Rozważanie na Wielki Czwartek
Umycie nóg
Do końca ich umiłował,
idzie im nogi umywać:
„Nowe nas łączy Przymierze –
Ojciec jest we mnie, wy ze mną”.
i dał im siebie samego:
Wieczną Paschalną Wieczerzę,
i dał im drogę do siebie:
„Będziecie mieć miłość wzajemną”.
Paweł Heintsch
Jezus przychodzi z uczniami do wieczernika prosto z ulicy – z jej zgiełku, brudu, kurzu, z upału dnia. Są zmęczeni, spoceni, boso. Zazwyczaj przed ucztą jakiś niewolnik kroczy od jednego gościa do drugiego i umywa im nogi. Tutaj nie ma niewolników. Jezus nie chce, by ktoś był niewolnikiem. On chce wskazać uczniom na coś bardzo istotnego i dlatego tę najniższą posługę spełnia sam – myje uczniom nogi.
„Jezus wiedząc, że Ojciec dał Mu wszystko w ręce, oraz że od Boga wyszedł i do Boga idzie, wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło nim się przepasał. Potem nalał wody do miednicy. I zaczął umywać nogi uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany” (J 13,3-5).
Dla uczniów było to coś niezwykłego, nie do pomyślenia, bo mistrz grupy uczniów był wielkim autorytetem i to właśnie uczeń był zobowiązany do wszelkich posług wobec niego. Jezus rezygnuje tutaj ze swej pozycji jako mistrz, prorok, nauczyciel, klęka przed nimi i gestem umywania nóg pokazuje, jak rodzi się pokój i wspólnota.
Uczniowie reagują zakłopotaniem i niezrozumieniem. Piotr jest wstrząśnięty widokiem Jezusa na kolanach, przed nim. Zdaje sobie sprawę: U moich stóp klęczy mój Pan i Mistrz, przy moich brudnych stopach, które różnym drogami już chadzały… Dlatego wzbrania się i protestuje: to niemożliwe!
„Panie, Ty chcesz mi umyć nogi?”. Jezus mu odpowiedział: „Tego, co Ja czynię, ty teraz nie rozumiesz, ale później będziesz to wiedział”. Rzekł do Niego Piotr: „Nie, nigdy mi nie będziesz nóg umywał”. Odpowiedział mu Jezus: „Jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną”. Rzekł do Niego Szymon Piotr: „Panie, nie tylko nogi moje, ale i ręce, i głowę!” Powiedział do niego Jezus: „Wykąpany potrzebuje tylko nogi sobie umyć, bo cały jest czysty. I wy jesteście czyści, ale nie wszyscy” Wiedział bowiem, kto Go wyda, dlatego powiedział: „Nie wszyscy jesteście czyści”(J 13,6-11).
Po słowach Jezusa Szymon Piotr przeczuwa, o co tu faktycznie chodzi. Nie tylko o umycie nóg, lecz o coś decydującego dla jego życia. Zdaje się przebłyskiwać w jego mózgownicy, dlaczego Jezus to czyni: Jemu chodzi o najważniejszą sprawę w życiu człowieka i wspólnoty - o unaocznienie, co to jest miłość!
„A kiedy im umył nogi, przywdział szaty i znów zajął miejsce przy stole, rzekł do nich: Czy rozumiecie, co wam uczyniłem? Wy mnie nazywacie „Nauczycielem” i „Panem” i dobrze mówicie, bo nim jestem. Jeżeli więc Ja, Pan i Nauczyciel, umyłem wam nogi, to i wyście powinni sobie nawzajem umywać nogi. Dałem wam przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja Wam uczyniłem. Zaprawdę powiadam wam: Sługa nie jest większy od swego pana ani wysłannik od tego, który go posłał. Wiedząc to będziecie błogosławieni, gdy według tego będziecie postępować” (J 13,12-17).
Umywanie uczniom nóg to poglądowa lekcja miłości. Posiadający władzę i autorytet, przełożony, ktoś stojący wyżej w społecznej hierarchii, ma wspaniałomyślnie zejść niżej, zrobić coś, co uważa, że jest poniżej jego godności, ma stanąć na równi z tym, kto jest „na dole”, czyli z zaniedbanymi, pogardzanymi, wylęknionymi, zagrożonymi, opuszczonymi, z tymi, którym odebrano prawa i godność – z nimi ma być… Bo tylko tak może powstać wspólnota, gdzie ludzie czują się kochani i stają się zdolni do miłości.
