Impulse zum 2 Sonntag im Jahreskreis C (2025)
Wir trinken noch immer davon
Evangelium: Johannes 2,1-11
Zum heiligen Hieronymus, dem großen Bibelgelehrten der frühen Kirche kam einmal nach der Predigt über die Hochzeit von Kana ein kritischer Zuhörer. Er bemerkte etwas spöttisch: „Sechs Krüge – das sind etwa fünfhundert bis siebenhundert Liter Wein. – Eine schöne Menge! Mich würde interessieren, wie die Leute das geschafft haben…“ -Hieronymus soll darauf geantwortet haben: „Du hast Recht. Von dem Wein trinken wir heute noch!“.
Von dem Wein trinken wir heute noch!... Das macht nachdenklich und gibt uns einen Hinweis, dass der Evangelist Johannes nicht einfach erzählt, wie Jesus liebenswürdigerweise einem Hochzeitspaar in der peinlichen Situation geholfen und einer trinkfesten Gesellschaft ein Riesenvergnügen verschafft hat. Er deutet mit all dem auf etwas viel Hintergründigeres, Wichtigeres. Wir haben noch den Satz im Ohr: „So tat Jesus sein erstes Zeichen in Kana in Galiläa, und offenbarte seine Herrlichkeit und seine Jünger glaubten an ihn“ (Joh 2,11). Da klingt das an. Die ganze Geschichte ist ein Zeichen, das ein Geheimnis bezeichnet und zum Vorschein bringt. Was bedeuten die Zeichen? Sie deuten alle auf Jesus und sein Wirken. Sie zeigen an, dass mit Ihm etwas Neues begonnen hat: eine große Verwandlung.
Leere Krüge werden gefüllt, genau 6 Krüge. Warum gerade die alten Krüge, die nutzlos in der Waschküche herumstehen? Auch die Zahl 6 hat hier eine besondere Bedeutung. Oder sagen wir lieber: 5 plus 1 ergibt 6. Ja, es geht hier um „Gesetz und Propheten“ in der Bibel des Alten Testamentes, d. h. 5 Krüge für die 5 Bücher des Gesetzes und 1 Krug für die Schriften der Propheten. Nun wird daraus Wein geschöpft, und… was für ein Wein! Wein der ersten Qualität! So rettet Jesus die Hochzeit und dies im doppelten Sinn.
Sie erinnern sich, liebe Mitchristen, dass das Alte Testament Gottes Verhältnis zu seinem Volk als Bund beschreibt, als Ehebund, den Israel leider beständig bricht, indem es anderen Götter nachläuft, während Gott in unbegreiflicher Treue sein Volk immer auf Neue sucht. Er umwirbt es wie ein Liebender… und wird abgewiesen. So droht alles in der Trauer der Untreue zu enden. Gott aber gibt nicht auf, er kommt selbst – in seinem Sohn – um das letzte Angebot zu machen. Er verbindet sich im wahrsten Sinn mit dieser Menschheit. Seine Treue ist unverbrüchlich. Er gibt auch dann nicht auf, wenn die Menschen ihn verfolgen, verraten, schlagen und ans Kreuz hängen. Am Karfreitag ist Jesu „Stunde“ gekommen, „Seine Stunde“, von der er in Kana gesprochen hat, als Maria ihn so liebevoll auf Misere der Brautleute aufmerksam gemacht hat, die Stunde der „Liebe bis zum Äußersten“. In diesem letztem „Trotzdem“ - im Abendmahlsaal, am Kreuz und in der Auferstehung - wurde der Neue Bund auf ewig geschlossen und besiegelt. Das Alte Testament wird ins Neue Testament verwandelt – Wasser in Wein! Seitdem trinken wir den Wein der Hochzeit von Kana.
Jetzt sehen wir, was in Kana geheimnisvoll gemeint ist: Gott gibt diese Menschheit nicht auf. Er hat noch einmal mit uns angefangen. Er hat das Geschick der Menschheit für immer an sich gebunden. Er steht zu uns. Seine Treue wird alle unsere Zusammenbrüche überdauern. Und darin liegt für den, der glaubt, eine unbändige Freude und Zuversicht. Wir glauben an unsere Zukunft! Wir sind unterwegs zur ewigen Hochzeit des Lammes, wie die Apokalypse das Ende der Geschichte – von Kana aus – bezeichnet.
