”. Słowo to jednak zostało mu przypisane jako naganne dlatego, że w odniesieniu do kobiet nie użył słowa „kapłaństwo”. A prawdopodobnie tego drugiego słowa od niego oczekiwano. Być może nawet cała ta inscenizacja miała na celu to, by Papież to słowo wypowiedział i by później trzymać go „za słowo”

Można mieć różne poglądy na temat (postulowanego) kapłaństwa kobiet i na temat społecznych ról płci. Można wzruszać się romantyzmem papieskiej pochwały kobiecości – lub można się z tej pochwały (jeśli ktoś jest nowoczesny) pośmiać. Można uznać papieskie komplementy za trafne lub za staroświeckie. Można myśleć, że papież Franciszek powiedział za dużo lub za mało. Jednak przypisywanie jemu – czy to bezpośrednio, czy to w podtekście – redukcjonizmu, seksizmu czy wręcz dyskryminacji jest aberracją. Nie da się w kilku zdaniach krótkiego przemówienia powiedzieć o rolach społecznych, w których odnalazłyby się wszystkie kobiety świata. A jeśli już ograniczamy się do kilku zdań, to nie da się pominąć w nich tego, co przez wieki uznawano za największe atuty kobiety – atuty będące konsekwencją jej zdolności do macierzyństwa. Nie można przypisywać złej woli komuś, kto dwoi się i troi, by dobrą wolę okazać – nawet wtedy, gdy chciałoby się, by okazywał ją w inny sposób.

Przedstawiona wyżej sytuacja – która być może przejdzie do historii Kościoła pod nazwą „spór lowański” – skłania do refleksji na dwa tematy: na temat ewolucji politycznej poprawności i na temat ewolucji (niektórych) katolickich uczelni.

Jeśli chodzi o pierwszy temat, to trzeba przyznać, że postępująca poprawność polityczna weszła w fazę aberracji. Kiedyś medialnie karano za to, że ktoś powiedział o kimś coś nieprzyjemnego. Dziś karze się za to, że ktoś powiedział o kimś nie to, czego chcą elity. Trzeba uważać nie tylko na to, co się mówi, ale także na to, czego się nie mówi. Można bowiem zostać potępionym już za to, że się czegoś nie powiedziało – czegoś, co się dziś (na salonach) mówi lub powinno mówić. W tej sytuacji lepiej milczeć, gdyż elity oskarżą cię, że pomimo twej dobrej woli, by kogoś docenić, tego kogoś obraziłeś. Ostatnio z dominującej polskiej gazety dowiedziałem się, że na uniwersytecie w Louvain papież emocjonalnie zranił miliony kobiet…

I drugi temat. Katolickie uniwersytety powstały po to, by stanowić pomost między Kościołem a światem nauki. Dzięki nim Kościół dowiadywał się o aktualnych intelektualnych wyzwaniach dla wiary, a do świata nauki docierało intelektualnie opracowane przesłanie wiary. Niestety, z biegiem czasu pojawiły się dwa procesy. Pierwszy (dość naturalny i neutralny) polega na przesunięciu zainteresowań niektórych katolickich intelektualistów (także w Polsce) z relacji wiara–nauka na relację między wiarą a współczesnymi ideologiami i modami intelektualnymi. Drugi zaś (groźniejszy) polega na tym, że owi intelektualiści mają ambicje stać się stronniczymi pośrednikami między magisterium Kościoła a magisterium współczesnego świata. Chcą oni – jak profesorowie lowańscy – kształtować pierwsze magisterium według magisterium drugiego. Nie mam nic przeciw temu, gdy w duchu Ewangelii podejmują takie problemy aktualnego świata, jak na przykład problem uchodźców i migrantów. Uważam jednak za przejaw pychy lowańskie naciski na Papieża, by mechanicznie formować Kościół według wzorców aktualnie dominujących mód, ideologii czy zasad politycznej poprawności. Uważam za przejaw pychy lub tchórzostwa. Czyż bowiem nie jest tchórzostwem potępianie Papieża w obawie przed byciem potępionym przez elity świata?

 

Jacek Wojtysiak 

06.10.2024 09:00 GOSC.PL 

Profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Sympatyk ruchów duchowości małżeńskiej i rodzinnej.