A kochać i być kochanym – to wiąże się ze zdolnością do ofiarowania się i przyjęcia czyjegoś gestu ofiarnego. Jezus „Sługa wszystkich” w geście umywania nóg daje czytelny dla wszystkich i uniwersalny znak ważny odtąd dla wszystkich prawdziwie kochających.
I jeszcze jedna myśl. W starożytności mycie nóg było czymś więcej niż tylko zabiegiem usuwania brudu, troski o czystość. Sługa, który to czynił, to prawdziwy pielęgniarz nóg. Ponieważ przebywano pieszo dalekie drogi – po piachu, ostach, kamieniach i skałach ów sługa myjący nogi zajmował się zranieniami, pęcherzami, obtarciem skóry, odciskami, bolącymi stawami. Mycie nóg oznaczało zatem: obmyć, osuszyć, wyjąć kolce, opatrzyć rany, masować, maścić olejem. Mycie nóg to zatem symbol oddania się człowieka dla potrzeb drugiego, symbol dobrego czynu łagodzącego ludzkie rany ciała i duszy.
Scena umycia nóg w wieczerniku głosi: Co Jezus czyni „na tobie” i dla ciebie – to dotyczy tak ciała jak i duszy. On realizuje to, do czego zachęcał kiedy indziej: „Przyjdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię” (Mt 11,28). Z kolei „Jego pokrzepienie” daje moc do naśladowania Jego postawy służebnej: „Dałem wam przykład, abyście i wy tak czynili, jak Ja wam uczyniłem” (J 13,15).
W Wielki Czwartek Jezus apeluje do każdego z nas: Usiądź przy człowieku, pochyl się do jego stóp i słuchaj jego skarg. Weź jego nogi, ręce i głowę ostrożnie w twoje dłonie. On i jego członki są zmęczone długą drogą życia; tak mało wiesz o jego losie, o przejściach, trudzie, cierpieniach. Uwolnij je z napięć, skurczy, uwolnij od ciężaru. Tym, co stale są zabiegani, spieszą się ustawicznie, pracują bez wytchnienia, dźwigają ciężary ponad miarę, są zatroskani – stwórz oazę odpoczynku, wytchnienia, i spokoju. Pomagaj ludziom się wyprostować, by godnie stali i prosto chodzili, stwórz im warunki życia w wolności. Zaproś ich do stołu, gdzie skończy się ich samotność i głód zostanie zaspokojony. I będą szczęśliwi, gdy zostaną przyjęci do wspólnoty kochających.
Miłość jest tam, gdzie jeden drugiemu umywa nogi. Miłość wydarza się, gdy schodzimy z wysokich piedestałów i przez siebie wzniesionych tronów, by zbliżyć się do człowieka „na wysokość oczu”, na poziom dialogu, rozmowy, wymiany myśli i uczuć; by także jego spojrzeniem widzieć świat i rzeczy. Miłość jest tam, gdzie traktujemy się na serio i po partnersku: Ty masz mi tyle do powiedzenia, ile ja Tobie. Tam jest miłość, gdzie zabliźniają się rany, pyszałkowatość ustępuje miejsca pokorze i prostocie; tam, gdzie bierzemy w opiekę tych, których zeszmacono, zbrukano, zniesławiono.
Nie wynosić się, ale spokornieć. Klęknąć przed drugim jak Jezus. To początek miłości. To jest to, do czego Jezus zaprasza w wieczerniku ustanawiając Eucharystię.
W żydowskich opowiadaniach chasydów postawione jest pytanie: „Dlaczego dziś tak rzadko ludzie spotykają Boga?” A odpowiedź brzmi: „Bo nie przywykli się pochylać”.
Ilu ludzi „leży” dziś „na ziemi”? Kto się pochyli i ich dostrzeże, ten zobaczy Boga. Stworzenie, przyroda, środowisko naturalne też „leży na ziemi”. Kto się pochyli i zobaczy jego cierpienie i zacznie je ratować, ten ujrzy Boga Stwórcę. „Umywać nogi” to znaczy schylić się, by Boga, ludzi i rzeczy widzieć takimi, jakimi są, uczyć się postawy pokory, szacunku i czci.