Aber… Es kann sein, dass Du dagegen sagst: Ich spüre nichts von dieser Freude, weil…. Und hier folgen verschiedene negative Fakten in deinem Leben, Belastung, Unglücksgeschichten, Krisen, Krankheiten… Dann sage ich dagegen: Ist das keine Freude, dass Gott so ist? So wie Jesus Christus? Nicht wie die Pharisäer ihn sich vorstellen. Die sahen nur mehr Zäune aus Buchstaben und Gesetzen. Wir sehen Gottes Menschenantlitz. Sie sahen in Gott vor allem den Hüter des Gesetzes, der sein Recht einfordert, den man mit Leistungen gnädig stimmen muss. Wir wissen um den Gott, der gnädig ist, der vergibt, der aufrichtet, der den glimmenden Docht nicht auslöscht, der nicht durch seinen Zorn, sondern durch seine Liebe verpflichtet. Nicht mehr das Gesetz zählt, sondern die Liebe, nicht mehr die Äußerlichkeiten, sondern innere Glut, die Freude an Gott.
Jeden Sonntag kommen wir Christen in der Kirche zur Feier dieser Liebe Gottes und zur Feier unseres Lebens zusammen. „Unser Leben sei ein Fest“ – heißt ein neues Geistliches Lied. In der dritten Strophe heißt es, dass der Wein Trank neues Lebens ist. Im Festmahl des Neuen Bundes ist der gewandelte Wein Blut Christi – Er selbst schenkt sich den Festgästen. Weil Christus unter uns ist, Er mit uns auf dem Weg ist, deshalb ist das Leben ein Fest. Ein Fest, weil seine Gegenwart eine liebende, erbarmende, menschenfreundliche ist.
Die Verwandlung von Brot und Wein in Leib und Blut Christi kann anzeigen, dass mein Leben sich immer noch verwandeln kann, dass es immer noch besser werden kann, dass ich immer noch mehr in meine Vollgestalt, wie Gott mich haben will, finden kann.
Das ist mit den Krügen von Kana gemeint. Verstehen wir jetzt Hieronymus? Meine Lieben: „Wir trinken noch immer davon“.
Dr. Jerzy Grzeskowiak, Pfr. i. R.
Rozważanie na Niedzielę Chrztu Pańskiego
Z Nazaretu, gdzie Jezus dorastał, do miejsca, gdzie Jan chrzcił, idzie się około dwóch dni. Jezus musiał zatem odbyć dość daleką podróż, by dotrzeć do Jana przy rzece Jordan. Dlaczego Jan naucza i chrzci właśnie tam? Przecież mógł iść od wioski do wioski jako wędrowny kaznodzieja i wędrowny chrzciciel. Dlaczego ludzie muszą opuszczać ich miejscowości i wędrować na niezamieszkałe stepy Jordanu?
Wiąże się to z nawróceniem, do którego wzywa Jan. Nawrócenie to coś więcej niż jakaś mglista chęć, dobre zamiary i „worek” pełen dobrych postanowień. Orędzie Jana Chrzciciela jest radykalne; on stawia warunki, nawet grozi: jeżeli nie zmienicie waszego sposobu życia, nie odmienicie go od samych fundamentów, nie unikniecie katastrofy: „Już siekiera do korzenia drzew jest przyłożona” (Mt 3,10).
Nawrócenie – przemiana życia, która sięga głębi, aż do korzeni, nie jest łatwa do zrealizowania w warunkach domowych. Tam otaczają człowieka te same ściany, te same zwyczaje, te same rytuały. Zacząć na nowo może tylko ten, kto odważy się na Exodus – czyli wyjście, „odejście od starego”. Dlatego Jan wzywa ludzi na stepy Jordanu, gdzie analizują i oceniają swoje dotychczasowe życie i publicznie wyznają swoje grzechy. U siebie w domu byłoby o to trudniej.
Do chrztu Jana należy zatem radykalne nawrócenie i rytualne zanurzenie w wodach Jordanu. Ale dlaczego właśnie w Jordanie? Przecież źródła z ożywczą wodą znajdowały się też w wielu w innych miejscach. Czy nie mógł chrzcić na przykład w głębokich wodach jeziora Genezaret? Dlaczego akurat w Jordanie a do tego w dokładnie określonym miejscu, które łatwo dziś zlokalizować?
Odpowiedź jest zaskakująca: Jan chrzci dokładnie tam, gdzie przed setkami lat Jozue przeprowadził Izraelitów przez Jordan do Ziemi Obiecanej. Nawrócenie i exodus nie są więc dla Jana celem samym w sobie. One są początkiem czegoś o wiele większego.
Jan Chrzciciel jest przekonany: jeżeli Lud Wybrany porzuci swe fałszywe bożki i zabezpieczenia oraz grzeszny sposób życia, jeżeli nawróci się i otrzyma od Boga przebaczenia win, wtedy dokona się na nowo wejście do Ziemi Obiecanej.