Różaniec - modlitwa na całe życie

 

Z Maryją wasze serce 
staje się pokorne przed Bogiem, 
pełne miłości wobec ludzi, 
współczujące wobec ubogich, 
łagodne wobec wrogów.
Edward Poppe

 

Gdy modlimy się z różańcem w ręku, prywatnie czy we wspólnocie, on daje nam szansę powiązać modlitwę ustną z medytacyjną. Jeżeli ktoś ograniczy się tylko do dziesięciokrotnie powtarzanego „Zdrowaś Maryjo..”, a nie będzie medytował różańcowych tajemnic, wnet uzna tę modlitwę za nudną, monotonną, bezduszną. Bo nie zaznał owoców oddania się przeogromnej sile, która płynie z rozważanych wydarzeń i etapów historii zbawienia. W różańcowej modlitwie misteryjne obrazy z życia Jezusa z Jego nauczania, działalności,  śmierci i zmartwychwstania oraz z życia Maryi (a jest ich 20: tajemnice radosne, światła, bolesne i chwalebne) odżywają w sercu na nowo, zapadają coraz głębiej w duszę,  mówią o miłości Boga,  rozjaśniają drogi życia, ukazują sens i ostateczny cel, pobudzają wolę i emocje do życia według Ewangelii Jezusa i planów  Bożych. Z takim bogactwem duchowym spotykamy Chrystusa, przychodząc do Niego z dziękczynieniem, z własnymi i cudzymi potrzebami i prośbami, aby Go naśladować w codzienności.
Papież Jan XXIII powiedział: „Gdy odmawiamy modlitwę różańcową, odnawiamy i zachowujemy w sobie czar dzieciństwa, a lata ziemskiej pielgrzymki tracą swoją gorycz i niedogodności”. Słowa tak bardzo trafne, prawdziwe i głębokie, bo właściwie przez całe życie idziemy z różańcem w ręku. Z tą pięćdziesiątką drobnych ziarenek nanizanych na jedną nić, a poprzedzonych krzyżykiem zżyliśmy się – na ogół od dzieciństwa. Zapewne początkowo był dla nas tylko interesującą zabawką. Może widok mamy lub taty, a najczęściej babci, klęczących wieczorem i przesuwających ziarenka, był pobudką dla nas i sami chwytaliśmy ten różaniec nie znając jeszcze jego znaczenia. Z czasem różaniec „ożywał”. I chociaż  początkowo nie znając jeszcze tajemnic różańcowych szeptaliśmy tylko słowa: „Ojcze nasz…”, „Zdrowaś Maryjo…”, „Święta Maryjo” – był on już dla nas modlitwą. A Chrystus i Maryja – przyjmowali wszystko!  Później Pierwsza Komunia święta – przyjmowaliśmy w siebie Jezusa pod postacią konsekrowanego chleba z różańcem w ręku. I odtąd był on naszą własnością. Stopniowo poznawaliśmy coraz lepiej różańcowe tajemnice. Może nosiliśmy go w kieszeni lub w torebce, może leżał w domu na stoliku lub na półce. Mijały lata szkolne, gimnazjalne, studenckie, lata dorosłości i pracy zawodowej - nieraz albo często z różańcem w ręku. A gdy przychodzi starość – staje się on  jeszcze bardziej cenny, i dla wielu jest wyjątkowym wsparciem w znoszeniu jej dolegliwości jak i w samej modlitwie, zwłaszcza gdy siły ciała i ducha słabną. Nawet śmierć nie rozdziela wierzącego chrześcijanina od różańca, bo jego zastygłe dłonie zostają  nim przez bliskich oplecione.
Modlitwa różańcowa, poprawnie rozumiana jako sprzężenie modlitwy słownej i kontemplacji, może się stać bliska sercu, a nawet nieodzowna, bo w niej tak blisko jesteśmy Chrystusa i jego Matki. A gdzie Matka, tam nam dobrze! Modlitwa, która tak wiele w sobie zawiera – całe dzieje Odkupienia i w nie wplecione nasze życie. Rozważając te prawdy zawsze przeżywamy je na nowo, codziennie inaczej, i każdy inaczej. Różaniec to szkoła modlitwy, szkoła wiary, szkoła chrześcijańskiego życia i cnót, szkoła miłości Boga i bliźniego. Nie wszyscy potrafią to zrozumieć i różaniec uważają za przejaw prymitywnej wiary. 
Pewien  profesor uniwersytecki, specjalista w naukach przyrodniczych, bardzo postępowy, o międzynarodowej sławie, mieszkał ze swoją matką. Ona, głęboko wierząca katoliczka, ceniła religijne praktyki, a zatem codziennie modliła się również z różańcem w ręku, niekiedy kilkakrotnie, w ten sposób  powierzając Bogu swoje życie i troski. Profesor z niechęcią patrzył na jej modlitwy, nie mógł znieść tego widoku. Pewnego dnia nie wytrzymał nerwowo i  z krzykiem: „Czy nie możesz wreszcie skończyć z tym bezsensowym, staromodnym i zabobonnym zwyczajem?!”  wyrwał matce z rąk różaniec i rzucił w kąt pokoju. Matka milczała. W następne dni dalej milczała. W końcu profesor zapytał: „Dlaczego ze mną nie rozmawiasz?”. W odpowiedzi usłyszał: „Ty zabrałeś mi coś cennego, a w to miejsce nic nie dałeś!”  Zawstydzony syn  odszukał różaniec i włożył go w ręce matki.
Dla kontrastu inne świadectwo rozumienie różańca, kogoś z najwyższych półek polskiej kultury – genialnego muzyka, kompozytora, dyrygenta - Wojciecha Kilara:
„Różaniec na Jasnej Górze stał się częścią mojego życia i to ważną częścią mojego życia. Fantastyczne w różańcu jest to, że jest modlitewny, kontemplacyjny, a jednocześnie mówi o konkretnych wydarzeniach z historii zbawienia. To jest modlitwa, teologia, historia zbawienia. To jest skrót nauki Kościoła. Odczułem tę wspólnotę tutaj, w tym tłumie modlących się na różańcu. Różaniec zaowocował właśnie utworem „Angelus”. Ten różaniec odmawiany, taki rosnący na początku „Angelusa” jest jakby takim coraz bardziej proszalnym zwracaniem się do Matki Przenajświętszej o ocalenie nas w czasie trudnym, w czasie ciężkim. Najlepszym dowodem na to, że jest on jakimś odzwierciedleniem naszego czasu, jest to, że jego prawykonanie odbyło się dokładnie na tydzień przed śmiercią księdza Jerzego Popiełuszki. To była dla mnie odpowiedź, że widocznie czułem jakoś razem z tym moim krajem, z moimi siostrami, z moimi braćmi.
Dla ludzi, którzy tej modlitwy nie znają, nie nauczyli się jej, albo poznali, ale nie wprawiali się w niej, „nie ćwiczyli”, jest różaniec sprawą nudną, mało ciekawą, monotonną paplaniną. Natomiast temu, to ją poznał i  praktykuje, ofiaruje ona spokój, obniża lub likwiduje napięcia, daje pociechę, wewnętrzne zadowolenie, ufność i wspomagającą moc. Niby niewiele się wydarza: palce przesuwają paciorki, usta wymawiają słowa zaczerpnięte z Pisma świętego, a rozum i serce  rozważają tajemnice objawiania się Boga i jego miłości w dziejach świata. A jednak to wszystko jest jak równomierny  bieg fal, które okręt życia modlącego się niosą do bezpiecznego portu w wieczności Boga.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak
 