I jeszcze jedno: w geście umywania nóg Jezus mówi, że nie tylko mamy uczyć się umywać nogi innym. Równie ważne jest pozwolić, by inni nam nogi umywali.
Kto pozwala się myć? - Dzieci i chorzy. Dziecko jest codziennie kąpane. Kąpiel służy nie tylko czystości. Dla dziecka ważne jest też doświadczanie własnego ciała, odczuwanie cielesnej bliskości mamy i taty. Kontakt przez skórę, dotyk, pieszczota daje radość życia. Chorym nieraz trudno przyjąć taką pomoc, bo to równa się uznaniu swojej zależności, skazaniu na pomoc obcych ludzi.
Przed Bogiem wszyscy jesteśmy i dziećmi i chorymi! I także to chce Jezus tym gestem w wieczerniku powiedzieć. „Nie zdrowi potrzebują lekarza, lecz chorzy.” Kto idzie za Jezusem, ten ma świadomość, iż jest chory i potrzebuje pomocy. Na ogół udajemy, że zawsze jesteśmy silni i zdrowi. Nie potrzeba nam Boga, Kościoła, niedzielnej Eucharystii, świętego Pokarmu – Ciała Chrystusa. Gramy rolę mocnych! Przed sobą i Bogiem! A we wnętrzu jest zupełnie inaczej. Tam czujemy ciężar i ból. Tylko najbliżsi przyjaciele, wiedzą, jak na prawdę jest… I dlatego przed Bogiem jako Przyjacielem mogę stanąć w całej prawdzie, ze swymi słabościami i chorobami. On wie, co znajduje się za piękną fasadą, za naszymi „murami obronnymi”. Przed Bogiem mogę być jak dziecko, oddać się jego czułości.
To, co się wydarzyło w Wieczerniku, jest lekcją miłości a zarazem wskazaniem, że z własnych sił kochać w pełni nie umiemy. Dlatego Jezus zwraca się bezpośrednio do każdego i „myje nam stopy”, czyli oczyszcza całą naszą egzystencję i bierze ją w strumień swojej miłości. Co więcej, daje nam chleb będący Jego Ciałem, To jest nowy początek. Możemy znowu na nowo zacząć kochać – wszystkich, wszystko i wszędzie – pracę, współmałżonka, dzieci, przyjaciół, stworzenie. Jezus dał przykład, że miłość jest możliwa.
W Wielki Czwartek przemyślę na nowo: Jak odpowiem na zaproszenie Jezusa czytelne w Jego geście umycia nóg? Gdzie, komu, kiedy i jak chcę „umywać nogi”? Całkiem konkretnie. Jutro, pojutrze… Decyzję złożę na patenie z chlebem i winem i razem z Ofiarą Chrystusa przedłożę w darze Bogu Ojcu.
Ks. dr. Jerzy Grześkowiak
Niedziela Palmowa
A Pan Jezus jechał bardzo smutny,
bo Go czekał ból i śmierć okrutna,
to nad Jego śmiercią ulicami
tłum powiewał, powiewał palmami
Antoni Gołubiew
Niedziela rozpoczynająca Wielki Tydzień nosiła w historii różne nazwy. Jej obecna nazwa „Niedziela Palmowa” pochodzi od obrzędu poświęcenia palm, po którym następuje procesja wspominająca wjazd Jezusa do Jerozolimy. Po tej radosnej części celebracji zmienia się nastrój na poważny, ponieważ w drugiej części liturgii czyta się Mekę Pańską i sprawuje Eucharystię. Robert Féry pisze:
„To święto w pewien sposób pozwala nam usłyszeć dwa pierwsze fragmenty koncertu, którego radosne allegro trwa tylko tyle, co przejście pochodu, po czym rozlega się długie andante, rozwijające swoje motywy przez kolejne dni Wielkiego Tygodnia, a na ostatnią radosną część trzeba czekać aż do nocy Paschy, aby usłyszeć ją w formie Alleluja”.