Wielu Izraelitów usłyszało wołanie Jana i poszło za Jego głosem. Także Jezus słyszy o tym, co się dzieje, opuszcza swój rodzinny dom w Nazaret, udaje się do Jana i zanurz w wodzie Jordanu, aby wejść jak wielu innych na próg Ziemi Obietnicy – tam, gdzie zaczyna się nowe życie pod panowaniem Boga.
Zdumiewające jest to, iż Jezus nie zaczyna swej misji tylko sam, w pojedynkę. oddzielnie, On idzie za innymi. Słucha Janowych kazań wzywających do pokuty. W ten sposób daje Bogu, swemu Ojcu, możliwość rozpoczęcia tego, co Nowe, gdzie nawet „najmniejszy” jest większy od Jana Chrzciciela (Mt 11,11). Gdyby Jezus pozostał w Nazaret, albo gdyby powiedział: „Ja sam określę i wyznaczę swoją drogę”, historia Boga z ludźmi nie byłaby kontynuowana.
Kościół współczesny cierpi z tego powodu, że jest w nim wielu pojedynczych działaczy, ale za mało wspólnie wyrusza w drogę. A jeszcze bardziej dlatego, że wielu dokładnie wie, jak Kościół należy odnowić, ale za mało takich, co pytają, jak Bóg chce odnowić swój Lud.
Fakt, że Jezus poszedł na pustynię by dać się ochrzcić w Jordanie jak inni, sprawiało pierwotnemu Kościołowi spore trudności. Jak On, większy od Jana, mógł pójść do niego, przyłączyć się do jego ruchu odnowy, włączyć się w szereg tych, co publicznie wyznawali, że potrzebują nawrócenia? Jak bezgrzeszny mógł przyjąć chrzest dla odpuszczenie grzechów?
Jak wielkie to były trudności, świadczy o tym fakt, że Mateusz w scenę chrztu wkomponował krótki dialog, w którym Jan najpierw odmawia Jezusowi chrztu.
Wtedy przyszedł Jezus z Galilei nad Jordan do Kana, żeby przyjąć chrzest od niego; Lecz Jan powstrzymywał Go, mówiąc: „To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie? Jezus mu odpowiedział: „Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe”. Wtedy mu ustąpił” (Mt 3,13-15).
Dlaczego Syn Boży prosi o chrzest? Dawniej rozwiązywano ten problem odpowiadając: Jezus chciał dać ludziom dobry przykład. Taka odpowiedź jest jednak niewystarczająca. Jezus idzie do Jana Chrzciciel, bo wie: Przez niego działa Bóg. Izrael wstępuje teraz w decydująca fazę swojej historii, w czas, w którym wypełni się „wszelka sprawiedliwość” (Mt 3,15). A to znaczy dla Jezusa: On musi być tam, gdzie decyduje się los ludu Bożego. Musi być na tym miejscu, gdzie Bóg aktualnie działa i wypełnia swe obietnice, gdzie Izrael stoi na progu Ziemi Obiecanej. Moralne pytanie, czy Jezus czuł się jako grzesznik, nie dotyczy w ogóle sprawy zasadniczej. Jezusowi idzie o wolę i plan Boga. Przez chrzest oddaje się całkowicie w służbę temu zbawczemu planowi.
Gdy Jezus wychodzi z wód Jordanu, otwiera się niebo:
„A oto otworzyły Mu się niebiosa i ujrzał Ducha Bożego zstępującego jak gołębicę i przychodzącego na Niego. A głos z nieba mówił: „Ten jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”
„Otwarte niebo” - to znaczy: niebo i ziemia są znowu złączone, bo oto jest w końcu Ktoś, na którym spoczywa całe upodobanie Ojca i który jest całkowicie Jemu posłuszny. Właśnie dlatego został przekroczony próg do Ziemi Obiecanej. Ci zaś, co gromadzą się wokół Jezus i idą Jego śladami, mogą odtąd żyć „pod otwartym niebem”.
Wchodząc do kościoła zwykliśmy żegnać się święconą wodą. Czy czyniąc ten gest wszyscy uświadamiają sobie, że ta woda w tzw. kropielnicy w przedsionku świątyni chce nam przypominać wodę chrztu? To bardzo głęboki symbol. Nie należy wchodzić do świątyni bezmyślnie. Zawsze na nowo powinniśmy mieć przed oczyma dzień, w którym zostaliśmy włączeni przez wodę chrztu w przestrzeń zbawienia – w Kościół.