Zagubiony różaniec

Lubię kroki odmierzać 
koralikami różańca 
za przechodzących mimo 
za smutnych i samotnych 
za starganych bólem 
za zagubionych w sobie 
za szarych i bezbarwnych 
łowców dobrych wejrzeń.

A dzisiaj na przystanku 
została mi pusta kieszeń
Który szedłeś za mną Panie 
podnieś zagubiony  różaniec

Daj aby szare nasiona 
znalazł smutny jakiś przechodzień 
kiedy będzie szukał chustki 
grosza na tramwaj – czy dłoń 
zmarzniętą w kieszeni schowa

Opleć jego palce Panie 
w ten mój zagubiony różaniec
Naucz go kroki odmierzać 
koralikami różańca
za stłoczonych cierpieniem 
za utopionych w brudzie 
za niewidzących słońca 
za szarpanych rozpaczą 
za głodnych i płaczących 
łowców dobrych wejrzeń
-   -   -
Nie pójdę szukać pamiątki 
bo przecież wiem na pewno 
że Ty idący za mną Panie 
podniesiesz ten zagubiony różaniec

 

Dorota Sosnowska

Podzięka

 

Dzięki ci Wielki 
żeś mnie powołał do rzeczy małych 
nie dając ambicji ponad miarę 
że nie zapomniałam 
dzieciństwa 
że tańczę z wiatrem 
płaczę razem z wierzbą 
i klękam przed stokrotką.