Ewangeliści opisują szczegółowo ostatnie pielgrzymowanie Jezusa do Jerozolimy. Przychodzi z Jerycha, a za Nim podąża wielka rzesza, do której dołączyli dwaj uzdrowieni niewidomi (Mt 20,29-34). Droga prowadzi przez Betanię i Betfage. Widok z Góry Oliwnej na święte miasto jest imponujący, robi ogromne wrażenie, co potwierdzi każdy współczesny pielgrzym do Ziemi Świętej. Jezus ogarnia wzrokiem miasto i świątynię. Jerozolima jest poruszona. Lud od bardzo dawna oczekuje wyzwoliciela. Ale Jezus nie przychodzi jako zwycięski wódz na bojowym rumaku, lecz jako pokojowy Mesjasz, który wie, że bliska jest „Jego godzina” i że spełnia się proroctwo Zachariasza: „Oto Król twój idzie do ciebie, sprawiedliwy i zwycięski. Pokorny – jedzie na osiołku, na oślątku, źrebięciu oślicy” (Za 9,9). Wie też, że to właśnie On będzie „cierpiącym Sługą” zapowiedzianym przez Izajasza. Z tłumem Jemu towarzyszącym idzie pod górę do Jerozolimy, a ludzie z miasta wychodzą naprzeciw. Jego uczniowie nie posiadają się z radości, bo oto nadeszła oczekiwana chwila triumfu. Ludzie rozpościerają płaszcze przed Jezusem siedzącym na osiołku, ścinają gałęzie z palm i z drzew oliwnych i wymachując nimi skandują okrzyki: „Hosanna Synowi Dawida! Błogosławiony Ten, który przychodzi w imię Pańskie! Hosanna na wysokościach!” (Mt 21,1-11).
Procesja w Niedzielę Palmową jest obrzędowym naśladowaniem tamtego wydarzenia, a o tym, że chrześcijanie już wcześnie ją praktykowali, świadczy opis Eterii w jej dzienniku z podróży do Jerozolimy (IV wiek). Opowiada ona, że lud gromadził się na szczycie Góry Oliwnej o godzinie jedenastej. Po odczytaniu fragmentu Ewangelii o wjeździe Mesjasza (Mt 21,1-11) ruszano w drogę do miasta.
„Cały lud wstępuje na Górę Oliwna (…), również biskup. Śpiewają hymny i antyfony (…) mówiąc: ”Błogosławiony, który przybywa w imię Pańskie”. (…) I wszystkie dzieci tamtejsze – nawet takie, które jeszcze chodzić nie mogą, bo są słabe i obejmują szyje swoich rodziców – trzymają gałązki, jedne palm, inne oliwek, prowadzą biskupa w ten sposób, jak wówczas prowadzono Pana. I tak idą wszyscy pieszo ze szczytu góry do miasta, a potem przez całe miasto do Anastasis (tj. bazyliki Zmartwychwstania); wśród idących są znakomite niewiasty i panowie; prowadzą biskupa, powtarzając „Błogosławiony””.
Losy tej religijnej manifestacji układały się w historii różnie w zależności od tego, do kogo należała Jerozolima (mahometanie, krzyżowcy). W 1648 roku procesja została zakazana, a stary zwyczaj wznowiono dopiero w roku 1933 - w jubileuszowym Roku Świętym Odkupienia. Obchody Niedzieli Palmowej z procesją rozpowszechniły się z Jerozolimy na cały świat - najpierw na Wschodzie, zwłaszcza w Syrii i Egipcie, potem na Zachodzie (IX wiek), gdzie akcent uprzednio był bardziej położony na opisie Męki Pańskiej według św. Mateusza, najpóźniej w Rzymie, bo dopiero w XII wieku.
Z czasem przyjął się zwyczaj, że wierni wracali z procesji do domu z palmą – znakiem zwycięstwa, lub z gałązkami oliwnymi, wawrzynowymi czy pęczkami bukszpanu, które - na przykład według zachęt Mszału z Bobbio (VII wiek) – miały być zachowywane jako lekarstwo na choroby i podstępy szatana. I tak do dziś poświęcone gałązki umieszcza się na domowym ołtarzyku, przyczepia do krzyża, do przydrożnych i polnych kapliczek, składa się na grobach jako znak zwycięstwa i życia. Zwyczaje typowo polskie opisuje malowniczo Zofia Kossak-Szczucka:
„W Palmową Niedzielę każdy kościół polski zakwita wiązankami wierzbiny, modrzewiu, borówek, borowinku, jak gdyby całe gaje weszły do świątyni oddać hołd Zbawicielowi. Wierzbina usiana białymi kotkami – to polska palma wdzięczna i pokorna. (…) Wychodząc po nabożeństwie z kościoła należy połknąć parę poświęconych baziek. Miękkie, kosmate, z trudem przechodzą przez krtań, lecz zabieg wart jest trudu, chroni bowiem od chorób gardła na przeciąg roku”.