W świetle chrztu Jana i Jezusa należy nasz chrzest widzieć w całej głębi jego znaczenia. Chrzest nie jest tylko formalnym włączeniem w Kościół, lecz jako śmierć starego człowieka i jako wyruszenie (exodus) tam, gdzie działa Bóg, gdzie On gromadzi swój Lud, aby Ziemia Obietnicy realizowała się i była widziana pośród świata. Jeżeli to wszystko przemyślimy, to przeżegnanie się wodą przy wejściu do świątyni nie będzie czymś bagatelnym, drobiazgiem bez znaczenia, jak to na pierwszy rzut oka się wydaje. Nasz chrzest i ten wspominający gest wprowadzają w naszą współczesną rzeczywistość to, czego Jan wymagał dawniej od Izraelitów, gdy przychodzili do niego nad Jordan – Exodus, czyli „wyjście” ze starych spraw i zniewoleń, wolę prawdziwego nawrócenia, decyzję, by być tam, gdzie Bóg odnawia swój lud i prowadzi go do Ziemi Obiecanej.
Ks. Jerzy Grześkowiak
Rozważanie na Uroczystość Epifanii czyli Trzech Króli.
Epifania Boga
Gwiazda, którą jest Boże Dziecię
Gwiazda stanęła nad Grotą
i poczęła śpiewać kolędę
uwitą z aniołów
Roman Brandstaetter
Chrześcijanie Wschodu, dokładniej Kościoła prawosławnego, obchodzą swoje Boże Narodzenie 6 stycznia. Katolicy łącząc się duchowo z nimi celebrują w tym dniu niejako po raz drugi tajemnicę Wcielenia Boga obchodząc święto „Epifanii”, popularnie zwane „Świętem Trzech Króli”. „Epiphania” znaczy: Objawienie Pana. Orędzie tego święta wykracza poza Kościoły chrześcijańskie: oto ludzie innych religii reprezentowani przez Mędrców ze Wschodu prowadzeni przez tajemniczą gwiazdę znajdują drogę do groty w Betlejem, stają przed Dzieciątkiem Jezus, oddają Mu hołd i składają dary: złoto, kadzidło i mirrę. Papież Franciszek tak pisze o tajemniczych gościach u żłobka Jezusa:
„Mędrcy nauczają, że można wychodzić z bardzo daleka, aby dotrzeć do Chrystusa. Są ludźmi bogatymi, mądrymi, cudzoziemcami, spragnieni nieskończoności, wyruszającymi w długą i niebezpieczną podróż, która wiedzie ich do Betlejem (por. Mt 2,1-12). Gdy stają przed Królem-Dzieciątkiem, przenika ich wielka radość. Nie dają się zgorszyć ubóstwem otoczenia. Nie wahają się paść na kolana i oddać Mu pokłon. Przed Nim rozumieją, że Bóg, podobnie jak z suwerenną mądrością kieruje gwiazdami, tak też kieruje biegiem historii, uznając możnych i wywyższając pokornych. Z pewnością po powrocie do swego kraju opowiedzieli o tym zaskakującym spotkaniu z Mesjaszem, zapoczątkowując podróż Ewangelii pośród narodów.” (List o żłóbku, nr 9).
Narodziny Bożego Dziecięcia to Epifania Boga dla wszystkich ludzi, dla całego świata. Odtąd nie potrzebujemy już żadnej innej „gwiazdy przewodniej”, teraz światło Boga w postaci Jezusa wędruje z nami przez świat rozświetlając wszystkie jego ciemności i drogę każdego człowieka. Oczywiście przeciwności i sprzeczności typowe dla świata nie znikają automatycznie. Żyjąc w świecie, jesteśmy na nie „skazani”, w nie uwikłani. One nie są od Boga. To my sami przesłaniamy światło, jesteśmy źródłem cieni i ciemności w świecie generowanych przez niesprawiedliwość i brak miłości. Na ogół to sam człowiek jest sprawcą głodu, nędzy, nieszczęść, smutku. Ale kiedyś także ci, co żyją po ciemnej stronie życia i cierpią z powodu niesprawiedliwości społecznej, „podniosą się” - jak zapowiada Izajasz – i będą „patrzeć radośnie wokoło, ich oczy będą promieniowały, a ich serce wypełnione radością szeroko się otworzy” (I czytanie mszalne).
Dziś wiemy, że tzw. Trzej Królowie to nie króle, lecz naukowcy, mędrcy, astrologowie. Ale nie to jest istotne, kim oni byli, lecz co ich charakteryzowało i wypełniało ich ducha i dlaczego przez tyle wieków chrześcijanie czczą ich w szczególny sposób.