Dzięki ci Dobry za wolność woli aż do granic grzechu 
za to, że mam dość siły 
by dźwigając krzyż wątpliwości 
podawać 
białą laskę ślepemu losowi 
i że wstydzę się gdy widzę zło.

Dzięki ci Wspaniały 
za dar zachwytu nad Kaplicą Sykstyńską 
i przyrożną kapliczkę 
za to że mnie cieszy 
pierwszy siwy włos córki 
i pierwszy śnieg w zimie 
że nie lękam się śnić.

Dzięki ci Mądry 
za to że choć czasem wydaje mi się 
że ciebie nie ma 
żyję tak jakbyś był 
że równie ważna jest dla mnie 
filozofia mędrców jak Forresta Gumpa 
że umiem uczyć się od mrówki 
i wolę liczyć gwiazdy niż pieniądze.

Dzięki ci Sprawiedliwy 
żeś mnie stworzył na jedno życie 
dość długie bym odróżniała białe od czarnego 
i dostrzegała szare 
że dałeś mi sekundę 
w której powiedziałam „nie” 
że zdążyłam napisać wiersz 
i że wciąż umieram z miłości.

 

Janina Nożownik
„Gość Niedzielny” 87 (2012) nr. 35, s. 5.

Święto Aniołów Stróżów  (2 października)

 

Aniele  Boży Stróżu mój
urodziłeś się już w czepku nieba
w błękitnych ogrodach tlenu –
dzwonisz mi przy twarzy jak śnieg
kiedy zasypiam nachyl się nade mną jak siwy krewny

 

Ks. Jan Twardowski

 

„Jesteś dla mnie aniołem” – mówię niekiedy do kogoś, kto pomógł mi w trudnej sytuacji, wsparł dobrą radą w momentach zdawało się bez wyjścia i beznadziejnych, pocieszył w duchowym załamaniu. Nazywając kogoś aniołem chcę mu powiedzieć: „Jak dobrze, że jesteś! Zainteresowałeś się mną i moim losem, dostrzegłeś moje nieszczęście i cierpienie, wydatnie mi pomogłeś i pocieszyłeś.”
Tego rodzaju wdzięcznością inspirowane sformułowania wynikają z chrześcijańskiej wiary w istnienie aniołów, wśród których specjalną kategorię stanowią aniołowie opiekujący się poszczególnymi osobami, grupami społecznymi, zawodami, narodami, a których nazywamy „Aniołem Stróżem”. Kościół katolicki obchodzi w dniu 2 października specjalne święto Aniołów Stróżów, czyli niewidzialnych istot niebieskich, które są naszymi wiernymi przyjaciółmi i opiekunami. 
Dowody kultu Aniołów Stróżów znajdujemy w  starożytnych inskrypcjach, dedykacjach kościołów i sakramentarzach. Pierwsze święto ku ich czci obchodzono od 1513 roku w Portugalii, skąd przeszło na cały półwysep Iberyjski, ale bez jednolitego  terminu. Dopiero Paweł V nakazał obchodzić je po święcie Michała Archanioła, a o świętowaniu 2 października zadecydował Leon XIII w 1893 roku.
Nasi Aniołowie Stróżowie są czystymi duchami, otaczającymi tron Boga Najwyższego, oddającymi Mu nieustanny hołd i wyśpiewującymi Jego chwałę. Równocześnie są także współpracownikami Bożej Opatrzności, Bożymi posłańcami, którzy przekazują ludziom wolę Boga, Jego łaski i oświecenia, zapewne też upominają, gdy Boże przykazania są lekceważone. Pismo święte wielokrotnie wspomina o ich pomocniczej roli w odniesieniu do ludzkości, tak poszczególnych społeczności jak jednostek (por. Rdz 16,9;19,15; Sdz 6,14; 2 Krl 1,3; Mt 1,20; 2,13; 28,7; Dz 7,53; Ga 3,19). Aniołowie Stróżowie troszczą się o nasz los doczesny, strzegą ludzkiego ciała  (Rdz 19,21; 48i,16; 2 Mch 3,25; Mt 18,10; Dz 5,19-20;12,7), ale jeszcze bardziej zatroskani są o nasze sprawy duchowe. Są duchowymi przewodnikami, pocieszycielami, podtrzymują na duchu, wspomagają w trudnych sytuacjach, zanoszą modlitwy i ofiary przed Boży tron.
Od dziecięcych lat zakodował się w mojej pamięci obraz z rodzinnego domu i z przedszkola: piękny anioł ze skrzydłami, ochraniający rozłożonymi opiekuńczo rękami dwoje małych dzieci, dziewczynkę i chłopca, kroczących na wąskiej chwiejnej kładce ponad głęboko w dole wzburzoną rzeką. Dziś powiem: obraz kiczowaty, - ale ile zaufania do Boga przez pośrednictwo mojego Anioła Stróża wniósł on w moją dziecięcą pobożność, która wycisnęła wyraziste piętno na dalszej drodze wiary! Modląc się później psalmami zawsze ten obraz wynurzał się z czeluści pamięci, gdy czytałem Psalm 91: 