Słuszność przekonania w ludowej tradycji o leczniczych właściwościach wierzbowych baziek potwierdzają odkrycia z początku XX wieku, że wierzba zawiera kwas acetylosalicylowy, z którego wytwarzana jest aspiryna. Według dawnych wierzeń połknięte „kotki” zapobiegały chorobom gardła, sproszkowane i dodane do naparów z ziół posiadały moc uzdrawiającą, a zmieszane z ziarnem siewnym i podłożone pod pierwszą skibę zapewniały urodzaj. Palmy z wierzbiny po procesji stawiano w oknach, by odwracały pioruny, a prochem powstałym po ich spaleniu posypywano głowę w środę popielcową następnego roku.
W realiach naszego kraju „gałęzie palmowe” z Jerozolimy lub stosowane przez chrześcijan na Południu Europy zastąpiono rodzimymi krzewami i roślinami. „Palmy”, które przygotowuje się w Polsce do poświęcenia, mają na ogół postać ozdobnych kompozycji z kolorowych, żywych lub suszonych kwiatów, zbóż, bazi, zielonego bukszpanu. W dawnych czasach były to wiązanki z gałązek wierzby, leszczyny, cisu, jałowca i dzikiego wina, czyli tych krzewów i drzew, które według ludowych opowieści, gdy cała przyroda pogrążyła się w żalu po ukrzyżowaniu Chrystusa, najbardziej opłakiwały Zbawiciela. Do takiej wiązanki nie było jednak wolno włączać gałązek topoli, ponieważ według legendy ona – dumna i wyniosła – nie ugięła swych gałęzi na znak żałoby po Chrystusie. Z tego powodu listki topoli po wiek wieków muszą drżeć z trwogi przed Bożym majestatem.
Hosanna! – „Błogosławiony, Król, który przychodzi w imię Pańskie. Pokój w niebie i chwała na wysokościach!” (Łk 19,38) - tym radosnymi okrzykami zachwyconego tłumu, towarzyszącymi wjazdowi Jezusa do Jerozolimy, rozpoczyna się ostatni tydzień Jego doczesnego życia. Słowa są prawdziwe, ale wydźwięk fałszywy. Bo po entuzjastycznym powitaniu ów zachwyt w kilka dni później przemienia się w diametralne przeciwieństwo - w wołanie: „Ukrzyżuj, ukrzyżuj Go!” (Łk 23, 21). Dlaczego? Bo Jezus, w którym pokładano wielkie nadzieje, że okaże się potężnym królem, owe tłumy całkowicie zawiódł. Bo nie przyjął i nie spełnił roli, jakiej od Niego oczekiwano. Człowiek ma czcić i wielbić Boga, a nie swoje marzenia. Nasze wiwatowanie i gloryfikujące okrzyki należą się Bogu i Jego woli, a nie zamkom budowanym w powietrzu lub na lodzie. Orędzie Jezusa nie ma na celu spełnienia naszych osobistych czysto doczesnych tęsknot. Jego życie i przepowiadanie są w gruncie rzeczy prowokacją, która obnaża nasze życzenia i marzenia właśnie „w tym czułym miejscu”, gdzie one są naznaczone miłością własną, albo miały się realizować kosztem drugich.
Ks. Jerzy Grześkowiak
Krzyż - najmądrzejszą księgą
Dla św. Jana Vianney, proboszcza w Ars, jego parafia była początkowo ogromnym ciężarem, po prostu ciężkim krzyżem. Gdy zaczynał w niej pracę duszpasterską, w niedzielę wiejska gospoda była pełna ludzi, a kościół był prawie pusty. Trzykrotnie z tej parafii uciekał. Ale jeszcze w drodze szukał pomocy i rady w modlitwie w pobliskim maryjnym sanktuarium Notre-Dame de Fourviere koło Lionu w Dardilly, jego rodzinnej wiosce, aby poznać wolę Boga. I trzykroć wracał do Ars. W modlitwie doszedł do przekonania:
„Ta parafia to jest moje zadanie życiowe postawione prze Pana. To moje posłannictwo, któremu muszę dochować wierności. To mój krzyż, który muszę dźwiga jak Chrystus do końca, aby mieszkańcy Ars się zmienili i nawrócili do Boga”.