Pójść za gwiazdą – to metafora dla najgłębszych ludzkich tęsknot i marzeń. Z tęsknotą w sercu ci poganie ze Wschodu spostrzegają nową gwiazdę i to mobilizuje ich do wyruszenia w daleką podróż, w nieznane, nie wiedząc, dokąd ich to kosmiczne zjawisko zaprowadzi. Przychodzą do kraju, gdzie wiedza o gwiazdach jest właściwie odrzucana jako zabobon. Oni są przedstawicielami ludzi szukających czegoś ważnego i istotnego. Reprezentują wszystkich, których trawi tęsknota i którzy dzięki niej więcej pojmują niż ci, co wolą stabilizację i boją się wszystkiego, co nowe, czego przykładem są Herod i krąg jego uczonych.
Co charakteryzuje Mędrców ze Wschodu?
Po pierwsze: oni są spragnieni prawdy, dlatego stale pytają, szukają, badają. Szukają Boga i odnajdują Go w człowieku – w niezaradnym dziecku. Szukanie zawsze wiąże się z niepewnością, z otwarciem na eksperymentowanie. Uwzględniając wielość i różnorodność dzisiejszych możliwości, trzeba szukać w różny sposób, na różnych ścieżkach i różnych spraw próbować. Taka postawa winna cechować każdego wierzącego.
Po drugie: gdy Mędrcy znajdują Boże Dziecię, padają na kolana i adorują Je. Szukać Boga, spotkać go w człowieku i doświadczyć głębokiej radości – to przeżycie zgina kolana Mędrców: klękają i uwielbiają. Tym samym zaświadczają, że niczego nie traktują za sprawę oczywistą. Dla nas jest to wezwanie, by nie być obojętnym na różne spotkania i wydarzenia, na to, z kim mamy do czynienia lub co nas w danej chwili spotyka. A zatem: mieć otwarte oczy i uszy, nie przeoczyć cudownych wydarzeń w codzienności, dać sobie na wszystko czas, uważnie patrzeć, by widzieć, rozważać i wszystko przeżywać z wdzięcznością. W adoracji Mędrców dostrzegamy objawienie się Boga, który bezwarunkowo i zawsze chce być z ludźmi i towarzyszy każdemu człowiekowi na drodze jego doczesnego pielgrzymowania.
Po trzecie: Mędrcy składają dary. Są szczodrymi darczyńcami; tego co jest dla nich drogocenne, nie chcą zachować tylko dla siebie. A poprzez dar doświadczają, że ofiarując coś drugiemu, sami stają się obdarowanymi. Wierząc w Boga i Bogu idziemy tą samą drogą. Wiara karmi się przekonaniem, że w akcie daru stajemy się obdarowywanymi. Wiemy jednak dobrze, jak łatwo ulegamy niebezpieczeństwu i zamiast dawcami i darczyńcami szybko stajemy się „zbieraczami i myśliwymi”.
Niektórzy Ojcowie Kościoła (np. Cyprian, Tertulian, Ambroży) włożyli Trzem Mędrcom na głowy królewskie korony. Cezary z Arles (470-543) napisał: „ Ci mędrcy są królami”, przy czym to twierdzenie oparł na osobistej interpretacji Psalmu 72, zapowiadającego, ze „Królowie Tarszisz i wysp przyniosą dary (Mesjaszowi), królowie Szeby i Saby złożą daninę. I oddadzą pokłon wszyscy królowie” (Ps 72,11).
Te trzy korony symbolizują trzy ważne postawy religijne chrześcijan: szukanie, uwielbianie i dzielenie się - obdarowywanie. Symbolizują one zarazem zobowiązania Kościoła dzisiaj!
Historia Magów idących za gwiazdą apeluje do naszej tęsknoty i nadziei. By mimo trudności życiowych stale szukać „gwiazdy”, która wskaże nam kierunek i cel, zwłaszcza, gdy wokół otaczają nas złowrogie ciemności. Trzeba wyruszyć na poszukiwanie, porzucić wszystko, co stało się rutyną. Może się okazać, że trzeba będzie iść – jak Mędrcy - drogą okrężną – „przez dwór Heroda”, który właśnie chce zabić to, czego szukamy. Być może, że „Herod” to także część nas samych, ta część, która nas „wywodzi w pole”, odwodzi od drogi do celu. Może Herodem jest siedzący na karku strach, że stracimy kontrolę nad swoim życiem, gdy posłuchamy tęsknoty serca i pójdziemy ku Bogu? Jak oszukać „naszego Heroda”, by iść ku światłu Bożej Miłości? Uda się to tylko wtedy, jeżeli odważymy się pójść za głosem sumienia i tęsknoty, które Bóg złożył w każdym z nas. Dziecię Jezus oczekuje radośnie na wszystkich, co Go prawdziwie szukają!