 

„Albowiem Pan jest twoją ucieczką,
jako obrońcę wziąłeś sobie Najwyższego.
Niedola nie przystąpi do ciebie,
a cios nie spotka twojego namiotu,
bo swoim aniołom dał rozkaz o tobie,
aby cię strzegli na wszystkich twoich drogach.
Na rękach będą cię nosili,
abyś nie uraził swej stopy o kamień.
Będziesz stąpał po wężach i żmijach,
a lwa i smoka będziesz mógł podeptać.
Ja go wybawię, bo przylgnął do Mnie;
osłonię go, bo uznał moje imię„ (Psalm 91,9-14).


Inne miejsce w Biblii potwierdzające wspomagającą obecność Anioła Stróża znajduje się w Ewangelii św. Mateusza, gdzie Jezus z wielką miłością mówi o dzieciach: „Strzeżcie się, żebyście nie gardzili żadnym z tych małych; albowiem powiadam wam: Aniołowie ich w niebie, wpatrują się zawsze  w oblicze Ojca mojego, który jest w niebie” (Mt 18,10). „Aniołowie ich” – to słowo wyraża ścisłą wzajemną przynależność. Dziecko może zatem powiedzieć: „Mój anioł”, a anioł: „To moje, mojej pieczy powierzone dziecko”. Ckliwą sentymentalnością byłoby jednak taką relację ograniczać tylko do dzieci. Tego rodzaju opieki potrzebują również dorośli! Zgodnie z nauczaniem Kościoła potwierdzonym w Katechizmie Kościoła Katolickiego każdy człowiek posiada Anioła Stróża, nawet jeśli nie jest chrześcijaninem: 
„Życie ludzkie od początku aż do śmierci jest otoczone opieką i wstawiennictwem aniołów. Każdy wierny ma u swego boku anioła jako opiekuna i stróża, by prowadził go do życia” (KKK 336).
Z powyższych słów można wnioskować, iż aniołowie są powoływani do roli stróża w momencie zjednoczenia się ciała i duszy każdego z nas w łonie matki. Ale co dzieje się z aniołem po naszej śmierci? Możemy przypuszczać, że otrzymuje do opieki innego człowieka, ponieważ anioły stworzone przez Boga „na początku” są nieśmiertelne.
Osobiście wielokrotnie doświadczyłem „uważności i czujności”  mojego Anioła Stróża, który w niewytłumaczalny dla mnie sposób ocalał mnie, moje zdrowie i życie, w sytuacjach, które normalnie, według wszelkich ludzkich miar, powinny kończyć się tragicznie. Anioł Stróż jest uosobieniem  dobra i niesionej skutecznie choć dyskretnie pomocy. W ikonografii jego postać jest przedstawiana z dodatkiem skrzydeł, aczkolwiek nie ma na to żadnych wskazań biblijnych. Skrzydła należy zapewne rozumieć jako symbol faktu, iż aniołowie jako istoty przebywające w bliskości Boga są równocześnie łącznikiem między Niebem a ziemią.
Wyobraźnia ludzka nie ma granic. Anioł Stróż przedstawiany jest w sztuce jako sferyczna istota świetlna, nieuchwytna i niepojęta niebiańska moc, albo popularnie i kiczowato jako mały, nieco tłuściutki aniołek-dziecko, miły i figlarny. Ostatecznie nie jest ważne jak on wygląda, istotna jest jego rola indywidualnego opiekuna i pośrednika między Bogiem a człowiekiem. Do jego zadań należy przekaz informacji od Boga dotyczących różnych sytuacji naszego życia, tak by ono gwarantowało szczęście i zbawienie. Nieraz może to być przekaz niewygodny, wymagający, a zatem budzący lęk, ale zawsze prawdziwy i mający na celu nasze dobro. Dlatego przesłanie Anioła Stróża zaczyna się na ogół uspokojeniem: „Nie lękaj się! Bóg cię kocha i dobrze ci życzy. Wsłuchaj się w to, co ma ci do powiedzenia, nie bój się prawdy o twoim życiu!”.
Anioł Stróż nie jest więc tajnym szpiegiem Boga, Jego reporterem wciskającym się w zakamarki tego świata i duszy człowieka. Bóg nie potrzebuje szpicli, bo przecież wszystko stoi przed nim otworem - w całej przejrzystości. Ale nie jest odizolowanym samotnikiem. W swej istocie jest Życiem, Poznaniem, Miłością i w tym swoim bogactwie pozwala uczestniczyć stworzeniom. W Jego relacyjną miłość  włączone jest  całe stworzenie: widzialne - człowiek, który ten świat współkształtuje, i niewidzialne - czyli duchowe istoty, które to, czego w obcowaniu z Bogiem doświadczają, przenoszą w świat, stając się posłańcami Jego miłości wobec ludzi, i zarazem ich odpowiedź  zanoszą Bogu, jak czyni to archanioł Gabriel z „Tak” Maryi na Jego zbawczy plan, lub archanioł Rafał z modlitwą Tobiasza i Sary.