Kiedyś w kazaniu powiedział mniej więcej tak:
„Krzyż to najmądrzejsza i najbardziej pouczająca księga, jaką należy stale czytać. Ci, co tej książki nie znają, są nieukami, nawet gdy znają wszystkie inne księgi świata. Prawdziwi uczeni to ci, co te księgę kochają, zgłębiają jej treść i pytają ją o radę. Im dłużej jest się w szkole krzyża, tym bardziej chce się w niej pozostać.”
Św. Jan Vianney dobrze zrozumiał, co oznacza „duchowość krzyża”, jakie jest jego orędzie krzyża: przesłanie miłości ofiarnej, której istotą jest oddanie siebie.
Św. Teresa od Krzyża - Edyta Stein, karmelitanka, pisze w ostatnim swoim dziele „Mądrość krzyża”, krótko przed jej zamordowaniem w Oświęcimiu 1942:
„O krzyżu można coś wiedzieć, jeżeli się go gruntownie na sobie doświadczy. Dlatego od początku mówię: Ave crux spes unica! Bądź pozdrowiony krzyżu, jedyna nadziejo! Ty uczysz mnie, że prawdziwa miłość zawsze musi być oddaniem. Pragnienie, by coś dla siebie zyskać nie dając siebie samego, nie zasługuje na nazwę miłości. Koncentrowanie się na własnej osobie, dbanie tylko o siebie jest sprzeczne z wiarą w Boga, który jest oddaniem siebie.”
Medytując krzyż widzimy, że belka pionowa wznosząca się ku górze wskazuje na Boga - początek i źródło wszelkiej miłości; natomiast belka poprzeczna wskazuje na ludzi, na bliźnich, na odpowiedzialność za świat, na ten obszar - wymiar, w którym wiara, nadzieja i miłość podlegają weryfikacji. Edyta Stein ma racje twierdząc, że dziś mylimy troskę o swoje „ja” i urzeczywistnianie siebie. Realizowanie „ja” na koszt innych to czysty egoizm. Prawdziwe urzeczywistnianie siebie – inspirowane przez misterium krzyża i realizowane w jego świetle będzie zawsze oddaniem siebie samego dla zbawienia ludzi. Tak też trzeba rozumieć słowa Jezusa:
„Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie. Niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je” (Mk 8,34-35).
„Zaprzeć siebie samego” tzn. - pozytywnie to ujmując – bez egoistycznych podtekstów ofiarnie i odpowiedzialnie działać dla dobra powierzonych nam powierzonych ludzi. Do takich świadków wiary, którzy żyli autentycznie orędziem krzyża, należy wspomniana Edyta Stein. W Niedzielę Pasyjną w 1939 r., pół roku przed wybuchem wojny – ofiarowała swoje życie jako dar za pokój w świecie. Przy jej aresztowaniu w dniu 2.08.1942 w karmelu Echt/Holandia powiedziała do siostry Róży „Chodź, idziemy za nasz naród i za Niemcy!”
Jeżeli treść orędzia Chrystusowego krzyża zaakceptujemy, przyswoimy sobie i nią na co dzień żyjemy, to wtedy mamy prawo nosić zewnętrznie ten znak Jezusa na sobie, a on wyciska na nas swoje zbawcze piętno, staje się pieczęcią Chrystusa wyciśniętą na naszym sercu – w naszej duszy. Krzyż staje się wtedy znakiem, poprzez który ukrzyżowany i zmartwychwstały Pan jest w nas obecny. Edyta Stein wyraża to słowami:
„Dobra to rzecz czcić Ukrzyżowanego w obrazach;
ale lepsze od obrazów z drzewa czy kamienia są żywe obrazy.
Dusze należy kształtować według obrazu Chrystusa,
W ich serca wszczepiać krzyż.