A jakie dary złożę Bożemu Dziecięciu? Jakie „złoto” - Jemu jako królowi? Jakie kadzidło jako Bogu? Jaką mirrę jako Człowiekowi poddanemu cierpieniu i śmierci?
Ks. Jerzy Grześkowiak
(…)
A tak śpiesznie biegli, że w pośpiechu
wzięli tylko myśli pełne grzechu.
Więc uklękli trzej królowie zadziwieni.
jak trzy słupy złocistego pyłu,
nie widzący, że się serca trzy po ziemi
wlokły z nimi jak psy smutne z tyłu.
I spojrzeli nagle wszyscy trzej,
gdzie Dzieciątko jak kropla światła,
i ujrzeli jak w pękniętych zwierciadłach,
w sobie – czarny huczący lej.
I poczuli nagle serca trzy,
co jak pięści stężały od żalu.
Więc już w wielkim pokoju wracali,
kołysani przez zwierzęta jak przez sny.
Wielbłąd z wolna huśtał jak maszt;
tygrys cicho jak morze mruczał;
ryba smugą powietrza szła;
I płynęło, i szumiało w nich jak ruczaj.
Powracali, pośpieszali z wysokości
trzej królowie nauczeni miłości
Krzysztof Kamil Baczyński
Impuls na II Niedziele po Bożym Narodzeniu (2025)
Im Anfang war das Wort, und das Wort war bei Gott,
und das Wort war Gott (Joh 1,1).
Menschliche Worte sind Spuren Gottes in unserer Welt. So können sie definiert werden, wenn man die Wahrheit über Gott akzeptiert, der das Wort ist, das erste Wort, das Vor-Wort, - wie das der heilige Johannes im Prolog des von ihm geschriebenen Evangeliums Jesu Christi brillant und prägnant zum Ausdruck gebracht hat.
Der moderne Mensch sagt vielmehr etwas völlig Gegenteiliges: "Im Anfang war die Tat"; das schreibt W. Goethe in seinem "Faust", der als eine gedankliche Abkürzung angesehen werden kann, die das Bewusstsein der Neuzeit genau widerspiegelt. Es ist eine äußerst faszinierende Szene. Faust denkt über den bereits erwähnten Prolog des Johannesevangeliums nach.
„Plötzlich sehe ich die Lösung und schreibe getröstet: "Am Anfang war Handeln." Unmittelbar danach erscheint Satan auf der Bildfläche. Es ist eindeutig eine satanische Sache, wenn die Welt ein Produkt ist, das Ergebnis einer Handlung. Denn wenn es "am Anfang" einen autonomen Akt des Menschen gibt, wenn Ich nur das bin, was Ich geformt habe, wie soll dann die Menschheit objektiv wissen, was sie über sich und die Welt denken soll, was ist der Sinn der ganzen existierenden Wirklichkeit? Die Unfähigkeit, eine zufriedenstellende Antwort zu finden, führt zu Zweifeln. Niemand ist in der Lage, den vollen Sinn nur auf der Grundlage seiner eigenen Aktivität zu entdecken. Der Mensch kann sich selbst kein wichtiges Wort über den Sinn sagen. Gott sagte es zu ihm: "Im Anfang war das Wort..."
„Im Anfang war das Wort“. Gott spricht also nach außen, offenbart sich, spricht zum Menschen, und zwar nicht nur, weil er »etwas zu sagen hat«, sondern weil er in seinem Wesen das Wort ist. „… und das Wort war Gott« (Joh 1,1). Gott ist das Wort vor allen Worten, das Vor-Wort, die Vorrede allen Seins, die Quelle allen Seins. Und wenn wir auch so wenig über dieses unnennbare Urwort in unserer Sprache sagen können, so tritt es doch in unserem ganzen Leben in den Vordergrund: im Atmen, im Sprechen, im Schweigen, in der Handlung, im Lachen, im Weinen und in so vielen anderen Ausdrucksformen, so wie in einem musikalischen Werk das Grundmotiv immer wieder wiederkehrt. Es ist daher nicht verwunderlich, dass das Wort ein Symbol für den Schöpfungsakt Gottes ist. In allen Religionen der Welt steht das Wort Gottes, die Sprache Gottes, am Anfang der Schöpfung, es ist der Ausdruck des Verstandes, der alles ordnet, was allen Dingen immanent zugrunde liegt.