 

Ks. Jerzy Grześkowiak

 

Anioł  Stróż

 

Ty jesteś ptak, który skrzydłami płynął,
kiedym cię, nie śpiąc, wzywał poprzez noc,
wołając dłońmi tylko, bo twe imię
jest niby przepaść – wszystkich nocy moc.

Ty jesteś cień. W nim cicho usypiałem,
a każdy sen – twój mnie znaczony siew,
ty jesteś obraz, ja się ramą stałem,
co chwale twej ma dopełnienie nieść.

Tyś często mnie z ciemnego snu wyrywał,
gdy mi się spanie zdało niby grób,
jak zatracenie, jak ucieczki sygnał.
Dźwigałeś mnie z ciemności mej wewnętrznej,
by zatknąć mnie na miasta każdej wieży,
szkarłatny sztandar wiejący na wietrze.

Ty, co o cudzie mówisz jak o rzeczy znanej,
o ludziach znowu tak jak o muzyce,
o różach: jak o sprawie dokonanej,
twój wzrok się nią jak ogniem róż nasyca.

Błogosławiony, kiedy nazwiesz Tego,
którego wszystkich dni i dnia siódmego
wciąż jeszcze trwa na skrzydłach twych pozłota
kiedy trzepoczą.
Każesz, abym spytał o to?

 

Reiner Maria Rilke

Ostatnia aktualizacja nastąpiła 2.12.2024 r.

w rubrykach:

"Bliżej Boga"

oraz
"Z notatnika redagującego - Jerzego Sonnewenda",

Impressum

 

POLONIK MONACHIJSKI - niezależne czasopismo służy działaniu na rzecz wzajemnego zrozumienia Niemców i Polaków. 

Die unabhängige Zeitschrift dient der Förderung deutsch-polnischer Verständigung.

 

W formie papierowej wychodzi od grudnia 1986 roku a jako witryna internetowa istnieje od 2002 roku (z przerwą w 2015 roku).

 

Wydawane jest własnym sumptem redaktora naczelnego i ani nie zamieszcza reklam ani nie prowadzi z tego tytułu żadnej innej działalności zarobkowej.

 

Redaguje:

Dr Jerzy Sonnewend

Adres redakcji:

Dr Jerzy Sonnewend

Curd-Jürgens-Str. 2
D-81739 München

Tel.: +49 89 32765499

E-Mail: jerzy.sonnewend@polonikmonachijski.de

Ilość gości, którzy od 20.01.2016 roku odwiedzili tę stronę, pokazuje poniższy licznik:

Druckversion | Sitemap
© Jerzy Sonnewend