Ks. dr Jerzy Grześkowiak
Rekolekcje w Watykanie: życiowe porażki są okazją do nawrócenia, a nie potępienia
Bóg patrzy na naszą wewnętrzną śmierć nie jak na porażkę, ale jak na punkt wyjścia do nowej egzystencji. Prawdziwą przeszkodą na drodze do życia wiecznego nie jest śmierć biologiczna, ale nasza niezdolność do uznania, że już jesteśmy zanurzeni w rzeczywistości, która wykracza poza czas, jeśli tylko zdecydujemy się przeżyć ją z ufnością i otwartością na Boga - wskazał kaznodzieja Domu Papieskiego w kolejnej nauce rekolekcyjnej dla Kurii Rzymskiej.
Skutek grzechu
O. Roberto Pasolini wskazał, że śmierć w rzeczywistości jest nie tylko zakończeniem życia (w ujęciu biologicznym), ale także rzeczywistością, której już doświadczamy. Dzieje się tak wówczas, kiedy jesteśmy zamknięci w sobie, przez co niemożliwe jest „postrzeganie życia jako czegoś wiecznego, co Bóg chce nam dać”. Ta utrata wrażliwości jest wynikiem grzechu pierworodnego. „Człowiek, zamiast przyjąć życie jako dar, stara się je kontrolować, przekraczając granicę narzuconą przez Boga” - wskazał. Efektem nie jest autonomia obiecana przez kusiciela, ale poczucie wstydu i dezorientacji.
Zakładając maski
Pierwsza „wewnętrzna śmierć” objawia się w naszych nieustannych próbach zakrycia ludzkich słabości rolami, obrazami i sukcesami. Człowiek nie chce zmierzyć się z głęboką pustką, która w nim jest. Mimo takiej sytuacji, pierwszą reakcją Boga jest poszukiwanie człowieka, co wyraża pytanie zawarte w Księdze Rodzaju: „Gdzie jesteś?” (Rdz 3, 9). „Wskazuje to, że wewnętrzna śmierć nie jest końcem, ale punktem, od którego może rozpocząć się podróż zbawienia” - zaznaczył o. Pasolini.
Życie wieczne w teraźniejszości
Przytaczając biblijną historię Kaina i Abla, rekolekcjonista Domu Papieskiego, zwrócił uwagę, że taka sytuacja pokazuje nam, że nasza „pierwsza śmierć” nie jest nieuchronnym losem, ale sposobnością do ponownego odkrycia „życia wiecznego jako teraźniejszości, a nie tylko przyszłej rzeczywistości”. „Sam Jezus zachęca nas do odczytywania życiowych tragedii jako okazji do nawrócenia, a nie jako znaków potępienia” - dodał.
Ks. Marek Weresa – Watykan
Nauka, teatr, wiara - kobiece portrety w życiu Karola Wojtyły
Rolę kobiety w życiu człowieka Jan Paweł II, jeszcze jako kardynał Karol Wojtyła, zaznaczył w kazaniu wygłoszonym w 1976 roku w Sanktuarium w Kalwarii Zebrzydowskiej. Podkreślał wówczas, że kobieta jest sercem rodziny. „Wy jesteście, drogie siostry, matkami, żonami – jesteście także córkami; jesteście «narzeczonymi»; jesteście siostrami. Waszym życiowym powołaniem jest dawać ludziom życie” - mówił Wojtyła.
Myśl ta była kontynuowana w czasie pontyfikatu - Jan Paweł II w nauczaniu, wystąpieniach oraz listach podkreślał jak ważna jest kobieta w społeczeństwie, historii i rodzinie. W liście „Mulieris Dignitatem” (1988) oraz „Liście do kobiet” (1995) nawiązywał do godności kobiety jako osoby niezależnej, której przysługuje równorzędne miejsce w historii ludzkości. Zaznaczał, że podobnie jak mężczyzna, jest stworzona na obraz Boga i ma równe prawo do uczestnictwa w życiu publicznym, politycznym i zawodowym. Jej wpływ na kulturę, historię i społeczeństwo nie był i nie jest mniejszy niż mężczyzny.
Papież nie unikał też tematów trudnych. W „Liście do kobiet” napisał: „Nadszedł czas, by z całą mocą potępić — stwarzając odpowiednie środki obrony prawnej — różne formy przemocy, której ofiarą padają często kobiety. W imię poszanowania osoby ludzkiej musimy również demaskować rozpowszechnianie kultury hedonistycznej i komercyjnej, która skłania do nadużyć (…)”.