"Materie und Geist, Grenzen und Mittel, Unbestimmtheit und Zeichen, Vergangenheit und Zukunft, Sehnsüchte und Hoffnungen, Leben und Entwicklung, Ereignisse und Strukturen – all das ergibt sich auf geheimnisvolle Weise aus dem Wort." (Cz. Bartnik, S. 8).
"Im Anfang war das Wort" – nicht "irgendein Wort", jedes Wort, das, nachdem es ausgesprochen wurde, verstummt, vergeht, sondern ein schöpferisches, allmächtiges Wort, in dem der ewige Gott all seine Macht, Weisheit und Liebe zum Ausdruck bringt. Am Anfang der Welt steht nicht der blinde Zufall, sondern das Wort Gottes, mit dem Er die Welt ins Dasein ruft und das bereits Entstandene umarmt Er mit den "Armen" Seiner Liebe, die alles plant, zum Leben erweckt und erhält. Es ist kein gewöhnliches Wort, ähnlich denen, die ein Mensch jeden Tag tausendmal sagt. Es ist kein leerer Klang, aber es ist mit Energie und Leben erfüllt. Im Gegensatz zu menschlichen Worten tötet es nicht, sondern bringt Leben; Es tut nicht weh, sondern beruhigt und tröstet; bewegt, verändert, schafft neue. Dieses Wort bringt Liebe, Freiheit, Glauben, Heil; es zeigt, wie man lebt, öffnet Perspektiven, macht Mut. Es ist das Wort "am Anfang", aber ohne Anfang ist es ewig. Dieses Wort ist Gott. Dieses Wort erschafft alles, was aus dem Nichts existiert. In zeitloser Ewigkeit existierend, begründet Es die Zeit, den Anfang, und in diesem Anfang implantiert Es unsichtbare Energien in das Geschöpf, damit sich von "Anfang" an das "Ganze" entwickeln kann – das schwindelerregende, unbegreifliche Universum, der Kosmos. Das ewige Wort hat weder Anfang noch Ende. Alles, was mit Zeit zu tun hat, geht aus dem ewigen Wort hervor und bewegt sich darauf zu. Dieses Wort ist voller Sinn, voll Liebe, die alles durchdringt und es im Sein erhält.
Das Ewige Wort spricht in der Welt und verkündet Worte, die unvergänglich sind, die die Menschheit nie vergessen wird. Und so offenbart es sich als Wort der Freiheit: »Ich bin der Herr, euer Gott, der euch aus dem Land Ägypten, aus dem Haus der Sklaverei geführt hat« (Ex 20,2).
Dieses Wort bringt Orientierung und Licht in die dunkle und verwirrende Situation, in die sich der Mensch hineinmanövriert hat: Es sagt: Ich bin der Herr, euer Gott, der alles will und tut, damit ihr ein gelingendes Leben führen könnt. Darum sollst du keine anderen Götter neben mir haben. Du sollst den Namen des Herrn, deines Gottes, nicht für eitle Dinge missbrauchen. Ich bin euer Herr, der Gott, der das Leben erschafft. Aus diesem Grund werdet ihr das Leben achten, ihr werdet dem Menschen nicht schaden, ihr werdet sein Eigentum achten, ihr werdet der Wahrheit dienen, und so werdet ihr im Bund mit mir bleiben (vgl. Ex 20).
Dieses Wort Gottes hallt ständig in der Welt wider. Aber der Mensch nimmt es entweder aus verschiedenen Gründen nicht wahr oder ignoriert es oder vergisst es. Aber das Wort Gottes ist treu und ewig, und es spricht zum Menschen in seinem Gewissen.
»Und das Wort ist Fleisch geworden und hat unter uns gewohnt« (Joh 1,14). Gott braucht nicht viele Worte. Zu Beginn der Schöpfung sagte Gott kurz: "Es geschehe!"
Wenn die Zeit erfüllt ist, spricht Gott nur ein Wort: Jesus! Und sie drückt alles aus: »In ihm war das Leben, und das Leben war das Licht der Menschen, und das Licht leuchtet in der Finsternis, und die Finsternis hat es nicht überwunden« (Joh 1,4).
Papst Benedikt XVI. bezieht sich in seinem Apostolischen Schreiben Verbum Domini über die Bedeutung des Wortes Gottes für die Heilsökonomie auf den Gedanken des heiligen Bonaventura und spricht von der »Symphonie des Wortes«.
„Jedes Geschöpf ist das Wort Gottes, weil es Gott verkündet (VD 8).
Mit einer Metapher vergleicht der Papst den Kosmos mit einem "Buch" und erkennt es an als Werk des Autors, der sich durch die "Symphonie" der Schöpfung ausdrückt. In dieser Symphonie gibt es ab einem bestimmten Punkt ein »Solomotiv«, wie man mit dem musikalischen Vokabular sagen würde, d.h. ein Motiv, das einem einzigen Instrument oder einer Stimme anvertraut ist, die so wichtig ist, dass sie dem ganzen Werk einen Sinn verleiht. Dieses "Motiv" ist Jesus. Der Menschensohn vereint Himmel und Erde, Schöpfung und Schöpfer, Körper und Geist. Er ist das Zentrum des Kosmos und der Geschichte, weil in ihm der Autor und sein Werk vereint sind, während sie gleichzeitig ihre Getrenntheit bewahren (VD 13).
Das ewige Wort, das Gott ist, wird Mensch. Der Sohn Gottes ist das ewige Wort, durch das alles erschaffen wurde, und das von Ewigkeit her zur Menschheit kommt, sich mit der Fülle der Liebe offenbart und bereit ist, sich ganz hinzugeben. Dieses fleischgewordene Wort ist die Selbstoffenbarung Gottes. H. Urs von Balthasar schreibt:
"Alle Worte Gottes, die über die ganze Welt verstreut sind, werden von Christus in sich selbst gesammelt, wie in einem gewaltigen Brennpunkt der Offenbarung. (…) Sie alle gehören dem einen, ewigen, lebendigen Wort an, das für uns Fleisch geworden ist; sind sein hundertprozentiges Eigentum . . . Sie alle können nur unter seiner Führung gehört und verstanden werden, keines dieser Worte kann von Ihm getrennt werden« (Gebet und Kontemplation, Krakau 1965, S. 14).
Diesem Wort kann man vertrauen. Wenn Jesus sagt: "Ich verurteile euch nicht. – Geh und sündige von nun an nicht mehr!« dann sind unsere Sünden wirklich vergeben (vgl. Joh 8,11). Wenn er sagt: "Ich bin es, fürchte dich nicht!" (Joh 6,20) ermutigt uns, den Angriffen des Lebens nicht nachzugeben. Wenn er sagt: »Das ist mein Leib, mein Blut...«, dann ist er wirklich und wahrhaftig unter uns und in uns gegenwärtig (Lk 22,14-23).
Er ist das ewige Wort Gottes, das will, dass wir mit ihm im Reich des Vaters sind. Denn dieses Wort ist nicht brutal am Kreuz getötet worden. Im Gegenteil – es ist unser Tod, unser beängstigendes und scheinbar alles endgültiges Sterben, das von der Kraft seiner Auferstehung erfüllt ist, die uns in das ewige Leben einführt, das hier durch das Sakrament der Taufe bereits begonnen hat.
Dieses fleischgewordene Wort, Jesus Christus, spricht unablässig zur Welt, in der Kirche und durch die Kirche, als »Haus des Wortes« (VD 52), Worte, die unveränderlich sind, die alles überdauern werden: die Herrscher, die Ideologien, die Strömungen, den Zeitgeist. Er umarmt uns mit der Kraft des ewigen väterlichen und mütterlichen Wortes und erfüllt uns mit der Kraft des Geistes, damit wir selbst zu den lebendigen Worten Gottes werden und das Licht seiner Liebe verkünden. Durch uns soll das zeitlose Wort der Gottesliebe über die Achtung der Schöpfung und des Lebens in der Welt verkündet werden, ein Wort, das erhebt, heilt und belebt. Es ist bezeichnend, dass Jesus, der das Wort Gottes ist, nichts Schriftliches hinterlassen hat. Nur einmal, als die Pharisäer eine Ehebrecherin beschuldigten, "beugte sich Jesus nieder und schrieb mit dem Finger auf die Erde" (Joh 8,6). Er predigte das Wort Gottes und übersetzte es in die Sprache des Lebens, er drückte es mit seinem ganzen Dasein aus. Daran hielten sich auch die Apostel. Es ist gut, dass später die Evangelisten, der heilige Paulus und einige andere Jünger vieles niedergeschrieben haben, denn sonst hätten wir das Neue Testament nicht gehabt. Dennoch ist der Uranfang, der Prototyp, wichtig: Das Wort Gottes kann vor allem durch das Zeugnis des eigenen Lebens glaubwürdig weitergegeben werden. "Und das Wort ist Fleisch geworden" – "Fleisch" und nicht ein Blatt Papier, ein Buch, eine Enzyklopädie. Das gilt für jeden Christen und für die ganze Kirche. Wir dürfen nicht zulassen, dass das lebendige Wort Gottes durch Schriften, Dokumente, Briefe und Anweisungen ersetzt wird.
Dr. Jerzy Grześkowiak