Przyjaźnie Wojtyły
Kobiety były ważne dla Jana Pawła II - począwszy od mamy Emilii Wojtyłowei po koleżanki z okresu szkoły, studiów czy pracy uniwersyteckiej. Do grona tego zaliczała się nazywana przez Wojtyłę „siostrą” i „kochaną Dusią”, prof. Wanda Półtawska. Jak podają „Dzieje.pl” nie wiadomo, kiedy po raz pierwszy Wanda Półtawska spotkała się z Karolem Wojtyłą. Istnieją przypuszczenia, że stało się to w 1953 r., kiedy Półtawska poszła do spowiedzi, o której pisała później: „Nie stało się nic nadzwyczajnego, ale sposób podejścia, ton i treść tego, co mówił, były takim trafieniem w to, o co mi chodziło! I od razu miałam pewność: wrócę do tego księdza, bo on rozumie". Wojtyła stał się jej kierownikiem duchowym. „Rozumiał nie tylko to, co było źródłem niepokoju, ale potrafił zawsze pokazać światło" - wspominała Półtawska.
Z Półtawskimi (Wandą, jej mężem i czterema córkami) Wojtyła przemierzał szlaki górskie. Z książki lekarki „Rekolekcje beskidzkie", opublikowanej w 2009 r. można dowiedzieć się, że podczas tych wypraw przyszły papież odprawiał dla siebie i swoich przyjaciół Mszę świętą pod gołym niebem. Powtarzał, że Pan Bóg przemawia w ciszy.
Korespondencja między nimi znalazła swoje miejsce w procesie beatyfikacyjnym Jana Pawła II. Karol Wojtyła, jako biskup pomocniczy w Krakowie, modlił się za Półtawską, gdy zmagała się z chorobą nowotworową. Wyzdrowiała, co zostało zinterpretowane jako cudowne uleczenie.
Z Karolem Wojtyłą przez 72 lata przyjaźniła się Halina Kwiatkowska, aktorka i pedagog. Grała na scenach krakowskich – w teatrze im. Słowackiego i w Starym Teatrze. To z nią od gimnazjum po studia Karol dzielił jedną z pasji: teatr. W młodości, w amatorskim teatrze wadowickim zagrali razem w kilku sztukach, m.in. w „Antygonie”, „Balladynie”, „Ślubach panieńskich”. W czasie wojny oboje należeli do zespołu Teatru Rapsodycznego Mieczysława Kotlarczyka.
W serii nagrań wideo „Poznaj Go”, przygotowanej przez Archidiecezję Krakowską na okoliczność setnych urodzin Karola Wojtyły, pojawia się Kwiatkowska. W materiale (https://m.youtube.com/watch?v=CUV37uows10&t=1550s&pp=2AGODJACAQ%3D%3D) dzieli się wspomnieniami o Wadowicach - mieście młodości, mówi o miłości do sztuki oraz ogromnym zaangażowaniu w teatr. Podkreśla również talent, mądrość i niezwyczajność Karola Wojtyły - byłby wybitnym aktorem, wybrał drogę posługi kapłańskiej.
Jeśli chodzi o lubelskie kręgi i Katolicki Uniwersytet Lubelski Jana Pawła II, gdzie przez ćwierć wieku wykładał Wojtyła, na uwagę zasługuje znajomość z Marią Braun-Gałkowską, późniejszą profesor psychologii. Nawiązaniu relacji sprzyjały dyskusje o życiu, o filozofii oraz wspólne wyjazdy do Świętej Lipki na Mazury. Marii Braun i Jerzemu Gałkowskiemu, również prof. KUL, Wojtyła udzielał ślubu. Gdy Gałkowscy obchodzili 25. rocznicę zawarcia małżeństwa, pojechali do Rzymu, by choć przez chwilę móc świętować z tym, który połączył ich sakramentem.
Przywołane osoby to nieliczne przykłady kobiet, dla których kolega - Ojciec Święty stał się autorytetem, człowiekiem, z którym utrzymywane były kontakty przez całe jego życie. „Kobieta jest sercem rodziny. Wiemy, że człowiek umiera, kiedy przestaje bić jego serce. Tak samo umiera rodzina, kiedy przestaje bić serce matki!” - mawiał papież Polak.
Monika Stojowska / KUL